Aldero
Aldero jęknął, boleśnie
lądując na ziemi. Powietrze uciekło z jego płuc i przez moment nie
był pewien, czy wciąż jest w stanie do czegoś tak pozornie
niewymagającego, jak oddychanie. Ciemne plamy zatańczyły mu przed oczami,
przypominając mu, że jego organizm domaga się tlenu, żeby normalnie funkcjonować.
Posłuszny nagłemu, irytującemu impulsowi, gwałtownie zaczerpnął powietrza do
płuc i zaraz zakrztusił się, jednocześnie zadowolony z siebie, że
przynajmniej udało mu się pozbyć chwilowej blokady, którą właściwie bez powodu
wywołało uderzenie o ziemię.
Gdzieś po
lewej stronie doszedł go cichy jęk, a potem przekleństwo – prawdopodobnie
należące do Kristin albo Eve, ale nie był pewien. Spróbował wesprzeć się na
łokciach, ale i tak minęła dłuższa chwila, zanim udało mu się ułożyć tak,
żeby był w stanie uchwycić równowagę. Wciąż oszołomiony, szybko rozejrzał
się dookoła, żeby rozeznać się w sytuacji.
– Ojejku,
przepraszam – jęknęła cicho Lilianne. Kiedy podążył za jej głosem, dostrzegł
dziewczynę kilka metrów dalej. W przeciwieństwie do niego stała pewne na
nogach, przyciskając obie dłonie do ust. W jej oczach dostrzegł poczucie
winy i skruchę, ale również coś na kształt rozbawienia, kiedy pośpiesznie
ruszyła w jego stronę. – Nic wam się nie stało? – zapytała, zwracając się
nie tylko do Aldero, ale również pozostałych.
– Żyjemy –
odpowiedział Cameron. Aldero przekonał się, że jego brat wylądował zaledwie
kilka metrów od niego, bardziej po lewej stronie. Wraz z cichym szelestem
zerwał się na równe nogi i już po chwili Al był w stanie dostrzec go
kątem oka. Chociaż to może nie było najbardziej fair, poczuł się trochę lepiej z tym,
że nie tylko on wylądował w tak niekomfortowych warunkach, ale i tak
nie spodobało mu się to, że wciąż leży. – A przynajmniej tak mi się
wydaje? – dodał, mimowolnie modulując głos tak, że zabrzmiało to jak pytanie.
Jego błękitne, bystre oczy powędrowały w stronę Aldero, a później
gdzieś dalej, kiedy dał pozostałym do zrozumienia, że nie chcę wypowiadać się
również w ich imieniu.
Wciąż lekko
oszołomiony, Aldero szybko usiadł. Tym razem udało mu się bez większego
problemu, chociaż i tak potrzebował pomocy Esme, która znikąd
zmaterializowała się u jego boku i niby to przypadkowo chwyciła go
pod rękę, nawet kiedy już stanął na równe nogi.
– No cóż,
to pojęcie względne. Jesteś martwy, bracie – przypomniał, nie mogąc powstrzymać
się od cisnącego mu się na usta sarkazmu – Martwy aż od urodzenia.
– Ach… Po
tym wnioskuję, że chyba nikomu nic się nie stało – stwierdziła z ulgą
Lilly, demonstracyjnie wywracając oczami.
Aldero
musiał zwalczyć pokusę, żeby nie sparodiować jej miny. Powstrzymała go niejako
obecność Esme, która jak nic nie przyjęłaby z entuzjazmem tego, że kolejny
raz zaczyna zachowywać się nieuprzejmie, zwłaszcza wobec kogoś, kto –
przynajmniej w teorii – właśnie usiłował im pomóc. Drugim powodem był sam
fakt tego, że kiedy szok minął, Aldero uprzytomnił sobie, że chyba w istocie
im się udało, a przynajmniej usiłował w to wierzyć.
Ostrożnie
wyswobadzając ramię z uścisku Esme, błyskawicznie rozejrzał się dookoła. Z opóźnieniem
dotarło do niego to, że znajdują się na samym środku idealne okrągłej polany. W roztargnieniu
spojrzał na soczyście zieloną, sięgającą kostek trawę, która łagodnie uginała
się za sprawą regularnych podmuchów suchego powietrza. Dookoła dostrzegł kilka
drzew, w większości znajomych, chociaż dostrzegł też kilka egzotycznych,
karłowatych roślin o których nie potrafił z czystym sumieniem
powiedzieć czy są drzewami, czy może krzewami. Już samo to wystarczyło, żeby
zorientował się, że już na pewno nie są w Mieście Nocy, jakby już
wystarczająco wymowny nie był sam fakt tego, że suche, gorące powietrze drażni
jego gardło za każdym razem, kiedy brał wdech.
Za sobą
zauważył Kristin i Eve, które za wszelką cenę usiłowały zebrać się z ziemi.
Podczas upadku jedna musiała wylądować na drugiej, ale żadna z nich nie
chciała ustąpić, więc w efekcie raz po raz lądowały na ziemi, potykając
się o własne kończyny. Theo, który obserwował ich poczynania z pewnej
odległości, ostatecznie westchnął i podszedł do poirytowanej Kristin, żeby
jej pomóc. Aldero mimowolnie pomyślał, że z równe wielkim politowaniem
niektórzy muszą patrzeć na niego i Alessię (w szczególności na niego),
kiedy zdarza im się wpakować w kolejne bezsensowne kłopoty, ale szybko
odrzucił od siebie wszelakie zbędne myśli.
– No tak… –
Korzystając z tego, że nikogo nie brakowało i wszyscy w końcu
stanęli na równe nogi, chłopak ponownie zwrócił twarz w stronę Lilianne. –
Udało się?
– Nie wiem.
– Blondynka westchnęła. – Tak naprawdę to Eve prowadziła. Ja tylko użyczyłam
jej zdolności… Cholera, nigdy nie próbowałam się przenieść do miejsca, którego
nie znam, tym bardziej kierując się czyjąś tylko obecnością… Ale tej polany nie
poznaję, więc zakładam, że bardzo możliwe – przyznała, rozkładając bezradnie
ręce. „Co ja mogę?” – zdawała się pytać.
– Oczywiście,
zwal ewentualne niepowodzenie na mnie – obruszyła się Eve, otrzepując ubranie. W ciemnych
jeansach i fioletowym sweterku z dekoltem w serek wyglądała
naprawdę ładnie, chociaż i tak nie była w typie Aldero. Swoją drogą,
czy on w ogóle miał coś takiego jak „typ” kobiety?
Lilianne
mruknęła coś w odpowiedzi, ale już nie był zainteresowany tym, co miała do
powiedzenia. Jego uwagę raz po raz rozpraszała świadomość tego, że znajdował
się w zupełnie obcym sobie miejscu – i że pierwszy raz od momentu
narodzin znajdował się gdzieś poza Miastem Nocy. Wraz z Cameronem nigdy
nie opuścili miasta, mieszkając nim od momentu narodzin. Kilka wypadów w okolice
Zwierciadła się nie liczyło, bo w gruncie rzeczy wszystko i tak
sprowadzało się do zamieszkanego przez nieśmiertelnych miejsca. Egipt był
szczytem marzeń i w normalnych warunkach Aldero byłby zachwycony,
zwłaszcza, że nie tylko opuścił dobrze znane sobie miasto, a na dodatek od
razu znalazł się gdzieś za granicą – i to nie tylko kraju, ale całego
kontynentu.
Chyba
jestem rozczarowany, przeszło mu przez myśl. Drzewa,
trawa i kilka dziwnych roślin… W zasadzie nie ma tutaj niczego
ciekawszego od tego, co mógłbym zobaczyć w domu, stwierdził i omal
się nie uśmiechnął. Już chyba słynne drzewka cytrynowe babci Allegry były
bardziej fascynujące, zwłaszcza, że liczyły już sobie przeszło kilka wieków i nic
nie wskazywało na to, żeby biały zaschnąć albo zacząć obumierać. W porównaniu
z niezwykłym ogrodem kobiety, polana na której znajdowali wydawała mu się
równie zwyczajna, co każdy inny las.
– Ech,
poprawcie mnie, jeśli się mylę… A to bardzo możliwe, bo na zajęciach z historii
i geografii zwykle przysypiam – dodał, uśmiechając się blado – ale czy nie
powinniśmy wylądować na jakiejś pustyni czy jakimś innym, typowo egipskim
pustkowiu? No wiecie, pustynie, piramidy i te sprawy? – zapytał,
spoglądając wyczekująco najpierw na Lilianne, a później na Eve.
– Oczywiście,
że nie. – Ciemnowłosa wampirzyca wydęła usta. W dłoniach wciąż ściskała
kryształowe wahadełko i teraz w pośpiechu przełożyła rzemyk przez
głowę, po czym ukryła zawieszkę pod ubraniem. – Powiedziałabym nawet, że
czułabym się bardzo zaniepokojona, gdybyśmy wylądowali w innym miejscu.
Wahadełko pokazywało, że powinniśmy szukać gdzieś w delcie Nilu, więc
pustynny klimat raczej nie wchodzi w grę.
Ty i to
twoje wahadełko…, pomyślał z przekąsem, ale powstrzymał się od
wypowiedzenia tej uwagi na głos. Może to było głupie, skoro sam dysponował
telepatycznymi zdolnościami, ale wciąż sceptycznie podchodził do czegoś tak abstrakcyjnego
jak różdżkarstwo – i to na dodatek bez użycia czegoś, co chociaż trochę
przypominałoby różdżkę. Wiedział, że Eve bez wątpienia by się na niego
obraziła, gdyby wyjawił jej swoje myśli, dlatego lepiej było milczeć. I tak
nie miałaby być w stanie go przekonać, zresztą po co miałaby to robić?
Wystarczyło, że ona wierzyła w swoją nieomylność, a jeśli chodziło o resztę…
No cóż, na pewno dobrze byłoby, gdyby ich działania w istocie miały
przynieść jakikolwiek efekty, ale nawet jeśli tracili czas, już swego rodzaju
postępem było to, że w ogóle znajdowali się w Egipcie.
Kątem oka
zauważył, że Cammy w zamyśleniu przemierza polanę, kierując się w stronę
linii drzew. Zignorował go, dochodząc do wniosku, że w zasadzie wszystko
jedno, gdzie uda się jego brat. Tak czy inaczej, musieli obrać jakiś kierunek,
jeśli oczywiście „nieomylna” Eve nie miała lepszego pomysłu. Co teraz
zamierzała zrobić? Znaleźć zeschniętą gałązkę i za sprawą tajemnych mocy
uczynić z niej coś na kształt kompasu?
Wciąż
rozbawiony, nie powstrzymał się od cichego parsknięcia śmiechem. Natychmiast
poczuł na sobie zaciekawione spojrzenia i to na moment go speszyło,
sprawiając, że jakimś cudem zdołał wziąć się w garść.
– Przepraszam
– zreflektował się, chociaż sam nie był pewien kogo i za co właściwie
przeprasza. Przecież nie znali jego myśli, a przynajmniej mam taką
nadzieję. – To co teraz robimy? – zapytał, ale z jakiegoś powodu czuł się
beznadziejnie, zadając pozostałym to pytanie.
Przecież to
od samego początku był jego pomysł. Jeśli ktoś już powinien podejmować decyzje,
odpowiedzialność z całą pewnością powinna spaść na niego. Co prawda nikt
wprost tego nie powiedział, ale Aldero zdawał sobie sprawę z tego, że
wszyscy podświadomie czekali na to, że to właśnie on powie im, co powinni
robić. Egipt był ogromny, a Amun i jego bliscy mogli być dosłownie
wszędzie. To, że Eve wskazała im to miejsce, niczego jeszcze nie świadczyło, bo
i tak potrzebowali sensownego planu – z tym, że Aldero go nie
posiadał i szczerze wątpił w to, żeby tak nagle był w stanie
cokolwiek wymyśleć.
Esme
mocniej chwiała go za ramię. Milczała i tak było lepiej, chociaż
jednocześnie pragnął, żeby cokolwiek powiedziała, nawet jeśli miałoby się to
sprowadzać do tego, że ostatecznie się rozmyśliła i że powinni wracać do
domu. Nie był z tego zadowolony, ale dopiero kiedy znaleźli się na
miejscu, a on stał tak, bezradnie rozglądając się w kółko,
uprzytomnił sobie, że najprawdopodobniej był szalony, kiedy w ogóle
zaproponował tę z góry skazaną na niepowodzenie wyprawę.
– Szczerze
powiedziawszy… – zaczął Theo, decydując się nad nim zlitować i przejąć
inicjatywę, ale właśnie wtedy gdzieś z oddali doszło ich wołanie
podekscytowanego Camerona:
– Hej,
chodźcie tutaj szybko!
Głos
chłopaka podziałał na wszystkich tak, jak kubeł lodowatej wody. Jak na
zawołanie Theo zamilkł, po czym machinalnie skierował się w stronę
miejsca, gdzie chwilę wcześniej zniknął brat Aldero. Pozostali natychmiast
ruszyli za nim, chwytając się pierwszej możliwej okazji do tego, żeby cokolwiek
robić. Wszystko wydawało się lepszą alternatywą od biernego stania w miejscu
i zastanawiania się nad sensem własnych działań, więc równie dobrze mogli
powierzyć wszystkie swoje nadzieje podekscytowanemu wampirowi.
Cameron
zdążył odejść dość spory kawałek, bo dotarcie do niego zajęło im przeszło pół
minuty. Las był opustoszały, a w okolicy nigdzie nie dało się wyczuć
obecności ludzi, więc z czystym sumieniem mogli pozwolić sobie na
poruszanie się wampirzym tempem. Aldero i tak biegł wolnej, niezbyt ufając
obcemu terenowi, zwłaszcza, że podłoże okazało się dziwnie nierówne i podmokłe,
przez co nie opuszczało go wrażenie, że w każdej chwili będzie się mógł
potknąć albo wywrócić. Co prawda z jego koordynacją i zmysłem
równowagi taka możliwość wydawała się mało prawdopodobna, ale wolał nie
ryzykować, zwłaszcza, że instynkt nakazywał mu wysilać zmysły i chłonąć
wszystkie bodźce, które był w stanie odebrać. Suche powietrze sprawiało,
że zapachy zdawały się dziwne zniekształcone i ciężko było mu je
rozróżnić, ale z dźwiękami i obrazami było zdecydowanie lepiej i to
właśnie na nich ostatecznie zdecydował się skoncentrować.
Znaleźli
Cammy’ego nad brzegiem płynącej leniwie, imponująco szerokiej rzeki. Okrągły,
srebrzysty księżyc odbijał się od tafli wody, sprawiając, że miało się
wrażenie, iż bliźniaczy ziemski satelita jakimś cudem spadł z nieba i wylądował
w tym właśnie miejscu. Jasne włosy chłopaka lekko drżały w podmuchach
morskiej bryzy, ale nawet w tym wierze zdawało się być coś, co wyróżniał
go od tego do którego wszyscy byli przyzwyczajeni. Aldero miał wrażenie, że się
dusi i ostatecznie zdecydował się ograniczyć oddychanie do minimum, niemal
z ulgą przyjmując fakt, że jest pod tym względem bardziej wytrzymały niż
zwykły człowiek. Zdążył już się zorientować, że może wytrzymać bez oddechu nawet
kwadrans i teraz skrupulatnie to wykorzystywał, przynajmniej tymczasowo,
póki nie widział powodu do tego, żeby się odezwać.
– O,
właśnie o tym mówiłam – ucieszyła się Eve. – Delta Nilu. – Sądząc po tonie, była z siebie
bardzo zadowolona i to co najmniej tak, jakby już udało jej się odnaleźć
Amuna i pozostałych.
– Możliwe.
Teoretycznie możemy uznać, że na pewno udało wam się nas przenieść – zgodził
się w zamyśleniu Theo. – Pytanie tylko, co nam to właściwie daje – dodał,
odrobinę przygaszając entuzjazm dziewczyny.
– No cóż… –
Kristin szybko zajęła miejsce u jego boku, pozwalając żeby otoczył ją
ramieniem. – To już jest jakiś początek. Teraz musimy w końcu ruszyć tyłki
i trochę się rozejrzeć… Szczerze powiedziawszy, jeśli widoki dalej mają
być takie zajebiste, bardzo chętnie mogę tutaj zostać nawet do rana –
skomentowała, szczerząc się w uśmiechu.
Theo
mimowolnie się uśmiechnął, przynajmniej póki nie spojrzał kolejno na Lilianne,
Eve, Camerona i Aldero.
– Z tym,
moja droga, że my chyba nie mamy aż tyle czasu – westchnął, niechętnie
nawiązując do tego, że wraz ze wzejściem słońca będą musieli znaleźć sobie
jakąś kryjówkę.
– Fakt –
zreflektowała się Kristin. Sama również nie przepadała za blaskiem słońca,
chociaż miała przynajmniej ten komfort, że jak na razie nie spalała się w popiół,
kiedy tylko znalazła się na zewnątrz podczas dnia. – Ale do wschodu słońca
zostało jeszcze kilka ładnych godzin. Czuję to.
Aldero
również czuł, ale to i tak nie napawało go entuzjazmem. W gruncie
rzeczy kilka godzin było niczym w porównaniu z wiecznością – i zarazem
mogło ciągnąć się w nieskończoność, kiedy w grę wchodziło coś tak
istotnego, jak pomoc bliskim. Wciąż miał w pamięci dziwne uczucie
przyciągania i niepokoju, które towarzyszyło mu, kiedy próbował
wykorzystać moc do zlokalizowania bliskich. Teraz również wspomnienie tamtego
momentu nie dawało mu spokoju, sprawiając, że tym szybciej pragnął znaleźć
sposób na to, żeby dostać się do tuneli. Co prawda był jeszcze Dimitr, który
obiecał mu się tą sprawą zająć, ale z jakiegoś powodu Aldero nie potrafił
uwierzyć w to, że mu się uda. Szczerze powiedziawszy, nie wierzył teraz
nawet sobie.
Krótka
wymiana zdań między Theo i Kristin wystarczyła, żeby inni również
wciągnęli się w rozmowę. Słyszał, że próbując coś sensownego zaplanować,
ale nie potrafił skoncentrować się na ich słowach, raz po raz oglądając się na
płynącą rzekę i odbijający się w jej tafli Słyszał przyciszone głosy
bliskich, ale ledwo był świadom sensu wypowiedzianych przez nich słow. Wiedział
jedynie, że ktoś (Esme?) zaproponował rzecz najbardziej oczywistą, a zarazem
w obecnej sytuacji logiczna; chyba faktycznie powinni się rozdzielić, bo w ten
sposób byli w stanie w krótkim czasie sprawdzić kilka miejsc. Reszta
też przyjęła jej propozycję z entuzjazmem i teraz analizowali
ewentualny podział oraz kierunki, w których najlepiej było się udać.
Aldero słuchał ich jednym uchem, uśmiechając się pod nosem za każdym razem,
kiedy słyszał swoje imię.
Propozycji
było kilka, bo najlepszym rozwiązaniem wydawało się, żeby w każdej grupie
znalazł się telepata. W ten sposób w łatwy sposób mogli się ze sobą
kontaktować, gdyby któryś z zespołów znalazł się w tarapatach.
Sensowne też wydawało się to, że nie powinni poruszać się w pojedynkę,
zwłaszcza w obcym miejscu, którego położenia i nazwy nawet nie znali.
Theo podejrzewał, że gdzieś w okolicy może znajdować się miasto albo
przynajmniej jakaś wioska, i to również brzmiało sensownie. W końcu –
jak Aldero przypomniał sobie z jednej z nudnych lekcji, które miał w Akademii
– ludzkie istoty zawsze osiadały tam, gdzie miały dostęp do wody; co za tym
szło, wampiry czyniły podobne, chociaż w ich przypadku chodziło raczej o pożywienie,
tudzież krew. Jeśli Eve miała rację, faktycznie miejsce wydawało się idealne
dla niewielkiego klanu wampirów… I może kogoś jeszcze, chociaż o ewentualnym
towarzystwie starali się raczej nie myśleć.
– Aldero,
co sądzisz? – zapytała go Lilianne. Dopiero kiedy ktoś szturchnął go w ramię,
uprzytomnił sobie, że ktokolwiek coś do niego mówi. – Hej, słuchasz nas?
– Jaaaasne…
– mruknął, przeciągając samogłoski. – Jasne, że tak… A co mówiłaś? –
zapytał uprzejmie, pozwalając sobie na swój charakterystyczny, nieco
roztargniony uśmiech.
Lilianne
zacisnęła usta, wyraźnie poirytowana.
– Pytałam
się, czy odpowiada ci to, żebyśmy szli razem – powtórzyła usłużnie. Mówiła
powoli, wyraźnie wymawiając każde słowo, zupełnie jakby był dzieckiem albo
niespełna rozumu.
– Mhm… Na
zachód, tak? – przypomniał sobie, szybko scalając ze sobą skrawki rozmowy,
które udało mu się zapamiętać. Dla pewności machnął ręką zgodnie z kierunkiem,
w jaki płynęła rzeka.
Lilianne
sztywno skinęła głową, wyraźnie wciąż na niego zła. Zignorował ją, myślami
wciąż będąc gdzieś daleko. Cóż, mogli biec dalej, chociaż i tak nie miał
ochoty na towarzystwo. Gdyby to od niego zależało, najchętniej pobiegłby sam,
ale wiedział, że gdyby to zaproponował, reszta natychmiast by na niego
naskoczyła; w końcu połowa ich rozważań tyczyła się właśnie tego, że
całkowita rozłąka nie wchodzi w rachubę, bo to mimo wszystko zbyt
niebezpieczne.
Powstrzymując
kolejne teatralne westchnienie, oddalił się o kilka kroków, zatrzymując
się bliżej płynącej wody. W tafli rzeki dostrzegł parę lśniących,
błękitnych niczym zamarzająca woda oczu, które odziedziczył po matce. Czasami
miał wrażenie, że gdyby wzrok mógł zabijać, byłby w stanie zamienić w lodowy
posąg każdego na kogo tylko spojrzy. Był pod tym względem podobny do Isabeau,
chociaż niejednokrotnie słyszał, że bardziej przypomina swojego ojca. To było
niebezpieczne połączenie, podobnie jak i miłość tej dwójki – uczucie,
którego owocami byli on i jego brat,
Z tym,
że to ja bardziej ich niepokoję, dodał w zamyśleniu. Rzadko myślał o rodzinie
swojego ojca, podobnie jak o nim samym, ale kiedy już mu to się zdarzało,
zwykle czuł się przygnębiony. Zabawne. Czasami mam wrażenie, że
sądzą, że mógłbym stać się taki jak on… Co prawda wątpił, żeby to akurat miało
związek z tym, że nie chcieli zostawić go samego, ale to w tym
momencie było najmniej istotne. Sam już nie wiedział, co czuł i co
powinien myśleć, a takie uwagi dobitnie świadczyły o tym, że nie miał
nastroju.
Szybko
zamrugał i oderwał wzrok od tafli wody. Stanowczo spróbował doprowadzić
się do porządku, świadom tego, że Lilianne i pozostali nie będą czekać na
niego w nieskończoność, ale jakoś nie był w stanie zmusić się do
tego, żeby wykrzesać z siebie chociaż trochę entuzjazmu. Coś podpowiadało
mu, że wcale nie powinni się stąd ruszać i nawet powtarzanie sobie, że
stanie w miejscu nie ma sensu, nie było w stanie go przekonać.
Przecież intuicja bywała w przypadku takich jak on kluczowa, prawda? Być
może, ale w obecnej sytuacji…
– Aldero –
mruknęła naglącym tonem Lilianne.
– Już idę –
zapewnił ją, szybko odwracając wzrok. – Trochę cierpliwości. Kilka sekund nas
nie zwabi, a… – Nie dokończył, nagle coś sobie uprzytomniając.
Uczucie
bycia obserwowanym pojawiło się nagle i już po prostu nie był w stanie
go zignorować. Szybko poderwał głowę, po czym skierował wzrok w stronę
linii drzew. W pierwszej chwili nie był pewien, co właściwie oczekiwał się
zobaczyć i czy przypadkiem się nie pomylił, ale wtedy pomiędzy drzewami
dostrzegł drobną, szczupłą postać i wszelakie myśli uleciały z jego
głowy.
Skryta
pomiędzy drzewami wampirzyca drgnęła, natychmiast orientując się, że ją
zauważył. Napięła mięśnie i nerwowo przestąpiła z nogi na nogę,
szykując się do ucieczki. Już w następnej sekundzie puściła się biegiem,
wpadając w krąg srebrnego światła księżyca, dzięki czemu Aldero był w stanie
dostrzec rysy jej twarzy.
A potem ją
rozpoznał.
– Kebi! –
zawołał, ale ciemnowłosa partnerka Amuna nawet się nie obejrzała.
Za każdym razem jak czytam komentarze Aldero chce mi się śmiać. "Ty i te twoje wahadełko..." XD to podobało mi się najbardziej^^ Czemu Lily ukrywa to, ze ta cała sytuacja ją śmieszy? :D ja bym nie ukrywała, ale dobra mają żyć w zgodzie ;P
OdpowiedzUsuńHm, dziwi mnie to czemu Kebi uciekła. Może oni nie będą chcieli pomóc, ale Benjamin jak najbardziej tak. Mam nadzieję, że uda im się przekonać Amuna co do tego :_: o ile mam rację ;3
Rozdział jak zwykle mnie wciągną i ten szczególne rozbawił^^
Pozdrawiam, xoxo
Gabrysia ;*