17 lutego 2014

Czterdzieści jeden

Aldero
Aldero jęknął, boleśnie lądując na ziemi. Powietrze uciekło z jego płuc i przez moment nie był pewien, czy wciąż jest w stanie do czegoś tak pozornie niewymagającego, jak oddychanie. Ciemne plamy zatańczyły mu przed oczami, przypominając mu, że jego organizm domaga się tlenu, żeby normalnie funkcjonować. Posłuszny nagłemu, irytującemu impulsowi, gwałtownie zaczerpnął powietrza do płuc i zaraz zakrztusił się, jednocześnie zadowolony z siebie, że przynajmniej udało mu się pozbyć chwilowej blokady, którą właściwie bez powodu wywołało uderzenie o ziemię.
Gdzieś po lewej stronie doszedł go cichy jęk, a potem przekleństwo – prawdopodobnie należące do Kristin albo Eve, ale nie był pewien. Spróbował wesprzeć się na łokciach, ale i tak minęła dłuższa chwila, zanim udało mu się ułożyć tak, żeby był w stanie uchwycić równowagę. Wciąż oszołomiony, szybko rozejrzał się dookoła, żeby rozeznać się w sytuacji.
– Ojejku, przepraszam – jęknęła cicho Lilianne. Kiedy podążył za jej głosem, dostrzegł dziewczynę kilka metrów dalej. W przeciwieństwie do niego stała pewne na nogach, przyciskając obie dłonie do ust. W jej oczach dostrzegł poczucie winy i skruchę, ale również coś na kształt rozbawienia, kiedy pośpiesznie ruszyła w jego stronę. – Nic wam się nie stało? – zapytała, zwracając się nie tylko do Aldero, ale również pozostałych.
– Żyjemy – odpowiedział Cameron. Aldero przekonał się, że jego brat wylądował zaledwie kilka metrów od niego, bardziej po lewej stronie. Wraz z cichym szelestem zerwał się na równe nogi i już po chwili Al był w stanie dostrzec go kątem oka. Chociaż to może nie było najbardziej fair, poczuł się trochę lepiej z tym, że nie tylko on wylądował w tak niekomfortowych warunkach, ale i tak nie spodobało mu się to, że wciąż leży. – A przynajmniej tak mi się wydaje? – dodał, mimowolnie modulując głos tak, że zabrzmiało to jak pytanie. Jego błękitne, bystre oczy powędrowały w stronę Aldero, a później gdzieś dalej, kiedy dał pozostałym do zrozumienia, że nie chcę wypowiadać się również w ich imieniu.
Wciąż lekko oszołomiony, Aldero szybko usiadł. Tym razem udało mu się bez większego problemu, chociaż i tak potrzebował pomocy Esme, która znikąd zmaterializowała się u jego boku i niby to przypadkowo chwyciła go pod rękę, nawet kiedy już stanął na równe nogi.
– No cóż, to pojęcie względne. Jesteś martwy, bracie – przypomniał, nie mogąc powstrzymać się od cisnącego mu się na usta sarkazmu – Martwy aż od urodzenia.
– Ach… Po tym wnioskuję, że chyba nikomu nic się nie stało – stwierdziła z ulgą Lilly, demonstracyjnie wywracając oczami.
Aldero musiał zwalczyć pokusę, żeby nie sparodiować jej miny. Powstrzymała go niejako obecność Esme, która jak nic nie przyjęłaby z entuzjazmem tego, że kolejny raz zaczyna zachowywać się nieuprzejmie, zwłaszcza wobec kogoś, kto – przynajmniej w teorii – właśnie usiłował im pomóc. Drugim powodem był sam fakt tego, że kiedy szok minął, Aldero uprzytomnił sobie, że chyba w istocie im się udało, a przynajmniej usiłował w to wierzyć.
Ostrożnie wyswobadzając ramię z uścisku Esme, błyskawicznie rozejrzał się dookoła. Z opóźnieniem dotarło do niego to, że znajdują się na samym środku idealne okrągłej polany. W roztargnieniu spojrzał na soczyście zieloną, sięgającą kostek trawę, która łagodnie uginała się za sprawą regularnych podmuchów suchego powietrza. Dookoła dostrzegł kilka drzew, w większości znajomych, chociaż dostrzegł też kilka egzotycznych, karłowatych roślin o których nie potrafił z czystym sumieniem powiedzieć czy są drzewami, czy może krzewami. Już samo to wystarczyło, żeby zorientował się, że już na pewno nie są w Mieście Nocy, jakby już wystarczająco wymowny nie był sam fakt tego, że suche, gorące powietrze drażni jego gardło za każdym razem, kiedy brał wdech.
Za sobą zauważył Kristin i Eve, które za wszelką cenę usiłowały zebrać się z ziemi. Podczas upadku jedna musiała wylądować na drugiej, ale żadna z nich nie chciała ustąpić, więc w efekcie raz po raz lądowały na ziemi, potykając się o własne kończyny. Theo, który obserwował ich poczynania z pewnej odległości, ostatecznie westchnął i podszedł do poirytowanej Kristin, żeby jej pomóc. Aldero mimowolnie pomyślał, że z równe wielkim politowaniem niektórzy muszą patrzeć na niego i Alessię (w szczególności na niego), kiedy zdarza im się wpakować w kolejne bezsensowne kłopoty, ale szybko odrzucił od siebie wszelakie zbędne myśli.
– No tak… – Korzystając z tego, że nikogo nie brakowało i wszyscy w końcu stanęli na równe nogi, chłopak ponownie zwrócił twarz w stronę Lilianne. – Udało się?
– Nie wiem. – Blondynka westchnęła. – Tak naprawdę to Eve prowadziła. Ja tylko użyczyłam jej zdolności… Cholera, nigdy nie próbowałam się przenieść do miejsca, którego nie znam, tym bardziej kierując się czyjąś tylko obecnością… Ale tej polany nie poznaję, więc zakładam, że bardzo możliwe – przyznała, rozkładając bezradnie ręce. „Co ja mogę?” – zdawała się pytać.
– Oczywiście, zwal ewentualne niepowodzenie na mnie – obruszyła się Eve, otrzepując ubranie. W ciemnych jeansach i fioletowym sweterku z dekoltem w serek wyglądała naprawdę ładnie, chociaż i tak nie była w typie Aldero. Swoją drogą, czy on w ogóle miał coś takiego jak „typ” kobiety?
Lilianne mruknęła coś w odpowiedzi, ale już nie był zainteresowany tym, co miała do powiedzenia. Jego uwagę raz po raz rozpraszała świadomość tego, że znajdował się w zupełnie obcym sobie miejscu – i że pierwszy raz od momentu narodzin znajdował się gdzieś poza Miastem Nocy. Wraz z Cameronem nigdy nie opuścili miasta, mieszkając nim od momentu narodzin. Kilka wypadów w okolice Zwierciadła się nie liczyło, bo w gruncie rzeczy wszystko i tak sprowadzało się do zamieszkanego przez nieśmiertelnych miejsca. Egipt był szczytem marzeń i w normalnych warunkach Aldero byłby zachwycony, zwłaszcza, że nie tylko opuścił dobrze znane sobie miasto, a na dodatek od razu znalazł się gdzieś za granicą – i to nie tylko kraju, ale całego kontynentu.
Chyba jestem rozczarowany, przeszło mu przez myśl. Drzewa, trawa i kilka dziwnych roślin… W zasadzie nie ma tutaj niczego ciekawszego od tego, co mógłbym zobaczyć w domu, stwierdził i omal się nie uśmiechnął. Już chyba słynne drzewka cytrynowe babci Allegry były bardziej fascynujące, zwłaszcza, że liczyły już sobie przeszło kilka wieków i nic nie wskazywało na to, żeby biały zaschnąć albo zacząć obumierać. W porównaniu z niezwykłym ogrodem kobiety, polana na której znajdowali wydawała mu się równie zwyczajna, co każdy inny las.
– Ech, poprawcie mnie, jeśli się mylę… A to bardzo możliwe, bo na zajęciach z historii i geografii zwykle przysypiam – dodał, uśmiechając się blado – ale czy nie powinniśmy wylądować na jakiejś pustyni czy jakimś innym, typowo egipskim pustkowiu? No wiecie, pustynie, piramidy i te sprawy? – zapytał, spoglądając wyczekująco najpierw na Lilianne, a później na Eve.
– Oczywiście, że nie. – Ciemnowłosa wampirzyca wydęła usta. W dłoniach wciąż ściskała kryształowe wahadełko i teraz w pośpiechu przełożyła rzemyk przez głowę, po czym ukryła zawieszkę pod ubraniem. – Powiedziałabym nawet, że czułabym się bardzo zaniepokojona, gdybyśmy wylądowali w innym miejscu. Wahadełko pokazywało, że powinniśmy szukać gdzieś w delcie Nilu, więc pustynny klimat raczej nie wchodzi w grę.
Ty i to twoje wahadełko…, pomyślał z przekąsem, ale powstrzymał się od wypowiedzenia tej uwagi na głos. Może to było głupie, skoro sam dysponował telepatycznymi zdolnościami, ale wciąż sceptycznie podchodził do czegoś tak abstrakcyjnego jak różdżkarstwo – i to na dodatek bez użycia czegoś, co chociaż trochę przypominałoby różdżkę. Wiedział, że Eve bez wątpienia by się na niego obraziła, gdyby wyjawił jej swoje myśli, dlatego lepiej było milczeć. I tak nie miałaby być w stanie go przekonać, zresztą po co miałaby to robić? Wystarczyło, że ona wierzyła w swoją nieomylność, a jeśli chodziło o resztę… No cóż, na pewno dobrze byłoby, gdyby ich działania w istocie miały przynieść jakikolwiek efekty, ale nawet jeśli tracili czas, już swego rodzaju postępem było to, że w ogóle znajdowali się w Egipcie.
Kątem oka zauważył, że Cammy w zamyśleniu przemierza polanę, kierując się w stronę linii drzew. Zignorował go, dochodząc do wniosku, że w zasadzie wszystko jedno, gdzie uda się jego brat. Tak czy inaczej, musieli obrać jakiś kierunek, jeśli oczywiście „nieomylna” Eve nie miała lepszego pomysłu. Co teraz zamierzała zrobić? Znaleźć zeschniętą gałązkę i za sprawą tajemnych mocy uczynić z niej coś na kształt kompasu?
Wciąż rozbawiony, nie powstrzymał się od cichego parsknięcia śmiechem. Natychmiast poczuł na sobie zaciekawione spojrzenia i to na moment go speszyło, sprawiając, że jakimś cudem zdołał wziąć się w garść.
– Przepraszam – zreflektował się, chociaż sam nie był pewien kogo i za co właściwie przeprasza. Przecież nie znali jego myśli, a przynajmniej mam taką nadzieję. – To co teraz robimy? – zapytał, ale z jakiegoś powodu czuł się beznadziejnie, zadając pozostałym to pytanie.
Przecież to od samego początku był jego pomysł. Jeśli ktoś już powinien podejmować decyzje, odpowiedzialność z całą pewnością powinna spaść na niego. Co prawda nikt wprost tego nie powiedział, ale Aldero zdawał sobie sprawę z tego, że wszyscy podświadomie czekali na to, że to właśnie on powie im, co powinni robić. Egipt był ogromny, a Amun i jego bliscy mogli być dosłownie wszędzie. To, że Eve wskazała im to miejsce, niczego jeszcze nie świadczyło, bo i tak potrzebowali sensownego planu – z tym, że Aldero go nie posiadał i szczerze wątpił w to, żeby tak nagle był w stanie cokolwiek wymyśleć.
Esme mocniej chwiała go za ramię. Milczała i tak było lepiej, chociaż jednocześnie pragnął, żeby cokolwiek powiedziała, nawet jeśli miałoby się to sprowadzać do tego, że ostatecznie się rozmyśliła i że powinni wracać do domu. Nie był z tego zadowolony, ale dopiero kiedy znaleźli się na miejscu, a on stał tak, bezradnie rozglądając się w kółko, uprzytomnił sobie, że najprawdopodobniej był szalony, kiedy w ogóle zaproponował tę z góry skazaną na niepowodzenie wyprawę.
– Szczerze powiedziawszy… – zaczął Theo, decydując się nad nim zlitować i przejąć inicjatywę, ale właśnie wtedy gdzieś z oddali doszło ich wołanie podekscytowanego Camerona:
– Hej, chodźcie tutaj szybko!
Głos chłopaka podziałał na wszystkich tak, jak kubeł lodowatej wody. Jak na zawołanie Theo zamilkł, po czym machinalnie skierował się w stronę miejsca, gdzie chwilę wcześniej zniknął brat Aldero. Pozostali natychmiast ruszyli za nim, chwytając się pierwszej możliwej okazji do tego, żeby cokolwiek robić. Wszystko wydawało się lepszą alternatywą od biernego stania w miejscu i zastanawiania się nad sensem własnych działań, więc równie dobrze mogli powierzyć wszystkie swoje nadzieje podekscytowanemu wampirowi.
Cameron zdążył odejść dość spory kawałek, bo dotarcie do niego zajęło im przeszło pół minuty. Las był opustoszały, a w okolicy nigdzie nie dało się wyczuć obecności ludzi, więc z czystym sumieniem mogli pozwolić sobie na poruszanie się wampirzym tempem. Aldero i tak biegł wolnej, niezbyt ufając obcemu terenowi, zwłaszcza, że podłoże okazało się dziwnie nierówne i podmokłe, przez co nie opuszczało go wrażenie, że w każdej chwili będzie się mógł potknąć albo wywrócić. Co prawda z jego koordynacją i zmysłem równowagi taka możliwość wydawała się mało prawdopodobna, ale wolał nie ryzykować, zwłaszcza, że instynkt nakazywał mu wysilać zmysły i chłonąć wszystkie bodźce, które był w stanie odebrać. Suche powietrze sprawiało, że zapachy zdawały się dziwne zniekształcone i ciężko było mu je rozróżnić, ale z dźwiękami i obrazami było zdecydowanie lepiej i to właśnie na nich ostatecznie zdecydował się skoncentrować.
Znaleźli Cammy’ego nad brzegiem płynącej leniwie, imponująco szerokiej rzeki. Okrągły, srebrzysty księżyc odbijał się od tafli wody, sprawiając, że miało się wrażenie, iż bliźniaczy ziemski satelita jakimś cudem spadł z nieba i wylądował w tym właśnie miejscu. Jasne włosy chłopaka lekko drżały w podmuchach morskiej bryzy, ale nawet w tym wierze zdawało się być coś, co wyróżniał go od tego do którego wszyscy byli przyzwyczajeni. Aldero miał wrażenie, że się dusi i ostatecznie zdecydował się ograniczyć oddychanie do minimum, niemal z ulgą przyjmując fakt, że jest pod tym względem bardziej wytrzymały niż zwykły człowiek. Zdążył już się zorientować, że może wytrzymać bez oddechu nawet kwadrans i teraz skrupulatnie to wykorzystywał, przynajmniej tymczasowo, póki nie widział powodu do tego, żeby się odezwać.
– O, właśnie o tym mówiłam – ucieszyła się Eve. – Delta Nilu. – Sądząc po tonie, była z siebie bardzo zadowolona i to co najmniej tak, jakby już udało jej się odnaleźć Amuna i pozostałych.
– Możliwe. Teoretycznie możemy uznać, że na pewno udało wam się nas przenieść – zgodził się w zamyśleniu Theo. – Pytanie tylko, co nam to właściwie daje – dodał, odrobinę przygaszając entuzjazm dziewczyny.
– No cóż… – Kristin szybko zajęła miejsce u jego boku, pozwalając żeby otoczył ją ramieniem. – To już jest jakiś początek. Teraz musimy w końcu ruszyć tyłki i trochę się rozejrzeć… Szczerze powiedziawszy, jeśli widoki dalej mają być takie zajebiste, bardzo chętnie mogę tutaj zostać nawet do rana – skomentowała, szczerząc się w uśmiechu.
Theo mimowolnie się uśmiechnął, przynajmniej póki nie spojrzał kolejno na Lilianne, Eve, Camerona i Aldero.
– Z tym, moja droga, że my chyba nie mamy aż tyle czasu – westchnął, niechętnie nawiązując do tego, że wraz ze wzejściem słońca będą musieli znaleźć sobie jakąś kryjówkę.
– Fakt – zreflektowała się Kristin. Sama również nie przepadała za blaskiem słońca, chociaż miała przynajmniej ten komfort, że jak na razie nie spalała się w popiół, kiedy tylko znalazła się na zewnątrz podczas dnia. – Ale do wschodu słońca zostało jeszcze kilka ładnych godzin. Czuję to.
Aldero również czuł, ale to i tak nie napawało go entuzjazmem. W gruncie rzeczy kilka godzin było niczym w porównaniu z wiecznością – i zarazem mogło ciągnąć się w nieskończoność, kiedy w grę wchodziło coś tak istotnego, jak pomoc bliskim. Wciąż miał w pamięci dziwne uczucie przyciągania i niepokoju, które towarzyszyło mu, kiedy próbował wykorzystać moc do zlokalizowania bliskich. Teraz również wspomnienie tamtego momentu nie dawało mu spokoju, sprawiając, że tym szybciej pragnął znaleźć sposób na to, żeby dostać się do tuneli. Co prawda był jeszcze Dimitr, który obiecał mu się tą sprawą zająć, ale z jakiegoś powodu Aldero nie potrafił uwierzyć w to, że mu się uda. Szczerze powiedziawszy, nie wierzył teraz nawet sobie.
Krótka wymiana zdań między Theo i Kristin wystarczyła, żeby inni również wciągnęli się w rozmowę. Słyszał, że próbując coś sensownego zaplanować, ale nie potrafił skoncentrować się na ich słowach, raz po raz oglądając się na płynącą rzekę i odbijający się w jej tafli Słyszał przyciszone głosy bliskich, ale ledwo był świadom sensu wypowiedzianych przez nich słow. Wiedział jedynie, że ktoś (Esme?) zaproponował rzecz najbardziej oczywistą, a zarazem w obecnej sytuacji logiczna; chyba faktycznie powinni się rozdzielić, bo w ten sposób byli w stanie w krótkim czasie sprawdzić kilka miejsc. Reszta też przyjęła jej propozycję z entuzjazmem i teraz analizowali ewentualny podział oraz kierunki, w których najlepiej było się udać. Aldero słuchał ich jednym uchem, uśmiechając się pod nosem za każdym razem, kiedy słyszał swoje imię.
Propozycji było kilka, bo najlepszym rozwiązaniem wydawało się, żeby w każdej grupie znalazł się telepata. W ten sposób w łatwy sposób mogli się ze sobą kontaktować, gdyby któryś z zespołów znalazł się w tarapatach. Sensowne też wydawało się to, że nie powinni poruszać się w pojedynkę, zwłaszcza w obcym miejscu, którego położenia i nazwy nawet nie znali. Theo podejrzewał, że gdzieś w okolicy może znajdować się miasto albo przynajmniej jakaś wioska, i to również brzmiało sensownie. W końcu – jak Aldero przypomniał sobie z jednej z nudnych lekcji, które miał w Akademii – ludzkie istoty zawsze osiadały tam, gdzie miały dostęp do wody; co za tym szło, wampiry czyniły podobne, chociaż w ich przypadku chodziło raczej o pożywienie, tudzież krew. Jeśli Eve miała rację, faktycznie miejsce wydawało się idealne dla niewielkiego klanu wampirów… I może kogoś jeszcze, chociaż o ewentualnym towarzystwie starali się raczej nie myśleć.
– Aldero, co sądzisz? – zapytała go Lilianne. Dopiero kiedy ktoś szturchnął go w ramię, uprzytomnił sobie, że ktokolwiek coś do niego mówi. – Hej, słuchasz nas?
– Jaaaasne… – mruknął, przeciągając samogłoski. – Jasne, że tak… A co mówiłaś? – zapytał uprzejmie, pozwalając sobie na swój charakterystyczny, nieco roztargniony uśmiech.
Lilianne zacisnęła usta, wyraźnie poirytowana.
– Pytałam się, czy odpowiada ci to, żebyśmy szli razem – powtórzyła usłużnie. Mówiła powoli, wyraźnie wymawiając każde słowo, zupełnie jakby był dzieckiem albo niespełna rozumu.
– Mhm… Na zachód, tak? – przypomniał sobie, szybko scalając ze sobą skrawki rozmowy, które udało mu się zapamiętać. Dla pewności machnął ręką zgodnie z kierunkiem, w jaki płynęła rzeka.
Lilianne sztywno skinęła głową, wyraźnie wciąż na niego zła. Zignorował ją, myślami wciąż będąc gdzieś daleko. Cóż, mogli biec dalej, chociaż i tak nie miał ochoty na towarzystwo. Gdyby to od niego zależało, najchętniej pobiegłby sam, ale wiedział, że gdyby to zaproponował, reszta natychmiast by na niego naskoczyła; w końcu połowa ich rozważań tyczyła się właśnie tego, że całkowita rozłąka nie wchodzi w rachubę, bo to mimo wszystko zbyt niebezpieczne.
Powstrzymując kolejne teatralne westchnienie, oddalił się o kilka kroków, zatrzymując się bliżej płynącej wody. W tafli rzeki dostrzegł parę lśniących, błękitnych niczym zamarzająca woda oczu, które odziedziczył po matce. Czasami miał wrażenie, że gdyby wzrok mógł zabijać, byłby w stanie zamienić w lodowy posąg każdego na kogo tylko spojrzy. Był pod tym względem podobny do Isabeau, chociaż niejednokrotnie słyszał, że bardziej przypomina swojego ojca. To było niebezpieczne połączenie, podobnie jak i miłość tej dwójki – uczucie, którego owocami byli on i jego brat,
Z tym, że to ja bardziej ich niepokoję, dodał w zamyśleniu. Rzadko myślał o rodzinie swojego ojca, podobnie jak o nim samym, ale kiedy już mu to się zdarzało, zwykle czuł się przygnębiony. Zabawne. Czasami mam wrażenie, że sądzą, że mógłbym stać się taki jak on… Co prawda wątpił, żeby to akurat miało związek z tym, że nie chcieli zostawić go samego, ale to w tym momencie było najmniej istotne. Sam już nie wiedział, co czuł i co powinien myśleć, a takie uwagi dobitnie świadczyły o tym, że nie miał nastroju.
Szybko zamrugał i oderwał wzrok od tafli wody. Stanowczo spróbował doprowadzić się do porządku, świadom tego, że Lilianne i pozostali nie będą czekać na niego w nieskończoność, ale jakoś nie był w stanie zmusić się do tego, żeby wykrzesać z siebie chociaż trochę entuzjazmu. Coś podpowiadało mu, że wcale nie powinni się stąd ruszać i nawet powtarzanie sobie, że stanie w miejscu nie ma sensu, nie było w stanie go przekonać. Przecież intuicja bywała w przypadku takich jak on kluczowa, prawda? Być może, ale w obecnej sytuacji…
– Aldero – mruknęła naglącym tonem Lilianne.
– Już idę – zapewnił ją, szybko odwracając wzrok. – Trochę cierpliwości. Kilka sekund nas nie zwabi, a… – Nie dokończył, nagle coś sobie uprzytomniając.
Uczucie bycia obserwowanym pojawiło się nagle i już po prostu nie był w stanie go zignorować. Szybko poderwał głowę, po czym skierował wzrok w stronę linii drzew. W pierwszej chwili nie był pewien, co właściwie oczekiwał się zobaczyć i czy przypadkiem się nie pomylił, ale wtedy pomiędzy drzewami dostrzegł drobną, szczupłą postać i wszelakie myśli uleciały z jego głowy.
Skryta pomiędzy drzewami wampirzyca drgnęła, natychmiast orientując się, że ją zauważył. Napięła mięśnie i nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, szykując się do ucieczki. Już w następnej sekundzie puściła się biegiem, wpadając w krąg srebrnego światła księżyca, dzięki czemu Aldero był w stanie dostrzec rysy jej twarzy.
A potem ją rozpoznał.
– Kebi! – zawołał, ale ciemnowłosa partnerka Amuna nawet się nie obejrzała.

1 komentarz:

  1. Za każdym razem jak czytam komentarze Aldero chce mi się śmiać. "Ty i te twoje wahadełko..." XD to podobało mi się najbardziej^^ Czemu Lily ukrywa to, ze ta cała sytuacja ją śmieszy? :D ja bym nie ukrywała, ale dobra mają żyć w zgodzie ;P
    Hm, dziwi mnie to czemu Kebi uciekła. Może oni nie będą chcieli pomóc, ale Benjamin jak najbardziej tak. Mam nadzieję, że uda im się przekonać Amuna co do tego :_: o ile mam rację ;3
    Rozdział jak zwykle mnie wciągną i ten szczególne rozbawił^^
    Pozdrawiam, xoxo
    Gabrysia ;*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa