22 stycznia 2014

Dwadzieścia jeden

Alessia
Pierwszym, co Alessia poczuła po przebudzeniu, była ulga. Wraz z powrotem świadomości, zstąpił na nią nieopisany wręcz spokój, który przyniósł jej ukojenie i świadomość tego, że wszystko jest dokładnie takie, jakie powinno być… A przynajmniej większość.
Lekko westchnęła i mocniej wtuliła twarz w poduszkę. Nie pamiętała, czy coś jej się śniło, co było dość interesującą odmianą, bo do tej pory wykorzystywała każdą możliwą okazję, żeby manipulować swoimi snami. Fakt, że tym razem tego nie zrobiła, przypomniał jej o wydarzeniach minionego wieczoru i tym, dlaczego była tak bardzo zmęczona. Urywki wspomnień przez moment plątały się, żeby ostatecznie ułożyć się w sensowną całość, która przyprawiła ją o dreszcze. Wampir w lesie, rozmowa z bliskimi, pojawienie się w okolicy Marco…
I gwałt. Albo raczej nie gwałt, jeśli to, co mówiła Layla, było prawdą, ale to już zupełnie inna kwestia, której nie chciała roztrząsać. Nade wszystko pragnęła jakoś zapomnieć i zacząć normalnie funkcjonować, ale to wcale nie miało być takie łatwe.
Nie tyle usłyszała, co podświadomie wyczuła ruch gdzieś niedaleko siebie. Wyrwana z zamyślenia, spróbowała zamrugać, po czym nieco niechętnie otworzyła oczy. W pokoju panował przyjemny półmrok, ale i tak zawahała się, zanim ostatecznie otworzyła oczy.
– Jak leci? – zapytał Damien, uważnie ją obserwując. Z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że chłopak siedzi na niewielkim krzesełku, które stało przy jej toaletce i właściwie nie spuszcza z niej wzroku. – W końcu się obudziłaś… Lepiej ci?
– Damien? – zapytała albo raczej wymamrotała. Zabrzmiało to bardziej jak „Dmn” niż „Damien”, dlatego odchrząknęła i spróbowała wziąć się w garść. – Nie jestem pewna… Damien, proszę, powiedz mi, że wszystko to, co widziałam w lesie, wcale się nie wydarzyło – jęknęła, pod wpływem impulsu podrywając się na łóżku i to tak gwałtownie, że aż zawirowało jej w głowie i zaplątała się w pościel.
Rzucił jej krótkie, zmartwione spojrzenie. Jego rysy – łagodne, przejęte po matce – wykrzywiły się na moment, ale prawie natychmiast powstrzymał grymas. Wciąż przypatrywał jej się badawczo, w dłoniach szybko obracając niewielki pomarańczowy obiekt, w którym rozpoznała częściowo obraną pomarańczę, zapewne jedną z tych, które można było zerwać w sadzie przy domu.
– Jeżeli pytasz, czy ciocia Layla miała rację – odezwał się w końcu, ostrożnie dobierając słowa – to mogę cię zapewnić, że tak. Cokolwiek stało się w lesie, ciebie nie spotkało nic złego – dodał, ale równie dobrze mógł milczeć, bo Alessi i tak już było wszystko jedno, co jeszcze miała usłyszeć.
Już wcześniej wiedziała, że jest w porządku, ale potrzebowała potwierdzenia, żeby w pełni w to uwierzyć. Teraz odetchnęła i z cichym jękiem opadła na plecy, wbijając wzrok w sufit.
– Och, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się bałam. Tak bardzo… – wyszeptała, ale nie skończyła, w zamian bezradnie kręcąc głową. Na wspomnienie wcześniejszej bezsilności i strachu, wciąż robiło jej się niedobrze.
– Tak, Ali. Ale pomysł o tym, jak bardzo my się baliśmy – przypomniał jej cicho. Coraz szybciej obracał pomarańczą, tak, że ta w końcu zamieniła się w jaskrawą smugę. – Dalej nie rozumiem, dlaczego to zrobiłaś! Mogłaś przynajmniej mi powiedzieć, że chcesz go szukać, a wtedy…
– Wtedy nie pozwoliłbyś mi pójść – przerwała mu łagodnie. Nie zamierzała roztrząsać powodów swojej decyzji, zwłaszcza, że w obliczu wszystkiego, co się wydarzyło, wszystkie podjęte przez nią decyzje wydawały się głupie. Ona była głupia. – Oboje wiemy, że byś mnie zatrzymał.
– I miałbym rację.
Cóż, temu akurat nie dało się zaprzeczyć, ale Alessia nie zamierzała niczego bratu przyznawać. Wciąż czuła się zmęczona i chora, ale wiedziała, że to po prostu reakcja na stres, którego doświadczyła w ciągu minionych… Właściwie jak wiele czasu minęło? Nie miała pojęcia, ale miała wrażenie, że spała bardzo wiele godzin. W takiej sytuacji tym bardziej irracjonalne wydawało jej się to, że mogłaby być aż do tego stopnia zmęczona.
– Która godzina? Na długo odpłynęłam? – zapytała, starając się wykorzystać okazję do zmiany tematu.
Lekko uniosła głowę i popatrzyła na brata, chcąc widzieć jego twarz, żeby mieć pewność, że jest z nią szczery. Tak zresztą czuła się pewniej, a obecność bliźniaka dawała jej poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowała.
– Koło dwunastu godzin, tak sądzę. Ale nie przejmuj się. Najwyraźniej sen był ci potrzebny – stwierdził spokojnie Damien, wzruszając ramionami. Znów skupił się na zrywaniu skórki pomarańczy, ale robił to chyba jedynie po to, żeby zająć czymś ręce i przestać się niepotrzebnie zamartwiać. – Aha, Hayley i Zoe już tutaj były, ale odesłaliśmy je do domu, żeby cię nie budzić. Nie jestem pewien, ale chyba nie masz mi za złe, że mniej więcej powiedziałem, co się stało? W końcu ta cała sprawa z… No wiesz – mruknął, krzywiąc się na samo wspomnienie.
Przez jej twarz również przemknął cień.
– To chyba dobrze, bo sama wolałabym z nimi nie rozmawiać – stwierdziła z wahaniem. – Ale mam przez to rozumieć, że cały czas tutaj siedziałeś? – dodała, unosząc się na łokciach, żeby lepiej móc na niego spojrzeć.
– Co w tym dziwnego? Pomyślałem sobie, że tak będzie lepiej. – Jego głos brzmiał lekko, ale zauważyła, że się speszył. – Zresztą nie ja jeden nad tobą czuwałem. Rodzice przychodzili praktycznie co chwilę, a tata przez cały czas kontrolował twoje sny, żebyś nie miała koszmarów… Ale ty przecież nie miewasz złych snów, prawda Ali?
Momentalnie pomyślała o śnie, który miała jeszcze przed tym, jak skręciła sobie kostkę, kiedy zeskakiwała z Tempesty. Nie chciała o tym teraz wspominać, ale kiedy myślała o tym wszystkim, a zwłaszcza o Arielu…
– Jasne – mruknęła z opóźnieniem. Miała nadzieję, że nie zauważył albo przynajmniej nie zwrócił uwagi na jej zdenerwowanie. – Zresztą już czuję się lepiej. Chyba nawet bym coś zjadła – dodała trochę zbyt szybko, jednocześnie starając wyplątać się z pościeli.
Nie zauważyła, kiedy Damien właściwie zmaterializował się u jej boku. Zdezorientowana, popatrzyła na niego, kiedy nagle chwycił ją za ramię i pomógł utrzymać równowagę, jednocześnie pomagając jej wyplątać się z pościeli. Jego skóra była przyjemnie ciepła, poza tym nie bym już taki blady, jak w momencie, w którym dowiedział się o tym, co mogło się jej przytrafić.
– Lepiej wyglądasz – skomentowała, nie mogąc się powstrzymać. Uśmiechnęła się niepewnie, cały czas obserwując twarz brata. – Wciąż marnie, ale już dużo lepiej.
– To samo mógłbym powiedzieć o tobie – odgryzł się, ale na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. – Chyba faktycznie już doszłaś do siebie, bo zaczynasz być złośliwa – zarzucił, ale zabrzmiało to bardziej jak dość nietaktowny komplement.
Jedynie się uśmiechnęła, z wahaniem spoglądając mu w oczy. Damien obejmował ją, ale nie czuła się z tym niezręcznie, bo niejednokrotnie zdarzało im się być tak blisko siebie. Czuła się przy nim bezpieczna, chociaż mogło mieć to związek z tym, że wciąż była pod wpływem silnych emocji, których doświadczyła przed zaśnięciem.
W zamyśleniu uniosła dłoń i czule musnęła palcami twarz brata. Wciąż wyraźnie widziała, że jest zmartwiony – zwłaszcza jego czekoladowe oczy wypełniała troska – ale w odpowiedzi na jej dotyk, jego rysy momentalnie złagodniały.
– No co? – zapytał, przykrywając jej dłoń swoją i zamykając ją w silnym uścisku. Trzymał ją, ale bez odrywania jej dłoni od twarzy, zupełnie jakby jej dotyk sprawiał mu przyjemność.
– Nic. – Uniosła się na palcach, żeby musnąć wargami policzek Damiena. – Dziękuję ci, braciszku.
– Aha… – Spojrzał na nią spod lekko uniesionych brwi. – Ty się przypadkiem nie uderzyłaś w głowę? Zaczynasz być zdecydowanie zbyt miła. I chyba sprowadzasz mnie na złą drogę, bo przez ciebie znów nie poszedłem do Akademii – dodał, uśmiechają się z odrobiną goryczy.
– Ja też nie. – Wzruszyła ramionami. – River Song nie będzie zachwycona…
– Do przyszłego tygodnia jej przejdzie. Zresztą nie wiem, czy to szkoła jest teraz największym naszym problemem. Dalej mnie nosi, kiedy myślę o tym, co mogło się stać – westchnął z rezygnacją. Alessia mimowolnie spoważniała i skrzywiła się. – Przepraszam. Ale to nie zmienia faktu, że mamy problem… Dobrze się czujesz? – dodał po chwili wahania.
– To zależy – przyznała. Rzucił jej skonsternowane spojrzenie. – Jeśli chodzi o to, czy wciąż jestem przerażona, to tak. Poza tym nic mi nie jest.
Damien skinął głową i mocno ścisnął ją za rękę. Westchnęła i spróbowała oswobodzić dłoń. Pozwolił jej na to, ale jego wzrok był dziwnie zamglony, jakby zdążył już zapomnieć, że w ogóle ją trzymał.
– Na czym stanęło? – odezwała się, czując się dziwnie, kiedy zapadło milczenie. – Tata wpadł w szał… Naprawdę jest tak źle?
– On jest jeden, tak jak mówił Edward – przypomniał cicho Damien. Zamrugał kilkukrotnie, żeby móc szybciej dojść do siebie. – Nie wydaje mi się, by nam zagrażał… Pewnie gdyby chciał, już dawno by się ujawnił. Zresztą… Kto wie? Może gdybyś go nie sprowokowała, w końcu by odszedł albo już to zrobił? – Brzmiało to całkiem sensownie, ale oboje zdawali sobie sprawę z tego, że to zbyt proste. Ali nie wiedziała dlaczego, ale miała wątpliwości.
– Ale słyszałeś, co mówił tata – zaoponowała, niechętnie przywołując w pamięci zdeterminowanie i wściekłość Gabriela. Chyba nigdy nie widziała go aż tak złego.
– A dziwisz się, Ali? – Damien rzucił jej pobłażliwe spojrzenie. – Wiesz dobrze, jaki był dziadek. Oni go nienawidzą, przynajmniej tata. Co w tym dziwnego, że teraz pragnął go zabić?
Jedynie wzruszyła ramionami, nie chcąc dłużej ciągnąć tej rozmowy. Prawda czy nie, martwiła ją perspektywa powrotu Marco i tego, co zadecydowali pod wpływem emocji Licavoli. Oczywiście, zwłaszcza Gabriela i Laylę spotkało wiele złego, ale Ali nie chciała, żeby z tego powodu którekolwiek z nich stało się… takie. Pamiętała wyraz twarzy ciotki oraz szał w który wpadł jej ojciec, i to przyprawiało ją o dreszcze. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła dziwny niepokój, a cichy głosił w jej głowie podpowiadał jej, że wszystko jest nie tak, jak powinno być.
Pokręciła głową, żeby odpędzić od siebie przykre myśli. Damien wciąż jej się przyglądał, a w jego oczach widziała coś, czego nie potrafiła zidentyfikować. Był to dziwny, charakterystyczny błysk, który pierwszy raz pojawił się w jego oczach, kiedy wszyscy uświadomili sobie, że mogła zostać zgwałcona. Zapamiętała go nawet lepiej niż jego gwałtowną reakcję, kiedy przez dłuższą chwilę sprawiał wrażenie kogoś, kto za moment zemdleje od nadmiaru emocji, chociaż nie była pewna dlaczego. Chyba to miało jakiś związek z tym, że jej brat – zwykle łagodny, ostoja spokoju – mógł zdenerwować się aż do tego stopnia. Nie zapytała go o to wprost, ale coś podpowiadało jej, że jeszcze kilka godzin temu, Damien nie tylko popierał przekonanie ich ojca, że Marco należy zabić, ale sam miał ochotę tego dokonać.
Alessia westchnęła, coraz bardziej przygnębiona. Gdyby wiedziała, jak wiele kłopotów sprowadzi na swoich bliskich, kiedy zdecydowała się być samodzielna, w życiu nie poszłaby do tego lasu. Nawet teraz, kiedy już wiedziała, że spotkało ją większe szczęście niż mogła sobie wyobrazić, czuła się okropnie z myślą o tym, że tak naprawdę to i tak niczego nie zmieniało. Może i lepiej było, że dowiedzieli się o tym, że Marco powrócił (swoją drogą, pamiętała twarz wampira jak przez mgłę, ale najwyraźniej Gabrielowi to wystarczyło), ale chyba lepiej byłoby, gdyby dowiedzieli się o tym w innych warunkach albo wcale. Wrażenie, że coś im umyka, uparcie nie chciało jej opuścić, podobnie jak i swego rodzaju wewnętrzny opór przed tym, żeby zacząć polować na wampira. Gdyby im faktycznie zagrażał… Wtedy być może, ale skąd mogli mieć pewność, że wampir stanowił jakiekolwiek zagrożenie.
Przestań, skarciła się w duchu, mocno zaciskając dłonie w pięści. Miała ochotę się uszczypnąć albo uderzyć się otwartą dłonią w czoło, ale przecież nie mogła sobie pozwolić na podobną reakcję przy Damienie, bo wtedy jak nic pomyślałby, że jednak jest z nią coś nie tak. Marco – twój dziadek, dodała z naciskiem, jest groźniejszy i bardziej zły niż możesz sobie wyobrazić. W końcu jaki ojciec znęca się nad własnymi dziećmi i to nie tylko fizycznie?
Myśl ta na swój sposób sprawiła, że poczuła się lepiej, ale nie dość dobrze, żeby mogła zacząć zachowywać się beztrosko. Dobrze, może i Marco był zły, a przynajmniej kiedyś taki był, ale wątpliwości wciąż pozostawały i nie była w stanie niczego z nimi zrobić. Chciała ale nie mogła – i w końcu musiała się z tym pogodzić.
Zupełnie jakby to było takie łatwe…
Renesmee
Z piętra doszły mnie ciche głosy Alessi i Damiena, co uświadomiło mi, że Ali w końcu musiała się obudzić. Nie słyszałam jej krzyku, więc odważyłam się zaryzykować, ostatecznie dochodząc do wniosku, że już wszystko było w porządku – oczywiście na tyle, na ile było to możliwe po wszystkim, co się wydarzyło. Poczułam ulgę, że przynajmniej z dziećmi wszystko było w porządku, a zwłaszcza z Alessią – w końcu niewiele brakowało, a gdyby nie Layla i Isabeau… Cóż, to mimo wszystko musiała być dla Ali trauma, chociaż wciąż miałam nadzieję, że dziewczyna będzie w stanie jakoś sobie z tym poradzić i wkrótce dojdzie do siebie.
Wahałam się nad tym, czy nie powinnam zajrzeć do bliźniąt, ale ostatecznie zdecydowałam się poczekać aż sami zechcą zejść na dół. Sama nie byłam w stanie znaleźć dla siebie miejsca, nerwowo krążąc po całym parterze, bezcelowo przeszkadzając wszystko to, co tylko wpadło mi w ręce. Gabriel był w lesie, ostatecznie decydując, że wraz z Laylą powinni rozejrzeć się w okolicy, tak na wszelki wypadek. Oczywiście przed wyjściem wymogłam na ukochanym obietnicę, że nie będzie szukał kłopotów – a więc i Marco – ale chociaż wiedziałam, że Gabriel nie miał w zwyczaju łamać obietnic, to i tak byłam niespokojna; temat ojca drastycznie chłopaka zmieniał, a ja nie mogłam powiedzieć, żeby to była zmiana pozytywna.
Zdenerwowana, szybko podeszłam do okna. Zasłony wciąż były zaciągnięte, chociaż Isabeau i Rufus wyszli już dawno, więc promienie słoneczne już nie stanowiły niebezpieczeństwa na kogokolwiek. Szarpnięciem rozsunęłam je, po czym zmrużyłam oczy w czerwonym blasku zachodzącego słońca. Zmierzchało, a pora dnia jedynie dodatkowo mnie przygnębiała, chociaż sama nie byłam pewna dlaczego. Czułam się nieswojo w samotności, na dodatek otoczona licznymi cieniami, które wydłużał się wraz z każdą kolejną sekundą, w miarę jak słońce znikało za horyzontem. Nie wiem dlaczego, ale nagle przejął mnie chłód; zadrżałam mimowolnie i objąwszy się ramionami, instynktownie odsunęłam się od okna.
– Chyba zaczynam być przewrażliwiona – mruknęłam do samej siebie. Fakt, że rozmawiałam ze sobą, wydawał się jedynie potwierdzać ten fakt.
– W Mieście Nocy nie da się inaczej – usłyszałam tuż za sobą.
Cała zesztywniałam, po czym błyskawicznie obejrzałam się za siebie. Michael stał na środku pokoju, rozluźniony i zachowujący się tak, jakby od samego początku był obecny. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, machinalnie łapiąc się za serce; trzepotało mi się w piersi, zdradziecko podpowiadając wampirowi, że zdołał mnie przestraszyć.
– Dlaczego cały czas musisz mi to robić! – jęknęłam, krzywiąc się. – Mamy drzwi, Michaelu.
Wampir uśmiechnął się pod nosem. Był niezwykle przystojny, blady i ciemnowłosy, a na dodatek na swój sposób mroczny. Nigdy za nim nie nadążałam, podobnie jak i za jego zmianami nastroju, ale już zaczynałam przywykać do tego, że jest równie nieprzewidywalny, co i Rufus – a może nawet bardziej, chociaż nie sądziłam, że to w ogóle możliwe.
– Ciebie również miło widzieć. I tak, bardzo dziękuję za miłe powitanie – sarknął. – Tak zresztą jest dużo szybciej – dodał, zupełnie jakby to wszystko wyjaśniało.
– Szybciej… A zresztą nieważne – mruknęłam, dochodząc do wniosku, że jakakolwiek dyskusja na ten temat tak naprawdę do niczego nie prowadzi. – Co tutaj robisz? O ile wiem, dzisiaj nie mam dyżuru w kawiarni, a jeśli coś pomyliłam…
– Nic nie pomyliłaś. A ja wcale nie jestem tutaj przez kawiarnię – zapewnił, tym samym pobudzając moją ciekawość. Spojrzałam na niego pytająco, ale postanowił wystawić moje nerwy na próbę i nie odzywając się ani słowem, spokojnie podszedł do jednego z dwóch foteli i opadł na niego z gracją. Cały czas mnie obserwując, bez pośpiechu założył nogę na nogę, zachowując się tak swobodnie, jakby był u siebie. – Hm, nie wyglądasz na zadowoloną – zauważył mimochodem. Po tonie poznałam, że moje samopoczucie właściwie go nie obchodzi, ale przynajmniej stwarzał pozory.
– Mówisz tak, jakbyś nie wiedział. – Rzuciłam mu ponure spojrzenie. Kto jak kto, ale przed Michaelem nie dało się mieć tajemnic.
Wampir zmrużył oczy. Lekko nachylił się do przodu, a ja instynktownie cofnęłam się o krok, porażona kolejną zmianą w jego zachowaniu.
– Nic nie wiem. Podróżowanie w czasie to nie zabawa, a ja nie skaczę z miejsca na miejsce. Nie jestem też wieszczką, żeby zaglądać w przyszłość – przypomniał mi chłodnym tonem. Potrafił być groźny i nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. – Przyszedłem tutaj, bo Rufus poprosił mnie, żebym przekazał wam wiadomość… A w zasadzie nie poprosił, ale jestem dzisiaj w dostatecznie dobrym nastroju, żeby wyświadczyć mu przysługę. Cóż, przynajmniej byłem – dodał, rzucając mi przeciągłe spojrzenie.
– Jaką wiadomość? – Zignorowałam jego wcześniejszą wypowiedź i złośliwość w tonie. Nie zamierzałam wpędzić się w poczucie winy, a tym bardziej przepraszać, skoro nie zrobiłam niczego złego.
Michael mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak „nowe pokolenie”, ale nie przejęłam się tym zbytnio. O ile się orientowałam, wampir irytował się regularnie, najczęściej na Isabeau, która namiętnie wykorzystywała szacunek, jakim ją darzył. Jego narzekania były niegroźne, przynajmniej do momentu, w którym nie przekraczało się pewnych granic, ale mnie jak na razie nie groziło wyprowadzenie wampira z równowagi.
– A gdybyś tak pokusiła się o dodanie „proszę”? – zaproponował mi przesadnie uprzejmym tonem, lekko unosząc brwi ku górze.
– Michaelu, ja naprawdę nie mam nastroju na twoje gierki – oznajmiłam wprost, nie zamierzając udawać, że jestem jego wizytą zachwycona. W zasadzie chciałam, żeby już sobie poszedł, chociaż oczywiście nie zamierzałam mu tego mówić. – Więc jak? Powiesz mi, co takiego Rufus chce mi przekazać, czy mam skontaktować się z Laylą?
– Jak sobie tam chcesz – skrzywił się. Przeciągnął się lekko, po czym zerwał się na równe nogi. Obserwowałam niespokojnie, kiedy ludzkim krokiem ruszył w moją stronę, ale zmusiłam się do tego, żeby stać spokojnie. Przecież to był tylko Michael, a jemu teoretycznie mogłam zaufać. – Rufus twierdzi, że właśnie skończył to nad czym pracował. Chce żebyście jutro o zachodzie pojawili się w laboratorium na taką małą… prezentację. – Michael uśmiechnął się pod nosem. – Nie żebym chciał udzielać ci rad czy coś w tym stylu, ale na twoim miejscu byłbym bardzo ostrożny, jeśli chodzi o wynalazki Rufusa – oznajmił; w jego oczach pojawił się dziwny błysk, którego nie rozumiałam, a który przyprawił mnie o dreszcze.
O tak, zdecydowanie byłam przewrażliwiona.
– Dziękuję, Michaelu – powiedziałam chłodniej niż zamierzałam; oczywiste było, że jego uwaga wcale nie przypadła mi do gustu. – Jakoś sobie poradzimy, jak zwykle zresztą.
– Jak sobie chcesz. Przekażesz reszcie? Ja muszę jeszcze zobaczyć się z Dimitrem – oznajmił, ale zwracał się raczej do siebie niż do mnie. Nie dał mi nawet okazji do tego, żebym mu odpowiedziała, po prostu rozpływając się w powietrzu.
Dupek, przeszło mi przez myśl.
Cóż, trzeba byłoby być szalonym, żeby lubić własnego szefa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa