Alessia
Pierwszym, co Alessia poczuła
po przebudzeniu, była ulga. Wraz z powrotem świadomości, zstąpił na nią
nieopisany wręcz spokój, który przyniósł jej ukojenie i świadomość tego,
że wszystko jest dokładnie takie, jakie powinno być… A przynajmniej
większość.
Lekko
westchnęła i mocniej wtuliła twarz w poduszkę. Nie pamiętała, czy coś
jej się śniło, co było dość interesującą odmianą, bo do tej pory wykorzystywała
każdą możliwą okazję, żeby manipulować swoimi snami. Fakt, że tym razem tego
nie zrobiła, przypomniał jej o wydarzeniach minionego wieczoru i tym,
dlaczego była tak bardzo zmęczona. Urywki wspomnień przez moment plątały się,
żeby ostatecznie ułożyć się w sensowną całość, która przyprawiła ją o dreszcze.
Wampir w lesie, rozmowa z bliskimi, pojawienie się w okolicy
Marco…
I gwałt.
Albo raczej nie gwałt, jeśli to, co mówiła Layla, było prawdą, ale to już
zupełnie inna kwestia, której nie chciała roztrząsać. Nade wszystko pragnęła
jakoś zapomnieć i zacząć normalnie funkcjonować, ale to wcale nie miało
być takie łatwe.
Nie tyle
usłyszała, co podświadomie wyczuła ruch gdzieś niedaleko siebie. Wyrwana z zamyślenia,
spróbowała zamrugać, po czym nieco niechętnie otworzyła oczy. W pokoju
panował przyjemny półmrok, ale i tak zawahała się, zanim ostatecznie
otworzyła oczy.
– Jak leci?
– zapytał Damien, uważnie ją obserwując. Z zaskoczeniem uświadomiła sobie,
że chłopak siedzi na niewielkim krzesełku, które stało przy jej toaletce i właściwie
nie spuszcza z niej wzroku. – W końcu się obudziłaś… Lepiej ci?
– Damien? –
zapytała albo raczej wymamrotała. Zabrzmiało to bardziej jak „Dmn” niż „Damien”,
dlatego odchrząknęła i spróbowała wziąć się w garść. – Nie jestem
pewna… Damien, proszę, powiedz mi, że wszystko to, co widziałam w lesie,
wcale się nie wydarzyło – jęknęła, pod wpływem impulsu podrywając się na łóżku i to
tak gwałtownie, że aż zawirowało jej w głowie i zaplątała się w pościel.
Rzucił jej
krótkie, zmartwione spojrzenie. Jego rysy – łagodne, przejęte po matce – wykrzywiły
się na moment, ale prawie natychmiast powstrzymał grymas. Wciąż przypatrywał
jej się badawczo, w dłoniach szybko obracając niewielki pomarańczowy
obiekt, w którym rozpoznała częściowo obraną pomarańczę, zapewne jedną z tych,
które można było zerwać w sadzie przy domu.
– Jeżeli
pytasz, czy ciocia Layla miała rację – odezwał się w końcu, ostrożnie
dobierając słowa – to mogę cię zapewnić, że tak. Cokolwiek stało się w lesie,
ciebie nie spotkało nic złego – dodał, ale równie dobrze mógł milczeć, bo
Alessi i tak już było wszystko jedno, co jeszcze miała usłyszeć.
Już
wcześniej wiedziała, że jest w porządku, ale potrzebowała potwierdzenia,
żeby w pełni w to uwierzyć. Teraz odetchnęła i z cichym
jękiem opadła na plecy, wbijając wzrok w sufit.
– Och,
nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się bałam. Tak bardzo… – wyszeptała, ale nie
skończyła, w zamian bezradnie kręcąc głową. Na wspomnienie wcześniejszej
bezsilności i strachu, wciąż robiło jej się niedobrze.
– Tak, Ali.
Ale pomysł o tym, jak bardzo my się baliśmy – przypomniał jej cicho. Coraz
szybciej obracał pomarańczą, tak, że ta w końcu zamieniła się w jaskrawą
smugę. – Dalej nie rozumiem, dlaczego to zrobiłaś! Mogłaś przynajmniej mi
powiedzieć, że chcesz go szukać, a wtedy…
– Wtedy nie
pozwoliłbyś mi pójść – przerwała mu łagodnie. Nie zamierzała roztrząsać powodów
swojej decyzji, zwłaszcza, że w obliczu wszystkiego, co się wydarzyło,
wszystkie podjęte przez nią decyzje wydawały się głupie. Ona była głupia. – Oboje
wiemy, że byś mnie zatrzymał.
– I miałbym
rację.
Cóż, temu
akurat nie dało się zaprzeczyć, ale Alessia nie zamierzała niczego bratu
przyznawać. Wciąż czuła się zmęczona i chora, ale wiedziała, że to po
prostu reakcja na stres, którego doświadczyła w ciągu minionych… Właściwie
jak wiele czasu minęło? Nie miała pojęcia, ale miała wrażenie, że spała bardzo
wiele godzin. W takiej sytuacji tym bardziej irracjonalne wydawało jej się
to, że mogłaby być aż do tego stopnia zmęczona.
– Która
godzina? Na długo odpłynęłam? – zapytała, starając się wykorzystać okazję do
zmiany tematu.
Lekko
uniosła głowę i popatrzyła na brata, chcąc widzieć jego twarz, żeby mieć
pewność, że jest z nią szczery. Tak zresztą czuła się pewniej, a obecność
bliźniaka dawała jej poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowała.
– Koło
dwunastu godzin, tak sądzę. Ale nie przejmuj się. Najwyraźniej sen był ci
potrzebny – stwierdził spokojnie Damien, wzruszając ramionami. Znów skupił się
na zrywaniu skórki pomarańczy, ale robił to chyba jedynie po to, żeby zająć
czymś ręce i przestać się niepotrzebnie zamartwiać. – Aha, Hayley i Zoe
już tutaj były, ale odesłaliśmy je do domu, żeby cię nie budzić. Nie jestem
pewien, ale chyba nie masz mi za złe, że mniej więcej powiedziałem, co się
stało? W końcu ta cała sprawa z… No wiesz – mruknął, krzywiąc się na samo
wspomnienie.
Przez jej
twarz również przemknął cień.
– To chyba
dobrze, bo sama wolałabym z nimi nie rozmawiać – stwierdziła z wahaniem.
– Ale mam przez to rozumieć, że cały czas tutaj siedziałeś? – dodała, unosząc
się na łokciach, żeby lepiej móc na niego spojrzeć.
– Co w tym
dziwnego? Pomyślałem sobie, że tak będzie lepiej. – Jego głos brzmiał lekko,
ale zauważyła, że się speszył. – Zresztą nie ja jeden nad tobą czuwałem.
Rodzice przychodzili praktycznie co chwilę, a tata przez cały czas
kontrolował twoje sny, żebyś nie miała koszmarów… Ale ty przecież nie miewasz
złych snów, prawda Ali?
Momentalnie
pomyślała o śnie, który miała jeszcze przed tym, jak skręciła sobie
kostkę, kiedy zeskakiwała z Tempesty. Nie chciała o tym teraz
wspominać, ale kiedy myślała o tym wszystkim, a zwłaszcza o Arielu…
– Jasne – mruknęła
z opóźnieniem. Miała nadzieję, że nie zauważył albo przynajmniej nie
zwrócił uwagi na jej zdenerwowanie. – Zresztą już czuję się lepiej. Chyba nawet
bym coś zjadła – dodała trochę zbyt szybko, jednocześnie starając wyplątać się z pościeli.
Nie
zauważyła, kiedy Damien właściwie zmaterializował się u jej boku.
Zdezorientowana, popatrzyła na niego, kiedy nagle chwycił ją za ramię i pomógł
utrzymać równowagę, jednocześnie pomagając jej wyplątać się z pościeli.
Jego skóra była przyjemnie ciepła, poza tym nie bym już taki blady, jak w momencie,
w którym dowiedział się o tym, co mogło się jej przytrafić.
– Lepiej
wyglądasz – skomentowała, nie mogąc się powstrzymać. Uśmiechnęła się niepewnie,
cały czas obserwując twarz brata. – Wciąż marnie, ale już dużo lepiej.
– To samo
mógłbym powiedzieć o tobie – odgryzł się, ale na jego ustach pojawił się
cień uśmiechu. – Chyba faktycznie już doszłaś do siebie, bo zaczynasz być
złośliwa – zarzucił, ale zabrzmiało to bardziej jak dość nietaktowny
komplement.
Jedynie się
uśmiechnęła, z wahaniem spoglądając mu w oczy. Damien obejmował ją,
ale nie czuła się z tym niezręcznie, bo niejednokrotnie zdarzało im się
być tak blisko siebie. Czuła się przy nim bezpieczna, chociaż mogło mieć to
związek z tym, że wciąż była pod wpływem silnych emocji, których
doświadczyła przed zaśnięciem.
W
zamyśleniu uniosła dłoń i czule musnęła palcami twarz brata. Wciąż
wyraźnie widziała, że jest zmartwiony – zwłaszcza jego czekoladowe oczy
wypełniała troska – ale w odpowiedzi na jej dotyk, jego rysy momentalnie
złagodniały.
– No co? – zapytał,
przykrywając jej dłoń swoją i zamykając ją w silnym uścisku. Trzymał
ją, ale bez odrywania jej dłoni od twarzy, zupełnie jakby jej dotyk sprawiał mu
przyjemność.
– Nic. – Uniosła
się na palcach, żeby musnąć wargami policzek Damiena. – Dziękuję ci, braciszku.
– Aha… – Spojrzał
na nią spod lekko uniesionych brwi. – Ty się przypadkiem nie uderzyłaś w głowę?
Zaczynasz być zdecydowanie zbyt miła. I chyba sprowadzasz mnie na złą
drogę, bo przez ciebie znów nie poszedłem do Akademii – dodał, uśmiechają się z odrobiną
goryczy.
– Ja też
nie. – Wzruszyła ramionami. – River Song nie będzie zachwycona…
– Do
przyszłego tygodnia jej przejdzie. Zresztą nie wiem, czy to szkoła jest teraz
największym naszym problemem. Dalej mnie nosi, kiedy myślę o tym, co mogło
się stać – westchnął z rezygnacją. Alessia mimowolnie spoważniała i skrzywiła
się. – Przepraszam. Ale to nie zmienia faktu, że mamy problem… Dobrze się
czujesz? – dodał po chwili wahania.
– To zależy
– przyznała. Rzucił jej skonsternowane spojrzenie. – Jeśli chodzi o to,
czy wciąż jestem przerażona, to tak. Poza tym nic mi nie jest.
Damien
skinął głową i mocno ścisnął ją za rękę. Westchnęła i spróbowała
oswobodzić dłoń. Pozwolił jej na to, ale jego wzrok był dziwnie zamglony, jakby
zdążył już zapomnieć, że w ogóle ją trzymał.
– Na czym
stanęło? – odezwała się, czując się dziwnie, kiedy zapadło milczenie. – Tata
wpadł w szał… Naprawdę jest tak źle?
– On jest
jeden, tak jak mówił Edward – przypomniał cicho Damien. Zamrugał kilkukrotnie,
żeby móc szybciej dojść do siebie. – Nie wydaje mi się, by nam zagrażał… Pewnie
gdyby chciał, już dawno by się ujawnił. Zresztą… Kto wie? Może gdybyś go nie
sprowokowała, w końcu by odszedł albo już to zrobił? – Brzmiało to całkiem
sensownie, ale oboje zdawali sobie sprawę z tego, że to zbyt proste. Ali
nie wiedziała dlaczego, ale miała wątpliwości.
– Ale
słyszałeś, co mówił tata – zaoponowała, niechętnie przywołując w pamięci
zdeterminowanie i wściekłość Gabriela. Chyba nigdy nie widziała go aż tak
złego.
– A dziwisz
się, Ali? – Damien rzucił jej pobłażliwe spojrzenie. – Wiesz dobrze, jaki był
dziadek. Oni go nienawidzą, przynajmniej tata. Co w tym dziwnego, że teraz
pragnął go zabić?
Jedynie
wzruszyła ramionami, nie chcąc dłużej ciągnąć tej rozmowy. Prawda czy nie,
martwiła ją perspektywa powrotu Marco i tego, co zadecydowali pod wpływem
emocji Licavoli. Oczywiście, zwłaszcza Gabriela i Laylę spotkało wiele
złego, ale Ali nie chciała, żeby z tego powodu którekolwiek z nich
stało się… takie. Pamiętała wyraz twarzy ciotki oraz szał w który wpadł
jej ojciec, i to przyprawiało ją o dreszcze. Nie wiedziała dlaczego,
ale czuła dziwny niepokój, a cichy głosił w jej głowie podpowiadał
jej, że wszystko jest nie tak, jak powinno być.
Pokręciła
głową, żeby odpędzić od siebie przykre myśli. Damien wciąż jej się przyglądał, a w jego
oczach widziała coś, czego nie potrafiła zidentyfikować. Był to dziwny,
charakterystyczny błysk, który pierwszy raz pojawił się w jego oczach,
kiedy wszyscy uświadomili sobie, że mogła zostać zgwałcona. Zapamiętała go
nawet lepiej niż jego gwałtowną reakcję, kiedy przez dłuższą chwilę sprawiał
wrażenie kogoś, kto za moment zemdleje od nadmiaru emocji, chociaż nie była
pewna dlaczego. Chyba to miało jakiś związek z tym, że jej brat – zwykle
łagodny, ostoja spokoju – mógł zdenerwować się aż do tego stopnia. Nie zapytała
go o to wprost, ale coś podpowiadało jej, że jeszcze kilka godzin temu,
Damien nie tylko popierał przekonanie ich ojca, że Marco należy zabić, ale sam
miał ochotę tego dokonać.
Alessia
westchnęła, coraz bardziej przygnębiona. Gdyby wiedziała, jak wiele kłopotów
sprowadzi na swoich bliskich, kiedy zdecydowała się być samodzielna, w życiu
nie poszłaby do tego lasu. Nawet teraz, kiedy już wiedziała, że spotkało ją
większe szczęście niż mogła sobie wyobrazić, czuła się okropnie z myślą o tym,
że tak naprawdę to i tak niczego nie zmieniało. Może i lepiej było,
że dowiedzieli się o tym, że Marco powrócił (swoją drogą, pamiętała twarz
wampira jak przez mgłę, ale najwyraźniej Gabrielowi to wystarczyło), ale chyba
lepiej byłoby, gdyby dowiedzieli się o tym w innych warunkach albo
wcale. Wrażenie, że coś im umyka, uparcie nie chciało jej opuścić, podobnie jak
i swego rodzaju wewnętrzny opór przed tym, żeby zacząć polować na wampira.
Gdyby im faktycznie zagrażał… Wtedy być może, ale skąd mogli mieć pewność, że
wampir stanowił jakiekolwiek zagrożenie.
Przestań,
skarciła się w duchu, mocno zaciskając dłonie w pięści. Miała ochotę
się uszczypnąć albo uderzyć się otwartą dłonią w czoło, ale przecież nie
mogła sobie pozwolić na podobną reakcję przy Damienie, bo wtedy jak nic
pomyślałby, że jednak jest z nią coś nie tak. Marco
– twój dziadek, dodała z naciskiem, jest groźniejszy i bardziej
zły niż możesz sobie wyobrazić. W końcu jaki ojciec znęca się nad własnymi
dziećmi i to nie tylko fizycznie?
Myśl ta na
swój sposób sprawiła, że poczuła się lepiej, ale nie dość dobrze, żeby mogła
zacząć zachowywać się beztrosko. Dobrze, może i Marco był zły, a przynajmniej
kiedyś taki był, ale wątpliwości wciąż pozostawały i nie była w stanie
niczego z nimi zrobić. Chciała ale nie mogła – i w końcu musiała
się z tym pogodzić.
Zupełnie
jakby to było takie łatwe…
Renesmee
Z piętra doszły mnie ciche
głosy Alessi i Damiena, co uświadomiło mi, że Ali w końcu musiała się
obudzić. Nie słyszałam jej krzyku, więc odważyłam się zaryzykować, ostatecznie
dochodząc do wniosku, że już wszystko było w porządku – oczywiście na
tyle, na ile było to możliwe po wszystkim, co się wydarzyło. Poczułam ulgę, że
przynajmniej z dziećmi wszystko było w porządku, a zwłaszcza z Alessią
– w końcu niewiele brakowało, a gdyby nie Layla i Isabeau… Cóż,
to mimo wszystko musiała być dla Ali trauma, chociaż wciąż miałam nadzieję, że
dziewczyna będzie w stanie jakoś sobie z tym poradzić i wkrótce
dojdzie do siebie.
Wahałam się
nad tym, czy nie powinnam zajrzeć do bliźniąt, ale ostatecznie zdecydowałam się
poczekać aż sami zechcą zejść na dół. Sama nie byłam w stanie znaleźć dla
siebie miejsca, nerwowo krążąc po całym parterze, bezcelowo przeszkadzając
wszystko to, co tylko wpadło mi w ręce. Gabriel był w lesie,
ostatecznie decydując, że wraz z Laylą powinni rozejrzeć się w okolicy,
tak na wszelki wypadek. Oczywiście przed wyjściem wymogłam na ukochanym
obietnicę, że nie będzie szukał kłopotów – a więc i Marco – ale
chociaż wiedziałam, że Gabriel nie miał w zwyczaju łamać obietnic, to i tak
byłam niespokojna; temat ojca drastycznie chłopaka zmieniał, a ja nie
mogłam powiedzieć, żeby to była zmiana pozytywna.
Zdenerwowana,
szybko podeszłam do okna. Zasłony wciąż były zaciągnięte, chociaż Isabeau i Rufus
wyszli już dawno, więc promienie słoneczne już nie stanowiły niebezpieczeństwa
na kogokolwiek. Szarpnięciem rozsunęłam je, po czym zmrużyłam oczy w czerwonym
blasku zachodzącego słońca. Zmierzchało, a pora dnia jedynie dodatkowo
mnie przygnębiała, chociaż sama nie byłam pewna dlaczego. Czułam się nieswojo w samotności,
na dodatek otoczona licznymi cieniami, które wydłużał się wraz z każdą
kolejną sekundą, w miarę jak słońce znikało za horyzontem. Nie wiem
dlaczego, ale nagle przejął mnie chłód; zadrżałam mimowolnie i objąwszy
się ramionami, instynktownie odsunęłam się od okna.
– Chyba
zaczynam być przewrażliwiona – mruknęłam do samej siebie. Fakt, że rozmawiałam
ze sobą, wydawał się jedynie potwierdzać ten fakt.
– W Mieście
Nocy nie da się inaczej – usłyszałam tuż za sobą.
Cała
zesztywniałam, po czym błyskawicznie obejrzałam się za siebie. Michael stał na
środku pokoju, rozluźniony i zachowujący się tak, jakby od samego początku
był obecny. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, machinalnie łapiąc się
za serce; trzepotało mi się w piersi, zdradziecko podpowiadając wampirowi,
że zdołał mnie przestraszyć.
– Dlaczego
cały czas musisz mi to robić! – jęknęłam, krzywiąc się. – Mamy drzwi, Michaelu.
Wampir
uśmiechnął się pod nosem. Był niezwykle przystojny, blady i ciemnowłosy, a na
dodatek na swój sposób mroczny. Nigdy za nim nie nadążałam, podobnie jak i za
jego zmianami nastroju, ale już zaczynałam przywykać do tego, że jest równie
nieprzewidywalny, co i Rufus – a może nawet bardziej, chociaż nie
sądziłam, że to w ogóle możliwe.
– Ciebie
również miło widzieć. I tak, bardzo dziękuję za miłe powitanie – sarknął.
– Tak zresztą jest dużo szybciej – dodał, zupełnie jakby to wszystko
wyjaśniało.
– Szybciej…
A zresztą nieważne – mruknęłam, dochodząc do wniosku, że jakakolwiek
dyskusja na ten temat tak naprawdę do niczego nie prowadzi. – Co tutaj robisz? O ile
wiem, dzisiaj nie mam dyżuru w kawiarni, a jeśli coś pomyliłam…
– Nic nie
pomyliłaś. A ja wcale nie jestem tutaj przez kawiarnię – zapewnił, tym
samym pobudzając moją ciekawość. Spojrzałam na niego pytająco, ale postanowił
wystawić moje nerwy na próbę i nie odzywając się ani słowem, spokojnie
podszedł do jednego z dwóch foteli i opadł na niego z gracją.
Cały czas mnie obserwując, bez pośpiechu założył nogę na nogę, zachowując się
tak swobodnie, jakby był u siebie. – Hm, nie wyglądasz na zadowoloną –
zauważył mimochodem. Po tonie poznałam, że moje samopoczucie właściwie go nie
obchodzi, ale przynajmniej stwarzał pozory.
– Mówisz
tak, jakbyś nie wiedział. – Rzuciłam mu ponure spojrzenie. Kto jak kto, ale
przed Michaelem nie dało się mieć tajemnic.
Wampir
zmrużył oczy. Lekko nachylił się do przodu, a ja instynktownie cofnęłam
się o krok, porażona kolejną zmianą w jego zachowaniu.
– Nic nie
wiem. Podróżowanie w czasie to nie zabawa, a ja nie skaczę z miejsca
na miejsce. Nie jestem też wieszczką, żeby zaglądać w przyszłość –
przypomniał mi chłodnym tonem. Potrafił być groźny i nie miałam co do tego
żadnych wątpliwości. – Przyszedłem tutaj, bo Rufus poprosił mnie, żebym
przekazał wam wiadomość… A w zasadzie nie poprosił, ale jestem
dzisiaj w dostatecznie dobrym nastroju, żeby wyświadczyć mu przysługę.
Cóż, przynajmniej byłem – dodał, rzucając mi przeciągłe spojrzenie.
– Jaką
wiadomość? – Zignorowałam jego wcześniejszą wypowiedź i złośliwość w tonie.
Nie zamierzałam wpędzić się w poczucie winy, a tym bardziej
przepraszać, skoro nie zrobiłam niczego złego.
Michael
mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak „nowe pokolenie”, ale nie przejęłam
się tym zbytnio. O ile się orientowałam, wampir irytował się regularnie,
najczęściej na Isabeau, która namiętnie wykorzystywała szacunek, jakim ją
darzył. Jego narzekania były niegroźne, przynajmniej do momentu, w którym
nie przekraczało się pewnych granic, ale mnie jak na razie nie groziło wyprowadzenie
wampira z równowagi.
– A gdybyś
tak pokusiła się o dodanie „proszę”? – zaproponował mi przesadnie
uprzejmym tonem, lekko unosząc brwi ku górze.
– Michaelu,
ja naprawdę nie mam nastroju na twoje gierki – oznajmiłam wprost, nie
zamierzając udawać, że jestem jego wizytą zachwycona. W zasadzie chciałam,
żeby już sobie poszedł, chociaż oczywiście nie zamierzałam mu tego mówić. –
Więc jak? Powiesz mi, co takiego Rufus chce mi przekazać, czy mam skontaktować
się z Laylą?
– Jak sobie
tam chcesz – skrzywił się. Przeciągnął się lekko, po czym zerwał się na równe
nogi. Obserwowałam niespokojnie, kiedy ludzkim krokiem ruszył w moją
stronę, ale zmusiłam się do tego, żeby stać spokojnie. Przecież to był tylko
Michael, a jemu teoretycznie mogłam zaufać. – Rufus twierdzi, że właśnie
skończył to nad czym pracował. Chce żebyście jutro o zachodzie pojawili
się w laboratorium na taką małą… prezentację. – Michael uśmiechnął się pod
nosem. – Nie żebym chciał udzielać ci rad czy coś w tym stylu, ale na
twoim miejscu byłbym bardzo ostrożny, jeśli chodzi o wynalazki Rufusa –
oznajmił; w jego oczach pojawił się dziwny błysk, którego nie rozumiałam, a który
przyprawił mnie o dreszcze.
O tak,
zdecydowanie byłam przewrażliwiona.
– Dziękuję,
Michaelu – powiedziałam chłodniej niż zamierzałam; oczywiste było, że jego
uwaga wcale nie przypadła mi do gustu. – Jakoś sobie poradzimy, jak zwykle
zresztą.
– Jak sobie
chcesz. Przekażesz reszcie? Ja muszę jeszcze zobaczyć się z Dimitrem –
oznajmił, ale zwracał się raczej do siebie niż do mnie. Nie dał mi nawet okazji
do tego, żebym mu odpowiedziała, po prostu rozpływając się w powietrzu.
Dupek,
przeszło mi przez myśl.
Cóż, trzeba
byłoby być szalonym, żeby lubić własnego szefa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz