Renesmee
Sama nie jestem pewna kiedy i dlaczego
upadłam, ale kiedy zamrugałam, już nie widziałam Gabriela i pozostałych, a posadzkę.
Poczułam ból, ale prawie nie byłam go świadoma, w oszołomieniu myśląc
jedynie o istnym chaosie, który nagle zapanował w koło. Słyszałam
trzaski, ktoś – być może Layla – krzyknął coś krótko, ale głos zaginął w kakofonii
innych, przyprawiających o dreszcze dźwięków.
Trzęsienie
ziemi, pomyślałam oszołomiona, czując jak posadzka drży; co prawda na
również cała się trzęsłam, ale sama już nie byłam pewna czy to z własnego
powodu, czy ma to związek z tym, co działo się dookoła. Łatwiej było
zwalić mi winę na szok i panujące zamieszanie, jednak prawie natychmiast
doszłam do wniosku, że trzęsienie ziemi jest idiotyczną teorią.
Wszystko
trwało zaledwie ułamki sekund, ale wcale nie zniknęło, chociaż do końca miałam
nadzieję, że to za moment będzie miało miejsce. Czułam, że coś jest w powietrzu,
ale nie potrafiłam tego nazwać. Wiedziałam jedynie, że istnieje i z każdą
sekundą rośnie, kumulując się i stopniowo nabierając mocy. Nie potrafiłam
zmusić się do uwierzenia, że to telepatia – tak potężna energia, wielka moc… – nie
było zresztą czasu na to, żeby zastanawiać się nad przyczyną zjawiska. Trzeba
było uciekać, ale nawet gdybym była mniej oszołomiona i mogła sobie
pozwolić na zwłokę, prawdopodobnie nie byłabym w stanie otrząsnąć się
wystarczająco szybko, żeby zdążyć w porę ruszyć się z miejsca.
I nie
zdążyłam.
Elektryzująca
fala energii od której moje włosy skręcały się i falowały w powietrzu
nagle osiągnęła swoje apogeum – a potem uderzyła i to z siłą
wystarczającą, żeby sięgnąć celu. Podświadomie wiedziałam, co za moment się
stanie, ale i tak było mnie stać jedynie na to, żeby paść płasko na
posadzkę i zakryć głowę ramionami.
Huk był
oszałamiający. Zacisnęłam powieki, kiedy kawałki metalu, śruby i wszystko
to, co składało się na dziwaczny wynalazek Rufusa wystrzeliło na wszystkie
strony. Słyszałam jak coś upada, obija się i drży, ale nie byłam w stanie
skoncentrować się dostatecznie, żeby być w stanie powiedzieć cokolwiek
więcej. Od nadmiaru wrażeń kręciło mi się w głowie, coś zresztą sprawiało,
że sama miałam ochotę krzyczeć; kto wie, może nawet to robiłam, ale jeśli w istocie
tak było, mój głos został skutecznie zagłuszony przez kakofonię innych,
przenikliwych dźwięków.
Przez
panujący chaos przebił się inny, niepokojący odgłos albo raczej chrupnięcie.
Byłam pewna, że już gdzieś go słyszałam, ale dopiero po dłuższej chwili
zdołałam wysilić pamięć na tyle, żeby go rozpoznać. Do głowy natychmiast
przyszło mi wspomnienie sprzed niemal siedmiu lat, kiedy pierwszy raz znalazłam
się w tym miejscu; wtedy Rufusowi całkiem puściły nerwy i w szale
doprowadził do tego, że wszystko się zawaliło, a sufit poleciał nam na
głowy.
Tym razem było
podobnie, chociaż nie przewidziałam jednej rzeczy. Owszem, kawałki sufitu
posypały się na ziemię, tworząc jeszcze większe zamieszanie i przywołując
przykre wspomnienia, ale nie to było najgorsze.
Wraz z ogłuszającym
trzaskiem, posadzka rozpadła się, ciągnąc mnie w dół. Fakt, że podłoga
właśnie się zapadła, był ostatnią rzeczą jaką zarejestrowałam zanim straciłam
przytomność.
Ocknąłem się obolała i oszołomiona.
Dopiero po kilku sekundach uprzytomniłam sobie, że wstrzymuję oddech.
Machinalnie nabrałam powietrza do płuc i zaraz tego pożałowałam; żebra
pulsowały bólem, ale to była sprawa drugorzędna, skoro już na wstępie
rozkaszlałam się, krztusząc powietrzem i wypełniającym je pyłem.
Uświadomiłam sobie, że leżę na brzuchu, przyciskając policzek do ziemi (czułam
ostre odłamki, które wbijały mi się w skórę), więc błyskawicznie uniosłam
się na łokciach, wciąż kaszląc i starając się wypluć pył. Dopiero
przeciągając się, uświadomiłam sobie jak bardzo byłam obolała, ale nagłe
pojawienie się adrenaliny pozwoliło mi zignorować ból i zerwać się na
równe nogi.
Szybko
mrugając, rozejrzałam się dookoła. Natychmiast zaczęłam potrząsać głową, żeby
wytrząsnąć z włosów odłamki i pył. Nie widziałam zbyt wiele,
pomijając niewyraźne kształty, które majaczyły we wszechogarniającej ciemności.
W powietrzu wciąż unosił się kurz, drażniąc oczy i płuca, ale
przynajmniej zaczynałam dochodzić do siebie. Jak przez mgłę pamiętałam
zamieszanie i to, co stało się później, ale Irak potrzebowałam dłuższej
chwili, żeby uporządkować fakty.
Och nie… Serce
natychmiast zabiło mi szybciej, jak zwykle zdradzając jak bardzo byłam
zdenerwowana.
– Gabriel?!
– zawołałam, a przynajmniej taki miałam zamiar, bo mój głos okazał się
dziwnie przytłumiony. Odchrząknęłam i spróbowałam raz jeszcze, ale
odpowiedziało mi tylko zwielokrotnione echo mojego głosu. – Ali? Damien? – Teraz
już nawet nie próbowałam krzyczeć.
Pełna złych
przeczuć, zamknęłam oczy (w panującej ciemności to i tak było zbędne, ale
robiłam to już z przyzwyczajenia) i spróbowałam się skoncentrować.
Przez lata nabrałam wprawy w używaniu mocy, więc nie tak trudno było mi
dokonać tego, czego nauczyłam się od Licavolich. W pełni skoncentrowana,
spróbowałam wyobrazić sobie płomień świecy albo jakiekolwiek inne źródło
światła – cokolwiek, co pozwoliłoby mi rozproszyć ciemność. Wizualizacja w końcu
mi wychodziła, chociaż i tak potrzebowałam więcej czasu niż zwykle, żeby
zapanować nad emocjami i przynajmniej częściowo się skupić.
Moje
starania zostały wynagrodzone niewielką srebrzystą kulą energii, która zawisła w powietrzu,
rzucając wątłe światło na chropowate ściany w promieniu niecałego metra.
Srebrny płomyk był niewiele większy od piłeczki pingpongowej i wyglądał
tak, jakby za moment miał rozpłynąć się w powietrzu, ale i tak był
lepszy niż nic. Przynajmniej tymczasowo musiał mi wystarczyć, ważne resztą było
to, że w końcu mogłam cokolwiek zobaczyć.
Powoli
wypuściłam powietrze z płuc i raz jeszcze rozejrzałam się dookoła.
Srebrne światło przemieściło się za mną, kiedy tylko zrobiłam krok, nieco
rozjaśniając to, co miałam przed sobą. Dla lepszego efektu i tak
skierowałam moc do oczu, w nadziei, że to pomoże mi lepiej widzieć w ciemności,
ale efekt był marny – a może po prostu nie było go wcale. No cóż, tak czy
inaczej, Gabriel byłby zadowolony.
Nie potrzebowałam
wzroku, żeby zorientować się, gdzie się znajduję. Tunele biegły pod całym
miastem, a jedyna znana mi cześć znajdowała się właśnie pod laboratorium
Rufusa. Wrażenie déja
vu było
wręcz oszałamiające, może pomijając fakt, że tym razem nie było ze mną nikogo, a ja
nie miałam zielonego pojęcia, gdzie się znajduję. Cudownie, po prostu o tym
marzyłam – zgubić się w labiryncie korytarzy, których nie znały nawet
mieszkające tu od wieków wampiry. Nie mogłam powiedzieć, żebym czuła się
jakkolwiek uspokojona.
W blasku
światła dostrzegłam odłamki szkła, podłogi i ścian. Ciężko było mi
zidentyfikować co jest czym, wszystko zresztą wchodziło w skład jednej,
torującej drogę góry gruzu. Wraz z przejmującym uczuciem chłodu, zadarłam
głowę, ale blask płomyka był zbyt słaby, żebym zdołała dostrzec sklepienie. Nie
widziałam niczego prócz czerni; nawet blasku światła albo czegokolwiek, co
świadczyłoby o obecności jakiegokolwiek wyjścia. Najwyraźniej nie tylko
podłoga się zarwała, ale i sufit, który teraz skutecznie maskował ślady
otworu, którym tutaj spadłam.
– Super – mruknęłam
pod nosem. Chyba byłam w szoku, skoro wciąż pozostawałam tak nieznośnie
spokojna, ale może tak było lepiej.
Wzdychając,
raz jeszcze rozejrzałam się dookoła, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego,
że to niewiele da. Musiałam zacząć działać praktycznie i spróbować się
wydostać, ale ciężko było cokolwiek zadecydować, skoro nie widziałam żadnego
rozwiązania. Powinnam była się rozejrzeć, ale nie sądziłam, żeby ruszanie się z miejsca
i dalsze zagłębianie w labirynt było dobrym pomysłem. Nie tylko
dlatego, że się bałam (jasne, czułam strach, może nawet byłam przerażona, ale
to jedynie mobilizowało mnie do działania), ale z przyczyn czysto
praktycznych. To było tak, jak zgubić się w lesie – krążenie bez celu nic
nie dawało, a jedynie zmniejszało szanse na to, że zostanie się
odnalezionym.
Zamyśliłam
się na moment, całkiem zadowolona z takiej analogii. Gdybym się zgubiła,
co próbowałabym zrobić? Gdybym była sama i miała pewność, że nikt nie
będzie mnie szukał, pewnie zaryzykowałabym iść przed siebie. Tym razem było
inaczej, a przynajmniej miałam taką nadzieję. Byłam pewna, że Edwardowi,
Carlisle'owi i Esme nic się nie stało. Podobnie jak i Dimitrowi. W końcu
wszyscy byli wampirowi, a jedynym niebezpieczeństwem dla nich był ogień.
Nie byłam pewna, co z pozostałymi, ale nie chciałam nawet myśleć o tym,
że mogłoby spotkać ich cokolwiek złego. Wolałam raczej myśleć o tym, że
gdzieś tam są – co najwyżej poobijani i równie zagubieni co ja, ale przy
tym jak najbardziej żywi.
Niespokojnie
zrobiłam kilka kroków w głąb korytarza, instynktownie woląc odsunąć się od
niestabilnej ściany gruzu. Srebrzysta kula mocy posłusznie podążyła za mną,
wyprzedzając mnie i oświetlając mi drogę. Ciasny tunel sprawiał, że
momentalnie poczułam się jak w potrzasku. Wrażenie było niemal
klaustrofobiczne, chociaż nie sądziłam, że jakikolwiek nieśmiertelny mógł
narzekać na podobne dolegliwości. Najwyraźniej znów okazałam się ewenementem,
co bynajmniej nie napawało mnie entuzjazmem. Przez cały czas czułam niepokój,
który nasilał się z każdą kolejną sekunda, w miarę jak zagłębiałam
się w tunel. Nie potrafiłam stwierdzić skąd bierze się to uczucie; strach
po prostu był, a ja miałam wrażenie, że nachylone mu sobie ściany emitują
czymś dziwnym, chociaż to wyrwało się idiotyczne.
W tych
korytarzach po prostu coś było. Inaczej nie potrafiłam tego nazwać.
Mój wzrok
machinalnie powędrował w stronę towarzyszącej mi kuli energii. Patrząc na
nią z niedowierzaniem uświadomiłam sobie, że najlepsze rozwiązanie miałam
tuż na wyciągnięcie ręki. Miałam wręcz ochotę roześmiać się histerycznie, kiedy
zorientowałam się, jak bardzo byłam głupia. Jak mogłam nie pomyśleć o telepatii?
Natychmiast
zatrzymałam się (kula posłusznie zastygła w miejscu) i oparłszy o jedną
ze ścian, znów zaczęłam się koncentrować. Komunikowanie się w myślach
przychodziło mi równie naturalnie, co i oddychanie albo wykorzystywanie
daru; jedynym wyzwaniem było znalezienie kogoś, kto mógł mnie usłyszeć, ale
odszukanie Gabriela zawsze było dla mnie aż nazbyt prostym zadaniem.
Wystarczyło, że tylko się skoncentrowałam, a potem…
– Renesmee,
nie!
Głos
Isabeau zabrzmiał w panującej ciszy jak wystrzał. Natychmiast otworzyłam
oczy, wyrwana z transu. Usłyszałam jakoś huk, a potem poczułam jak
energia – myśl, którą przed przybyciem Beau zdążyłam sformułować – wystrzela
przed siebie i odbija się rykoszetem od ścian korytarza. Krzyknęłam, kiedy
jakiś ciężar nagle powalił mnie na ziemi, chroniąc przed spotkaniem z własną
telepatyczną siłą. Srebrny blask zgasła momentalnie, a tunel po raz
kolejny pogrążył się w ciemności. Słyszałam jedynie świst mocy, która
odbiła się jeszcze kilka razy, póki nie rozproszyła się i nie rozpłynęła w powietrzu.
Zapadła
cisza, przerywana przez mój przyśpieszony oddech i całą wiązankę przekleństw,
które pod nosem mamrotała Isabeau. Dziewczyna stoczyła się ze mnie i legła
płasko na plecach, wpatrując się w sufit.
– O bogini…
O jasna cholera – jęknęła. Postanowiłam nie mówić jej, że to niezbyt dobre
połączenie; „bogini” i „cholera” na pewno nie komponowały się ze sobą. – Nic
już nie rób. Po prostu… – Zamilkła, koncentrując się na oddychaniu.
– Isabeau…?
– Zawahałam się. Powoli usiadłam, po czyn z oporem poderwałam się na równe
nogi. – Beau, nic ci nie jest? – zapytałam machinalnie, zbyt oszołomiona jej
pojawieniem się, żeby zdobyć się na cokolwiek więcej.
– Żyję – mruknęła.
Właściwie bardziej wyczułam niż usłyszałam, że się podniosła. – Przynajmniej w teorii
Och, nie używaj mocy, dobra?
Zacisnęłam
usta w wąską linijkę, w pamięci wciąż rozpamiętując to, co wydarzyło
się chwilę wcześniej. Nie, to zdecydowanie nie było normalne.
– Nie mam
takiego zamiaru – zapewniłam, chociaż wszczęcie mówiąc zawahałam się. W końcu
światło udało mi się stworzyć bez żadnych problemów, a trochę blasku bez
wątpienia by się nam przydało. – Isabeau, co się tutaj dzieje. Dlaczego…
– To srebro
– przerwał mi nowy głos. Rufus pojawił się znikąd, a ja omal nie dostałam
zawału, uświadamiając sobie, że wampir nie wiadomo kiedy znalazł się tuż obok
mnie. – W ścianach jest między innymi srebro. Konstrukcja zresztą czyni z tego
jedną wielką klatkę Faradaya, która blokuje telepatyczne zdolności. Moc
zostanie wewnątrz, ale nie przeniknie przez ściany – wyjaśnił rzeczowym tonem,
ale wcale nie brzmiał tak pewnie jak zwykle, kiedy cokolwiek nam wyjaśniał.
Miałam wrażenie, że Rufus jest niemniej oszołomiony od nas.
– Wielkie
dzięki za wykład, doktorku – warknęła na niego Isabeau. Powoli zaczynało mnie
irytować to, że żadnego z nich nie widzę. – Lepiej nam powiedz, co tutaj
się dzieje! – zaproponowała; jej głos odbił się echem od ścian korytarza,
zwielokrotniony.
– Po
pierwsze, przestań krzyczeć, jeśli nie chcesz, żebyśmy zostali pogrzebani
żywcem. Już raz umarłem, podobnie zresztą jak i ty, i wolałbym więcej
tego nie powtarzać, tym bardziej, że tym razem nie mam co liczyć na powtórne
przebudzenie– odezwał się oschle naukowiec. – Po drugie, byłbym wdzięczny za
trochę światła. Na tyle możecie sobie pozwolić, tak zresztą będzie łatwiej
rozmawiać.
Isabeau
mruknęła coś pod nosem, ale ostatecznie westchnęła, co chyba miało oznaczać
kapitulację. Usłyszałam cichy szelest, kiedy dziewczyna przemieściła się w głąb
tunelu, a chwile później poczułam jak powietrze wypełnia się energią.
Mimowolnie napięłam mięśnie, gotowa na kolejny błyskawiczny unik, ale podobnie
jak i w moim przypadku srebrny blask pojawił się bez żadnych
przeszkód i teraz majaczył, zawieszony nad ziemią. Poczułam niejaką ulgę i satysfakcję,
kiedy przekonałam się, że płomyk wytworzony przez Isabeau nie jest ani większy,
ani mocniejszy od tego, który przywołałam sama. Co prawda zdawałam sobie sprawę
z tego, że to prawdopodobnie dlatego, że Isabeau bała się pozwolić sobie
na więcej w obecnej sytuacji, ale zawsze było to jakąś pociechą.
Chociaż
anemiczne, światło dawało przynajmniej względne wrażeni tego, że wszystko jest
na swoim miejscu. W takim oświetleniu Isabeau wydawała mi się jeszcze
bledsza niż w rzeczywistości; jej skóra wychwytywała każde załamanie
światła, upodobniając dziewczynę do upiora albo i zjawy. W kontraście
z ciemnymi włosami, sprawiała wrażenie eterycznej i kruchej, byłam
zresztą przekonana, że prezentuje się dużo lepiej ode mnie – i to nie
tylko dlatego, że na mój widok nieznacznie się skrzywiła.
– Co? –
zapytałam albo raczej westchnęłam, czując narastające poczucie beznadziejności.
Sama już nie byłam pewna, co powinnam o tym wszystkim myśleć.
– Nic, po
prostu… – Westchnęła i wzruszyła ramionami. – Trochę oberwałaś – przyznała
w końcu.
Nie byłam
jakoś specjalnie zdziwiona jej słowami, bo skutki spowodowanego eksplozją upadku
czułam niemal całym ciałem, ale dla pewności i tak uniosłam rękę, żeby
odgarnąć włosy z czoła. Czując pod palcami coś lepkiego i wilgotnego,
wyzbyłam się jakichkolwiek wątpliwości co do tego, jak muszę się prezentować.
– Ach… Nic
mi nie jest – mruknęłam, siląc się na obojętność. Podobno rany głowy zawsze
mocno krwawiły, a ja nawet nie czułam, żebym gdziekolwiek się przecięła.
Beau
skinęła głową, nawet na mnie nie patrząc. Sama również odwróciłam głowę,
przenosząc wzrok na Rufusa. Naukowiec również prezentował się nie najgorzej,
ale kiedy uważniej mu się przyjrzałam, dostrzegłam krew na jego ubraniu.
Zamierzałam go o coś zapytać, ale wtedy przypomniałam sobie, że na nim i na
Isabeau wszystko goi się ot tak, dzięki czemu byli w o niebo lepszej
sytuacji ode mnie.
– Nie
chcesz wiedzieć – stwierdził, podchwyciwszy mój wzrok. – O ile nie jest ci
niedobrze albo nam tutaj nie zemdlejesz, raczej nie mamy się czym martwić –
dodał, ale i tak bez ostrzeżenia doskoczył do mnie.
Instynktowni
odskoczyłam, wpadając plecami na ścianę. Rufus wywrócił oczami, ale nie odsunął
się i nawet mnie o nic nie pytając, bezceremonialnie zacisnął palce
na krawędzi mojej bluzki. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a Isabeau
zrobiła taki ruch, jakby zamierzała go uderzyć, ale nie dał nam czasu na
reakcję. Wszystko zresztą stało się jasne, kiedy szybkim ruchem oderwał spory
mas materiału i wcisnął mi go w ręce.
– Nie patrz
tak na mnie. Po prostu przyciśnij to do czoła i stąd chodźmy – doradził,
rzucając mi nieodgadnione spojrzenie. Nagle poczułam się bardzo speszona własną
reakcją, tym bardziej, że miałam wrażenie, iż nasze relacje już dawno się
unormowały.
– Chodźmy
dokąd? – zapytała natychmiast Isabeau, zakładając obie ręce na piersi. – To
tunele, tak? Będziesz potrafił nas stąd wyprowadzić?
Rufus
roześmiał się, ale bez wesołości.
– Sama
dopiero co powiedziałaś, że to tunel, Isabeau. Znam je, ale najpierw musiałbym
się zorientować w którym miejscu jesteśmy, a to raczej trudne w obecnej
sytuacji – zauważył przytomnie. – Na razie zresztą i tak nie mamy innej
perspektywy, jak tylko iść prosto. Do tego nie trzeba przewodnika.
– Mamy stąd
iść? – upewniłam się, spoglądając na kawałek materiału, który wcisnął mi Rufus.
Ostatecznie usłuchałam jego rady i zaraz syknęłam, dopiero wtedy
uświadamiając sobie, że jednak musiałam się uderzyć. – A co z resztą?
Jak ich znajdziemy, poza tym… – Obejrzałam się na ścianę, stając tak blisko, że
omal nie dotykałam jej całym ciałem. Tym bardziej zaskoczyła mnie reakcja
Rufusa, który bezceremonialni chwycił mnie za ramiona i odciągnął do tyłu.
Zaskoczona zachwiałam się i praktycznie wpadłam mu w ramiona. – Co?
– Trzymajcie
się od tych ścian z daleka, dobra? Zwłaszcza ty, Isabeau, chociaż nawet
nie powinienem ci tego mówić. Chyba dobrze wiesz, jak działa na nas srebro –
zauważył przytomnie. – Jeśli chodzi o ciebie – dodał, zwracając się do
mnie – to nawet jej nie dotykaj, zwłaszcza, że się pokaleczyłaś. Chyba, że masz
ochotę na infekcję… A wierz mi, nie chciałabyś przez to przechodzić –
szepnął mi do ucha i dopiero wtedy mnie puścił. Nie byłam pewna dlaczego,
ale coś w jego dotyku i głosie przyprawiało mnie o dreszcze.
– No
dobrze, ale… – zaczęłam, jednak nie dał mi dokończyć. W zamian rzucił mi
udręczone spojrzenie, jakby rozdrażniony tym, że nie siedziałam cicho.
– Ale co?
Pośpiesz się, dziecko.
Naprawdę
nie rozumiałam, czym sobie zasłużyłam na taki oschły ton, ale coś wątpiłam,
żeby Rufus zamierzał mi na to pytanie odpowiedzieć.
– Nie mów
tak na mnie – żachnęłam się; wiedziałam, że i tak mnie nie posłucha. – Co z pozostałymi?
Skoro my tutaj jesteśmy, reszta pewnie też.
– Och, ja
nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdzieś tutaj są – zapewnił, ale w jego
słowach nie było niczego krzepiącego. – I nie tylko oni, ale o tym
pogadamy później. Prawda jest taka, że to jeden wielki labirynt, śmiertelna
pułapka. Ktokolwiek może znajdować się w równoległym korytarzu tuż za tą
ścianą, ale szanse na to, że jakkolwiek do niego dotrzemy… Cóż, są marne.
Telepatia jest ograniczona, nasze zdolności też. Nie wiem, czy zdajecie sobie z tego
sprawę, ale srebro nie bez powodu występuje w połowie legend o nieśmiertelnych,
podobnie zresztą jak i żelazo. W małych ilościach to żaden problem,
ale w takich jak w tych korytarzach… To dlatego nie jestem za tym,
żeby ich używać. Niektórych odcinków tak, ale prawda jest taka, że za każdym
razem, kiedy tutaj jesteśmy, na własne życzenie czynimy się bezbronnymi. To
miejsce skonstruowano tak, żeby ostatecznie zniewolić i to nie tyle
człowieka, co właśnie nieśmiertelnego i taka jest prawda.
Patrzyłyśmy
na niego w milczeniu, oszołomione. Wciąż nie pojmowałam pełnego sensu jego
słów, skoncentrowana wyłącznie na tym, że Gabriel albo moje dzieci mogą
znajdować się dosłownie na wyciągnięcie ręki, a ja nie jestem w stanie
do nich dostrzec. Coś sprawiało, że miałam ochotę rzucić się na najbliższą
ścianę z pięściami i jedynie resztki zdrowego rozsądku powstrzymały
mnie przed tak idiotycznym zachowaniem.
Isabeau
raptownie pobladła, chociaż zdawało się to niemożliwe. Instynktownie chwyciła
wampira za ramię i nie puściła nawet wtedy, kiedy cały zesztywniał,
niezadowolony.
– Co ty
właśnie próbujesz nam powiedzieć?
Rufus wydął
usta.
– Mniej
więcej to, co już powiedziałam. To miejsce, te ściany… Tylko mi nie mówcie, że
nie czujecie się tutaj nieswojo. Srebro w takich ilościach wpływa
bezpośrednio nie tylko na nas, ale i prawdziwe wampiry. Ogranicza siłę,
szybkość, zmysły… Innymi słowy, w tym momencie jesteśmy równie bezradni,
co i ludzie, a to bardzo, bardzo niedobrze.
Nie musiał
dodawać nic więcej. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że wybuch nie nastąpił z powodu
błędu Rufusa, ale mocy – mnóstwa telepatycznej mocy, którą każde z nas
doskonale wyczuło, nawet jeśli nie wszyscy dysponowaliśmy odpowiednimi
zdolnościami.
Rufus nie
powiedział tego wprost, ale wychodziło na to, że był przekonany o tym, iż
sprawca całego zamieszania gdzieś tutaj jest. A może – chociaż nie byłam
pewna skąd taka pewność – naukowiec wiedział znacznie więcej niż raczył nam
przyznać.
Tak czy
inaczej, jedno było pewne – było bardzo, bardzo źle…
Ajć, musiało boleć. Jednak cieszę się, że nic im nie jest^^a przynajmniej Beau, Ness i Rufusowi. Głowa mi pęka i nie wiem co napisac ;c ogółem podoba mi się ten pomysł ze srebrem i to, że sa tacy bezbronni. To jest najlepsze w tej całej sytuacji. Oraz to, że nie mogą używać telepatii^^ Wydaje mi się czy to sprawka Marco? O-O miałam napisać wcześniej, ale zapomniałam Tak, więc myślę, że to on ;)
OdpowiedzUsuńRozdział cacy. Beau powala tekstami^^ Jak zwykle.
Weny, i przepraszam za taki komentarz, ale ból rozsadza mnie od środka ._.
Gabrysia ;**