12 grudnia 2013

Sto czterdzieści

Layla
Taylor Swift – „I knew you were trouble”

Bieg miał w sobie coś kojącego. Layla od dziecka uwielbiała biegać, w ostatnim czasie zaś prędkość nabrała dla niej nowego znaczenia, poniekąd dlatego, że to właśnie mordercze treningi pozwalały jej jakoś przetrwać okres, kiedy straciła dar. Teraz również zdecydowała się na ruch, chociaż tym razem strata okazała się bardziej złożona, a związany z nią ból trudniejszy do zniesienia. Miłość nie była czymś, co łatwo wyrzucić w pamięci, a kiedy Layla głębiej się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że zapomnienie niekoniecznie musi okazać się tym, czego naprawdę pragnęła.
Ruch był dobry, nawet jeśli Isabeau, Carlisle i Esme patrzyli na nią dość sceptycznie, kiedy zdecydowała się wyjść z domu. Wiedziała, co takiego musieli sobie myśleć, poza tym oczywiste było, że się o nią martwili, ale nie potrafiła niczego poradzić na to, że czuła się tak okropnie. Miała dość współczujących spojrzeń i rzekomo kojących słów, które nie miały żadnego odniesienia do rzeczywistości. Oczywiście, była bliskim za wszystko bardzo wdzięczna, ale prawda była taka, że żadne z nich nie było w stanie sprawić, żeby poczuła się lepiej.
Słońce powoli zachodziło, chociaż wciąż było dość widno, żeby Layla czuła się nieswojo. Teraz już przynajmniej rozumiała strach przed słońcem o nawet nauczyła się go ignorować, korzystając z tego, że wciąż nie należała do istot, które musiały żyć w wiecznym mroku. Jak na ironię, nawet słońce przypominało jej o Rufusie, tym bardziej, że temat szkodliwości promieni UV był jednym z tych, które poruszyli podczas ostatniej rozmowy, dosłownie na chwile prze tym, jak wszystko po raz kolejny poszło nie tak. Teraz starała się jakoś wyrzucić to wspomnienie z pamięci – odsunąć je, podobnie jak i wiele innych, tych zdecydowanie gorszych, które miały związek ze wszelakim złem, którego doświadczyła w przeszłości – ale wciąż odczuwała swego rodzaju niepokój, zwłaszcza myśląc o tym, że być może kiedyś również ona będzie zmuszona do tego, żeby ukrywać się przed słońcem. Nie chciała tego, ale myślenie o tym, że uniknie związanych z zachodzącymi w jej ciele zmianami konsekwencji, było oszukiwaniem samej siebie. Prędzej czy później ją również śmierć miała odnaleźć, będąc jednocześnie końcem i początkiem, nawet jeśli teraz nie czuła się tak, jakby za moment miała postradać zmysły i zrobić coś, co doprowadzi ją do śmierci albo samobójstwa. Z drugiej strony, stracone miłość w jakiś pokrętny sposób nie tylko niosła ze sobą cierpienie, ale także stopniowo ją zabijała, więc może jednak coś było w tym, co powiedziała Isabeau i faktycznie już była martwa.
Jej myśli swobodnie krążyły, a ona pozwalała im na to; to też był jakiś sposób, bo może dzięki temu miała w końcu przestać myśleć o cierpieniu i Rufusie, chociaż postać wampira wciąż krążyła gdzieś na krawędzi jej świadomości. Wspomnienia były zbyt żywe, ale jakoś nad nimi panowała, podobnie jak i nad własnymi emocjami. Już nie pozwalała sobie na łzy, zbyt zła na siebie za to, że tak rozkleiła się przy Isabesu. Mimo wszystko rozmowa z siostrą i jej obecność pomogły, nawet jeśli to wciąż było stanowczo zbyt mało, żeby mogła poczuć się lepiej.
To zresztą i tak nie miało już żadnego znaczenia. Layla koncentrowała się na biegu i płynącego z niego przyjemności, całkowicie oddając się temu zajęciu. Liczyła własne oddechy, całą sobą chłonęła wszelakie dochodzące do niej ze wszystkich stron bodźce i to było dobre. Czuła wiatr we włosach, zaś chłodne powietrze rzucało jej w twarz całą gamę różnorodnych zapachów, składających się na charakterystyczną woń lasu. Słyszała szum poruszanych wiatrem liści oraz odgłosy wydawane przez miejscową faunę; jej serce trzepotało się w piersi, odrobinę jedynie przyspieszone przez wysiłek, ale poza tym poruszała się praktycznie bezszelestnie, przemykając przez gęstwinę niczym duch albo…
Ból pojawił się nagle i całkowicie ją oszołomił. Layla krzyknęła krótko, po czym chwyciła się za serce, gwałtownie zginając się wpół. Z rozpędu przebiegła jeszcze kilka metrów, tym razem w sposób całkowicie pozbawiony gracji. Chyba jedynie cudem udało jej się nie potknąć albo nie wpaść na drzewo, chociaż to okazało się dość marną pociechą, bo sama nie była pewna, co właśnie się działo.
Dziewczyna w pośpiechu uchwyciła się najbliższego pnia drzewa, żeby nie upaść. Wciąż czuła ból, a przynajmniej jego cień, uczucie to bowiem osłabło i zaczęło zanikać równie nagle, co się pojawiło. Wkrótce czuła już jedynie oszołomienie i własną dezorientację, zanim oba te uczucia ostatecznie zostały wyparte przez nowe uczucie – tym razem strach.
Nie miała pojęcia, co właśnie się wydarzyło, a przynajmniej nie była pewna, jak powinna to opisać. Do tej pory zaledwie kilka razy doświadczyła czegoś podobnego, kiedy zdarzało jej się odbierać skrajne emocje Gabriela, jednak łącząca ich bratersko-siostrzana więź została znacznie osłabiona, kiedy rozdzielili się, a chłopak poznał i w pełni oddał się Renesmee. Oczywiście wciąż byli sobie bliscy, ale Layla była absolutnie pewna, że tym razem uczucie to nie miało najmniejszego związku z jej bliźniakiem; chodziło o coś zupełnie innego – albo raczej o kogoś, chociaż sama przed sobą bała się przyznać do tego, że coś mogło się wydarzyć.
Rufus. Coś złego spotkało Rufusa. Nie miała pojęcia skąd to wie, ale była tej jednej rzeczy więcej niż pewna. Serce zabiło jej szybciej, chociaż przez ułamek sekundy Layla miała wrażenie, że za moment się zatrzyma; czuła się zdezorientowana jeszcze bardziej niż do tej pory, a już na pewno nie była zdolna do tego, żeby biec dalej. Poruszając się tak, jakby znajdowała się w transie, oparła się plecami o drzewo, po czym bardzo powoli osunęła się do pozycji siedzącej, podciągając kolana pod brodę i obejmując łydki ramionami. Skuliłam się, zupełnie jakby bała się, że ból miał powrócić, chociaż jakaś cześć jej wiedziała, że to mało prawdopodobne. Cokolwiek się działo… Cóż, to nie była jej sprawa. To już nie była jej sprawa, nawet jeśli w głębi duszy wszystko rwało się w niej do tego, żeby pod wpływem impulsu poderwać się do biegu i jak najszybciej dostać się do tego, który był z nią połączony. Nie sądziła, żeby krew, którą Rufus odebrał jej siłą, kiedy napił się z niej podczas jednego z ataków, wystarczyła do zbudowania tak silnej więzi – Gabriel również to negował – ale najwyraźniej się pomyliła. Nie była pewna, co powinna o tym myśleć i jeśli miała być ze sobą szczera, wolała całkiem zignorować to, co się działo, nawet jeśli takiej możliwości po prostu nie było.
Layla nie była pewna, jak długo siedziała w bezruchu, zanim doszły ją ciche kroki i uświadomiła sobie czyjąś obecność. Instynktownie poderwała głowę i wbiła wzrok w przestrzeń pomiędzy drzewami, poza tym jednak nawet na krok nie ruszyła się z miejsca, nawet nie wysilając się na to, żeby spróbować wstać. Całkowicie wypranym z emocji wzrokiem popatrzyła na Carlisle'a, kiedy ten w końcu do niej dotarł, obojętna na to, dlaczego w ogóle się pojawił.
– Tutaj jesteś. – Wampirowi wyraźnie ulżyło na jej widok. Szybko podszedł bliżej, a po chwili wahania przykucnął u jej boku, uważnie lustrują ją wzrokiem. – Laylo, czy wszystko w porządku?
– A powinno być inaczej? – Obojętnie wzruszyła ramionami. Z westchnieniem spojrzała wprost w złociste tęczówki doktora, próbując określić targające nim emocje. Wampiry w zasadzie nie miewału aury, a nawet jeśli się zdarzała, blask zwykle był bardzo słaby, bo istoty te z założenia pozostawały martwe, Layla jednak zdołała dostrzec łagodny błękit, który otaczał Carlisle'a. Światło wydawało się być wzburzone, poza tym miejscami przecinały je ciemniejsze pasma, które jasno dały dziewczynie do zrozumienia, że doktor jest zmartwiony. Coś się stało i to niekoniecznie miało związek z obawą o jej samopoczucie po wszystkim, co wydarzyło się między nią a Rufusem. – Co się dzieje? – zapytała wprost.
Carlisle uniósł brwi, zaskoczony, ale ani słowem nie skomentował tego, że tak szybko zorientowała się jakie były jego intencje. Przez moment przypatrywał się Layli, ważąc słowa i próbując znaleźć najodpowiedniejsze, jednak przeciągające się milczenie jedynie coraz bardziej dziewczynę irytowało.
– Carlisle, proszę. – Rzuciła mu udręczone spojrzenie. – Cokolwiek się dzieje, po prostu mi powiedz. Jeśli chodzi o Rufusa…
– Rufus dopiero co zaatakował Renesmee i dzieci – oznajmił wprost doktor, decydując się przejść do rzeczy. Layla zmartwiała, ale to jeszcze nie był koniec. – Nessie dosłownie w ostatniej chwili udało się go zranić… Przebiła go kołkiem – oświadczył, a Layla z niedowierzaniem uświadomiła sobie, że prócz zmartwienia w głosie doktora pobrzmiewała swego rodzaju duma; jakby nie patrzeć, jego wnuczka potrafiła się bronić, a to było najważniejsze.
Layla w oszołomieniu potarła skronie, poczym z niedowierzaniem pokręciła głową. Wcześniejsze objawy momentalnie stały się jasne, chociaż to wciąż wydawało się nierealne. Owszem, czuła ból i kiedy o tym myślała, faktycznie można było go porównać do przebicia kołkiem, ale i tak…
Nie chciała tej wiedzy ani więzi. Nie chciała niczego, co miało związek z Rufusem, ale los najwyraźniej postanowił sobie z niej zadrwić.
– O bogini… – jęknęła. Wiedziała, że zareagowała ze sporym opóźnieniem, wcześniej po prostu siedząc i tępo wpatrując się w przestrzeń, ale postanowiła udawać, że niczego nie zauważyła. Carlisle zachowywał się podobnie, jedynie uważnie ją obserwując i to tak intensywnie, że czuła się jak na prześwietleniu. – Nic im nie jest? Nie zdążył ich skrzywdzić? – zapytała natychmiast; na usta cisnęło jej się jeszcze jedno pytanie, ale nie odważyła się go zadać.
– Nessie i dzieci są cali. Co najwyżej trochę się przestraszyli, ale już wszystko jest dobrze – zapewnił, rzucając jej jeszcze jedno przenikliwe spojrzenie. – Laylo… Dopiero co byłem w domu Renesmee i Gabriela. Edward pojawił się krótko po ataki i pomógł Rufusowi, a przynajmniej się starał, bo Rufus stanowczo odmówił pomocy któregokolwiek z nas. To ciekawe, ale nic mu nie jest, a przynajmniej tak twierdzi… Pomyślałem sobie, że będziesz chciała wiedzieć, a może…
Layla nie dała mu skoczyć myśli, dobrze wiedząc do czego zmierzał. Bez zastanowienia zerwała się na równe nogi i to tak gwałtownie, że zmusiła doktora do tego, żeby nieznacznie się od niej odsunął.
– Dziękuję ci, że mi o tym powiedziałeś, ale niepotrzebnie marnujesz czas – oznajmiła roztrzęsionym głosem. Starała się panować nad emocjami, ale to wcale nie było takie łatwe. – To, co dzieje się z Rufusem, to już nie jest moja sprawa. Jego kłopoty też nie, dlatego… – Jedynie bezradnie pokręciła głową. – Po prostu dajcie mi wszyscy święty spokój!
Jeszcze mówiąc, bez zastanowienia poderwała się do biegu. Carlisle nie zatrzymał jej, chociaż przez moment miała wrażenie, że się nad tym zastanawiał.
Uczucia do Rufusa, łącząca ich więź, jego kłopoty… To wszystko mieszało się ze sobą, sprawiając, że w głowie miała całkowity mętlik. Nie chciała tego, ale i tak nie była w stanie tak po prostu zignorować tego, że Rufusowi stała się jakakolwiek krzywda.
Dość!, pomyślała stanowczo. To już nie jest moja sprawa. To już nie jest…
Zamknęła oczy. Może jeśli powtórzy to jeszcze tysiąc razy, w końcu w to uwierzy.
Może…
Rufus
Rufus zacisnął obie dłonie na krawędzi laboratoryjnego stołu. Wciąż się trząsł, ale teraz mógł sobie na to pozwoli, zwłaszcza, że nareszcie był sam. Co więcej, wrócił do laboratorium, więc powinien odczuwać ulgę, ale najwyraźniej ta zależność wcale nie była taka oczywista, jak mogłoby mi się wydawać.
Oddychał szybko, chociaż powietrze niekoniecznie było mu potrzebne do normalnego funkcjonowania. Sądził, że była to raczej instynktowne, bo nie tak łatwo można się odzwyczaić od czegoś, co przez ostatnie wieki było niezbędne. Poza tym chyba jedynie w ten sposób mógł zagłuszyć bicie własnego serca; uparty narząd zatrzymał się na moment, kiedy został przebity kołkiem, ale ledwo drewno zniknęło, znów zaczął pracować, jak gdyby nigdy nic. Na samo wspomnienie robiło mu się niedobrze, bo dotąd nie zdarzyło mu się doświadczyć czegoś podobnego. Ból był mu obojętny, ale późniejsze uczucie utraty kontroli nad ciałem… Wątpił, żeby istniało cokolwiek równie nieprzyjemnego.
I co mi w ogóle strzeliło do głowy, kiedy zdecydował się pójść do Renesmee? Sam już nie był pewien, co się z nim dzieje i gdzie leży przyczyna. A na domiar złego skrzywdził Laylę, chociaż i tego nie planował. Kochał ją, a te dni, kiedy praktycznie doprowadziła do tego, że nie koncentrował się na niczym innym, a jedynie na niej i na momentach, kiedy było razem… Wtedy nawet nie myślał o laboratorium, żyjąc jedynie od jednego do drugiego spotkania z dziewczyną. Wtedy było dobrze, chociaż Lay bawiła go swoją nadopiekuńczością. Teraz zrobiłby wiele, żeby do tego wrócić, ale zdawał sobie sprawę z tego, że na własne życzenie popsuł wszystko, a powrót do normalność nie będzie możliwy. Przynajmniej póki nie podejmie pewnych decyzji, ale…
Och, Roso, dlaczego wciąż mnie dręczysz?, pomyślał z goryczą. Miał wrażenie, że wszystko wymyka mu się spod kontroli. Najpierw stracił Rosę, a teraz był na dobrej drodze, żeby utracić Laylę. Pozostawało mu się jedynie modlić o to, żeby tym razem to nie śmierć oddzieliła od tej, której kocha – i żeby to nie on się do tego przyczynił. Oczywiście śmierć w przypadku Laylo prawdopodobnie równała się ponownemu przebudzeniu, ale o tak nie chciał nawet o tym myśleć. Ryzyko wciąż istniało, a on nie chciał go podejmować.
A teraz na dodatek omal nie skrzywdził Nessie, tego kruchego stworzenia, które instynktownie próbował chronić. Nie był sobą, nie zdawał sobie sprawy z podejmowanych decyzji i to było przerażające. To znów się działo – znów robił rzeczy, których nie chciał; znów czuł się tak, jakby nagle wybrudził się z transu i nie miał pojęcia, gdzie jest ani co zrobił. Myślał, że ten etap miał już za sobą – co więcej, chciał wierzyć Layli, że to przez srebro musiał odchorować swoje, a kiedy ataki nie wróciły, jej hipoteza wydała mu się więcej niż tylko prawdopodobna – wszystko jednak wskazywało na to, że się pomylił. Te ataki jedynie się nasilały, powoli doprowadzając go do szaleństwa i nie mógł zrobić niczego, żeby jakoś spróbować je powstrzymać. A co najgorsze, nie miał przy sobie Layli – jedynej osoby, która swoim dotykiem czy głosem mogła sprawić, że się opamięta. Może tak było lepiej, może wtedy nie będzie mógł jej skrzywdzić, ale stanowiło to dość marną pociechę, skoro już teraz sprawił dziewczynie ból i to zdecydowanie gorszy od fizycznego. Nie potrafił tego określić, ale w momencie, kiedy Renesmee wbiła mu kołek w serce (swoją drogą, do tej pory nie mógł uwierzyć, że była do tego zdolna), niemal poczuł obecność Layli – jej strach i dezorientację. Przez jedną chwilę sądził, że ona naprawdę wie, co się dzieje i że się martwi, ale później ta dziwna więź między nimi zniknęła, a teraz równie dobrze mogła okazać się złudzeniem.
Skąd to się brało? Dlaczego te ataki wciąż wracały? Dlaczego żadne z nich nie mogło zaznać ukojenie, skoro…?
– Musisz jej powiedzieć.
Aż wzdrygnął się, słysząc tuż za plecami znajomy głos. Odwrócił się błyskawicznie, instynktownie przybierając pozycję obronną, po czym westchnął, dostrzegłszy chłodne spojrzenie Allegry. Kobieta z gracją pokonała ostatnie stopnie i spokojnym krokiem ruszyła w jego stronę. Jej jasne włosy falowały przy każdym ruchu, podobnie jak i tren długiej ciemnoniebieskiej sukni, którą miała na sobie. Allegra od zawsze miała skłonność do staroświeckich strojów i noszenia się z godnością królowej, więc ten widok niespecjalnie go zdziwił.
– Czemuż to zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę, kapłanko? – zapytał, przesadnie przeciągając samogłoski. Nie miał nastroju na jakiekolwiek wizyty, nie wspominając już o tym, że do szału doprowadzał go ciągły ruch w jego z założenia tajnym laboratorium.
– Nie bądź śmieszny, Rufusie. – Allegra westchnęła cicho. Nawet oddychanie przychodziło jej z gracją; można wręcz było pokusić się o stwierdzenie, że jedyna żyjąca bliźniaczką Del Vechio była uosobieniem gracji i wdzięku.
– Ja? – Uniósł brwi. – Nie chcę być nieuprzejmy, ale to ty mnie nachodzisz, Allegro.
Gniew wyostrzył regularne, włoskie rysy twarzy pół-wampirzycy, sprawiając, że wydała mu się groźna i pewna siebie. Allegra od zawsze potrafiła wzbudzać szacunek, a wieloletnia nieobecność najwyraźniej nie pozbawiła jej tych zdolności.
– Dobrze wiesz po co do ciebie przyszłam. – Allegra zaczynała tracić cierpliwość. Uważnie zlustrowała go wzrokiem; między jej idealnymi brwiami pojawiła się pionowa kreska. – Chodzi o Laylę – dodała, próbując wzbudzić w nim jakąkolwiek reakcję. Ledwo powstrzymają od nerwowego drgnięcia, w zamian koncentrując się na tym, żeby zachować neutralny wyraz twarzy.  – Rufusie, chyba widzisz, co się dzieje. Musisz powiedzieć jej o Rosie, zanim te tajemnice zabiją was oboje. Nie powiesz mi chyba, że wszystko jest w porządku, prawda?
Nie odpowiedział, nawet już na nią nie patrzył. Uparcie wpatrywał się w przestrzeń, unikając spoglądania w chłodne, akwamarynowe oczy Allegry. Miał nadzieję, że kobieta odpuści i po prostu stąd wyjdzie, ale kapłanka najwyraźniej postanowiła przypomnieć mu o tym, że prócz dumy odznacza się również wyjątkowym uporem.
Zesztywniał, kiedy poczuł jej dłoń na ramieniu. Odskoczył w popłochu, ledwo powstrzymując instynktowne pragnienie, żeby pół-wampirzycę zaatakować. Jego palce zacisnęły się na jej szczupłym nadgarstku, jednak zaraz ją puścił, stanowczo dając jej do zrozumienia, że ma się odsunąć.
– To zdecydowanie nie jest dobry pomysł – ostrzegł, jego słowa jednak nie zrobiły wrażenia na matce Isabeau. Cóż, najwyraźniej brak instynktu samozachowawczego był w tej rodzinie dziedziczny.
– Nie przyszłam tutaj po to, żeby kłócić się z tobą o to, czy jesteś niebezpieczny – zaoponowała z rozdrażnieniem. – Jestem tu, bo martwię się o moją siostrzenicę. I o ciebie, bo jakby nie patrzeć, jesteś moim przyjacielem, Rufusie.
Wampir parsknął śmiechem, ale absolutnie pozbawionym wesołości. Allegra miała w zwyczaju go zaskakiwać, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy zupełnie nie miał ochoty na towarzystwo.
– Dobrze, masz rację. Wiesz dobrze, że bardzo cenię ciebie i twoją córkę, prawda? Znamy się… Ile to już lat będzie, co kapłanko? Tak czy inaczej, nie sądziłem, że kiedykolwiek to właśnie ty będziesz udzielała mi takich rad. – Skrzywił się. – Twoim zdaniem to takie łatwe? Skoro jesteś taka odważna, to dlaczego kryłaś się przez te wszystkie lata? Dlaczego pozwoliłaś swojej siostrze odejść, a potem nawet nie zainteresowałaś się jej dziećmi? Naprawdę uważasz, że to właśnie ty masz prawo do tego, żeby udzielać mi jakichkolwiek wskazówek, o mistrzyni moralnego postępowania? – zadrwił.
Momentalnie pożałował swoich słów, ale nie zamierzał ich cofnąć. Błękitne oczy kobiety pociemniały; zranił ją, chociaż nie chciał i już nic nie był w stanie na to poradzić.
Wtedy Allegra postanowiła go zaskoczyć po raz kolejny.
– Masz rację. Masz… – Zamilkła i stanowczo potrząsnęła głową, jakby chcąc odpędzić od siebie jakaś myśl. – Rób jak uważasz, ale weź pod uwagę to, że jeśli jeszcze raz skrzywdzisz Laylę, Gabriel nie będzie jedyną osobą, która będzie chciała cię zabić.
Obojętnie skinął głową, po czym stanowczo spojrzał jej w oczy. Przez kilka sekund toczyli niewerbalną walkę na spojrzenia, zanim Allegra zrezygnowała i gwałtownie odwróciła głowę. Już w następnej sekundzie wyminęła go i – wręcz emitując gniewem – szybkim krokiem ruszyła w stronę schodów.
Sądził, że wyjdzie, ale po pokonaniu mniej więcej połowy stopni, zatrzymała się i obejrzała przez ramię.
– Ponad pięć wieków temu popełniłeś błąd – przypomniała mu cicho. – Zastanów się, czy warto jest do końca życia za niego pokutować – doradziła, a potem w końcu wyszła.
Rufus w milczeniu odprowadził ją wzrokiem. Mogła mówić co chciała, ale zapominała o jednej istotnej kwestii – on już był martwy.
Tak jak Rosa.

1 komentarz:

  1. Rozdział to jedna wielka niewiadoma. Jak dla mnie. Chodzi mi o koniec, myślałam, że to Isabeau go odwiedziła. Nie spodziewałabym się Allgery =) ale ty lubisz zaskakiwać. I to porządnie. Liczę, że w następnym rozdziale Rufus wyjawi jej kim jest Rosa, albo chociaż jakoś nas na to naprowadzisz =] hm, wszystko pięknie i bajecznie i jeszcze ta muzyczka :D mimo, że jestem trochę sceptycznie nastawiona co do Taylor - ale nie mówię, że jej nie lubię! - to czytało mi się i słuchało z przyjemnością ;) Hm, myślę, że Rufus przez pomyłkę doprowadził do śmierci Rosy kimkolwiek ona jest xd
    Jak tutaj sobie dumam Layla w końcu się przekona i pójdzie do laboratorium, a potem.... Się pogodzą <3 chciałabym, aby tak było :3
    Już się doczekać nie mogę następnego rozdziału :** Weny i obyś nie była zbyt przytłoczona pracą ;**
    Gabrysia ;*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa