20 grudnia 2013

Sto czterdzieści osiem

Layla
– Dalej niewiele rozumiem. – Rufus był poirytowany, ale nie na tyle, żeby Layla czuła się zagrożona. Po prostu się denerwował albo (chociaż – oczywiście – nie zamierzała mi tego mówić) najzwyczajniej w świecie zaczynał zrzędzić. – A przynajmniej nie wszystko… Chociaż najgorsze jest to, że Allegra najwyraźniej miała rację.
– Mhm… – mruknęła, jakoś niespecjalnie zainteresowała. Uśmiechnęła się blado, machinalnie przeczesując jasne włosy palcami, kiedy podmuch wiatru rzucił je jej w twarz.
Rufus westchnął.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Laylo? – zapytał, rzucając jej pełne powątpienia spojrzenie.
– Ciężko, żebym tego nie robiła – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Swoją drogą, chociaż raz przyznałeś się, że to nie ty masz rację. A ze słów Jaquesa wynika, że ja również wiedziałam, co mówię, kiedy powtarzałam, że mnie potrzebujesz. 
– Tak… Jeśli tak to zinterpretować, to faktycznie miałaś rację – zgodził się niechętnie. – Wychodzi na to, że jesteś moim lekarstwem. Nie twoja krew, nie to, czego się w niej doszukiwałem, ale właśnie ty – stwierdził w zamyśleniu, pozwalając, żeby wzięła go za rękę.
Layla jęknęła w duchu, dobrze widząc, czego może się teraz spodziewać. Za moment po raz kolejny miał zacząć analizować to, co pod wpływem gróźb powiedział im Jaques. Już na pamięć znała jego słowa, bo jeszcze godzinę po wizycie w Niebiańskiej Rezydencji Rufus krążył, mamrocąc pod nosem i powtarzając słowa telepaty. Irytował ją tym, ale kiedy zapytała go, po co to robi, z wyższością wyjaśnił jej, że to pomaga mu się skupić, chociaż ona tego nie zrozumie.
Tak. Pewne zachowania Rufusa chyba nigdy nie miały się zmienić, nawet jeśli jakimś cudem zmusiła go do okazania uczuć. Już nie potrafiła się na to złościć, powoli przysyłając do tego, co było między nimi. Fakt, że wciąż zdarzało im się ze sobą sprzeczać, niósł ze sobą swego rodzaju ukojenie, bo dzięki temu czuła, że oboje powoli wracali do siebie.
Mimo wszystko denerwowała się za każdym razem, kiedy zdarzało jej się wspominać Jaquesa. Miała niejako żal do Dimitra, że w którymś momencie przystał na układ, który pozwalał wampirowi odejść, kiedy tylko wyjaśni wszystko, co wiedział. Layla nie sądziła, żeby takie rozwiązanie było dobrym pomysłem, ale postanowiła nie kłócić się z królem, tym bardziej, że czuła się przy nim niezręcznie. Jasne, Dimitr uśmiechał się do niej i zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, ale wciąż nie potrafiła wyrzucić z pamięci wspomnień transu i tego, czego omal nie zrobiła. Nie mogła udawać, że wszystko było w porządku; potrzebowała przynajmniej kilku chwil, żeby się ze wszystkim pogodzić, ale teraz mimo wszystko żałowała, że ten jeden raz nie zdecydowała się odezwać. Jaques nie zasłużył na kolejną szansę, ale Dimitr jak zwykle musiał okazać się nieznośnie uczciwy. Layla pomyślała nawet, że to nie tylko moralność, ale swego rodzaju wdzięczność, bo nie dało się ukryć, że to dzięki krwi Jaquesa Isabeau mogła wrócić do życia po śmierci.
– Naprawdę niczego nie rozumiecie, prawda? – wydawał się drwić z nich Jaques, najwyraźniej na tyle zobojętniały, że nawet będąc w niebezpieczeństwie wolał igrać z ogniem, ryzykując, że jeszcze bardziej ich zdenerwuje. – Jakiego rozwiązania ode mnie oczekujecie? Nie da się zatrzymać przemiany, zresztą i po co? A jeśli chodzi o te wybuchy, o te ataki… Pytasz mnie, ale przecież wiesz – stwierdził, zwracając się bezpośrednio do Rufusa. – Jesteś niby genialny, a jednak… Och, czy żadne z was nie czuje, że to jest w nas? Każdy przypadek jest inny, ale to nie ma znaczenia. Naszym dziedzictwem jest mrok, każdy ma go w sobie. Żyjemy w wiecznym mroku, my, dzieci nocy. Możecie szukać w sobie światła, tego przysłowiowego dobra, ale to nic nie da. To ciągła walka, której nie da się ostatecznie wygrać. To tak, jakbyście zapytali mnie, ile dobra jest w każdym z was, ile w was człowieczeństwa… Poddając się, jedynie tracimy wszystko. Mrok nas wzywa, a wraz z nim czeka wieczna szaleństwo. Ten rodzaj przemiany jest inny, ale przecież w gruncie rzeczy w każdym przypadku jest tak samo. Wampiry nie są dobre, ani nie są złe, a przynajmniej nie z założenia. Czyja dusza tak naprawdę jest czysta, co? Niewinność nie istnieje i taka jest prawda. A my, dzieci Selene, jesteśmy stworzeni do tego, żeby zadawać śmierć, żeby spijać krew, która zapewnia nam wieczne życie. To nasz instynkt, a więc naszym przeznaczeniem jest mrok. To wciąż nadchodzi, to wciąż rośnie na w siłę i ani ja, ani wy nie jesteście w stanie tego zatrzymać.
Kiedy mówił, jego ciemne oczy były coraz większe. Brzmiał jak szaleniec, ale kiedy Layla spoglądała na Rufusa, widziała, że on rozumie. Sama też rozumiała, chociaż wnioski, które wyciągała, nie miały w sobie pocieszenia, którego oczekiwała. Nie zamierzała zgodzić się, że ciemność jest jej pisana, nawet jeśli prędzej czy później mgła stać się podobna do Rufusa i Isabeau. Może wtedy faktycznie miała żyć w mroku, ale nie zamierzała pozwolić, żeby to dotyczyło również tego, jaka będzie z charakteru.
Wampir wziął kilka głębszych wdechów, po czym powiódł wzrokiem po zebranych, uważnie lustrując twarze każdego z nich. Na moment dłużej zatrzymał się na Renesmee, po czym uśmiechnął się niepokojąco.
– Śmierć jej wszędzie. Które z was nigdy jej nie zadali, co? – zapytał, a dziewczyna gwałtownie pobladła, przypominając sobie skutki swojej walki z Caine'm. – Tacy jesteśmy. Nasze zmysły są doskonałe, nasze zdolności równie… To wielki dar, ale również przekleństwo. Po przemianie i jeszcze w jej trakcie, granica między okrucieństwem a pozostaniem sobą robi się jeszcze cieńsza. Balansujemy na krawędzi i to od nas zależy, czy zdołamy zachować równowagę. Możemy kochać równie mocno, co i nienawidzić. A jeśli nie mamy powodów do zachowania człowieczeństwa, jeśli pozwolimy mu się wymknąć… Czy rozumiecie? W naszym przypadki to pułapka. Każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje, może nas podbudować albo zniszczyć. Pytanie tylko… Czego tak naprawdę chcecie? I czy to ma sens, skoro każdemu z nas pisane są wyłącznie szaleństwo albo śmierć? Z mrokiem nie da się walczyć, a próba obrony prędzej czy później i tak okaże się bez sensu.
– Mów za siebie – warknęła Isabeau; mocno zaciskała dłonie w pięści, poza tym była dziwnie blada i spięta.
Jaques parsknął śmiechem, po czym pokręcił z niedowiercaniem głową.
– Mówisz, więc zakładam, że mnie rozumiesz… Wiesz dobrze, co mam na myśli, prawda kapłanko?
Isabeau sztywno skinęła głową, po czym szybko uciekła wzrokiem w bok, jakby widok wampira sprawiał jej cierpienie. Dimitr warknął ostrzegawczo, zaniepokojony, ale Jaques i tak nie zamierzał ciągnąć tematu.
– Okej, o co chodzi? – odezwał się zniecierpliwiony Edward. Wydawał się poirytowany, jak zawsze kiedy jego dar okazywał się bezskuteczny.
– Jaques mówi o miłości – wyjaśniła cicho Allegra. Jej oczy błyszczały intensywnie, kiedy zmierzyła wampira surowym spojrzeniem. – Albo raczej o jej braku. Światło o ciemność. Dobro i zło. Miłość i nienawiść. Potrafimy równie mocno kochać, co nienawidzić. Jaques sugeruje, że istoty takie jak on są bardzo niestabilne emocjonalnie. To dlatego poszczególne przypadki różnią się od siebie. Śmierć jest wyzwoleniem, tak i sądzę, że pod tym względem teoria Rufusa była słuszna, ale przemiana wcale nie przynosi ukojenia. To ciągła walka dwóch sprzecznych ze sobą natur, bo ta wampirza cząstka – nasz instynkt – próbnej zniszczyć to, co w nas najlepsze. Uczucia są słabością, jeśli spojrzeć na to od tej strony, ale… Ale wciąż możliwe jest to, żeby kochać. Ta miłość zapewnia bezpieczeństwo, zapewnia spokój i… – Nagle odwróciła się w stronę Rufusa. – Dobra bogini, Rufusie, miałam rację, prawda? Podczas naszej rozmowy…
Naukowiec nie odpowiedział, ale skinął głową. Dopiero po wyjściu z Niebiańskiej Rezydencji, Layla dowiedziała się od Rufusa, co takiego Allegra miała na myśli. Tajemnica, która przed nią miał, odsuwała ich od siebie. To go niszczyło, bo potrzebowali siebie nawzajem, żeby normalnie funkcjonować. To dlatego instynktownie trzymali się razem: ona, Dylan, William, Kristin i Diana. Wciąż walczyli, ale w grupie było łatwiej. To dlatego zaznała ukojenia i odzyskała dar, kiedy wróciła do rodzeństwa – i to dlatego bez wahania dołączyła do Lawrence'a i jego telepatów, kiedy dostrzegła, że ci zapewniają jej bezpieczeństwo. Przebywanie z tymi, którzy coś dla niej znaczyły, pomagało im pozostać sobą.
To wciąż pozostawało trudne. Rufus od wieków musiał walczyć z własnym instynktem i sumieniem, wciąż pokutując za śmierć Rosy. W trakcie i po przemianie, jego szaleństwo wzięło górę. Ona była jego wybawieniem i dopiero teraz zdawali sobie z tego sprawę. Musieli być razem, a jednak i to nie stanowiło pełni ukojenia; wystarczył jeden błąd, żeby uczucia znów wynikały się spod kontroli, ale to już nie miało dla niej znaczenia. Nie potrzebowała żadnego lekarstwa ani pewności, że już jest dobrze, skoro wiedziała, gdzie tak naprawdę przynależy. Rozumiała już te ataki – to, że wcześniej walczył, a teraz tym bardziej robił to dla niej. Tajemnica go wykańczała, czyniąc go bezbronnym, kiedy pozwolił, żeby mrok opanował jego duszę. Prawda go wyzwoliła, chociaż i tak musiał odreagować, żeby ostatecznie zaznać spokoju.
Teraz już musiało być dobrze. Musiała w to wierzyć, żeby zaznać spokoju. Nadzieja była jedynym, co jej pozostało, a teraz było to o tyle prostsze, że wiedziała, co czuje – i że Rufus również już tego nie ukrywał.
– Dokąd właściwie idziemy? – zapytał nagle wampir, wyrywając Laylę z zamyślenia.
Dziewczyna zamrugała pospiesznie, po czym poderwała głowę, żeby móc na niego spojrzeć. Spojrzenia jej i Rufusa się spotkały, a Layla przekonała się, że jej towarzysz jest przede wszystkim rozdrażnionym.
– Zobaczysz – stwierdziła pogodnie. – Na pewno nie do laboratorium. Dzisiaj ja narzucam tobie, co będziemy robić.
– Już mi się to nie podoba – mruknął, ale nadal podążał za nią. – Wiesz, że najlepiej czuje się w laboratorium.
– Tak. Dlatego jesteś taki aspołeczny. – Layla parsknęła śmiechem widząc jego minę. – No nie patrz tak na mnie. Po prostu przestań zachowywać się jak zrzęda i mi zaufaj – zaproponowała.
Rufus aż uniósł brwi.
– Ja nie zrzędzę – zaoponował. – Na litość bogini, dziewczyno, nawet mnie nie denerwuj. Po prostu zachowuję się rozsądnie i… No, dobrze wiesz, że nie lubię towarzystwa nikogo innego, oczywiście pomijając ciebie.
– I to jest właśnie zrzędzenie – stwierdziła z uporem. – Zrzędzenie przez duże „z”. Zamierzam się dzisiaj wyluzować, a ty idziesz ze mną. Wiem, że dla ciebie pewnie jest nie do pojęcia to, że przez jeden wieczór można nie robić nic, ale to już nie moja sprawa. Jestem już umówiona, więc i tak nie wybieram się do laboratorium.
– Jesteś… Zaraz, co to ma znaczyć, że się umówiłaś? – zapytał, dopiero po chwili uświadamiając sobie pełen sens wypowiedzianych przez nią słów. – Layla, co to ma znaczyć, że…? – powtórzył, ale dziewczyna już zdążyła go wyprzedzić i zniknęła gdzieś pomiędzy drzewami.
Rufus warknął rozdrażniony, po czym w pośpiechu ruszył za swoją towarzyszką. Layla roześmiała się, uświadamiając sobie, że w głosie wampira pobrzmiewała zazdrość; Rufus był o nią zazdrosny!
Och, gdybyś tylko wiedział o kogo chodzi…, pomyślała i przez moment miała nawet ochotę go uspokoić, ale ostatecznie się powstrzymała. Mógł się pomartwić, poza tym… No cóż, jeśli to był jedyny sposób na to, żeby zmusić go do tego, żeby przełamał się i jednak jej towarzyszyły, była gotowa się poświęcić.

Dom znajdował się na uboczu. Layla bez wahania podkradła się niemal do samych drzwi, po czym zadarła głowę ku górze, wpatrując się w okno, gdzie – jak zakładała – musiała znajdować się sypialnia. Rufus dołączył do niej może pół godziny później, rozdrażniony i sceptyczny, ale go zignorowała. Czuła jego dezorientację, a po minie poznała, że najprawdopodobniej zastanawia się gdzie i dlaczego przyszli. Ledwo powstrzymała nieco złośliwy uśmiech, woląc go niepotrzebnie nie prowokować, tym bardziej, że uważała, iż okazując zazdrość zachowywał się całkiem uroczo.
– Co ty robisz? – zapytał, bo spokojnym krokiem podeszła do drzewa, które rosło najbliżej budynku. Jedna z solidniejszych gałęzi znajdowała się mniej więcej na poziomie okna, które było celem dziewczyny. – Layla… – jęknął, kiedy ugięła nogi w kolanach, gotowa do tego, żeby wyskoczyć w górę.
– Och, bądź już cicho – westchnęła, wywracając oczami. – I masz być miły. Ona naprawdę dużo przeszła w ostatnim czasie – dodała.
– Ona? Chwileczkę, to z kim…?
Nie dała mu dokończyć, w końcu wyskakując w górę. Ze śmiechem uczepiła się najniżej położonej gałęzi, po czym podciągnęła się i lekko wskoczyła na konar, sprawiając, że drzewo zadrżało, a na ziemię posypało się trochę liści. Rufus odsunął się w popłochu, jakby sądził, że za chwilę stanie się coś złego albo coś ich zaatakuje. Layla znów wywróciła oczami i skoczyła jeszcze wyżej, bez trudu sięgając gałęzi, która od samego początku ją zainteresowała. Nie mogąc się powstrzymać od popisów (kiedy była dzieckiem, bardzo dużo czasu spędzała wspinając się na drzewa), zrobiła zgrabne salto, a ostatecznie usiadła na gałęzi – i odchyliła się, żeby zawisnąć na niej głową w dół.
– Kto tam? – Z domu doszedł spięty, a przy tym delikatny i wyjątkowo drżący głos. W następnej sekundzie Laylę doszły szybkie kroki i wyczuła, że ktoś w pośpiechu zbliża się do okna, wyraźnie zdezorientowany.
Jasne włosy opadły Layli na twarz, na moment utrudniając widoczność, ale odgarnęła je niedbałym ruchem i wbiła wzrok w szybę. Dostrzegła jakiś ruch w pokoju, a potem w oknie pojawiła się wyraźnie zaniepokojona Lorena. Oczy dziewczyny rozszerzyły się, ale wyraźnie jej ulżyło, kiedy nareszcie rozpoznała przyjaciółkę.
– A niech cię, Lay. Ale mnie wystraszyłaś! – Lorena zmarszczyła brwi. – Co tutaj robisz? Jakoś niespecjalnie mam ochotę na czyjekolwiek towarzystwo – wyznała cicho, raptownie poważniejąc.
Na moment oparła się obiema dłońmi o parapet, po czym zerknęła w dół, chyba dopiero po chwili uświadamiając sobie, że jej przyjaciółka nie przyszła sama. Layla podążyła za jej spojrzeniem, rzucając krótkie spojrzenie wyraźnie zdenerwowanemu Rufusowi; wampir patrzył się na Lorenę z mieszaniną ulgi, dezorientacji oraz czegoś jeszcze, czego Layla nie potrafiła zidentyfikować. Wiedziała jedynie, że już wcześniej naukowiec spoglądał na Lorenę tak, jakby ją rozpoznawał, chociaż niemożliwe było, żeby ta dwójka kiedykolwiek się spotkała. Ostatecznie przestała o tym myśleć, dochodząc do wniosku, że jej partner ma skłonności do najróżniejszych dziwactw, poza tym w stosunku do jej rodziny i znajomych zawsze odnosił się dość specyficznie.
Lorena drgnęła i z powrotem skryła się w pokoju, żeby nikt poza Laylą nie mógł jej zobaczyć. Dziewczynę uderzyło to, jak bardzo jej przyjaciółka była blada. Pomijając pracę w kawiarni Michaela, pół-wampirzyca praktycznie całe dnie spędzała w domu, który wręcz przesycony był zapachem i wspomnieniami o Angelu. Już nie płakała tak często, a przynajmniej nie było tego po niej widać, ale Layla widziała, że i tak wyglądała marnie, zwłaszcza w długiej, staroświeckiej koszuli nocnej, która upodabniała ją do ducha albo innej zjawy. Ciemne włosy miała poplątane, a ich ciemny kolor mocno kontrastował z odcieniem jej alabastrowej skóry. Innymi słowy, Lorena wyglądała jak cień samej siebie, a Layla z każdą kolejną sekundą odczuwała coraz mocniejsze wyrzuty sumienia, związane z tym, że przez ostatnie miesiące tak bardzo zaniedbała nie tylko swoją najlepszą przyjaciółkę, ale również Angela, kiedy ten jeszcze żył.
– No tak… – W pośpiechu odchrząknęła, po czym szybko wzięła się w garść. Przecież miała konkretny plan, a przynajmniej tak jej się wydawało, kiedy zdecydowała się zajrzeć do Loreny. – Szanowna i zarazem jedyna Volterriańska księżniczka wybaczy najście swojej damie do towarzystwa, i łaskawie ruszy swoje królewskie cztery litery, żeby przejść się z nami na spacer.
– Layla… – Lorena jęknęła cicho i skrzywiła się. Dama do towarzystwa. Taką właśnie rolę oficjalnie zajmowała Layla, zanim jeszcze zdecydowali się uciec z Volterry. Wtedy jeszcze się z tego nabijali, ale teraz Lo wydawała się krzywić na wspomnienie jakiegokolwiek etapu życia, który był związany z Angelem. – Laylo, proszę. Nie mam na to siłę, poza tym… Poza tym uważasz, że w ten sposób będzie mi łatwiej? – zapytała, wahając się lekko.
– Ale o co ci chodzi, kochanie? – Layla spojrzała na nią troskliwie. – Tęsknię za tobą. To, co się stało… Czy to znaczy, że mam pozwolić ci się od wszystkich odsunąć? – zapytała cicho. Lorena drgnęła i nerwowo zaczęła bawić się pierścionkiem zaręczynowym, który zdobił jej palec serdeczny od momentu, kiedy Isabeau zmusiła ją do zatrzymania drobiazgu. – Ja też go straciłam. Nie zapominaj o tym.
Nie chciała mówić o Angelu, ale nie dało się uniknąć tego tematu. Lorena zacisnęła powieki, po czym wypuściła powietrze z świstem i pokręciła głową. Oczy miała dziwnie zamglone, jakby zbierało jej się na płacz, ale zamrugała pospiesznie i jakoś zdołała nad sobą zapanować, chociaż przyszło jej to z trudem. Layla poczuła coś na kształt ponurej satysfakcji, że jednak w jakiś sposób zdołała do przyjaciółki dotrzeć, chociaż jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że to wciąż zbyt mało, a Lorena tak szybko nie wróci do siebie.
Proszę, pomyślała bezradnie. Zwłaszcza po wszystkim, co usłyszała od Jaquesa, nie potrafiła tak po prostu pozostać obojętną. Już i tak odsunęła się od Loreny i Angela; ich relacje się rozluźniły, bo każde z nich poszło inną drogą, ale teraz Layla za nimi zatęskniła. Zwłaszcza po tym, jak Angel zginął. Lo jej potrzebowała, chociaż wcześniej żadna z nich nie zdawała sobie z tego sprawy.
– No dobrze… – westchnęła Lorena, wypuszczając powietrze ze świstem. Pokręciła głową i rzuciła Layli rozdrażnione spojrzenie. – Idę się przebrać… Ach, naprawdę musisz tak wisieć? – zapytała, wzdrygając się. – No i… Nie będziemy same, tak? – dodała z wahaniem, rzucając wymowne spojrzenie w stronę Rufusa; wydawała czuć się przy nim niezręcznie, zresztą ze wzajemnością.
– Ja tutaj wciąż czekam. I też nie jestem zachwycony, więc nie masz się czego obawiać – rzucił sam zainteresowany, mimochodem zdradzając, że wciąż przysłuchiwał się ich rozmowie. – Ale mnie już się nie słucha, bo…
– Jestem w nastroju – wtrąciła Layla, przerywając wampirowi wpół słowa i celowo przeciągając sylaby. Rzuciła Lorenie znaczące spojrzenie i przez moment była pewna, że kąciki ust dziewczyny drgnęły nieznacznie, chociaż ostatecznie się nie uśmiechnęła. Czasami, kiedy jeszcze mieszkały w Volterze, wymykały się z zamku, żeby trochę zabawić się w swoim towarzystwie. Raz na ucieczce przyłapał ich Angel i od tamtej pory zawsze im towarzyszył, wmawiając, że to jego obowiązek, jako osobistego ochroniarza królewskiej córki. – Mam ochotę się zabawić, a ty możesz chociaż raz mi ulec. Zwykle to ty potrafiłaś wyciągnąć mnie w środku nocy z łóżka, więc chyba najwyższa pora się zrewanżować, prawda? Poza tym Rufus – zerknęła w dół – chyba już zapomniał, co to jest odpoczynek, więc…
– Dobra! Zrozumiałem! – Rufus westchnął zrezygnowany. Lorena również westchnęła, po czym wzruszyła ramionami i niechętnie wycofała się, żeby doprowadzić się do porządku. -  Mam niejasne wrażenie, że zamierzasz doprowadzić mnie do grobu…
Layla parsknęła śmiechem i lekko zeskoczyła z drzewa, lądując na lekko ugiętych nogach. Szybko podniosła się i podeszła do wampira, chwytając go za ręce.
– Postaram się być delikatna – obiecała z uśmiechem.
No cóż, już ocaliła jego duszę. Teraz zamierzała sprawić, żeby zrozumiał, czym jest normalne życie.

1 komentarz:

  1. Podoba mi się ten pomysł =) ... Jezu nie mam pomysłu na komentarz. To chyba będzie najkrótszy kom jaki u Ciebie dodałam ._. Layla nareszcie odwiedza przyjaciółkę. To dobrze, bo tęskniłam za Loreną ;) szkoda mi jej i to bardzo =( Angelo nie zasłużył na śmierć =/ i to jeszcze w chwili oświadczyn =( Rozdział jak zwykle cudowny ;*
    Gabrysia <3

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa