13 grudnia 2013

Sto czterdzieści jeden

Layla
Biegła przed siebie, chociaż nie wiedziała po co i dlaczego. Już nawet nie chodziło o pęd, bo w którymś momencie po prostu przestała koncentrować się na ruchu. Bieg już nie był w stanie sprawić, żeby chociaż na moment zdołała rozproszyć myśli. Raz za razem myślała o Rufusie albo o czymś, co było z nim związane. Jej myśli krążyły swobodnie i nawet jeśli chociaż na moment przestała myśleć o naukowcu, w zamian koncentrowała się na czymś jeszcze gorszym, jak chociażby tym, co powiedziała Isabeau podczas ostatniej rozmowy. Siostra stanowczo zbeształa ją za jakiekolwiek uwagi na temat przekleństwa i nieszczęśliwej miłości – tego, że nie zasłużyła na nic więcej, skoro w dzieciństwie gaz ten odebrano jej niewinność – ale teraz Beau nie było, a wątpliwości wróciły ze zdwojoną siłą.
Layla była pewna dwóch rzeczy. Po pierwsze, nie potrafiła tak po prostu przestać martwić się o Rufusa. Wmawiając sobie, że jego stan wcale jej nie obchodzi, tak naprawdę okłamywała samą siebie. Teraz sama nie potrafiła stwierdzić, jak sens miało wypieranie się, ale to akurat było najmniej istotne. Chciała czy nie, wciąż cierpiała przez Rufusa i to nawet wtedy, kiedy wampira przy niej było. Właściwie to sama sobie sprawiała ból, ale mimo starań, nie była w stanie niczego na to poradzić. Nie mogła „wyłączyć” uczuć, podobnie jak i nie potrafiła w jednej sekundzie przestać kochać. Kłamstwa i niepewność powoli ją zabijały, ale kiedy się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że ból jest dobry. Cierpienie świadczyło o tym, że wciąż była żywa i że może jednak wszystko było z nią w porządku, nawet jeśli sama nie potrafiła w to uwierzyć. Sama już nie była pewna, które z podejmowanych przez nią decyzji są słuszne, a które nie, paradoksalnie jednak nie istniała żadna osoba, która mogłaby udzielić jej odpowiedzi na to pytanie. Była jedynie ona, Layla – z tym, że nie potrafiła sobie zaufać, nawet gdyby chciała.
Była też druga rzecz, co do której była absolutnie pewna – mianowicie tego, że w najbliższym czasie nie zamierzała wracać do domu. Zdawała sobie sprawę z tego, że to dziecinne i że znów niepotrzebnie zmartwi rodzeństwo oraz Cullenów, ale nie potrafiła zachować się inaczej. Ucieczka zawsze była najlepszym rozwiązaniem, przynajmniej tymczasowo, kiedy potrzebowała czasu na to, żeby jakoś sobie wszystko poukładać. Skoro niemożliwe było, żeby uciec przed samym sobą, musiała jej wystarczyć odrobinę samotności.
Layla westchnęła cicho i przystanęła, dochodząc do wnioski, że i tak nie ma znaczenia, co takiego robiła i czy była w ruchu. To czy biegła, czy może stała – to i tak niczego nie zmieniało, skoro jej myśli i uczucia wciąż pozostawały takie same. Miała zresztą dość podejmowania bezsensownych decyzji; jedynym, czego już tylko pragnęła, była odrobina spokoju i możliwość podjęcia chociaż jednej decyzji, która od początki do końca będzie wydawać jej się słuszna. Miała serdecznie dość wszelakich wątpliwości, te jednak uparcie nie chciały jej opuścić. Wciąż miała wrażenie, że robi coś nie tak, kiedy jednak zaczynała po raz wtóry analizować ten sam problem, ostatecznie dochodziła do wniosku, że jednak postąpiła najlepiej jak potrafiła. Wtedy cykl zaczynał się od nowa, bo znów pojawiało się uczucie zwątpienia; błędne koło zamykało się, a ona powoli popadała w szaleństwo… A przynajmniej była na dobrej drodze do tego, żeby postradać zmysły. Fakt, że ta perspektywa wydawała się całkiem obiecująca, wydawała się jedynie potwierdzać, że coś zdecydowanie było z nią nie tak.
Mimo wszystko zdawała sobie sprawę z tego, dlaczego czuła się tak bardzo rozdarta. Wszystko tak naprawdę sprowadzali się do jednego: do miłości, obojętnie jak ironiczne się to wydawało. Uczucie, które porażało swoją intensywnością i finalnie mogło okazać się równie budujące, co destruktywne. Zawsze niosło ze sobą ból, a jednak wszyscy w jakiś pokrętny sposób starali się dążyć do związanego z tym uczuciem szczęścia.
Szczęścia…
Dlaczego w takim razie ją czekał wyłącznie ból?
Dalej ruszyła przed siebie, tym razem jednak nie zamierzała biec, a po prostu pozwolić sobie na spokojne, ludzkie tempo. Spacer pozwolił jej się rozluźnić, przynajmniej częściowo, bo pełne ukojenie chyba nie było jej pisane, przynajmniej w najbliższym czasie. Mogła co najwyżej liczyć na zapomnienie albo obojętność, ale i na to musiała sobie zapracować.
Nie zastanawiała się nad tym, gdzie idzie; po prostu pozwalała, żeby nogi same wiodły ją przed siebie. Nie myślała nawet nad tym, jak i gdzie stawia stopy, a jednak instynktownie poruszała się tak, że nie wydawała przy tym żadnego dźwięku. Skradanie się przychodziło jej teraz równie łatwo, co oddychanie, równie naturalne i proste, co właśnie ta podstawowa czynność. Dopiero po pokonaniu dość sporego odcinka lasem, zaczęła się zastanawiać nad tym, gdzie właściwie jest i rozejrzała się dookoła.
Serce momentalnie zabiło jej mocniej. Droga wydała jej się znajoma, ale dopiero po kilku sekundach Layla w pełni zrozumiała dlaczego. Chociaż coś w niej stanowczo przed tym protestowało, gwałtownie przyśpieszyła i w pośpiechu pokonała kilka ostatnich metrów. Drzewa nieznacznie się rozstąpiły, a Layla wyszła na skrawek wolnej przestrzeni, który kiedyś pokazał jej… Dylan. Oczy ponownie ją zapiekły, ale zignorowała to uczucie i mrugając pośpiesznie, spróbowała jakoś powstrzymać łzy; nie mogła pozwolić sobie na słabość, nawet jeśli nie było nikogo, kto mógłby być tego świadkiem. Musiała po prostu nauczyć się być silna – tak jak i nauczyła się tego w przypadku wspomnień związanych z ojcem.  Teraz musiała dokładnie tak samo postąpić z Dylanem; a potem…
Nie. Rufusa zdecydowanie nie potrafiła włączyć do tej zamkniętej, zakazanej szufladki w swojej głowie. Zbyt mimo go kochała, poza tym wciąż miała nadzieję na to, że wampir się opamięta.
I co zrobisz?, zadrwił cichy głosił w jej głowie. Wybaczysz i  będzie dobrze… Mniej więcej do momentu, kiedy tajemnice znów stanął pomiędzy wami?
Layla stanowczo potrząsnęła głową, chcąc wyrzucić z pamięci tę i jej podobne myśli. To nie była pora na zadręczanie się i podejmowanie takich decyzji. Właściwie już zadecydowała, w momencie w którym zdecydowała się zerwać z Rufusem; na razie tego zamierzała się trzymać, a co miało być później, to już miał pokazać czas. Podobno leczył rany, a Layla po cichu liczyła na to, że chwila wytchnienia pozwoli jej stwierdzić, czy cokolwiek w jej życiu ma w ogóle jakikolwiek sens.
Wciąż przygnębiona, niczym w transie zaczęła okrążać miejsce, w którym jeszcze kilka tygodni wcześniej leżała z Dylanem. Mimowolnie pomyślała, że może już tamten moment był początkiem końca, który nastąpił w tamtej jaskini. Och, gdyby już wtedy wiedziała… Ale nie była Isabeau; wizje przyszłości były jej obce i chyba tak było lepiej. Wolała nie wiedzieć, jeśli w konsekwencji otrzymałaby również świadomość tego, że nie jest w stanie niczego zmienić. Teraz mogła co najwyżej starać się żyć dalej, ale to wcale nie było takie łatwe.
Każde kolejne okrążenia było coraz krótsze, kiedy powoli zaczęła zbliżać się do samego serca polany. Kiedy znalazła się na środku, po prostu przystanęła, po czym z westchnieniem osunęła się na kolana. Układając się na miękkiej, lekko wilgotnej trawie, chociaż na moment udało jej się uporządkować myśli. Przez kilka sekund spoglądała w powoli ciemniejące niebo, zanim ostatecznie zamknęła oczy. Spróbowała się rozluźnić i przestać myśleć, co okazało się zaskakująco łatwe. Jej ciało rozluźniło się momentalnie, a Layla pierwszy raz tego dnia poczuła się w pełni zrelaksowana. Zanim zdążyła w ogóle się zastanowić, po prostu zasnęła, poddając się wszechogarniającemu zmęczeniu, które nagle całkiem przejęło nad nią kontrolę.
Obudziła się z poczuciem, że spała długo. Kiedy zatrzepotała powiekami, nie od razu zdołała skoncentrować wzrok na tym, co działo się wokół niej. Jej spojrzenie machinalnie skierowało się w stronę nieba; zaraz po tym gwałtownie poderwała się do pozycji siedzącej, całkowicie oszołomiona panującymi dookoła ciemnościami. Księżyc srebrzył się na niebie, częściowo przysłonięty chmurami. Kiedy dokładniej się przyjrzała, dostrzegła pojedyncze gwiazdy.
Zasnęła! Nie wyobrażała sobie, jakim cudem w ogóle do tego doszło, ale najwyraźniej była taka zmęczona…
Poczucie bycia obserwowanym pojawiło się nagle i sprawiło, że momentalnie przypomniała sobie, dlaczego w ogóle się ocknęła. Instynktownie zarwała się na równe nogi, po czym czynnie powiodła wzrokiem dookoła, przypatrując się drzewom, a szczególnie przestrzeni pomiędzy nimi. Szukała czegokolwiek, co mogłoby wydać się nienaturalne: zarysu sylwetki, jarzący się punktów, które mogłyby stanowić oczy… Czegokolwiek, czego nie powinno tam być. Instynktownie przywołała do siebie ogień i teraz czuła znajome ciepło krążące po jej wiecznie rozpalonym ciele, gotowe do tego, żeby posłużyć jej za broń, gdyby tylko sobie tego zażyczyła. Dłonie zacisnęła w pięści, po czym lekko ugięła nogi w kolanach, żeby w razie potrzeby natychmiast móc skoczyć do przodu i odeprzeć atak.
Zapanowała niemal idealna cisza, zakłócona jedynie przez bicie jej serca oraz nienaturalnie szybko oddech. Layla zamarła, koncentrując się na wszystkich zmysłach i bodźcach, które była w stanie wychwycić i zinterpretować dzięki wyostrzonym zmysłom. Teoretycznie wszystko było w porządku, ale wydawało jej się, że czuje słodkawy zapach, aż nadto charakterystyczny dla wampira.
Tutaj nikogo nie ma. Wydaje ci się, dlatego powinnaś po prostu odpuścić i stąd iść, bo…
Layla zesztywniała jeszcze bardziej, chociaż to wydawało się niemożliwe. Dlaczego w ogóle tak pomyślała, skoro doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że prawda prezentuje się zupełnie inaczej? Przecież doskonale wiedziała, że instynkt nigdy by jej nie oszukał, a przynajmniej nie przypominała sobie żadnej sytuacji, w której coś podobnego miałoby miejsce.
No i ten zapach… Jeszcze z jakiego powodu wydawał jej się znajomy.
Po prostu odpuść…
Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, nagle rozumiejąc. Aż się w niej zagotowała i przez kilka sekund była absolutnie pewna, że za moment coś rozwali – albo kogoś zabije.
– Lawrence'ie Cullen, ty pieprzony tchórzu, przestań odwracać moją uwagę i po prostu wyjdź! – wydarła się, nie interesując się tym, jak wiele osób będzie w stanie ją usłyszeć. Nie miała już cierpliwości do tego, żeby próbować zachowywać się rozsądnie, a tym bardziej żeby spokojnie znosić obecność wampira, którego już przynajmniej kilka razy powinna zabić.
Usłyszała cię sapnięcie, a potem coś jakby przekleństwo; coś poruszyło się między drzewami, zdradzając jej miejsce pobytu przeciwnika. Tym razem wampir nawet nie próbował udawać, że się skrada albo że ucieka; w zamian wprost dał jej do zrozumienia, że… zamierza się wycofać.
– O nie, nie, nie… Powiedziałam, że masz się pokazać – powtórzyła; płomienie zatańczyły na jej skórze, rozpraszając panujący dookoła mrok.
– Na litość Boską, uspokój się! – Lawrence niechętnie wyszedł z mroku, unosząc obie ręce w poddańczym geście. – Już jestem. Czego ty chcesz? – Wydawał się rozdrażniony, zupełnie jakby to ona zakłócała mu spokój, a nie odwrotnie.
– To chyba ja powinnam ci zadać to pytanie – odpadła chłodno. Uważnie obserwowała wampira, żeby mieć pewność, że odległość między nimi nagle nie ulegnie zmianie. – Dlaczego mnie obserwujesz? Może też masz ochotę popsuć mi humor?
Lawrence uniósł brwi, spoglądając na nią tak, jakby postradała zmysły.
– Wpadłem na ciebie przypadkiem. Jakbyś łaskawie zechciała mnie zignorować i pozwolić mi odejść, oboje bylibyśmy zadowoleni – stwierdził, nie szczędząc sobie ironii. Jeszcze bardziej się zdenerwowała; pokrywające jej skórę płomienie wystrzeliły ostrzegawczo ku górze. – Dobra, już się zamykam! Mogłabyś spróbować nad tym zapanować, bo zaczynam czuć się niezręcznie?
– Powinieneś – mruknęła, ale spróbowała się uspokoić.
Minęła dłuższa chwila, zanim ogień przygasł, ale nawet wtedy Lawrence się nie rozluźnił; przez cały czas obserwował ją czujnie, gotów do ucieczki, gdyby tylko dała mi po temu okazję. Gdyby Layla nie czuła się tak okropnie, pewnie nawet byłaby rozbawiona tym, że ktokolwiek się jej obawia, ale w tamtym momencie była zdolna jedynie do tego, żeby rzucić byłemu pastorowi ponure spojrzenie.
Właściwie nie była pewna, co powinna teraz zrobić. Lawrence był głupi, skoro wciąż się tu gdzieś kręcił, skoro oczywiste było, że przynajmniej połowa mieszkańców Miasta Nocy chętnie zatańczyłaby wokół jego płonących szczątek. Po śmierci Aquy to właśnie on stał się najmniej pożądaną osobą w tym miejscu; dziewczyna myślała, że po tym, jak spotkał się z Carlisle'm, wampir po prostu odpuścił i w pośpiechu opuścił miasto, ale najwyraźniej jego instynkt samozachowawczy nie istniał. Nie powinno jej to obchodzić o w zasadzie w istocie było jej wszystko jedno, czy nieśmiertelnego spotka cokolwiek złego, ale nie miała niczego przeciwko temu, żeby osobiście zawlec go do Niebiańskiej Rezydencji. Wtedy to Dimitr mógłby podjąć decyzję, a bacząc na to, że poniekąd z winy Lawrence'a ucierpiała również Isabeau (to nic, że to Jaques tak naprawdę podejmował decyzję – w końcu to ojciec Carlisle'a go sprowadził), Lawrence nie miał co liczyć na chociaż odrobinę przychylności ze strony króla.
Perspektywa wydawała się kusząca, ale jeszcze bardziej korciła ją myśl o tym, jak zareagowaliby Kristin i jej podobni, gdyby nagle stanął przed nimi sprawca wszystkich ich problemów. Spotkanie ze swoimi własnymi tworami z pewnością okazałoby się… interesujące.
– Zamierzasz tak jeszcze długo się na mnie patrzeć? – westchnął Lawrence, decydując się przerwać przeciągające się ciszę.
Layla gwałtownie potrząsnęła głowa, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że faktycznie niepotrzebnie się na niego patrzy. Pośpiesznie zamrugała, po czym zdecydowała się odezwać, chociaż sama nie była pewna, czego chciała się od wampira dowiedzieć.
– Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie – przypomniała mu z rezerwą. – Co tutaj robisz? Uważasz, że to rozsądne wciąż się tutaj kręcić?
– Naprawdę chcesz rozmawiać ze mną o zdrowym rozsądku? – Lawrence wywrócił oczami. – Co robię? Liczę drzewa – żachnął się, po czym skrzywił, kiedy na niego warknęła. – A jak myślisz? Co, do cholery, mogę robić w lesie?
Otworzyła usta, na końcu języka mając jakąś złośliwą uwagę, kiedy coś przykuło jej uwagę. Z niedowierzaniem spojrzała w krwiste tęczówki wampira… Z tym, że jego oczy wcale nie były już po prostu czerwone! Dostrzegła kilka złocistych cętek, bo najwyraźniej minęło zbyt mało czasu, żeby w pełni zmieniły kolor, ale i tak…
– O jasna cholera! – wydarła się. Zaraz poczuła się jak kompletna idiotka, ale starała się to zignorować. – O jasna… Tylko mi nie mów, że się przestawiłeś! O szlag…
– Słyszałaś kiedyś, że kobiecie nie przystoi przeklinać? Poza tym już drugi raz sprawiasz, że czuję się niezręcznie – stwierdził, mrużąc oczy. Wydawał się zmieszany, zwłaszcza, że wciąż dosłownie taksowała go wzrokiem. – Polowałem, tak? I wierz mi, nie jestem tym zachwycony, ale jaką mam alternatywę, skoro nie mogę tak po prostu wejść sobie do miasta? Po całym tym cyrku z nowonarodzonymi pewnie natychmiast zauważylibyście, że ludzie znikają, zwłaszcza przy tym zdrowo pieprzniętych regułach na temat Centrum Krwiodawstwa. – Założył obie ręce na piersi, po czym wbił wzrok w przestrzeń. – W ogóle to sądzę, że mój syn musiał być co najmniej zdesperowany, skoro zdecydował się na to, żeby uganiać się za zwierzętami. Bądźmy szczerzy – w porównaniu z ludzką, zwierzęca krew jest… Ale chyba sama wiesz najlepiej, prawda?
Layla potrzebowała chwili, żeby się otrząsnąć i zdołać mi odpowiedzieć.
– Nie, właśnie nie wiem. To, że rodzina mojej bratowej ma inne przyzwyczajenia, wcale nie znaczy, że my też musieliśmy się przestawić. – Sama nie była pewna, dlaczego mu się tłumaczy, ale w zasadzie było jej już wszystko jedno. – A zresztą… Naprawdę nie masz lepszych powodów do zmartwień, jak tylko jakość krwi? Powinieneś się cieszyć, że wciąż jeszcze żyjesz – zauważyła.
Lawrence wysilił się na uśmiech.
– Nie uważasz, że „życie” to pojęcie względne, moja złota? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Och, gdybyś tylko wiedział… – jęknęła. Dlaczego – jak na ironię – to właśnie Lawrence musiał podzielać tok jej rozumowania? – Ale i tak uważam, że jesteś cholernym dupkiem i idiotą.
Spodziewała się wielu reakcji, ale na pewno nie tego, że w odpowiedzi na jej słowa, Lawrence się roześmieje. Tym bardziej zszokował ją fakt, że był to szczery i całkiem melodyjny śmiech. Natychmiast zdenerwowała się na siebie za tę uwagę i to, że w ogóle była w stanie popatrzeć na wampira jakkolwiek pozytywnie, dlatego szybko wzięła się w garść.
– Bawi cię to? Ciekawe, czy podobnie będziesz się zachowywał, jeśli powiem ci, że w tej chwili pójdziesz ze mną do Niebiańskiej Rezydencji – stwierdziła chłodno.
Przez twarz Lawrence’a przeszedł cień. Jego oczy pociemniały i już bynajmniej nie wyglądał na kogoś, kto ma powód do uśmiechu.
– Z pewnością nie – przyznał i spojrzał na nią z powątpiewaniem. – Ale bądźmy ze sobą szczerzy, Laylo. Może kiedyś udało ci się mnie omotać i nie mam wątpliwości, że gdybyś chciała, mogłabyś mi sprawić ból po raz drugi, ale ja też nie jestem już taki słaby jak na początku. Ja również potrafię mieszać innym w głowach i raz mogłaś się o tym przekonać… – Spojrzał jej prosto w oczy i to tak intensywnie, że aż się wzdrygnęła. – Właśnie dlatego mogę powiedzieć ci, że tego nie zrobisz – stwierdził i coś w jego to nie się zmieniło.
Layla momentalnie zesztywniała, próbując bronić się ze znajomym uczuciem, które wywołały słowa byłego pastora, ale była zbyt rozkojarzona i rozemocjonowana, żeby być w stanie jakkolwiek zareagować. Może i była wprawą telepatką, ale umiejętności Lawrence’a znacznie wykraczały poza zwyczajny przymus, który innym narzucić była w stanie ona sama albo jej rodzeństwo. Daru wampira po prostu nie dało się obejść, a przynajmniej Layli nie wydawało się, żeby istniał na to jakikolwiek sposób. Mogła się opierać, mogła próbować chronić swój umysł na wszystkie możliwe sposoby i starać się postawić na swoim, ale to wciąż było za mało.
Skrzywiła się i zacisnęła dłonie w pięści. Psychicznie przygotowywała się na to, że za moment wampir znów ją unieruchomi, dokładnie tak, jak przy ich spotkaniu po tym, jak pierwszy raz odwiedziła laboratorium Rufusa, ale Lawrence najwyraźniej nie ma takiego zamiaru.
– Tego właśnie chcesz? Żebym cokolwiek ci nakazał? – zapytał z westchnieniem. – Powiedziałem ci już, co tutaj robię. Reszta to moja sprawa, ale bynajmniej nie zamierzam ponownie wchodzić w drogę tobie albo rodzinie mojego syna. Ale nawet jeśli nie mam takich planów i w zasadzie jesteś mi obojętna, nie zamierzam pozwolić na to, żebyś próbowała mnie zdominować. Chyba nie ma w tym niczego dziwnego, prawda?
Szarpnięciem odwróciła głowę, chcąc ograniczyć kontakt wzrokowy, ale to wciąż było zbyt mało, jeśli chciała uwolnić się spod wpływu Lawrence’a. Jego dar objawiał się na każdym kroku; to było nie tylko spojrzenie, ale również głos czy obezwładniający słodki zapach, który nieświadomie wdychała za każdym razem, kiedy nabierała powietrza do płuc. Wampir całym sobą emitował tę niezwykłą energię, a ona nie potrafiła mu się sprzeciwić.
– Mam dość tej rozmowy, bo to i tak do niczego nie prowadzi. Nie szukaj mnie i po prostu pozwól mi odejść, a wtedy wszystko będzie w porządku – odezwał się ponownie Lawrence. Starannie akcentował kolejne słowa, żeby nie miała wątpliwości, co takiego jest przymusem. Miała wrażenie, że jego sugestie ją przenikają, wnikając w każdą najdrobniejszą komórkę jej ciała i nie dając jej najmniejszej szansy na to, żeby mogła je zignorować. – Po prostu znajdź sobie jakieś zajęcie, dobre? Idź sobie na spacer, zabij Dimitra albo kogokolwiek innego, czy co to tam jeszcze robią istoty takie jak ty… Bo ja wiem? Bylebyś tylko trzymała się ode mnie z daleka – rzucił jeszcze na odchodne, zanim znikną między drzewami, mamrocąc coś gniewnie.
Kiedy zniknął, Layla poczuła się tak, jakby z jej ramion zdjęto ogromny ciężar. Odetchnęła z ulgą, po czym powoli uniosła głowę, żeby spojrzeć w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stał Lawrence. Nieprzyjemne uczucie przymusu zniknęło wraz z wampirem, a przynajmniej tak jej się wydawało…
Wtedy jednak przypomniała sobie jedną myśl – jedną jedyną wypowiedź, której w żaden sposób nie potrafiła zignorować. Którą po prostu musiała wypełnić, bo…
Po prostu musiała.
Zabij Dimitra…

2 komentarze:

  1. Czy L. naprawdę nie potrafi znaleźć sobie zajęcia? No, kurde teraz Layla będzie miała przez niego kłopoty. Zabij Dimitra! -.- nie, no ja się na to nie zgadzam :p szkoda, że pomyliłam się co do tego, że jednak Layla nie pójdzie do laboratorium i nie spotka się z Rufusem ;c smutna ja... =(
    Serio on nie ma co ze sobą zrobić XD i jeszcze zmienił tak jakby swoją dietę? O_O to już całkiem wyprowadziło mnie z równowagi xD Jak zwykle wszystko mi się podobało. W pewnym momencie napisałaś jego słowo w pierwszej osobie, albo mi się zdawało^^
    Weny na resztę ksiąg
    Twoja Gabi ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że ci spamuję, ale zapraszam na nową notkę u mnie ;**

      Usuń









After We Fall
stories by Nessa