14 grudnia 2013

Sto czterdzieści dwa

Rufus
Rufus westchnął i instynktownie przystanął. Gdyby miał wybór, w ogóle nie pokazywałby się w domu Allegry po tym, jak ją potraktował, ale przecież nie mógł tego tak zostawić. Dopiero po jej wyjściu zaczął dochodzić do wniosku, że być może przesadził. Przecież wiedział, dlaczego przyszła – i że miała rację. Zwłaszcza ta druga świadomość doprowadzała go do szaleństwa, bowiem dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że matka Isabeau miała rację. Nie był gotów do tego, żeby przyznać tego przed kimkolwiek, a tym bardziej przed samym sobą, ale dłużej nie mógł udawać, że wszystko jest w porządku, skoro nie było.
Ogród był cichy, jak zwykle zresztą. Mimowolnie skrzywił się, bo wróciło do niego wspomnienie śmiechu Layli oraz tego, jak jeszcze jakiś czas temu witała się w tym miejscu ze swoimi siostrzeńcami. Teraz nikt nie wyszedł mu na spotkanie i to mu odpowiadało, chociaż jednocześnie sprawiało, że czuł się nieswojo. Instynkt podpowiadał mu, że powinien uciekać, nawet jeśli nie miał po temu konkretnych powodów, skoro jak na razie wciąż był sam. Z drugiej strony, oczywiste wydawało się, że po tym, jak zaatakował Renesmee, większość mieszkańców domu kapłanki była bardzo chętna do tego, żeby go zabić – i to tym razem skutecznie.
Dziwi cię to, pomyślał z przekąsem. Swoją drogą, mówienie do siebie, nawet w myślach, nigdy nie świadczyło czegoś dobrego. Prawda jest taka, że już dawno powinieneś być martwy. Ty, nie Rosa…
Energicznie potrząsnął głową, żeby odpędzić od siebie wszelakie myśli. Już wieki wcześniej wyrobił w sobie łatwość do „wyłączania” zbędnych emocji i teraz namiętnie to wykorzystywał, nawet jeśli komuś mogłoby wydawać się to przerażające. Beznamiętność była lepsza, zwłaszcza w momentach, kiedy miał wrażenia, że jego własne uczucia go zniszczą. Łatwiej było się przed nimi bronić, nawet jeśli pozbawiony wszelakich uczuć był jeszcze bliższy ciemności i ataków, które teraz pojawiały się niepokojąco często. Gdzieś na krawędzi jego podświadomości kołatała się nowa teoria na ten temat, ale ja na razie nie potrafił zdobyć się na to, żeby zdobyć się na wypowiedzenie jej na głos i zaakceptowanie. Takie rozwiązanie wydawało się zbyt proste, poza tym świadczyłoby o tym, że od samego początku żył w błędzie, a tego nie chciał. Nie lubił się mylić; był geniuszem, więc podobne błędy nie powinny mu się zdarzać.
Tylko w takim razie dlaczego wciąż je popełniał? Miał wrażenie, że wszystkie decyzje, które podejmował – niezależnie od tego, czy był ich świadom, czy nie – jedynie popychały go do czynienia coraz poważniejszych i bardziej brzemiennych błędów. To, co kiedyś było dla niego wszystkim – nauka i laboratorium – powoli zaczynało być niewystarczające, a wszystko za sprawą jednej osoby, która skutecznie namieszała w jego życiu. Miał wrażenie, że kiedy pierwszy raz zobaczył Laylę, wszystko się zmieniło i już po prostu nie istniał sposób na to, żeby kiedykolwiek wrócił do tego, kim był wcześniej. Potrzebował jej, nawet jeśli niejednokrotnie bał się do tego przyznać. Sądził, że zależność oznacza słabość, a nawet jeśli faktycznie tak było… No cóż, może najwyższa pora była, żeby okazać się słabym. Już o to nie dbał, podobnie jak i nie obchodziło go to, czy strach jest dobry, czy też nie.
Ale to właśnie strach był ich największą słabością – zarówno jego, jak i Layli. Jej obawy znał aż nazbyt dobrze; wiedział, jak powinien się z nią obchodzić, żeby było dobrze, poza tym nauczył się ją rozumieć. Znał każdy najdrobniejszy szczegół jej przeszłości, również to, co spotkało ją w dzieciństwie. Ona swój strach pokonała, przynajmniej częściowo, kiedy zdecydowała się przed nim otworzyć, ale sam nie potrafił się na to zdobyć. Być może był jej to winny, ale temat Rosy… Wątpił, żeby istniał jakikolwiek jego słaby punkt. To właśnie Rosa wciąż prześladowała go, zwłaszcza od momentu, kiedy zobaczył Renesmee. Ich podobieństwo oszołomiło go do tego stopnia, że nie potrafił dłużej zapanować nad pewnymi wspomnieniami. Od momentu, w którym pierwszy raz od lat wypowiedział imię dziewczyny, która od wieków była martwa, efekt był taki, jakby Rosa powróciła i teraz zamierzała dręczyć go zza grobu, tak długo, jak to będzie konieczne, żeby stracił wszystko.
Albo, poprawił się zupełnie machinalnie, póki nareszcie nie stwierdzisz, co jest dla ciebie najważniejsze.
To też była jakaś teoria. W zasadzie miał teraz tylko dwa możliwe wyjścia, chociaż każde z nich wiązało się z ryzykiem. Pierwsze odrzucił natychmiast, bo nie wyobrażał sobie dalszego trwania w tym, co działo się między nim a Laylą. Ten stan był szkodliwy dla nich oboje, poza tym ranił dziewczynę, która była dla niego ważna. W końcu obiecał, że jej nie skrzywdzi. Co prawda wtedy  miał na myśli wyłącznie to, jak traktował ją jej ojciec, ale to nie miało znaczenia. To nic, że nigdy nie posunął się do tego, żeby sprawić, żeby pod jego dotykiem poczuła się jakkolwiek zagrożona, skoro i tak cierpiała? Nie chciał tego, ale jednocześnie obawiał się tego, że jeśli Layla znów znajdzie się u jego boku, w którymś momencie ją skrzywdzi. Nie był tak stabilny, ja tego oczekiwał po przemianie, dlatego nie mógł czuć się pewnie, kiedy ona była obok. Nie okłamał jej, kiedy ostatni raz się kłócili; szukał rozwiązania również dla niej, chociaż Layla miała rację, że w jego poczynaniach zaczynała być dostrzegalna paranoja. Szukanie leku przysłoniło wszystko inne, a finalnie i tak doprowadziło do tego, że omal znów nie zabił Lay – i że teraz dziewczyna nawet nie chciała na niego spojrzeć. Nie taki miał cel, ale jednocześnie było to niejako dowodem na to, że nie jest sobą. Mógł się irytować, mógł się na nią zdenerwować za to, że bagatelizowała problem, ale świadomie nigdy nie podniósłby na niej ręki. Musiał coś zrobić, ale sam już nie był pewien, jak powinien postępować, żeby nareszcie wszystko było dobrze. Czuł się jak w potrzasku, absolutnie bezradny i samotny, a to zdecydowanie nie były uczucia do których przywykł. Do tej pory zawsze znajdował wyjście z problemów, po prostu logicznie do nich podchodząc i wyciągając odpowiednie wniosku, teraz jednak miał wrażenie, że nauka i jego wiedza  nie są wystarczające – i właśnie to było przerażające.
Czy tak czuła się Layla, kiedy obserwowała jego stopniowo nasilające się szaleństwo? Czuła, że go traci, tak jak i on teraz miał wrażenie, że powoli zatraca sam siebie? Nie wiedział, podobnie jak i nie potrafił określić wielu innych kwestii, chociażby tego, jak dziewczyna musiała się czuć, świadoma tego, że w każdej chwili mógłby ją zaatakować. Nie potrafił wyobrazić tego, jak mogła patrzeć na niego inaczej niż jak na potwora albo idealną maszynę do zabijania, którą na swój sposób było każde z nich. Nie bała się i również to stanowiło coś, czego nie potrafił pojąć. Niewiele istniało kwestii, których nie był w stanie zrozumieć, ale Layla sama w sobie była niezwykłym stworzeniem, które łamało wszelakie zasady, które kiedykolwiek sobie narzucił. Nie potrafił opisać tego, co takiego z nim robiła, kiedy już zdołała do niego dotrzeć i sprawić, żeby zaczął zachowywać się inaczej, w ten bardziej ludzki sposób. Wtedy oboje mieli wrażenie, że wszystko jest w porządku, zawsze jednak zdarzało się coś, co sprawiało, że wracali do punktu wyjścia. Teraz najczęściej były to właśnie jego ataki albo tajemnice, które stopniowo oddalały ich od siebie. Próbował to jakoś powstrzymać, ale nie potrafił, nawet jeśli wiedział, że rozwiązanie jest tylko jedno.
No tak, ale to nie zawsze było takie proste, jak się wydawało. Dlatego właśnie zamierzał działać szybko, w nadziei na to, że zdąży postąpić właściwie, zanim znów stanie się coś, co go przed tym powstrzyma. Chociażby zanim mrok kolejny raz upomni się o jego duszę i pociągnie go w ciemność. Musiał działać, póki był sobą, a co będzie później…
Cóż, już i tak nie mogło być gorzej. Wyznanie Layli wszystkiego, co przez tak długi okres czasu przed nią ukrywał, nie mogło bardziej mu zaszkodzić. Nie oczekiwał już nawet tego, że dziewczyna mu wybaczy i nagle znów stanie się częścią jego egzystencji; po prostu chciał, żeby wiedział, a jeśli przy okazji miała zrozumieć kim naprawdę jest i go znienawidzić, to może nawet lepiej dla niej. Jeśli sama zdecyduje się od niego odsunąć, wtedy na pewno będzie bezpieczna. Powinno mu to wystarczyć, nawet jeśli odejście Layli ostatecznie go zniszczy. Wszystko było lepsze od tej niepewności i świadomości tego, jak bardzo ranił tą, którą kochał.
Swoją drogą, nawet nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie dolny do tak złożonego uczucia. Kiedy myślał o miłości, myślał przede wszystkim o hormonach i złożonych procesach, które zachodziły w mózgu. Kiedyś wszystko łatwo dało się opisać słowami, opierając o wiedzę, która wydawała mu się oczywista, ale teraz jego postrzeganie na tę kwestię uległo zmianie. Uczucia przeszły do kategorii tych rzeczy, których nie potrafił wyjaśnić, nawet gdyby się starał, jak chociażby sposób funkcjonowania darów. Być może było to dowodem na to, że jednak istniało coś takiego jak zjawiska nadprzyrodzone, a nawet jeśli nie, to było dla niego w tym momencie najmniej istotne.
Czy dało się jakkolwiek sensownie wyjaśnić to, co działo się pomiędzy nim a Laylą, kiedy się dotykali? Ta przysłowiowa chemia? Być może, ale przecież ich relacje nie opierały się wyłącznie na doświadczeniach cielesnych. Co więcej, nie sądził, żeby istniała jakakolwiek para, której byłoby dalej od seksu. Oczywiście, pragnął Layli całym sobą, ale potrafił sprawić, żeby pożądanie zeszło na dalszy plan, tym bardziej, że łatwo było mu zorientować się, co musiało się dziać w głowie dziewczyny, kiedy jej dotykał. Już same ich pocałunki były sukcesem, kiedy w pełni oddawali się sobie nawzajem; nawet wtedy wyczuwał swego rodzaju rezerwę ze strony Layli, chociaż pół-wampirzyca pewnie sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Ten strach po prostu w niej był i dopiero zaczynali szukać sposobu, żeby jakoś go przełamać.
I jeszcze ta więź między nimi. Nie potrafił tego opisać, ale zawsze czuł, kiedy dziewczyna była obok, nawet jeśli akurat trwał w narastającym szaleństwie i w ogóle nie miał wpływu na to, co robił. Jedynie Layla potrafiła na niego wpłynąć – podobnie jak i wiedziała, gdzie powinna go szukać. Nigdy nie spotkał kogoś, kto byłby w stanie odrzucić wszelakie bariery i zdrowy rozsądek, i rzucić się w ocean, żeby odszukać kogoś na kogo był tak bardzo zły. Layla była wyjątkowa pod każdym względem, chociaż Rufus sam nie był pewien w jak wielkim stopniu mógł zaufać własnym osądom.
Nie zmieniało to jednak faktu, że Layla…
– Co tutaj robisz? – usłyszał i instynktownie zesztywniał, całkowicie oszołomiony tym, że w zamyśleniu w ogóle nie zorientował się, że ktokolwiek jest w pobliżu.
Gabriel siedział na schodkach werandy. Ciemne oczy utkwił w bezgwiezdnym niebie, równie bezkresnym i mrocznym co jego tęczówki, ale musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że nie jest sam. Powoli opuścił głowę, po czym w końcu spojrzał na Rufusa; nie wydawał się jakoś specjalnie zdziwiony jego widokiem, co chyba znaczyło, że wyczuł intruza, kiedy ten tylko znalazł się w ogrodzie.
– Mówisz tak, jakbyś nie wiedział – żachnął się Rufus. Nie miał ochoty na jakąkolwiek rozmowę, zwłaszcza z bratem Layli. – Szukam twojej siostry – dodał łagodniejszym tonem, dochodząc do wniosku, że prowokowanie Gabriela jest dobrą drogą do tego, żeby wpaść w jeszcze poważniejsze kłopoty. Nie żeby jakkolwiek się telepaty bał (chociaż zważywszy na umiejętności nieśmiertelnego, pewnie powinien), ale wolał nie ryzykować, że znów dojdzie między nimi do starcia.
Licavoli parsknął wymuszonym śmiechem, po czym lekko podniósł się i stanął na równe nogi. Jego oczy uważnie zmierzyły całą postać Rufusa, jakby chciał ocenić jego intencje. Gabriel skoncentrował się przede wszystkim na oczach i chyba mu ulżyło, kiedy przekonał się, że Rufus nie znajduje się w tym jakże charakterystycznym stanie, którego wszyscy się obawiali. To wciąż niczego nie zmieniało, a od nieśmiertelnego aż biła nieufność, ale wampir jakoś specjalnie się tym nie przejął; zdążył już przywyknąć do tego, że inni reagowali na niego dość specyficznie, instynktownie wyczuwając jego niestabilny charakter.
– Gdybym wiedział albo gdyby była tutaj, już musiał być przede mną uciekać, ale w obecnej sytuacji równie dobrze mogę ci odpowiedzieć – stwierdził cicho Gabriel, wzruszając ramionami. – Layli tutaj nie ma. W zasadzie nie mam pojęcia, gdzie ona jest, bo ani ja, ani Beau nie możemy jej znaleźć, ale to najmniej istotne. Po prostu trzymaj się od nas wszystkich z daleka, a wtedy wszystko będzie dobrze. – W oczach brata Isabeau pojawił się gniew. – A jeśli chodzi o to, jak zachowałeś się wobec mojej żony i dzieci…
– Gabrielu! – Drzwi otworzyły się niespodziewanie, a w progu pojawiła się Renesmee. Dziewczyna natychmiast zamarła, bo chyba nie spodziewała się, że wampir mógłby przyjść do domu, w którym zdecydowali się tymczasowo zatrzymać, szybko jednak wzięła się w garść. – Och…
Rufus westchnął, widząc jej zdezorientowany wyraz twarzy, po czym wywrócił oczami.
– Tym razem jestem sobą, jeśli masz jakieś wątpliwości – zwrócił się spokojnie do dziewczyny. Usiłował zrobić wszystko, żeby ją przekonać, chociaż szczerze wątpił w to, żeby był w stanie tak szybko zdobyć zaufanie jej, nie wspominając już o bliskich. – Swoją drogą, chyba powinienem cię przeprosić. I to nie tylko za to… nieporozumienie – sparafrazował, a Renesmee aż prychnęła, spoglądając na niego z niedowierzaniem – ale również za to, że kiedykolwiek w ogóle odważyłem się zarzucić ci nieporadność.
– Naprawdę zamierzasz nazywać to nieporozumieniem? – Pół-wampirzyca podeszła bliżej, po czym przysunęła się do swojego męża. Na początku Rufus machinalnie pomyślał, że to dlatego, iż mimo wszystko obawia się ataku, ale kiedy położyła obie dłonie na ramionach Gabriela, zorientował się, że w jakiś pokrętny sposób martwiła się o niego. Pod tym względem obie z Laylą stanowiły swoiste wyjątki, prawie całkowicie pozbawione instynktu samozachowawczego. Nie brały pod uwagę tego, czy ktokolwiek chciał je zabić, jeśli tylko mogły znaleźć jakiekolwiek sensowne usprawiedliwienie dla takiej decyzji. – Nic ci nie jest? – dodała i w tamtym momencie z wrażenia omal się nie przewrócił, bo na pewno nie spodziewał się usłyszeć od niej tego pytania.
– Nie zabiłaś mnie – zapewnił ją. Z założenia miało być to żartem, ale kiedy przez twarz Renesmee przebiegł cień, zorientował się, że wyszło mu to dość marnie. – Tak, jestem cały. Dziwi mnie, że niepokoi cię myśl, że mogłoby być inaczej.
Gabriel prychnął.
– Nie ciebie jednego – stwierdził i chyba już z przyzwyczajenia otoczył Renesmee ramionami. Rzuciła mu urażone spojrzenie, ale w żaden sposób nie skomentowała jego reakcji. – Po prostu idź sobie, okej? Nie mogę powiedzieć, że jestem zachwycony tym, że po raz kolejny wyszedłeś ze wszystkiego cało. Prawda jest taka, że najchętniej skręciłbym ci kark, ale nie zrobię tego, bo moja siostra i Nessie jak nic miałyby do mnie o to pretensje.
Cóż za łaskawość, pomyślał Rufus z przekąsem, ale nie powiedział tego na głos. Nie sądził, żeby Gabriel miał aż tyle cierpliwości, żeby znosić jakiekolwiek złośliwe uwagi, poza tym nie mógł zaprzeczyć, że chłopak miał powody do tego, żeby zachowywać się w podobny sposób. Rufus już tyle razy mu podpadł, poza tym próbował zabić kilka ważnych dla niego osób, również jego samego. Ich relacje chyba jeszcze długo nie miały wrócić do normalności, a przynajmniej nie, póki między nim a Laylą sprawy miały się aż tak źle.
Zapadła chwila napiętej ciszy, podczas której po prostu mierzyli się wzorkiem. Rufus czuł się rozczarowany, chociaż sam nie był pewien dlaczego. Po tej wizycie spodziewał się znacznie więcej i chociaż w jakiś stopniu odczuwał ulgę, kiedy myślał o tym, że Layli nie ma nigdzie w pobliżu, jednocześnie coraz bardziej się o nią martwił. W pamięci wciąż miał moment, w którym przyznała mu się do tego, że kilka dni spędziła w lesie, tuż po jednej z ich kłótni, kiedy najzwyczajniej w świecie go zostawiła, oznajmiając mu, że nie zamierza więcej mu pomagać, skoro groził jej bliskim. Wiedział, że wtedy tamten czas spędziła z Dylanem, ale teraz chłopak był martwy, a Layla mogła być gdziekolwiek. To było dziwne, ale chyba nawet byłby spokojniejszy, gdyby znajdowała się pod opieką samego diabła, jeśli tylko wiedziałby, że nie jest sama.
– Nessie… – usłyszał głos Gabriela i zamrugał pośpiesznie, dostrzegając niepewny ruch.
Renesmee nie usłuchała, tylko lekko wyplątała się z objęć ukochanego. Szybko pokonała stopnie werandy, po czym stanęła tuż naprzeciwko Rufusa, mimo wszystko decydując się zachować względnie bezpieczną odległość. Rufus popatrzył na nią pytająco, mimowolnie myśląc o tym, że dobrze jest, że dziewczyna ma chociaż cień zdrowego rozsądku i potrafi wyczuć, kiedy mogłaby spodziewać się niebezpieczeństwa.
– On mnie nie skrzywdzi, Gabrielu – stwierdziła z przekonaniem. Była tego równie pewna, co Layla, chociaż wampir sam nie był pewien, czy którejkolwiek z nich mógł przyznać rację. Sam już nie wiedział, kiedy jest stabilny a kiedy nie. – I może w końcu zdecyduje mi się powiedzieć, dlaczego tak jest – dodała, spoglądając mu w oczy.
– Dlaczego również ty musisz dręczyć mnie pytaniem o Rosę? – zapytał z westchnieniem; wiedział, że właśnie do tego tak naprawdę sprowadzało się pytanie dziewczyny. – Proszę cię. Chciałbym najpierw o tym porozmawiać z Laylą, poza tym…
– Kiedy ja też mam prawo wiedzieć! – zaoponowała, po czym niespokojnie obejrzała się na dom, jakby dopiero wtedy dotarło do niej, że w ogóle podniosła głos. Nikt się nie pojawił, ale Rufus był więcej niż pewien, że wszyscy Cullenowie, Isabeau, a może i Allegra uważnie się im przysłuchując, gotowi do tego, żeby zareagować, gdyby zaszła taka potrzeba. W jakimś stopniu go to bawiło, bo pewnie i tak mieliby trudności z tym, żeby go powstrzymać albo zabić, gdyby naprawdę się postarał. – Jestem do niej podobna, tak? To dlatego nie potrafisz mnie skrzywdzić?
Skrzywił się i westchnął zrezygnowany. Dlaczego wszystkie kobiety w tej rodzinie musiały być aż do tego stopnia uparte?
– Dlaczego mnie pytasz, skoro wiesz? – Rzucił jej udręczone spojrzenie. – Posłuchaj, to nie tak, jak mogłabyś sobie myśleć. Owszem, przypominasz mi Rosę. Jesteś delikatna, tak bardzo delikatna… Rosa była kimś, kogo bardzo kochałem i kto ostatecznie mnie opuścił. Umarła, a ja… – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Byłbym gotów poświęcić wszystko, żeby zapewnić Rosie bezpieczeństwo. Nie wiem, może to forma pokuty, ale równie mocno pragnę chronić ciebie, bo mi ją przypominasz. Poza tym jednak nie ma w tym niczego więcej, więc możesz być spokojna.
– Bo kochasz Laylę, tak? – upewniła się; w jej głosie wyczuwał cień ulgi, chociaż chyba nie do końca była z takich wyjaśnień zadowolona.
– Tak. – Wysilił się na słaby uśmiech. – Kocham Laylę…
Coraz łatwiej przychodziło mu o tym mówić, chociaż wciąż miał wrażenie, że słowa te brzmią dziwnie nienaturalnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że były prawdziwe, najbardziej szczere ze wszystkich, jakie tylko potrafił wypowiedzieć.
Kochał Laylę…
Właśnie wtedy to poczuł. Niepokój pojawił się nagle i go oszołomił, ale – co wydawało się sprzeczne z logiką – uczucie to nie miało żadnego związku z tym, co sam odczuwał. To nie były jego emocje, był tego pewien, a jednak wiedział, że coś jest nie tak.
Layla, pomyślał jedynie.
Niewiele myśląc, odwrócił się na pięcie, po czym zostawił oszołomioną jego zachowaniem Renesmee i zniknął między drzewami.

1 komentarz:

  1. Rufus i Gabriel razem to mieszanka wybuchowa, a tutaj nawet żadnej walki, albo większych złośliwości? Gabrielu Licavoli zastanawiam się czy nie jesteś chory - gdzie się podział ten z 'Brzasku' Gabriel? =( Hm, zastanawiam się czy można nie lubić i lubić kogoś jednocześnie. Takie odczucie mam do L. raz da się go lubić, a następnym razem nie -.- ale to dobrze :D nie jest nudno ;x Mało brakowało,a Renesmee dowiedziałaby sie o Rosie, albo chociaż Rufus zdradziłby jej część tajemnicy :D a szkoda, że mimo wszystko mu się nie udało ;c czekam na rozdział, gdzie naukowiec powie Layli kim jest Rosa, jak umarła i dlaczego to ciągle go dręczy - pomijając podobieństwo Rosy i Nessie ;D - tak, więc masz jeszcze osiem - o matko! - rozdziałów i epilog *.* woow, zleciało bardzo szybko^^
    Życzę Ci weny i pozdrawiam serdecznie ;**
    Gabi ;*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa