Rufus
Rufus westchnął
i instynktownie przystanął. Gdyby miał wybór, w ogóle nie pokazywałby
się w domu Allegry po tym, jak ją potraktował, ale przecież nie mógł tego
tak zostawić. Dopiero po jej wyjściu zaczął dochodzić do wniosku, że być może
przesadził. Przecież wiedział, dlaczego przyszła – i że miała rację.
Zwłaszcza ta druga świadomość doprowadzała go do szaleństwa, bowiem dobrze
zdawał sobie sprawę z tego, że matka Isabeau miała rację. Nie był gotów do
tego, żeby przyznać tego przed kimkolwiek, a tym bardziej przed samym
sobą, ale dłużej nie mógł udawać, że wszystko jest w porządku, skoro nie
było.
Ogród był
cichy, jak zwykle zresztą. Mimowolnie skrzywił się, bo wróciło do niego
wspomnienie śmiechu Layli oraz tego, jak jeszcze jakiś czas temu witała się
w tym miejscu ze swoimi siostrzeńcami. Teraz nikt nie wyszedł mu na
spotkanie i to mu odpowiadało, chociaż jednocześnie sprawiało, że czuł się
nieswojo. Instynkt podpowiadał mu, że powinien uciekać, nawet jeśli nie miał po
temu konkretnych powodów, skoro jak na razie wciąż był sam. Z drugiej
strony, oczywiste wydawało się, że po tym, jak zaatakował Renesmee, większość
mieszkańców domu kapłanki była bardzo chętna do tego, żeby go zabić – i to
tym razem skutecznie.
Dziwi
cię to, pomyślał z przekąsem. Swoją drogą, mówienie do siebie, nawet
w myślach, nigdy nie świadczyło czegoś dobrego. Prawda
jest taka, że już dawno powinieneś być martwy. Ty, nie Rosa…
Energicznie
potrząsnął głową, żeby odpędzić od siebie wszelakie myśli. Już wieki wcześniej
wyrobił w sobie łatwość do „wyłączania” zbędnych emocji i teraz
namiętnie to wykorzystywał, nawet jeśli komuś mogłoby wydawać się to
przerażające. Beznamiętność była lepsza, zwłaszcza w momentach, kiedy miał
wrażenia, że jego własne uczucia go zniszczą. Łatwiej było się przed nimi
bronić, nawet jeśli pozbawiony wszelakich uczuć był jeszcze bliższy ciemności
i ataków, które teraz pojawiały się niepokojąco często. Gdzieś na krawędzi
jego podświadomości kołatała się nowa teoria na ten temat, ale ja na razie nie
potrafił zdobyć się na to, żeby zdobyć się na wypowiedzenie jej na głos
i zaakceptowanie. Takie rozwiązanie wydawało się zbyt proste, poza tym
świadczyłoby o tym, że od samego początku żył w błędzie, a tego
nie chciał. Nie lubił się mylić; był geniuszem, więc podobne błędy nie powinny
mu się zdarzać.
Tylko
w takim razie dlaczego wciąż je popełniał? Miał wrażenie, że wszystkie
decyzje, które podejmował – niezależnie od tego, czy był ich świadom, czy nie –
jedynie popychały go do czynienia coraz poważniejszych i bardziej
brzemiennych błędów. To, co kiedyś było dla niego wszystkim – nauka
i laboratorium – powoli zaczynało być niewystarczające, a wszystko za
sprawą jednej osoby, która skutecznie namieszała w jego życiu. Miał
wrażenie, że kiedy pierwszy raz zobaczył Laylę, wszystko się zmieniło
i już po prostu nie istniał sposób na to, żeby kiedykolwiek wrócił do
tego, kim był wcześniej. Potrzebował jej, nawet jeśli niejednokrotnie bał się
do tego przyznać. Sądził, że zależność oznacza słabość, a nawet jeśli
faktycznie tak było… No cóż, może najwyższa pora była, żeby okazać się słabym.
Już o to nie dbał, podobnie jak i nie obchodziło go to, czy strach
jest dobry, czy też nie.
Ale to
właśnie strach był ich największą słabością – zarówno jego, jak i Layli.
Jej obawy znał aż nazbyt dobrze; wiedział, jak powinien się z nią
obchodzić, żeby było dobrze, poza tym nauczył się ją rozumieć. Znał każdy
najdrobniejszy szczegół jej przeszłości, również to, co spotkało ją
w dzieciństwie. Ona swój strach pokonała, przynajmniej częściowo, kiedy
zdecydowała się przed nim otworzyć, ale sam nie potrafił się na to zdobyć. Być
może był jej to winny, ale temat Rosy… Wątpił, żeby istniał jakikolwiek jego
słaby punkt. To właśnie Rosa wciąż prześladowała go, zwłaszcza od momentu,
kiedy zobaczył Renesmee. Ich podobieństwo oszołomiło go do tego stopnia, że nie
potrafił dłużej zapanować nad pewnymi wspomnieniami. Od momentu, w którym
pierwszy raz od lat wypowiedział imię dziewczyny, która od wieków była martwa,
efekt był taki, jakby Rosa powróciła i teraz zamierzała dręczyć go zza
grobu, tak długo, jak to będzie konieczne, żeby stracił wszystko.
Albo,
poprawił się zupełnie machinalnie, póki nareszcie nie stwierdzisz, co jest
dla ciebie najważniejsze.
To też była
jakaś teoria. W zasadzie miał teraz tylko dwa możliwe wyjścia, chociaż
każde z nich wiązało się z ryzykiem. Pierwsze odrzucił natychmiast,
bo nie wyobrażał sobie dalszego trwania w tym, co działo się między nim
a Laylą. Ten stan był szkodliwy dla nich oboje, poza tym ranił dziewczynę,
która była dla niego ważna. W końcu obiecał, że jej nie skrzywdzi. Co
prawda wtedy miał na myśli wyłącznie to, jak
traktował ją jej ojciec, ale to nie miało znaczenia. To nic, że nigdy nie
posunął się do tego, żeby sprawić, żeby pod jego dotykiem poczuła się
jakkolwiek zagrożona, skoro i tak cierpiała? Nie chciał tego, ale
jednocześnie obawiał się tego, że jeśli Layla znów znajdzie się u jego
boku, w którymś momencie ją skrzywdzi. Nie był tak stabilny, ja tego oczekiwał
po przemianie, dlatego nie mógł czuć się pewnie, kiedy ona była obok. Nie
okłamał jej, kiedy ostatni raz się kłócili; szukał rozwiązania również dla
niej, chociaż Layla miała rację, że w jego poczynaniach zaczynała być
dostrzegalna paranoja. Szukanie leku przysłoniło wszystko inne, a finalnie
i tak doprowadziło do tego, że omal znów nie zabił Lay – i że teraz
dziewczyna nawet nie chciała na niego spojrzeć. Nie taki miał cel, ale
jednocześnie było to niejako dowodem na to, że nie jest sobą. Mógł się irytować,
mógł się na nią zdenerwować za to, że bagatelizowała problem, ale świadomie
nigdy nie podniósłby na niej ręki. Musiał coś zrobić, ale sam już nie był
pewien, jak powinien postępować, żeby nareszcie wszystko było dobrze. Czuł się
jak w potrzasku, absolutnie bezradny i samotny, a to
zdecydowanie nie były uczucia do których przywykł. Do tej pory zawsze znajdował
wyjście z problemów, po prostu logicznie do nich podchodząc
i wyciągając odpowiednie wniosku, teraz jednak miał wrażenie, że nauka
i jego wiedza nie są wystarczające –
i właśnie to było przerażające.
Czy tak
czuła się Layla, kiedy obserwowała jego stopniowo nasilające się szaleństwo?
Czuła, że go traci, tak jak i on teraz miał wrażenie, że powoli zatraca
sam siebie? Nie wiedział, podobnie jak i nie potrafił określić wielu
innych kwestii, chociażby tego, jak dziewczyna musiała się czuć, świadoma tego,
że w każdej chwili mógłby ją zaatakować. Nie potrafił wyobrazić tego, jak
mogła patrzeć na niego inaczej niż jak na potwora albo idealną maszynę do
zabijania, którą na swój sposób było każde z nich. Nie bała się
i również to stanowiło coś, czego nie potrafił pojąć. Niewiele istniało
kwestii, których nie był w stanie zrozumieć, ale Layla sama w sobie
była niezwykłym stworzeniem, które łamało wszelakie zasady, które kiedykolwiek
sobie narzucił. Nie potrafił opisać tego, co takiego z nim robiła, kiedy
już zdołała do niego dotrzeć i sprawić, żeby zaczął zachowywać się
inaczej, w ten bardziej ludzki sposób. Wtedy oboje mieli wrażenie, że
wszystko jest w porządku, zawsze jednak zdarzało się coś, co sprawiało, że
wracali do punktu wyjścia. Teraz najczęściej były to właśnie jego ataki albo
tajemnice, które stopniowo oddalały ich od siebie. Próbował to jakoś
powstrzymać, ale nie potrafił, nawet jeśli wiedział, że rozwiązanie jest tylko
jedno.
No tak, ale
to nie zawsze było takie proste, jak się wydawało. Dlatego właśnie zamierzał
działać szybko, w nadziei na to, że zdąży postąpić właściwie, zanim znów
stanie się coś, co go przed tym powstrzyma. Chociażby zanim mrok kolejny raz upomni
się o jego duszę i pociągnie go w ciemność. Musiał działać, póki
był sobą, a co będzie później…
Cóż, już
i tak nie mogło być gorzej. Wyznanie Layli wszystkiego, co przez tak długi
okres czasu przed nią ukrywał, nie mogło bardziej mu zaszkodzić. Nie oczekiwał
już nawet tego, że dziewczyna mu wybaczy i nagle znów stanie się częścią
jego egzystencji; po prostu chciał, żeby wiedział, a jeśli przy okazji
miała zrozumieć kim naprawdę jest i go znienawidzić, to może nawet lepiej
dla niej. Jeśli sama zdecyduje się od niego odsunąć, wtedy na pewno będzie
bezpieczna. Powinno mu to wystarczyć, nawet jeśli odejście Layli ostatecznie go
zniszczy. Wszystko było lepsze od tej niepewności i świadomości tego, jak
bardzo ranił tą, którą kochał.
Swoją
drogą, nawet nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie dolny do tak złożonego
uczucia. Kiedy myślał o miłości, myślał przede wszystkim o hormonach
i złożonych procesach, które zachodziły w mózgu. Kiedyś wszystko
łatwo dało się opisać słowami, opierając o wiedzę, która wydawała mu się
oczywista, ale teraz jego postrzeganie na tę kwestię uległo zmianie. Uczucia
przeszły do kategorii tych rzeczy, których nie potrafił wyjaśnić, nawet gdyby
się starał, jak chociażby sposób funkcjonowania darów. Być może było to dowodem
na to, że jednak istniało coś takiego jak zjawiska nadprzyrodzone, a nawet
jeśli nie, to było dla niego w tym momencie najmniej istotne.
Czy dało
się jakkolwiek sensownie wyjaśnić to, co działo się pomiędzy nim a Laylą,
kiedy się dotykali? Ta przysłowiowa chemia? Być może, ale przecież ich relacje
nie opierały się wyłącznie na doświadczeniach cielesnych. Co więcej, nie
sądził, żeby istniała jakakolwiek para, której byłoby dalej od seksu.
Oczywiście, pragnął Layli całym sobą, ale potrafił sprawić, żeby pożądanie
zeszło na dalszy plan, tym bardziej, że łatwo było mu zorientować się, co
musiało się dziać w głowie dziewczyny, kiedy jej dotykał. Już same ich
pocałunki były sukcesem, kiedy w pełni oddawali się sobie nawzajem; nawet
wtedy wyczuwał swego rodzaju rezerwę ze strony Layli, chociaż pół-wampirzyca
pewnie sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Ten strach po prostu
w niej był i dopiero zaczynali szukać sposobu, żeby jakoś go
przełamać.
I jeszcze
ta więź między nimi. Nie potrafił tego opisać, ale zawsze czuł, kiedy dziewczyna
była obok, nawet jeśli akurat trwał w narastającym szaleństwie
i w ogóle nie miał wpływu na to, co robił. Jedynie Layla potrafiła na
niego wpłynąć – podobnie jak i wiedziała, gdzie powinna go szukać. Nigdy
nie spotkał kogoś, kto byłby w stanie odrzucić wszelakie bariery
i zdrowy rozsądek, i rzucić się w ocean, żeby odszukać kogoś na
kogo był tak bardzo zły. Layla była wyjątkowa pod każdym względem, chociaż
Rufus sam nie był pewien w jak wielkim stopniu mógł zaufać własnym osądom.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że Layla…
– Co tutaj
robisz? – usłyszał i instynktownie zesztywniał, całkowicie oszołomiony
tym, że w zamyśleniu w ogóle nie zorientował się, że ktokolwiek jest
w pobliżu.
Gabriel
siedział na schodkach werandy. Ciemne oczy utkwił w bezgwiezdnym niebie,
równie bezkresnym i mrocznym co jego tęczówki, ale musiał doskonale zdawać
sobie sprawę z tego, że nie jest sam. Powoli opuścił głowę, po czym
w końcu spojrzał na Rufusa; nie wydawał się jakoś specjalnie zdziwiony
jego widokiem, co chyba znaczyło, że wyczuł intruza, kiedy ten tylko znalazł
się w ogrodzie.
– Mówisz
tak, jakbyś nie wiedział – żachnął się Rufus. Nie miał ochoty na jakąkolwiek
rozmowę, zwłaszcza z bratem Layli. – Szukam twojej siostry – dodał
łagodniejszym tonem, dochodząc do wniosku, że prowokowanie Gabriela jest dobrą
drogą do tego, żeby wpaść w jeszcze poważniejsze kłopoty. Nie żeby
jakkolwiek się telepaty bał (chociaż zważywszy na umiejętności nieśmiertelnego,
pewnie powinien), ale wolał nie ryzykować, że znów dojdzie między nimi do starcia.
Licavoli
parsknął wymuszonym śmiechem, po czym lekko podniósł się i stanął na równe
nogi. Jego oczy uważnie zmierzyły całą postać Rufusa, jakby chciał ocenić jego
intencje. Gabriel skoncentrował się przede wszystkim na oczach i chyba mu
ulżyło, kiedy przekonał się, że Rufus nie znajduje się w tym jakże
charakterystycznym stanie, którego wszyscy się obawiali. To wciąż niczego nie
zmieniało, a od nieśmiertelnego aż biła nieufność, ale wampir jakoś
specjalnie się tym nie przejął; zdążył już przywyknąć do tego, że inni
reagowali na niego dość specyficznie, instynktownie wyczuwając jego niestabilny
charakter.
– Gdybym
wiedział albo gdyby była tutaj, już musiał być przede mną uciekać, ale
w obecnej sytuacji równie dobrze mogę ci odpowiedzieć – stwierdził cicho
Gabriel, wzruszając ramionami. – Layli tutaj nie ma. W zasadzie nie mam
pojęcia, gdzie ona jest, bo ani ja, ani Beau nie możemy jej znaleźć, ale to
najmniej istotne. Po prostu trzymaj się od nas wszystkich z daleka,
a wtedy wszystko będzie dobrze. – W oczach brata Isabeau pojawił się
gniew. – A jeśli chodzi o to, jak zachowałeś się wobec mojej żony
i dzieci…
– Gabrielu!
– Drzwi otworzyły się niespodziewanie, a w progu pojawiła się
Renesmee. Dziewczyna natychmiast zamarła, bo chyba nie spodziewała się, że
wampir mógłby przyjść do domu, w którym zdecydowali się tymczasowo
zatrzymać, szybko jednak wzięła się w garść. – Och…
Rufus
westchnął, widząc jej zdezorientowany wyraz twarzy, po czym wywrócił oczami.
– Tym razem
jestem sobą, jeśli masz jakieś wątpliwości – zwrócił się spokojnie do
dziewczyny. Usiłował zrobić wszystko, żeby ją przekonać, chociaż szczerze
wątpił w to, żeby był w stanie tak szybko zdobyć zaufanie jej, nie
wspominając już o bliskich. – Swoją drogą, chyba powinienem cię przeprosić.
I to nie tylko za to… nieporozumienie – sparafrazował, a Renesmee aż
prychnęła, spoglądając na niego z niedowierzaniem – ale również za to, że
kiedykolwiek w ogóle odważyłem się zarzucić ci nieporadność.
– Naprawdę
zamierzasz nazywać to nieporozumieniem? – Pół-wampirzyca podeszła bliżej, po
czym przysunęła się do swojego męża. Na początku Rufus machinalnie pomyślał, że
to dlatego, iż mimo wszystko obawia się ataku, ale kiedy położyła obie dłonie
na ramionach Gabriela, zorientował się, że w jakiś pokrętny sposób martwiła
się o niego. Pod tym względem obie z Laylą stanowiły swoiste wyjątki,
prawie całkowicie pozbawione instynktu samozachowawczego. Nie brały pod uwagę
tego, czy ktokolwiek chciał je zabić, jeśli tylko mogły znaleźć jakiekolwiek
sensowne usprawiedliwienie dla takiej decyzji. – Nic ci nie jest? – dodała
i w tamtym momencie z wrażenia omal się nie przewrócił, bo na
pewno nie spodziewał się usłyszeć od niej tego pytania.
– Nie
zabiłaś mnie – zapewnił ją. Z założenia miało być to żartem, ale kiedy
przez twarz Renesmee przebiegł cień, zorientował się, że wyszło mu to dość
marnie. – Tak, jestem cały. Dziwi mnie, że niepokoi cię myśl, że mogłoby być
inaczej.
Gabriel
prychnął.
– Nie
ciebie jednego – stwierdził i chyba już z przyzwyczajenia otoczył
Renesmee ramionami. Rzuciła mu urażone spojrzenie, ale w żaden sposób nie
skomentowała jego reakcji. – Po prostu idź sobie, okej? Nie mogę powiedzieć, że
jestem zachwycony tym, że po raz kolejny wyszedłeś ze wszystkiego cało. Prawda
jest taka, że najchętniej skręciłbym ci kark, ale nie zrobię tego, bo moja
siostra i Nessie jak nic miałyby do mnie o to pretensje.
Cóż za
łaskawość, pomyślał Rufus z przekąsem, ale nie powiedział tego na
głos. Nie sądził, żeby Gabriel miał aż tyle cierpliwości, żeby znosić
jakiekolwiek złośliwe uwagi, poza tym nie mógł zaprzeczyć, że chłopak miał
powody do tego, żeby zachowywać się w podobny sposób. Rufus już tyle razy
mu podpadł, poza tym próbował zabić kilka ważnych dla niego osób, również jego
samego. Ich relacje chyba jeszcze długo nie miały wrócić do normalności,
a przynajmniej nie, póki między nim a Laylą sprawy miały się aż tak
źle.
Zapadła
chwila napiętej ciszy, podczas której po prostu mierzyli się wzorkiem. Rufus
czuł się rozczarowany, chociaż sam nie był pewien dlaczego. Po tej wizycie
spodziewał się znacznie więcej i chociaż w jakiś stopniu odczuwał
ulgę, kiedy myślał o tym, że Layli nie ma nigdzie w pobliżu,
jednocześnie coraz bardziej się o nią martwił. W pamięci wciąż miał
moment, w którym przyznała mu się do tego, że kilka dni spędziła
w lesie, tuż po jednej z ich kłótni, kiedy najzwyczajniej
w świecie go zostawiła, oznajmiając mu, że nie zamierza więcej mu pomagać,
skoro groził jej bliskim. Wiedział, że wtedy tamten czas spędziła
z Dylanem, ale teraz chłopak był martwy, a Layla mogła być
gdziekolwiek. To było dziwne, ale chyba nawet byłby spokojniejszy, gdyby
znajdowała się pod opieką samego diabła, jeśli tylko wiedziałby, że nie jest
sama.
– Nessie… –
usłyszał głos Gabriela i zamrugał pośpiesznie, dostrzegając niepewny ruch.
Renesmee
nie usłuchała, tylko lekko wyplątała się z objęć ukochanego. Szybko
pokonała stopnie werandy, po czym stanęła tuż naprzeciwko Rufusa, mimo wszystko
decydując się zachować względnie bezpieczną odległość. Rufus popatrzył na nią
pytająco, mimowolnie myśląc o tym, że dobrze jest, że dziewczyna ma
chociaż cień zdrowego rozsądku i potrafi wyczuć, kiedy mogłaby spodziewać
się niebezpieczeństwa.
– On mnie
nie skrzywdzi, Gabrielu – stwierdziła z przekonaniem. Była tego równie
pewna, co Layla, chociaż wampir sam nie był pewien, czy którejkolwiek
z nich mógł przyznać rację. Sam już nie wiedział, kiedy jest stabilny
a kiedy nie. – I może w końcu zdecyduje mi się powiedzieć,
dlaczego tak jest – dodała, spoglądając mu w oczy.
– Dlaczego
również ty musisz dręczyć mnie pytaniem o Rosę? – zapytał
z westchnieniem; wiedział, że właśnie do tego tak naprawdę sprowadzało się
pytanie dziewczyny. – Proszę cię. Chciałbym najpierw o tym porozmawiać
z Laylą, poza tym…
– Kiedy ja
też mam prawo wiedzieć! – zaoponowała, po czym niespokojnie obejrzała się na
dom, jakby dopiero wtedy dotarło do niej, że w ogóle podniosła głos. Nikt
się nie pojawił, ale Rufus był więcej niż pewien, że wszyscy Cullenowie,
Isabeau, a może i Allegra uważnie się im przysłuchując, gotowi do tego,
żeby zareagować, gdyby zaszła taka potrzeba. W jakimś stopniu go to
bawiło, bo pewnie i tak mieliby trudności z tym, żeby go powstrzymać
albo zabić, gdyby naprawdę się postarał. – Jestem do niej podobna, tak? To
dlatego nie potrafisz mnie skrzywdzić?
Skrzywił
się i westchnął zrezygnowany. Dlaczego wszystkie kobiety w tej
rodzinie musiały być aż do tego stopnia uparte?
– Dlaczego
mnie pytasz, skoro wiesz? – Rzucił jej udręczone spojrzenie. – Posłuchaj, to
nie tak, jak mogłabyś sobie myśleć. Owszem, przypominasz mi Rosę. Jesteś
delikatna, tak bardzo delikatna… Rosa była kimś, kogo bardzo kochałem
i kto ostatecznie mnie opuścił. Umarła, a ja… – Pokręcił
z niedowierzaniem głową. – Byłbym gotów poświęcić wszystko, żeby zapewnić
Rosie bezpieczeństwo. Nie wiem, może to forma pokuty, ale równie mocno pragnę
chronić ciebie, bo mi ją przypominasz. Poza tym jednak nie ma w tym
niczego więcej, więc możesz być spokojna.
– Bo
kochasz Laylę, tak? – upewniła się; w jej głosie wyczuwał cień ulgi,
chociaż chyba nie do końca była z takich wyjaśnień zadowolona.
– Tak. –
Wysilił się na słaby uśmiech. – Kocham Laylę…
Coraz
łatwiej przychodziło mu o tym mówić, chociaż wciąż miał wrażenie, że słowa
te brzmią dziwnie nienaturalnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że były
prawdziwe, najbardziej szczere ze wszystkich, jakie tylko potrafił
wypowiedzieć.
Kochał
Laylę…
Właśnie
wtedy to poczuł. Niepokój pojawił się nagle i go oszołomił, ale – co
wydawało się sprzeczne z logiką – uczucie to nie miało żadnego związku
z tym, co sam odczuwał. To nie były jego emocje, był tego pewien,
a jednak wiedział, że coś jest nie tak.
Layla,
pomyślał jedynie.
Niewiele
myśląc, odwrócił się na pięcie, po czym zostawił oszołomioną jego zachowaniem
Renesmee i zniknął między drzewami.
Rufus i Gabriel razem to mieszanka wybuchowa, a tutaj nawet żadnej walki, albo większych złośliwości? Gabrielu Licavoli zastanawiam się czy nie jesteś chory - gdzie się podział ten z 'Brzasku' Gabriel? =( Hm, zastanawiam się czy można nie lubić i lubić kogoś jednocześnie. Takie odczucie mam do L. raz da się go lubić, a następnym razem nie -.- ale to dobrze :D nie jest nudno ;x Mało brakowało,a Renesmee dowiedziałaby sie o Rosie, albo chociaż Rufus zdradziłby jej część tajemnicy :D a szkoda, że mimo wszystko mu się nie udało ;c czekam na rozdział, gdzie naukowiec powie Layli kim jest Rosa, jak umarła i dlaczego to ciągle go dręczy - pomijając podobieństwo Rosy i Nessie ;D - tak, więc masz jeszcze osiem - o matko! - rozdziałów i epilog *.* woow, zleciało bardzo szybko^^
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci weny i pozdrawiam serdecznie ;**
Gabi ;*