9 marca 2013

Trzydzieści pięć

Isabeau
Isabeau wpatrywała się w Dimitra.
– Że co? Co ty wygadujesz, do cholery?! – zdenerwowała się, jednocześnie speszona tym, że cała uwaga momentalnie została skupiona na niej.
Atmosfera momentalnie się zmieniła, ale bynajmniej nie na lepsze. Dla wszystkich tym żądnych krwi istot decyzja Dimitra była co najmniej niewygodna i Isabeau obawiała się, że nieśmiertelni mogą zacząć buntować się, a może nawet próbować samodzielnie wymierzać sprawiedliwość. Szepty i pomruki niezadowolenia jedynie ją w tym przekonaniu utwierdziły, najbardziej jednak wrzuciła jej się w oczy mina Yves’a; zaciśnięte szczęki i przymrużone oczy były co najmniej niepokojące.
Chwyciła Dimitra za ramię i szarpnięciem zmusiła go, żeby na nią spojrzał. Spokój w jego spojrzeniu i absolutne zdecydowanie, jeśli chodziło o podjęte decyzji sprawiły, że poczuła się naprawdę poirytowana jego zachowaniem.
– Nie możesz mnie tym obarczyć! – syknęła, starając się mówić szeptem, ale marnie wychodziło jej panowanie jej nad tonem głosu. Zresztą nie było możliwości, żeby obdarzone nad wyraz wyostrzonymi zmysłami istoty nie były w stanie jej usłyszeć. – Jak możesz mi kazać decydować, czy… – Pokręciła z niedowierzaniem głową.
Wciąż patrzył na nią spokojnie.
– Ale w czym problem, moja droga? – zapytał, unosząc nieznacznie brwi ku górze. Poza tym nic nie zdradzało targających nim w tym momencie uczuć. – Sama dopiero co zwróciłaś uwagę na to, że chłopak należy do ciebie. A więc jako jego opiekunka, masz prawo i wręcz obowiązek odpowiednio go ukarać.
– Dimitrze… – Isabeau wręcz nosiło. – Nie, nie ma mowy. Ja się tego nie podejmę – powiedziała, unosząc obie dłonie ku górze w obronnym geście i cofając się o krok do tyłu.
Jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej zdecydowane.
– Jeśli teraz odmówisz, nie będę miał innego wyboru, jak samego ukarać go według naszych praw. A wtedy chłopak zginie. – Jego krwiste tęczówki teraz dosłownie przeszywały ją na wskroś. – Chcesz tego, Isabeau? Mam w tym momencie kazać go zabić? – zapytał i wiedziała, że mówi absolutnie poważnie.
Spojrzała krótko na przerażoną Sunny, w rozszerzone w geście niedowierzania oczy Esme, na wszystkich obecnych, a potem w końcu na skulonego pod ścianą Heatha (chłopak starał się udawać, że zupełnie nie interesuje go to, co się z nim stanie, ale nie potrzebowała nawet sprawdzać jego aury żeby wiedzieć, że faktycznie jest przerażony) i ze świstem wypuściła powietrze z płuc. A niech to szlag! Jakim cudem się w to wszystko wpakowała?
– Dobra! Już dobra – jęknęła zrezygnowana, zaciskając dłonie w pięści. Spojrzała poirytowana na Dimitra. – Ile mam czasu na decyzję? – zapytała. – Albo raczej co twoim zdaniem powinnam teraz zrobić?
Na ustach wampira pojawił się cień uśmiechu, jakby od samego początku podejrzewał, że Isabeau w końcu tak się zachowa. To jeszcze bardziej ją poirytowało, ale zdążyła już się przekonać, że nikogo tak naprawdę nie obchodzi ją to, że w rzeczywistości wolałaby nie mieć niczego wspólnego z większością spraw. Być może wpadała w paranoję, ale w tym momencie miała wrażenie, że wszyscy zmówili się przeciwko niej.
Dimitr odwrócił się do niej plecami, po czym zwrócił się do zebranego tłumu:
– Doskonale. Więc wszystko jasne – oznajmił, starając się nie okazywać zbytniego entuzjazmu, żeby nie drażnić niezadowolonych z obrotu spraw nieśmiertelnych. – Isabeau ogłosi nam swoją decyzję jutro o świcie. Oczywiście chyba nie muszę dodawać, że kara musi być współmierna do winy, więc uniewinnienie oczywiście nie wchodzi w grę… Do tego czasu chłopakowi włos z głowy nie spadnie – zastrzegł. Musiał cieszyć się naprawdę sporym szacunkiem, bo chociaż na niektórych twarzach malował się gniew, nikt nie zaprotestował. – Yves, jeśli łaska, wiesz dobrze, gdzie są cele. Mamy tutaj tymczasowo nietykalnego więźnia, którym powinieneś się zająć – rzucił, a potem jak gdyby nigdy nic zaczął się oddalać.
Podobnie jak wtedy, kiedy się pojawił, wszyscy momentalnie rozproszyli się, pozwalając mu przejść. Oszołomiona Isabeau ruszyła za nim biegiem, szybko się z nim zrównując i właściwie w biegu patrząc mu prosto w oczy.
Nawet jeśli dostrzegł i zrozumiał ukrytą w jej ponurym wzroku pretensję, idąc przed siebie nie dał nic po sobie poznać.

Wszystko wróciło do normy równie nagle, co zostało zaburzone. Heath został aresztowany i zamknięty w miejskim więzieniu, ale przynajmniej było wiadome, że nie ma na razie powodów, żeby martwić się o jego życie – to akurat było dobrym posunięciem ze strony Dimitra i Isabeau musiała mu to przyznać. Sunny przez cały czas rozpaczała, aż w końcu zmęczona zasnęła i teraz najprawdopodobniej spała gdzieś pod opieką Esme. Chyba jedynie ze względu na dziewczynkę i samą Esme właśnie Isabeau miała motywację, żeby próbować cokolwiek zdziałać, w innym wypadku bowiem prawdopodobnie zostawiłaby wszystko w rękach Dimitra, nawet jeśli to równałoby się z wydaniem na Heatha wyroku śmierci.
Był jeszcze jeden ciekawy problem – mianowicie złotowłosa dziewczyna, którą uratowali Carlisle i Esme, Aqua. Z tego co powiedziała im wszystkim, kiedy Dimitr zdecydował się zabrać ją do rezydencji, była podopieczną Tiah i zwykle pomagała w świątyni. Dziewczyna liczyła, że kiedyś sama stanie się wampirzycą i będzie mogła oddać się bogini Selene; Isabeau nigdy nie spotkała człowieka, który chciałby zostać zwierzchnikiem bogini wampirów, dlatego niejako była pod wrażeniem, kiedy o tym wszystkim słuchała. Tym bardziej, że piękna Aqua wydawała się mieć takie same ambicje, jak Beau kiedyś.
Jeśli chodziło o sam atak, Dimitr niechętnie wyznał, że od jakiegoś czasu miasto zaczyna podupadać. Odejście Allegry sprawiło, że stracili jedną z najbardziej wpływowych osób, a wkrótce kilku innych nieśmiertelnych poszło w ślady matki Isabeau. Kolejni musieli opuścić okolicę, kiedy zaczęło się to dziwne szaleństwo, które ogarnęło między innymi jakże potrzebnego temu miejscu Rufusa i od takiego czasu zdawało się być już tylko gorzej. Upadła między innymi pobliska akademia, stworzona przede wszystkim z myślą o pół-wampirach, które miały największe szanse upodobnić się do ludzi i z nimi współegzystować. Szkoła, którą zaliczyła sama Isabeau, wnosiła naprawdę wiele, dlatego wieść o tym, że miejsce to praktycznie popadło w ruinę, była co najmniej szokująca.
Wszyscy czuli, że czasy świetności niegdyś potężnego Miasta Nocy odchodzą w zapomnienie, co między innymi skłaniało ludzi do tego, żeby spróbować walczyć. Powstały ruchy oporu, mające na celu przeciwstawić się wampirom, co naturalnie zapewniało im dyskretne wsparcie wilkołaków, które od zawsze politycznie walczyły z nieśmiertelnymi o władzę. To dlatego Yves nie był zainteresowany atakiem na Aquę; nie zareagowałby nawet, gdyby dziewczyna była wampirzycą, jeśli zaś chodziło o Heath’a, po prostu musiał coś zrobić, bo było przy tym zbyt wielu świadków, w tym sam Dimitr. No i w ten sposób mógł zrobić na złość Isabeau, której przecież chłopak – „niedoszły morderca”, jak stwierdził Yves – podlegał.
Sama Aqua podpadła ludzkim buntownikom – „Ciepłokrwistym”, jeśli wierzyć jej słowom – właśnie z powodu swoich pragnień i dobrych kontaktów z nieśmiertelnymi. Podobno omal nie przyczyniła się do złapania sporej liczby członków ruchu oporu, gdyby ci w porę nie zorientowali się w jej zdradzie i nie przenieśli się w inne miejsce. Aqua uparcie zarzekała się, że nie chodziło o upodobanie się nieśmiertelnym, ale o powstrzymanie planów ataku na nieśmiertelnych mieszkańców miasta, ale Isabeau nie była pewna, czy jej wierzy. Tak niepozorna twarzyczka spokojnie mogła należeć do całkiem udanej manipulantki, ale nie Isabeau było to oceniać; w tym miejscu trzeba było być sprytnym, jeśli chciało się przeżyć.
Dziewczyna na razie miała zostać w rezydencji; Dimitr obiecał jej ochronę do czasu, aż pojawi się Tiah. Kapłanka miała zjawić się na dworze następnego dnia, zaraz po tym jak Isabeau ogłosi swoją decyzję.
I tutaj właśnie leżał największy problem.
Isabeau uniosła głowę i spojrzała w fałszywe niebo, będącym nietypowym sufitem w przedsionku Niebiańskiej Rezydencji. Tym razem iluzja braci Pavarotti sprawiała, że nieboskłon był idealną repliką usłanego setkami gwiazd atramentowego nieba nocą. Isabeau siedziała na marmurowych schodach i wpatrywała się w lśniące punkty, niewiadomo po raz który próbując wymyślić, co powinna powiedzieć następnego dnia podczas sądu nad Heathem. W głowie miała totalną pustkę, a presja czasu wcale nie pomagała jej w podjęciu słusznej decyzji, której od niej oczekiwali Dimitr, Esme i Sunny.
Musiało być już sporo po północy – zegar w jednym z pokoi rezydencji już dawno głośnym biciem ogłosił, że zaczął się nowy dzień. Isabeau wręcz błogosławiła, że poza tym nie była w stanie usłyszeć jego tykania, bo prawdopodobnie wtedy już dawno oszalałaby, świadoma nieubłaganego upływu czasu. Musiała wymyślić coś, co wszystkich usatysfakcjonuje i co mogło być ewentualnym zamiennikiem śmierci, ale…
Ale…
Isabeau chciało się wyć. Chociaż było późno, a ona potrzebowała snu, w tym momencie była tak rozbudzona, jakby wcześniej wypiła przynajmniej pół cysterny mocnej kawy; czuła się tak, jakby nie miała być w stanie zmrużyć oka przynajmniej przez miesiąc i to wcale jej się nie podobało. Kolejny problem do już i tak zdecydowanie zbyt długiej listy, którą zdążyła powstać w przeciągu ostatnich kilku miesięcy.
Oczywiście musieli odwlec w czasie powrót do domu. Zaledwie o kilka godzin, ale to mimo wszystko było dużo, obawiała się bowiem, że tym razem nie mają co liczyć na pomoc Lilianne. Isabeau próbowała się z nią telepatycznie skontaktować, ale okazało się, że nie była w stanie; nie miała pojęcia, czy to znów problemy z szalejącą mocą, czy może Lilly jest poza jej zasięgiem, ale tak czy inaczej teleportacja nie wchodziła w grę. Miała jeszcze oczywiście Michaela – na przeniesienie ich z miejsca na miejsce raczej by się zgodził, bo nie było to ingerowaniem w przyszłość o którym bez ustanku wspominał – ale po wcześniejszej kłótni Isabeau była zbyt dumna, żeby przywołać go i się przed nim kajać.
Znów westchnęła; nawet tak błahy dźwięk odbił się echem w pustej sali, dobitnie przypominając jej o tym, że jest sama. Odpowiadało jej to, bo musiała zebrać myśli, a to miejsce wydawało się być do tego stworzone.
– Zawsze tutaj przychodzę, kiedy mam problem – usłyszała nagle i aż podskoczyła zaskoczona, kiedy znajomy głos przerwał jej chwilę samotności.
Dimitr wyłonił się z cienia. Pojawił się nagle, jakby był częścią wszechogarniającej ciemności i teraz nagle postanowił się zmaterializować. Uśmiechnął się rozbawiony, widząc jej minę, po czym – tak cicho, jak jedynie wampir potrafi się ruszać – podszedł bliżej i przycupnął na schodach tuż obok niej. Zwykle irytowała ją bliskość i czuła się z jej powodu nieswojo, ale tym razem wyjątkowo nie miała nic przeciwko; w towarzystwie Dimitra wręcz czuła się… dobrze.
– Szanowny król miewa problemy? – zapytała z typową dla siebie kpiną, zerkając na niego z ukosa.
Znów jedynie się uśmiechnął.
– Nie jestem królem – przypomniał. – Tak jest im po prostu łatwiej, ale bynajmniej nie mam korony, berła i tronu. Wiesz dobrze, że nie uznajemy monarchii – dodał z westchnieniem. – Oczywiście dla części byłoby łatwiej, gdyby jednak istniała, bo żyli w czasach, kiedy to królowie rządzili. Są pewnie tacy, których bardzo zadowoliłby absolutyzm, zwłaszcza przez wzgląd na to, że jesteśmy we Francji, ale z drugiej strony jakoś nie mam ochoty zostać kolejnym francuskim monarchą, którego rewolucjoniści skrócą o głowę. – Roześmiał się smutno. – Wilkołaki dostałyby szału. A mnie bardzo łatwo wyobrazić sobie Yves’a w roli kata.
Isabeau spojrzała na niego sceptycznie. Plótł trzy po trzy, żeby ukryć denerwowanie – dotarło to do niej i nieco zaskoczy, bo nie sądziła, że świętobliwy i zawsze opanowany Dimitr może kiedykolwiek czuć się zdenerwowanym. Zaintrygowana na moment zapomniała o sprawie Heatha i zbliżającym się sądzie i całkowicie skupiła na wampirze.
– Ach, więc przerywasz mi chwilę samotności – jakże pożądaną chwilę samotności – żeby pleść o rewolucji francuskiej? – zapytała, mając nadzieję, że w końcu przejdzie do rzeczy i powie jej, co mam do powiedzenia.
– To zależy. A chcesz rozmawiać o rewolucji francuskiej? – zapytał niejaką nadzieją na to, że uda mu się jeszcze pociągnąć tę dyskusję o niczym.
Uśmiechnęła się odrobinę złośliwie.
– Raczej niekoniecznie. – Spojrzała na niego badawczo. – Tak swoją drogą, doprowadziłeś już bibliotekę do porządku? – zapytała, postanawiając się nad nim zlitować i zmienić temat na jakiś bardziej aktualny i jednocześnie bezpieczny; po głębszym zastanowieniu doszła do wniosku, że niekoniecznie chce się dowiedzieć do czego Dimitr faktycznie zmierzał, bo jeśli to tyczyło się tego o czym myślała…
– Lucas i Matthew wciąż nad tym pracują – odparł i skrzywił się na jakieś wspomnienie. – Tyle książek… Gdybym wiedział, uciekłbym z wrzaskiem, kiedy tylko uświadomiłbym sobie, że twoi znajomi nie mają bladego pojęcia na temat twojej przeszłości, zwłaszcza Aldero – rzucił półżartem, po czym zawahał się.
– To ma być forma przeprosin? – upewniła się, unosząc brwi ku górze. – Zresztą teraz już bez znaczenia, bo o wszystkim wiedzą. O tym kim jestem a raczej byłabym również – dodała, bo jednak zdecydowała im się wyjaśnić całą sytuację z kapłanką i boginią Selene.
Może i miał rację, kiedy zdecydował się, że powinni wiedzieć. Carlisle był zafascynowany kultem bogini nocy, ale jak na razie nie zadawał zbyt wielu pytań, być może bojąc się ewentualnej reakcji Isabeau. Po tym, jak wpadła w furię, kiedy na jaw wyszła sprawa z Aldero, dziewczyna sama nie była pewna tego, jak może zareagować w innych sytuacjach. Gniew coraz częściej wymykał się jej spod kontroli, podobnie jak moc, a ona nie miała pojęcia dlaczego i co jest tego bezpośrednią przyczyną.
Zawsze miała ciężki charakter, ale chyba nawet ciąża i szalejące hormony nie mogły doprowadzić do czegoś takiego. Czasami zastanawiała się nad tym, czy nie powinna co tym z kimś porozmawiać, ale zawsze ostatecznie dochodziła do wniosku, że lepiej zachować to dla siebie. To była jej sprawa, poza tym wtedy musiałaby wspomnieć również o ciąży, a na to zupełnie nie była gotowa.
– A jeśli tak? – Pytanie Dimitra wyrwało ją z zamyślenia.
Zamrugała i spojrzała na niego mało przytomnie.
– Hm?
Wywrócił oczami.
– Jeśli to przeprosiny – sprowadził ją na ziemię – to czy mogę liczyć na przebaczenie, kapłanko? – zapytał, szczerząc się w uśmiechu; nawet w ciemności dostrzegła jego białe, równe i z pewnością niebezpieczne zęby.
– Przestań nazywać mnie kapłanką, a wtedy się zastanowię.
Wiedział, że sobie z niego żartuje – przynajmniej częściowo, bo naprawdę miała dość słuchania, jak wszyscy określają ją mianem z którego zrezygnowała – dlatego jedynie się roześmiał. Miał przyjemny dla ucha śmiech, który zawsze jej się udzielał i pomagał się rozluźnić, dlatego po chwili również się roześmiała.
Dimitr spoglądał na nią zafascynowany.
– Miałem wrażenie, że nigdy więcej nie usłyszę tego cudownego dźwięku – westchnął z rozmarzeniem. – Sama nie wiesz, jak przyjemnie się na ciebie patrzy, kiedy zachowujesz się tak naturalnie – westchnął.
Posłała mu jeden ze swoich najpiękniejszych i jednocześnie najbardziej wyniosłych uśmiechów, po czym nieco poprawiła się na stopniu, który zajmowali. Z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że odległość, która ich początkowo dzieliła drastycznie zmalała. To odkrycie ją zdezorientowało, tym bardziej, że nie pamiętała które z nich się przysunęło – prawdopodobnie zrobili to oboje. I znów przekonała się, że ta bliskość wcale nie sprawia, że czuje jakikolwiek dyskomfort; wręcz przeciwnie – miała wrażenie, że wciąż są zbyt daleko.
Zapadła chwila ciszy, ale i ta nie była czymś, co by ciążyło. Przez kilka chwil po prostu siedzieli, wpatrując się w gwiazdy, a Isabeau przypomniały się te niezliczone momenty z przeszłości, kiedy każde z nich było inne, a życie było prostsze. Kiedy Aldero żył, wszystko wyglądało inaczej, a ona boleśnie przekonała się, że jego śmierć zaprzepaściła naprawdę wiele rzeczy, które mogły się z czasem wydarzyć.
Westchnęła; Dimitr zerknął na nią, ale nic nie powiedział.
– A niech cię szlag! – sapnęła nagle; zabrzmiało to zupełnie bez sensu, ale się nie przejmowała, bo wielokrotnie zdarzało jej się zachowywać irracjonalnie. – Powinnam cię chyba zabić za to, że mnie to wplątałeś. Ja zupełnie nie mam pojęcia, co powinnam zrobić z tym całym Heathem – pożaliła mu się, nagle po prostu dając upust wszystkim swoim emocjom. – Przecież to oczywiste, że wszyscy chcą jego śmierci. Kimkolwiek dla nich jest Esme, liczy się sam fakt zaatakowania nieśmiertelnego i oni po prostu oczekują, że każę go zabić. A teraz dzięki tobie jeszcze lepiej byłoby, gdybym sama do niego podeszła i urwała mu głowę.
Nie od razu zareagował, kiedy zaś to zrobił, zachował się zupełnie inaczej niż się spodziewała. Zamiast cokolwiek powiedzieć – jakkolwiek się usprawiedliwić, przeprosić albo przynajmniej ją wyśmiać i przypomnieć, że takie właśnie jest życie, a ona powinna się z tym pogodzić i wziąć się w garść – po prostu musnął dłonią jej odsłonięte ramię. Za sprawą jego dotyku między nimi przebiegł jakiś prąd; zadrżała na całym ciele, co było zupełnie bez sensu, bo jednocześnie momentalnie zrobiło jej się gorąco.
Spojrzała na Dimitra i otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale nie miała po temu okazji – jego twarz nagle znalazła się tuż przy jej własnej, usta zaś odnalazły jej wargi i wpiły się w nie niemal agresywnie. Westchnęła i odwzajemniła pocałunek, nagle tracąc kontrolę nad własnym ciałem i przebiegającymi przez jej pamięć myślami. Jej dłonie – chociaż wcale nie przypominała sobie, żeby podejmowała jakąkolwiek decyzję – nagle znalazły się na jego plecach. Miał na sobie jedynie białą, luźną koszulę, dlatego bez trudu udało jej się wsunąć pod nią dłonie i już po chwili błądziła dłońmi po jego nagiej, marmurowej skórze.
Dawno nie czuła czegoś takiego. Pocałunek był długi, namiętny i pełen tęsknoty, którą – jak nagle do niej dotarło – czuli oboje. Dimitr pragnął jej od momentu, kiedy tylko się poznali i trwał w tym uczuciu, w miłości do niej, przez całych czterysta lat. Ból, który mu sprawiła, kiedy odeszła, w tym momencie nie miał dla niego żadnego znaczenia; wybaczył jej wszystko już dawno i był gotów cierpieć dalej, byleby tylko mieć ją chociaż przez moment. Czuła jego pragnienia, jakby były jej własnymi – a może i faktycznie tak było, bo już dawno przekonała się, że właściwie nie zna samej siebie.
Całował ją tak długo, aż nagle zabrakło jej tlenu; kręciło jej się w głowie i ledwo łapała oddech, on zaś – chociaż zupełnie nie potrzebował powietrza i oddechu – dyszał tak ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Jego oczy pociemniały, ale nie z powodu pragnienia, ale od nadmiaru emocji, które wreszcie przejęły nad nią kontrolę i mogły znaleźć ujście; teraz, kiedy w końcu zdecydował się zrobić to, czego od tylu lat pragnął, czuł się naprawdę wolny.
Znów nachylił się w jej stronę, ale tym razem nie po to, żeby ją pocałować. Jego palce zacisnęły się na jej ramionach, krwiste tęczówki zaś odnalazły jej błękitne oczy i spojrzały weń tak błagalnie, że aż ją to sparaliżowało.
– Isabeau… – wychrypiał zmienionym od nadmiaru emocji głosem. – Och, Isabeau… Moja najukochańsza, mój ty aniele… – Mówił coraz szybciej, jakby bojąc się, że nagle mu przerwie, a potem spróbuje uciec i znów zniknie na czterysta lat. – Błagam cię, najdroższa, moja jedyna miłości, kochaj się ze mną. Ja…
Przerwała mu pocałunkiem, który dał mu więcej niż tysiące wypowiedzianych słów. Porwał ją na ręce, zanim zdążyła się obejrzeć, po czym ruszył biegiem po schodach, przeskakując po kilka stopni na raz i kierując się wprost do swojej komnaty.
A potem była już tylko ona i on – nic więcej nie miało znaczenia.

4 komentarze:

  1. hmmm... zastanawia mnie to czy jak (jeśli) dimitr dozie się o ciąży nie pomysli że to jego dziecko. Ciekawe. Ciekawe. pozdrawiam - Anja ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie będę Cię okłamywać, nie przeczytałam wcześniejszych rozdziałów - nie oszukujmy się, tego jest dużo, ale przeczytałam ten i stwierdzam oficjalnie na mocy nadanej mi mocy, że jest BOSKO PISZESZ. Masz coś przeciwko, żebym dodała Cię do linek i nadrobiła Twoje opowiadanie, hę? Proszę, odpisz :D
    Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Będzie dziś ?
    nie zebym cie pośpieszała, po prostu jestem ciekawa i nie mogę się już doczekać. ;*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa