Isabeau
Isabeau wpatrywała się w Dimitra.
– Że co? Co
ty wygadujesz, do cholery?! – zdenerwowała się, jednocześnie speszona tym, że
cała uwaga momentalnie została skupiona na niej.
Atmosfera
momentalnie się zmieniła, ale bynajmniej nie na lepsze. Dla wszystkich tym
żądnych krwi istot decyzja Dimitra była co najmniej niewygodna i Isabeau
obawiała się, że nieśmiertelni mogą zacząć buntować się, a może nawet
próbować samodzielnie wymierzać sprawiedliwość. Szepty i pomruki
niezadowolenia jedynie ją w tym przekonaniu utwierdziły, najbardziej
jednak wrzuciła jej się w oczy mina Yves’a; zaciśnięte szczęki i przymrużone
oczy były co najmniej niepokojące.
Chwyciła
Dimitra za ramię i szarpnięciem zmusiła go, żeby na nią spojrzał. Spokój w jego
spojrzeniu i absolutne zdecydowanie, jeśli chodziło o podjęte decyzji
sprawiły, że poczuła się naprawdę poirytowana jego zachowaniem.
– Nie
możesz mnie tym obarczyć! – syknęła, starając się mówić szeptem, ale marnie
wychodziło jej panowanie jej nad tonem głosu. Zresztą nie było możliwości, żeby
obdarzone nad wyraz wyostrzonymi zmysłami istoty nie były w stanie jej
usłyszeć. – Jak możesz mi kazać decydować, czy… – Pokręciła z niedowierzaniem
głową.
Wciąż
patrzył na nią spokojnie.
– Ale w czym
problem, moja droga? – zapytał, unosząc nieznacznie brwi ku górze. Poza tym nic
nie zdradzało targających nim w tym momencie uczuć. – Sama dopiero co
zwróciłaś uwagę na to, że chłopak należy do ciebie. A więc jako jego
opiekunka, masz prawo i wręcz obowiązek odpowiednio go ukarać.
– Dimitrze…
– Isabeau wręcz nosiło. – Nie, nie ma mowy. Ja się tego nie podejmę –
powiedziała, unosząc obie dłonie ku górze w obronnym geście i cofając
się o krok do tyłu.
Jego
spojrzenie stało się jeszcze bardziej zdecydowane.
– Jeśli
teraz odmówisz, nie będę miał innego wyboru, jak samego ukarać go według
naszych praw. A wtedy chłopak zginie. – Jego krwiste tęczówki teraz
dosłownie przeszywały ją na wskroś. – Chcesz tego, Isabeau? Mam w tym
momencie kazać go zabić? – zapytał i wiedziała, że mówi absolutnie
poważnie.
Spojrzała
krótko na przerażoną Sunny, w rozszerzone w geście niedowierzania
oczy Esme, na wszystkich obecnych, a potem w końcu na skulonego pod
ścianą Heatha (chłopak starał się udawać, że zupełnie nie interesuje go to, co
się z nim stanie, ale nie potrzebowała nawet sprawdzać jego aury żeby
wiedzieć, że faktycznie jest przerażony) i ze świstem wypuściła powietrze z płuc.
A niech to szlag! Jakim cudem się w to wszystko wpakowała?
– Dobra!
Już dobra – jęknęła zrezygnowana, zaciskając dłonie w pięści. Spojrzała
poirytowana na Dimitra. – Ile mam czasu na decyzję? – zapytała. – Albo raczej
co twoim zdaniem powinnam teraz zrobić?
Na ustach
wampira pojawił się cień uśmiechu, jakby od samego początku podejrzewał, że
Isabeau w końcu tak się zachowa. To jeszcze bardziej ją poirytowało, ale
zdążyła już się przekonać, że nikogo tak naprawdę nie obchodzi ją to, że w rzeczywistości
wolałaby nie mieć niczego wspólnego z większością spraw. Być może wpadała w paranoję,
ale w tym momencie miała wrażenie, że wszyscy zmówili się przeciwko niej.
Dimitr
odwrócił się do niej plecami, po czym zwrócił się do zebranego tłumu:
– Doskonale.
Więc wszystko jasne – oznajmił, starając się nie okazywać zbytniego entuzjazmu,
żeby nie drażnić niezadowolonych z obrotu spraw nieśmiertelnych. – Isabeau
ogłosi nam swoją decyzję jutro o świcie. Oczywiście chyba nie muszę
dodawać, że kara musi być współmierna do winy, więc uniewinnienie oczywiście
nie wchodzi w grę… Do tego czasu chłopakowi włos z głowy nie spadnie
– zastrzegł. Musiał cieszyć się naprawdę sporym szacunkiem, bo chociaż na
niektórych twarzach malował się gniew, nikt nie zaprotestował. – Yves, jeśli
łaska, wiesz dobrze, gdzie są cele. Mamy tutaj tymczasowo nietykalnego więźnia,
którym powinieneś się zająć – rzucił, a potem jak gdyby nigdy nic zaczął
się oddalać.
Podobnie
jak wtedy, kiedy się pojawił, wszyscy momentalnie rozproszyli się, pozwalając
mu przejść. Oszołomiona Isabeau ruszyła za nim biegiem, szybko się z nim
zrównując i właściwie w biegu patrząc mu prosto w oczy.
Nawet jeśli
dostrzegł i zrozumiał ukrytą w jej ponurym wzroku pretensję, idąc
przed siebie nie dał nic po sobie poznać.
Wszystko wróciło do normy
równie nagle, co zostało zaburzone. Heath został aresztowany i zamknięty w miejskim
więzieniu, ale przynajmniej było wiadome, że nie ma na razie powodów, żeby
martwić się o jego życie – to akurat było dobrym posunięciem ze strony
Dimitra i Isabeau musiała mu to przyznać. Sunny przez cały czas
rozpaczała, aż w końcu zmęczona zasnęła i teraz najprawdopodobniej
spała gdzieś pod opieką Esme. Chyba jedynie ze względu na dziewczynkę i samą
Esme właśnie Isabeau miała motywację, żeby próbować cokolwiek zdziałać, w innym
wypadku bowiem prawdopodobnie zostawiłaby wszystko w rękach Dimitra, nawet
jeśli to równałoby się z wydaniem na Heatha wyroku śmierci.
Był jeszcze
jeden ciekawy problem – mianowicie złotowłosa dziewczyna, którą uratowali
Carlisle i Esme, Aqua. Z tego co powiedziała im wszystkim, kiedy
Dimitr zdecydował się zabrać ją do rezydencji, była podopieczną Tiah i zwykle
pomagała w świątyni. Dziewczyna liczyła, że kiedyś sama stanie się
wampirzycą i będzie mogła oddać się bogini Selene; Isabeau nigdy nie
spotkała człowieka, który chciałby zostać zwierzchnikiem bogini wampirów,
dlatego niejako była pod wrażeniem, kiedy o tym wszystkim słuchała. Tym
bardziej, że piękna Aqua wydawała się mieć takie same ambicje, jak Beau kiedyś.
Jeśli
chodziło o sam atak, Dimitr niechętnie wyznał, że od jakiegoś czasu miasto
zaczyna podupadać. Odejście Allegry sprawiło, że stracili jedną z najbardziej
wpływowych osób, a wkrótce kilku innych nieśmiertelnych poszło w ślady
matki Isabeau. Kolejni musieli opuścić okolicę, kiedy zaczęło się to dziwne
szaleństwo, które ogarnęło między innymi jakże potrzebnego temu miejscu Rufusa i od
takiego czasu zdawało się być już tylko gorzej. Upadła między innymi pobliska
akademia, stworzona przede wszystkim z myślą o pół-wampirach, które
miały największe szanse upodobnić się do ludzi i z nimi
współegzystować. Szkoła, którą zaliczyła sama Isabeau, wnosiła naprawdę wiele,
dlatego wieść o tym, że miejsce to praktycznie popadło w ruinę, była
co najmniej szokująca.
Wszyscy
czuli, że czasy świetności niegdyś potężnego Miasta Nocy odchodzą w zapomnienie,
co między innymi skłaniało ludzi do tego, żeby spróbować walczyć. Powstały
ruchy oporu, mające na celu przeciwstawić się wampirom, co naturalnie
zapewniało im dyskretne wsparcie wilkołaków, które od zawsze politycznie
walczyły z nieśmiertelnymi o władzę. To dlatego Yves nie był
zainteresowany atakiem na Aquę; nie zareagowałby nawet, gdyby dziewczyna była
wampirzycą, jeśli zaś chodziło o Heath’a, po prostu musiał coś zrobić, bo
było przy tym zbyt wielu świadków, w tym sam Dimitr. No i w ten
sposób mógł zrobić na złość Isabeau, której przecież chłopak – „niedoszły
morderca”, jak stwierdził Yves – podlegał.
Sama Aqua
podpadła ludzkim buntownikom – „Ciepłokrwistym”, jeśli wierzyć jej słowom –
właśnie z powodu swoich pragnień i dobrych kontaktów z nieśmiertelnymi.
Podobno omal nie przyczyniła się do złapania sporej liczby członków ruchu
oporu, gdyby ci w porę nie zorientowali się w jej zdradzie i nie
przenieśli się w inne miejsce. Aqua uparcie zarzekała się, że nie chodziło
o upodobanie się nieśmiertelnym, ale o powstrzymanie planów ataku na
nieśmiertelnych mieszkańców miasta, ale Isabeau nie była pewna, czy jej wierzy.
Tak niepozorna twarzyczka spokojnie mogła należeć do całkiem udanej
manipulantki, ale nie Isabeau było to oceniać; w tym miejscu trzeba było
być sprytnym, jeśli chciało się przeżyć.
Dziewczyna
na razie miała zostać w rezydencji; Dimitr obiecał jej ochronę do czasu,
aż pojawi się Tiah. Kapłanka miała zjawić się na dworze następnego dnia, zaraz
po tym jak Isabeau ogłosi swoją decyzję.
I tutaj
właśnie leżał największy problem.
Isabeau
uniosła głowę i spojrzała w fałszywe niebo, będącym nietypowym
sufitem w przedsionku Niebiańskiej Rezydencji. Tym razem iluzja braci
Pavarotti sprawiała, że nieboskłon był idealną repliką usłanego setkami gwiazd
atramentowego nieba nocą. Isabeau siedziała na marmurowych schodach i wpatrywała
się w lśniące punkty, niewiadomo po raz który próbując wymyślić, co
powinna powiedzieć następnego dnia podczas sądu nad Heathem. W głowie
miała totalną pustkę, a presja czasu wcale nie pomagała jej w podjęciu
słusznej decyzji, której od niej oczekiwali Dimitr, Esme i Sunny.
Musiało być
już sporo po północy – zegar w jednym z pokoi rezydencji już dawno
głośnym biciem ogłosił, że zaczął się nowy dzień. Isabeau wręcz błogosławiła,
że poza tym nie była w stanie usłyszeć jego tykania, bo prawdopodobnie
wtedy już dawno oszalałaby, świadoma nieubłaganego upływu czasu. Musiała
wymyślić coś, co wszystkich usatysfakcjonuje i co mogło być ewentualnym
zamiennikiem śmierci, ale…
Ale…
Isabeau
chciało się wyć. Chociaż było późno, a ona potrzebowała snu, w tym
momencie była tak rozbudzona, jakby wcześniej wypiła przynajmniej pół cysterny
mocnej kawy; czuła się tak, jakby nie miała być w stanie zmrużyć oka
przynajmniej przez miesiąc i to wcale jej się nie podobało. Kolejny
problem do już i tak zdecydowanie zbyt długiej listy, którą zdążyła
powstać w przeciągu ostatnich kilku miesięcy.
Oczywiście
musieli odwlec w czasie powrót do domu. Zaledwie o kilka godzin, ale
to mimo wszystko było dużo, obawiała się bowiem, że tym razem nie mają co
liczyć na pomoc Lilianne. Isabeau próbowała się z nią telepatycznie
skontaktować, ale okazało się, że nie była w stanie; nie miała pojęcia,
czy to znów problemy z szalejącą mocą, czy może Lilly jest poza jej
zasięgiem, ale tak czy inaczej teleportacja nie wchodziła w grę. Miała
jeszcze oczywiście Michaela – na przeniesienie ich z miejsca na miejsce
raczej by się zgodził, bo nie było to ingerowaniem w przyszłość o którym
bez ustanku wspominał – ale po wcześniejszej kłótni Isabeau była zbyt dumna,
żeby przywołać go i się przed nim kajać.
Znów
westchnęła; nawet tak błahy dźwięk odbił się echem w pustej sali, dobitnie
przypominając jej o tym, że jest sama. Odpowiadało jej to, bo musiała
zebrać myśli, a to miejsce wydawało się być do tego stworzone.
– Zawsze
tutaj przychodzę, kiedy mam problem – usłyszała nagle i aż podskoczyła
zaskoczona, kiedy znajomy głos przerwał jej chwilę samotności.
Dimitr
wyłonił się z cienia. Pojawił się nagle, jakby był częścią
wszechogarniającej ciemności i teraz nagle postanowił się zmaterializować.
Uśmiechnął się rozbawiony, widząc jej minę, po czym – tak cicho, jak jedynie
wampir potrafi się ruszać – podszedł bliżej i przycupnął na schodach tuż
obok niej. Zwykle irytowała ją bliskość i czuła się z jej powodu
nieswojo, ale tym razem wyjątkowo nie miała nic przeciwko; w towarzystwie
Dimitra wręcz czuła się… dobrze.
– Szanowny
król miewa problemy? – zapytała z typową dla siebie kpiną, zerkając na
niego z ukosa.
Znów
jedynie się uśmiechnął.
– Nie
jestem królem – przypomniał. – Tak jest im po prostu łatwiej, ale bynajmniej
nie mam korony, berła i tronu. Wiesz dobrze, że nie uznajemy monarchii –
dodał z westchnieniem. – Oczywiście dla części byłoby łatwiej, gdyby
jednak istniała, bo żyli w czasach, kiedy to królowie rządzili. Są pewnie
tacy, których bardzo zadowoliłby absolutyzm, zwłaszcza przez wzgląd na to, że
jesteśmy we Francji, ale z drugiej strony jakoś nie mam ochoty zostać
kolejnym francuskim monarchą, którego rewolucjoniści skrócą o głowę. –
Roześmiał się smutno. – Wilkołaki dostałyby szału. A mnie bardzo łatwo
wyobrazić sobie Yves’a w roli kata.
Isabeau
spojrzała na niego sceptycznie. Plótł trzy po trzy, żeby ukryć denerwowanie –
dotarło to do niej i nieco zaskoczy, bo nie sądziła, że świętobliwy i zawsze
opanowany Dimitr może kiedykolwiek czuć się zdenerwowanym. Zaintrygowana na
moment zapomniała o sprawie Heatha i zbliżającym się sądzie i całkowicie
skupiła na wampirze.
– Ach, więc
przerywasz mi chwilę samotności – jakże pożądaną chwilę samotności – żeby pleść
o rewolucji francuskiej? – zapytała, mając nadzieję, że w końcu
przejdzie do rzeczy i powie jej, co mam do powiedzenia.
– To
zależy. A chcesz rozmawiać o rewolucji francuskiej? – zapytał niejaką
nadzieją na to, że uda mu się jeszcze pociągnąć tę dyskusję o niczym.
Uśmiechnęła
się odrobinę złośliwie.
– Raczej
niekoniecznie. – Spojrzała na niego badawczo. – Tak swoją drogą, doprowadziłeś
już bibliotekę do porządku? – zapytała, postanawiając się nad nim zlitować i zmienić
temat na jakiś bardziej aktualny i jednocześnie bezpieczny; po głębszym
zastanowieniu doszła do wniosku, że niekoniecznie chce się dowiedzieć do czego
Dimitr faktycznie zmierzał, bo jeśli to tyczyło się tego o czym myślała…
– Lucas i Matthew
wciąż nad tym pracują – odparł i skrzywił się na jakieś wspomnienie. –
Tyle książek… Gdybym wiedział, uciekłbym z wrzaskiem, kiedy tylko
uświadomiłbym sobie, że twoi znajomi nie mają bladego pojęcia na temat twojej
przeszłości, zwłaszcza Aldero – rzucił półżartem, po czym zawahał się.
– To ma być
forma przeprosin? – upewniła się, unosząc brwi ku górze. – Zresztą teraz już
bez znaczenia, bo o wszystkim wiedzą. O tym kim jestem a raczej
byłabym również – dodała, bo jednak zdecydowała im się wyjaśnić całą sytuację z kapłanką
i boginią Selene.
Może i miał
rację, kiedy zdecydował się, że powinni wiedzieć. Carlisle był zafascynowany
kultem bogini nocy, ale jak na razie nie zadawał zbyt wielu pytań, być może
bojąc się ewentualnej reakcji Isabeau. Po tym, jak wpadła w furię, kiedy
na jaw wyszła sprawa z Aldero, dziewczyna sama nie była pewna tego, jak
może zareagować w innych sytuacjach. Gniew coraz częściej wymykał się jej
spod kontroli, podobnie jak moc, a ona nie miała pojęcia dlaczego i co
jest tego bezpośrednią przyczyną.
Zawsze
miała ciężki charakter, ale chyba nawet ciąża i szalejące hormony nie
mogły doprowadzić do czegoś takiego. Czasami zastanawiała się nad tym, czy nie
powinna co tym z kimś porozmawiać, ale zawsze ostatecznie dochodziła do
wniosku, że lepiej zachować to dla siebie. To była jej sprawa, poza tym wtedy
musiałaby wspomnieć również o ciąży, a na to zupełnie nie była
gotowa.
– A jeśli
tak? – Pytanie Dimitra wyrwało ją z zamyślenia.
Zamrugała i spojrzała
na niego mało przytomnie.
– Hm?
Wywrócił
oczami.
– Jeśli to
przeprosiny – sprowadził ją na ziemię – to czy mogę liczyć na przebaczenie,
kapłanko? – zapytał, szczerząc się w uśmiechu; nawet w ciemności
dostrzegła jego białe, równe i z pewnością niebezpieczne zęby.
– Przestań
nazywać mnie kapłanką, a wtedy się zastanowię.
Wiedział,
że sobie z niego żartuje – przynajmniej częściowo, bo naprawdę miała dość
słuchania, jak wszyscy określają ją mianem z którego zrezygnowała –
dlatego jedynie się roześmiał. Miał przyjemny dla ucha śmiech, który zawsze jej
się udzielał i pomagał się rozluźnić, dlatego po chwili również się
roześmiała.
Dimitr
spoglądał na nią zafascynowany.
– Miałem
wrażenie, że nigdy więcej nie usłyszę tego cudownego dźwięku – westchnął z rozmarzeniem.
– Sama nie wiesz, jak przyjemnie się na ciebie patrzy, kiedy zachowujesz się
tak naturalnie – westchnął.
Posłała mu
jeden ze swoich najpiękniejszych i jednocześnie najbardziej wyniosłych
uśmiechów, po czym nieco poprawiła się na stopniu, który zajmowali. Z zaskoczeniem
uświadomiła sobie, że odległość, która ich początkowo dzieliła drastycznie
zmalała. To odkrycie ją zdezorientowało, tym bardziej, że nie pamiętała które z nich
się przysunęło – prawdopodobnie zrobili to oboje. I znów przekonała się, że
ta bliskość wcale nie sprawia, że czuje jakikolwiek dyskomfort; wręcz
przeciwnie – miała wrażenie, że wciąż są zbyt daleko.
Zapadła
chwila ciszy, ale i ta nie była czymś, co by ciążyło. Przez kilka chwil po
prostu siedzieli, wpatrując się w gwiazdy, a Isabeau przypomniały się
te niezliczone momenty z przeszłości, kiedy każde z nich było inne, a życie
było prostsze. Kiedy Aldero żył, wszystko wyglądało inaczej, a ona
boleśnie przekonała się, że jego śmierć zaprzepaściła naprawdę wiele rzeczy,
które mogły się z czasem wydarzyć.
Westchnęła;
Dimitr zerknął na nią, ale nic nie powiedział.
– A niech
cię szlag! – sapnęła nagle; zabrzmiało to zupełnie bez sensu, ale się nie
przejmowała, bo wielokrotnie zdarzało jej się zachowywać irracjonalnie. –
Powinnam cię chyba zabić za to, że mnie to wplątałeś. Ja zupełnie nie mam
pojęcia, co powinnam zrobić z tym całym Heathem – pożaliła mu się, nagle
po prostu dając upust wszystkim swoim emocjom. – Przecież to oczywiste, że
wszyscy chcą jego śmierci. Kimkolwiek dla nich jest Esme, liczy się sam fakt
zaatakowania nieśmiertelnego i oni po prostu oczekują, że każę go zabić. A teraz
dzięki tobie jeszcze lepiej byłoby, gdybym sama do niego podeszła i urwała
mu głowę.
Nie od razu
zareagował, kiedy zaś to zrobił, zachował się zupełnie inaczej niż się
spodziewała. Zamiast cokolwiek powiedzieć – jakkolwiek się usprawiedliwić,
przeprosić albo przynajmniej ją wyśmiać i przypomnieć, że takie właśnie
jest życie, a ona powinna się z tym pogodzić i wziąć się w garść
– po prostu musnął dłonią jej odsłonięte ramię. Za sprawą jego dotyku między
nimi przebiegł jakiś prąd; zadrżała na całym ciele, co było zupełnie bez sensu,
bo jednocześnie momentalnie zrobiło jej się gorąco.
Spojrzała
na Dimitra i otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale nie miała po temu
okazji – jego twarz nagle znalazła się tuż przy jej własnej, usta zaś odnalazły
jej wargi i wpiły się w nie niemal agresywnie. Westchnęła i odwzajemniła
pocałunek, nagle tracąc kontrolę nad własnym ciałem i przebiegającymi
przez jej pamięć myślami. Jej dłonie – chociaż wcale nie przypominała sobie,
żeby podejmowała jakąkolwiek decyzję – nagle znalazły się na jego plecach. Miał
na sobie jedynie białą, luźną koszulę, dlatego bez trudu udało jej się wsunąć
pod nią dłonie i już po chwili błądziła dłońmi po jego nagiej, marmurowej
skórze.
Dawno nie
czuła czegoś takiego. Pocałunek był długi, namiętny i pełen tęsknoty,
którą – jak nagle do niej dotarło – czuli oboje. Dimitr pragnął jej od momentu,
kiedy tylko się poznali i trwał w tym uczuciu, w miłości do
niej, przez całych czterysta lat. Ból, który mu sprawiła, kiedy odeszła, w tym
momencie nie miał dla niego żadnego znaczenia; wybaczył jej wszystko już dawno i był
gotów cierpieć dalej, byleby tylko mieć ją chociaż przez moment. Czuła jego
pragnienia, jakby były jej własnymi – a może i faktycznie tak było,
bo już dawno przekonała się, że właściwie nie zna samej siebie.
Całował ją
tak długo, aż nagle zabrakło jej tlenu; kręciło jej się w głowie i ledwo
łapała oddech, on zaś – chociaż zupełnie nie potrzebował powietrza i oddechu
– dyszał tak ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Jego oczy pociemniały,
ale nie z powodu pragnienia, ale od nadmiaru emocji, które wreszcie
przejęły nad nią kontrolę i mogły znaleźć ujście; teraz, kiedy w końcu
zdecydował się zrobić to, czego od tylu lat pragnął, czuł się naprawdę wolny.
Znów
nachylił się w jej stronę, ale tym razem nie po to, żeby ją pocałować.
Jego palce zacisnęły się na jej ramionach, krwiste tęczówki zaś odnalazły jej
błękitne oczy i spojrzały weń tak błagalnie, że aż ją to sparaliżowało.
– Isabeau… –
wychrypiał zmienionym od nadmiaru emocji głosem. – Och, Isabeau… Moja
najukochańsza, mój ty aniele… – Mówił coraz szybciej, jakby bojąc się, że nagle
mu przerwie, a potem spróbuje uciec i znów zniknie na czterysta lat.
– Błagam cię, najdroższa, moja jedyna miłości, kochaj się ze mną. Ja…
Przerwała
mu pocałunkiem, który dał mu więcej niż tysiące wypowiedzianych słów. Porwał ją
na ręce, zanim zdążyła się obejrzeć, po czym ruszył biegiem po schodach,
przeskakując po kilka stopni na raz i kierując się wprost do swojej
komnaty.
A potem
była już tylko ona i on – nic więcej nie miało znaczenia.
hmmm... zastanawia mnie to czy jak (jeśli) dimitr dozie się o ciąży nie pomysli że to jego dziecko. Ciekawe. Ciekawe. pozdrawiam - Anja ^^
OdpowiedzUsuńNie będę Cię okłamywać, nie przeczytałam wcześniejszych rozdziałów - nie oszukujmy się, tego jest dużo, ale przeczytałam ten i stwierdzam oficjalnie na mocy nadanej mi mocy, że jest BOSKO PISZESZ. Masz coś przeciwko, żebym dodała Cię do linek i nadrobiła Twoje opowiadanie, hę? Proszę, odpisz :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ♥
Będzie dziś ?
OdpowiedzUsuńnie zebym cie pośpieszała, po prostu jestem ciekawa i nie mogę się już doczekać. ;*
Będzie. Już się pisze =)
Usuń