Isabeau
Isabeau już dawno nie czuła
się tak cudownie. Wrażenie było takie, jakby przynajmniej na jeden wieczór
zrzuciła z siebie wszystkie troski; zapomniała o problemach i w końcu
mogła się naprawdę bawić, zajmując się tym do czego była stworzona. Unikała
wszystkiego, co wiązało się z przeszłością, więc i obowiązków
kapłanki, którą przecież miała zostać, w obawie, że wspomnienia ją
zniszczą.
Nic
bardziej mylnego. Decyzja o tym, żeby jednak pozostać i pomóc
Dimitrowi okazała się najlepszą, jaką mogła podjąć. Tańczyła, śmiała się i zachowywała
jak mała dziewczynka, chyba idealnie wcielając się w rolę kapłanki Selene
– przecież dokładnie tak powinna się czuć w Noc Pojednania, czyż nie?
Nieskromnie
musiała przyznać, że pomysł z zabawą ciemnością i iluzją, którą
tworzyli Pavarotti, był znakomity. Hm, musiała poprosić Lucasa, żeby na stałe
został jej bardem i recytował, jeśli kiedyś jeszcze zdecyduje się wziąć
udział w podobnym przedsięwzięciu. Fakt, że w ogóle o tym
myślała, był niejako przełomem i sama była nim zaskoczona.
Z kolei
mina Aquy była bezcenna. To jeszcze bardziej poprawiło nastrój Isabeau. Musiała
kogoś wybrać i w pierwszym momencie pomyślała właśnie o dziewczynie,
która prawdopodobnie zostałaby skatowana na samym środku placu i to przez
ludzi, gdyby Carlisle i Esme w porę ich nie powstrzymali. Jeśli ktoś
bardziej zasłużył na nieśmiertelność i związane z nią przywileje,
była to bez wątpienia Aqua.
Obserwując
oszołomienie na twarzy dziewczyny, przy której nagle dosłownie zmaterializował
się Matthew i teraz właściwie na wpół niósł, a na wpół ciągnął
blondynkę w stronę Dimitra i Isabeau, dziewczyna myślała o tym,
że istniał jeszcze jeden istotny powód. Aqua, podobnie ja Maya, była
podopieczną Tiah i miała olbrzymią wiedzę, którą w przyszłości mogła
wykorzystać. Kiedy Isabeau odejdzie, Dimitr będzie miał materiał na nową
kapłankę… Uznała, że zostawienie mu takiej „furtki” było uczciwe, bacząc na sytuację.
Aqua omal
nie wywróciła się, próbując wspiąć się na podwyższenie. Kiedy w końcu jej
się to udało, omal nie wpadła na Isabeau, chyba ledwo powstrzymując się od
rzucenia się jej na szyję.
– Panienko
Isabeau, ja… – zaczęła, ale Isabeau jedynie mrugnęła do niej porozumiewawczo,
po czym wyminęła ją i lekko zeskoczywszy z podwyższenia, zniknęła w tłumie;
swoje zrobiła, a tera wszystko zależało od Dimitra. – Dziękuję… – usłyszała
jeszcze oszołomiony szept Aquy, chociaż równie dobrze mógł jej się jedynie przywidzieć.
To drugie
nie było nawet takie nieprawdopodobne. Odkąd stojąc na placu i wypowiadając
słowa, które nagle pojawiły się w jej głowie, a które pomogły jej
uratować życie Heatha, Isabeau miała wrażenie, że powoli zaczyna tracić zmysły.
Teraz mówiła dokładnie to, co chciała i nie było w tym nic
niezwykłego, ale cały czas nachodziły ją dziwne myśli, których nie rozumiała i które
sprawiały, że miała prawdziwy mętlik w głowie.
Kiedy się
nad tym zastanawiała, nie była w stanie przypomnieć sobie, czego dotyczyły
te myśli, ale miała absolutną pewność, że nie należały do niej. Kilka razy
podczas tańca miała niejasne wrażenie, że jest obserwowana – nic dziwnego,
bacząc na cały tłum gapiów, ale uczucie to nie było czymś normalnym i przez
cały czas była go świadoma. Obserwowana przez kogoś, kogo nie potrafiła nazwać i kto
był obecny, chociaż za żadne skarby nie mogła go dostrzec.
I jakby
tego było mało, moment w którym bawiła się ciemnością… Kiedy sprawiała, że
ta tańczyła wokół niej, dając niezwykły efekt, jednocześnie czuła coś, czego
nie potrafiła nazwać. Było to niczym dzika satysfakcja, płynąca właśnie z tego,
że może tańczyć i rozkazywać ciemności. Isabeau już dawno zauważyła, że od
jakiegoś czasu zdecydowanie lepiej czuje się po zachodzie słońca, ale teraz
zaczynało być to coraz bardziej uciążliwie i trochę ją niepokoiło.
Bo ciemność
zdawała się ją wołać. Tajemnicza, niebezpieczna i pociągająca. Isabeau
pożądała jej, chociaż zupełnie nie wiedziała, czego powinna oczekiwać.
Spróbowała
skupić się na przeciskaniu przez tłum. Mieszkańcy – wampiry, hybrydy,
zmiennokształtni, ludzie… – wszyscy ci ustępowali jej miejsca, kłaniając się z szacunkiem
albo posyłając jej przyjazne uśmiechy. Jedynie wilkołaki uparcie ją ignorowali,
większość pewnie przez wzgląd na autorytet Yves’a i ich znane wszystkim
relacje, ale zupełnie jej to nie interesowało. Tak naprawdę przecież nie była
kapłanką – nie została nią oficjalnie – dlatego nie zamierzała wymagać szacunku
od wszystkich.
A jednak to
było miłe i czuła się mile połechtana. Szła dumnie, wyprostowana i pewna
siebie, uśmiechając się do mijanych osób i odwzajemniając ich przyjazne
gesty. Była to miła odmiana po tym, jak reagowali na nią, kiedy stanęła w obronie
człowieka.
Coś
przykuło jej uwagę – burza kasztanowych loków, która mignęła jej gdzieś w tłumie.
Przyśpieszyła nieco, pośpiesznie przepychając się w stronę, gdzie
zobaczyła charakterystyczne włosy Loreny – pół-wampirzycy i byłej
członkini szeregów Volturi oraz przyjaciółki Layli. To właściwie przez
niezwykły dar dziewczyny (albo raczej to, że dhampirzyca nie miała określonego
daru i nigdy nie było wiadomo, co mogła spowodować) mieli problemy z Lawrence’m
i telepatami, przez to też Isabeau musiała doprowadzić do tego, żeby z pomocą
Michaela ściągnąć do dwudziestego wieku Renesmee.
Isabeau
właściwie jej nie znała, bo spotkały się zaledwie razy i praktycznie nie
zamieniły ze sobą ani słowa, ale obecność kogoś znajomego była pocieszająca.
Miała zresztą naiwną nadzieję, że Lorena może wiedzieć cokolwiek na temat
Layli.
Lorena zniknęła
jej z oczu, ale Isabeau była niemal całkowicie pewna, w którym
kierunku podążała. W tym miejscu tłum był nieco rzadszy i łatwiej
było się poruszać, a jednak i tak aż się wzdrygnęła, kiedy nagle
pojawili się przy niej Carlisle i Esme.
– Isabeau,
była cudowna – oznajmiła z entuzjazmem wampirzyca i chyba się nad tym
nie zastanawiając, po prostu ją uściskała. Zaraz zorientowała się co robi i pośpiesznie
się odsunęła. – Wybacz, ale to było takie niezwykłe… – westchnęła, uśmiechając
się przepraszająco.
Isabeau
skinęła ze zniecierpliwieniem głową, wciąż obserwując tłum i starając się
dostrzec jakikolwiek ślad Loreny.
– Mówiłam,
że się bawimy. Postanowiłam nieco wykorzystać Pavarottich, kiedy zorientowałam
się, że regularnie przesiadują pod moją komnatą – powiedziała, zerkając na
nich. Zaczynała godzić się z tym, że Lorena zniknęła gdzieś w mieszaninie
ciał. – Ach, tak na przyszłość, Dimitr po prostu nie wie, jaki bywa czarujący –
dodała, mrugając porozumiewawczo do Carlisle’a. – Ale do Esme nic nie ma. Ja
wystarczę mu w zupełności – zapewniła i ledwo powstrzymała się od
śmiechu, widząc ich speszone miny.
– Zapamiętam…
Coś się stało, Isabeau? – zapytał pośpiesznie Carlisle, decydując się zmienić
temat.
Pokiwała
głową, nie przestając się rozglądać. Chociaż miała na sobie wysokie szpilki,
dodatkowo stanęła na palcach, żeby lepiej widzieć, chociaż to i tak nic
nie dawało.
– Mogłabym
dać sobie rękę uciąć, że właśnie widziałam Lorenę – wyjaśniła; wcale nie
zdziwił ją cień, którzy przebiegł przez twarz doktora, bo jakby nie patrzeć to z winy
jej i towarzyszącego jej wampira Angela, jego ojciec był teraz
nieśmiertelnym.
– Lorenę? –
dziwiła się Esme. – Tę, która…? – zaczęła, żeby się upewnić, ale Isabeau nie
dała jej skończyć, ucinając dyskusję machnięciem ręki.
– Nie wiem
jak wy, ale ja znam tylko jedną Lorenę – powiedziała po prostu, znów zaczynając
się przepychać przez tłum. – Idziecie? – zapytała obojętnie, zbyt pochłonięta
rozglądaniem się dookoła.
Nic nie
powiedzieli, ale ruszyli za nią. Isabeau nieco drażniło, że musi pilnować, żeby
czasem się nie rozdzielili, ale starała się o tym nie myśleć. Słyszała
gwar rozmów, muzykę i śmiechy – zwłaszcza charakterystyczny, niewinny i jak
najbardziej dziecinny śmiech Sunny, która najwyraźniej doskonale bawiła się,
mogąc tańczyć – a także głos Dimitra, który właśnie mówił coś na temat
Aquy i podjętego przez Isabeau wyboru.
Beau
zdawała sobie sprawę, że blondynka chyba do tej pory nie otrząsnęła się z szoku,
chociaż miała nadzieję, że będzie coś podejrzewała i psychicznie jakoś się
przygotuje, kiedy Isabeau posłała po nią Pavarottich i dała jej jedną z najlepszych
sukni wieczorowych, jaką udało jej się znaleźć. Cóż, Aqua najwyraźniej była
przekonana, że to po prostu prezent, żeby się jakoś prezentowała albo oznaka
litości po tym, jakby zginęła Tiah – jej mentorka i opiekunka.
Przestała o tym
myśleć, koncentrując się na odpowiednim kierowaniu mocy. Rozesłała ją na
wszystkie strony, umysłem badając okolicę i próbując odszukać coś, co
naprowadziłoby ją na ślad Loreny. Zdążyła zapoznać się z jej aurą, kiedy
widziała ją po raz ostatni, dlatego mniej więcej zdawała sobie sprawę z tego,
czego powinna szukać.
Odpowiedź
przyszła szybko, a Isabeau uśmiechnęła się tryumfalnie. Najwyraźniej
okres, kiedy moce wymykały się jej spod kontroli, miała już za sobą – nic nie
wybuchło, ziemna nie zaczęła drżeć, woda zaś nagle nie pojawiła się w najmniej
spodziewanym momencie i miejscu. Ruszyła pośpiesznie w kierunku,
gdzie wyczuwała obecność Loreny i – o ile się nie pomyliła – Angela, w głowie
powoli układając sobie, czego chciała się od nich dowiedzieć.
Wtedy to
poczuła, chociaż nie miała pewności, czym jest i jako to nazwać. Było
niczym niepozorny punkt, który wyczuła i który zaraz znikł, zanim
zdążyłaby go namierzyć. Dookoła było mnóstwo niezwykłych, uzdolnionych istot,
więc to mogła być każda z nich, a jednak coś w tym, co poczuła,
ją zaintrygowało.
A jednak
postanowiła to zignorować, szybko wyrzucając to z pamięci i być może w tamtym
momencie popełniając jeden z największych błędów swojego życia.
Lorena i Angel
znajdowali się w mniej zatłoczonej części placu. Wampir właściwie pozwalał
siedzieć dziewczynie na swoich plecach, żeby miała lepszy widok. Pochylała się
nisko, opierając brodę na jego ciemnej czuprynie; jej loki raz po raz muskały
jego blade policzki, co chyba sprawiało mu całkiem sporo przyjemności.
Isabeau
uśmiechnęła się pod nosem; już kiedy widziała ich po raz ostatni, miała
wrażenie, że pomiędzy tą dwójką prędzej czy później coś będzie i najwyraźniej
się nie pomyliła.
– Dobry
wieczór, Rosyjska Ruletko – rzuciła z rozbawieniem, nawiązując do
nieobliczalnych zdolności Loreny.
Zaskoczony
jej głosem Angel odwrócił się tak gwałtownie, że dziewczyna omal nie spadła na
ziemię. W porę pochwycił ją i bezpiecznie odstawił na ziemię, po czym
machinalnie wepchnął ją za siebie, gotowy bronić się przed ewentualnym atakiem.
Isabeau
wywróciła oczami i uniosła obie ręce w poddańczym geście;
zorientowała się po oczach, że udało im się ją rozpoznać i znacznie się
uspokoili.
– Wrzuć na
luz. Nie jesteś księciem na białym koniu, ona nie jest księżniczką w opałach,
a ja nie jestem złą czarownicą, która was wszystkich pozabija. Pomyliłeś
mnie z moją złą siostrą. To ta od ognia – mruknęła nieco ponuro,
niechętnie wspominając o zdradzie Layli.
Angel
zmierzył ją wzrokiem.
– Nie mamy
pojęcia, co dzieje się z Lay, jeśli o to chciałaś zapytać –
powiedział zamiast powitania, postanawiając zagrać w ostatnie karty.
Doskonale wiedział, czego może od nich chcieć młodsza z sióstr Licavoli. –
Isabeau, tak? – upewnił się.
Lorena wychyliła
się zza pleców Angela, po czym zrównała się z nim, nie zamierzając się
chować. Po wyrazie jej twarzy Isabeau zorientowała się, że dziewczyna jest
bardziej pozytywnie nastawiona, chociaż w obecności Beau wydawała się
zagubiona.
– Angel,
nie bądź niemiły – skarciła go, uśmiechając się niepewnie. – Byłam zaskoczona,
kiedy cię tutaj zobaczyłam. Lay niewiele o tobie opowiadała, więc nie
wiedziałam…
Isabeau
machnęła ręką, żeby jej przerwać.
– Tymczasowe
zastępstwo. Powiedzmy, że mam predyspozycję – powiedziała pośpiesznie, zanim
Lorena czy Angel zaczęliby się szykować do tego, żeby się przed nią kłaniać. –
Tak z czystej ciekawości… Mogę wiedzieć, co tutaj robicie?
Po
spojrzeniu Angela zorientowała się, że w końcu dołączyli do niej Carlisle i Esme.
Nie musiała się oglądać, żeby podejrzewać, jaka musi być reakcja doktora na
widok Angela – atmosfera nagle tak zgęstniała, że bez trudu można było ją kroić
nożem albo zawiesić w powietrzu siekierę. Isabeau mogła się tego
spodziewać, chociaż nie spodziewała się, że będzie aż źle aż do tego stopnia.
Angel
przemienił Lawrence’a – przypadkiem, ale jednak. Kiedy Carlisle się o tym
dowiedział, był szoku i po prostu wyszedł, nie będąc w stanie ani o tym
rozmawiać, ani dowiedzieć się od Loreny i Angela czegoś więcej. Wychodziło
na to, że nawet mimo tych wszystkich tygodni i tego, co się wydarzyło,
wciąż nie do końca sobie z tym radził.
Zapadła
chwila zdecydowanie nieprzyjemnej ciszy, a Isabeau przeszło przez myśl, że
poziom testosteronu w powietrzu jest zdecydowanie zbyt wysoki. Tym
bardziej jej ulżyło, kiedy Angel w końcu drgnął, postanawiając zareagować.
– Może
pójdę poszukać czegoś do picia, co Lo? – zagadnął, decydując się na pierwszy
temat, jaki przyszedł mu do głowy. – O ile oczywiście mogę cię na moment
zostawić? – dodał i jasne było, że pytanie nie jest skierowane do
dziewczyny.
– Oczywiście,
że możesz – obruszyła się Lorena. – Co najwyżej przypadkiem coś wysadzę,
próbując się bronić – zażartowała, a sądząc po spojrzeniu wampira, wcale
go to nie przekonało.
– Nie, wcale
nie jesteś dzieckiem – powtórzył z sarkazmem, przelotnie muskając wargami
usta Loreny. – Poza tym, nie z tobą w tym momencie rozmawiam – dodał,
całkiem skutecznie ją drażniąc.
Isabeau
doszła do wniosku, że zdecydowanie mogliby się ze sobą dogadać; już go lubiła.
– Czy
wystarczy ci fakt, że mam na swoje skinienie całą straż Dimitra? – zapytała
spokojnie, uśmiechając się.
Na ustach
Angela pojawiło się coś, co można było określić mianem słabego uśmiechu.
– W zupełności
– zgodził się.
Oddalił się
tak szybko, jakby się kurzyło, ale nikt chyba nie miał mu tego za złe.
Atmosfera stała się bardziej znośna, tym bardziej, że Lorena należała do
kategorii osób, których w zasadzie nie dało się nie lubić – niezależnie od
tego, co miały na sumieniu.
Isabeau
szybko zorientowała się, że jeśli chodzi o Laylę, Lorena wie jeszcze mniej
od niej, przez co ostatecznie stanęło na tym, że to Beau dostarczyła jej
najświeższych informacji. Dziewczyna była w szoku – jakby nie patrzeć, nie
na co dzień najlepsza przyjaciółka staje się nagle swoim całkowitym
przeciwieństwem – ale obiecała, że gdyby tylko o czymś się dowiedziała,
natychmiast da Isabeau znać.
Jak się
okazało, ona i Angel bezustannie byli w ruchu. Po ucieczce od Aro,
który przez lata utrzymywał ją w przekonaniu, że on i Sulpicia są
biologicznymi rodzicami dziewczyny, obawiała się tego, że Volturi będą jej
szukać i spróbują zmusić do powrotu. Miasto Nocy wydawało się być dla
dziewczyny wybawieniem – dar Dimitra nie obejmował tego miejsca, dzięki czemu
miała być bezpieczna.
– Angel
uważa, że nie możemy nigdzie się zbytnio zatrzymywać, ale ja bardzo chciałam
dowiedzieć się czegoś więcej o sobie – wyznała, powoli rozkręcając się w swojej
opowieści. Isabeau doszła do wniosku, że Lorena od dawna nie rozmawiała z kimś
innym niż Angel i teraz bardzo dobrze czuje się, mogąc się wygadać. –
Próbowaliśmy jednocześnie podróżować i szukać informacji na mój temat, ale
to było trudne. Opieraliśmy się na wiadomościach o rodach, które Volturi
rozbili w ciągu ostatnich kilku wieków, bo najprawdopodobniej pochodziłam z jednego
z nich, ale jak na razie nic nie znaleźliśmy – westchnęła. – Wszyscy,
którzy mogą coś wiedzieć albo nie żyją, albo nie chcą się ujawnić. Sama już nie
wiem, ale to bardzo frustrujące – przyznała.
Isabeau
potrafiła sobie wyobrazić, że tak jest, ale podejrzewała, że Lorena raczej nie
chce usłyszeć mających przynieść ukojenie słów o tym, że pewnie jeszcze
jej się uda. Pewnie od Angela nasłuchała się tego nie raz, prędzej więc miała
się zdenerwować niż poczuć lepiej.
Ostatecznie
wdała się w dłuższą dyskusję z Esme i – co Isabeau zaskoczyło – z Carlise’m.
Wampir najwyraźniej postanowił spróbować się przełamać i rozmawiać z Loreną
całkiem swobodnie, próbując dowiedzieć się czegoś więcej na temat jej życia na
dworze. Fakt, że przez tak długi okres czasu była przez Aro ukrywana,
faktycznie wzbudzał zainteresowanie i zaskakiwał, tym bardziej, że doktor
miał o Włochach mimo wszystko pozytywne zdanie, bacząc na to, co robili.
Sam mieszkał z nimi jakiś czas, więc tym bardziej nie rozumiał postępowania
Aro.
W
przeciwieństwie do Isabeau. Co prawda, gdyby nie Volturi, istnienie wampirów
już dawno wyszłoby na jaw, ale to nie zmieniało faktu, że dla Isabeau była to
banda oszustów, którym faktycznie zależało na władzy i wcieleniu do straży
wszystkich tych, których ze względu na dary warto było mieć po swojej stronie.
Fakt, że mieli jakieś swoje mroczne tajemnice w najmniejszym stopniu ich
nie dziwił, podobnie zresztą jak to, że faktycznie bali się każdego, kto mógł
zagrażać ich pozycji.
Przysłuchiwała
się temu przez jakiś czas, ostatecznie jednak postanowiła zostawić Lorenę z Cullenami.
Emocje związane z ceremonią, którą miała poprowadzić, w końcu opadły i teraz
czuła wyłącznie narastające zmęczenie, które sprawiało, że dosłownie padała z nóg.
Podejrzewała, że w jakimś stopniu mogła być to wina ciąży, dlatego po
prostu oddaliła się, mrucząc, że wraca do rezydencji. Chyba nawet nie zwrócili
na nią większej uwagi, co w normalnym wypadku by ją uraziło, ale w tym
momencie jak najbardziej było jej na rękę – nie chciała obstawy.
Nikt nie
zwracał na nią większej uwagi, dlatego bez trudu wymknęła się z placu i już
po kilku minutach, pędziła pustą drogą w stronę Niebiańskiej Rezydencji.
Brama i drzwi wejściowe były otwarte, bowiem trzeba by było być prawdziwym
szaleńcem, żeby próbować włamać się do posiadłości Dimitra; zresztą po co ktoś
miałby tutaj wchodzić, skoro wampir w najlepsze bawił się podczas Nocy
Pojednania?
A jednak
kiedy Isabeau weszła do swoje sypialni, naszło ją niejasne przeczucie, że coś
zdecydowanie jest nie tak. Panująca cisza i opustoszałe korytarze wydały
jej się nagle zupełnie nie na miejscu, kiedy zaś rozglądała się po zacienionym
pokoju, po prostu czuła, że coś jest nie tak i że to uparcie umyka jej
uwadze.
Spięła się
cała i czujnie rozejrzała dookoła. Powoli weszła do środka i starannie
zamknęła za sobą drzwi, po czym zapaliła światło. Ostry blask oślepił ją –
biegnąc przez noc, odwykła od jasności – szybko jednak przyzwyczaiła tęczówki i skupiła
się na dokładnym analizowaniu tego co widziała i słyszała.
Wszystko
wydawało się być w porządku. Meble stały na swoich miejscach, łóżko było
starannie zasłane, a ubrania porozrzucane po całym pokoju – dokładnie tak,
jak je zostawiła, kiedy w pośpiechu przeglądała stroje, starając się
wybrać ten odpowiedni.
Co prawda
drzwi balkonu były uchylone, chociaż zdawało jej się, że przed wyjściem je
zamknęła, ale przecież mogła się mylić. Śpieszyła się, więc mogła jednak
zapomnieć albo zrobić coś źle…
Serce jej
przyśpieszyło, zdradzając narastające napięcie i odczuwane z całą
mocą zdenerwowanie.
Coś było
nie tak.
Nagły ruch
gdzieś po lewej stronie przykuł jej uwagę. Spięła się cała i raz jeszcze
rozejrzała się dookoła, ale nie zobaczyła niczego, prócz swojego okazałego,
przesadnie zdobionego łóżka i akwamarynowej pościeli, idealnie
wkomponowanej w kolorystykę komnaty.
Nerwowo
przeczesała włosy palcami i zaraz doskoczyła do komody, gdzie leżał
ciężki, srebrzysty nóż z długim ostrzem. Służył co prawda do otwierania
listów (jakież to staroświeckie!) i teraz traktowała go jako dziwaczną
ozdobę, ale w gruncie rzeczy, w tym momencie potrzebowała
jakiejkolwiek broni, nawet jeśli na nieśmiertelnych nie zawsze bywała
skuteczna.
Znów coś
się poruszyło. Isabeau podeszła do łóżka, w końcu dostrzegając, skąd brał
się ten dziwny ruch – z jednej poduszek. Jakby tego było mało, w końcu
poczuła dziwny, przyprawiający o mdłości zapach, którym wypełnione było
powietrze w komnacie…
Poduszka
znów się poruszyła – teraz widziała to doskonale. Zła i wystraszona
jednocześnie, Isabeau szybkich ruchem przecięła poszewkę nożem.
A potem
zaczęła krzyczeć.
Co to? Co to! Powiedz!!! W pierwszej chwili pomyślałam, że to Drake, ale niby jak taki duży mężczyzna, ma się zmieścić w poduszce? ^^ Nie.. to nie on. Chyba. To nie będzie człowiek, nie? :P Nie zmieści się w poduszce! Dobra, nie będę gdybać.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny!! Niecierpliwie ^^
no właśnie co to , pierwsze co mi przyszło na myśl to jakiś żart tych braci ;> ciekawe ciekawe.
OdpowiedzUsuńAnja ; *