17 marca 2013

Czterdzieści dwa

Isabeau
– Zaczniesz od lewej, a potem będziesz powoli przemieszczała się… – mówiła monotonnym głosem kobieta, której imię już dawno wyleciało Isabeau z głowy.
W dziewczynie aż się zagotowało.
– Wiem – przerwała. – Już to słyszałam.
Kobieta przeczesała palcami czarne włosy, gdzieniegdzie już poprzecinane szarymi pasemkami, po czym spojrzała na nią karcąco.
– Mogłaby mi, panienka, nie przerywać? Mam pomóc przygotować uroczystość, a zostało naprawdę mało czasu – przypomniała, nie zwracając uwagi na to, że Isabeau patrzy na nią tak, jakby miała ochotę zacisnąć palce na jej szyi.
– Będę przerywać, bo o ile mi wiadomo, to ja prowadzę uroczystość i zrobię to po swojemu – zdenerwowała się, ruchem ręki dając kobiecie do zrozumienia, żeby nawet nie próbowała przekonywać ją do ubrania zdecydowanie zbyt staroświeckiej, falbaniastej sukienki, którą ta właśnie zamierzała jej zaproponować. – Dziękuję bardzo, ech… Carmen? – upewniła się, zaraz jednak doszła do wniosku, że imię kobiety jest nieistotne. – Poradzę sobie doskonale sama. Nie jestem idiotką, a zostało mi całych pięć godzin. To naprawdę dość czasu, możesz mi wierzyć – zapewniła z przesadnym entuzjazmem, jednocześnie wypychając irytującą kobietę za drzwi swojego pokoju i zatrzaskując jej tuż przed jej nosem.
Oparła się o drzwi i nieco teatralnym gestem otarła nieistniejący pot z czoła. Dobra bogini, co Dimitrowi strzeliło do głowy, kiedy pozwolił temu człowiekowi przekroczyć próg Niebiańskiej Rezydencji? Nie mogła też uwierzyć, że mająca już dobrze ponad sześćdziesiąt lat Carmen mogła być jedną z najlepszych ludzkich służek Tiah, a jednak wszystko wskazywało na to, że tak było. Kobieta doskonale znała ich zwyczaje i gdyby nie to, że wciąż pozostawała człowiekiem, prawdopodobnie byłaby doskonałym materiałem na zastępstwo dla zabitej kapłanki.
Isabeau odetchnęła i dla pewności przekręciwszy zamek w drzwiach, zaczęła napawać się ciszą i odzyskaną wolnością. Co właściwie obchodziło ją, jak Tiah do tej pory prowadziła obchody? Beau doskonale znała procedury – nie raz widziała w tej roli swoją matkę – i naprawdę nie potrzebowała instrukcji, zwłaszcza tak sztywno trzymającej się bzdurnych tradycji Carmen. Przecież to od niej zależało, jak będzie wyglądała Noc Pojednania, a to co proponowała jej kobieta zdecydowanie kłóciło się z wizją Isabeau.
Poza tym, przecież Allegra była uwielbiana zawsze za to, że wnosiła coś absolutnie nowego i sprzeciwiała się utartym tradycjom. Isabeau zamierzała zrobić coś, czego jej matka zdecydowanie by się nie powstydziła, a do tego potrzebowała odrobiny spokoju.
Uśmiechnęła się, po czym podeszła do drzwi i otworzyła je na roścież. Carmen zniknęła, bez wątpienia obrażona, ale Isabeau wcale nie zamierzała się tym przejmować. W tym momencie skupiała się na czymś zdecydowanie istotniejszym.
– Lucas, Matthew, wiem, że któryś z was tutaj jest. Sądzicie, że nie zorientowałam się, że regularnie siedzicie pod moimi drzwiami? – zapytała głosem słodkim jak miód. Była w wyjątkowo dobrym nastroju i chciało jej się śmiać.
Spodziewała się, że usłucha przynajmniej jeden z nich, dlatego nieco zdziwiło ją, kiedy oba wampiry z westchnieniem wyszły z cienia. Doprawdy, co takiego fascynującego próbowali znaleźć pod jej komnatą.
Uniosła pytająco brwi, ale żaden z nich nie zamierzał podjąć tematu.
– Biedna Carmen. Chyba nikt nigdy jej tak nie potraktował – odezwał się za to Lucas, uśmiechając się i najwyraźniej postanawiając nie udawać, że jej nie szpiegował.
– O, tak. Ale należało jej się – stwierdził Matthew, wzruszając ramionami. – Co możemy dla ciebie zrobić, słonko, hm? – dodał, opierając się nonszalancko o najbliższą ścianę i mrugając do Isabeau porozumiewawczo.
Isabeau spojrzała na niego ostrzegawczo; podłoga zatrzęsła się i oba wampiry spojrzały na nią z niedowierzaniem, ale Isabeau po prostu się zgrywała, zamierzając ich nastraszyć. Pośpiesznie przestała używać nocy i uśmiechnęła się tryumfalnie, widząc ich zagubione miny.
– Może zaczniemy od tego, że przestaniecie nazywać mnie „słonko” – zaproponowała spokojnie. – A tak na poważnie, będę potrzebowała jeszcze jeden przysługi. Czy Aqua może dalej jest gdzieś w rezydencji? – zapytała, a kiedy potaknęli, wprost przedstawiła im swój plan.
Dimitr
– Właściwie to… A niech to diabli! – wyrwało się Dimitrowi; jego oczy były wielkości spodków.
Isabeau parsknęła śmiechem.
– No, no… Od kiedy to przeklinasz przy kobietach, Dimitrze? – zapytała karcąco, zerkając wymownie na Esme; nie dziwiło ją, że Cullenowie trzymali się blisko niego – pozostali byli im obcy.
Dimitr wyraźnie się speszył i nie odpowiedział. Wciąż wpatrywał się w Isabeau, chłonąc ją wzrokiem i najwyraźniej nie zdając sobie z tego sprawy. Gdyby nie to, że lubiła być w centrum uwagi, pod jego spojrzeniem już dawno cała by się zaczerwieniła.
– Wyglądasz… – zaczął w końcu, ale urwał, nie będąc w stanie znaleźć odpowiednich słów.
Isabeau wciąż się uśmiechała.
– Wiem – zapewniła i znów się uśmiechnęła, kiedy uniósł brwi, zaskoczony tak rażącym brakiem skromności. – A teraz wybacz, obowiązki wzywają – dodała i przemknęła tuż obok niego, celowo ocierając się przy tym o jego ramię.
Odprowadził ją wzrokiem, wciąż zachwycony. Znów była ubrana na czarno, ta suknia jednak była najbardziej niezwykłą, jaką w życiu widział. Nie znał się na materiałach, więc niewiele potrafił na jego temat powiedzieć – wiedział jedynie, że ten nie jest normalny i coś podobnego naturalnie nie występuje na świecie. To musiała być kolejna sztuczka Isabeau i Pavarottich – był tego całkowicie pewien.
Materiał sukni bowiem wydawał się tak delikatny i eteryczny, jakby kreacja została wykonana z mgły. Zwiewna i lekka, muskała mlecznobiałą skórę Isabeau i skrzyła się w wątłym srebrzysty blasku setek gwiazd i sierpa księżyca, zdobiących atramentowe nocne niebo. Ciemne i upięte na czubku głowy włosy Isabeau również zachowywały się nienaturalnie, poruszając się delikatnie na nieistniejącym wietrze i tworząc wokół jej głowy doskonale czarną aureolę.
Znów byli na placu w centrum miasta, a dziewczyna wspinała się na znajomą już, chociaż tym razem zdecydowanie większą platformę, którą ustawiono w centralnym punkcie. Dookoła zebrali się chyba wszyscy mieszkańcy miasta, nie tylko wampiry i hybrydy, ale również wilkołaki, zmiennokształtni i ludzie. Jak powinno być, wszystkie podziały między gatunkami zatarły się – a przynajmniej pozornie, kiedy bowiem spojrzało się na minę przyczajonego gdzieś w cieniu Yves’a, można było zacząć się nad tym zastanawiać.
Dimitr wiedział, że wilkołak wcale nie chciał przychodzić, zmusiły go jednak do tego obowiązki. Co prawda nie planowali podczas obchodów żadnych niebezpiecznych sytuacji, ale jakby nie patrzeć, dopiero co ktoś niezidentyfikowany zamordował Tiah. Skąd pewność, że podobna sytuacja się nie powtórzy? W tak zatłoczonym miejscu było to bardzo mało prawdopodobne, ale mimo wszystko kiedy wilkołaki były w pobliżu, wszyscy wydawali się być spokojniejsi. Dimitr doszedł do wniosku, że warto zachować przynajmniej pozory normalności, dlatego Yves niestety musiał się kilka godzin przemęczyć.
Nerwowo przeczesał palcami ciemne włosy i poprawił poły białej marynarki. Wiedział, że kolor jego stroju dziwił – mężczyźni rzadko kiedy ubierali się na biało – ale jak właśnie zamierzał wyjaśnić Cullenom, zanim Isabeau swoim pojawieniem całkowicie go wytrąciła go z równowagi, w gruncie rzeczy chodziło o tradycję.
Spojrzał na Esme.
– Co ja właściwie mówiłem? – upewnił się, starając się ignorować rozbawienie w jej spojrzeniu.
– Mówiłeś coś o tym, że w gruncie rzeczy to kobiety są niebezpieczne – przypomniała mu usłużnie.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– W rzeczy samej – zgodził się. – A nie uważasz, że tak jest? To my powinniśmy nosić biel, kolor niewinności. Bo jesteśmy bardzo niewinni, póki któraś z was nie stanie nam na drodze i nie namiesza – stwierdził, wciąż próbując wypatrzeć Isabeau.
– Nie nazwałabym wszystkich mężczyzn niewinnymi – przyznała nieco niechętnie; jej oczy nieznacznie pociemniały, co chyba znaczyło, że pomyślała o byłym mężu. – Ale jeśli tak na to spojrzeć, może to po prostu wasza głupota, że nam ulegacie – zasugerowała.
Dimitr uśmiechnął się.
– O, tak. To zdecydowanie nasza głupota – zapewnił. – I wasze okrucieństwo, że to wykorzystujecie – dodał w zamyśleniu, uciekając już myślami gdzie indziej.
Esme roześmiała się, a Dimitr zauważył, że Carlisle spogląda na niego z powątpieniem. No cóż, kilka razy słyszał, że kiedy rozmawia z kobietami, sprawia wrażenie, jakby z premedytacją je czarował, ale przecież nie robił tego specjalnie! Esme była ładna – ba, wyjątkowo piękna, nawet jak na wampirzyce! – i doceniał to, ale poza tym nie interesowała go w żaden niewłaściwy sposób. Sądził, że już się zorientowali, dlatego w tym momencie zazdrość wydała mu się czymś całkowicie niepojętym.
W jego głowie była tylko Isabeau…
Jak na zawołanie, dziewczyna pojawiła się na wzniesieniu – tak nagle, jakby właśnie wyłoniła się z nocy i ciemności. Wydawała się jaśnieć, chociaż dookoła panował idealny półmrok – słońce już dawno zaszło i powoli zbliżała się północ.
A potem z ciemności – podobnie jak minionej nocy, kiedy zewsząd rozległa się dzika muzyka, która obwieściła jej przybycie – popłynęły słowa. Był to głos bez wątpienia Lucasa, ale wielokrotnie wzmocniony i tak melodyjny, że i do nich dałoby się tańczyć.
To właśnie uczyniła Isabeau.

Słyszysz jej kroki?
Piękna się zbliża
Jej imię szepcę
Noc je połyka

Ona jej panią
Tańczy w ciemności
Ona jej częścią
Moja miłości...

W Dymitrze coś się zagotowało, chociaż przecież doskonale wiedział, że to po prostu część napisanych przed wiekami słów, a nie faktycznie uczucia Lucasa. Pavarotti po prostu zgodził się poprowadzić tę część ceremonii, recytując dla Isabeau; gdyby nie to, że Dimitr miał swoją rolę w całym przedsięwzięciu, wtedy sam mógłby to zrobić, chociaż pozbawiony daru z pewnością nie osiągnąłby tak mistycznego efektu.
Isabeau tańczyła inaczej, niż podczas kolacji, kiedy wręcz emitowała namiętnością i pożądaniem, ale i tak było w tym mnóstwo emocji. Delikatnie, wręcz łagodnie poruszała się w rytm wypowiedzianych słów, skupiając na sobie uwagę zebranych i wzbudzając niemniejszy szacunek. Dimitr wręcz był gotów porównać ją do bogini – do Selene, którą przecież reprezentowała i którą wydawała się w tym momencie przez nią przemawiać.

Zamknij więc oczy
Wsłuchaj się w wiatr
Piękna nadchodzi
Tak piękna, tak...

Noc z nią podąża
Nadchodzi świt
Piękna odchodzi
Szept wiatru znikł

Ostatnie słowa jeszcze przez moment wibrowały w powietrzu, nie to jednak zwracało największą uwagę – Isabeau nagle bowiem rozpłynęła się w powietrzu, wtapiając w ciemność i cień z których wcześniej się wyjawiła. Pokaz iluzji zachwycał i Dimitr sam był pod wrażenie, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę ze zdolności Pavarottich.
No tak, sam jednak nigdy nie pomyślał o tym, że można je wykorzystać w taki sposób. Isabeau zachowywała się tak, jakby od wieków nie robiła nic innego, a wypełniała powinności kapłanki – a przecież w rzeczywistości prowadziła Noc Pojednania po raz pierwszy w życiu. A jednak szło jej znakomicie i Dimitr miał wrażenie, że właśnie przebiła wszystkie wcześniejsze uroczystości na przełomie minionych wieków.
Uśmiechnął się, coraz bardziej dumny i zachwycony. Dobra bogini, ta dziewczyna była najbardziej niezwykłym stworzeniem, jakie znał i odkrywał to na każdym kroku. Nigdy nie spotkał kogoś, kogo pragnąłby tak bardzo i kto jednocześnie byłby dla niego wyzwaniem, niedostępny, chociaż znajdujący się blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki…
Usłyszał chóralne westchnienie i uświadomił sobie, że Isabeau dosłownie zmaterializowała się po przeciwległej stronie wzniesienia. Po wyrazie jej twarzy poznał, że musi doskonale się bawić. Uśmiechała się, ale nie było w tym nic złośliwego ani wymuszonego – był to szczery, radosny uśmiech, którego nie widział u niej od dawna. Zachowywała się jak dziecko, wręcz chłonąc radość płynącą z tańca i uroczystości, dzięki czemu Dimitr uświadomił sobie, że Isabeau tęskniła za byciem kapłanką. Po śmierci brata próbowała od tego uciec – od tego, od Miasta Nocy, od Dimitra – ale w głębi serca naprawdę za tym tęskniła i pragnęła tego.
Nie chciał pozwolić sobie na nadzieję, ale w tamtym momencie pomyślał, że być może jednak istnieje szansa, że przystanie na jego propozycję. Jeśli nie teraz – jeśli jednak miała następnego dnia odejść – to może wkrótce znów miała się pojawić. Jeśli tak bardzo tęskniła, nawet nieświadomie, chyba nie mogła być w stanie na zawsze odciąć się od tego miejsca, prawda?
Poza tym, po tym wszystkim, co się między nimi wydarzyło…?
– Witajcie, dzieci nocy! – Jej głos wyrwał go z zamyślenia. Słowa wypowiedziała z taką pewnością siebie, że dosłownie ją poczuł; zostały wyrwane i rzucone w noc, dosłownie przenikając wszystkich obecnych i docierając do samej duszy. – Witajcie w Noc Pojednania!
Była zupełnie inna niż przewidywalna Tiah. Chociaż Dimitr doskonale znał kolejność wydarzeń podczas uroczystości, kiedy jednak rozległa się muzyka, a Isabeau otoczyły inne – równie piękne, chociaż jemu obojętne – kobiety, całkowicie go sparaliżowało. Wiedział, że kapłance zawsze towarzyszy mały harem, a jednak nie spodziewał się dostrzec również roześmianej Sunny, który wirowała radośnie przy Isabeau, najwyraźniej zachwycona tym, że może brać udział w czymś tak ważnym.
Isabeau była niezwykła. Zdecydowanie – ludzie bowiem zwykle nie brali czynnego udziału w obchodach, oczywiście pomijając moment, kiedy wybierano jednego z nich, żeby podarować mu nieśmiertelność. Bał się reakcji tłumu, zwłaszcza gdyby spojrzeć na to, że Sunny była siostrą Heatha – tego „niedoszłego mordercy”, jak go nazywali – ale z zaskoczeniem uświadomił sobie, że blondyneczka jest jedną z największych atrakcji, pomijając samą Isabeau.
– Tak! Właśnie tak! – zawołała Isabeau, jakby czytając mu w myślach i spodziewając się, czego się obawiał. – Czyż nie na tym ma to polegać? Przecież wszyscy równie dobrze jak ja wiecie, jaką noc dzisiaj mamy. Noc Pojednania. Dzisiaj nie ma znaczenia, kim jest każdy z nas, bo przecież w gruncie rzeczy jesteśmy tacy samy – powiedziała, a słowa płynęły z jej ust z taką samą pewnością, jak podczas procesu, kiedy nagle zrozumiała, co powinna powiedzieć. Zebrani słuchali ją jak oczarowani i Dimitr musiał przyznać, że to coś niezwykłego. – To nie ma znaczenia. Każdy z nas był kiedyś człowiekiem albo w jakimś stopniu wciąż nim jest. Mamy różne moce, prezentujemy równe gatunki, ale przecież to nie zmienia faktu, że wciąż pozostajemy tacy sami. Dzieci nocy, dzieci naszej bogini – zawołała śpiewnie, po czym nagle przestała tańczyć.
Zatrzymała się, a wirujące wokół niej uczyniły to samo, sprawiając, że znalazła się w samym środku utworzonego kręgu. Stanęła pewnie, wysoko unosząc brodę i spoglądając na zebranych z typową dla siebie pewnością siebie; było w tym coś niemal wyzywającego, ale chociaż zwykle byłoby to igraniem z ogniem – nieśmiertelnych łatwo było sprowokować i wytrącić z równowagi – tym razem jej zachowanie zostało odebrane jak najbardziej pozytywnie.
– Selene, nasza bogini docenia ludzi. Przecież bez nich nie byłoby ani nas, ani tego, co pozwala nam żyć – podjęła spokojnie Isabeau. Tym razem mówiła szeptem, ale panowała tak idealna cisza, że każde wypowiedziane przez nią słowo, było doskonale słyszalne. – Wiem, że zwyczaj nakazuje mi wybrać kogoś, komu podarujemy nieśmiertelność i powinnam to zrobić w tym momencie, ale ja chciałabym w tym roku coś zmienić. Nie wybiorę, bo już to zrobiłam – oznajmiła.
Tym razem jej wyznanie spotkało się z poruszeniem i zaskoczeniem. Dimitr słyszał szepty, ale przede wszystkim zainteresowanie – sam zresztą podzielał to drugie. Zwykle wybór był najtrudniejszy, a czasami bywało, że ludzie wręcz doprowadzali do wybuchu chaosu, kiedy zaczynali starać się dostać do kapłanki i ubłagać ją o to, żeby to ich wybrała. Bał się trochę, czy Isabeau poradzi sobie z tą częścią, dlatego fakt, że dziewczyna zdecydowała przed uroczystością, całkiem go zaskoczył.
Niebieskie niczym zamarzająca woda oczy Isabeau nagle spoczęły wprost na nim.
– Dimitrze – odezwała się spokojnie, ale z typową dla niej zuchwałością, która nie uszłaby płazem nikomu innemu. – Chodź, mój królu. Najwyższa pora, żebym ogłosiła swój wybór – oznajmiła, posyłając mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Do tej pory stał jak sparaliżowany, teraz jednak w końcu ruszył się z miejsca. Zaczął przepychać się przez rozstępujący się przed nim tłum, ale prawie nie był tego świadomy. Widział jedynie wpatrzoną w niego Isabeau i jej dłoń, kiedy wyciągnęła ją w jego stronę, zachęcając go gestem, żeby ją ujął.
Zrobił to bez wahania, a już chwilę później stał tuż obok niej, tak blisko, że czuł ciepło jej ciała. Wystarczyło, żeby przesunął się odrobinę, a stykaliby się biodrami, tak blisko…
Pośpiesznie wziął się w garść; nie pora na to.
– A więc? – zapytał ją, ledwo panując nad tonem i barwą głosu. – Co zdecydowałaś, kapłanko? – zapytał i skłonił się przed nią z należnym szacunkiem; on również wiedział, jak powinni się zachowywać podczas ceremonii.
Isabeau dygnęła, ale przy tym uśmiechnęła się filuternie i puściła mu oko; znów miał problem z zachowaniem koncentracji i zdawał sobie sprawę z tego, że ją to bawi.
Beau powiodła wzrokiem po tłumie, żeby upewnić się, że wszyscy ją obserwują i panuje odpowiednie skupienie. Wiedział zresztą, że zależy jej na przeciągnięciu napięcia, chociaż osobiście uważał, że to trochę niebezpieczne – nie tylko nieśmiertelni potrafili być nieprzewidywalni, kiedy targały nimi silne emocje.
Uśmiechnęła się, po czym niespodziewanie ujęła jego dłoń i ścisnęła ją mocno. Odwzajemnił uścisk, po czym spojrzał na nią zachęcająco, chcąc tym samym zapewnić ją, że niezależnie od tego, jaką podjęła decyzję, w pełni ją popiera.
Skinęła głową i powoli wypuściła powietrze z płuc.
A potem w końcu się odezwała:
– Wybieram Aquę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa