Isabeau
– Zaczniesz od lewej, a potem
będziesz powoli przemieszczała się… – mówiła monotonnym głosem kobieta, której
imię już dawno wyleciało Isabeau z głowy.
W
dziewczynie aż się zagotowało.
– Wiem –
przerwała. – Już to słyszałam.
Kobieta
przeczesała palcami czarne włosy, gdzieniegdzie już poprzecinane szarymi pasemkami,
po czym spojrzała na nią karcąco.
– Mogłaby
mi, panienka, nie przerywać? Mam pomóc przygotować uroczystość, a zostało
naprawdę mało czasu – przypomniała, nie zwracając uwagi na to, że Isabeau
patrzy na nią tak, jakby miała ochotę zacisnąć palce na jej szyi.
– Będę
przerywać, bo o ile mi wiadomo, to ja prowadzę uroczystość i zrobię
to po swojemu – zdenerwowała się, ruchem ręki dając kobiecie do zrozumienia,
żeby nawet nie próbowała przekonywać ją do ubrania zdecydowanie zbyt
staroświeckiej, falbaniastej sukienki, którą ta właśnie zamierzała jej
zaproponować. – Dziękuję bardzo, ech… Carmen? – upewniła się, zaraz jednak
doszła do wniosku, że imię kobiety jest nieistotne. – Poradzę sobie doskonale
sama. Nie jestem idiotką, a zostało mi całych pięć godzin. To naprawdę
dość czasu, możesz mi wierzyć – zapewniła z przesadnym entuzjazmem,
jednocześnie wypychając irytującą kobietę za drzwi swojego pokoju i zatrzaskując
jej tuż przed jej nosem.
Oparła się o drzwi
i nieco teatralnym gestem otarła nieistniejący pot z czoła. Dobra
bogini, co Dimitrowi strzeliło do głowy, kiedy pozwolił temu człowiekowi
przekroczyć próg Niebiańskiej Rezydencji? Nie mogła też uwierzyć, że mająca już
dobrze ponad sześćdziesiąt lat Carmen mogła być jedną z najlepszych
ludzkich służek Tiah, a jednak wszystko wskazywało na to, że tak było.
Kobieta doskonale znała ich zwyczaje i gdyby nie to, że wciąż pozostawała
człowiekiem, prawdopodobnie byłaby doskonałym materiałem na zastępstwo dla
zabitej kapłanki.
Isabeau
odetchnęła i dla pewności przekręciwszy zamek w drzwiach, zaczęła
napawać się ciszą i odzyskaną wolnością. Co właściwie obchodziło ją, jak
Tiah do tej pory prowadziła obchody? Beau doskonale znała procedury – nie raz
widziała w tej roli swoją matkę – i naprawdę nie potrzebowała instrukcji,
zwłaszcza tak sztywno trzymającej się bzdurnych tradycji Carmen. Przecież to od
niej zależało, jak będzie wyglądała Noc Pojednania, a to co proponowała
jej kobieta zdecydowanie kłóciło się z wizją Isabeau.
Poza tym,
przecież Allegra była uwielbiana zawsze za to, że wnosiła coś absolutnie nowego
i sprzeciwiała się utartym tradycjom. Isabeau zamierzała zrobić coś, czego
jej matka zdecydowanie by się nie powstydziła, a do tego potrzebowała
odrobiny spokoju.
Uśmiechnęła
się, po czym podeszła do drzwi i otworzyła je na roścież. Carmen zniknęła,
bez wątpienia obrażona, ale Isabeau wcale nie zamierzała się tym przejmować. W tym
momencie skupiała się na czymś zdecydowanie istotniejszym.
– Lucas,
Matthew, wiem, że któryś z was tutaj jest. Sądzicie, że nie zorientowałam
się, że regularnie siedzicie pod moimi drzwiami? – zapytała głosem słodkim jak
miód. Była w wyjątkowo dobrym nastroju i chciało jej się śmiać.
Spodziewała
się, że usłucha przynajmniej jeden z nich, dlatego nieco zdziwiło ją,
kiedy oba wampiry z westchnieniem wyszły z cienia. Doprawdy, co
takiego fascynującego próbowali znaleźć pod jej komnatą.
Uniosła
pytająco brwi, ale żaden z nich nie zamierzał podjąć tematu.
– Biedna
Carmen. Chyba nikt nigdy jej tak nie potraktował – odezwał się za to Lucas,
uśmiechając się i najwyraźniej postanawiając nie udawać, że jej nie
szpiegował.
– O, tak.
Ale należało jej się – stwierdził Matthew, wzruszając ramionami. – Co możemy
dla ciebie zrobić, słonko, hm? – dodał, opierając się nonszalancko o najbliższą
ścianę i mrugając do Isabeau porozumiewawczo.
Isabeau
spojrzała na niego ostrzegawczo; podłoga zatrzęsła się i oba wampiry
spojrzały na nią z niedowierzaniem, ale Isabeau po prostu się zgrywała,
zamierzając ich nastraszyć. Pośpiesznie przestała używać nocy i uśmiechnęła
się tryumfalnie, widząc ich zagubione miny.
– Może
zaczniemy od tego, że przestaniecie nazywać mnie „słonko” – zaproponowała
spokojnie. – A tak na poważnie, będę potrzebowała jeszcze jeden przysługi.
Czy Aqua może dalej jest gdzieś w rezydencji? – zapytała, a kiedy
potaknęli, wprost przedstawiła im swój plan.
Dimitr
– Właściwie to… A niech
to diabli! – wyrwało się Dimitrowi; jego oczy były wielkości spodków.
Isabeau
parsknęła śmiechem.
– No, no…
Od kiedy to przeklinasz przy kobietach, Dimitrze? – zapytała karcąco, zerkając
wymownie na Esme; nie dziwiło ją, że Cullenowie trzymali się blisko niego –
pozostali byli im obcy.
Dimitr
wyraźnie się speszył i nie odpowiedział. Wciąż wpatrywał się w Isabeau,
chłonąc ją wzrokiem i najwyraźniej nie zdając sobie z tego sprawy.
Gdyby nie to, że lubiła być w centrum uwagi, pod jego spojrzeniem już
dawno cała by się zaczerwieniła.
– Wyglądasz…
– zaczął w końcu, ale urwał, nie będąc w stanie znaleźć odpowiednich
słów.
Isabeau
wciąż się uśmiechała.
– Wiem –
zapewniła i znów się uśmiechnęła, kiedy uniósł brwi, zaskoczony tak
rażącym brakiem skromności. – A teraz wybacz, obowiązki wzywają – dodała i przemknęła
tuż obok niego, celowo ocierając się przy tym o jego ramię.
Odprowadził
ją wzrokiem, wciąż zachwycony. Znów była ubrana na czarno, ta suknia jednak
była najbardziej niezwykłą, jaką w życiu widział. Nie znał się na
materiałach, więc niewiele potrafił na jego temat powiedzieć – wiedział
jedynie, że ten nie jest normalny i coś podobnego naturalnie nie występuje
na świecie. To musiała być kolejna sztuczka Isabeau i Pavarottich – był
tego całkowicie pewien.
Materiał
sukni bowiem wydawał się tak delikatny i eteryczny, jakby kreacja została
wykonana z mgły. Zwiewna i lekka, muskała mlecznobiałą skórę Isabeau i skrzyła
się w wątłym srebrzysty blasku setek gwiazd i sierpa księżyca,
zdobiących atramentowe nocne niebo. Ciemne i upięte na czubku głowy włosy
Isabeau również zachowywały się nienaturalnie, poruszając się delikatnie na
nieistniejącym wietrze i tworząc wokół jej głowy doskonale czarną aureolę.
Znów byli
na placu w centrum miasta, a dziewczyna wspinała się na znajomą już,
chociaż tym razem zdecydowanie większą platformę, którą ustawiono w centralnym
punkcie. Dookoła zebrali się chyba wszyscy mieszkańcy miasta, nie tylko wampiry
i hybrydy, ale również wilkołaki, zmiennokształtni i ludzie. Jak
powinno być, wszystkie podziały między gatunkami zatarły się – a przynajmniej
pozornie, kiedy bowiem spojrzało się na minę przyczajonego gdzieś w cieniu
Yves’a, można było zacząć się nad tym zastanawiać.
Dimitr
wiedział, że wilkołak wcale nie chciał przychodzić, zmusiły go jednak do tego
obowiązki. Co prawda nie planowali podczas obchodów żadnych niebezpiecznych
sytuacji, ale jakby nie patrzeć, dopiero co ktoś niezidentyfikowany zamordował
Tiah. Skąd pewność, że podobna sytuacja się nie powtórzy? W tak
zatłoczonym miejscu było to bardzo mało prawdopodobne, ale mimo wszystko kiedy
wilkołaki były w pobliżu, wszyscy wydawali się być spokojniejsi. Dimitr
doszedł do wniosku, że warto zachować przynajmniej pozory normalności, dlatego
Yves niestety musiał się kilka godzin przemęczyć.
Nerwowo
przeczesał palcami ciemne włosy i poprawił poły białej marynarki.
Wiedział, że kolor jego stroju dziwił – mężczyźni rzadko kiedy ubierali się na
biało – ale jak właśnie zamierzał wyjaśnić Cullenom, zanim Isabeau swoim
pojawieniem całkowicie go wytrąciła go z równowagi, w gruncie rzeczy
chodziło o tradycję.
Spojrzał na
Esme.
– Co ja
właściwie mówiłem? – upewnił się, starając się ignorować rozbawienie w jej
spojrzeniu.
– Mówiłeś
coś o tym, że w gruncie rzeczy to kobiety są niebezpieczne –
przypomniała mu usłużnie.
Wyszczerzył
zęby w uśmiechu.
– W rzeczy
samej – zgodził się. – A nie uważasz, że tak jest? To my powinniśmy nosić
biel, kolor niewinności. Bo jesteśmy bardzo niewinni, póki któraś z was
nie stanie nam na drodze i nie namiesza – stwierdził, wciąż próbując
wypatrzeć Isabeau.
– Nie
nazwałabym wszystkich mężczyzn niewinnymi – przyznała nieco niechętnie; jej
oczy nieznacznie pociemniały, co chyba znaczyło, że pomyślała o byłym
mężu. – Ale jeśli tak na to spojrzeć, może to po prostu wasza głupota, że nam
ulegacie – zasugerowała.
Dimitr
uśmiechnął się.
– O, tak.
To zdecydowanie nasza głupota – zapewnił. – I wasze okrucieństwo, że to
wykorzystujecie – dodał w zamyśleniu, uciekając już myślami gdzie indziej.
Esme
roześmiała się, a Dimitr zauważył, że Carlisle spogląda na niego z powątpieniem.
No cóż, kilka razy słyszał, że kiedy rozmawia z kobietami, sprawia
wrażenie, jakby z premedytacją je czarował, ale przecież nie robił tego
specjalnie! Esme była ładna – ba, wyjątkowo piękna, nawet jak na wampirzyce! – i doceniał
to, ale poza tym nie interesowała go w żaden niewłaściwy sposób. Sądził,
że już się zorientowali, dlatego w tym momencie zazdrość wydała mu się
czymś całkowicie niepojętym.
W jego
głowie była tylko Isabeau…
Jak na
zawołanie, dziewczyna pojawiła się na wzniesieniu – tak nagle, jakby właśnie
wyłoniła się z nocy i ciemności. Wydawała się jaśnieć, chociaż
dookoła panował idealny półmrok – słońce już dawno zaszło i powoli
zbliżała się północ.
A potem z ciemności
– podobnie jak minionej nocy, kiedy zewsząd rozległa się dzika muzyka, która
obwieściła jej przybycie – popłynęły słowa. Był to głos bez wątpienia Lucasa,
ale wielokrotnie wzmocniony i tak melodyjny, że i do nich dałoby się
tańczyć.
To właśnie
uczyniła Isabeau.
Słyszysz
jej kroki?
Piękna
się zbliża
Jej
imię szepcę
Noc
je połyka
Ona
jej panią
Tańczy
w ciemności
Ona
jej częścią
Moja
miłości...
W Dymitrze
coś się zagotowało, chociaż przecież doskonale wiedział, że to po prostu część
napisanych przed wiekami słów, a nie faktycznie uczucia Lucasa. Pavarotti
po prostu zgodził się poprowadzić tę część ceremonii, recytując dla Isabeau;
gdyby nie to, że Dimitr miał swoją rolę w całym przedsięwzięciu, wtedy sam
mógłby to zrobić, chociaż pozbawiony daru z pewnością nie osiągnąłby tak
mistycznego efektu.
Isabeau
tańczyła inaczej, niż podczas kolacji, kiedy wręcz emitowała namiętnością i pożądaniem,
ale i tak było w tym mnóstwo emocji. Delikatnie, wręcz łagodnie
poruszała się w rytm wypowiedzianych słów, skupiając na sobie uwagę
zebranych i wzbudzając niemniejszy szacunek. Dimitr wręcz był gotów
porównać ją do bogini – do Selene, którą przecież reprezentowała i którą
wydawała się w tym momencie przez nią przemawiać.
Zamknij
więc oczy
Wsłuchaj
się w wiatr
Piękna
nadchodzi
Tak
piękna, tak...
Noc
z nią podąża
Nadchodzi
świt
Piękna
odchodzi
Szept
wiatru znikł
Ostatnie
słowa jeszcze przez moment wibrowały w powietrzu, nie to jednak zwracało
największą uwagę – Isabeau nagle bowiem rozpłynęła się w powietrzu,
wtapiając w ciemność i cień z których wcześniej się wyjawiła.
Pokaz iluzji zachwycał i Dimitr sam był pod wrażenie, chociaż doskonale
zdawał sobie sprawę ze zdolności Pavarottich.
No tak, sam
jednak nigdy nie pomyślał o tym, że można je wykorzystać w taki
sposób. Isabeau zachowywała się tak, jakby od wieków nie robiła nic innego, a wypełniała
powinności kapłanki – a przecież w rzeczywistości prowadziła Noc
Pojednania po raz pierwszy w życiu. A jednak szło jej znakomicie i Dimitr
miał wrażenie, że właśnie przebiła wszystkie wcześniejsze uroczystości na
przełomie minionych wieków.
Uśmiechnął
się, coraz bardziej dumny i zachwycony. Dobra bogini, ta dziewczyna była
najbardziej niezwykłym stworzeniem, jakie znał i odkrywał to na każdym
kroku. Nigdy nie spotkał kogoś, kogo pragnąłby tak bardzo i kto
jednocześnie byłby dla niego wyzwaniem, niedostępny, chociaż znajdujący się
blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki…
Usłyszał
chóralne westchnienie i uświadomił sobie, że Isabeau dosłownie zmaterializowała
się po przeciwległej stronie wzniesienia. Po wyrazie jej twarzy poznał, że musi
doskonale się bawić. Uśmiechała się, ale nie było w tym nic złośliwego ani
wymuszonego – był to szczery, radosny uśmiech, którego nie widział u niej
od dawna. Zachowywała się jak dziecko, wręcz chłonąc radość płynącą z tańca
i uroczystości, dzięki czemu Dimitr uświadomił sobie, że Isabeau tęskniła
za byciem kapłanką. Po śmierci brata próbowała od tego uciec – od tego, od
Miasta Nocy, od Dimitra – ale w głębi serca naprawdę za tym tęskniła i pragnęła
tego.
Nie chciał
pozwolić sobie na nadzieję, ale w tamtym momencie pomyślał, że być może
jednak istnieje szansa, że przystanie na jego propozycję. Jeśli nie teraz –
jeśli jednak miała następnego dnia odejść – to może wkrótce znów miała się
pojawić. Jeśli tak bardzo tęskniła, nawet nieświadomie, chyba nie mogła być w stanie
na zawsze odciąć się od tego miejsca, prawda?
Poza tym,
po tym wszystkim, co się między nimi wydarzyło…?
– Witajcie,
dzieci nocy! – Jej głos wyrwał go z zamyślenia. Słowa wypowiedziała z taką
pewnością siebie, że dosłownie ją poczuł; zostały wyrwane i rzucone w noc,
dosłownie przenikając wszystkich obecnych i docierając do samej duszy. –
Witajcie w Noc Pojednania!
Była
zupełnie inna niż przewidywalna Tiah. Chociaż Dimitr doskonale znał kolejność
wydarzeń podczas uroczystości, kiedy jednak rozległa się muzyka, a Isabeau
otoczyły inne – równie piękne, chociaż jemu obojętne – kobiety, całkowicie go
sparaliżowało. Wiedział, że kapłance zawsze towarzyszy mały harem, a jednak
nie spodziewał się dostrzec również roześmianej Sunny, który wirowała radośnie
przy Isabeau, najwyraźniej zachwycona tym, że może brać udział w czymś tak
ważnym.
Isabeau
była niezwykła. Zdecydowanie – ludzie bowiem zwykle nie brali czynnego udziału w obchodach,
oczywiście pomijając moment, kiedy wybierano jednego z nich, żeby
podarować mu nieśmiertelność. Bał się reakcji tłumu, zwłaszcza gdyby spojrzeć
na to, że Sunny była siostrą Heatha – tego „niedoszłego mordercy”, jak go
nazywali – ale z zaskoczeniem uświadomił sobie, że blondyneczka jest jedną
z największych atrakcji, pomijając samą Isabeau.
– Tak!
Właśnie tak! – zawołała Isabeau, jakby czytając mu w myślach i spodziewając
się, czego się obawiał. – Czyż nie na tym ma to polegać? Przecież wszyscy
równie dobrze jak ja wiecie, jaką noc dzisiaj mamy. Noc Pojednania. Dzisiaj nie
ma znaczenia, kim jest każdy z nas, bo przecież w gruncie rzeczy
jesteśmy tacy samy – powiedziała, a słowa płynęły z jej ust z taką
samą pewnością, jak podczas procesu, kiedy nagle zrozumiała, co powinna
powiedzieć. Zebrani słuchali ją jak oczarowani i Dimitr musiał przyznać,
że to coś niezwykłego. – To nie ma znaczenia. Każdy z nas był kiedyś
człowiekiem albo w jakimś stopniu wciąż nim jest. Mamy różne moce,
prezentujemy równe gatunki, ale przecież to nie zmienia faktu, że wciąż
pozostajemy tacy sami. Dzieci nocy, dzieci naszej bogini – zawołała śpiewnie,
po czym nagle przestała tańczyć.
Zatrzymała
się, a wirujące wokół niej uczyniły to samo, sprawiając, że znalazła się w samym
środku utworzonego kręgu. Stanęła pewnie, wysoko unosząc brodę i spoglądając
na zebranych z typową dla siebie pewnością siebie; było w tym coś
niemal wyzywającego, ale chociaż zwykle byłoby to igraniem z ogniem –
nieśmiertelnych łatwo było sprowokować i wytrącić z równowagi – tym
razem jej zachowanie zostało odebrane jak najbardziej pozytywnie.
– Selene,
nasza bogini docenia ludzi. Przecież bez nich nie byłoby ani nas, ani tego, co
pozwala nam żyć – podjęła spokojnie Isabeau. Tym razem mówiła szeptem, ale
panowała tak idealna cisza, że każde wypowiedziane przez nią słowo, było
doskonale słyszalne. – Wiem, że zwyczaj nakazuje mi wybrać kogoś, komu
podarujemy nieśmiertelność i powinnam to zrobić w tym momencie, ale
ja chciałabym w tym roku coś zmienić. Nie wybiorę, bo już to zrobiłam –
oznajmiła.
Tym razem
jej wyznanie spotkało się z poruszeniem i zaskoczeniem. Dimitr
słyszał szepty, ale przede wszystkim zainteresowanie – sam zresztą podzielał to
drugie. Zwykle wybór był najtrudniejszy, a czasami bywało, że ludzie wręcz
doprowadzali do wybuchu chaosu, kiedy zaczynali starać się dostać do kapłanki i ubłagać
ją o to, żeby to ich wybrała. Bał się trochę, czy Isabeau poradzi sobie z tą
częścią, dlatego fakt, że dziewczyna zdecydowała przed uroczystością, całkiem
go zaskoczył.
Niebieskie
niczym zamarzająca woda oczy Isabeau nagle spoczęły wprost na nim.
– Dimitrze
– odezwała się spokojnie, ale z typową dla niej zuchwałością, która nie
uszłaby płazem nikomu innemu. – Chodź, mój królu. Najwyższa pora, żebym ogłosiła
swój wybór – oznajmiła, posyłając mu jeden ze swoich najpiękniejszych
uśmiechów.
Do tej pory
stał jak sparaliżowany, teraz jednak w końcu ruszył się z miejsca.
Zaczął przepychać się przez rozstępujący się przed nim tłum, ale prawie nie był
tego świadomy. Widział jedynie wpatrzoną w niego Isabeau i jej dłoń,
kiedy wyciągnęła ją w jego stronę, zachęcając go gestem, żeby ją ujął.
Zrobił to
bez wahania, a już chwilę później stał tuż obok niej, tak blisko, że czuł
ciepło jej ciała. Wystarczyło, żeby przesunął się odrobinę, a stykaliby
się biodrami, tak blisko…
Pośpiesznie
wziął się w garść; nie pora na to.
– A więc?
– zapytał ją, ledwo panując nad tonem i barwą głosu. – Co zdecydowałaś,
kapłanko? – zapytał i skłonił się przed nią z należnym szacunkiem; on
również wiedział, jak powinni się zachowywać podczas ceremonii.
Isabeau
dygnęła, ale przy tym uśmiechnęła się filuternie i puściła mu oko; znów
miał problem z zachowaniem koncentracji i zdawał sobie sprawę z tego,
że ją to bawi.
Beau
powiodła wzrokiem po tłumie, żeby upewnić się, że wszyscy ją obserwują i panuje
odpowiednie skupienie. Wiedział zresztą, że zależy jej na przeciągnięciu
napięcia, chociaż osobiście uważał, że to trochę niebezpieczne – nie tylko
nieśmiertelni potrafili być nieprzewidywalni, kiedy targały nimi silne emocje.
Uśmiechnęła
się, po czym niespodziewanie ujęła jego dłoń i ścisnęła ją mocno.
Odwzajemnił uścisk, po czym spojrzał na nią zachęcająco, chcąc tym samym
zapewnić ją, że niezależnie od tego, jaką podjęła decyzję, w pełni ją
popiera.
Skinęła
głową i powoli wypuściła powietrze z płuc.
A potem w końcu
się odezwała:
– Wybieram
Aquę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz