Renesmee
Isabeau ruszyła na mnie,
wyglądając przy tym tak, jakby ledwo powstrzymywała się przed tym, żeby się na
mnie nie rzucić. Jej oczy pałały gniewem, w postawie zaś było coś takiego,
że momentalnie zapragnęłam wziąć nogi za pas. A jednak nie mogłam ruszyć
się z miejsca, dlatego jedynie patrzyłam na nią, całkowicie oniemiała i próbowałam
przewidzieć, czego mogę się po młodszej siostrze Gabriela spodziewać.
– Isabeau,
ja... – zaczęłam i zaraz musiałam odskoczyć, bo dziewczyna zrobiła taki
gest, jakby zamierzała mnie uderzyć.
Oczywiście
tego nie zrobiła – kiedy przestałam panikować, zauważyłam, że po prostu
gniewnymi ruchami ociera łzy. Jak mogłam się spodziewać, pewnie najbardziej
upokorzyło ją to, że ktokolwiek mógł być świadkiem jej słabości.
– Co tutaj
robisz?! – zapytała, a właściwie wykrzyczała. Wszystko wskazywało na to,
że była na krawędzi furii. – A niech cię szlag! Czy nikt już nie potrafi
uszanować cudzej prywatności?! – wydarła się i tym razem byłam już niemal
pewna tego, że będzie zdolna mnie uderzyć.
Zatrzasnęła
za sobą drzwi, żebym nie mogła więcej zajrzeć w głąb pokoju. Byłam zresztą
zbyt wystraszona tym, że mnie przyłapała, żeby chociażby przez myśl przeszło
mi, żeby dalej ciekawić się tym, co robiła w środku. Chociaż wydawało się
bez sensu bać siostry Gabriela, machinalnie cofnęłam się, aż uderzyłam plecami o przeciwległą
ścianę ciasnego korytarza.
Isabeau
wciąż patrzyła na mnie wściekle i mogłabym przysiąc, że nagle coś się w niej
zmieniło. W jej błękitnych oczach ujrzałam jakiś niezdrowy błysk, kiedy przykucnęła
nieznacznie, jakby szykowała się do skoku. Złość wykrzywiła jej piękne rysy,
cała postać zaś zdawała się emitować czymś, co sprawiało, że w powietrzu
czuć było aurę zagrożenia. Jeśli kiedykolwiek wcześniej miałam wątpliwości co
do tego, czy pół-wampiry mogą być równie groźne, co w pełni nieśmiertelni,
teraz całkowicie się ich wyzbyłam.
Miałam
przed sobą mordercę – tak najprościej było określi Isabeau w tym stanie.
Przez czterysta lat z pewnością zdarzało jej się zabić nie raz i wszystko
wskazywało na to, że mogę wkrótce stać się kolejną z jej ofiar. Nie
myślała jasna, a ja ją zdenerwowałam – przy takim stanie rzeczy
zdecydowanie wszystko mogło być możliwe.
– Isabeau...
– szepnęłam, chcąc ją jakoś ocucić, ale w odpowiedzi warknęła na mnie, co
dało mi do zrozumienia, że powinnam siedzieć cicho.
W jednej
chwili zamarłam niczym sparaliżowana i po prostu na nią patrzyłam.
Unikałam kontaktu wzrokowego, zupełnie jakbym miała do czynienia z jakimś
dzikim zwierzęciem, bo i w tym momencie Isabeau zachowywała się jak
prawdziwy łowca. Pozostawało mi jedynie czekać, zważając na każdy kolejny ruch i oddech,
i mieć nadzieję, że dziewczyna się opamięta.
Serce
waliło mi jak oszalałe i miałam wrażenie, że jego rytm słychać wyraźnie w całym
domu – i że bardzo drażni on Isabeau, która najchętniej ostatecznie
zatrzymałaby ten organ w moim ciele. Być może to były już objawy paniki,
ale naprawdę spodziewałam się po siostrze Gabriela najgorszego, nawet jeśli nie
byłam jeszcze pewna, co to miałoby być. Nade wszystko żałowałam, że nie
zignorowałam otwartych drzwi jej pokoju i nie poszłam od razu do dziadka,
tak jak planowałam...
Isabeau
powoli wypuściła powietrze, a jej rysy nieco złagodniały, chociaż równie
dobrze mogłam to sobie wyobrazić. Zrobiła krok do przodu i chociaż wciąż w każdym
jej ruchu wyczuwałam złość, wydawała się nad nią panować lepiej niż wcześniej. A jednak
i tak skuliłam się przy ścianie, kiedy podeszła jeszcze bliżej, tak, że
niewiele brakowało, żebyśmy zaczęły się o siebie ocierać.
Wyciągnęła
rękę i ujęła mój podbródek, co momentalnie skojarzyło mi się z tym,
że spróbuje zaatakować moją szyję. Wciąż miała w sobie coś przerażającego i nerwy
nagle po prostu mi puściły – krzyknęłam, zupełnie jakby już mnie ukąsiła.
Skrzywiła
się i odskoczyła niczym oparzona, bo mój krzyk podziałał – momentalnie
zbiegli się wszyscy z wyjątkiem moich dzieci. Gabriel musiał się obudzić,
bo wypadł z naszego pokoju wyraźnie nieco zaspany, ale zdenerwowany; kiedy
rzucił okiem w stronę moim i Isabeau, na jego twarzy odmalowało się
niedowierzanie, a już sekundę później stał tuż przede mną, odgradzając
mnie od siostry. Skuliłam się za nim, bojąc się nawet wyjrzeć mu przez ramię.
– Co ty
wyrabiasz? – warknął z niedowierzaniem, mierząc siostrę wzrokiem. – Isabeau,
opamiętaj się! – zażądał, jedną ręką ujmując moją i lekko ją ściskając.
Odważyłam
się jednak zerknąć na Isabeau i zaraz tego pożałowałam, bo na jej twarzy
znów odmalowała się furia.
– Myślisz,
że chciałam ją zaatakować? – zapytała z niedowierzaniem, wyraźnie urażona
tym, że ktokolwiek mógł dojść do takich wniosków. – Nie, chociaż może powinnam,
skoro nie potrafi zająć się własnymi sprawami! – syknęła.
Na moment
spojrzała w bok, a kiedy podążyłam za jej wzrokiem, uświadomiłam
sobie, że obserwują nad wszyscy Cullenowie. Carlisle i Esme trzymali się
nieco z boku, Edward zaś wyglądał, jakby w każdej chwili był gotów
rzucić się na Isabeau, gdyby zaszła taka potrzeba. Kiedy dziewczyna na niego
spojrzała, wyrwało mu się ciche warknięcie i chyba jedynie ostrzegawcze
spojrzenie doktora powstrzymało go od zrobienia czegoś głupiego.
– Co to za
zbiegowisko? – zapytała chłodni Isabeau, zupełnie niezrażona wrogim
nastawieniem mojego ojca i swojego brata. – Chcecie mnie szpiegować, tak
jak wasz rudzielec? – dodała i wyciągnęła głowę, żeby dostrzec mnie za
plecami Gabriela.
Wzdrygnęłam
się. Jednocześnie zrobiło mi się dziwnie słabo, czego nie rozumiałam, bo nigdy
nie miałam w zwyczaju aż do tego stopnia reagować na zbyt wyraziste
emocje. Położyłam Gabrielowi dłoń na ramieniu, jednocześnie opierając się o ścianę,
nagle bowiem przestałam całkowicie ufać swoim mięśniom i zmysłowi
równowagi.
– Isabeau,
to z pewnością nie tak... – zaczął pojednawczym tonem Carlisle, próbując
załagodzić sytuację. Jako jedyny wydawał się trzymać emocje na wodzy, przede
wszystkim dlatego, że wciąż nie miał pewności co się stało.
Beau
spojrzała na niego gniewnie i nagle wybuchła śmiechem.
– Lepiej
zajmij się swoją słodką Esme i nie próbuj mi tłumaczyć sytuacji, którą
rozumiem lepiej od ciebie. Zresztą, chyba nikt nie ma już nic do dodania – stwierdziła
chłodno, omiatając wzrokiem zatłoczony korytarz. Gniew przeszedł jej równie
nagle, co się pojawił; wydało mi się to dziwne i jednocześnie znajome,
chociaż w tym momencie nie potrafiłam stwierdzić co mi jej zachowanie
przypominało. – Trzymaj swoją pannę krótko Gabrielu, bo inaczej nie ręczę za
siebie – zapowiedziała, jawnie mi grożąc.
Zaraz po
tym odwróciła się na pięcie i wróciła do pokoju, zatrzaskując za sobą
drzwi i zostawiając swojego brata i pozostałych w całkowitym
osłupieniu. Przez kilka sekund po jej odejściu wszyscy staliśmy niczym
sparaliżowani, w końcu jednak Gabriel odwrócił się w moją stronę. W tym
samym momencie mięśnie jednak odmówiły mi posłuszeństwa i dosłownie
wpadłam mu w ramiona.
Przytulił
mnie.
– No już
dobrze – zapewnił cicho, wsuwając mi palce we włosy. – Nie wiem o co jej
chodziło, ale nie pozwolę, żeby cię skrzywdziła. Nie mam nawet pojęcia, co też
strzeliło jej do głowy, skoro... – Pokręcił głową, nie będąc w stanie
nawet o tym myśleć. – Jak się czujesz? – zapytał miękko, a ja
zorientowałam się, że nie chodzi mu jedynie o to, jak odnajduję się w obecnej
sytuacji.
Najprawdopodobniej
chodziło mu o ból głowy – oczywiście, że już wiedział, że źle się czułam i dostałam
lekarstwa; czegoś tak istotnego nie dałoby się przez Gabrielem ukryć, nawet
jakbym chciała. Wtuliłam się w niego, potrzebując dłuższej chwili, żeby
odpowiedzieć. Jeszcze piętnaście minut wcześniej zarzekałam, że czuję się
znakomicie, bo i tak było, ale teraz...
Emocje po
wybuchu Isabeau zaczynały opadać, ale wciąż miałam wrażenie, że mięśnie odmówią
mi posłuszeństwa, kiedy tylko spróbuję się ruszyć; kolana mi drżały i gdyby
nie ramiona Gabriela, prawdopodobnie nie byłabym w stanie ustać na nogach.
– Sama nie
wiem... – przyznałam cicho, tym samym sprawiając, że znalazłam się pod
obstrzałem zaniepokojonych spojrzeń.
– Co masz
na myśli? – zatroskał się Gabriel, odsuwając się nieznacznie, żeby móc
przyjrzeć się mojej twarzy. – Kochanie moje, strasznie zbladłaś. Isabeau aż do
tego stopnia cię przeraziła? – zapytał z nutką gniewu; obejrzał się na
drzwi pokoju siostry, jakby wahając się, czy nie wyważyć drzwi i nie
ustawić Isabeau do pionu.
Przez
moment nasłuchiwałam, ale Isabeau w żaden sposób nie zareagowała na groźbę
w jego głosie; miałam wręcz wrażenie, że pokój jest pusty, ale nie miałam
pewności.
Ponownie
wtuliłam się w Gabriela, żeby go uspokoić.
– Zaskoczyła
mnie – wyjaśniłam, chociaż to była mocno naciągana teoria, bo faktycznie czułam
strach. – Chodźmy stąd. Zaraz mi przejdzie – dodałam i spróbowałam wziąć
się w garść.
Wyprostowałam
się i ująwszy Gabriela za rękę, pociągnęłam go w stronę schodów, ale
zaraz po pierwszym kroku zachwiałam się nieznacznie. Jego ramiona znów owinęły
się wokół mnie i zanim się obejrzałam, ukochany porwał mnie na ręce.
– Może to
jednak nie Isabeau? – zasugerował mi, spoglądając wprost w moje tęczówki;
kiedy wręcz hipnotyzował mnie wzrokiem, ciężko było mi kłamać.
– A przez
co? – zapytałam nieco nieprzytomnym tonem, chociaż doskonale wiedziałam, że
prawdopodobnie myśli o tym, że wieczorem męczył mnie ból głowy.
Chyba nie
jako jedyny to podejrzewał, bo po chwili zastanowienia podszedł do nas
Carlisle. Wciąż wydawał się zmartwiony sceną, którą urządziła Isabeau, ale
jednocześnie niepokoił się o mnie.
– Wydaje mi
się, że powinnaś się jeszcze położyć, Renesmee – zasugerował mi spokojnie, niby
to przypadkowo muskając dłonią moje czoło. Wzdrygnęłam się od różnicy
temperatur. – To mogą być skutki uboczne leku. Jadłaś coś? – upewnił się.
Potaknęłam,
a kiedy i Edward to potwierdził, dziadek po prostu zasugerował, żebym
trochę poleżała. Był zmartwiony, ale chyba wolał skłaniać się do teorii, że to
nerwy. Sama zresztą też bardziej w to wierzyłam, bo przecież przed kłótnią
z Beau czułam się świetnie.
– Ach,
miałam powiedzieć dziadkowi o Damienie... – przypomniałam sobie, kiedy
Gabriel ułożył mnie na łóżku, tuż obok wciąż śpiących bliźniąt. Alessia
poruszyła się przez sen i chyba podświadomie wyczuła moją obecność, bo
zaraz przytuliła się do mojego ramienia, a mnie nie pozostało nic innego,
niż ją objąć. – Mały pomagał mi trochę wczoraj – wyjaśniłam.
Gabriel
ułożył się tuż obok na boku, podpierając głowę na jednej ręce, żeby mnie
widzieć. Nawet w takiej pozycji, z potarganymi włosami i nieco
jeszcze rozespanym wyrazem twarzy wyglądał niezwykle pociągająco – a może
zwłaszcza wtedy.
Zmrużył
filuternie oczy, przyglądając mi się z zainteresowaniem.
– Będziesz
jeszcze miała okazję – zapewnił z uśmiechem. – Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
– zapytał po chwili.
Tym razem
nie miałam większych problemów z tym, żeby potaknąć. Uczucie słabości
minęło równie nagle, co się pojawiło, dlatego byłam niemal absolutnie pewna, że
to jedynie efekt nerwów i – ewentualnie – jakaś dziwna reakcja na leki, o ile
te jeszcze miały prawo działać po tylu godzinach. Czułam się lepiej, dlatego
delikatnie – uważając na dzieci – podczołgałam się do Gabriela i pozwoliłam,
żeby posadził mnie sobie na biodrach.
– Już mi
przeszło – zapewniłam z uśmiechem. – Cieszę się, że już wróciłeś. Nie
lubię, kiedy musisz polować... Znaczy, polować beze mnie – poprawiłam,
nachylając się żeby musnąć wargami jego idealne wargi.
Odwzajemnił
pocałunek z pasji, jednocześnie zdradzając emocje, które nim targały – zdenerwowanie
na siostrę i niepokój; na moment jego odczucia stały się moimi własnym i zrobiłam
wszystko, byleby jakoś je złagodzić, zalewając go swoją miłością i pragnieniami.
Położył mi dłonie na biodrach i przyciągnął tak, że wylądowałam na nim
całym ciałem, dzięki czemu mógł mnie przytulić.
Zetknęliśmy
się policzkami; nasze wargi dzieliły zaledwie centymetry.
– Najlepsze
w tym wszystkim jest wracanie do ciebie, pani Licavoli – wyszeptał mi do
ucha; jego słodki oddech musnął mój policzek i przyprawił mnie o drżenie.
– Jak na
razie wciąż Cullen – poprawiłam z wyraźnym opóźnieniem, bo jak zwykle nie
mogłam się skupić przez zwinne palce, błądzące po moich plecach.
Z
westchnieniem wypuścił powietrze.
– No, tak –
zgodził się. Przez moment bawił się moimi włosami albo kreślił palcem jakieś
fantazyjne wzory na moich plecach. – Jak długo będzie trwało to „na razie”? – zapytał,
ujmując moją dłoń i spoglądając na srebrzącą się obrączkę. – Znaczy, nie
chodzi mi o sam ślub, ale czy przekazałaś już pozostałym dobre wieści? – zapytał,
szczerząc się w uśmiechu.
Jego
reakcja dała mi do zrozumienia, że doskonale wie, że znów przemilczałam nasze
zaręczyny. Nie wydawał się być jednak tym rozeźlony, wręcz przeciwnie – moje
opory najwyraźniej dostarczały mu rozrywki.
– A czy
czujesz się tak, jakby mój tata cię rozszarpał? – zapytałam retorycznie, nie
mogąc powstrzymać się od sarkazmu.
Zachichotał.
– Cóż za
wiara w Edwarda – stwierdził. Tak, zdecydowanie był rozbawiony. – Moim
zdaniem zdecydowanie przesadzasz – dodał już spokojniej. – Już dawno przestałem
powodować, że twoja rodzina ma mnie ochotę zabić. Poza tym ślub to nie ciąża – dodał;
oboje jak na zawołanie spojrzeliśmy na pogrążonych we śnie Alessię i Damiena.
– A założymy
się? – zapytałam.
Nie
odpowiedział, a po prostu mnie pocałował. Usatysfakcjonowana, poddałam się
jego pieszczotom i wszystkie złe myśli momentalnie wyleciały mi z głowy.
Isabeau
Isabeau szybkim krokiem szła, a właściwie
już biegła przez las. Ucieczka przez okno była dziecinnie prostym zadaniem,
poza tym nie obawiała się, że ktokolwiek za nią pójdzie. Wszyscy mieli do niej
pretensje o to, że tak nastraszyła Renesmee, ale jej przecież nawet przez
myśl nie przeszło, żeby zrobić wybrance Gabriela krzywdę.
Prawie
nie przeszło, poprawiła się pośpiesznie, po czym zadumała nad momentem,
kiedy w przypływie furii przez ułamek sekundy wyobraziła sobie, że rozrywa
dziewczynie gardło. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie tego momentu i czerwonej
otoczki, która w tamtej chwili otaczała wszystko, co Isabeau zobaczyła.
Więc dobrze, była wściekła, ale przecież nie chciała tak naprawdę nikogo
skrzywdzić i nawet gdyby jej gniew sięgnął apogeum, nie straciłaby nad
sobą panowania...
Prawda...?
Przestała o tym
myśleć, skupiając się na ruchu. Musiała skończyć to, co zaczęła w pokoju,
ale tym razem z dala od domu i wszystkich tych wścibskich istot,
które swoją ciekawość uzasadniały troską o nią. Na samą myśl Isabeau miała
ochotę prychnąć. Troska? Nie potrzebowała jej – przez ponad czterysta lat
dawała sobie radę bez opieki i rodziny, i teraz raczej nie miało się
to zmienić. Dlaczego Cullenowie nie potrafili tego zrozumieć?
Najbardziej
irytowały ją momenty, kiedy coś im zawdzięczała. Chociażby wtedy, kiedy
Carlisle pomógł jej, zanim wykrwawiłaby się na śmierć, w złości rozbijając
gołymi rękami lustro. Zarówno on, jak i Esme okazywali jej tyle ciepła, że
nagle po prostu zaczęła czuć się winna, chociaż przecież tak naprawdę nie
zrobiła niczego złego. Miała nawet nadzieję, że ratując Esme przed śmiercią
wyrówna rachunki i poczuje się lepiej, ale to wcale nie pomagało.
Poza tym
wciąż czuła, że wizja w której widziała, jak wampirzyca ginie w płomieniach,
jest możliwa do zrealizowania. Czuła, że stoi za tym coś więcej...
Nie
zadręczaj się tym, skarciła się w duchu. Co to da? Teraz jej
pomogłaś i jest bezpieczna. Na głowie masz coś zdecydowanie ważniejszego
od wizji, dodała, jednocześnie przyznając swojej intuicji rację.
Zatrzymała
się po środku lasu, dochodząc do wniosku, że w tym miejscu powinna mieć
spokój. Była jakieś półtora kilometra od domu, poza tym w okolicy nie
wyczuwała nikogo, kto byłby jej w stanie przeszkodzić – celowo czy też
przypadkiem. Dla pewności wysłała jeszcze myśl we wszystkie strony, ale nie
otrzymawszy żadnej odpowiedzi, doszła do wniosku, że może przejść do rzeczy.
Ułożyła
przyniesione rzeczy – trochę soli, ziół i zapałki – pod okazałym dębem i na
moment po prostu stanęła po środku lasu, nie mając żadnego celu. Jej dłonie na
moment powędrowały do powiększonego nieznacznie brzucha; teraz już była
absolutnie pewna, że jej obawy się sprawdziły – była w ciąży, a ojcem
jej dzieci (a jakżeby inaczej w jej rodzinie?) był Drake Devile.
Kolejny raz
miała mieszane uczucia. Z jednej strony, wciąż nie dowierzała temu, że coś
podobnego było w stanie się wydarzyć. Nigdy by nie przypuszczała... A jednak
była w ciąży i musiała się z tym pogodzić. I właśnie z drugiej
strony czuła niezrozumiałą radość, kiedy jej instynkt macierzyński dochodził do
głosu. Zawsze kochała dzieci, co zwykle wprawiało w konsternację tych,
którzy znali jej charakter, bo zupełnie się z nim gryzło.
Najbardziej
martwiło ją to, że ciąża nie przebiegała tak, jak powinna w jej wypadku.
Minął prawie miesiąc odkąd kochała się z Drakiem i zaciążyła, a jednak
brzuch miała zaledwie lekko zaokrąglony, podczas gdy w normalnym wypadku
powinna już wyglądać, jakby zaraz miała urodzić. Właśnie to najbardziej ją
niepokoiło, kiedy się zorientowała – że lada chwila wszyscy zauważą, co się
dzieje. Fakt, że dzieci rozwijały się szybciej niż ludzie, ale wolniej niż
pół-wampiry, był jednocześnie błogosławieństwem i jej zmorą, drżała bowiem
o życie bliźniąt.
Pocieszał
ją fakt, że czasami czuła subtelne ruchy, poza tym wyraźnie wyczuwała
wystarczająco silną aurę dzieci. Wszystko wskazywało na to, że są zdrowe i rozwijając
się poprawnie, ale tak bardzo wolno... Czasami miała wręcz wrażenie, że ich
siła i ruchy przeczą temu, że ciąży prawie w ogóle nie było po niej
znać. Chociaż z drugiej strony, czy nie było czasami przypadków, że
kobieta nawet nie zdawała sobie sprawy, że w jej łonie rozwija się życie?
Kilka razy
korciło ją, żeby spróbować podpytać Carlisle'a, ale ostatecznie zrezygnowała.
Nie wiedziała, jak najlepiej przedstawić sprawę tak, żeby wampir się nie
zorientował i nie zadawał niewygodnych pytań – prawdopodobnie było to
niemożliwe. A to znaczyło, że musiała sobie radzić sama, przynajmniej do
momentu, w którym tajemnica nie znacznie stanowić zagrożenia dla dzieci.
Westchnęła i potarła
delikatnie skronie, żeby łatwiej było jej się skoncentrować. Właśnie, dzieci.
Przecież właśnie dla nich robiła to, co robiła, dosłownie rozdrapując stare
rany, kiedy wykorzystywała to, czego nauczyła się w przeszłości. Nie była
lekarzem i poniekąd miała pewną awersję do współczesnej medycyny,
zdecydowanie bardziej preferując tę, którą teraz lekarze pogardliwie nazywali
alternatywną. Takie zaniedbanie wydawało jej się wręcz śmieszne – znajomość
roślin i ziół bywała czasami zdecydowanie istotniejsza od obecnych leków.
A Isabeau
znała się na ziołach doskonale.
Sięgnęła po
wszystkie przygotowane rzeczy, po czym – nie zważając na cienką warstwę śniegu –
usiadła na zamarzniętej ziemi. Zamknęła oczy, po czym cofnęła się pamięcią do
okresu, kiedy uczyła ją matka i pozwoliła, żeby wspomnienia same
pokierowały ją w tym, co zamierzała zrobić. Co jak co, ale nauka Allegry
przydała się Isabeau w życiu nie raz i dziewczyna czuła, że i tym
razem będzie czymś niezastąpionym, jeśli chciała poradzić sobie z obecną
sytuacją.
Pozwoliła,
żeby kontrolę nad jej ciałem przejął instynkt, a potem po prostu mu się
poddała.
Wow.. Serio się nie spodziewałam czegoś takiego.
OdpowiedzUsuńZioła. Na wzmocnienie. ^^ Dobre, dobre.
Czekam na ten rozdział o Mieście Nocy.
Pozdrawiam
Super,naprawdę.Czyli Isabeau będzie miała nie jedno dziecko a więcej? Czekam niecierpliwie na nn i życzę weny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ola
Naprawdę pięknie piszesz ;>
OdpowiedzUsuńTakże Jestem ciekawa czy Drake się dowie o ciąży...
Pozdrawiam ;*