8 lutego 2013

Trzynaście

Renesmee
Isabeau ruszyła na mnie, wyglądając przy tym tak, jakby ledwo powstrzymywała się przed tym, żeby się na mnie nie rzucić. Jej oczy pałały gniewem, w postawie zaś było coś takiego, że momentalnie zapragnęłam wziąć nogi za pas. A jednak nie mogłam ruszyć się z miejsca, dlatego jedynie patrzyłam na nią, całkowicie oniemiała i próbowałam przewidzieć, czego mogę się po młodszej siostrze Gabriela spodziewać.
– Isabeau, ja... – zaczęłam i zaraz musiałam odskoczyć, bo dziewczyna zrobiła taki gest, jakby zamierzała mnie uderzyć.
Oczywiście tego nie zrobiła – kiedy przestałam panikować, zauważyłam, że po prostu gniewnymi ruchami ociera łzy. Jak mogłam się spodziewać, pewnie najbardziej upokorzyło ją to, że ktokolwiek mógł być świadkiem jej słabości.
– Co tutaj robisz?! – zapytała, a właściwie wykrzyczała. Wszystko wskazywało na to, że była na krawędzi furii. – A niech cię szlag! Czy nikt już nie potrafi uszanować cudzej prywatności?! – wydarła się i tym razem byłam już niemal pewna tego, że będzie zdolna mnie uderzyć.
Zatrzasnęła za sobą drzwi, żebym nie mogła więcej zajrzeć w głąb pokoju. Byłam zresztą zbyt wystraszona tym, że mnie przyłapała, żeby chociażby przez myśl przeszło mi, żeby dalej ciekawić się tym, co robiła w środku. Chociaż wydawało się bez sensu bać siostry Gabriela, machinalnie cofnęłam się, aż uderzyłam plecami o przeciwległą ścianę ciasnego korytarza.
Isabeau wciąż patrzyła na mnie wściekle i mogłabym przysiąc, że nagle coś się w niej zmieniło. W jej błękitnych oczach ujrzałam jakiś niezdrowy błysk, kiedy przykucnęła nieznacznie, jakby szykowała się do skoku. Złość wykrzywiła jej piękne rysy, cała postać zaś zdawała się emitować czymś, co sprawiało, że w powietrzu czuć było aurę zagrożenia. Jeśli kiedykolwiek wcześniej miałam wątpliwości co do tego, czy pół-wampiry mogą być równie groźne, co w pełni nieśmiertelni, teraz całkowicie się ich wyzbyłam.
Miałam przed sobą mordercę – tak najprościej było określi Isabeau w tym stanie. Przez czterysta lat z pewnością zdarzało jej się zabić nie raz i wszystko wskazywało na to, że mogę wkrótce stać się kolejną z jej ofiar. Nie myślała jasna, a ja ją zdenerwowałam – przy takim stanie rzeczy zdecydowanie wszystko mogło być możliwe.
– Isabeau... – szepnęłam, chcąc ją jakoś ocucić, ale w odpowiedzi warknęła na mnie, co dało mi do zrozumienia, że powinnam siedzieć cicho.
W jednej chwili zamarłam niczym sparaliżowana i po prostu na nią patrzyłam. Unikałam kontaktu wzrokowego, zupełnie jakbym miała do czynienia z jakimś dzikim zwierzęciem, bo i w tym momencie Isabeau zachowywała się jak prawdziwy łowca. Pozostawało mi jedynie czekać, zważając na każdy kolejny ruch i oddech, i mieć nadzieję, że dziewczyna się opamięta.
Serce waliło mi jak oszalałe i miałam wrażenie, że jego rytm słychać wyraźnie w całym domu – i że bardzo drażni on Isabeau, która najchętniej ostatecznie zatrzymałaby ten organ w moim ciele. Być może to były już objawy paniki, ale naprawdę spodziewałam się po siostrze Gabriela najgorszego, nawet jeśli nie byłam jeszcze pewna, co to miałoby być. Nade wszystko żałowałam, że nie zignorowałam otwartych drzwi jej pokoju i nie poszłam od razu do dziadka, tak jak planowałam...
Isabeau powoli wypuściła powietrze, a jej rysy nieco złagodniały, chociaż równie dobrze mogłam to sobie wyobrazić. Zrobiła krok do przodu i chociaż wciąż w każdym jej ruchu wyczuwałam złość, wydawała się nad nią panować lepiej niż wcześniej. A jednak i tak skuliłam się przy ścianie, kiedy podeszła jeszcze bliżej, tak, że niewiele brakowało, żebyśmy zaczęły się o siebie ocierać.
Wyciągnęła rękę i ujęła mój podbródek, co momentalnie skojarzyło mi się z tym, że spróbuje zaatakować moją szyję. Wciąż miała w sobie coś przerażającego i nerwy nagle po prostu mi puściły – krzyknęłam, zupełnie jakby już mnie ukąsiła.
Skrzywiła się i odskoczyła niczym oparzona, bo mój krzyk podziałał – momentalnie zbiegli się wszyscy z wyjątkiem moich dzieci. Gabriel musiał się obudzić, bo wypadł z naszego pokoju wyraźnie nieco zaspany, ale zdenerwowany; kiedy rzucił okiem w stronę moim i Isabeau, na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie, a już sekundę później stał tuż przede mną, odgradzając mnie od siostry. Skuliłam się za nim, bojąc się nawet wyjrzeć mu przez ramię.
– Co ty wyrabiasz? – warknął z niedowierzaniem, mierząc siostrę wzrokiem. – Isabeau, opamiętaj się! – zażądał, jedną ręką ujmując moją i lekko ją ściskając.
Odważyłam się jednak zerknąć na Isabeau i zaraz tego pożałowałam, bo na jej twarzy znów odmalowała się furia.
– Myślisz, że chciałam ją zaatakować? – zapytała z niedowierzaniem, wyraźnie urażona tym, że ktokolwiek mógł dojść do takich wniosków. – Nie, chociaż może powinnam, skoro nie potrafi zająć się własnymi sprawami! – syknęła.
Na moment spojrzała w bok, a kiedy podążyłam za jej wzrokiem, uświadomiłam sobie, że obserwują nad wszyscy Cullenowie. Carlisle i Esme trzymali się nieco z boku, Edward zaś wyglądał, jakby w każdej chwili był gotów rzucić się na Isabeau, gdyby zaszła taka potrzeba. Kiedy dziewczyna na niego spojrzała, wyrwało mu się ciche warknięcie i chyba jedynie ostrzegawcze spojrzenie doktora powstrzymało go od zrobienia czegoś głupiego.
– Co to za zbiegowisko? – zapytała chłodni Isabeau, zupełnie niezrażona wrogim nastawieniem mojego ojca i swojego brata. – Chcecie mnie szpiegować, tak jak wasz rudzielec? – dodała i wyciągnęła głowę, żeby dostrzec mnie za plecami Gabriela.
Wzdrygnęłam się. Jednocześnie zrobiło mi się dziwnie słabo, czego nie rozumiałam, bo nigdy nie miałam w zwyczaju aż do tego stopnia reagować na zbyt wyraziste emocje. Położyłam Gabrielowi dłoń na ramieniu, jednocześnie opierając się o ścianę, nagle bowiem przestałam całkowicie ufać swoim mięśniom i zmysłowi równowagi.
– Isabeau, to z pewnością nie tak... – zaczął pojednawczym tonem Carlisle, próbując załagodzić sytuację. Jako jedyny wydawał się trzymać emocje na wodzy, przede wszystkim dlatego, że wciąż nie miał pewności co się stało.
Beau spojrzała na niego gniewnie i nagle wybuchła śmiechem.
– Lepiej zajmij się swoją słodką Esme i nie próbuj mi tłumaczyć sytuacji, którą rozumiem lepiej od ciebie. Zresztą, chyba nikt nie ma już nic do dodania – stwierdziła chłodno, omiatając wzrokiem zatłoczony korytarz. Gniew przeszedł jej równie nagle, co się pojawił; wydało mi się to dziwne i jednocześnie znajome, chociaż w tym momencie nie potrafiłam stwierdzić co mi jej zachowanie przypominało. – Trzymaj swoją pannę krótko Gabrielu, bo inaczej nie ręczę za siebie – zapowiedziała, jawnie mi grożąc.
Zaraz po tym odwróciła się na pięcie i wróciła do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi i zostawiając swojego brata i pozostałych w całkowitym osłupieniu. Przez kilka sekund po jej odejściu wszyscy staliśmy niczym sparaliżowani, w końcu jednak Gabriel odwrócił się w moją stronę. W tym samym momencie mięśnie jednak odmówiły mi posłuszeństwa i dosłownie wpadłam mu w ramiona.
Przytulił mnie.
– No już dobrze – zapewnił cicho, wsuwając mi palce we włosy. – Nie wiem o co jej chodziło, ale nie pozwolę, żeby cię skrzywdziła. Nie mam nawet pojęcia, co też strzeliło jej do głowy, skoro... – Pokręcił głową, nie będąc w stanie nawet o tym myśleć. – Jak się czujesz? – zapytał miękko, a ja zorientowałam się, że nie chodzi mu jedynie o to, jak odnajduję się w obecnej sytuacji.
Najprawdopodobniej chodziło mu o ból głowy – oczywiście, że już wiedział, że źle się czułam i dostałam lekarstwa; czegoś tak istotnego nie dałoby się przez Gabrielem ukryć, nawet jakbym chciała. Wtuliłam się w niego, potrzebując dłuższej chwili, żeby odpowiedzieć. Jeszcze piętnaście minut wcześniej zarzekałam, że czuję się znakomicie, bo i tak było, ale teraz...
Emocje po wybuchu Isabeau zaczynały opadać, ale wciąż miałam wrażenie, że mięśnie odmówią mi posłuszeństwa, kiedy tylko spróbuję się ruszyć; kolana mi drżały i gdyby nie ramiona Gabriela, prawdopodobnie nie byłabym w stanie ustać na nogach.
– Sama nie wiem... – przyznałam cicho, tym samym sprawiając, że znalazłam się pod obstrzałem zaniepokojonych spojrzeń.
– Co masz na myśli? – zatroskał się Gabriel, odsuwając się nieznacznie, żeby móc przyjrzeć się mojej twarzy. – Kochanie moje, strasznie zbladłaś. Isabeau aż do tego stopnia cię przeraziła? – zapytał z nutką gniewu; obejrzał się na drzwi pokoju siostry, jakby wahając się, czy nie wyważyć drzwi i nie ustawić Isabeau do pionu.
Przez moment nasłuchiwałam, ale Isabeau w żaden sposób nie zareagowała na groźbę w jego głosie; miałam wręcz wrażenie, że pokój jest pusty, ale nie miałam pewności.
Ponownie wtuliłam się w Gabriela, żeby go uspokoić.
– Zaskoczyła mnie – wyjaśniłam, chociaż to była mocno naciągana teoria, bo faktycznie czułam strach. – Chodźmy stąd. Zaraz mi przejdzie – dodałam i spróbowałam wziąć się w garść.
Wyprostowałam się i ująwszy Gabriela za rękę, pociągnęłam go w stronę schodów, ale zaraz po pierwszym kroku zachwiałam się nieznacznie. Jego ramiona znów owinęły się wokół mnie i zanim się obejrzałam, ukochany porwał mnie na ręce.
– Może to jednak nie Isabeau? – zasugerował mi, spoglądając wprost w moje tęczówki; kiedy wręcz hipnotyzował mnie wzrokiem, ciężko było mi kłamać.
– A przez co? – zapytałam nieco nieprzytomnym tonem, chociaż doskonale wiedziałam, że prawdopodobnie myśli o tym, że wieczorem męczył mnie ból głowy.
Chyba nie jako jedyny to podejrzewał, bo po chwili zastanowienia podszedł do nas Carlisle. Wciąż wydawał się zmartwiony sceną, którą urządziła Isabeau, ale jednocześnie niepokoił się o mnie.
– Wydaje mi się, że powinnaś się jeszcze położyć, Renesmee – zasugerował mi spokojnie, niby to przypadkowo muskając dłonią moje czoło. Wzdrygnęłam się od różnicy temperatur. – To mogą być skutki uboczne leku. Jadłaś coś? – upewnił się.
Potaknęłam, a kiedy i Edward to potwierdził, dziadek po prostu zasugerował, żebym trochę poleżała. Był zmartwiony, ale chyba wolał skłaniać się do teorii, że to nerwy. Sama zresztą też bardziej w to wierzyłam, bo przecież przed kłótnią z Beau czułam się świetnie.
– Ach, miałam powiedzieć dziadkowi o Damienie... – przypomniałam sobie, kiedy Gabriel ułożył mnie na łóżku, tuż obok wciąż śpiących bliźniąt. Alessia poruszyła się przez sen i chyba podświadomie wyczuła moją obecność, bo zaraz przytuliła się do mojego ramienia, a mnie nie pozostało nic innego, niż ją objąć. – Mały pomagał mi trochę wczoraj – wyjaśniłam.
Gabriel ułożył się tuż obok na boku, podpierając głowę na jednej ręce, żeby mnie widzieć. Nawet w takiej pozycji, z potarganymi włosami i nieco jeszcze rozespanym wyrazem twarzy wyglądał niezwykle pociągająco – a może zwłaszcza wtedy.
Zmrużył filuternie oczy, przyglądając mi się z zainteresowaniem.
– Będziesz jeszcze miała okazję – zapewnił z uśmiechem. – Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – zapytał po chwili.
Tym razem nie miałam większych problemów z tym, żeby potaknąć. Uczucie słabości minęło równie nagle, co się pojawiło, dlatego byłam niemal absolutnie pewna, że to jedynie efekt nerwów i – ewentualnie – jakaś dziwna reakcja na leki, o ile te jeszcze miały prawo działać po tylu godzinach. Czułam się lepiej, dlatego delikatnie – uważając na dzieci – podczołgałam się do Gabriela i pozwoliłam, żeby posadził mnie sobie na biodrach.
– Już mi przeszło – zapewniłam z uśmiechem. – Cieszę się, że już wróciłeś. Nie lubię, kiedy musisz polować... Znaczy, polować beze mnie – poprawiłam, nachylając się żeby musnąć wargami jego idealne wargi.
Odwzajemnił pocałunek z pasji, jednocześnie zdradzając emocje, które nim targały – zdenerwowanie na siostrę i niepokój; na moment jego odczucia stały się moimi własnym i zrobiłam wszystko, byleby jakoś je złagodzić, zalewając go swoją miłością i pragnieniami. Położył mi dłonie na biodrach i przyciągnął tak, że wylądowałam na nim całym ciałem, dzięki czemu mógł mnie przytulić.
Zetknęliśmy się policzkami; nasze wargi dzieliły zaledwie centymetry.
– Najlepsze w tym wszystkim jest wracanie do ciebie, pani Licavoli – wyszeptał mi do ucha; jego słodki oddech musnął mój policzek i przyprawił mnie o drżenie.
– Jak na razie wciąż Cullen – poprawiłam z wyraźnym opóźnieniem, bo jak zwykle nie mogłam się skupić przez zwinne palce, błądzące po moich plecach.
Z westchnieniem wypuścił powietrze.
– No, tak – zgodził się. Przez moment bawił się moimi włosami albo kreślił palcem jakieś fantazyjne wzory na moich plecach. – Jak długo będzie trwało to „na razie”? – zapytał, ujmując moją dłoń i spoglądając na srebrzącą się obrączkę. – Znaczy, nie chodzi mi o sam ślub, ale czy przekazałaś już pozostałym dobre wieści? – zapytał, szczerząc się w uśmiechu.
Jego reakcja dała mi do zrozumienia, że doskonale wie, że znów przemilczałam nasze zaręczyny. Nie wydawał się być jednak tym rozeźlony, wręcz przeciwnie – moje opory najwyraźniej dostarczały mu rozrywki.
– A czy czujesz się tak, jakby mój tata cię rozszarpał? – zapytałam retorycznie, nie mogąc powstrzymać się od sarkazmu.
Zachichotał.
– Cóż za wiara w Edwarda – stwierdził. Tak, zdecydowanie był rozbawiony. – Moim zdaniem zdecydowanie przesadzasz – dodał już spokojniej. – Już dawno przestałem powodować, że twoja rodzina ma mnie ochotę zabić. Poza tym ślub to nie ciąża – dodał; oboje jak na zawołanie spojrzeliśmy na pogrążonych we śnie Alessię i Damiena.
– A założymy się? – zapytałam.
Nie odpowiedział, a po prostu mnie pocałował. Usatysfakcjonowana, poddałam się jego pieszczotom i wszystkie złe myśli momentalnie wyleciały mi z głowy.
Isabeau
Isabeau szybkim krokiem szła, a właściwie już biegła przez las. Ucieczka przez okno była dziecinnie prostym zadaniem, poza tym nie obawiała się, że ktokolwiek za nią pójdzie. Wszyscy mieli do niej pretensje o to, że tak nastraszyła Renesmee, ale jej przecież nawet przez myśl nie przeszło, żeby zrobić wybrance Gabriela krzywdę.
Prawie nie przeszło, poprawiła się pośpiesznie, po czym zadumała nad momentem, kiedy w przypływie furii przez ułamek sekundy wyobraziła sobie, że rozrywa dziewczynie gardło. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie tego momentu i czerwonej otoczki, która w tamtej chwili otaczała wszystko, co Isabeau zobaczyła. Więc dobrze, była wściekła, ale przecież nie chciała tak naprawdę nikogo skrzywdzić i nawet gdyby jej gniew sięgnął apogeum, nie straciłaby nad sobą panowania...
Prawda...?
Przestała o tym myśleć, skupiając się na ruchu. Musiała skończyć to, co zaczęła w pokoju, ale tym razem z dala od domu i wszystkich tych wścibskich istot, które swoją ciekawość uzasadniały troską o nią. Na samą myśl Isabeau miała ochotę prychnąć. Troska? Nie potrzebowała jej – przez ponad czterysta lat dawała sobie radę bez opieki i rodziny, i teraz raczej nie miało się to zmienić. Dlaczego Cullenowie nie potrafili tego zrozumieć?
Najbardziej irytowały ją momenty, kiedy coś im zawdzięczała. Chociażby wtedy, kiedy Carlisle pomógł jej, zanim wykrwawiłaby się na śmierć, w złości rozbijając gołymi rękami lustro. Zarówno on, jak i Esme okazywali jej tyle ciepła, że nagle po prostu zaczęła czuć się winna, chociaż przecież tak naprawdę nie zrobiła niczego złego. Miała nawet nadzieję, że ratując Esme przed śmiercią wyrówna rachunki i poczuje się lepiej, ale to wcale nie pomagało.
Poza tym wciąż czuła, że wizja w której widziała, jak wampirzyca ginie w płomieniach, jest możliwa do zrealizowania. Czuła, że stoi za tym coś więcej...
Nie zadręczaj się tym, skarciła się w duchu. Co to da? Teraz jej pomogłaś i jest bezpieczna. Na głowie masz coś zdecydowanie ważniejszego od wizji, dodała, jednocześnie przyznając swojej intuicji rację.
Zatrzymała się po środku lasu, dochodząc do wniosku, że w tym miejscu powinna mieć spokój. Była jakieś półtora kilometra od domu, poza tym w okolicy nie wyczuwała nikogo, kto byłby jej w stanie przeszkodzić – celowo czy też przypadkiem. Dla pewności wysłała jeszcze myśl we wszystkie strony, ale nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, doszła do wniosku, że może przejść do rzeczy.
Ułożyła przyniesione rzeczy – trochę soli, ziół i zapałki – pod okazałym dębem i na moment po prostu stanęła po środku lasu, nie mając żadnego celu. Jej dłonie na moment powędrowały do powiększonego nieznacznie brzucha; teraz już była absolutnie pewna, że jej obawy się sprawdziły – była w ciąży, a ojcem jej dzieci (a jakżeby inaczej w jej rodzinie?) był Drake Devile.
Kolejny raz miała mieszane uczucia. Z jednej strony, wciąż nie dowierzała temu, że coś podobnego było w stanie się wydarzyć. Nigdy by nie przypuszczała... A jednak była w ciąży i musiała się z tym pogodzić. I właśnie z drugiej strony czuła niezrozumiałą radość, kiedy jej instynkt macierzyński dochodził do głosu. Zawsze kochała dzieci, co zwykle wprawiało w konsternację tych, którzy znali jej charakter, bo zupełnie się z nim gryzło.
Najbardziej martwiło ją to, że ciąża nie przebiegała tak, jak powinna w jej wypadku. Minął prawie miesiąc odkąd kochała się z Drakiem i zaciążyła, a jednak brzuch miała zaledwie lekko zaokrąglony, podczas gdy w normalnym wypadku powinna już wyglądać, jakby zaraz miała urodzić. Właśnie to najbardziej ją niepokoiło, kiedy się zorientowała – że lada chwila wszyscy zauważą, co się dzieje. Fakt, że dzieci rozwijały się szybciej niż ludzie, ale wolniej niż pół-wampiry, był jednocześnie błogosławieństwem i jej zmorą, drżała bowiem o życie bliźniąt.
Pocieszał ją fakt, że czasami czuła subtelne ruchy, poza tym wyraźnie wyczuwała wystarczająco silną aurę dzieci. Wszystko wskazywało na to, że są zdrowe i rozwijając się poprawnie, ale tak bardzo wolno... Czasami miała wręcz wrażenie, że ich siła i ruchy przeczą temu, że ciąży prawie w ogóle nie było po niej znać. Chociaż z drugiej strony, czy nie było czasami przypadków, że kobieta nawet nie zdawała sobie sprawy, że w jej łonie rozwija się życie?
Kilka razy korciło ją, żeby spróbować podpytać Carlisle'a, ale ostatecznie zrezygnowała. Nie wiedziała, jak najlepiej przedstawić sprawę tak, żeby wampir się nie zorientował i nie zadawał niewygodnych pytań – prawdopodobnie było to niemożliwe. A to znaczyło, że musiała sobie radzić sama, przynajmniej do momentu, w którym tajemnica nie znacznie stanowić zagrożenia dla dzieci.
Westchnęła i potarła delikatnie skronie, żeby łatwiej było jej się skoncentrować. Właśnie, dzieci. Przecież właśnie dla nich robiła to, co robiła, dosłownie rozdrapując stare rany, kiedy wykorzystywała to, czego nauczyła się w przeszłości. Nie była lekarzem i poniekąd miała pewną awersję do współczesnej medycyny, zdecydowanie bardziej preferując tę, którą teraz lekarze pogardliwie nazywali alternatywną. Takie zaniedbanie wydawało jej się wręcz śmieszne – znajomość roślin i ziół bywała czasami zdecydowanie istotniejsza od obecnych leków.
A Isabeau znała się na ziołach doskonale.
Sięgnęła po wszystkie przygotowane rzeczy, po czym – nie zważając na cienką warstwę śniegu – usiadła na zamarzniętej ziemi. Zamknęła oczy, po czym cofnęła się pamięcią do okresu, kiedy uczyła ją matka i pozwoliła, żeby wspomnienia same pokierowały ją w tym, co zamierzała zrobić. Co jak co, ale nauka Allegry przydała się Isabeau w życiu nie raz i dziewczyna czuła, że i tym razem będzie czymś niezastąpionym, jeśli chciała poradzić sobie z obecną sytuacją.
Pozwoliła, żeby kontrolę nad jej ciałem przejął instynkt, a potem po prostu mu się poddała.

3 komentarze:

  1. Wow.. Serio się nie spodziewałam czegoś takiego.
    Zioła. Na wzmocnienie. ^^ Dobre, dobre.
    Czekam na ten rozdział o Mieście Nocy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Super,naprawdę.Czyli Isabeau będzie miała nie jedno dziecko a więcej? Czekam niecierpliwie na nn i życzę weny.
    Pozdrawiam Ola

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę pięknie piszesz ;>
    Także Jestem ciekawa czy Drake się dowie o ciąży...
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa