Renesmee
Obudziłam się, kiedy zaczynało
świtać – wiedziałam to, chociaż nie otworzyłam oczu; wystarczył mi słaby
poblask, który widziałam pod powiekami. Czułam się już dobrze, ale jakoś nie
miałam ochoty się budzić i gdziekolwiek iść – w łóżku było mi dobrze,
poza tym czułam się fantastycznie, czując przy sobie czyjeś ciepłe ciało.
Gabriel. No
oczywiście, musiał wrócić kilka ładnych godzin temu. Miałam jedynie nadzieję,
że nie ciągał Alessi po lesie zbyt długo – to było dziecko i jej
nieśmiertelność nie miała tutaj nic do rzeczy. Ali była zdecydowanie zbyt mała,
żeby traktować ją jak dorosłą, nawet jeśli w porównaniu z człowiekiem,
była inteligentniejsza i bardziej wytrzymała.
Przeciągnęłam
się leciutko, po czym wygodniej ułożyłam, żeby spróbować znów zasnąć. Skoro
Gabriel spał, jak nic mogłam założyć, że jest bardzo wcześnie, więc mogłam
sobie poleniuchować. Głowa mnie nie bolała, co przyjęłam z ulgą – najwyraźniej
faktycznie byłam jedynie zmęczona. A to znaczyło, że mogłam pozwolić sobie
na dłuższy odpoczynek.
Podjęta
decyzja bardzo mnie usatysfakcjonowała, dlatego wtuliłam twarz w poduszkę,
żeby światło bijące od strony okna mnie nie raziło (oczywiście, byłam zbyt
rozleniwiona, żeby zmusić się do wstania i zaciągnięcia zasłon) i powoli
zaczęłam odpływać. Miękkość pościeli i błoga cisza z pewnością miały z tym
jakiś związek, ale najbardziej odpowiadały mi oddechy, które powoli kołysały
mnie do snu...
Oddechy?
To odkrycie
zdezorientowało mnie do tego stopnia, że jednak zamrugałam i otworzyłam
oczy. Jak podejrzewałam, świtało – wszystko w pokoju dopiero zaczynało
nabierać kolorów i wciąż dominowała szarość. Wciąż nieco zaspana
przestałam rozglądać się po pokoju, w końcu skupiając wzrok na tym, co
miałam najbliżej, a mianowicie trzech innych osobach, które zastałam po
przebudzeniu.
Damien
przysnął przy mnie, więc jego obecność nie powinna mnie tak bardzo dziwić, ale
Alessi już owszem. Maleńka jakimś cudem wcisnęła się pomiędzy mnie a brata,
żeby móc się do mnie przytulić, co mnie rozbawiło – biedactwo, sądziło, że musi
konkurować z Damienem o moje względy. Zaśmiałam się cicho, po czym
ucałowałam czółko obojga moich dzieci i przeniosłam wzrok na ułożonego
gdzieś na skraju materaca Gabriela.
Spaliśmy we
czwórkę. Jak mogłam się nie zorientować, kiedy mój ukochany – narzeczony! – i Alessia
ułożyli się obok mnie? Mimo wszystko nie miałam aż tak twardego snu, dlatego
podejrzewałam, że efektem były leki, które wzięłam przed zaśnięciem.
Rozbudziłam
się na tyle, że uznałam, że już nie zasnę. Po cichu, żeby nie obudzić Gabriela
ani żadnego z naszych skarbów, zsunęłam się z łóżka i pośpiesznie
podeszłam do szafy, żeby naszykować sobie jakieś świeże ubranie. Trochę
zgrzałam się przez noc i podejrzewałam, że tabletka, którą dostałam, nie
miała jedynie złagodzić bólu głowy, ale i wspomóc mój organizm,
gdybym naprawdę mogła się jakimś cudem rozchorować – mogłam się tego po dziadku
spodziewać.
Tak czy
inaczej, teraz już marzyłam jedynie o tym, żeby wziąć prysznic i coś
zjeść, dlatego w pierwszej kolejności udałam się do łazienki. Gabrielowi
udało się przekonać mnie do niektórych ludzkich potraw, poza tym podczas ciąży
miałam różne zachcianki, dlatego później zamierzałam pójść prosto do kuchni i zobaczyć,
co mamy w lodówce – Licavoli uzupełniały ją regularnie, lubiąc sobie
czasami dogadzać typowymi potrawami, a nie jedynie krwią i chyba
zaczynało mi się to udzielać.
Byłam już przed
łazienką i miałam właśnie nacisnąć klamkę, kiedy uświadomiłam sobie, że
pomieszczenie jest zajęte. Zamarłam na moment z ręką na gałce, kiedy
doszły mnie nieprzyjemny dźwięk i zapach, który momentalnie rozpoznałam – sama
jeszcze kilka tygodni temu przynajmniej raz dziennie lądowałam w łazience,
targana mdłościami.
Wampiry nie
chorowały, a Gabriel i moje dzieci spali, dlatego przyszła mi do
głowy jedynie jedna możliwa osoba.
– Isabeau? –
zapytałam cichutko, bo dziewczyna i tak miała mnie usłyszeć. Zmartwiło
mnie to, że nie odpowiedziała, dlatego uniosłam zawiniętą w pięść dłoń i zapukałam.
– Beau, jesteś tam? – powtórzyłam nieco głośniej.
Usłyszałam
stłumione przekleństwo, zagłuszone przez dźwięk spuszczanej wody, a chwilę
później drzwi łazienki otworzyły się tak gwałtownie, że omal nimi nie
oberwałam. Isabeau stanęła w progu, wyraźnie poirytowana, ale przede
wszystkim wymęczona. Wyglądała na chorą; oczy miała podkrążone, a skórę
tak bladą, że miałam wrażenie, jakby najdelikatniejszy dotyk mógł jej przebić.
Fakt, że miała czarne włosy, dodatkowo jeszcze pogarszał efekt – mocny kontrast
powodował, że dziewczyna wyglądała jak żywa śmierć.
Wzdrygnęłam
się na tę myśl i przełknęłam ślinę.
Isabeau
westchnęła.
– Wybacz,
nie wyczułam cię – powiedziała głosem łagodniejszym niż mogłyby zwiastować
targające nią emocje. – Za chwilę wychodzę – zapewniła, zerkając przelotnie na
rzeczy, które trzymałam.
Wróciła do
łazienki i odkręciła wodę, po czym nachyliła się nad umywalką, żeby
przepłukać usta. Obserwowałam w milczeniu, jak prostuje się i niemal
gwałtownie przemywa twarz, chcąc doprowadzić się do porządku.
Podchwyciła
w lustrze moje spojrzenie; między jej brwiami pojawiła się pionowa kreska,
ale nic nie powiedziała, nawet jeśli miała ochotę jakoś skomentować to, że
jestem świadkiem podobnej sceny z jej udziałem.
– Wszystko...
w porządku? – zapytałam z wahaniem, niemal bojaźliwie, bo młodsza
siostra Gabriela potrafiła być czasami nieprzewidywalna. Zwykle nie sprawiała,
że się jej bałam, ale dziś wyjątkowo było w niej coś, co odbierało mi całą
pewność siebie.
– O, tak – powiedziała
zdecydowanie zbyt szybko, ale chyba nie dbała o to, żebym jej uwierzyła.
Odpowiadała, bo chciała. – Pewnie czymś się strułam. Wiesz, ciężko teraz
znaleźć dobrego dawcę – westchnęła, mrugając do mnie porozumiewawczo.
Sugestia
tego, że polowała na ludzi, ostatecznie zniechęciły mnie do jakiejkolwiek
rozmowy. Zamierzałam jeszcze się przełamać i zapytać ją, czy powinnam
porozmawiać z Carlisle'm – przecież mógł ją zbadać albo jakkolwiek inaczej
pomóc – ale nie zdążyłam nawet otworzyć ust, jak zostałam w łazience sama.
Usłyszałam jeszcze, że trzasnęły drzwi do pokoju na końcu korytarza, co jasno
dało mi do zrozumienia, że mogę sobie jakiekolwiek rady darować.
Przestałam
myśleć o Isabeau, skupiając się na sobie. Miałam ochotę na kąpiel, ale
spotkanie z Isabeau tak mnie rozstroiło, że ostatecznie zdecydowałam się
na szybki prysznic. Kilka minut stałam pod strumieniem gorącej wody,
pozwalając, żeby ciepło rozluźniło moje ciało i pomogło mi się odprężyć;
nie wiedziałam dlaczego – może przez drzemanie na kanapie – ale czułam się
trochę obolała i potrzebowałam właśnie czegoś takiego.
Przebrałam
się w świeże ubranie i zeszłam na dół, wciąż energicznie pocierając
włosy ręcznikiem. Niestety, wadą posiadania długich loków było zdecydowanie to,
że suszenie ich było mordęgą – zwłaszcza teraz, kiedy nie miałam dostępu do
żadnej suszarki – ale to bynajmniej nie zniechęcało mnie do tego stopnia, żebym
chciała skrócić włosy. Wolałam, kiedy były długie, poza tym wiedziałam, że
Gabriel też zdecydowanie bardziej takie lubił.
W kuchni
czekała mnie mała niespodzianka, w postaci Edwarda, który musiał
zorientować się, że już się obudziłam i jestem głodna, bo w czasie,
kiedy brałam prysznic, zdążył przyszykować mu jajecznicę – jego popisowe danie,
jak zdążyłam się zorientować. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i opadłam
na najbliższe krzesło, wyjątkowo nie mając ochoty kłócić się z tatą o to,
czy mam zjeść wszystko – wszelakie opory do takiego sposobu odżywania się
ostatecznie zniknęły.
– Szkoda.
Ciekawe były twoje przemyślenia, co do ewentualnych ukrytych intencji tego, co
miałaś na talerzu – skomentował rozbawiony Edward, stawiając przede mną gotowe
danie. Po chwili spoważniał i krótko mi się przyjrzał. – Jak się czujesz? –
zapytał.
Spodziewałam
się tego, że po wczorajszym może być zmartwiony – w moim przypadku nawet
ból głowy sprawiał, że bliscy zaczynali się martwić – dlatego udało mi się
nawet nie skrzywić. Uśmiechnęłam się jedynie, co chyba było dobrą odpowiedzią,
ale i tak postanowiłam dodatkowo się jeszcze odezwać:
– Świetnie.
Już mi przeszło – zapewniłam, starając się ignorować irytację, którą poczułam,
kiedy dla pewności przyłożył mi swoją chłodną dłoń do czoła. Skupiłam się na
jedzeniu. – Nie wiesz przypadkiem, co dzieje się z Isabeau?
– A co
dzieje się ponadto, że jak zwykle zachowuje się wrednie? – zapytał, siadając
naprzeciwko mnie i pytająco unosząc brwi ku górze.
Hm, czyli
nie wiedział, że wymiotowała. Sama też pewnie bym nie wiedziała, gdybym nie
wpadła na nią w łazience, dlatego ostatecznie doszłam do wniosku, że
Isabeau chciała przed nami swoje samopoczucie ukryć. Nie wiedziałam, jakie
miała powody i postanowiłam tego nie roztrząsać, dlatego jedynie
wzruszyłam ramionami, postanawiając nie wspominać o incydencie z rana.
– Po prostu
jest dziwna – wymigałam się na tyle dobrze, że Edward jedynie się roześmiał,
ostatecznie przypominając, że Isabeau zawsze była dziwna, przynajmniej jego
zdaniem.
Przez kilka
minut nie rozmawialiśmy, żebym mogła spokojnie zjeść. Tata cały czas przypatrywał
mi się uważnie, ale już raczej nie dlatego, że martwił się tym, jak się czuję –
w jego spojrzeniu było przede wszystkim zaciekawienie, które napotykałam
czasami, kiedy mnie obserwował. Czasami zastanawiałam się, czy wtedy próbuje
wyobrazić sobie ludzkie zachowania Belli albo swoje życie po jej poznaniu, ale
nigdy go o to nie zapytałam.
Bez
pośpiechu podniosłam się, żeby włożyć brudne naczynia do zlewu. Edward w końcu
się otrząsnął i spojrzał na mnie bardziej przytomnie.
– Gdzie
jest dziadek? – zapytałam, przypominając sobie, że miałam powiedzieć mu o zdolnościach
Damiena. Uznałam, że go to zainteresuje.
Chciałam
pozmywać, ale zanim się obejrzałam, tata lekko odepchnął mnie od zlewu,
zamierzając samemu się tym zająć. Spojrzałam na niego urażona; przecież sama
też mogłam spokojnie to zrobić, nawet jeśli wcześniej nigdy tego nie robiłam,
bo po prostu nie było potrzeby, skoro podobnie jak bliscy nie jadłam nic
ludzkiego.
– Dlaczego
pytasz? – Zmierzył mnie wzrokiem. – Źle się poczułaś? – zapytał, wyraźnie wciąż
nie mogąc się oswoić z tym, że już niemal machinalnie blokowałam swoje
myśli i jedynie czasami udawało mu się coś z nich wyczytać; chociażby
wczoraj, kiedy nie mogłam się na niczym skoncentrować.
– Mówiłam
już, że czuję się świetnie – przypomniałam z westchnieniem. – Po prostu
mam mu do powiedzenia coś, co może go zainteresować – wyjaśniłam i dla
świętego spokoju udostępniłam mu swoje wspomnienia od momentu, kiedy synek do
mnie podbiegł, do samego zaśnięcia.
Ulżyło mu,
poza tym wyraźnie go zaciekawiłam. Zdolności Damiena były niezwykłe i fascynowały
chyba każdego, kto miał z nim styczność.
– To
ciekawe – stwierdził w zamyśleniu. – Wiesz, wydaje mi się, że to, że
uzdrawia akurat dotykiem, jak nic zawdzięcza tobie – zauważył. – Co do samego
uzdrawiania, pewnie oboje z Gabrielem mieliście na to jakiś wpływ, ale i tak
jego zdolności wykraczają poza to, czego mogliśmy się spodziewać – dodał i chyba
wyczułam w jego głosie dumę.
Oparłam się
o blat stołu i spojrzałam na niego, nieznacznie unosząc brwi.
– Czyżbyś
nie był już na mnie i Gabriela zły za to, że zaszłam w ciążę? – zapytałam,
chociaż może głupotą było wracać do tego, jak bardzo wściekły był w tamtym
momencie. Może akceptacja przychodziła mu łatwiej, bo o tym nie myślał.
Długo
milczał, zanim mi odpowiedział. Uważnie obserwowałam jego twarz, ale nie
dostrzegłam niczego, co świadczyłoby o tym, że jakkolwiek go swoim
pytaniem zdenerwowałam.
– Nie – przyznał
w końcu, zaskakująco spokojnym tonem. – Już wcześniej ci mówiłem, że wtedy
najbardziej bałem się o to, czy nie stanie ci się krzywda. Oczywiście, sam
fakt, że już w tym wieku... – westchnął, ale po chwili się uśmiechnął. – Nie
ma o czym mówić. Wszystko poszło dobrze, a dzieciaki są wspaniałe.
Jak mógłbym nadal się denerwować?
Ulżyło mi,
kiedy usłyszałam jego słowa i przez moment wahałam się nad powiedzeniem mu
o zaręczynach, ale się rozmyśliłam – chciałam to zrobić, kiedy wszyscy
będą obecni. W zamian uśmiechnęłam się promiennie i podeszłam, żeby
móc go uściskać. Przygarnął mnie do siebie i ucałował czoło; było to tak
naturalne, jakby jego wcześniejsze wątpliwości co do tego, jak odnajdzie się w roli
ojca, nie miały nigdy miejsca.
Odsunęłam
się, żeby na niego spojrzeć.
– Więc
gdzie jest dziadek? – powtórzyłam pytanie, póki jeszcze doktor był w domu.
A przynajmniej zakładałam, że był, bo było za wcześnie, żeby szedł do
pracy.
– W swoim
gabinecie – odpowiedział mi Edward. Przytrzymał mnie za ramię, kiedy chciałam
odejść. – Ale jest z Esme – powiedział i spojrzał na mnie znaczącą. –
Rozmawiają, chociaż kto wie,
czy tylko tyle i czasem im nie przeszkodzisz...
Trzepnęłam
go w ramię.
– Och, daj
spokój – obruszyłam się. Mnie osobiście bardzo cieszyło, że coś się między nimi
zaczynało dziać. W końcu, bo przez tak długi czas peszyli się na swój
widok, że już zaczynałam się martwić. – Najwyżej taktownie się wycofam – zapewniłam.
Tym razem
nie powstrzymał mnie, ale kiedy wchodziłam po schodach, usłyszałam jego śmiech.
Musiałam przyznać, że i tak go podziwiałam, bo doskonale wiedziałam, jak
się czuł jako jedyny singiel w domu. Jedyny, pomijając Isabeau, ale o niej
starałam się nie myśleć. Wiedziałam, że sama jest z wyboru, bo gdyby
chciała, prawdopodobnie bez problemu znalazłaby sobie partnera.
A tata
przez niemal wiek żył sam, musząc obserwować, jak jego przybrane rodzeństwo
łączy się w pary. Sama pamiętałam, że czasami czułam się samotna, kiedy
obserwowałam swoich bliskich – te wszystkie zakochane pary. Teraz okres ten
wydawał mi się bardzo odległy, ale potrafiłam Edwarda zrozumieć. I jeszcze
na dodatek żył ze świadomością, że nie spotka nikogo jeszcze przez
kilkadziesiąt lat...
Jak miał
zareagować dodatkowo na wieść o tym, że jego mała córeczka planuje wyjść
za mąć? Ustatkować się i to jakby było mało, przed nim? Nie miałam
pewności i po prawdzie bałam się przekonać, co powie na zaręczyny moje i Gabriela.
Zmartwiona tą myślą, dla pewności sprawdziłam, czy dobrze blokuję swoje myśli,
ale wszystko wskazywało na to, że tak. Oczywiście, prędzej czy później musiałam
w końcu wszystkim powiedzieć, ale nie w tym momencie.
Zerknęłam
na obrączkę na palcu, kolejny raz zafascynowana tym, że jedynie mnie wydawała
się tak wyrazista i oczywista. Bardzo możliwe, że moi bliscy jednak ją
zauważyli – może nawet coś podejrzewali – chociaż żadne z nich nie
poruszyło tematu, woląc żebym sama to zrobiła. A może po prostu woleli
przekonywać samych siebie, że to po prostu prezent – dla nich byłam dzieckiem,
więc prawdopodobnie nie brali nawet pod uwagę ślubu.
Tak czy
inaczej, musiałam przyznać się przed samą sobą, że bałam się im o wszystkim
powiedzieć. Pewnie niepotrzebnie, bo nawet gdyby tata się zdenerwował,
ostatecznie jakoś by to przyjął i wszystko by się ułożyło, ale mimo
wszystko...
Przestałam
się zadręczać, kierując się w stronę gabinetu Carlisle'a, kiedy coś innego
przykuło moją uwagę. Drzwi do pokoju Isabeau były nieznacznie uchylone – widziałam
to, chociaż od pomieszczenia dzielił mnie cały korytarz. Z niewielkiej
szpary padało blade, niebieskawe światło, które zaintrygowało mnie do tego
stopnia, że ostatecznie postanowiłam jeszcze trochę odłożyć w czasie
wizytę u dziadka i w pierwszej kolejności sprawdzić, co się
dzieje.
Starając
się poruszać tak bezszelestnie, jak zawsze uczył mnie Gabriel, podkradłam się
do pomieszczenia. Próbowałam przekonać samą siebie, że nie powinnam interesować
się tym, co robi Isabeau – to była jej sprawa – ale nie mogłam się powstrzymać.
Kolor światła był zastanawiający, poza tym zdawało mi się...
Nie,
zdecydowanie usłyszałam szloch. Nie przypominałam sobie, żebym kiedykolwiek
widziała płaczącą Isabeau, dlatego w końcu się zdecydowałam i podeszłam
do drzwi jej pokoju. Przywarłam do ściany korytarza i obiecując sobie, że
jedynie sprawdzę, czy wszystko jest w porządku i ewentualnie zapytam o to,
czy mogę pomóc, w końcu zajrzałam do środka.
Pokój był
pogrążony w absolutnej ciemności – Isabeau zaciągnęła starannie zasłony i w środku
panował idealny półmrok, tak nieprzenikniony, że nie byłam w stanie
dostrzec ściany i kątów pomieszczenia. Jedynym źródłem światła – tego
niebieskiego właśnie – zdawała się być sama Isabeau, chociaż dopiero
przyjrzawszy się dokładniej, zorientowałam się, że to nie ona, a niewielkie
naczynie, które trzymała w dłoniach. Wypełnione jakimiś roślinami
(przynajmniej tak mi się wydawało, sądząc po przyjemnym kwiatowym zapachu,
który doszedł mnie, kiedy podeszłam bliżej), płonął żywym, niebieskim ogniem,
który momentalnie przypomniał mi o ognisku w La Push. Przesiąknięte
morską solą drewno paliło się właśnie w ten niezwykły sposób.
Sama
Isabeau siedziała po turecku na środku pokoju. Otaczał ją niewielki krąg czegoś
białego, co przypominało mi sól, chociaż mogłam się mylić. Oczy miała
zamknięte, błękitny płomień zaś rzucał na jej twarz długie cienie, czyniąc ją
jeszcze bardziej eteryczną. Coś zamigotało w świetle na jej bladym
policzku i zorientowałam się, że to łza.
Nigdy nie
widziałam Isabeau tak bardzo kruchej i delikatnej. Kiwała się delikatnie, w tym
dziwnym kręgu, z błękitną pochodnią w ręce, a po jej policzkach
spływały łzy. Oddychała ciężko, jakby miała problem z tym, żeby całkiem
się nie rozkleić i zrozumiałam, że robi wszystko, byleby jej szloch nie
dotarł do nikogo z obecnych. Poczułam, że powinnam się wycofać i udawać,
że nigdy jej takiej nie zastałam – to była jej tajemnica, jedna z wielu.
Wtedy
jednak usłyszałam cichy szept i zamarłam w miejscu, niczym
sparaliżowana.
– Och,
Aldero... Aldero... – szepnęła cichutko Isabeau. Chyba nigdy nie słyszałam,
żeby mówiła takim tonem: czystym, bez złośliwości, ale przepełnionym tak
ogromnym smutkiem, że aż pękało serce. – Tak bardzo mi przykro... Tak mi cię
brakuje... – powtarzała niczym mantrę.
Jej głos
cichł, jakby nie miała siły dalej mówić i po chwili zapanowała absolutna
cisza. A przynajmniej tak mi się wydawało, póki nie dostrzegłam z trudem,
że Isabeau wciąż porusza ustami. Udało mi się wychwycić jeszcze kilka
pojedynczych wyrazów albo fragmentów zdań.
– Tak
bardzo... brakuje... Potrzebuję cię – mówiła, wyraźnie roztrzęsiona. Ramiona
jej drżały, ja zaś momentalnie zapragnęłam do niej podbiec i jakoś ją
pocieszyć. Chociaż może lepiej by było, gdybym zawołała Gabriela... – Ty,
skarbie, wiedziałbyś, jak mi pomóc. Ty byś zrozumiał, że musiałam. A teraz...
– westchnęła i potem już tylko szlochała bezgłośnie.
Kim był
Aldero? Pierwszy raz słyszałam to imię – Gabriel nigdy mi o kimś takim nie
wspominał, a przecież opowiadał mi historię swoją i sióstr. Chociaż z drugiej
strony zastrzegał, że są pewne fakty, które należą wyłącznie do Layli i Isabeau,
a on nie ma prawa bez ich zgody wyjawić mi wszystkiego. Być może Aldero
był jednym z zatajonych faktów, co nawet by mnie nie zdziwiło – dla
Isabeau był kimś ważnym, bardzo ważnym...
Mogłam
jedynie zgadywać o co chodzi, ale nie zamierzałam tego robić. To była
sprawa Isabeau, a ja i tak zobaczyłam już za dużo. Teraz jak nic
byłam pewna, że powinnam się wycofać i zostawić dziewczynę samą, zanim
jednak zdążyłam podjąć jakąkolwiek decyzję, czy chociażby się ruszyć, coś się
zmieniło, chociaż nie byłam pewna co.
Ponownie
spojrzałam na Isabeau i zamarłam – oczy miała otwarte i wpatrzone we
mnie.
Zacisnęła
usta w cienką linijkę, po czym podniosła się tak szybko, że niemal nie
przegapiłam momentu, w którym się poruszyła – w jednej chwili
siedziała, by w następnej już stać. Wciąż patrząc się na mnie, szybkim
krokiem ruszyła w moją stronę.
Jej oczy
pałały gniewem.
Świetne... Nie mogę się doczekać co Isabeau zrobi Nessi. Czy będzie zła. Czekam na nn. ;>
OdpowiedzUsuń