7 lutego 2013

Dwanaście

Renesmee
Obudziłam się, kiedy zaczynało świtać – wiedziałam to, chociaż nie otworzyłam oczu; wystarczył mi słaby poblask, który widziałam pod powiekami. Czułam się już dobrze, ale jakoś nie miałam ochoty się budzić i gdziekolwiek iść – w łóżku było mi dobrze, poza tym czułam się fantastycznie, czując przy sobie czyjeś ciepłe ciało.
Gabriel. No oczywiście, musiał wrócić kilka ładnych godzin temu. Miałam jedynie nadzieję, że nie ciągał Alessi po lesie zbyt długo – to było dziecko i jej nieśmiertelność nie miała tutaj nic do rzeczy. Ali była zdecydowanie zbyt mała, żeby traktować ją jak dorosłą, nawet jeśli w porównaniu z człowiekiem, była inteligentniejsza i bardziej wytrzymała.
Przeciągnęłam się leciutko, po czym wygodniej ułożyłam, żeby spróbować znów zasnąć. Skoro Gabriel spał, jak nic mogłam założyć, że jest bardzo wcześnie, więc mogłam sobie poleniuchować. Głowa mnie nie bolała, co przyjęłam z ulgą – najwyraźniej faktycznie byłam jedynie zmęczona. A to znaczyło, że mogłam pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek.
Podjęta decyzja bardzo mnie usatysfakcjonowała, dlatego wtuliłam twarz w poduszkę, żeby światło bijące od strony okna mnie nie raziło (oczywiście, byłam zbyt rozleniwiona, żeby zmusić się do wstania i zaciągnięcia zasłon) i powoli zaczęłam odpływać. Miękkość pościeli i błoga cisza z pewnością miały z tym jakiś związek, ale najbardziej odpowiadały mi oddechy, które powoli kołysały mnie do snu...
Oddechy?
To odkrycie zdezorientowało mnie do tego stopnia, że jednak zamrugałam i otworzyłam oczy. Jak podejrzewałam, świtało – wszystko w pokoju dopiero zaczynało nabierać kolorów i wciąż dominowała szarość. Wciąż nieco zaspana przestałam rozglądać się po pokoju, w końcu skupiając wzrok na tym, co miałam najbliżej, a mianowicie trzech innych osobach, które zastałam po przebudzeniu.
Damien przysnął przy mnie, więc jego obecność nie powinna mnie tak bardzo dziwić, ale Alessi już owszem. Maleńka jakimś cudem wcisnęła się pomiędzy mnie a brata, żeby móc się do mnie przytulić, co mnie rozbawiło – biedactwo, sądziło, że musi konkurować z Damienem o moje względy. Zaśmiałam się cicho, po czym ucałowałam czółko obojga moich dzieci i przeniosłam wzrok na ułożonego gdzieś na skraju materaca Gabriela.
Spaliśmy we czwórkę. Jak mogłam się nie zorientować, kiedy mój ukochany – narzeczony! – i Alessia ułożyli się obok mnie? Mimo wszystko nie miałam aż tak twardego snu, dlatego podejrzewałam, że efektem były leki, które wzięłam przed zaśnięciem.
Rozbudziłam się na tyle, że uznałam, że już nie zasnę. Po cichu, żeby nie obudzić Gabriela ani żadnego z naszych skarbów, zsunęłam się z łóżka i pośpiesznie podeszłam do szafy, żeby naszykować sobie jakieś świeże ubranie. Trochę zgrzałam się przez noc i podejrzewałam, że tabletka, którą dostałam, nie miała jedynie złagodzić bólu głowy, ale i  wspomóc mój organizm, gdybym naprawdę mogła się jakimś cudem rozchorować – mogłam się tego po dziadku spodziewać.
Tak czy inaczej, teraz już marzyłam jedynie o tym, żeby wziąć prysznic i coś zjeść, dlatego w pierwszej kolejności udałam się do łazienki. Gabrielowi udało się przekonać mnie do niektórych ludzkich potraw, poza tym podczas ciąży miałam różne zachcianki, dlatego później zamierzałam pójść prosto do kuchni i zobaczyć, co mamy w lodówce – Licavoli uzupełniały ją regularnie, lubiąc sobie czasami dogadzać typowymi potrawami, a nie jedynie krwią i chyba zaczynało mi się to udzielać.
Byłam już przed łazienką i miałam właśnie nacisnąć klamkę, kiedy uświadomiłam sobie, że pomieszczenie jest zajęte. Zamarłam na moment z ręką na gałce, kiedy doszły mnie nieprzyjemny dźwięk i zapach, który momentalnie rozpoznałam – sama jeszcze kilka tygodni temu przynajmniej raz dziennie lądowałam w łazience, targana mdłościami.
Wampiry nie chorowały, a Gabriel i moje dzieci spali, dlatego przyszła mi do głowy jedynie jedna możliwa osoba.
– Isabeau? – zapytałam cichutko, bo dziewczyna i tak miała mnie usłyszeć. Zmartwiło mnie to, że nie odpowiedziała, dlatego uniosłam zawiniętą w pięść dłoń i zapukałam. – Beau, jesteś tam? – powtórzyłam nieco głośniej.
Usłyszałam stłumione przekleństwo, zagłuszone przez dźwięk spuszczanej wody, a chwilę później drzwi łazienki otworzyły się tak gwałtownie, że omal nimi nie oberwałam. Isabeau stanęła w progu, wyraźnie poirytowana, ale przede wszystkim wymęczona. Wyglądała na chorą; oczy miała podkrążone, a skórę tak bladą, że miałam wrażenie, jakby najdelikatniejszy dotyk mógł jej przebić. Fakt, że miała czarne włosy, dodatkowo jeszcze pogarszał efekt – mocny kontrast powodował, że dziewczyna wyglądała jak żywa śmierć.
Wzdrygnęłam się na tę myśl i przełknęłam ślinę.
Isabeau westchnęła.
– Wybacz, nie wyczułam cię – powiedziała głosem łagodniejszym niż mogłyby zwiastować targające nią emocje. – Za chwilę wychodzę – zapewniła, zerkając przelotnie na rzeczy, które trzymałam.
Wróciła do łazienki i odkręciła wodę, po czym nachyliła się nad umywalką, żeby przepłukać usta. Obserwowałam w milczeniu, jak prostuje się i niemal gwałtownie przemywa twarz, chcąc doprowadzić się do porządku.
Podchwyciła w lustrze moje spojrzenie; między jej brwiami pojawiła się pionowa kreska, ale nic nie powiedziała, nawet jeśli miała ochotę jakoś skomentować to, że jestem świadkiem podobnej sceny z jej udziałem.
– Wszystko... w porządku? – zapytałam z wahaniem, niemal bojaźliwie, bo młodsza siostra Gabriela potrafiła być czasami nieprzewidywalna. Zwykle nie sprawiała, że się jej bałam, ale dziś wyjątkowo było w niej coś, co odbierało mi całą pewność siebie.
– O, tak – powiedziała zdecydowanie zbyt szybko, ale chyba nie dbała o to, żebym jej uwierzyła. Odpowiadała, bo chciała. – Pewnie czymś się strułam. Wiesz, ciężko teraz znaleźć dobrego dawcę – westchnęła, mrugając do mnie porozumiewawczo.
Sugestia tego, że polowała na ludzi, ostatecznie zniechęciły mnie do jakiejkolwiek rozmowy. Zamierzałam jeszcze się przełamać i zapytać ją, czy powinnam porozmawiać z Carlisle'm – przecież mógł ją zbadać albo jakkolwiek inaczej pomóc – ale nie zdążyłam nawet otworzyć ust, jak zostałam w łazience sama. Usłyszałam jeszcze, że trzasnęły drzwi do pokoju na końcu korytarza, co jasno dało mi do zrozumienia, że mogę sobie jakiekolwiek rady darować.
Przestałam myśleć o Isabeau, skupiając się na sobie. Miałam ochotę na kąpiel, ale spotkanie z Isabeau tak mnie rozstroiło, że ostatecznie zdecydowałam się na szybki prysznic. Kilka minut stałam pod strumieniem gorącej wody, pozwalając, żeby ciepło rozluźniło moje ciało i pomogło mi się odprężyć; nie wiedziałam dlaczego – może przez drzemanie na kanapie – ale czułam się trochę obolała i potrzebowałam właśnie czegoś takiego.
Przebrałam się w świeże ubranie i zeszłam na dół, wciąż energicznie pocierając włosy ręcznikiem. Niestety, wadą posiadania długich loków było zdecydowanie to, że suszenie ich było mordęgą – zwłaszcza teraz, kiedy nie miałam dostępu do żadnej suszarki – ale to bynajmniej nie zniechęcało mnie do tego stopnia, żebym chciała skrócić włosy. Wolałam, kiedy były długie, poza tym wiedziałam, że Gabriel też zdecydowanie bardziej takie lubił.
W kuchni czekała mnie mała niespodzianka, w postaci Edwarda, który musiał zorientować się, że już się obudziłam i jestem głodna, bo w czasie, kiedy brałam prysznic, zdążył przyszykować mu jajecznicę – jego popisowe danie, jak zdążyłam się zorientować. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i opadłam na najbliższe krzesło, wyjątkowo nie mając ochoty kłócić się z tatą o to, czy mam zjeść wszystko – wszelakie opory do takiego sposobu odżywania się ostatecznie zniknęły.
– Szkoda. Ciekawe były twoje przemyślenia, co do ewentualnych ukrytych intencji tego, co miałaś na talerzu – skomentował rozbawiony Edward, stawiając przede mną gotowe danie. Po chwili spoważniał i krótko mi się przyjrzał. – Jak się czujesz? – zapytał.
Spodziewałam się tego, że po wczorajszym może być zmartwiony – w moim przypadku nawet ból głowy sprawiał, że bliscy zaczynali się martwić – dlatego udało mi się nawet nie skrzywić. Uśmiechnęłam się jedynie, co chyba było dobrą odpowiedzią, ale i tak postanowiłam dodatkowo się jeszcze odezwać:
– Świetnie. Już mi przeszło – zapewniłam, starając się ignorować irytację, którą poczułam, kiedy dla pewności przyłożył mi swoją chłodną dłoń do czoła. Skupiłam się na jedzeniu. – Nie wiesz przypadkiem, co dzieje się z Isabeau?
– A co dzieje się ponadto, że jak zwykle zachowuje się wrednie? – zapytał, siadając naprzeciwko mnie i pytająco unosząc brwi ku górze.
Hm, czyli nie wiedział, że wymiotowała. Sama też pewnie bym nie wiedziała, gdybym nie wpadła na nią w łazience, dlatego ostatecznie doszłam do wniosku, że Isabeau chciała przed nami swoje samopoczucie ukryć. Nie wiedziałam, jakie miała powody i postanowiłam tego nie roztrząsać, dlatego jedynie wzruszyłam ramionami, postanawiając nie wspominać o incydencie z rana.
– Po prostu jest dziwna – wymigałam się na tyle dobrze, że Edward jedynie się roześmiał, ostatecznie przypominając, że Isabeau zawsze była dziwna, przynajmniej jego zdaniem.
Przez kilka minut nie rozmawialiśmy, żebym mogła spokojnie zjeść. Tata cały czas przypatrywał mi się uważnie, ale już raczej nie dlatego, że martwił się tym, jak się czuję – w jego spojrzeniu było przede wszystkim zaciekawienie, które napotykałam czasami, kiedy mnie obserwował. Czasami zastanawiałam się, czy wtedy próbuje wyobrazić sobie ludzkie zachowania Belli albo swoje życie po jej poznaniu, ale nigdy go o to nie zapytałam.
Bez pośpiechu podniosłam się, żeby włożyć brudne naczynia do zlewu. Edward w końcu się otrząsnął i spojrzał na mnie bardziej przytomnie.
– Gdzie jest dziadek? – zapytałam, przypominając sobie, że miałam powiedzieć mu o zdolnościach Damiena. Uznałam, że go to zainteresuje.
Chciałam pozmywać, ale zanim się obejrzałam, tata lekko odepchnął mnie od zlewu, zamierzając samemu się tym zająć. Spojrzałam na niego urażona; przecież sama też mogłam spokojnie to zrobić, nawet jeśli wcześniej nigdy tego nie robiłam, bo po prostu nie było potrzeby, skoro podobnie jak bliscy nie jadłam nic ludzkiego.
– Dlaczego pytasz? – Zmierzył mnie wzrokiem. – Źle się poczułaś? – zapytał, wyraźnie wciąż nie mogąc się oswoić z tym, że już niemal machinalnie blokowałam swoje myśli i jedynie czasami udawało mu się coś z nich wyczytać; chociażby wczoraj, kiedy nie mogłam się na niczym skoncentrować.
– Mówiłam już, że czuję się świetnie – przypomniałam z westchnieniem. – Po prostu mam mu do powiedzenia coś, co może go zainteresować – wyjaśniłam i dla świętego spokoju udostępniłam mu swoje wspomnienia od momentu, kiedy synek do mnie podbiegł, do samego zaśnięcia.
Ulżyło mu, poza tym wyraźnie go zaciekawiłam. Zdolności Damiena były niezwykłe i fascynowały chyba każdego, kto miał z nim styczność.
– To ciekawe – stwierdził w zamyśleniu. – Wiesz, wydaje mi się, że to, że uzdrawia akurat dotykiem, jak nic zawdzięcza tobie – zauważył. – Co do samego uzdrawiania, pewnie oboje z Gabrielem mieliście na to jakiś wpływ, ale i tak jego zdolności wykraczają poza to, czego mogliśmy się spodziewać – dodał i chyba wyczułam w jego głosie dumę.
Oparłam się o blat stołu i spojrzałam na niego, nieznacznie unosząc brwi.
– Czyżbyś nie był już na mnie i Gabriela zły za to, że zaszłam w ciążę? – zapytałam, chociaż może głupotą było wracać do tego, jak bardzo wściekły był w tamtym momencie. Może akceptacja przychodziła mu łatwiej, bo o tym nie myślał.
Długo milczał, zanim mi odpowiedział. Uważnie obserwowałam jego twarz, ale nie dostrzegłam niczego, co świadczyłoby o tym, że jakkolwiek go swoim pytaniem zdenerwowałam.
– Nie – przyznał w końcu, zaskakująco spokojnym tonem. – Już wcześniej ci mówiłem, że wtedy najbardziej bałem się o to, czy nie stanie ci się krzywda. Oczywiście, sam fakt, że już w tym wieku... – westchnął, ale po chwili się uśmiechnął. – Nie ma o czym mówić. Wszystko poszło dobrze, a dzieciaki są wspaniałe. Jak mógłbym nadal się denerwować?
Ulżyło mi, kiedy usłyszałam jego słowa i przez moment wahałam się nad powiedzeniem mu o zaręczynach, ale się rozmyśliłam – chciałam to zrobić, kiedy wszyscy będą obecni. W zamian uśmiechnęłam się promiennie i podeszłam, żeby móc go uściskać. Przygarnął mnie do siebie i ucałował czoło; było to tak naturalne, jakby jego wcześniejsze wątpliwości co do tego, jak odnajdzie się w roli ojca, nie miały nigdy miejsca.
Odsunęłam się, żeby na niego spojrzeć.
– Więc gdzie jest dziadek? – powtórzyłam pytanie, póki jeszcze doktor był w domu. A przynajmniej zakładałam, że był, bo było za wcześnie, żeby szedł do pracy.
– W swoim gabinecie – odpowiedział mi Edward. Przytrzymał mnie za ramię, kiedy chciałam odejść. – Ale jest z Esme – powiedział i spojrzał na mnie znaczącą. – Rozmawiają, chociaż kto wie, czy tylko tyle i czasem im nie przeszkodzisz...
Trzepnęłam go w ramię.
– Och, daj spokój – obruszyłam się. Mnie osobiście bardzo cieszyło, że coś się między nimi zaczynało dziać. W końcu, bo przez tak długi czas peszyli się na swój widok, że już zaczynałam się martwić. – Najwyżej taktownie się wycofam – zapewniłam.
Tym razem nie powstrzymał mnie, ale kiedy wchodziłam po schodach, usłyszałam jego śmiech. Musiałam przyznać, że i tak go podziwiałam, bo doskonale wiedziałam, jak się czuł jako jedyny singiel w domu. Jedyny, pomijając Isabeau, ale o niej starałam się nie myśleć. Wiedziałam, że sama jest z wyboru, bo gdyby chciała, prawdopodobnie bez problemu znalazłaby sobie partnera.
A tata przez niemal wiek żył sam, musząc obserwować, jak jego przybrane rodzeństwo łączy się w pary. Sama pamiętałam, że czasami czułam się samotna, kiedy obserwowałam swoich bliskich – te wszystkie zakochane pary. Teraz okres ten wydawał mi się bardzo odległy, ale potrafiłam Edwarda zrozumieć. I jeszcze na dodatek żył ze świadomością, że nie spotka nikogo jeszcze przez kilkadziesiąt lat...
Jak miał zareagować dodatkowo na wieść o tym, że jego mała córeczka planuje wyjść za mąć? Ustatkować się i to jakby było mało, przed nim? Nie miałam pewności i po prawdzie bałam się przekonać, co powie na zaręczyny moje i Gabriela. Zmartwiona tą myślą, dla pewności sprawdziłam, czy dobrze blokuję swoje myśli, ale wszystko wskazywało na to, że tak. Oczywiście, prędzej czy później musiałam w końcu wszystkim powiedzieć, ale nie w tym momencie.
Zerknęłam na obrączkę na palcu, kolejny raz zafascynowana tym, że jedynie mnie wydawała się tak wyrazista i oczywista. Bardzo możliwe, że moi bliscy jednak ją zauważyli – może nawet coś podejrzewali – chociaż żadne z nich nie poruszyło tematu, woląc żebym sama to zrobiła. A może po prostu woleli przekonywać samych siebie, że to po prostu prezent – dla nich byłam dzieckiem, więc prawdopodobnie nie brali nawet pod uwagę ślubu.
Tak czy inaczej, musiałam przyznać się przed samą sobą, że bałam się im o wszystkim powiedzieć. Pewnie niepotrzebnie, bo nawet gdyby tata się zdenerwował, ostatecznie jakoś by to przyjął i wszystko by się ułożyło, ale mimo wszystko...
Przestałam się zadręczać, kierując się w stronę gabinetu Carlisle'a, kiedy coś innego przykuło moją uwagę. Drzwi do pokoju Isabeau były nieznacznie uchylone – widziałam to, chociaż od pomieszczenia dzielił mnie cały korytarz. Z niewielkiej szpary padało blade, niebieskawe światło, które zaintrygowało mnie do tego stopnia, że ostatecznie postanowiłam jeszcze trochę odłożyć w czasie wizytę u dziadka i w pierwszej kolejności sprawdzić, co się dzieje.
Starając się poruszać tak bezszelestnie, jak zawsze uczył mnie Gabriel, podkradłam się do pomieszczenia. Próbowałam przekonać samą siebie, że nie powinnam interesować się tym, co robi Isabeau – to była jej sprawa – ale nie mogłam się powstrzymać. Kolor światła był zastanawiający, poza tym zdawało mi się...
Nie, zdecydowanie usłyszałam szloch. Nie przypominałam sobie, żebym kiedykolwiek widziała płaczącą Isabeau, dlatego w końcu się zdecydowałam i podeszłam do drzwi jej pokoju. Przywarłam do ściany korytarza i obiecując sobie, że jedynie sprawdzę, czy wszystko jest w porządku i ewentualnie zapytam o to, czy mogę pomóc, w końcu zajrzałam do środka.
Pokój był pogrążony w absolutnej ciemności – Isabeau zaciągnęła starannie zasłony i w środku panował idealny półmrok, tak nieprzenikniony, że nie byłam w stanie dostrzec ściany i kątów pomieszczenia. Jedynym źródłem światła – tego niebieskiego właśnie – zdawała się być sama Isabeau, chociaż dopiero przyjrzawszy się dokładniej, zorientowałam się, że to nie ona, a niewielkie naczynie, które trzymała w dłoniach. Wypełnione jakimiś roślinami (przynajmniej tak mi się wydawało, sądząc po przyjemnym kwiatowym zapachu, który doszedł mnie, kiedy podeszłam bliżej), płonął żywym, niebieskim ogniem, który momentalnie przypomniał mi o ognisku w La Push. Przesiąknięte morską solą drewno paliło się właśnie w ten niezwykły sposób.
Sama Isabeau siedziała po turecku na środku pokoju. Otaczał ją niewielki krąg czegoś białego, co przypominało mi sól, chociaż mogłam się mylić. Oczy miała zamknięte, błękitny płomień zaś rzucał na jej twarz długie cienie, czyniąc ją jeszcze bardziej eteryczną. Coś zamigotało w świetle na jej bladym policzku i zorientowałam się, że to łza.
Nigdy nie widziałam Isabeau tak bardzo kruchej i delikatnej. Kiwała się delikatnie, w tym dziwnym kręgu, z błękitną pochodnią w ręce, a po jej policzkach spływały łzy. Oddychała ciężko, jakby miała problem z tym, żeby całkiem się nie rozkleić i zrozumiałam, że robi wszystko, byleby jej szloch nie dotarł do nikogo z obecnych. Poczułam, że powinnam się wycofać i udawać, że nigdy jej takiej nie zastałam – to była jej tajemnica, jedna z wielu.
Wtedy jednak usłyszałam cichy szept i zamarłam w miejscu, niczym sparaliżowana.
– Och, Aldero... Aldero... – szepnęła cichutko Isabeau. Chyba nigdy nie słyszałam, żeby mówiła takim tonem: czystym, bez złośliwości, ale przepełnionym tak ogromnym smutkiem, że aż pękało serce. – Tak bardzo mi przykro... Tak mi cię brakuje... – powtarzała niczym mantrę.
Jej głos cichł, jakby nie miała siły dalej mówić i po chwili zapanowała absolutna cisza. A przynajmniej tak mi się wydawało, póki nie dostrzegłam z trudem, że Isabeau wciąż porusza ustami. Udało mi się wychwycić jeszcze kilka pojedynczych wyrazów albo fragmentów zdań.
– Tak bardzo... brakuje... Potrzebuję cię – mówiła, wyraźnie roztrzęsiona. Ramiona jej drżały, ja zaś momentalnie zapragnęłam do niej podbiec i jakoś ją pocieszyć. Chociaż może lepiej by było, gdybym zawołała Gabriela... – Ty, skarbie, wiedziałbyś, jak mi pomóc. Ty byś zrozumiał, że musiałam. A teraz... – westchnęła i potem już tylko szlochała bezgłośnie.
Kim był Aldero? Pierwszy raz słyszałam to imię – Gabriel nigdy mi o kimś takim nie wspominał, a przecież opowiadał mi historię swoją i sióstr. Chociaż z drugiej strony zastrzegał, że są pewne fakty, które należą wyłącznie do Layli i Isabeau, a on nie ma prawa bez ich zgody wyjawić mi wszystkiego. Być może Aldero był jednym z zatajonych faktów, co nawet by mnie nie zdziwiło – dla Isabeau był kimś ważnym, bardzo ważnym...
Mogłam jedynie zgadywać o co chodzi, ale nie zamierzałam tego robić. To była sprawa Isabeau, a ja i tak zobaczyłam już za dużo. Teraz jak nic byłam pewna, że powinnam się wycofać i zostawić dziewczynę samą, zanim jednak zdążyłam podjąć jakąkolwiek decyzję, czy chociażby się ruszyć, coś się zmieniło, chociaż nie byłam pewna co.
Ponownie spojrzałam na Isabeau i zamarłam – oczy miała otwarte i wpatrzone we mnie.
Zacisnęła usta w cienką linijkę, po czym podniosła się tak szybko, że niemal nie przegapiłam momentu, w którym się poruszyła – w jednej chwili siedziała, by w następnej już stać. Wciąż patrząc się na mnie, szybkim krokiem ruszyła w moją stronę.
Jej oczy pałały gniewem.

1 komentarz:

  1. Świetne... Nie mogę się doczekać co Isabeau zrobi Nessi. Czy będzie zła. Czekam na nn. ;>

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa