6 lutego 2013

Jedenaście

Renesmee
Nikomu nie powiedzieliśmy o naszych zaręczynach. Podejrzewałam, że jedynie Isabeau wie – znała swojego brata doskonale, poza tym pewnie nie miała żadnych oporów przed siedzeniem mi w głowie – ale ona również milczała. Byłam jej za to wdzięczna, ale nie dlatego, że chciałam zrobić ze ślubu jakąkolwiek tajemnicę – po prostu sama chciałam o tym wszystkim powiedzieć, kiedy już oczywiście nadarzy się odpowiednia okazja.
Ze względu na sytuację z Laylą i wizję Isabeau, ostatecznie przemilczałam tę kwestię, a i chyba nikt nie zauważył srebrzącego się pierścionka na moim serdecznym palcu. Dziwiło mnie to trochę, bo osobiście miałam wrażenie, że szafir wychwytuje każde najdrobniejsze załamanie światła i wręcz oślepia, niczym ogromny neon, który oświadczał wszem i wobec, że nie jestem już wolna, bo w pełni do kogoś należę. A jednak nawet mój tata się nie zorientował, chociaż po powrocie chodził za mną krok w krok, próbując się dowiedzieć, dlaczego uśmiecham się sama do siebie.
Może już wtedy powinnam była mu powiedzieć, ale chciałam oświadczyć to wszystkim, a wtedy wciąż brakowało dziadka. Później wyleciało mi z głowy, a może po prostu nie chciałam pamiętać, chcąc przez jakiś czas napawać się tą świadomością w samotności. Wciąż nie do końca to do mnie docierało i czasami aż machinalnie spoglądałam na „Oczko Gabrielli”, żeby przekonać się, czy cudowny moment na polanie nie był jedynie snem. Poza tym musiałam przyznać, że obawiałam się reakcji taty i to chyba bardziej niż wtedy, gdy zorientowałam się, że jestem w ciąży.
Dobrze, zaręczyny w sytuacji, kiedy miało się już dzieci, były czymś naturalnym. W przypadku Gabriela i moim było o tyle lepiej, że pragnęliśmy ślubu nie z rozsądku czy przez wzgląd na bliźniaki, ale dlatego, że nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie. Gdyby chodziło jedynie o dzieci, Gabriel oświadczyłby mi się już prawdopodobnie wtedy, kiedy powiedziałam mu o ciąży – i gdybym nie doszukała się prawdziwych pragnień w jego głosie, nie zgodziłabym się, nawet gdyby serce miało mi przy tym pęknąć.
Ale on naprawdę mnie kochał i nade wszystko pragnął, żebym była jego żoną. To mi wystarczyło, żeby wpaść w euforię i natychmiast się zgodzić.
Zastanawiałam się trochę, jak to będzie. Na razie dopiero się zgodziłam i nie planowaliśmy ślubu, ale mimo wszystko zdarzało mi się uciekać myślami do przodu. Gdybyśmy byli w moich czasach, Alice prawdopodobnie już dawno wszystko by ode mnie wyciągnęła, starannie pomijając fakt, że nie widzi mnie w myślach. Skakałaby wokół mnie, uradowana, błagając żebym pozwoliła jej zorganizować huczne wesele i całą ceremonię, od listy gości zaczynając, na dekoracjach i sukni ślubnej kończąc. I oczywiście pozwoliłabym jej na to, niezależnie do tego, jak bardzo nie lubiłam bycia w centrum uwagi i przepychu.
A teraz? Być może musiałam poprosić Esme o pomoc. Babcia też była dobra w urządzaniu takich przyjęć, chociaż przy tym nie tak obsesyjna jak Alice, co bardziej mi odpowiadało. Sama miałam w głowie kompletną pustkę, bo i jakoś sobie tego nie wyobrażałam. Wiedziałam jedynie, że chcę prostoty i elegancji we wszystkim, nie tylko w dekoracjach. Moja wymarzona sukienka również powinna być prosta i skromna, nawet jeśli w tym momencie nie potrafiłam jej sobie zwizualizować.
Cóż, na razie chciałam cieszyć się tym, co miałam – byciem matką i narzeczoną Gabriela. Do ślubnego kobierca wbrew wszystkiemu wcale tak bardzo mi się nie śpieszyło, bo już teraz miałam wrażenie, że Gabriel jest moim mężem. Byliśmy bardziej zgrani i zżyci niż niejedno małżeństwo, dlatego sam ślub miał być jedynie rytuałem, który wszystko przypieczętowywał, a przy tym niczego między nami nie zmieniał. Kochałam go nad życie i jakoś nie wyobrażałam sobie, żeby przez słowa przysięgi i sakramentalne „tak”, moje uczucie jakkolwiek się zmieniło.
W tym momencie to była nasza mała tajemnica i miało tak pozostać do momentu, którego nie uznam za stosowny. Być może bliscy mieli mieć później o to do mnie pretensje, ale z drugiej strony, miałam wrażenie, że nie ja jedna mam swoją małą tajemnicę. Przekonywałam się o tym chociażby, kiedy patrzyłam na Carlisle'a i Esme, którym czasami zdarzało się na siebie zapatrzeć i uśmiechali się jakoś tak dziwnie, przez co momentalnie utwierdzałam się w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, kiedy zmusiłam tatę, żebyśmy kilka dni wcześniej zostawili ich samych. Coś się wydarzało, chociaż nie zamierzałam o nic pytać, bo mieli prawo do prywatności. Ja zresztą też.
Poza tym pozostawała Isabeau – i w jej przypadku mogłabym przysiąc, że nie chodzi o żadną „małą tajemnicę”. Byłam niemal całkowicie przekonana, że siostra Gabriela coś ukrywa. Była jeszcze dziwniejsza niż zwykle, mniej towarzyska i milcząca. Kiedy zdarzało jej się dołączyć do brata bądź moich bliskich i wtrącić swoje trzy grosze do jakiejś rozmowy, było to niczym jakieś wielkie święto albo i wręcz kaprys samej zainteresowanej. Unikała przebywania z nami i to było oczywiste, chociaż nawet Gabriel nie potrafił stwierdzić, co o zachowaniu siostry myśleć.
– Mam jedynie nadzieję, że to jej dziwactwa, a nie coś innego – stwierdził kiedy, gdy Isabeau bez słowa przemknęła przez salon i po prostu wyszła z domu, demonstracyjnie zatrzaskując za sobą drzwi.
Doskonale wiedziałam, co go martwi: Layla również zachowywała się w niepokojący sposób, zanim coś się w niej zmieniło i postanowiła zdradzić. W przypadku Isabeau ciężko było cokolwiek stwierdzić, bo zawsze była coś specyficzna, ale nigdy nie aż do tego stopnia. Pocieszający był jedynie fakt, że wciąż dużo uwagi poświęcała Alessi, co moją córeczkę wydawało się zachwycać, a nas w niewielkim stopniu uspokajać.
Ciężko było, żeby przy zachowaniu Isabeau nie myśleć o telepatach. Od momentu, kiedy ta trójka dhampirów wpadła na Carlisle'a i pomogli mu Layla z Dylanem, więcej na ich temat nie mieliśmy wieści. Oczywiście w gazetach aż wrzało na temat masakry całej pobliskiej wioski, ale ludzie – jak zwykle, kiedy napotykali coś, czego nie potrafili logicznie wytłumaczyć – szybko sprawę wyciszali i starali się o niej jak najszybciej zapomnieć. Fakt, że podobne ekscesy nie miały więcej miejsca, jedynie im to ułatwiał, a nam dawał sygnał, że Layla jakoś zapanowała nad swoimi podopiecznymi.
Podopiecznymi, bo słuchając relacji dziadka, właśnie do takiego wniosku doszliśmy. To Layla tam rządziła, a przynajmniej na to wychodziło, kiedy cała czwórka – zarówno Dylan, jak i trójka niepokornych morderców – niemal z pokorą ruszyła za dziewczyną, posłuszna każdemu jej słowu. Lay dysponowała najpotężniejszą mocą, co zapewniało jej szacunek i posłuszeństwo, więc i władze, chociaż żadne z Licavolich nigdy nie spodziewałoby się po siostrze, że zechce ją przejąć.
Tak czy inaczej, Layla i pozostali zdawali się rozpłynąć w powietrzu. Podobnie jak Drake oraz reszta telepatów – od ostatniego spotkania, znów słuch po nich zaginął. Z jednej strony było to dobre, z drugiej jednak niepokojące, bo nie mieliśmy pojęcia, czy to przypadkiem nie jest cisza przed burzą. Ostatnim razem straciliśmy czujność, przekonani, że jesteśmy bezpieczni i dwoje z nas omal nie przypłaciło tego życiem – Gabriel podczas walki z Drake'm, a później Carlisle przy spotkaniu z grupą Layli. Miałam jedynie nadzieję, że do tego wszystkiego Lawrence nie postanowi wykręcić nam jakiegoś numeru.
Nie mieliśmy nic, co dawałoby nam poczucie bezpieczeństwa – oprócz siebie nawzajem. Ostatecznie stanęło za tym, że mieliśmy starać się nie ruszać w domu w pojedynkę. Oczywiście wyjątkiem był Carlisle, kiedy wybierał się do pracy, ale faktycznie dziwne by było, gdyby któreś z nas zaczęło mu towarzyszyć. Co innego, kiedy chodziło o polowanie – wtedy po prostu wybieraliśmy się całą grupą i było po problemie.
Ja zresztą i tak wolałam siedzieć w domu, przy Gabrielu i dzieciach. Maluchy rosły w oczach, dlatego chciałam jak najlepiej wykorzystać każdą możliwą chwilę, żeby z nimi przebywać. Poza tym uwielbiałam, kiedy Alessia i Damien próbowali się bawić, wciągając do tego mnie i Gabriela – dodatkowe atrakcje poza domem było mi zbędne, skoro miałam wszystko czego potrzebowałam na miejscu.
A przynajmniej przez większość czasu.
Cztery dni po tym, jak Isabeau zobaczyła śmierć Esme, Gabriel oznajmił mi, że musi zapolować. Nie chodziło o jakieś zwykłe polowanie, ale jego polowanie – na energię, najprościej rzecz ujmując. Nie chciał nawet brać pod uwagę tego, że mógłby wzmocnić się z moją pomocą, tym razem zasłaniając się tym, że chce zabrać ze sobą Alessię, żeby ją czegoś nauczyć. Mała również odziedziczyła po nim to małe przekleństwo, a mnie wystarczyło wrócić pamięcią do słabej, podpiętej do różnych urządzeń Ali, z okresu zanim zorientowaliśmy się, czego potrzebuje, żeby nie protestować.
Poza tym wyjątkowo nie miałam ochoty, żeby z kimkolwiek dzielić się swoją energią życiową. Nie powiedziałam o tym Gabrielowi, ale od rana czułam się troszeczkę marnie – byłam zmęczona, senna wręcz, a do tego całkowicie wyczerpana. Nie rozumiałam skąd ten spadek energii, ale podejrzewałam, że to hormony. Od porodu nie minęło znów tak wiele czasu i moje ciało pewnie dopiero zaczynało wracać do normy sprzed ciąży. Jak wszystko, co tyczyło się pół-wampirów w okresie pierwszych siedmiu lat, kiedy to jeszcze dojrzewały, proces ten najwyraźniej zachodził wyjątkowo gwałtownie.
Gabriel i Alessia wyszli wieczorem, kiedy już się ściemniło. Obserwowałam ich z okna salonu, póki nie zniknęli mi z oczu i jeszcze chwilę później. Wsłuchiwałam się w siebie, próbując stwierdzić, czy nie odczuwam jakiegoś niepokoju z powodu ich wyjścia – czegokolwiek, co dałoby mi znać, że wpadli w kłopoty – ale wszystko wydawało się być w porządku. Uspokojona, podeszłam do kanapy i opadłam na nią, przymykając oczy.
Esme była w kuchni, skupiona na rozpieszczaniu Damiena, Isabeau zaś jak zwykle o tej porze zaszyła się w swojej sypialni. Obecny był jedynie Edward, który postanowił wykorzystać chwilę i zasiąść do fortepianu, dlatego po chwili otoczyły mnie kojące dźwięki, które wychodziły spod jego zwinnych palców. Pozwoliłam, żeby muzyka całkowicie przejęła nade mną kontrolę i ostatecznie w którymś momencie dopadło mnie odczuwane od rana zmęczenie, bo najzwyczajniej w świecie przysnęłam.
Byłam pewna, że nie spałam długo – kiedy wróciła mi świadomość, Edward wciąż grał. Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się lekko, bo na kanapie było mi trochę niewygodnie. Z zaskoczeniem zorientowałam się też, że prostując się strząsnęłam z siebie koc, którym tata musiał mnie przykryć, kiedy zorientował się, że przysnęłam.
– Wyspałaś się? – zagadnął mnie, zerkając od strony fortepianu w moją stronę. Posłał mi łobuzerski uśmiech i z wprawą przeszedł z wygrywanej przez siebie melodii, w ”Kołysankę Belli”. – Idzie mi to coraz lepiej – zauważył nieskromnie, a ja musiałam przyznać mu rację.
– Raczej tak – mruknęłam, chociaż nie byłam pewna, czy w odpowiedzi na jego pytanie, czy późniejszy komentarz.
Miałam wątpliwości zwłaszcza do tego, czy wypoczęłam, bo wcale tego nie odczuwałam. Wręcz przeciwnie – miałam wrażenie, że jestem jeszcze bardziej zmęczona, niż przed zaśnięciem. Jakby tego było mało, czułam łagodne pulsowanie w skroniach, co po urazie, którego doświadczyłam, kiedy Michael przeniósł mnie do Columbus, potrafiłam z łatwością nazwać jako ból głowy.
Edward zerknął na mnie i zmarszczył brwi, co dało mi do zrozumienia, że wychwyciło w moich myślach coś niepokojącego. Niemniej nie skomentował tego, jak się czułam, skupiając się na grze i być może mając nadzieję, że znów zasnę.
Niestety, nic z tego. Muzyka była kojąca, a ja wciąż odczuwałam senność, ale ból głowy nie pozwalał mi się wyłączyć. Przez jakieś pół godziny udawało mi się go ignorować, ale w końcu po prostu nie wytrzymałam i wyrwał mi się cichy jęk.
Tato, mamy coś na ból głowy?, zapytałam w końcu w myślach, zupełnie machinalnie wolą skorzystać z niewerbalnego sposobu porozumiewania się.
Przerwał grę i spojrzał na mnie z troską.
– Carlisle na pewno może ci coś dać – stwierdził z przekonaniem, odrobinkę głośniej niż było trzeba, żebym go usłyszała.
Miałam zauważyć, że dziadek jest w pracy, ale wtedy go wyczułam i zorientowałam się, że tata celowo mówił głośniej, bo nie zwracał się wyłącznie do mnie. Niecałą minutę później doktor pojawił się w salonie i po krótkim przywitaniu, zaraz przykucnął przy mnie, tym samym potwierdzając, że usłyszał słowa syna i podejrzewał kogo mogą dotyczyć. A może po prostu widać po mnie było, że źle się czuję.
– Coś nie tak, Nessie? – zapytał, lustrując moją twarz wzrokiem.
Westchnęłam i zaprzeczyłam.
– Boli mnie głowa – przyznałam niechętnie, bo to chyba nie było nic takiego. Liczyłam na to, że coś mi da i poczuję się lepiej.
Przyglądał mi się przez chwilę, po czym usiadł obok, machinalnie przykładając mi swoją lodowatą dłoń do czoła. Wzdrygnęłam się, więc szybko ją zabrał, chociaż chłód jego skóry w jakimś stopniu przynosił mi ulgę.
– Tylko tyle? – upewnił się nieco podejrzliwym tonem, bo wiedział, że miałam skłonność do bagatelizowania pewnych rzeczy. Potaknęłam. – Za chwilę ci coś dam, ale byłoby dobrze, gdybyś pozwoliła mi się dla pewności obejrzeć. To pewnie pogoda, poza tym jeszcze nie do końca doszłaś do siebie po porodzie, ale mimo wszystko... – wyjaśnił, sięgając po swoją torbę.
Byłam zmęczona i nie miałam ochotę się z nim kłócić, dlatego nie protestowałam. Posłusznie ułożyłam się na kanapie, kiedy zaczął mnie do tego zachęcać, właściwie obojętna na to, że na ramieniu zacisnął mi opaskę ciśnieniomierza. Zdążyłam już przywyknąć do tego, że podczas ciąży wykonywał podstawowe badania regularnie, dlatego w pierwszej chwili nie zareagowałam na to, że dla pewności podwinął mi bluzkę, żeby obejrzeć mój brzuch. Rana po cesarskim cięciu, podobnie jak wszystkie inne obrażenia, została uleczona przez jad, ale dziadek najwyraźniej miał wątpliwości.
Obserwujący nas do tej pory jedynie Edward, powoli podszedł do kanapy.
– I co? – zapytał dla pewności ojca, spoglądając na mnie troskliwie.
Carlisle nie od razu mu odpowiedział, w pierwszej kolejności świecąc mi po oczach niewielką latareczką, żeby sprawdzić reakcję źrenic. Zmrużyłam oczy, dobrze wiedząc, że w tym momencie nie mogę ich zamknąć.
– To pewnie tylko zmęczenie – powiedział w końcu, uśmiechając się łagodnie. – Wszystko jest w porządku. Jedynie ten ból głowy... – Spojrzał na mnie. – Zaraz coś ci na to dam i będziesz mogła się położyć – obiecał, pomagając mi usiąść.
Miałam potaknąć, ale coś sobie uświadomiłam.
– A co z Damienem? – zapytałam, zerkając w ciemność za oknem. – Przecież miałam go nakarmić... – westchnęłam, nagle sobie o tym przypominając. Nie rozumiałam, jak mogłam zapomnieć o tak istotnej rzeczy!
– Esme już to zrobiła – uspokoił mnie tata, kierując się w stronę kuchni. – Daj spokój, Nessie. Niby jako ich dziadek – skrzywił się demonstracyjnie – jestem jeszcze przy Alessi i Damienie potrzebny – zauważył, tym samym ucinając dyskusję.
Westchnęłam, ale ostatecznie skapitulowałam, dochodząc do wniosku, że nic złego się nie stanie, jeśli wcześniej się położę. Gabriel i Alessia mieli wrócić późno, a i Damien pewnie też miał prędzej czy później zasnąć, dlatego raczej nikt nie miał mieć do mnie o to pretensji.
Tata przyniósł mi szklankę wody, żebym mogła wypić jakąś pigułkę, którą dał mi dziadek, zapewniając, że to powinno szybko złagodzić ból. Pośpiesznie wypiłam lek, po czym – korzystając z tego, że jestem na tyle przytomna, że nie trzeba mnie nosić na rękach – zważając na każdy kolejny krok, powlokłam się w stronę schodów. Miałam świadomość, że tata i dziadek cały czas uważnie mnie obserwują, żeby nie przegapić momentu w którym mogłoby zrobić mi się słabo.
Byłam przy schodach, kiedy ktoś do mnie podbiegł. Poczułam ciepłe rączki, które objęły mnie w pasie – Damien nie był w stanie sięgnąć wyżej.
– Co, skarbie? – zapytałam i machinalnie wzięłam go na ręce, chociaż bałam się, że mogę przypadkiem go upuścić, gdyby mięśnie mnie jednak zawiodły.
Mały przyjrzał mi się uważnie i lekko przekrzywił główkę.
– Źle się czujesz. – To było stwierdzenie, nie pytanie. Zaskoczył mnie. – Nie chcę, żebyś źle się czuła – dodał cicho, mocno się do mnie przytulając.
Przytrzymałam go jedną ręką, drugą mocno chwytając się poręczy, żeby bezpiecznie móc wejść po schodach. Damien przez cały czas tulił się do mnie, spokojny i całkowicie nieruchomy. Pomyślałam, że śpi, w korytarzu na piętrze jednak przekonałam się, że się pomyliłam.
Westchnęłam.
– Mamusia jest zmęczona, kochanie – powiedziałam cicho, nie wiedząc, jak najlepiej mu to wytłumaczyć. – Może pójdziesz do babci, hm? – dodałam. Dla niego Esme była babcią, bo żadne z nas nie chciało dodatkowo jeszcze jej postarzać. – Ja muszę się położyć...
Jego bystre czekoladowe oczy – moje oczy – uważnie obserwowały moją twarz. Kiedy mówiłam, powoli skinął głową.
– Chcę poleżeć z tobą – poprosił, a ja nie miałam serca mu odmówić. Ostrożnie otworzyłam drzwi mojego pokoju i podeszłam do łóżka, gdzie delikatnie posadziłam synka i sama zaraz opadłam na materac. Podczołgał się do mnie, tak, żeby móc patrzeć mi w twarz. – Boli cię – dodał, chociaż nie wiedziałam skąd to wie. Może słyszał moją rozmowę z dziadkiem.
Chociaż chciałam zasnąć, zmusiłam się do tego, żeby zachować przytomność. Uśmiechnęłam się do Damiena blado i ucałowałam go w rudą czuprynkę.
– To nic, czym powinieneś się martwić – zapewniłam cicho.
Kiedy zamykałam oczy, mały wciąż uważnie mi się przyglądał, ale przynajmniej już nic nie powiedział. Wtulił się mocno w moją pierś, dlatego przygarnęłam go do siebie i rozluźniłam się. Lekarstwo już zaczynało powoli działać, bo ból głowy zelżał i był na tyle znośny, że mogłam przynajmniej spróbować zasnąć. Byłam zresztą tak wyczerpana, że może miało mi się to udać.
Byłam bliska odpłynięcia, kiedy poczułam paluszki Damiena na swoim czole. Uniosłam powieki, chcąc zapytać go, co robi, wtedy jednak poczułam przyjemne ciepło, które pulsowało od jego nagrzanych dłoni. Damien podchwycił moje spojrzenie i zawahał się, ale nie cofnął rączki, a po chwili wahania dołączył również drugą. Miałam wrażenie, że za sprawą jego dotyku, ból cofa się i słabnie – doświadczenie o niebo lepsze od tego, które fundowały leki.
Lekko oszołomiona, przypomniałam sobie, że przecież mój synek potrafi uzdrawiać dotykiem. Dziadek był jego zdolnościami zafascynowany, chociaż nie potrafiliśmy stwierdzić, jak daleko sięgają. Do tej pory myślałam, że jego moc ograniczała się jedynie do zamykania otwartych ran, ale wszystko wskazywało na to, że się myliłam.
Muszę powiedzieć dziadkowi..., pomyślałam, ale myśl ta szybko ulotniła się z mojej głowy. Tak bardzo chciało mi się spać...
I Damien to wiedział, podobnie jak wcześniej był świadomy tego, że boli mnie głowa. Nic nie usłyszał – po prostu dysponował tak wielką empatią, że sam to wyczuł. A teraz za wszelką cenę pragnął mi jakoś pomóc.
Moje maleństwo..., rozczuliłam się, ale nie byłam w stanie powiedzieć tego na głos.
Byłam tak bardzo osłabiona, że nie mogłam nawet wykrzesać do siebie dość siły, żeby Damiena pogłaskać albo powiedzieć mu, jak bardzo dziękuję. Nie byłam w stanie zrobić nic i to odkrycie trochę mnie wystraszyło.
Jutro, obiecałam sobie stanowczo.
Powieki same mi opadły, a potem w końcu zapadłam się w ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa