Renesmee
Nikomu nie powiedzieliśmy o naszych
zaręczynach. Podejrzewałam, że jedynie Isabeau wie – znała swojego brata
doskonale, poza tym pewnie nie miała żadnych oporów przed siedzeniem mi w głowie
– ale ona również milczała. Byłam jej za to wdzięczna, ale nie dlatego, że
chciałam zrobić ze ślubu jakąkolwiek tajemnicę – po prostu sama chciałam o tym
wszystkim powiedzieć, kiedy już oczywiście nadarzy się odpowiednia okazja.
Ze względu
na sytuację z Laylą i wizję Isabeau, ostatecznie przemilczałam tę
kwestię, a i chyba nikt nie zauważył srebrzącego się pierścionka na
moim serdecznym palcu. Dziwiło mnie to trochę, bo osobiście miałam wrażenie, że
szafir wychwytuje każde najdrobniejsze załamanie światła i wręcz oślepia,
niczym ogromny neon, który oświadczał wszem i wobec, że nie jestem już
wolna, bo w pełni do kogoś należę. A jednak nawet mój tata się nie
zorientował, chociaż po powrocie chodził za mną krok w krok, próbując się
dowiedzieć, dlaczego uśmiecham się sama do siebie.
Może już
wtedy powinnam była mu powiedzieć, ale chciałam oświadczyć to wszystkim, a wtedy
wciąż brakowało dziadka. Później wyleciało mi z głowy, a może po
prostu nie chciałam pamiętać, chcąc przez jakiś czas napawać się tą
świadomością w samotności. Wciąż nie do końca to do mnie docierało i czasami
aż machinalnie spoglądałam na „Oczko Gabrielli”, żeby przekonać się, czy
cudowny moment na polanie nie był jedynie snem. Poza tym musiałam przyznać, że
obawiałam się reakcji taty i to chyba bardziej niż wtedy, gdy
zorientowałam się, że jestem w ciąży.
Dobrze,
zaręczyny w sytuacji, kiedy miało się już dzieci, były czymś naturalnym. W przypadku
Gabriela i moim było o tyle lepiej, że pragnęliśmy ślubu nie z rozsądku
czy przez wzgląd na bliźniaki, ale dlatego, że nie wyobrażaliśmy sobie życia
bez siebie. Gdyby chodziło jedynie o dzieci, Gabriel oświadczyłby mi się
już prawdopodobnie wtedy, kiedy powiedziałam mu o ciąży – i gdybym
nie doszukała się prawdziwych pragnień w jego głosie, nie zgodziłabym się,
nawet gdyby serce miało mi przy tym pęknąć.
Ale on
naprawdę mnie kochał i nade wszystko pragnął, żebym była jego żoną. To mi
wystarczyło, żeby wpaść w euforię i natychmiast się zgodzić.
Zastanawiałam
się trochę, jak to będzie. Na razie dopiero się zgodziłam i nie
planowaliśmy ślubu, ale mimo wszystko zdarzało mi się uciekać myślami do
przodu. Gdybyśmy byli w moich czasach, Alice prawdopodobnie już dawno
wszystko by ode mnie wyciągnęła, starannie pomijając fakt, że nie widzi mnie w myślach.
Skakałaby wokół mnie, uradowana, błagając żebym pozwoliła jej zorganizować
huczne wesele i całą ceremonię, od listy gości zaczynając, na dekoracjach i sukni
ślubnej kończąc. I oczywiście pozwoliłabym jej na to, niezależnie do tego,
jak bardzo nie lubiłam bycia w centrum uwagi i przepychu.
A teraz?
Być może musiałam poprosić Esme o pomoc. Babcia też była dobra w urządzaniu
takich przyjęć, chociaż przy tym nie tak obsesyjna jak Alice, co bardziej mi
odpowiadało. Sama miałam w głowie kompletną pustkę, bo i jakoś sobie
tego nie wyobrażałam. Wiedziałam jedynie, że chcę prostoty i elegancji we
wszystkim, nie tylko w dekoracjach. Moja wymarzona sukienka również
powinna być prosta i skromna, nawet jeśli w tym momencie nie
potrafiłam jej sobie zwizualizować.
Cóż, na
razie chciałam cieszyć się tym, co miałam – byciem matką i narzeczoną
Gabriela. Do ślubnego kobierca wbrew wszystkiemu wcale tak bardzo mi się nie
śpieszyło, bo już teraz miałam wrażenie, że Gabriel jest moim mężem. Byliśmy
bardziej zgrani i zżyci niż niejedno małżeństwo, dlatego sam ślub miał być
jedynie rytuałem, który wszystko przypieczętowywał, a przy tym niczego
między nami nie zmieniał. Kochałam go nad życie i jakoś nie wyobrażałam
sobie, żeby przez słowa przysięgi i sakramentalne „tak”, moje uczucie
jakkolwiek się zmieniło.
W tym
momencie to była nasza mała tajemnica i miało tak pozostać do momentu,
którego nie uznam za stosowny. Być może bliscy mieli mieć później o to do
mnie pretensje, ale z drugiej strony, miałam wrażenie, że nie ja jedna mam
swoją małą tajemnicę. Przekonywałam się o tym chociażby, kiedy patrzyłam
na Carlisle'a i Esme, którym czasami zdarzało się na siebie zapatrzeć i uśmiechali
się jakoś tak dziwnie, przez co momentalnie utwierdzałam się w przekonaniu,
że dobrze zrobiłam, kiedy zmusiłam tatę, żebyśmy kilka dni wcześniej zostawili
ich samych. Coś się wydarzało, chociaż nie zamierzałam o nic pytać, bo
mieli prawo do prywatności. Ja zresztą też.
Poza tym
pozostawała Isabeau – i w jej przypadku mogłabym przysiąc, że nie
chodzi o żadną „małą tajemnicę”. Byłam niemal całkowicie przekonana, że
siostra Gabriela coś ukrywa. Była jeszcze dziwniejsza niż zwykle, mniej
towarzyska i milcząca. Kiedy zdarzało jej się dołączyć do brata bądź moich
bliskich i wtrącić swoje trzy grosze do jakiejś rozmowy, było to niczym
jakieś wielkie święto albo i wręcz kaprys samej zainteresowanej. Unikała
przebywania z nami i to było oczywiste, chociaż nawet Gabriel nie
potrafił stwierdzić, co o zachowaniu siostry myśleć.
– Mam
jedynie nadzieję, że to jej dziwactwa, a nie coś innego – stwierdził
kiedy, gdy Isabeau bez słowa przemknęła przez salon i po prostu wyszła z domu,
demonstracyjnie zatrzaskując za sobą drzwi.
Doskonale
wiedziałam, co go martwi: Layla również zachowywała się w niepokojący
sposób, zanim coś się w niej zmieniło i postanowiła zdradzić. W przypadku
Isabeau ciężko było cokolwiek stwierdzić, bo zawsze była coś specyficzna, ale
nigdy nie aż do tego stopnia. Pocieszający był jedynie fakt, że wciąż dużo
uwagi poświęcała Alessi, co moją córeczkę wydawało się zachwycać, a nas w niewielkim
stopniu uspokajać.
Ciężko było,
żeby przy zachowaniu Isabeau nie myśleć o telepatach. Od momentu, kiedy ta
trójka dhampirów wpadła na Carlisle'a i pomogli mu Layla z Dylanem,
więcej na ich temat nie mieliśmy wieści. Oczywiście w gazetach aż wrzało
na temat masakry całej pobliskiej wioski, ale ludzie – jak zwykle, kiedy
napotykali coś, czego nie potrafili logicznie wytłumaczyć – szybko sprawę
wyciszali i starali się o niej jak najszybciej zapomnieć. Fakt, że
podobne ekscesy nie miały więcej miejsca, jedynie im to ułatwiał, a nam
dawał sygnał, że Layla jakoś zapanowała nad swoimi podopiecznymi.
Podopiecznymi,
bo słuchając relacji dziadka, właśnie do takiego wniosku doszliśmy. To Layla
tam rządziła, a przynajmniej na to wychodziło, kiedy cała czwórka – zarówno
Dylan, jak i trójka niepokornych morderców – niemal z pokorą ruszyła
za dziewczyną, posłuszna każdemu jej słowu. Lay dysponowała najpotężniejszą
mocą, co zapewniało jej szacunek i posłuszeństwo, więc i władze,
chociaż żadne z Licavolich nigdy nie spodziewałoby się po siostrze, że
zechce ją przejąć.
Tak czy
inaczej, Layla i pozostali zdawali się rozpłynąć w powietrzu.
Podobnie jak Drake oraz reszta telepatów – od ostatniego spotkania, znów słuch
po nich zaginął. Z jednej strony było to dobre, z drugiej jednak
niepokojące, bo nie mieliśmy pojęcia, czy to przypadkiem nie jest cisza przed
burzą. Ostatnim razem straciliśmy czujność, przekonani, że jesteśmy bezpieczni i dwoje
z nas omal nie przypłaciło tego życiem – Gabriel podczas walki z Drake'm,
a później Carlisle przy spotkaniu z grupą Layli. Miałam jedynie
nadzieję, że do tego wszystkiego Lawrence nie postanowi wykręcić nam jakiegoś
numeru.
Nie
mieliśmy nic, co dawałoby nam poczucie bezpieczeństwa – oprócz siebie nawzajem.
Ostatecznie stanęło za tym, że mieliśmy starać się nie ruszać w domu w pojedynkę.
Oczywiście wyjątkiem był Carlisle, kiedy wybierał się do pracy, ale faktycznie
dziwne by było, gdyby któreś z nas zaczęło mu towarzyszyć. Co innego,
kiedy chodziło o polowanie – wtedy po prostu wybieraliśmy się całą grupą i było
po problemie.
Ja zresztą i tak
wolałam siedzieć w domu, przy Gabrielu i dzieciach. Maluchy rosły w oczach,
dlatego chciałam jak najlepiej wykorzystać każdą możliwą chwilę, żeby z nimi
przebywać. Poza tym uwielbiałam, kiedy Alessia i Damien próbowali się
bawić, wciągając do tego mnie i Gabriela – dodatkowe atrakcje poza domem
było mi zbędne, skoro miałam wszystko czego potrzebowałam na miejscu.
A
przynajmniej przez większość czasu.
Cztery dni
po tym, jak Isabeau zobaczyła śmierć Esme, Gabriel oznajmił mi, że musi zapolować.
Nie chodziło o jakieś zwykłe polowanie, ale jego polowanie – na energię, najprościej
rzecz ujmując. Nie chciał nawet brać pod uwagę tego, że mógłby wzmocnić się z moją
pomocą, tym razem zasłaniając się tym, że chce zabrać ze sobą Alessię, żeby ją
czegoś nauczyć. Mała również odziedziczyła po nim to małe przekleństwo, a mnie
wystarczyło wrócić pamięcią do słabej, podpiętej do różnych urządzeń Ali, z okresu
zanim zorientowaliśmy się, czego potrzebuje, żeby nie protestować.
Poza tym
wyjątkowo nie miałam ochoty, żeby z kimkolwiek dzielić się swoją energią
życiową. Nie powiedziałam o tym Gabrielowi, ale od rana czułam się
troszeczkę marnie – byłam zmęczona, senna wręcz, a do tego całkowicie
wyczerpana. Nie rozumiałam skąd ten spadek energii, ale podejrzewałam, że to
hormony. Od porodu nie minęło znów tak wiele czasu i moje ciało pewnie
dopiero zaczynało wracać do normy sprzed ciąży. Jak wszystko, co tyczyło się
pół-wampirów w okresie pierwszych siedmiu lat, kiedy to jeszcze
dojrzewały, proces ten najwyraźniej zachodził wyjątkowo gwałtownie.
Gabriel i Alessia
wyszli wieczorem, kiedy już się ściemniło. Obserwowałam ich z okna salonu,
póki nie zniknęli mi z oczu i jeszcze chwilę później. Wsłuchiwałam
się w siebie, próbując stwierdzić, czy nie odczuwam jakiegoś niepokoju z powodu
ich wyjścia – czegokolwiek, co dałoby mi znać, że wpadli w kłopoty – ale
wszystko wydawało się być w porządku. Uspokojona, podeszłam do kanapy i opadłam
na nią, przymykając oczy.
Esme była w kuchni,
skupiona na rozpieszczaniu Damiena, Isabeau zaś jak zwykle o tej porze
zaszyła się w swojej sypialni. Obecny był jedynie Edward, który postanowił
wykorzystać chwilę i zasiąść do fortepianu, dlatego po chwili otoczyły
mnie kojące dźwięki, które wychodziły spod jego zwinnych palców. Pozwoliłam, żeby
muzyka całkowicie przejęła nade mną kontrolę i ostatecznie w którymś
momencie dopadło mnie odczuwane od rana zmęczenie, bo najzwyczajniej w świecie
przysnęłam.
Byłam
pewna, że nie spałam długo – kiedy wróciła mi świadomość, Edward wciąż grał.
Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się lekko, bo na kanapie było mi trochę
niewygodnie. Z zaskoczeniem zorientowałam się też, że prostując się
strząsnęłam z siebie koc, którym tata musiał mnie przykryć, kiedy
zorientował się, że przysnęłam.
– Wyspałaś
się? – zagadnął mnie, zerkając od strony fortepianu w moją stronę. Posłał
mi łobuzerski uśmiech i z wprawą przeszedł z wygrywanej przez
siebie melodii, w ”Kołysankę Belli”. – Idzie mi to coraz lepiej – zauważył
nieskromnie, a ja musiałam przyznać mu rację.
– Raczej
tak – mruknęłam, chociaż nie byłam pewna, czy w odpowiedzi na jego
pytanie, czy późniejszy komentarz.
Miałam
wątpliwości zwłaszcza do tego, czy wypoczęłam, bo wcale tego nie odczuwałam.
Wręcz przeciwnie – miałam wrażenie, że jestem jeszcze bardziej zmęczona, niż przed
zaśnięciem. Jakby tego było mało, czułam łagodne pulsowanie w skroniach,
co po urazie, którego doświadczyłam, kiedy Michael przeniósł mnie do Columbus,
potrafiłam z łatwością nazwać jako ból głowy.
Edward
zerknął na mnie i zmarszczył brwi, co dało mi do zrozumienia, że
wychwyciło w moich myślach coś niepokojącego. Niemniej nie skomentował
tego, jak się czułam, skupiając się na grze i być może mając nadzieję, że
znów zasnę.
Niestety,
nic z tego. Muzyka była kojąca, a ja wciąż odczuwałam senność, ale ból
głowy nie pozwalał mi się wyłączyć. Przez jakieś pół godziny udawało mi się go
ignorować, ale w końcu po prostu nie wytrzymałam i wyrwał mi się
cichy jęk.
Tato,
mamy coś na ból głowy?, zapytałam w końcu w myślach, zupełnie
machinalnie wolą skorzystać z niewerbalnego sposobu porozumiewania się.
Przerwał
grę i spojrzał na mnie z troską.
– Carlisle
na pewno może ci coś dać – stwierdził z przekonaniem, odrobinkę głośniej
niż było trzeba, żebym go usłyszała.
Miałam
zauważyć, że dziadek jest w pracy, ale wtedy go wyczułam i zorientowałam
się, że tata celowo mówił głośniej, bo nie zwracał się wyłącznie do mnie.
Niecałą minutę później doktor pojawił się w salonie i po krótkim
przywitaniu, zaraz przykucnął przy mnie, tym samym potwierdzając, że usłyszał
słowa syna i podejrzewał kogo mogą dotyczyć. A może po prostu widać
po mnie było, że źle się czuję.
– Coś nie
tak, Nessie? – zapytał, lustrując moją twarz wzrokiem.
Westchnęłam
i zaprzeczyłam.
– Boli mnie
głowa – przyznałam niechętnie, bo to chyba nie było nic takiego. Liczyłam na
to, że coś mi da i poczuję się lepiej.
Przyglądał
mi się przez chwilę, po czym usiadł obok, machinalnie przykładając mi swoją
lodowatą dłoń do czoła. Wzdrygnęłam się, więc szybko ją zabrał, chociaż chłód
jego skóry w jakimś stopniu przynosił mi ulgę.
– Tylko
tyle? – upewnił się nieco podejrzliwym tonem, bo wiedział, że miałam skłonność
do bagatelizowania pewnych rzeczy. Potaknęłam. – Za chwilę ci coś dam, ale
byłoby dobrze, gdybyś pozwoliła mi się dla pewności obejrzeć. To pewnie pogoda,
poza tym jeszcze nie do końca doszłaś do siebie po porodzie, ale mimo
wszystko... – wyjaśnił, sięgając po swoją torbę.
Byłam
zmęczona i nie miałam ochotę się z nim kłócić, dlatego nie
protestowałam. Posłusznie ułożyłam się na kanapie, kiedy zaczął mnie do tego
zachęcać, właściwie obojętna na to, że na ramieniu zacisnął mi opaskę
ciśnieniomierza. Zdążyłam już przywyknąć do tego, że podczas ciąży wykonywał
podstawowe badania regularnie, dlatego w pierwszej chwili nie zareagowałam
na to, że dla pewności podwinął mi bluzkę, żeby obejrzeć mój brzuch. Rana po
cesarskim cięciu, podobnie jak wszystkie inne obrażenia, została uleczona przez
jad, ale dziadek najwyraźniej miał wątpliwości.
Obserwujący
nas do tej pory jedynie Edward, powoli podszedł do kanapy.
– I co?
– zapytał dla pewności ojca, spoglądając na mnie troskliwie.
Carlisle
nie od razu mu odpowiedział, w pierwszej kolejności świecąc mi po oczach
niewielką latareczką, żeby sprawdzić reakcję źrenic. Zmrużyłam oczy, dobrze
wiedząc, że w tym momencie nie mogę ich zamknąć.
– To pewnie
tylko zmęczenie – powiedział w końcu, uśmiechając się łagodnie. – Wszystko
jest w porządku. Jedynie ten ból głowy... – Spojrzał na mnie. – Zaraz coś
ci na to dam i będziesz mogła się położyć – obiecał, pomagając mi usiąść.
Miałam
potaknąć, ale coś sobie uświadomiłam.
– A co
z Damienem? – zapytałam, zerkając w ciemność za oknem. – Przecież
miałam go nakarmić... – westchnęłam, nagle sobie o tym przypominając. Nie
rozumiałam, jak mogłam zapomnieć o tak istotnej rzeczy!
– Esme już
to zrobiła – uspokoił mnie tata, kierując się w stronę kuchni. – Daj
spokój, Nessie. Niby jako ich dziadek – skrzywił się demonstracyjnie – jestem
jeszcze przy Alessi i Damienie potrzebny – zauważył, tym samym ucinając
dyskusję.
Westchnęłam,
ale ostatecznie skapitulowałam, dochodząc do wniosku, że nic złego się nie
stanie, jeśli wcześniej się położę. Gabriel i Alessia mieli wrócić późno, a i Damien
pewnie też miał prędzej czy później zasnąć, dlatego raczej nikt nie miał mieć
do mnie o to pretensji.
Tata
przyniósł mi szklankę wody, żebym mogła wypić jakąś pigułkę, którą dał mi
dziadek, zapewniając, że to powinno szybko złagodzić ból. Pośpiesznie wypiłam
lek, po czym – korzystając z tego, że jestem na tyle przytomna, że nie
trzeba mnie nosić na rękach – zważając na każdy kolejny krok, powlokłam się w stronę
schodów. Miałam świadomość, że tata i dziadek cały czas uważnie mnie
obserwują, żeby nie przegapić momentu w którym mogłoby zrobić mi się
słabo.
Byłam przy
schodach, kiedy ktoś do mnie podbiegł. Poczułam ciepłe rączki, które objęły
mnie w pasie – Damien nie był w stanie sięgnąć wyżej.
– Co,
skarbie? – zapytałam i machinalnie wzięłam go na ręce, chociaż bałam się,
że mogę przypadkiem go upuścić, gdyby mięśnie mnie jednak zawiodły.
Mały
przyjrzał mi się uważnie i lekko przekrzywił główkę.
– Źle się
czujesz. – To było stwierdzenie, nie pytanie. Zaskoczył mnie. – Nie chcę, żebyś
źle się czuła – dodał cicho, mocno się do mnie przytulając.
Przytrzymałam
go jedną ręką, drugą mocno chwytając się poręczy, żeby bezpiecznie móc wejść po
schodach. Damien przez cały czas tulił się do mnie, spokojny i całkowicie
nieruchomy. Pomyślałam, że śpi, w korytarzu na piętrze jednak przekonałam
się, że się pomyliłam.
Westchnęłam.
– Mamusia
jest zmęczona, kochanie – powiedziałam cicho, nie wiedząc, jak najlepiej mu to
wytłumaczyć. – Może pójdziesz do babci, hm? – dodałam. Dla niego Esme była
babcią, bo żadne z nas nie chciało dodatkowo jeszcze jej postarzać. – Ja
muszę się położyć...
Jego bystre
czekoladowe oczy – moje oczy – uważnie obserwowały moją twarz. Kiedy mówiłam,
powoli skinął głową.
– Chcę
poleżeć z tobą – poprosił, a ja nie miałam serca mu odmówić.
Ostrożnie otworzyłam drzwi mojego pokoju i podeszłam do łóżka, gdzie
delikatnie posadziłam synka i sama zaraz opadłam na materac. Podczołgał się
do mnie, tak, żeby móc patrzeć mi w twarz. – Boli cię – dodał, chociaż nie
wiedziałam skąd to wie. Może słyszał moją rozmowę z dziadkiem.
Chociaż
chciałam zasnąć, zmusiłam się do tego, żeby zachować przytomność. Uśmiechnęłam
się do Damiena blado i ucałowałam go w rudą czuprynkę.
– To nic,
czym powinieneś się martwić – zapewniłam cicho.
Kiedy
zamykałam oczy, mały wciąż uważnie mi się przyglądał, ale przynajmniej już nic
nie powiedział. Wtulił się mocno w moją pierś, dlatego przygarnęłam go do
siebie i rozluźniłam się. Lekarstwo już zaczynało powoli działać, bo ból
głowy zelżał i był na tyle znośny, że mogłam przynajmniej spróbować
zasnąć. Byłam zresztą tak wyczerpana, że może miało mi się to udać.
Byłam
bliska odpłynięcia, kiedy poczułam paluszki Damiena na swoim czole. Uniosłam
powieki, chcąc zapytać go, co robi, wtedy jednak poczułam przyjemne ciepło,
które pulsowało od jego nagrzanych dłoni. Damien podchwycił moje spojrzenie i zawahał
się, ale nie cofnął rączki, a po chwili wahania dołączył również drugą.
Miałam wrażenie, że za sprawą jego dotyku, ból cofa się i słabnie – doświadczenie
o niebo lepsze od tego, które fundowały leki.
Lekko
oszołomiona, przypomniałam sobie, że przecież mój synek potrafi uzdrawiać
dotykiem. Dziadek był jego zdolnościami zafascynowany, chociaż nie potrafiliśmy
stwierdzić, jak daleko sięgają. Do tej pory myślałam, że jego moc ograniczała
się jedynie do zamykania otwartych ran, ale wszystko wskazywało na to, że się
myliłam.
Muszę
powiedzieć dziadkowi..., pomyślałam, ale myśl ta szybko ulotniła się z mojej
głowy. Tak bardzo chciało mi się spać...
I Damien to
wiedział, podobnie jak wcześniej był świadomy tego, że boli mnie głowa. Nic nie
usłyszał – po prostu dysponował tak wielką empatią, że sam to wyczuł. A teraz
za wszelką cenę pragnął mi jakoś pomóc.
Moje
maleństwo..., rozczuliłam się, ale nie byłam w stanie powiedzieć tego
na głos.
Byłam tak
bardzo osłabiona, że nie mogłam nawet wykrzesać do siebie dość siły, żeby
Damiena pogłaskać albo powiedzieć mu, jak bardzo dziękuję. Nie byłam w stanie
zrobić nic i to odkrycie trochę mnie wystraszyło.
Jutro,
obiecałam sobie stanowczo.
Powieki
same mi opadły, a potem w końcu zapadłam się w ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz