Isabeau
Dlaczego właściwie to
zawsze ja muszę być tą rozsądną?, pomyślała Isabeau, mocno zaciskając
powieki i starając się ignorować poruszenie, które zapanowało, kiedy tylko
osunęła się na ziemię. Edward i Esme panikowali, jakby właśnie stało się
coś naprawdę okropnego, a przecież nawet nie straciła przytomności.
No tak, ale
oni nie wiedzieli, że symulowała – na tym właśnie polegał cały wybieg, czyż
nie?
– Isabeau?
Isabeau?! – Esme była najbardziej zaniepokojona. Beau poczuła, że wampirzyca
zaraz uklękła przy niej i delikatnie pogładziła ją po policzku. – Kochanie,
co się dzieje? Otwórz oczy... – nalegała, coraz bardziej zaniepokojona. – Edwardzie...
– zwróciła się do przybranego syna, szukając jakiegoś wsparcia, chociaż
oczywiste było, że oboje zdecydowanie pewniej czuliby się, gdyby na miejscu
obecny był Carlisle.
A niby
przez kogo ta cała szopka?, westchnęła w duchu, mając nadzieję, że
wkrótce będzie mogła przestać się poniżać. Poza tym zwodzenie tego kruchego,
naiwnego stworzenia, którym była wiecznie zatroskana Esme, było niemal okrutne i nawet
ona miała z tego powodu wyrzuty sumienia. Ale przecież miała swoje powody,
jak zwykle zresztą.
Dlatego
leżała w bezruchu, całkiem dobrze radząc sobie z ignorowaniem głosów
Cullenów. Co prawda ciężko było jej zachować nieprzenikniony wyraz twarzy,
kiedy ktoś – Edward, o ile się nie pomyliła – porwał ją na ręce, żeby móc
ułożyć na miękkiej kanapie w salonie. Isabeau nienawidziła noszenia na
rękach, dlatego doszła do wniosku, że tym bardziej będą jej wszyscy wiele
winni, kiedy już sytuacja się unormuje i będzie mogła im wszystko
wyjaśnić.
No dobrze, z drugiej
strony niepotrzebnie pozwoliła, żeby wizja naszła ją przy tej dwójce, a potem
im ją opowiedziała, ale skąd mogła wiedzieć, że zazwyczaj spokojna Esme...
– Co się
stało?
Pojawił się
nowy głos, który natychmiast rozpoznała, bo należał do jej brata. No,
proszę, braciszku. Więc jednak pamiętacie, że macie dom, podesłała
Gabrielowi nieco złośliwą myśl, chcąc dać mu jednocześnie do zrozumienia, że
nic jej nie jest i powinien jej pomóc w oszukiwaniu pozostałych,
chociażby milcząc.
W
odpowiedzi naturalnie otrzymała jego dezorientacje i wyczuła, że próbuje
przejrzeć jej wspomnienia, dlatego zdecydowanie zamknęła mu dostęp do swojego
umysłu. Uraziła go tym, oczywiście, ale przecież miała prawdo do prywatności.
Jeśli chciała udawać nieprzytomną i straszyć wszystkich dookoła, miała
prawdo to robić, czyż nie? Jakby nie patrzeć, była dorosła i starsza od
znamienitej większości nieśmiertelnych z którymi mieszkała.
– Nic jej
nie jest – uciął niemal oschłym tonem Gabriel, tym samym uspokajając wszystkich
obecnych w salonie, zwłaszcza Esme. – Isabeau nieźle bawi się waszym
kosztem – dodał i mogłaby przysiąc, że w tym momencie musiał
uśmiechnąć się złośliwie.
Zdrajca!,
pomyślała urażona, dosłownie bombardując go myślami na ten temat. Tym razem to
on zdecydowanie odciął się od jej telepatycznych zdolności, co zirytowało ją
niemal do tego stopnia, że ledwo powstrzymała się od otwarcia oczu i warknięcia
na brata.
Być może
wkrótce i tak miała być do tego zmuszona.
– Jak to:
bawi się naszym kosztem? – zapytał Edward, wyraźnie rozeźlony. No cóż, akurat
jego się nie obawiała. – Zresztą nieważne. Gdzie się w takim pośpiechu
wybierasz, młoda damo? – zwrócił się do kogoś innego, najprawdopodobniej
Renesmee.
Isabeau
uśmiechnęła się pod nosem. Uwielbiała obserwować tę dwójkę, zwłaszcza kiedy
Edward zaczynał ojcować Nessie, a ta próbowała się przed tym bronić. To
było takie zabawne, bo oboje wyglądali na rówieśników, a w rzeczywistości
łączyła ich relacja ojciec-córka. Gdyby ktoś niewtajemniczony obserwowałby ich z boku,
pomyślałby, że oszaleli.
– Do
kuchni. Nakarmić twoje wnuki – odpowiedziała
spokojnie Renesmee, drażniąc się z nim, bo wszyscy doskonale wiedzieli, że
nie potrafił odnaleźć się w roli dziadka i wolał, żeby dzieci mówiły
do niego po imieniu. Dlatego też Isabeau uczyła je czegoś odwrotnego, jasno
dając Alessi i Damienowi do zrozumienia jaką rolę spełnia Edward w ich
życiu. – Świeże powietrze wzmaga apetyt – dodała i Isabeau usłyszała, że
faktycznie kieruje się w stronę kuchni.
– Ach, i to
przez świeże powietrze szczerzysz się od ucha do ucha? – zapytał Edward
podejrzliwym tonem, wychodząc zaraz za córką.
No tak,
teraz już nie miał powodów, żeby przejmować się Isabeau. Poza tym bardziej
martwił się nieobecnością córki i jej rodziny, kiedy więc wróciła, skupił
się na niej. To dobrze, bo przynajmniej zapomniał o wizji, której właśnie
doświadczyła Isabeau.
Niestety,
jako jedyny.
– Isabeau? –
zapytała cicho Esme, próbując zwrócić na siebie uwagę. Isabeau nie zareagowała i wampirzyca
jedynie westchnęła. Wciąż była zmartwiona, ale to obawa o kogoś innego
ostatecznie wzięła nad nią górę. – Gabrielu, dobrze, że jesteście. Isabeau
dopiero co... – zaczęła, chcąc prawdopodobnie wszystko wyjaśnić.
Na całe
szczęście los był dla Isabeau łaskawy, bo doszedł ją znajomy zapach i kierujące
się w stronę domu kroki. Powoli wypuściła powietrze z płuc, po czym
otworzyła oczy i usiadła, uspokojona. Skoro Carlisle w końcu wrócił,
mogła założyć, że dopięła swego – jej wizja nie miała się spełnić, przynajmniej
w tej chwili.
Esme
również wyczuła obecność swojego przyszłego męża i nerwy najwyraźniej jej
puściły, bo rzuciła mu się w objęcia, kiedy tylko się pojawił. Jej
spontaniczne zachowanie tak go zaskoczyło, że machinalnie mocno ją do siebie
przytulił, zanim oboje zorientowali się, co robią i odsunęli się od
siebie, speszeni. Isabeau uniosła brwi, zastanawiając się chyba po raz setny z kolei,
czy ci dwoje przestaną w końcu zachowywać się jak para nastolatków i w końcu
spojrzą prawdzie w oczy – byli zakochani, mieli być małżeństwem. Dlaczego
wciąż ich ten stan rzeczy peszył?
– Jesteś – odetchnęła
Esme, nerwowo przygładzając opadające jej na ramiona loki. – Miałam iść cię
szukać, ale Isabeau... Miała wizje. A potem zemdlała... Znaczy, podobno
udawała, ale i tak mnie wystraszyła, i... – Plątała się, wyraźnie nie
wiedząc, co powiedzieć. Doktor obserwował ją pytająco, nie mając pojęcia, jak
zinterpretować jej słowa. W końcu wypuściła powietrze z płuc,
odrobinkę się uspokajając. – No, ale najważniejsze, że jesteś.
Chwilowo
nikt nic nie mówił, co Isabeau wykorzystała, żeby wstać z kanapy i lekko
się rozprostować. Teraz już nie musiała niczego się obawiać – jej wizja
zdecydowanie nie miała się w tym momencie spełnić. Ale
mogła, jak uświadomiła sobie nagle, kiedy nie mogąc się powstrzymać,
delikatnie sięgnęła do umysłu doktora i bezwstydnie przeglądając jego
myśli. Wydał jej się zdenerwowany, kiedy wrócił, dlatego musiała się upewnić.
W salonie
pojawili się Edward oraz Renesmee z Alessią na rękach. Damien szedł obok,
stawiając na samodzielność, w przeciwieństwie do drzemiącej w ramionach
matki siostry. Mały ostatecznie zatrzymał się gdzieś na uboczu, milczący, ale
czujny – jego czekoladowe oczy bystrze rozglądały się po pokoju, zdradzając
drzemiący w małym ciałku potencjał.
– Nessie...
– Carlisle'owi wyraźnie ulżyło na widok wnuczki. Isabeau zaczynała dochodzić do
wniosku, że w tej rodzinie zbyt wiele osób martwi się bez powodu. – Szukałem
was. To nie było rozsądne znikać na tak długo, skoro telepaci... – zaczął, ale
Gabriel nie dał mu skończyć.
– Moja wina
– zreflektował się, unosząc dłonie ku górze w poddańczym geście. – Celowo
zatarłem nasze ślady. Chciałem pobyć trochę z Nessie i dzieciakami, i chyba
troszkę straciliśmy poczucie czasu – wyjaśnił nieco skruszony, po czym
uśmiechnął się olśniewająco.
Carlisle
skinął powoli głową, a Isabeau prychnęła.
– Troszkę –
mruknęła pod nosem, spoglądając w ciemność za oknem. – Cóż za urocze
niedociągnięcie, braciszku.
Być może
popełniła błąd, decydując się odezwać, wszystkie spojrzenia bowiem momentalnie
spoczęły na niej. Nie tylko Esme i Edward wydawali się mieć do niej
pretensje – dzięki Gabrielowi, wszyscy już wiedzieli, że symulowała omdlenie.
Nikt tylko nie rozumiał, jak istotnym było to krokiem. Gdyby wiedzieli, teraz
jak nic by jej dziękowali.
– A ty
masz nam coś do powiedzenia, siostrzyczko? – zapytał Gabriel,
kładąc wyraźny nacisk na ostatnie słowo.
Uniosła
brwi, po czym zrobiła minę niewiniątka. Nie wydawało jej się, żeby zrobiła coś
złego. A i to złośliwe „siostrzyczko” ją nie denerwowało, nawet jeśli
Gabriela takie zdrobnienia doprowadzały do szewskiej pasji.
– Nie ja
spotkałam Laylę w lesie – odparła spokojnie, postanawiając tymczasowo
zrzucić na Carlisle'a pierwszeństwo tłumaczenia się.
Machinalnie
wszyscy przenieśli wzrok na doktora, nawet nie mając do niej pretensji o to,
że siedziała komukolwiek w głowie. Jedynie Gabriel jeszcze dłuższą chwilę
się w nią wpatrywał, zanim w końcu dał za wygraną, zbyt przejęty tym,
że ktokolwiek mógł wiedzieć coś na temat jego bliźniaczki. Isabeau zresztą też
chciała usłyszeć wszystko, nawet jeśli wspomnienia dostarczały większej ilości
informacji, dodatkowo wzbogaconej o obrazy, emocje i zapachy.
Esme znów
wyglądała na poruszoną. Nie mieli pojęcia, czego mogą się po telepatach
spodziewać, dlatego oczywiste było, że wampirzyca niepokoiła się, że ktokolwiek
z jej rodziny wpadł na nich w pojedynkę. Zwłaszcza mężczyzna, w którym
była zakochana.
Isabeau tym
bardziej bała się zakochać – to uczucie zbytnio zniewalało.
– Widziałeś
moją siostrę? – zapytał natychmiast Gabriel i chyba jedynie palce
ściskającej go za ramię Renesmee powstrzymały chłopaka od pójścia w ślady
Isabeau i dokładnego prześledzenia odpowiednich wspomnień.
Carlisle
skinął głową.
– Ją i jeszcze
kilka osób – potwierdził, po czym na moment się zawahał. – I mogę wręcz
stwierdzić, że zawdzięczam twojej siostrze życie – przyznał.
Zdecydowanie
nigdy nie powinnam się zakochać, pomyślała stanowczo Isabeau, widząc, jak
Esme jakimś cudem pobladła, chociaż przy odcieniu jej skóry powinno być to
niemożliwe. Jedynym plusem całej sytuacji zdawało się być to, że stała tak
blisko doktora, że praktycznie ocierała się o jego ramię, a wampir – wychwyciwszy
jej zdenerwowanie – w roztargnieniu wziął ją za rękę. Doprawdy, a przecież
już dawno mogło między nimi zaiskrzyć...
Kilka razy
zainscenizowała parę sytuacji, dzięki której Carlisle i Esme pozwalali
sobie na więcej, wychodząc gdzieś razem i znacznie się do siebie
zbliżając. I chociaż oczywiste było, że są w sobie zakochani, Isabeau
miała wrażenie takie, jakby próbowała zbliżyć do siebie jednoimienne magnesy.
Kiedy się starała, coś zaskakiwało, a potem znów od siebie odskakiwali,
speszeni. Oczywiście, wszystko faktycznie mogło dziać się zbyt szybko, ale na
litość bogini...
Hm, może
musiała spróbować doprowadzić do tego, żeby się pocałowali? To byłby
zdecydowany przełom, była tego absolutnie pewna...
A to
znaczyło, że musi się pośpieszyć, bo wkrótce mogło jej już nie być...
Pośpiesznie
odsunęła od siebie tę myśl i skupiła się na relacji doktora, który
próbował wyjaśnić reszcie cały przebieg spotkania, starannie łagodząc niektóre
fakty – chociażby to, jak bliscy podjęcia decyzji o zabiciu go byli
telepaci, zanim pojawiła się Layla. No i – niestety, zdaniem Isabeau – wampir
przemilczał co ciekawsze fragmenty wypowiedzi, które w złości wyrzucała z siebie
dziewczyna. Beau mogła zrozumieć, że Carlisle miał awersję do przeklinania, ale
cenzury mimo wszystko nie uznawała.
Kiedy
skończył, zapanowała pełna napięcia cisza. Gabriel zaczął nerwowo krążyć,
wyraźnie zaniepokojony. Martwił się o Laylę i Isabeau doskonale to
rozumiała – sama również próbowała zrozumieć, co działo się z jej siostrą,
ale wciąż nie potrafiła tego stwierdzić. Layla była chora, takie było
najprostsze wyjaśnienie sytuacji.
Poza tym
istotniejsza była inna rzecz.
– Kiedy
pojawiła się Layla, wszędzie były płomienie, prawda? – zapytała Carlisle'a,
chociaż doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
– Twoja
siostra dosłownie kipiała ze złości – potwierdził doktor. Kiwnęła głową. – Z tego,
co się zorientowałem, miała spore problemy z panowaniem nad żywiołem.
Udawało jej się chyba tylko dzięki temu chłopakowi, który...
– Dylan – podpowiedziała
machinalnie Renesmee, odzywając się pierwszy raz od usłyszenia relacji z lasu.
– Ma na imię Dylan. Jest w porządku, zdążyłam go polubić, kiedy... – Nie
dokończyła, bo wszyscy skrzywili się na wspomnienie jej porwania. – Właśnie,
całkowicie o tym zapomniałam, ale oni chyba już od dawna się ku sobie
mieli. Nie rozumiałam tylko, dlaczego Layla za każdym razem była bliska płaczu i uciekała
na jego widok – przyznała.
– Lay boi
się mężczyzn. Chyba cię to nie dziwi. – Isabeau znacząco uniosła obie brwi ku
górze. – Zresztą to nieistotne w tym momencie – dodała pośpiesznie, bo
atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta, kiedy pojawił się temat tego, co
spotkało Laylę w dzieciństwie. – Skoro Layla tam była i ledwo nad
sobą panowała, nie mam więcej pytań. Za to czekam na podziękowania – oświadczyła,
zupełnie obojętna na to, że znalazła się pod obstrzałem zaskoczonych spojrzeń.
Zwłaszcza
Esme spoglądała na nią z niedowierzaniem, ale nic nie mówiła. Edward za to
prychnął i spojrzał na nią tak, jakby właśnie postradała zmysły.
– Podziękować?
– powtórzył z niedowierzaniem. – Za co? Za ten numer, który nam wywinęłaś?
– zapytał z urazą.
Otworzyła
usta, ale wtedy odezwała się przybrana matka miedzianowłosego:
– Dlaczego
to zrobiłaś, Isabeau? – zapytała cicho. Wciąż była pod działaniem skrajnych
emocji. – Przecież przewidziałaś, że będą jakieś kłopoty. Powiedziałaś, że
widziałaś Carlisle'a i ogień, więc powinniśmy byli... Przecież coś mogło
się stać! – nie wytrzymała. Isabeau chyba pierwszy raz słyszała, żeby Esme
podniosła głos.
A jednak
nie zrobiło to na niej wrażenia. Uśmiechnęła się słodko.
– Nie, nie.
Śmierć doktorka dośpiewałaś sobie sama do tego, co zobaczyłam – oznajmiła
chłodnym tonem, co zdecydowanie kłóciło się z uśmiechem na jej ustach. – Widziałam
go, owszem. I widziałam ogień. Ale w mojej wizji to nie Carlisle
zginął – powiedziała z naciskiem. – Wyjątkowo widziałam wszystko oczami
sprawcy i chwała bogini! Widziałam śmierć, owszem, ale to ty byłaś ofiarą – oznajmiła, chociaż
dobrze wiedziała, że być może mówi zbyt prostolinijnie i kogoś tym
przerazi. Nie obchodziło jej to. – Widziałam ogień i płomienie. I widziałam
ciebie, jak wyskakujesz przed Carlisle'a, chociaż nie było takiej potrzeby, tym
samym prowokując kogoś do ataku. Laylę najprawdopodobniej. Przez twoje
pojawienie się puściłyby jej nerwy i zaatakowałaby, zanim zastanowiłaby
się nad tym, co robi. Patrząc na to, co dopiero usłyszeliśmy, byłaby do tego
zdolna – ucięła Isabeau, patrząc z wyższością na każdą z zastygłych
twarzy z osobna. – A teraz, jeśli już nie macie dla mnie dodatkowych
zarzutów, pozwólcie, że się oddalę. Wasza wredna symulantka musi odpocząć.
Jeszcze raz
spojrzała na każdego z osobna, po czym odrzuciła włosy do tyłu i szybkim
krokiem ruszyła w stronę schodów. Miała tego wszystkiego zdecydowanie dość
– obojętnie jak się starała, zawsze i tak mieli do niej pretensje.
No cóż,
może powinna była pozwolić Esme tam wyjść – i zginąć. Może wtedy
zrozumieliby, że prawdziwym cudem było to, że udało jej się powstrzymać swoją
wizję, chociaż do tej pory takie rzeczy nigdy się nie zdarzały.
I właśnie
to, że tym razem się udało, niepokoiło ją w tej sytuacji najbardziej.
Esme
– Sis, zaczekaj – zawołał
natychmiast Gabriel, po czym zniknął na prowadzących na piętro schodach,
kierując się tuż za siostrą.
Esme
odprowadziła go wzrokiem, ale prawie nie widziała jego sylwetki. Tak po
prawdzie to bardziej wpatrywała się w przestrzeń, niż w jakieś
konkretne miejsce czy osobę. W tym momencie i tak nie mogła się na
niczym skupić.
Nie była
pewna, czy to możliwe, ale miała wrażenie, że wiruje jej w głowie. Wampiry
doznawały zawrotów? Jeśli nie, stanowiła swoisty ewenement, bo miała wrażenie,
że cały pokój wiruje. Myśli plątały jej się w głowie, właściwie
sprowadzając się do kilku podstawowych wniosków.
Isabeau ją
uratowała.
Mogła
zginąć.
Carlisle
jednak żyje...
Ostatecznie
skupiła się na tej ostatniej myśli, co było o tyle łatwe, że wampir wciąż
trzymał ją za rękę. Hm, chyba podobnie jak ona o tym zapomniał – ten gest
nagle wydał się tak naturalny, jakby na co dzień sobie na to pozwalali. Poza
tym nie mogła zmusić się do tego, żeby się osunąć... Poza tym ta bliskość była
naprawdę przyjemna.
Z
opóźnieniem zorientowała się, że Nessie spogląda na nich błyszczącymi oczami.
Kiedy podchwyciła wzrok wnuczki, tamta szybko odwróciła głowę; Esme też chciała
jakoś zareagować i się odsunąć, ale ostatecznie jej to nie wyszło.
– No,
tak... – powiedziała w końcu Renesmee, wyraźnie speszona. – To była
Isabeau – dodała, jakby to miało wszystko wyjaśnić. Isabeau to Isabeau – koniec
dyskusji. – Idę położyć Ali – dodała pośpiesznie, po czym skierowała się w stronę
schodów. – Tato, weźmiesz Damiena? – zapytała, chociaż mały nie spał i ruszył
za niosącą jego siostrę matką, kiedy tylko ta ruszyła się z miejsca.
Edward
uniósł brwi.
– Przecież
on sam... – zaczął.
Nessie
rzuciła mu poirytowane spojrzenie.
– Wynocha –
przetłumaczyła szeptem tak cichym, że słowa można było wyczytać jedynie z ruchu
warg dziewczyny. A może po prostu Esme coś się przywidziało.
Wszyscy w końcu
wyszli i uświadomiła sobie, że celowo zostawili ją samą z Carlisle'm.
To odkrycie jednocześnie ją zdezorientowało i sprawiło, że poczuła dziwną
euforię – uczucie niemal dorównujące temu, co poczuła, kiedy okazało się, że
nic mu nie jest, a potem chwycił ją za rękę...
Spojrzał na
nią nieco zmęczonym wzrokiem, co chyba znaczyło, że nie zauważył znaczących
spojrzeń pomiędzy Renesmee a Edwardem. Pomyślała, że to nawet lepiej – wystarczyło,
że sama czuła się speszona sytuacją.
– Wszystko
się komplikuje – zauważył i nagle jakby z opóźnieniem uświadomił
sobie, że ją trzyma, bo spróbował cofnąć dłoń. Machinalnie ścisnęła ją mocniej,
co zaowocowało jego zdziwionym spojrzeniem i tym, że ostatecznie jej nie
puścił. – Isabeau niepotrzebnie cię wystraszyła – stwierdził i spojrzał na
nią jakoś tak dziwnie. Miała wrażenie, że wiadomość o tym, co stałoby się,
gdyby poszła go szukać, poruszyła go bardziej niż ją.
– Niepotrzebnie
wychodziłeś – poprawiła.
Renesmee i Gabriel
byli cali, co można było przewidzieć – radzili sobie z sytuacją znacznie
lepiej niż pozostali. Oczywiście, sama też martwiła się o wnuczkę, ale ta
przynajmniej nie wyszła sama. Być może powinni zacząć chodzić parami?
– Esme? – Drgnęła,
kiedy wypowiedział jej imię. Zamyśliła się. – Słuchasz mnie? – zapytał i uśmiechnął
się łagodnie, bo jej mina jasno zdradzała, że niekoniecznie. – Mówiłem, że nie
chciałem, żebyś się aż tak niepokoiła – powtórzył.
W
roztargnieniu pokiwała głową. Dobry Boże, dlatego musiał tak na nią patrzeć...?
Albo inaczej: dlaczego ona czuła się tak nieswojo pod jego spojrzeniem? I dlaczego
sama nie potrafiła oderwać od niego wzroku, chociaż powinna była. Gdyby wciąż
była człowiekiem, Charles uderzyłby ją, gdyby spojrzała na kogoś w taki
sposób...
Charles
denerwował się za wszystko, od jej zachowania zaczynając, na własnych
urojeniach kończąc. Nie potrafiła już nawet zliczyć tych wszystkich razy, kiedy
musiała się przed nim chować, bo podnosił na nią rękę jedynie dlatego, że
stała. A co na to mówiła jej matka? „Nie wychylaj się i bądź dobrą
żoną”. Nie była „dobrą żoną”, skoro ostatecznie się tutaj znalazła.
Teraz nie
była niczyją żoną, ale...
Kiedy
znaleźli się tak blisko? Czuła się jak dziecko, niedoświadczone na dodatek.
Patrzyli na siebie i było w tym coś hipnotyzującego, chociaż nie
rozumiała, skąd bierze się to uczucie. Carlisle już nie trzymał jej za rękę – teraz
dla odmiany delikatnie dotykał jej policzka, chociaż sam wydawał się nie
wiedzieć, co właściwie robi.
Ale ona
wiedziała, czego chce. Patrzył na nią i miała wrażenie, że chciałby ją
pocałować, ale nie jest pewien tego, jak mogłaby zareagować. Być może sobie to
wyobraziła, ale byłam niemal pewna, że on naprawdę ją pocałuje. Nawet jeśli sam
się tego boi.
Tak,
pomyślała, żałując trochę, że nie ma zdolności Licavolich albo Nessie i nie
może przekazać mu swojej zgody. Ale nie musiała być telepatką, żeby się
zorientować – miała wrażenie, że wszystko w niej wręcz krzyczało, że tego
chce.
I w końcu
się doczekała.
Kiedy jego
wargi musnęły jej usta, składając na nich delikatny i niewinny pocałunek –
dokładnie taki, jaki mogła się po nim spodziewać – w końcu poczuła, że
znalazła się we właściwym miejscu, przy właściwej osobie.
Poddała się
temu uczuciu i już po prostu wiedziała, że nie musi się o nic
martwić, skoro miała go przy sobie.
Esme i Carlisle są niesamowicie uroczy - uwielbiam rozdziały, kiedy tak gubią się w swoich uczuciach :) Widzę, że idzie Ci szybko, tempo dodawania rozdziałów jest zawrotne! Życzę weny!
OdpowiedzUsuńNo nareszcie się określili! Już miałam dosyć ich podchodów :D
OdpowiedzUsuń