Isabeau
To jest trudne, Isabeau.
Przeznaczeniem takich jak my jest doświadczać bólu i śmierci – w twoim
przypadku tym bardziej. Musisz być silna i bezwzględna; musisz nauczyć się
spoglądania z rezerwą na cudze cierpienia, bo inaczej współczucie cię
zniszczy. Przeznaczeniem kapłanki nie jest kochać – my decydujemy; dajemy
wsparcie; nas się pożąda. I dobrze, pozwalając, żeby się pożądali; baw się
mężczyznami, a wtedy zrobią dla ciebie wszystko. Ale nigdy, przenigdy nie
pozwól, żeby uczucia przysłoniły ci wszystko inne – bo takim jak my, pisana
jest samotność.
Słowa
Allegry wydawały się być tak wyraziste, jakby wampirzyca stała tuż przy Isabeau
i wypowiadała je na głos. Isabeau westchnęła, raz po raz przywołując w pamięci
rady matki – bo miała rację; bo gdyby Isabeau jej posłuchała, oszczędziłaby
sobie wielu cierpień...
To było
proste. Pożądaj i bądź pożądaną; radź i słuchaj rad; dawaj siłę,
kiedy tego od ciebie oczekują...
Ale nigdy –
przenigdy – nie pozwól, żeby uczucia cię zniszczyły. Zwłaszcza te najpotężniejsze:
miłość, nienawiść i strach.
Musiała być
na nie obojętna, nawet jeśli przy tym swoim zachowaniem miała odstraszyć
wszystkich, którzy ją otaczali. Gdyby była w tym dobra, prawdopodobnie
byłaby taka, jak Allegra – wzór wszelakich cnót, promienne piękno i jednocześnie
wyniosła, wzbudzająca szacunek istota, która byłaby dla innych niczym płonąca
pochodnia. Byłaby przewodniczką, uzdrowicielką i wszystkim tym, co inni
cenili – byłaby tym, kim miała być.
Przecież na
każdym kroku przekonywała się, jak bardzo niebezpieczną grą jest życie. Miłość
zniszczyła Gabriellę, bliźniaczkę Allegry – umarła dla swoich dzieci. To samo
uczucie, połączone z nienawiścią, uczyniło z Marco Licavoli potwora. I również
zniszczyło ją – Isabeau – kiedy Aldero...
Och nie,
nie – nie będzie o tym myśleć! To były zakazane wspomnienia, których nie
wolno jej było zapomnieć – jego uśmiechu; blasku złocistych włosów, w których
tańczyły świetlne refleksy; tego jak ją przytulał i wspierał. Musiała o tym
pamiętać, jednocześnie odcinając się od tamtych chwil. Chwile słabości
kosztowały ją naprawdę wiele i musiała za wszelką cenę dopilnować, żeby
nikt po Renesmee nie natknął się na nią, kiedy opłakuje... Aldero.
Nawet jego
imię miało w sobie coś bolesnego – wcześniej niemal przez wiek nie
wypowiadała go, chociaż według tradycji unikało się wypowiadania imienia
zmarłego zaledwie przez pierwszy rok po jego śmierci. Również tyle trwała
żałoba, a jednak Isabeau w jakimś stopniu trwała w niej już
niemal cztery wieki. To było tak, jakby tamtego feralnego dnia ktoś robił jej
dusze na kawałki – jakby wyrwał część jej – tym samym sprawiając, że już na
zawsze się zmieniła.
Musiała
uciekać – i robiła to wytrwale, z każdym kolejnym dniem, zamykając
się w swojej własnej skorupie. Chłodna Isabeau. Nieczuła Isabeau. Dziwna,
jak miał w zwyczaju mówić o niej Edward. Słyszała różne nieprzychylne
określenia, czasem po prostu w żartach, i już się do nich
przyzwyczaiła. Sama zresztą też potrafiła z tego żartować, chociażby
kłócąc się z rodzeństwem i irytując wszystkich dookoła. Nauczyła się
żyć ze stratą i czasami nawet o tym zapominała, czując się bardziej
sobą niż lodową księżniczką, którą się stała.
Ale potem
zawsze wydarzało się coś, co powodowało, że musiała wrócić pamięcią do
przeszłości. Tym razem był to Drake – och, Drake, dlaczego?! – oraz ciąża.
Gdyby nie to, że potrzebowała siły, prawdopodobnie przez myśl by jej nie
przeszło, żeby wykorzystać wiedzę, która przekazała jej matka. Tamten rozdział
był już zamknięty – pogrzebany, podobnie jak jedyna istota w jej długiej
egzystencji, którą kochała na równi z Laylą i Gabrielem, a może i bardziej.
Nie chciała
żałować swoich decyzji – i bynajmniej nie żałowała. Siedząc na
zamarzniętej ziemi, paląc szałwię i inne lecznicze zioła, których opary
raz po raz wciągała do płuc, wcale nie czuła, że chciałaby cokolwiek zmienić.
Zaszła w ciążę z Drake'm, kiedy chciała zapewnić bezpieczeństwo
Gabrielowi i pomóc mu ocalić Renesmee – powinna być na siebie za to zła, a jednak
nie potrafiła. Gdyby trzeba było, zrobiłaby to jeszcze raz, nawet mając
świadomość konsekwencji.
Poza tym
nie dało się ukryć, że zawsze kochała dzieci – tym bardziej, że pogodziła się z myślą,
że unikając miłości, nigdy nie będzie miała własnych. A jednak... Nie
potrafiła się wciąż oswoić ze swoim stanem, a wolny rozwój ciąży wcale jej
nie pomagał. Czasami wręcz zapominała o tym, że będzie matką – miała w tym
wprawę, bo z równie wielką łatwością wypierała z pamięci niechciane
wspomnienia. Łącznie z tym, które tyczyło się wizji jej śmierci.
To
wspomnienie na moment wytrąciło ją z równowagi, kiedy uświadomiła sobie,
że wizja w każdej chwili mogła się spełnić. Miała umrzeć i osierocić
dzieci... O ile nie miała zginąć, zanim wyda je na świat. Przypomniała
sobie, jak ciężko było jej walczyć z oporem wody, kiedy tonęła w swojej
wizji. Jakby coś jej ciążyło, ciągnęło ją w dół i...
– O bogini,
och nie! – wyrwało jej się na głos. Przycisnęła obie dłonie do ust i rozejrzała
się po cichym lesie, ale nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek ją usłyszał.
– Nie, nie, nie... – zaczęła szeptać już ciszej, praktycznie poruszając jedynie
ustami i nie wydając z siebie żadnego dźwięku.
Ledwo
zaakceptowała to, że być może ma wkrótce umrzeć – śmierci dzieci nie zamierzała
przyjąć do wiadomości. Nagle doskonale zrozumiała ciocię Gabriellę oraz
Renesmee, która gotowe były oddać życie za swoje dzieci. Sama też zamierzała
zrobić wszystko, byleby zapewnić im bezpieczeństwo, zanim... No cóż, zanim jej
zabraknie.
Chociaż z drugiej
strony, co miało grozić jej w Forks? Tutaj nie było żadnych dużych zbiorników
wodnych – żadnych jezior, mórz czy oceanów. Pozostawało jedynie La Push, ale
Isabeau nigdy nie przekroczyła granicy rezerwatu i bynajmniej nie miała
takiego zamiaru. Zresztą nie mieli już żadnego kontaktu z wilkami, odkąd
osobisty kundelek Nessie się wyniósł – łączył ich jedynie pakt, którego
postanowień nie zmienił powrót Jacoba i to, że Renesmee odrzuciła
wpojenie.
Poza tym
była jeszcze jedna rzecz, która zdecydowane odrzucała możliwość tego, żeby
mogła zginąć w rezerwacie. Mianowicie woda. Owszem, ta w której
tonęła miała słonawy posmak, ale z pewnością nie była wodą morską. Zbyt
niskie zasolenie, dlatego Isabeau obstawiała raczej na jakieś jezioro czy coś
podobnego, mającego ewentualnie połączenie z morzem czy czymś podobnym – a czegoś
takiego z pewnością nie było w okolicy.
Musiała
więc za wszelką cenę unikać wody, przynajmniej do porodu. Dobrze, weźmie to pod
uwagę, kiedy już zdecyduje się opuścić Cullenów i brata, oczywiście nie
wspominając im ani słowa. Nie mogli dowiedzieć się o tym, co się stało – o jej
ciąży. A ona poradzi sobie sama, jak zwykle zresztą. Ustatkowała swoje
życie ze względu na rodzeństwo, bo tego akurat wymagała sytuacja, ale teraz nic
już nie stało na przeszkodzie, żeby wróciła do życia na własny rachunek.
Gabriel się
zmartwi. No cóż, szybko dojdzie do siebie – w końcu do tej pory każde z nich
podróżowało osobno, a on miał teraz rodzinę. Wszyscy jakoś przywykną,
łącznie z Alessią – dzieci łatwo zapominały, niezależnie od tego, czy były
w połowie nieśmiertelne. A kiedyś, może za kilka lat, kiedy wszyscy
już nauczą się żyć na nowo, być może wróci, żeby Gabriel mógł poznać swoich
siostrzeńców. Kto wie, może nawet pojawi się szybciej niż sama myślała – chociażby
na ślub Gabriela i Renesmee, o ile ci w końcu podejmą w tej
kwestii jakieś konkretne decyzje.
I
oczywiście pod warunkiem, że będzie żywa.
Pokręciła
głową i wzięła głęboki wdech; słodka kwiatowa mieszanka na moment
sprawiła, że zakręciło jej się w głowie i Isabeau trochę się
uspokoiła. jej wizje rzadko dało się zmienić, ale przecież sama przekonała się,
że nie jest to niemożliwe. Przecież wystarczyło powstrzymać Esme od pójścia do
lasu – to wystarczyło, żeby nie znalazła się blisko Layli i nie zginęła w jej
płomieniach.
Miała
nadzieję, że w jej przypadku również unikanie wody wystarczy, żeby
przeżyć. Przynajmniej do czasu rozwiązania...
Zrezygnowana
doszła do wniosku, że nie ma sensu dalej siedzieć w lesie. Nie miała
szans, żeby się zrelaksować, więc i bez sensu było dalej wdychać roślinny
dym, którego opary ją otaczały. Wzięła miseczkę w której paliła zioła i wychyliła
ją, wysypując zawartość w śnieg, żeby ostatecznie zgasić tlący się lekko
płomień. Przez chwilę wpatrywała się w miejsce, gdzie rośliny zapadły się w śnieg,
po czym podniosła się i lekko przeciągnąwszy, bez pośpiechu ruszyła w stronę
domu.
Wątpliwości
zaczynały doprowadzać ją do szału. Zawsze była niecierpliwa, nawet jeśli nie
zawsze to okazywała – była dobą aktorką. A teraz jakby nie patrzeć ważył
się los jej i dzieci, dlatego tym bardziej miała prawo się martwić.
Pierwszy raz żałowała, że nie ma żadnych widzeń, chociaż z drugiej strony
być może powinna się cieszyć, że nie nachodziły ją żadne wizje katastrof, które
dotyczyłyby jej albo Gabriela czy Layli...
No i Cullenów,
uświadomiła sobie nagle. Nie sądziła nawet, że prócz rodzeństwa ktoś jeszcze
będzie dla niej ważny, a jednak jakimś cudem te trzy wampiry i Renesmee
– o Alessi i Damienie nie trzeba było nawet wspominać. Pierwszy raz
od dawna funkcjonowała w tak dużej grupie, która można było określić
mianem rodziny – która troszczyła się o siebie nawzajem i o nią.
Zwłaszcza
to drugie ją dezorientowało. Isabeau odzwyczaiła się od troski i może
dlatego tak bardzo ją ona rozstrajała, sprawiając, że próbowała się przed nią
chronić, odpowiadając irytacją. Jakby tego było mało – tego, że Esme niemal
traktowała ją jak córkę – problemem pozostawał Carlisle. To, że był dla niej
dobry, że nie była w stanie wytrącić ją z równowagi, że...
Po prostu
przypominał jej Aldero. Jedynie jemu pozwalała się sobą opiekować – i to
nie dlatego, że przysięgał, że bierze ją pod swoją opiekę. Po prostu Aldero był
Aldero – tego inaczej nie dało się wytłumaczyć. A teraz go nie było i wszystko,
co sprawiało, że Isabeau sobie o nim przypominała, było niebezpieczne.
Dość!,
pomyślała stanowczo, zaciskając dłonie w pięści z taką siłą, że wbiła
sobie paznokcie w skórkę aż do krwi. Poczuła, jak lepka ciecz spływa jej
po palcach, ale nie zwróciła na nią większej uwagi. To było nic w porównaniu
z ciętymi ranami po nożu, które kiedyś miała na plecach, a o których
wielokrotnie miały przypominać jej krzyżujące się blizny.
Musiała
przestać żyć przeszłością. Teraz liczyło się to, co miało być...
I co
przecież mogła poznać w tej chwili.
Stanęła w miejscu,
po czym odrzuciła głowę do tyłu i nabrała powietrza do płuc, szykując się
do krzyku. Zamierzała wołać, ale nie tylko na głos – również telepatycznie,
wykorzystując pełnię swoich mocy. Jeśli ten, którego potrzebowała był w pobliżu,
musiał ją usłyszeć.
– Michael! –
wrzasnęła i jednocześnie moc, która w sobie kumulowała, po prostu
eksplodowała, rozchodząc się na wszystkie strony.
Michael!,
atakowała w myślach, atakując swoim mentalnym wezwaniem każdego, kto był w stanie
je odebrać. Pulsująca moc rozeszła się dookoła, niosąc ze sobą jej wołanie i zanosząc
je daleko, do wszystkich w promieniu kilkunastu kilometrów.
To był
wręcz przymus, który miał odnaleźć Michaela i dosłownie zmusić go, żeby
odpowiedział. Żeby zmaterializował się tuż obok – przyszedł, bo ona – Isabeau
Licavoli, której przysięgał posłuszeństwo – go potrzebowała. On, jeden z pierwszych
i najpotężniejszy, zgodził się podlegać tej, która z perspektywy
kogoś takiego jak on, była dzieckiem – po prostu zgodził się służyć wieszczce.
A Isabeau w tym
momencie go potrzebowała...
O ile
oczywiście był w tym wymiarze – po Michaelu można było się spodziewać
wszystkiego.
Cisza,
która jej odpowiedziała, przyniosła ze sobą rozczarowanie. Spróbowała raz
jeszcze, ale tym razem nie był to głośny krzyk – przypominał raczej niesiony z wiatrem
szept.
Michael...
Westchnęła,
tym samym godząc się z tym, że wampir prawdopodobnie znów gdzieś wybył,
przenosząc się w czasie. Nie mogła oczekiwać od niego pojawienia się,
skoro jej moc nie mogła dosięgnąć go wszędzie, jeśli był gdzieś poza granicami
kraju albo w innym roku. Niestety, moc Isabeau była ograniczona i w porównaniu
ze zdolnościami Michaela przypominała kroplę po środku oceanu.
Ja
jestem kroplą, pomyślała mimochodem, bez pośpiechu kierując się w stronę
domu Cullenów. Właśnie tak się czuła – jak niewielka cząstka w obliczu
czegoś ogromnego. Była sama ze swoimi problemami, które dla nieznajomych tak
naprawdę były niczym. Nawet od własnego brata nie oczekiwałaby wsparcia, gdyby
mu powiedziała o ciąży – wpadłby w szał, skierowany przede wszystkim w stronę
znienawidzonego Drake'a, była tego pewna.
Nie miała
nawet o to do Gabriela żalu. Sama nienawidziła Drake'a... I jednocześnie
czuła rozkoszne dreszcze na samo wspomnienie dotyku jego dłoni na jej skórze.
To była niebezpieczna mieszanka uczuć, połączenie wspomnień – tych dobrych i złych
– oraz reakcji jej własnego ciała.
To był
dowód na to, że cienka granica dzieli miłość i nienawiść, i że dwa
uczucia są w stanie właściwie się przenikać.
Szczupła
postać wyrosła przed nią tak nagle, że z impetem wpadła na marmurowe ciało
i byłaby upadła, gdyby ktoś jej nie podtrzymał. Uniosła głowę, gotowa
zacząć warczeć, ale rozmyśliła się, kiedy podchwyciła spojrzenie krwistych
tęczówek Michaela.
– Wybacz,
nie mogłem tak po prostu zostawić Anny – powiedział dość szorstkim tonem, zaraz
ją puszczając, żeby móc założyć ręce na piersi. Poza tym ani słowem nie
zająknął się o tym, dlaczego z opóźnieniem odpowiedział na jej
wezwanie. – Czego potrzebujesz, kapłanko? – zapytał, tym samym drażniąc się z nią.
Zazgrzytała
zębami; nie była w nastroju.
– Nie
nazywaj mnie tak! – wrzasnęła, prawdopodobnie zupełnie niepotrzebnie tracąc nad
sobą panowanie. Szalejące hormony robiły swoje.
Michael
uniósł brwi i spojrzał na nią w nieodgadniony sposób, ale nic nie
powiedział. Wciąż krzyżując ramiona na piersi, ruszył nieśpiesznym ludzkim
krokiem w kierunku przeciwnym do tego, w którym szła, nawet nie
oglądając się, żeby sprawdzić, czy Isabeau idzie za nim. Oczywiście natychmiast
się z nim zrównała.
– Niech ci
będzie. A więc czego potrzebujesz, Isabeau? – powtórzył, nie spoglądając w jej
stronę.
Miała
świadomość, że go uraziła, a jednak ani jej się śniło przepraszać. Isabeau
bardzo rzadko przepraszała i to nie w sytuacji, kiedy cała aż kipiała
ze złości. Bywała czasami humorzasta, ale nigdy nie do tego stopnia i to
jeszcze bardziej ją rozstrajało.
Dumnie
odrzuciła głowę i wbiła w niego spojrzenie błękitnych niczym lód
tęczówek.
– Prawdy – odparła
po prostu.
Roześmiał
się, co jeszcze bardziej ją zdenerwowało. Nikt nie miał prawa się z niej
nabijać, nawet ktoś tak poważany jak Michael!
– Wszyscy
chcemy prawdy, ale czym tak właściwie ona jest? – zapytał spokojnie. – Trochę
żyję i możesz mi wierzyć, że wielu zastanawiało się nad prawdą. Niestety,
nikt nie doszedł do żadnych sensownych wniosków, ja również, dlatego...
– Michael,
skończ z tymi filozoficznymi bredniami! – przerwała mu poirytowana. – Nie
interesuje mnie sens życia, definicja prawdy, czy czym tam sobie bezsensownie
łamiesz głowę. Chcę, żebyś odpowiedział mi na jedno istotne pytanie – wyjaśniła,
przy końcu nieco łagodniejąc, bo uświadomiła sobie, że może jej odmówić, jeśli
popsuje mu humor.
Zatrzymał
się i w końcu na nią spojrzał. Na moment zamarła, lustrując wzrokiem
jego idealnie umięśnione ciało, gęste czarne włosy i bystre spojrzenie.
Widać po nim było, że jest jednym z pierwszych – miał w sobie coś, co
budziło szacunek, nawet u niej. Zazwyczaj robiła wszystko, byleby nie
okazywać, że w jakimś stopniu robi na niej wrażenie.
W
roztargnieniu przeczesał palcami włosy i spojrzał na nią, unosząc pytająco
brwi.
– O co
chcesz mnie zapytać? – dociekał.
Najgorsze
było to, że w żaden sposób nie próbował jej zachęcić do tego, żeby zadała
mu pytanie. Mimochodem pomyślała o tym, jak chociażby Carlisle zwykle
sprawiał, że mówienie przychodziło jakoś łatwiej – bo zazwyczaj był zainteresowany
tym, co ktoś miał mu do powiedzenia i chciał pomagać, jeśli tylko będzie w stanie.
Nie wiedziała od kiedy zwraca uwagę na takie szczegóły i pragnie chociaż
odrobiny zrozumienia, ale całkowita obojętność Michaela w jakimś stopniu
sprawiła, że poczuła się źle.
– Czy ja
umrę? – zapytała bez ogródek, momentalnie biorąc się w garść. – Widziałam
swoją śmierć. Czy ta wizja się spełniła? Czy w przyszłości mnie zabraknie?
– uściśliła, spoglądając na niego z taką intensywnością, że nie zdziwiłaby
się, gdyby nagle dokonał samozapłonu.
Ale on po
prostu stał, niewzruszony.
– To więcej
niż jedno pytanie – powiedział w końcu, bez ostrzeżenia podejmując
przerwany marsz.
Wyprzedziła
go i zastąpiła mu drogę.
– Ale
sprowadza się do tego samego – zauważyła przytomnie. – Odpowiedzi mi, Michaelu.
Ja... Rozkazuję ci – palnęła, pierwszy raz odwołując się do tego, że ma nad nim
chociaż cień jakiejś władzy.
Jego rysy
wykrzywił gniew, zaś sposób w jaki na nią spojrzał, omal nie przyprawił ją
o strach. Michael nagle ruszył w jej stronę, zmuszając ją do
cofnięcia się i przyciskając do najbliższego drzewa. Jego twarz znalazła
się tak blisko jej, że czuła jego słodki oddech i przez moment miała
wrażenie, że wampir zaraz ją pocałuje.
Spojrzała
na niego wyzywająco, chociaż serce waliło jej jak oszalałe, bo ciało
podświadomie przygotowało się do obrony przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
Przez moment mierzyli się wzrokiem, walcząc na wspomnienia, aż w końcu
ostatecznie Isabeau opuściła głowę, zła na siebie za to, że w ostatnim
czasie jest tak bardzo impulsywna.
– Nie masz
prawa mi rozkazywać – szepnął Michael cicho. Była świadoma, że wciąż jej się
przypatruje. – Możesz mnie prosić, możesz wymagać, ale nigdy rozkazywać.
Zwłaszcza w kwestii załamywania czasoprzestrzeni, bo dobrze wiesz, że nie
mogę zdradzić tego, co będzie – uciął, a potem w końcu się odsunął.
Odważyła
się głębiej odetchnąć i unieść głowę, akurat żeby zobaczyć, jak oddala się
szybkim krokiem. Była świadoma tego, że zaraz znów zniknie i z pewnością
więcej nie odpowie na jej wezwanie – przynajmniej nie dzisiaj – dlatego podjęła
błyskawiczną decyzję.
– Nie można
ci również zmieniać przyszłości, a jednak to zrobiłeś! – zawołała za nim,
nie mogąc powstrzymać się przed wytknięciem mu tego błędu.
Zatrzymał
się i krótko obejrzał się na nią.
– O, tak. I wkrótce
wszyscy za to zapłacimy – stwierdził chmurnie. – Powinnaś o tym wiedzieć,
wieszczko – powiedział niemal z kpiną, jawnie naśmiewając się z jej
zdolności. – W końcu widzisz zdecydowanie więcej od nas – dodał, a potem
po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Została
sama, wściekła tak, że aż się trzęsła. Zawodzili ją, wszyscy po kolei – wścibscy,
nie rozumiejący tego, co przeżywała. Kłóciła się z kolejnymi osobami, z każdą
kolejną wymianą zdań przekonując się, że nie może liczyć na nikogo prócz siebie
samej. Odkąd straciła Aldero, wiecznie była sama, nawet jeśli czasami dawała
sobie zamydlić oczy i niemal wierzyła w to, że ma rodzinę.
Nie mając
większego wyboru, puściła się biegiem w stronę domu, zamierzając zamknąć
się w pokoju i do nikogo nie odzywać, żeby nie prowokować kolejnej
kłótni – miała już serdecznie dość takich sytuacji. Kiedy jednak weszła do
przedpokoju, uświadomiła sobie, że odrobina spokoju to jedynie pobożne
życzenie, które nie miało się spełnić – w holu bowiem czekała na nią
Renesmee.
Chciałabym zadedykować ten rozdział wszystkim, którzy czytają i wspierają mnie w tym, co robię. Naprawdę wiele wysiłku kosztuje utrzymanie tej historii na zadowalającym poziomie - możecie mi wierzyć. Pomysł rozrósł się do ogromnych rozmiarów i chyba jedynie cudem jeszcze nie uciekł mi spod kontroli =)
OdpowiedzUsuńNiemniej jestem z tego rozdziału zadowolona. Wiele wątków z czasem się wyjaśni - to mogę obiecać. Jak na razie jednak celowo dawkuje informację, tworząc wiele niewiadomych.
Pozdrowienia dla wszystkich,
jesteście cudowni,
Nessa.
Mam nadzieję,że Isabeau nie umrze.Jest jedną z moich ulubionych bohaterów w twoim opowiadaniu,więc...Jestem też ciekawa czego chce Renesmee.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na nn i życzę weny.
Pozdrawiam Ola.
Piękny rozdział ;D
OdpowiedzUsuńMogła byś na końcu pisać kiedy pojawi się nowy rozdział ?
Dziękuję ślicznie. Hm, nigdy nie piszę kiedy będzie nowa notka, bo ten system się u mnie nie sprawdza. Zasadniczo staram się pisać codziennie, ale nigdy nie wiem, czy coś mi nie wypadnie. Nowa notka będzie dzisiaj, właśnie ją piszę - to kwestia jakiejś godzinki ^^
UsuńTak więc rozdziały są niemal codziennie, z małymi wyjątkami. Wkrótce mam wyjazd i wtedy trzeba będzie trochę poczekać, ale o tym też wcześniej powiadomię.
Dziękuję za wszystkie opinie,
Nessa.
PS. Jak ktoś pisze jako anonimowy, może jakiś podpis na końcu przynajmniej? ^^