10 lutego 2013

Czternaście

Isabeau
To jest trudne, Isabeau. Przeznaczeniem takich jak my jest doświadczać bólu i śmierci – w twoim przypadku tym bardziej. Musisz być silna i bezwzględna; musisz nauczyć się spoglądania z rezerwą na cudze cierpienia, bo inaczej współczucie cię zniszczy. Przeznaczeniem kapłanki nie jest kochać – my decydujemy; dajemy wsparcie; nas się pożąda. I dobrze, pozwalając, żeby się pożądali; baw się mężczyznami, a wtedy zrobią dla ciebie wszystko. Ale nigdy, przenigdy nie pozwól, żeby uczucia przysłoniły ci wszystko inne – bo takim jak my, pisana jest samotność.
Słowa Allegry wydawały się być tak wyraziste, jakby wampirzyca stała tuż przy Isabeau i wypowiadała je na głos. Isabeau westchnęła, raz po raz przywołując w pamięci rady matki – bo miała rację; bo gdyby Isabeau jej posłuchała, oszczędziłaby sobie wielu cierpień...
To było proste. Pożądaj i bądź pożądaną; radź i słuchaj rad; dawaj siłę, kiedy tego od ciebie oczekują...
Ale nigdy – przenigdy – nie pozwól, żeby uczucia cię zniszczyły. Zwłaszcza te najpotężniejsze: miłość, nienawiść i strach.
Musiała być na nie obojętna, nawet jeśli przy tym swoim zachowaniem miała odstraszyć wszystkich, którzy ją otaczali. Gdyby była w tym dobra, prawdopodobnie byłaby taka, jak Allegra – wzór wszelakich cnót, promienne piękno i jednocześnie wyniosła, wzbudzająca szacunek istota, która byłaby dla innych niczym płonąca pochodnia. Byłaby przewodniczką, uzdrowicielką i wszystkim tym, co inni cenili – byłaby tym, kim miała być.
Przecież na każdym kroku przekonywała się, jak bardzo niebezpieczną grą jest życie. Miłość zniszczyła Gabriellę, bliźniaczkę Allegry – umarła dla swoich dzieci. To samo uczucie, połączone z nienawiścią, uczyniło z Marco Licavoli potwora. I również zniszczyło ją – Isabeau – kiedy Aldero...
Och nie, nie – nie będzie o tym myśleć! To były zakazane wspomnienia, których nie wolno jej było zapomnieć – jego uśmiechu; blasku złocistych włosów, w których tańczyły świetlne refleksy; tego jak ją przytulał i wspierał. Musiała o tym pamiętać, jednocześnie odcinając się od tamtych chwil. Chwile słabości kosztowały ją naprawdę wiele i musiała za wszelką cenę dopilnować, żeby nikt po Renesmee nie natknął się na nią, kiedy opłakuje... Aldero.
Nawet jego imię miało w sobie coś bolesnego – wcześniej niemal przez wiek nie wypowiadała go, chociaż według tradycji unikało się wypowiadania imienia zmarłego zaledwie przez pierwszy rok po jego śmierci. Również tyle trwała żałoba, a jednak Isabeau w jakimś stopniu trwała w niej już niemal cztery wieki. To było tak, jakby tamtego feralnego dnia ktoś robił jej dusze na kawałki – jakby wyrwał część jej – tym samym sprawiając, że już na zawsze się zmieniła.
Musiała uciekać – i robiła to wytrwale, z każdym kolejnym dniem, zamykając się w swojej własnej skorupie. Chłodna Isabeau. Nieczuła Isabeau. Dziwna, jak miał w zwyczaju mówić o niej Edward. Słyszała różne nieprzychylne określenia, czasem po prostu w żartach, i już się do nich przyzwyczaiła. Sama zresztą też potrafiła z tego żartować, chociażby kłócąc się z rodzeństwem i irytując wszystkich dookoła. Nauczyła się żyć ze stratą i czasami nawet o tym zapominała, czując się bardziej sobą niż lodową księżniczką, którą się stała.
Ale potem zawsze wydarzało się coś, co powodowało, że musiała wrócić pamięcią do przeszłości. Tym razem był to Drake – och, Drake, dlaczego?! – oraz ciąża. Gdyby nie to, że potrzebowała siły, prawdopodobnie przez myśl by jej nie przeszło, żeby wykorzystać wiedzę, która przekazała jej matka. Tamten rozdział był już zamknięty – pogrzebany, podobnie jak jedyna istota w jej długiej egzystencji, którą kochała na równi z Laylą i Gabrielem, a może i bardziej.
Nie chciała żałować swoich decyzji – i bynajmniej nie żałowała. Siedząc na zamarzniętej ziemi, paląc szałwię i inne lecznicze zioła, których opary raz po raz wciągała do płuc, wcale nie czuła, że chciałaby cokolwiek zmienić. Zaszła w ciążę z Drake'm, kiedy chciała zapewnić bezpieczeństwo Gabrielowi i pomóc mu ocalić Renesmee – powinna być na siebie za to zła, a jednak nie potrafiła. Gdyby trzeba było, zrobiłaby to jeszcze raz, nawet mając świadomość konsekwencji.
Poza tym nie dało się ukryć, że zawsze kochała dzieci – tym bardziej, że pogodziła się z myślą, że unikając miłości, nigdy nie będzie miała własnych. A jednak... Nie potrafiła się wciąż oswoić ze swoim stanem, a wolny rozwój ciąży wcale jej nie pomagał. Czasami wręcz zapominała o tym, że będzie matką – miała w tym wprawę, bo z równie wielką łatwością wypierała z pamięci niechciane wspomnienia. Łącznie z tym, które tyczyło się wizji jej śmierci.
To wspomnienie na moment wytrąciło ją z równowagi, kiedy uświadomiła sobie, że wizja w każdej chwili mogła się spełnić. Miała umrzeć i osierocić dzieci... O ile nie miała zginąć, zanim wyda je na świat. Przypomniała sobie, jak ciężko było jej walczyć z oporem wody, kiedy tonęła w swojej wizji. Jakby coś jej ciążyło, ciągnęło ją w dół i...
– O bogini, och nie! – wyrwało jej się na głos. Przycisnęła obie dłonie do ust i rozejrzała się po cichym lesie, ale nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek ją usłyszał. – Nie, nie, nie... – zaczęła szeptać już ciszej, praktycznie poruszając jedynie ustami i nie wydając z siebie żadnego dźwięku.
Ledwo zaakceptowała to, że być może ma wkrótce umrzeć – śmierci dzieci nie zamierzała przyjąć do wiadomości. Nagle doskonale zrozumiała ciocię Gabriellę oraz Renesmee, która gotowe były oddać życie za swoje dzieci. Sama też zamierzała zrobić wszystko, byleby zapewnić im bezpieczeństwo, zanim... No cóż, zanim jej zabraknie.
Chociaż z drugiej strony, co miało grozić jej w Forks? Tutaj nie było żadnych dużych zbiorników wodnych – żadnych jezior, mórz czy oceanów. Pozostawało jedynie La Push, ale Isabeau nigdy nie przekroczyła granicy rezerwatu i bynajmniej nie miała takiego zamiaru. Zresztą nie mieli już żadnego kontaktu z wilkami, odkąd osobisty kundelek Nessie się wyniósł – łączył ich jedynie pakt, którego postanowień nie zmienił powrót Jacoba i to, że Renesmee odrzuciła wpojenie.
Poza tym była jeszcze jedna rzecz, która zdecydowane odrzucała możliwość tego, żeby mogła zginąć w rezerwacie. Mianowicie woda. Owszem, ta w której tonęła miała słonawy posmak, ale z pewnością nie była wodą morską. Zbyt niskie zasolenie, dlatego Isabeau obstawiała raczej na jakieś jezioro czy coś podobnego, mającego ewentualnie połączenie z morzem czy czymś podobnym – a czegoś takiego z pewnością nie było w okolicy.
Musiała więc za wszelką cenę unikać wody, przynajmniej do porodu. Dobrze, weźmie to pod uwagę, kiedy już zdecyduje się opuścić Cullenów i brata, oczywiście nie wspominając im ani słowa. Nie mogli dowiedzieć się o tym, co się stało – o jej ciąży. A ona poradzi sobie sama, jak zwykle zresztą. Ustatkowała swoje życie ze względu na rodzeństwo, bo tego akurat wymagała sytuacja, ale teraz nic już nie stało na przeszkodzie, żeby wróciła do życia na własny rachunek.
Gabriel się zmartwi. No cóż, szybko dojdzie do siebie – w końcu do tej pory każde z nich podróżowało osobno, a on miał teraz rodzinę. Wszyscy jakoś przywykną, łącznie z Alessią – dzieci łatwo zapominały, niezależnie od tego, czy były w połowie nieśmiertelne. A kiedyś, może za kilka lat, kiedy wszyscy już nauczą się żyć na nowo, być może wróci, żeby Gabriel mógł poznać swoich siostrzeńców. Kto wie, może nawet pojawi się szybciej niż sama myślała – chociażby na ślub Gabriela i Renesmee, o ile ci w końcu podejmą w tej kwestii jakieś konkretne decyzje.
I oczywiście pod warunkiem, że będzie żywa.
Pokręciła głową i wzięła głęboki wdech; słodka kwiatowa mieszanka na moment sprawiła, że zakręciło jej się w głowie i Isabeau trochę się uspokoiła. jej wizje rzadko dało się zmienić, ale przecież sama przekonała się, że nie jest to niemożliwe. Przecież wystarczyło powstrzymać Esme od pójścia do lasu – to wystarczyło, żeby nie znalazła się blisko Layli i nie zginęła w jej płomieniach.
Miała nadzieję, że w jej przypadku również unikanie wody wystarczy, żeby przeżyć. Przynajmniej do czasu rozwiązania...
Zrezygnowana doszła do wniosku, że nie ma sensu dalej siedzieć w lesie. Nie miała szans, żeby się zrelaksować, więc i bez sensu było dalej wdychać roślinny dym, którego opary ją otaczały. Wzięła miseczkę w której paliła zioła i wychyliła ją, wysypując zawartość w śnieg, żeby ostatecznie zgasić tlący się lekko płomień. Przez chwilę wpatrywała się w miejsce, gdzie rośliny zapadły się w śnieg, po czym podniosła się i lekko przeciągnąwszy, bez pośpiechu ruszyła w stronę domu.
Wątpliwości zaczynały doprowadzać ją do szału. Zawsze była niecierpliwa, nawet jeśli nie zawsze to okazywała – była dobą aktorką. A teraz jakby nie patrzeć ważył się los jej i dzieci, dlatego tym bardziej miała prawo się martwić. Pierwszy raz żałowała, że nie ma żadnych widzeń, chociaż z drugiej strony być może powinna się cieszyć, że nie nachodziły ją żadne wizje katastrof, które dotyczyłyby jej albo Gabriela czy Layli...
No i Cullenów, uświadomiła sobie nagle. Nie sądziła nawet, że prócz rodzeństwa ktoś jeszcze będzie dla niej ważny, a jednak jakimś cudem te trzy wampiry i Renesmee – o Alessi i Damienie nie trzeba było nawet wspominać. Pierwszy raz od dawna funkcjonowała w tak dużej grupie, która można było określić mianem rodziny – która troszczyła się o siebie nawzajem i o nią.
Zwłaszcza to drugie ją dezorientowało. Isabeau odzwyczaiła się od troski i może dlatego tak bardzo ją ona rozstrajała, sprawiając, że próbowała się przed nią chronić, odpowiadając irytacją. Jakby tego było mało – tego, że Esme niemal traktowała ją jak córkę – problemem pozostawał Carlisle. To, że był dla niej dobry, że nie była w stanie wytrącić ją z równowagi, że...
Po prostu przypominał jej Aldero. Jedynie jemu pozwalała się sobą opiekować – i to nie dlatego, że przysięgał, że bierze ją pod swoją opiekę. Po prostu Aldero był Aldero – tego inaczej nie dało się wytłumaczyć. A teraz go nie było i wszystko, co sprawiało, że Isabeau sobie o nim przypominała, było niebezpieczne.
Dość!, pomyślała stanowczo, zaciskając dłonie w pięści z taką siłą, że wbiła sobie paznokcie w skórkę aż do krwi. Poczuła, jak lepka ciecz spływa jej po palcach, ale nie zwróciła na nią większej uwagi. To było nic w porównaniu z ciętymi ranami po nożu, które kiedyś miała na plecach, a o których wielokrotnie miały przypominać jej krzyżujące się blizny.
Musiała przestać żyć przeszłością. Teraz liczyło się to, co miało być...
I co przecież mogła poznać w tej chwili.
Stanęła w miejscu, po czym odrzuciła głowę do tyłu i nabrała powietrza do płuc, szykując się do krzyku. Zamierzała wołać, ale nie tylko na głos – również telepatycznie, wykorzystując pełnię swoich mocy. Jeśli ten, którego potrzebowała był w pobliżu, musiał ją usłyszeć.
– Michael! – wrzasnęła i jednocześnie moc, która w sobie kumulowała, po prostu eksplodowała, rozchodząc się na wszystkie strony.
Michael!, atakowała w myślach, atakując swoim mentalnym wezwaniem każdego, kto był w stanie je odebrać. Pulsująca moc rozeszła się dookoła, niosąc ze sobą jej wołanie i zanosząc je daleko, do wszystkich w promieniu kilkunastu kilometrów.
To był wręcz przymus, który miał odnaleźć Michaela i dosłownie zmusić go, żeby odpowiedział. Żeby zmaterializował się tuż obok – przyszedł, bo ona – Isabeau Licavoli, której przysięgał posłuszeństwo – go potrzebowała. On, jeden z pierwszych i najpotężniejszy, zgodził się podlegać tej, która z perspektywy kogoś takiego jak on, była dzieckiem – po prostu zgodził się służyć wieszczce.
A Isabeau w tym momencie go potrzebowała...
O ile oczywiście był w tym wymiarze – po Michaelu można było się spodziewać wszystkiego.
Cisza, która jej odpowiedziała, przyniosła ze sobą rozczarowanie. Spróbowała raz jeszcze, ale tym razem nie był to głośny krzyk – przypominał raczej niesiony z wiatrem szept.
Michael...
Westchnęła, tym samym godząc się z tym, że wampir prawdopodobnie znów gdzieś wybył, przenosząc się w czasie. Nie mogła oczekiwać od niego pojawienia się, skoro jej moc nie mogła dosięgnąć go wszędzie, jeśli był gdzieś poza granicami kraju albo w innym roku. Niestety, moc Isabeau była ograniczona i w porównaniu ze zdolnościami Michaela przypominała kroplę po środku oceanu.
Ja jestem kroplą, pomyślała mimochodem, bez pośpiechu kierując się w stronę domu Cullenów. Właśnie tak się czuła – jak niewielka cząstka w obliczu czegoś ogromnego. Była sama ze swoimi problemami, które dla nieznajomych tak naprawdę były niczym. Nawet od własnego brata nie oczekiwałaby wsparcia, gdyby mu powiedziała o ciąży – wpadłby w szał, skierowany przede wszystkim w stronę znienawidzonego Drake'a, była tego pewna.
Nie miała nawet o to do Gabriela żalu. Sama nienawidziła Drake'a... I jednocześnie czuła rozkoszne dreszcze na samo wspomnienie dotyku jego dłoni na jej skórze. To była niebezpieczna mieszanka uczuć, połączenie wspomnień – tych dobrych i złych – oraz reakcji jej własnego ciała.
To był dowód na to, że cienka granica dzieli miłość i nienawiść, i że dwa uczucia są w stanie właściwie się przenikać.
Szczupła postać wyrosła przed nią tak nagle, że z impetem wpadła na marmurowe ciało i byłaby upadła, gdyby ktoś jej nie podtrzymał. Uniosła głowę, gotowa zacząć warczeć, ale rozmyśliła się, kiedy podchwyciła spojrzenie krwistych tęczówek Michaela.
– Wybacz, nie mogłem tak po prostu zostawić Anny – powiedział dość szorstkim tonem, zaraz ją puszczając, żeby móc założyć ręce na piersi. Poza tym ani słowem nie zająknął się o tym, dlaczego z opóźnieniem odpowiedział na jej wezwanie. – Czego potrzebujesz, kapłanko? – zapytał, tym samym drażniąc się z nią.
Zazgrzytała zębami; nie była w nastroju.
– Nie nazywaj mnie tak! – wrzasnęła, prawdopodobnie zupełnie niepotrzebnie tracąc nad sobą panowanie. Szalejące hormony robiły swoje.
Michael uniósł brwi i spojrzał na nią w nieodgadniony sposób, ale nic nie powiedział. Wciąż krzyżując ramiona na piersi, ruszył nieśpiesznym ludzkim krokiem w kierunku przeciwnym do tego, w którym szła, nawet nie oglądając się, żeby sprawdzić, czy Isabeau idzie za nim. Oczywiście natychmiast się z nim zrównała.
– Niech ci będzie. A więc czego potrzebujesz, Isabeau? – powtórzył, nie spoglądając w jej stronę.
Miała świadomość, że go uraziła, a jednak ani jej się śniło przepraszać. Isabeau bardzo rzadko przepraszała i to nie w sytuacji, kiedy cała aż kipiała ze złości. Bywała czasami humorzasta, ale nigdy nie do tego stopnia i to jeszcze bardziej ją rozstrajało.
Dumnie odrzuciła głowę i wbiła w niego spojrzenie błękitnych niczym lód tęczówek.
– Prawdy – odparła po prostu.
Roześmiał się, co jeszcze bardziej ją zdenerwowało. Nikt nie miał prawa się z niej nabijać, nawet ktoś tak poważany jak Michael!
– Wszyscy chcemy prawdy, ale czym tak właściwie ona jest? – zapytał spokojnie. – Trochę żyję i możesz mi wierzyć, że wielu zastanawiało się nad prawdą. Niestety, nikt nie doszedł do żadnych sensownych wniosków, ja również, dlatego...
– Michael, skończ z tymi filozoficznymi bredniami! – przerwała mu poirytowana. – Nie interesuje mnie sens życia, definicja prawdy, czy czym tam sobie bezsensownie łamiesz głowę. Chcę, żebyś odpowiedział mi na jedno istotne pytanie – wyjaśniła, przy końcu nieco łagodniejąc, bo uświadomiła sobie, że może jej odmówić, jeśli popsuje mu humor.
Zatrzymał się i w końcu na nią spojrzał. Na moment zamarła, lustrując wzrokiem jego idealnie umięśnione ciało, gęste czarne włosy i bystre spojrzenie. Widać po nim było, że jest jednym z pierwszych – miał w sobie coś, co budziło szacunek, nawet u niej. Zazwyczaj robiła wszystko, byleby nie okazywać, że w jakimś stopniu robi na niej wrażenie.
W roztargnieniu przeczesał palcami włosy i spojrzał na nią, unosząc pytająco brwi.
– O co chcesz mnie zapytać? – dociekał.
Najgorsze było to, że w żaden sposób nie próbował jej zachęcić do tego, żeby zadała mu pytanie. Mimochodem pomyślała o tym, jak chociażby Carlisle zwykle sprawiał, że mówienie przychodziło jakoś łatwiej – bo zazwyczaj był zainteresowany tym, co ktoś miał mu do powiedzenia i chciał pomagać, jeśli tylko będzie w stanie. Nie wiedziała od kiedy zwraca uwagę na takie szczegóły i pragnie chociaż odrobiny zrozumienia, ale całkowita obojętność Michaela w jakimś stopniu sprawiła, że poczuła się źle.
– Czy ja umrę? – zapytała bez ogródek, momentalnie biorąc się w garść. – Widziałam swoją śmierć. Czy ta wizja się spełniła? Czy w przyszłości mnie zabraknie? – uściśliła, spoglądając na niego z taką intensywnością, że nie zdziwiłaby się, gdyby nagle dokonał samozapłonu.
Ale on po prostu stał, niewzruszony.
– To więcej niż jedno pytanie – powiedział w końcu, bez ostrzeżenia podejmując przerwany marsz.
Wyprzedziła go i zastąpiła mu drogę.
– Ale sprowadza się do tego samego – zauważyła przytomnie. – Odpowiedzi mi, Michaelu. Ja... Rozkazuję ci – palnęła, pierwszy raz odwołując się do tego, że ma nad nim chociaż cień jakiejś władzy.
Jego rysy wykrzywił gniew, zaś sposób w jaki na nią spojrzał, omal nie przyprawił ją o strach. Michael nagle ruszył w jej stronę, zmuszając ją do cofnięcia się i przyciskając do najbliższego drzewa. Jego twarz znalazła się tak blisko jej, że czuła jego słodki oddech i przez moment miała wrażenie, że wampir zaraz ją pocałuje.
Spojrzała na niego wyzywająco, chociaż serce waliło jej jak oszalałe, bo ciało podświadomie przygotowało się do obrony przed ewentualnym niebezpieczeństwem. Przez moment mierzyli się wzrokiem, walcząc na wspomnienia, aż w końcu ostatecznie Isabeau opuściła głowę, zła na siebie za to, że w ostatnim czasie jest tak bardzo impulsywna.
– Nie masz prawa mi rozkazywać – szepnął Michael cicho. Była świadoma, że wciąż jej się przypatruje. – Możesz mnie prosić, możesz wymagać, ale nigdy rozkazywać. Zwłaszcza w kwestii załamywania czasoprzestrzeni, bo dobrze wiesz, że nie mogę zdradzić tego, co będzie – uciął, a potem w końcu się odsunął.
Odważyła się głębiej odetchnąć i unieść głowę, akurat żeby zobaczyć, jak oddala się szybkim krokiem. Była świadoma tego, że zaraz znów zniknie i z pewnością więcej nie odpowie na jej wezwanie – przynajmniej nie dzisiaj – dlatego podjęła błyskawiczną decyzję.
– Nie można ci również zmieniać przyszłości, a jednak to zrobiłeś! – zawołała za nim, nie mogąc powstrzymać się przed wytknięciem mu tego błędu.
Zatrzymał się i krótko obejrzał się na nią.
– O, tak. I wkrótce wszyscy za to zapłacimy – stwierdził chmurnie. – Powinnaś o tym wiedzieć, wieszczko – powiedział niemal z kpiną, jawnie naśmiewając się z jej zdolności. – W końcu widzisz zdecydowanie więcej od nas – dodał, a potem po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Została sama, wściekła tak, że aż się trzęsła. Zawodzili ją, wszyscy po kolei – wścibscy, nie rozumiejący tego, co przeżywała. Kłóciła się z kolejnymi osobami, z każdą kolejną wymianą zdań przekonując się, że nie może liczyć na nikogo prócz siebie samej. Odkąd straciła Aldero, wiecznie była sama, nawet jeśli czasami dawała sobie zamydlić oczy i niemal wierzyła w to, że ma rodzinę.
Nie mając większego wyboru, puściła się biegiem w stronę domu, zamierzając zamknąć się w pokoju i do nikogo nie odzywać, żeby nie prowokować kolejnej kłótni – miała już serdecznie dość takich sytuacji. Kiedy jednak weszła do przedpokoju, uświadomiła sobie, że odrobina spokoju to jedynie pobożne życzenie, które nie miało się spełnić – w holu bowiem czekała na nią Renesmee.

4 komentarze:

  1. Chciałabym zadedykować ten rozdział wszystkim, którzy czytają i wspierają mnie w tym, co robię. Naprawdę wiele wysiłku kosztuje utrzymanie tej historii na zadowalającym poziomie - możecie mi wierzyć. Pomysł rozrósł się do ogromnych rozmiarów i chyba jedynie cudem jeszcze nie uciekł mi spod kontroli =)
    Niemniej jestem z tego rozdziału zadowolona. Wiele wątków z czasem się wyjaśni - to mogę obiecać. Jak na razie jednak celowo dawkuje informację, tworząc wiele niewiadomych.

    Pozdrowienia dla wszystkich,
    jesteście cudowni,
    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję,że Isabeau nie umrze.Jest jedną z moich ulubionych bohaterów w twoim opowiadaniu,więc...Jestem też ciekawa czego chce Renesmee.
    Czekam niecierpliwie na nn i życzę weny.
    Pozdrawiam Ola.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny rozdział ;D
    Mogła byś na końcu pisać kiedy pojawi się nowy rozdział ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie. Hm, nigdy nie piszę kiedy będzie nowa notka, bo ten system się u mnie nie sprawdza. Zasadniczo staram się pisać codziennie, ale nigdy nie wiem, czy coś mi nie wypadnie. Nowa notka będzie dzisiaj, właśnie ją piszę - to kwestia jakiejś godzinki ^^
      Tak więc rozdziały są niemal codziennie, z małymi wyjątkami. Wkrótce mam wyjazd i wtedy trzeba będzie trochę poczekać, ale o tym też wcześniej powiadomię.

      Dziękuję za wszystkie opinie,
      Nessa.

      PS. Jak ktoś pisze jako anonimowy, może jakiś podpis na końcu przynajmniej? ^^

      Usuń









After We Fall
stories by Nessa