16 stycznia 2013

Sto trzydzieści sześć

Renesmee
Siła wybuchu odrzuciła mnie do tyłu – przynajmniej tak pomyślałam w pierwszej chwili, szykując się na śmiertelny grad odłamków oraz atak płomieni; Isabeau nie określiła dokładnie, jak miałam umrzeć. Wiedziałam, że to koniec i miałam nadzieję, że przynajmniej Gabrielowi uda się uciec.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to nie wybuch, a czyjeś ciepłe ramiona odciągając mnie do tyłu. Wyrwał mi się cichy jęk, kiedy żebrami uderzyłam o czyjeś ramię, ale to nie miało w tej chwili znaczenia dla trzymającej mnie osoby. Mój wybawca dyszał ciężko, wyczerpany, ale udało mu się odskoczyć i skryć ze mną w korytarzu na ułamek sekundy przed tym, jak niszcząca wszystko na swojej drodze kula ognia i odłamków pieca sięgnęła miejsca, w którym dopiero co stałam.
Krzyki Taylor, które przez jakiś czas słyszałam, raptownie się urwały, zagłuszone kakofonią dźwięków opadających na ziemię odłamków, trzaskiem płomieni oraz czymś, co mógł wydać bliski zawalenia się budynek. Już wstrząsy, które swoim darem wywołał Caine mocno osłabiły fundamenty, siła wybuchu i eksplozja pieca zaś okazały się przeważyć szalę.
Ktoś postawił mnie na ziemi, ale nie miałam nawet czasu na otrząśnięcie się z szoku i niewysłowionej ulgi, którą poczułam, kiedy zobaczyłam, że to Gabriel. On również miał problemy z zapanowaniem nad emocjami, które w tym momencie czuł, skoro w końcu mogliśmy się dotknąć, jakoś jednak udało mi się zachować zdrowy rozsądek. Bez słowa ujął moją dłoń zdrową ręką, złamaną przyciskając do piersi, po czym pociągnął mnie, pomagając mi za każdym razem, kiedy potykałam się na nierównej powierzchni.
Pożar rozprzestrzeniał się w zastraszająco szybkim tempie, więc mieliśmy naprawdę mało czasu. Powietrze przesycone było dymem i drapiącym w gardle pyłem, co znacznie utrudniało oddychanie. Adrenalina, która wcześniej popychała mnie do przodu, znikła i zaczynałam powoli tracić siły, ale przecież nie mogłam się zatrzymać.
Wypadliśmy na korytarz na parterze, zatrzaskując za sobą prowadzące do piwnicy drzwi, chociaż niewiele miało to pomóc, po czym rzuciliśmy się w stronę recepcji – gdzieś tam musiało być wyjście. Kolejny raz się potknęłam, tym razem o własne nogi, poza tym coraz trudniej było mi dotrzymać Gabrielowi kroku i czułam, że moja ręka zaczyna wyślizgiwać się z jego.
Zatrzymał się, po czym wyciągnął ręce, chcąc wziąć mnie na ręce. Sam zdawał słaniać się ze zmęczenia, zresztą wiedziałam, że ramię coraz bardziej mu dokucza, chociaż stara się udawać twardego, cofnęłam się więc o krok, kręcąc przecząco głową.
– Mogę biec. Chodźmy dalej – ponagliłam, wymijając go. Chciał zaprotestować, ale mu na to nie pozwoliłam: – Cholerna męska duma – skrzywiłam się. – Poradzę sobie sama! – powtórzyłam.
Dał za wygraną i szybko się ze mną zrównał. Ponownie chwyciliśmy się za ręce akurat w momencie, w którym budynek zadrżał w posadach, wytrącając mnie z równowagi i dosłownie popychając w ramiona ukochanego. Przygarnął mnie do siebie i odciągnął, bo kawałku sufitu zaczęły się sypać. Miejsce to było po prostu ruiną i w każdej chwili mogło się zawalić.
– Nie ma czasu – stwierdził Gabriel. – Trzymaj się blisko mnie. Wyjdziemy inaczej – zapowiedział.
Poczułam przypływ mocy, chociaż wiele kosztowało go wykorzystanie jej. Pośpiesznie przywarłam do jego boku i zacisnęłam powieki, a chwilę później poczułam, jak energia zostaje uwolniona, wywołując kolejną eksplozję. Krzyknęłam, czując jak Gabriel ciągnie mnie za sobą, wprost w chmurę odłamków i gruzu; jeśli wcześniej miałam problemy z zobaczeniem czegokolwiek, teraz już nie widziałam zupełnie nic.
Słyszałam jakieś trzaski i huki, gdzieś chyba jakieś krzyki, a może po prostu sama wrzeszczałam – nie byłam już pewna. Właściwie nie miałam już udziału w poruszaniu się, bo Gabriel właściwie na wpół mnie ciągnął, na wpół niósł, nie zastanawiając się nad tym, jak wiele bólu sobie tym sprawia. Sam chyba nie widział dokąd idzie – zdawał się na zmysły i swoją moc.
Pierwszy haust świeżego leśnego powietrza przyprawił mnie o atak kaszlu, światło słoneczne zaś dosłownie paliło w oczy. Ramiona Gabriela zniknęły i opadłam na kolana, kaszląc i ledwo chwytając oddech. Zakrztusiłam się i zrobiło mi się niedobrze, nie miałam jednak czym zwymiotować, bo przecież nic nie jadłam, a tym bardziej nie piłam krwi.
Uniosłam głowę, mrugając pośpiesznie, żeby jak najszybciej odzyskać wzrok. Klęczałam pomiędzy drzewami, gdzieś w środku lasu, całkowicie zdezorientowana i wyczerpana. Panika nagle chwyciła mnie za gardło, pozwalając zerwać się na równe nogi; chociaż czułam się fatalnie, jakoś zdołałam utrzymać się w pionie i rozejrzałam dookoła, szukając Gabriela.
Odetchnęłam.
Klęczał kawałek ode mnie, kaszląc i walcząc o oddech. Wyglądał okropnie, pokryty pyłem i zaschniętą krwią, wspierając się jedynie na jednej ręce, ale sama chyba wcale nie wyglądałam lepiej. Najważniejsze było, że oboje żyliśmy i jakoś wydostaliśmy się z tamtego budynku.
Nagle sobie o czymś przypomniałam i okręciłam się dookoła, ale nigdzie nie zobaczyłam żadnej budowli. Jedynie w oddali, może z pół kilometra na zachód, dostrzegłam chmurę dymu. Osłabiony czy nie, Gabriel wywiązał się z zadania na medal.
– Wybiłem dziurę... w ścianie... – wydyszał. – Nie... dalibyśmy rady... dotrzeć do drzwi... – dodał i musiał urwać, bo znów dopadł go atak kaszlu.
Przez moment stałam jak sparaliżowana, wpatrując się na zachód, wciąż w szoku. Dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do mnie, co się stało.
Żyliśmy.
A Gabriel tutaj był.
Zareagowaliśmy niemal jednocześnie – ja się odwróciłam, a on zdołał podnieść – i wpadliśmy sobie w ramiona. Rozszlochałam się, dając upust emocjom, które od jakiegoś czasu narastały we mnie. Wcześniej uszły w postaci mocy, teraz zaś w końcu mogłam pozwolić sobie na łzy. Płakałam, a on nawet nie próbował mnie powstrzymywać, głaskając mnie po włosach, dotykając moich policzków i wpatrując się we mnie, jakby nie mógł uwierzyć, że jestem prawdziwa i naprawdę może mnie dotknąć.
A potem mnie pocałował, ja zaś poczułam się w końcu na swoim miejscu. Kiedy nasze usta się spotkały, wrażenie były takie, jakby nagle eksplodowały fajerwerki. Zarzuciłam mu ręce na szyje, chociaż z powodu brzucha miałam pewne problemy z przybliżeniem się do niego na taką odległość, jak bym chciała, ale nie zwracałam na to większe uwagi; przysunąwszy się tak blisko, jak tylko było to możliwe, tęsknie wpiłam się w jego usta, nie zamierzając przerywać pieszczoty, nawet kiedy zaczynało braknąć mi tchu.
To Gabriel pierwszy odsunął mnie od siebie, wciąż jednak trzymał na tyle blisko, by móc mocno obejmować ramionami. W jego oczach było tak wiele emocji, że nie byłam w stanie ich zinterpretować.
– Tam na górze, kiedy cię zobaczyłem... Był taki moment, że myślałem... – zaczął i urwał, kręcąc głową. – Myślałem, że...
– Ja też – przerwałam mu, bo dobrze wiedziałam, co chce powiedzieć. Również miałam wrażenie, że się nie uda. Że go straciłam. – Ale ja tutaj jestem, Gabrielu. Jestem – wyszeptałam, wtulając twarz w jego tors.
Wzmocnił uścisk wokół mnie i ucałował mnie w czubek głowy. Pierwszy raz od kilku dni poczułam się naprawdę bezpieczna; już nic nie miało zagrozić mi i dzieciom, byliśmy bezpieczni...
Byliśmy?
– Kochanie moje – szepnął Gabriel, jakby czytając mi w myślach – jak się czujesz? Co z dziećmi? – zapytał cicho.
Pośpiesznie się odsunęłam, uświadamiając sobie, że nie czułam ich od momentu, w którym poczułam ból podbrzusza i rozpętało się piekło. Spanikowana przyłożyłam dłonie do brzucha i omal nie zemdlałam z ulgi, czując nagły ruch pod warstwą skóry.
Gabriel, który przykrył moją dłoń swoją i również to poczuł, uśmiechnął się blado. Wyglądał marnie i uświadomiłam sobie, że cały drży, jakby nie miał już siły i jedynie siłą woli utrzymywał się na nogach. Zaniepokoiło mnie to, nim jednak zdążyłam o cokolwiek zapytać, to Gabriel przerwał ciszę:
– To dobrze. Bardzo dobrze.
A potem stracił przytomność.
Isabeau
Isabeau uciekała, roztrzęsiona i oszołomiona. Długie czarne włosy powiewały za nią niczym olbrzymie skrzydła, wzburzone pędem, bo dziewczyna biegła najszybciej, jak była w stanie. Ramiona jej drżały, serce zaś waliło tak, że wcale nie zdziwiłaby się, gdyby nagle wyrwało jej się z piersi.
Zatrzymała się tak gwałtownie, że omal nie potknęła się o własne nogi. Dyszała ciężko, pośpiesznie poprawiając ubranie i włosy, i starając się nie sięgać pamięcią do tego, co właśnie zrobiła. Dla Gabriela i Renesmee, nie dlatego, że chciała, że cokolwiek czuła...
Pokręciła głową. Zrobiła to, co było słusznie Koniec. Kropka. Stało się i nikt nie miał się dowiedzieć; ona sama zresztą też więcej nie zamierzała sięgać pamięcią do przyszłości – ten rozdział był zamknięty.
Wtedy usłyszała huk tak potężny, że ziemia pod jej stopami zadrżała. Oszołomiona odwróciła się na pięcie, po czym rzuciła w kierunku z którego dopiero co przybiegła, pędząc jeszcze szybciej niż początkowo. Niepokój, który czuła, był coraz bardziej natarczywy i po prostu wiedziała, że stało się coś bardzo niedobrego, co powinno ją zaniepokoić.
Wiedziała, że powinna się bać.
I bała się. Strach ją sparaliżował, kiedy wypadłszy z lasu, stanęła przed budynkiem, w którym kiedyś mieściły się stary bank krwi i szpital. Budynkiem, który dopiero co opuściła, chociaż nikt nie zdawał sobie z tego sprawy.
Ale teraz budynku nie było. Szpital zniknął, zamieniając się w kupkę gruzu i ognia, który powoli dogasała. Całe powietrze aż wibrowało od przesycającej go mocy, przypominającej świeży podmuch wiatru, jakże charakterystycznej w zestawieniu z przesycającym powietrze dymem. Chociaż jej przy eksplozji nie było, Isabeau mogła sobie wyobrazić jak potężni musieli być nieśmiertelni, którzy doprowadzili do czegoś takiego.
Na litość bogini, Gabrielu, coś ty zrobił?, pomyślała przerażona, ruszając się z miejsca w poszukiwaniu brata. Widziała, że wielu udało się wydostać z budynku przed jego wybuchem.
Z niejaką ulgą dostrzegła charakterystyczne złociste włosy Layli, która starała wraz z Drake'm, Dylanem i Bliss. Tą ostatnią podtrzymywał brat, wyklinając na czym świat stoi. Wciąż czuła wibrującą moc i wiedziała, że chłopak stara się wspomóc siostrę, która najwyraźniej nie była w najlepszej formie.
Drake uniósł głowę i spojrzenia jego oraz Isabeau się spotkały. Dziewczyna poczuła, że wzdłuż jej kręgosłupa przebiega dreszcz, dzielnie jednak wytrzymała spojrzenie, patrząc na tego z rodzeństwa Devile niemal bezczelnie.
Odwrócił wzrok. W tym samym momencie do Layli podbiegł Dylan i pod wpływem nagłego impulsu mocno ją uściskał. Dziewczyna zesztywniała, ale go nie odepchnęła, co Beau zdziwiło.
W tej samej chwili ciszę przerwał histeryczny szloch.
– Taylor! Taylor, nie! – Lilianne klęczała w niewielkiej odległości od szczątek budynku, zapłakana i drżąca. Włosy miała w nieładzie, ale zdawała się tego nie zauważać. Łzy spływały jej po policzkach, rozmywając brud na jej policzkach. – O bogini, ona nie żyje. Ja wiem, że ona nie żyje! – załkała, przyciskając obie dłonie do serca i kuląc się z bólu.
Isabeau zareagowała instynktownie i po prostu podeszła do dziewczyny. Starała się nie dopuścić wspomnień, które na widok tej sceny zaczęły przedzierać się do jej świadomości; jakoś udało jej się powstrzymać je przed tym, by zalały jej umysł. Niepewnie podeszła do Lilly, po czym w jednoznacznym geście położyła jej dłoń na ramieniu.
Nie było niczego gorszego, niż stracić bliźniaka albo miłość swojego życia – kto jak kto, ale Isabeau Licavoli wiedziała o tym doskonale.
– Była potworem i masz prawo cieszyć się z jej śmierci – wyszeptała drżącym głosem Lilianne – ale to mimo wszystko była moja siostra. Teraz, kiedy wiem, co czułaś... Czy ten ból mija z czasem? – zapytała; oczy dziewczyny odnalazły lodowe tęczówki Isabeau.
Isabeau bardzo chciała skłamać, ale musiała powiedzieć Lilianne prawdę.
– Nie mija. Po prostu uczysz się z nim żyć – wyszeptała. – Nigdy nie zapomnisz. Zawsze będziesz pamiętać, zawsze będziesz cierpieć, chociaż możesz się od tego odciąć. Ale to nie to samo, co zapomnieć – wyjaśniła cichym, bezbarwnym tonem, czując, że sama ledwo panuje nad emocjami.
Och, Aldero...
Lilianne nagle rozszlochała się jeszcze bardziej i objęła Isabeau w pasie. Dziewczyna przyklękła, sama nie wiedząc dlaczego pozwala, żeby Lilly ulżyła sobie, wypłakując się w jej ramiona. Przecież Taylor zawdzięczała wiele złych rzeczy, od ran na plecach zaczynając...
Ale jej bliźniaczka była inna. Lilianne mimo wszystko była słodka i niewinna, a z telepatami trzymała się jedynie dlatego, że chciała wspierać siostrę i nie potrafiła jej niczego odmówić. Więź między bliźniętami zawsze była ogromna, a w tym przypadku to Taylor zdawała się przewodzić.
– Przepraszam... – szepnęła cicho Lilianne i to powiedziało więcej, niż gdyby gdyby zaczęła się tłumaczyć.
– Ja... – Isabeau odsunęła ją od siebie i powoli się podniosła. – Muszę iść – oznajmiła, pośpiesznie się oddalając. Nie miała siły na tę rozmowę; wspomnienia już opanowały jej umysł – wypowiedziała Jego imię. Nie mogła sobie pozwolić na więcej, jeśli nie chciała zwariować. – Lepiej stąd odejdź i to jak najszybciej – doradziła jeszcze Lilianne na odchodne, mając nadzieję, że dziewczyna nie popełni błędu i znów nie zwiąże się z takimi jak Drake.
Wiatr zmienił kierunek i udało jej się wychwycić zapach Gabriela. Przyjęła to z ulgą, bo trop był świeży, co znaczyło, że jej bratu udało się uciec. Biegiem ruszyła w kierunku wyznaczonym przez zapach, jednocześnie z ulgą odkrywając, że chłopakowi towarzyszyła Renesmee.
Znalazła oboje w środku lasu, jakieś pół kilometra od miejsca, w którym niegdyś stał bank krwi. Renesmee nie od razu ją zauważyła, zbyt pochłonięta płaczem i próbami ocucenia nieprzytomnego Gabriela. Isabeau strach ścisnął na gardło i niemal biegiem dopadła na brata, zwracając na siebie uwagę jego dziewczyny.
– Och, Isabeau! – jęknęła Renesmee, wyraźnie bliska paniki. – Uciekaliśmy, on był taki zmęczony, a potem po prostu zemdlał. Musimy go stąd zabrać, może Carlisle... – zaczęła.
Isabeau warknęła gniewnie. Czy ona myślała, że przez pięćset lat życia nie nauczyli się niczego?
– Powiem ci więcej w tej chwili, niż twój dziadek po serii badań – odparowała. – Myślałam, że trochę go poznałaś. On potrzebuje krwi. Energii i krwi – uściśliła, szukając czegoś, czym dałoby się rozciąć skórę. – Nie czujesz tego? Coś jak naelektryzowane powietrze przed burzą? Wykorzystał tyle mocy, że to może go zabić, jeśli się nie zregeneruje.
Nessie pobladła, a Beau zaklęła w duchu. Zawsze była delikatna niczym papier ścierny, ale mogła się opanować, skoro już miała do czynienia z niedoświadczoną ciężarną.
– Posłuchaj – powiedziała łagodniej. – Twoja rodzina jest gdzieś w okolicy, więc sprowadzę pomoc, ale ty musisz się nim zająć. Musisz go zmusić, żeby się z ciebie napił. To pomoże – zapewniła.
Renesmee wciąż wyglądała blado, ale w jej oczach pojawiła się determinacja, która Isabeau usatysfakcjonowała. Młoda potrafi być stanowcza, stwierdziła z uznaniem. To dobrze, Gabrielowi potrzebny jest silny charakter.
– Co mam zrobić? – zapytała natychmiast.
Isabeau jej powiedziała.
Renesmee
Beau zniknęła pomiędzy drzewami, ale prawie tego nie zauważyłam. Spojrzałam na bladą twarz Gabriela, a potem na kamień o ostrych krawędziach, który jego siostra wcisnęła mi przed odejściem, po czym przyłożyłam go do swojego nadgarstka. Zawahałam się; nie miałam nic przeciwko oddawaniu krwi, ale przywykłam do tego, że Gabriel zwykle pił z szyi.
Odrzuciłam od siebie wszelakie myśli i zamknęłam oczy; zdecydowanym ruchem docisnęłam kamień do skóry i wykonałam jedno szybkie cięcie. Poczułam ból, a potem szkarłatna, lepka ciecz zaczęła spływać po mojej ręce.
Bez wahania odrzuciłam kamień gdzieś na bok i przycisnęłam rozharataną rękę do ust ukochanego. Przez moment nic się nie wydarzyło, ale potem usłyszałam, jak Gabriel przełyka. Odetchnęłam z ulgą i pozwoliłam mu pić, obserwując jego bladą twarz i dostrzegając, że bardzo powoli, ale zaczyna nabierać kolorów.
Było to dziwne uczucie, poza tym bolało bardziej, niż kiedy ukochany wgryzał się w cienką skórę na mojej szyi, ale ból był w tym momencie sprawą drugorzędną. Ważne, że to miało pomóc; miałam nadzieję, że kiedy Gabriel dojdzie do siebie, pozwoli żebym oddała mu trochę swojej energii.
A właściwie...
Tym razem pobudzenie mocy przyszło mi zaskakująco łatwo. Zmusiłam ją do ruchu, starając się zmusić ją, żeby wypełniła moje żyły i dodatkowo wzmocniła Gabriela, który żywił się moją krwią. Kiedy zgromadziłam moc w oczach, wzmacniając zmysł wzroku, zobaczyłam fantastyczne kolory, w tym świetlistą poświatę, która otaczała mnie i Gabriela.
Czasami widywałam coś podobnego w snach, teraz zaś wiedziałam, że nazywa się ją aurą. Ta, która należała do Gabriela, wydawała się być bardzo słaba, w miarę jednak jak ze mnie pił, zaczynała nabierać siły. Teraz już widziałam, że ma błękitny kolor, zupełnie jak bezchmurne, czyste niebo latem. Z zachwytem stwierdziłam, że jest piękna.
– Renesmee! – usłyszałam nagle znajomy głos, a chwilę później dwie silne dłonie chwyciły mnie i podniosły, niemal brutalnie odciągając od Gabriela. Edward mocno przytulił mnie do siebie. – Nic ci nie jest? Kochanie... – westchnął, całując mnie w czoło i nieznacznie odsuwając od siebie, żeby się mnie przyjrzeć.
Isabeau, Carlisle i Esme pojawili się tuż za tatą. Ta pierwsza spojrzała krótko na mnie, a potem na swojego brata i pokręciła głową.
– Za dużo! Och, oddałaś mu za dużo – zawołała niemal gniewnie. – Głupia, chcesz, żeby cię zabił? Jeszcze z dziesięć minut i... – Nagle przeszła na włoski, wyrzucając z siebie obce mi, ale przepełnione gniewem słowa, będące najprawdopodobniej przekleństwami.
– Krwawisz. – Edward zmusił mnie, żebym na niego spojrzała. Ubranie i tak miałam w strzępach, oderwał więc kawałek bluzki, którą miałam na sobie, po czym mocno zacisnął materiał powyżej rozcięcia na moim nadgarstku. Widziałam, że stara się oddychać przez usta, Esme zaś trzymała się w bezpiecznej odległości, spoglądając na mnie z troską. – Nessie, jak się czujesz? – zapytał rzeczowo, nie miałam jednak szansy, żeby odpowiedzieć, bo w tym samym momencie podszedł do mnie zmartwiony Carlisle.
Poczułam się osaczona, poza tym cały czas bałam się o Gabriela.
– Wszystko w porządku, dziadku – zapewniłam go, chociaż to nie do końca była prawda, bo czułam się wyczerpana. A ja przynajmniej byłam przytomna. – Co z Gabrielem? Isabeau...
– Isabeau wszystko opisała nam po drodze – zapewnił mnie doktor, któremu chyba ulżyło, kiedy przekonał się, że czuję się na tyle dobrze, żeby próbować się z nim kłócić. – Wszystko będzie w porządku – obiecał mi, kucając przy Gabrielu, żeby ocenić sytuację.
Dosłownie nosiło mnie, tak bardzo byłam zaniepokojona, dlatego wyrwałam się Edwardowi i zachwiałam, bo nagle zakręciło mi się w głowie. Dopiero zaczynałam odczuwać skutki utraty krwi – podwójnej właściwie, bo przecież zaledwie kilka godzin temu to Drake ze mnie pił. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby po powrocie do domu, Carlisle stwierdził u mnie anemię.
Byłabym upadła, kiedy nagle Gabriel otworzył oczy i poderwał się gwałtownie, odpychając od siebie chcącego mu pomóc Carlisle'a. Ukochany wyciągną ręce i udało mu się mnie złapać, zanim upadłabym na ziemię. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja poczułam niewysłowioną ulgę.
– Już dobrze – zapewnił mnie. Zauważyłam grymas bólu na jego twarzy, kiedy pomagając mi odzyskać równowagę, naruszył złamaną rękę. – Poradzę sobie – uciął, odmawiając pomocy od kogokolwiek, zwłaszcza Carlisle'a, który chciał chyba coś zaproponować.
Chociaż wymagało to do niego mnóstwo wysiłku, nagle porwał mnie na ręce. Jego złamana ręka w tym momencie bezużyteczna, dlatego przyjął cały mój ciężar na drugie ramię. Objęłam go za szyję, zupełnie nie wiedząc już, jak przekonać go, żeby odpuścił i mnie postawił.
– Gabrielu... – zaczęłam.
Czule spojrzał mi w oczy.
– Cii... – Nachylił się, żeby skraść jeszcze jeden pocałunek. Odwzajemniłam go zupełnie machinalnie. – Już dobrze – powtórzył. – To już koniec. Wracamy do domu – oświadczył, uśmiechając się blado.
To była najcudowniejsza wiadomość, jaką tego dnia usłyszałam. Rozentuzjazmowana, pocałowałam go raz jeszcze, czując, że od teraz musi być już tylko lepiej. Błam bezpieczna, na dodatek miałam go przy sobie, a wkrótce bezpiecznie na świat miały przyjść nasze dzieci.
Teraz już musiało być dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa