16 stycznia 2013

Sto trzydzieści pięć

Renesmee
Poets of the Fall – „No end, no beginning”

W jednej chwili rozpętało się piekło. Gabriel rozejrzał się dookoła, uśmiechając się z wyższością. Krzyknęłam, kiedy niemal jednocześnie rzucili się na niego Cain i jeszcze jeden pół-wampir, którego imienia nie pamiętałam, ale mój ukochany nawet się nie zawahał – uskoczył, a potem znów wystrzelił strumień mocy, który zwalił z nóg obu jego przeciwników. Chociaż atak nie był wymierzony we mnie, wyczułam ułamek siły, którą się posłużył i włoski na rękach stanęły mi dęba.
Gabriel był potężny – krew, którą wypił, poświęcając życie przynajmniej dwójki z grupki tych dzieciaków, które zaatakował w lesie, wciąż działała, chociaż minęły przynajmniej dwa dni. Tym razem naprawdę przypominał mi mrocznego anioła zemsty, który zszedł na ziemię, gotów zabić każdego na swojej drodze, żeby się mścić. W jego ruchach przeważały gracja i zwinność, którymi dysponował rzadko który nieśmiertelny, o człowieku już nie wspominając, gdyby zaś wzrok mógł wyrządzać szkody, całe to miejsce trawiłby w tym momencie piekielny ogień.
Chłopak rozejrzał się i nasze spojrzenia się spotkały. Przeszedł mnie dreszcz nad którym nie byłam w stanie zapanować, w końcu też dotarło do mnie, co się dzieje. Przytomność momentalnie mi wróciła, kiedy zrozumiałam, że on naprawdę tutaj jest! Żywy, tuż na wyciągnięcie ręki. A i ja byłam prawdziwa, nie jakaś pozbawiona fizycznej powłoki kropla astralna, która może się pojawić, ale tak naprawdę jest niewiele więcej niż snem.
Jego wzrok złagodniał, determinacja zaś przybrała na sile. Przyszedł, bo go wezwałam i teraz zamierzał zrobić wszystko, byleby mnie stąd wydostać. To, że zwolniłam go z jakichkolwiek obietnic, teraz nie miało żadnego znaczenia. Gabriel nie uznawał takiego podarku, bo raz złożonej przysięgi zawsze dotrzymywał, obojętnie jak wiele miałaby go ona kosztować.
– Gabrielu, za tobą! – ostrzegłam go, ale niepotrzebnie, bo doskonale zdawał sobie świadomość z kolejnego ataku, tym razem bardziej przemyślanego. Cain wrócił do gry, odrobinę jedynie oszołomiony wejściem mojego ukochanego.
Gabriel zrobił unik i spróbował na niego odpowiedzieć, próbując wymierzyć chłopakowi cios w klatkę piersiową, ale tamten był na to przygotowany. Odskoczył, po czym przykucnął, żeby uniknąć kolejnego ciosu – tym razem w głowę. Jego dłonie dotknęły posadzki i nagle cały budynek zatrząsł się w posadach, dezorientując wszystkich obecnych.
Nagłe wstrząsy otrzeźwiły wszystkich, bo w sali zebrali się niemal wszyscy telepaci – brakowało jedynie Layli i Drake'a. Zwinna Bliss również włączyła się do ataku, jak na razie przede wszystkim krążąc wokół Gabriela, ale zachowując przy tym bezpieczną odległość; obserwowała, czekając na najdogodniejszy moment do ataku. Gdzieś mignęła mi ruda czupryna Dylana, oraz złote kosmyki Lilianne, która nagle zmaterializowała się w całym tym zamieszaniu.
Dostrzegłam ruch gdzieś obok siebie i przypomniałam sobie o Sebastienie. Wciąż klęczał, przyciskając dłonie do twarzy i okrągłymi ze zdumienia oczami wpatrując się w siejącego chaos wśród nieśmiertelnych Gabriela. Adrenalina, która krążyła w moich żyłach odkąd mężczyzna zgodził się bez mojej zgody spróbować przeprowadzić cesarskie cięcie, w końcu się na coś przydała, i udało mi się podnieść. Zerwałam się na równe nogi, rzucając wprost na lekarza, aż nazbyt dobrze pamiętając po której stoi stronie.
Nawet w takim stanie byłam zdolna poradzić sobie z człowiekiem, zwłaszcza, że ten nie spodziewał się mojego ataku. Warczałam wściekle, sama zaskoczona charkotem, który wydobywał się z mojego gardła, dociskając przy tym Sebastiena na podłogi. Jego tęczówki rozszerzyły się jeszcze bardziej.
– Ja... Proszę... – jęknął, kręcąc głową, bo spodziewał się chyba, że spróbuję zaatakować jego szyję. Nie miałam takiego zamiaru, chociaż instynkt podpowiadał mi, że to kusząca perspektywa, bo potrzebowałam siły i byłam spragniona. – Ja nie chciałem. Sama dobrze wiesz...
– Wiem jedynie, że jesteś cholernym kłamcą – odpowiedziałam ostro, ale puściłam go. Poderwał się pośpiesznie, ja jednak nie zamierzałam tak po prostu mu odpuścić – szarpnęłam za krępujący mnie łańcuch, podcinając mu nogi. Z jękiem upadł na ziemię, po czym znieruchomiał, chyba nie mając się tak szybko podnieść. – A niech to... – westchnęłam, bo takiego efektu się nie spodziewałam.
Szybko znów skupiłam się na chaosie dookoła. Utrzymanie równowagi okazało się wybitnie trudnym zadaniem, bynajmniej nie dlatego, że olbrzymi brzuch ciągnął mnie do przodu. Ziemia raz po raz drżała, zdradzając wściekłość jej pana i zmuszając mnie do tego, żebym trzymała się blisko ściany.
Przeniosłam wzrok na Gabriela i zamarłam, kiedy zobaczyłam z kim walczy. Z jego wcześniejszych przeciwników pozostał jedynie Cain – on jeden nie zamierzał odpuścić, być może licząc, że jeśli znów się popisze, Lawrence to doceni. Pozostali trzymali się z boku, ale nie dlatego, że Gabriel ich pokonał. Dostrzegłam co prawda Beccę i jeszcze jedną nieśmiertelną, być może słynną Eve abo Margaret, leżące na ziemi bez ruchu – być może były martwe, sądząc po nienaturalnie wykręconej głowie jednej z nich. Reszta jednak była jak najbardziej przytomna, powód ich bezczynności jednak był inny.
Do walki włączyła się Taylor.
Przypominało to śmiertelny taniec, żadne z nich bowiem nie zamierzało odpuścić. To była walka na śmierć i życie, którą każde z nich miało szanse wygrać. Taylor przypominała rozwścieczone tornado, ale złość nie sprawiała, że jej ataki nie były przemyślane – wręcz przeciwnie, bo Gabriel wydawał się ledwo ich unikać. Sam atakował z równie wielką zawziętością, wręcz emitując złością i pragnieniem mordu. Ich emocje były niemal namacalne i przerażały.
Atak, unik, kontra – system ten powtarzał się regularnie, w efekcie dając niezwykły pokaz, którego finał mógł szokować. Tym bardziej, że Cain non stop stosował swoje sztuczki, naturalnie na korzyść Taylor, i Gabriel już kilka razy wylądował na podłodze, omal nie przypłacając tego życiem. Za każdym razem ktoś krzyczał, a ja z późnieniem uświadomiłam sobie, że dźwięk ten wydobywa się z moich ust.
Kolejny wstrząs. Gabriel się zachwiał, Taylor zaś wyskoczyła w górę, dzięki czemu dar Cain'a jej nie zaszkodził. Czułam, że dodatkowo używa mocy, a jednak całkiem zszokowało mnie zachowanie odłamków tynku i szkła, które przez trzęsienie ziemi walały się na podłodze – wszystkie unosiły się nad ziemią, wirując dookoła walczącej dwójki i w każdej chwili mogąc posłużyć jako śmiercionośna broń.
Gabriel odskoczył, ale tym razem okazał się zbyt wolny – Taylor udało się uderzyć go w ramię. Dźwięk, który wtedy usłyszałam miał do końca życia dręczyć mnie w koszmarach – upiorny trzask pękającej kości, który dosłownie wypalił się w moim umyśle. Teraz już nie tylko krzyczałam, ale wręcz szlochałam i chyba zaczynałam wpadać w histerię. Zraniła go! Teraz go zraniła, a w następnej kolejności mogła zabić!
Jeśli Gabriel cokolwiek poczuł, okazał się zaskakująco wytrzymałym. Ból musiał być okropny, a jednak nie powstrzymał go przed kontratakiem; przyciskając bezwładną rękę do piersi, rzucił się Taylor do gardła. Dziewczyna musiała się tego nie spodziewać, bo nie odskoczyła, kiedy zaś zderzyli się ze sobą i wylądowali na podłodze, straciła kontrolę nad odłamkami. Grad szkła, tynku i drewna posypał się na oboje, do mnie zaś doszedł słodki zapach krwi.
Ziemia zatrzęsła się jeszcze bardziej gwałtownie, niż do tej pory, zdradzając, że Cain'owi również puściły nerwy. Stary budynek nie wytrzymał tym razem i nagle podłoga się zarwała, pochłaniając nie tylko najbliżej stojących nieśmiertelnych, ale i walczących Gabriela oraz Taylor.
– Gabriel! – wrzasnęłam, całkiem już nad sobą nie panując. Wszystko się trzęsło, chmura pyłów i kurzu utrudniała zobaczenie czegokolwiek, dodatkowo zasypując oczy. Płakałam, ocierając je gniewnymi ruchami, ale nigdzie nie widziałam ukochanego. – Gabriel! – powtórzyłam.
W tamtej chwili poczułam wściekłość tak wielką, że aż dziw, że moje ciało zdołało ją wytrzymać i nie rozpadło się na kawałki. Skrzywdzili go. Spadł, być może już... Nie potrafiłam dokończyć tej myśli, ale wystarczyła, żeby mnie oszołomić. Ból, który nagle poczułam, był tak silny, że omal nie zgięłam się wpół i nie zaczęłam krzyczeć, żeby ktoś mnie zabił.
Zabili go. O mój Boże, zabili go!
Ale wraz z bólem przyszły wściekłość i pragnienie zemsty. Trzęsienie ziemi się skończyło, podniosłam się więc, stając wyprostowania niczym struna. Zrobiłam krok do przodu i omal nie potknęłam się z powodu łańcucha, który krępował moją kostkę. Rozszlochałam się jeszcze bardziej, tym razem z irytacji, po czym jednak spróbowałam szarpnięciem oderwać żelazo od ściany, ale równie dobrze mogłabym siłować się z Emmettem – marny trud.
Teraz już nie byłam tak po prostu zła – ja wpadłam w furię. Ocierając łzy wściekłości, nagle po prostu uwolniłam emocje, które zdawały się rozsadzać mnie od środka. Potężna fala mocy rozeszła się dookoła, zwalając z nóg nie tylko mnie, ale i tych, którzy mieli szczęście nie zapaść się wraz z podłogą. Sama również wylądowałam na ziemi, całkowicie oszołomiona energią, która mnie wypełniała.
Nauczyłam się kontrolować moc.
Już nie potrzebowałam głębokiego skupienia, żeby ją czuć. Nagle stało się to dla mnie równie naturalne, co oddychanie. Ona po prostu była, czułam ją i mogłam nią manipulować, rozproszyć albo skumulować, jeśli tylko bym zapragnęła. Nie ja miałam się pod nią podporządkować, ale ona we mnie.
Wbiłam wzrok w obręcz na mojej kostce i kolejny raz zmusiłam energię, żeby potężnym uderzeniem rozeszła się poza moje ciało. Żelazna bransoleta pękła i po prostu opadła, a ja w końcu byłam wolna. Niczym w transie podniosłam się i pośpiesznym krokiem ruszyłam przed siebie, gotowa zabić każdego, kto spróbuje stanąć na mojej drodze.
Zabili go, zabili...
Spojrzenia moje i Cain'a się spotkały. Był jednym z tych szczęściarzy, którzy zostali na piętrze i teraz patrzył na mnie gniewnie. W jednej chwili skoczył przed siebie, zupełnie nie biorąc pod uwagę, że w ciąży i szoku mogłabym się bronić. To był błąd, poważny na dodatek, o czym miał się niemal natychmiast przekonać.
Nie zdążył nawet mnie zadrasnąć – w jednej chwili został odrzucony do tyłu z taką siłą, że przeleciał przez całą halę, z siłą uderzając w przeciwległą ścianę. Uderzenie było tak silne, że ściana rozpadła się pod jego ciężarem, osłabiona wcześniej wstrząsami, które sam wywołał. Kiedy gruzy opadły, mogłam przekonać się, że ściana przez którą chłopak wypadł, była jedną z zewnętrznych budynku – przez dziurę wlewało się anemiczne wieczorne światło, w oddali zaś widziałam drzewa. Widziałam już wcześniej, jak wysoko było stąd do ziemi, dlatego nie miałam pojęcia, czy Cain przeżył upadek.
Wciąż w szoku, nie byłam nawet w stanie przejąć się, że w tym momencie prawdopodobnie kogoś zabiłam.
– Uważaj! – usłyszałam, więc momentalnie odwróciłam się, nawet nie zastanawiałam się, kto do mnie woła.
Akurat żeby zobaczyć, jak ciemnowłosa pół-wampirzyca rzuca się na mnie z dzikim wrzaskiem, który powodował, że serce omal mi nie stanęło. Chociaż nie miałam czasu, żeby się przyjrzeć przeciwniczce, podświadomie wiedziałam, że to Margaret – któż inny mógł tak bardzo cierpieć po tym, co spotkało Cain'a, jeśli nie jego siostra?
Nie zdążyłam nawet spróbować się bronić – dziewczyna była zbyt szybko, ja zaś zareagowałam z opóźnieniem. Ostatnim, co zdołałam pomyśleć to to, że za chwilę zginę, kiedy nagle...
Sebastien dosłownie wyrósł przede mną, rzucając się wprost na Margaret. To omal nie ścięło dziewczyny z nóg, udało jej się jednak utrzymać równowagę. Jednym celnym ciosem odrzuciła od siebie marnego człowieka, który stanął w mojej obronie. Jak nic miała połamać mu żebra, ale nie to było najgorsze.
Mój umysł przez moment nie potrafił zinterpretować tego, co się stało, kiedy Sebastien został pchnięty na jedną z rozstawionych przez Taylor pułapek. Poczułam, że robi mi się nie dobrze, kiedy zawieszone w przejściach druty...
Kiedy one...
Czując, że zaraz zwymiotuję, po prostu odwróciłam wzrok i rzuciłam się do ucieczki, niezdolna zmierzyć się z tak gwałtowną śmiercią kogoś, kto staną w mojej obronie. Sebastien! Zdradził mnie, a teraz...?
Och nie, nie mogłam o tym myśleć!
– Wracaj tu, ty mała dziwko! – Margaret nie zamierzała tak łatwo mi odpuścić. Ponownie zaatakowała, jakoś jednak udało mi się odskoczyć. – Zabiłaś go! Zabiłaś mojego brata! – wykrzyknęła histerycznie, robiąc wszystko, byleby w jakikolwiek sposób mnie dosięgnąć.
Spróbowała chwycić mnie za szyję, ale w tym samym momencie o coś się potknęłam i jak długa wylądowałam na ziemi; w ostatniej chwili udało mi się wyciągnąć ręce przed siebie i zamortyzować upadek tak, żeby nie uderzyć się w brzuch. Cokolwiek czułam, musiałam żyć – tak długo, jak ode mnie zależało los moich dzieci. Dopiero kiedy miały być bezpieczne, miałam być w stanie być może nawet umrzeć w spokoju.
Pośpiesznie spróbowałam się podnieść, kiedy doszło mnie wściekłe warknięcie Margaret. Coś małego i białego śmignęło mi tuż przed nosem, rzucając się wprost na nieśmiertelną. Odwróciłam się, żeby zorientować się, co się dzieje i z niedowierzaniem uświadomiłam sobie, że to Alba. Kotka zatopiła pazurki w ramieniu mojej niedoszłej oprawczyni, skutecznie odciągając ją ode mnie.
Nie miałam czasu, żeby zastanawiać się nad tym, skąd Alba wzięła się w tym miejscu. Już dawno ustaliliśmy z Gabrielem, że z kociną jest coś nie tak – pojawiała się i znikała, poza tym zawsze wiedziała, kiedy coś mi groziło. Gabriel kiedyś powiedział nawet, że jest moją opiekunką...
Gabriel...
Poderwałam się na równe nogi i korzystając z tego, że Margaret ma trudności z zapanowaniem nad rozszalałą kotką, rzuciłam się biegiem w stronę korytarza, którym wcześniej usiłowałam uciec. Dzięki Bogu, zarwana podłoga nie odcięła do niego drogi, wkrótce więc opuściłam wypełnione przemocą i chaosem pomieszczenie, jak szalona pędząc przez opustoszały korytarz, pełen pozamykanych pokoi. Dobrze pamiętałam, którędy szłam, kiedy natknęłam się na okno, teraz więc niemal instynktownie brałam kolejne zakręty.
Schody. Wcześniej je zignorowałam, tym razem jednak nie zamierzałam popełnić tego błędu. Chwyciłam się poręczy, żeby móc wyhamować, po czym pobiegłam w dół, potykając się i przeskakując po kilka stopni na raz. Na każdym kolejnym piętrze nasłuchiwałam, ale wszystko wskazywało na to, że dat Cain'a wyrządził więcej szkód, niż mogłabym się spodziewać.
Dopiero na parterze (tak przynajmniej zakładałam) usłyszałam ciche jęki, skierowałam się więc w stronę źródła dźwięku. To, co zobaczyłam, wręcz szokowało. W sali, która kiedyś musiała być jakąś recepcją albo czymś w tym rodzaju, już nie było sufitu – wszyscy, których pochłonęła zarywająca się podłoga, wylądowali na samym dole. Ciężko było mi stwierdzić, którzy są martwi, a którzy nieprzytomni, zresztą to nie było istotne.
Najważniejsze, że niektórzy żyli. Dostrzegłam Bliss, która z trudem usiłowała się podnieść; była poobijana i przygnieciona czymś, co od biedy można było jeszcze nazwać szafą, ale żyła. Zielone tęczówki na moment spoczęły na mnie, ale dziewczyna nie zaczęła przez to wyrywać się do walki – po prostu na mnie spojrzała, po czym wróciła do walki z przygniatającym ją meblem.
Gabriela i Taylor nigdzie nie było.
Serce zabiło mi mocniej, nogi zaś nagle się pode mną ugięły i musiałam przytrzymać się ściany. Żył! Musiał żyć, na dodatek być w stanie się poruszać – po prostu musiał; rozczarowanie by mnie zabiło.
Wzięłam kilka głębszych wdechów wypełnionego kurzem powietrza, po czym wybiegłam z recepcji, ale nie po to, żeby szukać wyjścia. Nasłuchiwałam, telepatycznie i na głos nawołując ukochanego w nadziei, że jakimś cudem mnie usłyszy i odpowie, tym samym podpowiadając mi, gdzie powinnam biec. Niestety, bez skutku, przez co powoli zaczynała ogarniać mnie rozpacz.
Wtedy usłyszałam jakiś hałas – huk i niewyraźne głosy, w tym jeden męski. Chociaż świadomość, że Gabriel żyje, wpłynęła na mnie kojąco, przez co adrenalina przestawała działam i powoli ogarniało mnie zmęczenie, najszybciej jak potrafiłam pobiegłam w kierunku z którego dochodziły głosy. Natrafiłam na kolejne schody, prowadzące najprawdopodobniej do piwnicy, ale nie wahałam się nawet sekundy i po prostu z nich skorzystałam.
Niewiele widziałam, ale zauważyłam ciemne plamy na ścianach i stopniach, co momentalnie skojarzyło mi się z krwią. Zaniepokojona, ruszyłam tym śladem, na oślep podążając przed siebie walcząc ze strachem, zmęczeniem i znacznym ograniczeniem ruchów, spowodowanym ciążą.
Nie widziałam wiele. Byłaś bardzo rozproszona, poza tym w miejscu w którym się znajdowałaś było bardzo ciemno. Czułaś się… zmęczona, przypomniałam sobie nagle słowa Isabeau, tak wyraźnie, jakby dziewczyna stała przy mnie i szeptała mi do ucha. Czułam jedynie twoją determinację i postanowienie, by ochronić to na czym tak bardzo ci zależało, nawet kosztem własnego życia. Widziałam zamieszanie, może nawet jakiś bardzo gęsty dym. Wszędzie panował chaos i właściwie do tej pory nie wiem, co konkretnie tam ci zagrażało. W pewnym momencie wszystko najzwyczajniej w świecie się rozprysło...
To już, uświadomiłam sobie nagle, czując jak wstrząsa mną dreszcz przerażenia. Jeśli tam pójdę, umrę, zrozumiałam, a jednak nie zwolniłam kroku ani nie zatrzymałam się. Tam był Gabriel.
Zważając na każdy krok, pokonałam ostatnie metry. W końcu rozbiło się nieco jaśniej, ale wciąż musiałam wysilić wszystkie zmysły, żeby cokolwiek zobaczyć albo usłyszeć. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jestem w ogromnej kotłowni, a jedynym źródłem światła jest ogień, buchający z wysłużonego pieca, który ogrzewał cały budynek, dostarczając mu energii.
Gabriel i Taylor byli wyczerpani. Stali naprzeciwko siebie, oboje poobijani i ranni, mój ukochany dodatkowo ze złamaną ręką. Żadne z nich nie miało już siły do dalszej walki, a jednak żadne z nich nie zamierzało odpuścić, tak długo jak drugie było żywe. To było szalone, ale wiedziałam, że nie uda mi się tego przerwać.
– Przyszedłeś sam. – Taylor spojrzała na swojego przeciwnika. – Jak bardzo szalonym trzeba być, żeby tak postąpić? – zapytała.
– Jak bardzo szalonym trzeba być, żeby spróbować odebrać mi rodzinę? – odparował. – Spróbowałaś skrzywdzić Renesmee i moje dzieci. Teraz za to zapłacisz – oświadczył, a potem po prostu skoczył do przodu.
Taylor z trudem uniknęła ataku, po czym podhaczyła Gabriela, dociskając go do ziemi. Z premedytacją uderzyła go w ranną rękę; kiedy wyrwał mu się okrzyk bólu i wściekłości, wyraźnie poczuła przyjemność.
A potem zatopiła zęby w jego szyi. Stałam, jak sparaliżowana, mogąc bezradnie patrzeć, jak ta sadystka się nad nim znęca i pije jego krew, odbierając mu ją siłą. Wiedziałam, że dla Gabriela nie ma większego upokorzenia, jak pozwolić, żeby wykorzystała go w ten sposób.
Znów poczułam złość i udało mi się ruszyć z miejsca. Rzuciłam się do przodu, nie zastanawiając nad konsekwencjami. Moje wejście zwróciło uwagę obojga; Taylor odepchnęła Gabriela i z drapieżnym uśmiechem spojrzała wprost w moją stronę, wyraźnie z obrotu spraw zadowolona.
– A więc dobrze. Zabiję ją na twoich oczach – wyszeptała, spoglądając z góry na wyczerpanego Gabriela. – Kto wie, może jeszcze będziesz mnie błagał o śmierć. Chętnie się nad tobą zlituję – zapewniła go.
Zaatakowała, wciąż mając w sobie zaskakująco dużo siły. Nie próbowała walczyć ze mną wręcz; poczułam przepływ mocy, a potem potężna fala energii została wysłana wprost w moją stronę.
Zareagowałam instynktownie i po prostu odpowiedziałam tym samym. Dwa potężne uderzenia mocy zderzyły się ze sobą, reagując tak gwałtownie, że nagle znów wszystko zadrżało i wcale nie zdziwiłabym się, gdyby budynek ostatecznie się zawalił, przysypując nas wszystkich. Nic podobnego się nie stało, ale tak potężne uderzenie nie mogło nie pociągnąć za sobą konsekwencji.
Stary piec już na początku wydał mi się niebezpieczny, nie doceniałam jednak tego, co może się stać. Ogień nagle przybrał na sile, sprzęt zaś wydał z siebie dźwięk, który przypominał rozrywanie wampirzego ciała na kawałki – upiorny, metaliczny i bardzo charakterystycznym.
A potem wizja Isabeau się spełniła i wszystko eksplodowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa