Renesmee
♪ Poets of the Fall – „No end, no beginning”
W jednej chwili rozpętało się
piekło. Gabriel rozejrzał się dookoła, uśmiechając się z wyższością.
Krzyknęłam, kiedy niemal jednocześnie rzucili się na niego Cain i jeszcze
jeden pół-wampir, którego imienia nie pamiętałam, ale mój ukochany nawet się
nie zawahał – uskoczył, a potem znów wystrzelił strumień mocy, który
zwalił z nóg obu jego przeciwników. Chociaż atak nie był wymierzony we
mnie, wyczułam ułamek siły, którą się posłużył i włoski na rękach stanęły
mi dęba.
Gabriel był
potężny – krew, którą wypił, poświęcając życie przynajmniej dwójki z grupki
tych dzieciaków, które zaatakował w lesie, wciąż działała, chociaż minęły
przynajmniej dwa dni. Tym razem naprawdę przypominał mi mrocznego anioła
zemsty, który zszedł na ziemię, gotów zabić każdego na swojej drodze, żeby się
mścić. W jego ruchach przeważały gracja i zwinność, którymi
dysponował rzadko który nieśmiertelny, o człowieku już nie wspominając,
gdyby zaś wzrok mógł wyrządzać szkody, całe to miejsce trawiłby w tym
momencie piekielny ogień.
Chłopak
rozejrzał się i nasze spojrzenia się spotkały. Przeszedł mnie dreszcz nad
którym nie byłam w stanie zapanować, w końcu też dotarło do mnie, co
się dzieje. Przytomność momentalnie mi wróciła, kiedy zrozumiałam, że on
naprawdę tutaj jest! Żywy, tuż na wyciągnięcie ręki. A i ja byłam
prawdziwa, nie jakaś pozbawiona fizycznej powłoki kropla astralna, która może
się pojawić, ale tak naprawdę jest niewiele więcej niż snem.
Jego wzrok
złagodniał, determinacja zaś przybrała na sile. Przyszedł, bo go wezwałam i teraz
zamierzał zrobić wszystko, byleby mnie stąd wydostać. To, że zwolniłam go z jakichkolwiek
obietnic, teraz nie miało żadnego znaczenia. Gabriel nie uznawał takiego
podarku, bo raz złożonej przysięgi zawsze dotrzymywał, obojętnie jak wiele
miałaby go ona kosztować.
– Gabrielu,
za tobą! – ostrzegłam go, ale niepotrzebnie, bo doskonale zdawał sobie
świadomość z kolejnego ataku, tym razem bardziej przemyślanego. Cain
wrócił do gry, odrobinę jedynie oszołomiony wejściem mojego ukochanego.
Gabriel
zrobił unik i spróbował na niego odpowiedzieć, próbując wymierzyć
chłopakowi cios w klatkę piersiową, ale tamten był na to przygotowany.
Odskoczył, po czym przykucnął, żeby uniknąć kolejnego ciosu – tym razem w głowę.
Jego dłonie dotknęły posadzki i nagle cały budynek zatrząsł się w posadach,
dezorientując wszystkich obecnych.
Nagłe
wstrząsy otrzeźwiły wszystkich, bo w sali zebrali się niemal wszyscy
telepaci – brakowało jedynie Layli i Drake'a. Zwinna Bliss również
włączyła się do ataku, jak na razie przede wszystkim krążąc wokół Gabriela, ale
zachowując przy tym bezpieczną odległość; obserwowała, czekając na
najdogodniejszy moment do ataku. Gdzieś mignęła mi ruda czupryna Dylana, oraz
złote kosmyki Lilianne, która nagle zmaterializowała się w całym tym
zamieszaniu.
Dostrzegłam
ruch gdzieś obok siebie i przypomniałam sobie o Sebastienie. Wciąż
klęczał, przyciskając dłonie do twarzy i okrągłymi ze zdumienia oczami
wpatrując się w siejącego chaos wśród nieśmiertelnych Gabriela.
Adrenalina, która krążyła w moich żyłach odkąd mężczyzna zgodził się bez
mojej zgody spróbować przeprowadzić cesarskie cięcie, w końcu się na coś
przydała, i udało mi się podnieść. Zerwałam się na równe nogi, rzucając
wprost na lekarza, aż nazbyt dobrze pamiętając po której stoi stronie.
Nawet w takim
stanie byłam zdolna poradzić sobie z człowiekiem, zwłaszcza, że ten nie
spodziewał się mojego ataku. Warczałam wściekle, sama zaskoczona charkotem,
który wydobywał się z mojego gardła, dociskając przy tym Sebastiena na
podłogi. Jego tęczówki rozszerzyły się jeszcze bardziej.
– Ja...
Proszę... – jęknął, kręcąc głową, bo spodziewał się chyba, że spróbuję
zaatakować jego szyję. Nie miałam takiego zamiaru, chociaż instynkt podpowiadał
mi, że to kusząca perspektywa, bo potrzebowałam siły i byłam spragniona. –
Ja nie chciałem. Sama dobrze wiesz...
– Wiem
jedynie, że jesteś cholernym kłamcą – odpowiedziałam ostro, ale puściłam go.
Poderwał się pośpiesznie, ja jednak nie zamierzałam tak po prostu mu odpuścić –
szarpnęłam za krępujący mnie łańcuch, podcinając mu nogi. Z jękiem upadł
na ziemię, po czym znieruchomiał, chyba nie mając się tak szybko podnieść. – A niech
to... – westchnęłam, bo takiego efektu się nie spodziewałam.
Szybko znów
skupiłam się na chaosie dookoła. Utrzymanie równowagi okazało się wybitnie
trudnym zadaniem, bynajmniej nie dlatego, że olbrzymi brzuch ciągnął mnie do
przodu. Ziemia raz po raz drżała, zdradzając wściekłość jej pana i zmuszając
mnie do tego, żebym trzymała się blisko ściany.
Przeniosłam
wzrok na Gabriela i zamarłam, kiedy zobaczyłam z kim walczy. Z jego
wcześniejszych przeciwników pozostał jedynie Cain – on jeden nie zamierzał
odpuścić, być może licząc, że jeśli znów się popisze, Lawrence to doceni.
Pozostali trzymali się z boku, ale nie dlatego, że Gabriel ich pokonał.
Dostrzegłam co prawda Beccę i jeszcze jedną nieśmiertelną, być może słynną
Eve abo Margaret, leżące na ziemi bez ruchu – być może były martwe, sądząc po
nienaturalnie wykręconej głowie jednej z nich. Reszta jednak była jak
najbardziej przytomna, powód ich bezczynności jednak był inny.
Do walki
włączyła się Taylor.
Przypominało
to śmiertelny taniec, żadne z nich bowiem nie zamierzało odpuścić. To była
walka na śmierć i życie, którą każde z nich miało szanse wygrać.
Taylor przypominała rozwścieczone tornado, ale złość nie sprawiała, że jej
ataki nie były przemyślane – wręcz przeciwnie, bo Gabriel wydawał się ledwo ich
unikać. Sam atakował z równie wielką zawziętością, wręcz emitując złością i pragnieniem
mordu. Ich emocje były niemal namacalne i przerażały.
Atak, unik,
kontra – system ten powtarzał się regularnie, w efekcie dając niezwykły
pokaz, którego finał mógł szokować. Tym bardziej, że Cain non stop stosował
swoje sztuczki, naturalnie na korzyść Taylor, i Gabriel już kilka razy
wylądował na podłodze, omal nie przypłacając tego życiem. Za każdym razem ktoś
krzyczał, a ja z późnieniem uświadomiłam sobie, że dźwięk ten
wydobywa się z moich ust.
Kolejny
wstrząs. Gabriel się zachwiał, Taylor zaś wyskoczyła w górę, dzięki czemu
dar Cain'a jej nie zaszkodził. Czułam, że dodatkowo używa mocy, a jednak
całkiem zszokowało mnie zachowanie odłamków tynku i szkła, które przez
trzęsienie ziemi walały się na podłodze – wszystkie unosiły się nad ziemią,
wirując dookoła walczącej dwójki i w każdej chwili mogąc posłużyć
jako śmiercionośna broń.
Gabriel
odskoczył, ale tym razem okazał się zbyt wolny – Taylor udało się uderzyć go w ramię.
Dźwięk, który wtedy usłyszałam miał do końca życia dręczyć mnie w koszmarach
– upiorny trzask pękającej kości, który dosłownie wypalił się w moim
umyśle. Teraz już nie tylko krzyczałam, ale wręcz szlochałam i chyba
zaczynałam wpadać w histerię. Zraniła go! Teraz go zraniła, a w następnej
kolejności mogła zabić!
Jeśli
Gabriel cokolwiek poczuł, okazał się zaskakująco wytrzymałym. Ból musiał być
okropny, a jednak nie powstrzymał go przed kontratakiem; przyciskając
bezwładną rękę do piersi, rzucił się Taylor do gardła. Dziewczyna musiała się
tego nie spodziewać, bo nie odskoczyła, kiedy zaś zderzyli się ze sobą i wylądowali
na podłodze, straciła kontrolę nad odłamkami. Grad szkła, tynku i drewna
posypał się na oboje, do mnie zaś doszedł słodki zapach krwi.
Ziemia
zatrzęsła się jeszcze bardziej gwałtownie, niż do tej pory, zdradzając, że
Cain'owi również puściły nerwy. Stary budynek nie wytrzymał tym razem i nagle
podłoga się zarwała, pochłaniając nie tylko najbliżej stojących
nieśmiertelnych, ale i walczących Gabriela oraz Taylor.
– Gabriel! –
wrzasnęłam, całkiem już nad sobą nie panując. Wszystko się trzęsło, chmura
pyłów i kurzu utrudniała zobaczenie czegokolwiek, dodatkowo zasypując
oczy. Płakałam, ocierając je gniewnymi ruchami, ale nigdzie nie widziałam
ukochanego. – Gabriel! – powtórzyłam.
W tamtej
chwili poczułam wściekłość tak wielką, że aż dziw, że moje ciało zdołało ją
wytrzymać i nie rozpadło się na kawałki. Skrzywdzili go. Spadł, być może już...
Nie potrafiłam dokończyć tej myśli, ale wystarczyła, żeby mnie oszołomić. Ból,
który nagle poczułam, był tak silny, że omal nie zgięłam się wpół i nie
zaczęłam krzyczeć, żeby ktoś mnie zabił.
Zabili
go. O mój Boże, zabili go!
Ale wraz z bólem
przyszły wściekłość i pragnienie zemsty. Trzęsienie ziemi się skończyło,
podniosłam się więc, stając wyprostowania niczym struna. Zrobiłam krok do
przodu i omal nie potknęłam się z powodu łańcucha, który krępował
moją kostkę. Rozszlochałam się jeszcze bardziej, tym razem z irytacji, po
czym jednak spróbowałam szarpnięciem oderwać żelazo od ściany, ale równie
dobrze mogłabym siłować się z Emmettem – marny trud.
Teraz już
nie byłam tak po prostu zła – ja wpadłam w furię. Ocierając łzy
wściekłości, nagle po prostu uwolniłam emocje, które zdawały się rozsadzać mnie
od środka. Potężna fala mocy rozeszła się dookoła, zwalając z nóg nie
tylko mnie, ale i tych, którzy mieli szczęście nie zapaść się wraz z podłogą.
Sama również wylądowałam na ziemi, całkowicie oszołomiona energią, która mnie
wypełniała.
Nauczyłam
się kontrolować moc.
Już nie
potrzebowałam głębokiego skupienia, żeby ją czuć. Nagle stało się to dla mnie
równie naturalne, co oddychanie. Ona po prostu była, czułam ją i mogłam
nią manipulować, rozproszyć albo skumulować, jeśli tylko bym zapragnęła. Nie ja
miałam się pod nią podporządkować, ale ona we mnie.
Wbiłam
wzrok w obręcz na mojej kostce i kolejny raz zmusiłam energię, żeby
potężnym uderzeniem rozeszła się poza moje ciało. Żelazna bransoleta pękła i po
prostu opadła, a ja w końcu byłam wolna. Niczym w transie
podniosłam się i pośpiesznym krokiem ruszyłam przed siebie, gotowa zabić
każdego, kto spróbuje stanąć na mojej drodze.
Zabili
go, zabili...
Spojrzenia
moje i Cain'a się spotkały. Był jednym z tych szczęściarzy, którzy
zostali na piętrze i teraz patrzył na mnie gniewnie. W jednej chwili
skoczył przed siebie, zupełnie nie biorąc pod uwagę, że w ciąży i szoku
mogłabym się bronić. To był błąd, poważny na dodatek, o czym miał się
niemal natychmiast przekonać.
Nie zdążył
nawet mnie zadrasnąć – w jednej chwili został odrzucony do tyłu z taką
siłą, że przeleciał przez całą halę, z siłą uderzając w przeciwległą
ścianę. Uderzenie było tak silne, że ściana rozpadła się pod jego ciężarem,
osłabiona wcześniej wstrząsami, które sam wywołał. Kiedy gruzy opadły, mogłam
przekonać się, że ściana przez którą chłopak wypadł, była jedną z zewnętrznych
budynku – przez dziurę wlewało się anemiczne wieczorne światło, w oddali
zaś widziałam drzewa. Widziałam już wcześniej, jak wysoko było stąd do ziemi,
dlatego nie miałam pojęcia, czy Cain przeżył upadek.
Wciąż w szoku,
nie byłam nawet w stanie przejąć się, że w tym momencie
prawdopodobnie kogoś zabiłam.
– Uważaj! –
usłyszałam, więc momentalnie odwróciłam się, nawet nie zastanawiałam się, kto
do mnie woła.
Akurat żeby
zobaczyć, jak ciemnowłosa pół-wampirzyca rzuca się na mnie z dzikim
wrzaskiem, który powodował, że serce omal mi nie stanęło. Chociaż nie miałam
czasu, żeby się przyjrzeć przeciwniczce, podświadomie wiedziałam, że to Margaret
– któż inny mógł tak bardzo cierpieć po tym, co spotkało Cain'a, jeśli nie jego
siostra?
Nie
zdążyłam nawet spróbować się bronić – dziewczyna była zbyt szybko, ja zaś
zareagowałam z opóźnieniem. Ostatnim, co zdołałam pomyśleć to to, że za
chwilę zginę, kiedy nagle...
Sebastien
dosłownie wyrósł przede mną, rzucając się wprost na Margaret. To omal nie
ścięło dziewczyny z nóg, udało jej się jednak utrzymać równowagę. Jednym
celnym ciosem odrzuciła od siebie marnego człowieka, który stanął w mojej
obronie. Jak nic miała połamać mu żebra, ale nie to było najgorsze.
Mój umysł
przez moment nie potrafił zinterpretować tego, co się stało, kiedy Sebastien
został pchnięty na jedną z rozstawionych przez Taylor pułapek. Poczułam,
że robi mi się nie dobrze, kiedy zawieszone w przejściach druty...
Kiedy
one...
Czując, że
zaraz zwymiotuję, po prostu odwróciłam wzrok i rzuciłam się do ucieczki,
niezdolna zmierzyć się z tak gwałtowną śmiercią kogoś, kto staną w mojej
obronie. Sebastien! Zdradził mnie, a teraz...?
Och nie,
nie mogłam o tym myśleć!
– Wracaj
tu, ty mała dziwko! – Margaret nie zamierzała tak łatwo mi odpuścić. Ponownie
zaatakowała, jakoś jednak udało mi się odskoczyć. – Zabiłaś go! Zabiłaś mojego
brata! – wykrzyknęła histerycznie, robiąc wszystko, byleby w jakikolwiek
sposób mnie dosięgnąć.
Spróbowała
chwycić mnie za szyję, ale w tym samym momencie o coś się potknęłam i jak
długa wylądowałam na ziemi; w ostatniej chwili udało mi się wyciągnąć ręce
przed siebie i zamortyzować upadek tak, żeby nie uderzyć się w brzuch.
Cokolwiek czułam, musiałam żyć – tak długo, jak ode mnie zależało los moich
dzieci. Dopiero kiedy miały być bezpieczne, miałam być w stanie być może
nawet umrzeć w spokoju.
Pośpiesznie
spróbowałam się podnieść, kiedy doszło mnie wściekłe warknięcie Margaret. Coś
małego i białego śmignęło mi tuż przed nosem, rzucając się wprost na
nieśmiertelną. Odwróciłam się, żeby zorientować się, co się dzieje i z niedowierzaniem
uświadomiłam sobie, że to Alba. Kotka zatopiła pazurki w ramieniu mojej
niedoszłej oprawczyni, skutecznie odciągając ją ode mnie.
Nie miałam
czasu, żeby zastanawiać się nad tym, skąd Alba wzięła się w tym miejscu.
Już dawno ustaliliśmy z Gabrielem, że z kociną jest coś nie tak – pojawiała
się i znikała, poza tym zawsze wiedziała, kiedy coś mi groziło. Gabriel
kiedyś powiedział nawet, że jest moją opiekunką...
Gabriel...
Poderwałam
się na równe nogi i korzystając z tego, że Margaret ma trudności z zapanowaniem
nad rozszalałą kotką, rzuciłam się biegiem w stronę korytarza, którym
wcześniej usiłowałam uciec. Dzięki Bogu, zarwana podłoga nie odcięła do niego
drogi, wkrótce więc opuściłam wypełnione przemocą i chaosem pomieszczenie,
jak szalona pędząc przez opustoszały korytarz, pełen pozamykanych pokoi. Dobrze
pamiętałam, którędy szłam, kiedy natknęłam się na okno, teraz więc niemal
instynktownie brałam kolejne zakręty.
Schody.
Wcześniej je zignorowałam, tym razem jednak nie zamierzałam popełnić tego
błędu. Chwyciłam się poręczy, żeby móc wyhamować, po czym pobiegłam w dół,
potykając się i przeskakując po kilka stopni na raz. Na każdym kolejnym
piętrze nasłuchiwałam, ale wszystko wskazywało na to, że dat Cain'a wyrządził
więcej szkód, niż mogłabym się spodziewać.
Dopiero na
parterze (tak przynajmniej zakładałam) usłyszałam ciche jęki, skierowałam się
więc w stronę źródła dźwięku. To, co zobaczyłam, wręcz szokowało. W sali,
która kiedyś musiała być jakąś recepcją albo czymś w tym rodzaju, już nie
było sufitu – wszyscy, których pochłonęła zarywająca się podłoga, wylądowali na
samym dole. Ciężko było mi stwierdzić, którzy są martwi, a którzy
nieprzytomni, zresztą to nie było istotne.
Najważniejsze,
że niektórzy żyli. Dostrzegłam Bliss, która z trudem usiłowała się
podnieść; była poobijana i przygnieciona czymś, co od biedy można było
jeszcze nazwać szafą, ale żyła. Zielone tęczówki na moment spoczęły na mnie,
ale dziewczyna nie zaczęła przez to wyrywać się do walki – po prostu na mnie
spojrzała, po czym wróciła do walki z przygniatającym ją meblem.
Gabriela i Taylor
nigdzie nie było.
Serce
zabiło mi mocniej, nogi zaś nagle się pode mną ugięły i musiałam
przytrzymać się ściany. Żył! Musiał żyć, na dodatek być w stanie się
poruszać – po prostu musiał; rozczarowanie by mnie zabiło.
Wzięłam
kilka głębszych wdechów wypełnionego kurzem powietrza, po czym wybiegłam z recepcji,
ale nie po to, żeby szukać wyjścia. Nasłuchiwałam, telepatycznie i na głos
nawołując ukochanego w nadziei, że jakimś cudem mnie usłyszy i odpowie,
tym samym podpowiadając mi, gdzie powinnam biec. Niestety, bez skutku, przez co
powoli zaczynała ogarniać mnie rozpacz.
Wtedy
usłyszałam jakiś hałas – huk i niewyraźne głosy, w tym jeden męski.
Chociaż świadomość, że Gabriel żyje, wpłynęła na mnie kojąco, przez co
adrenalina przestawała działam i powoli ogarniało mnie zmęczenie,
najszybciej jak potrafiłam pobiegłam w kierunku z którego dochodziły
głosy. Natrafiłam na kolejne schody, prowadzące najprawdopodobniej do piwnicy,
ale nie wahałam się nawet sekundy i po prostu z nich skorzystałam.
Niewiele
widziałam, ale zauważyłam ciemne plamy na ścianach i stopniach, co
momentalnie skojarzyło mi się z krwią. Zaniepokojona, ruszyłam tym śladem,
na oślep podążając przed siebie walcząc ze strachem, zmęczeniem i znacznym
ograniczeniem ruchów, spowodowanym ciążą.
Nie
widziałam wiele. Byłaś bardzo rozproszona, poza tym w miejscu w którym
się znajdowałaś było bardzo ciemno. Czułaś się… zmęczona, przypomniałam
sobie nagle słowa Isabeau, tak wyraźnie, jakby dziewczyna stała przy mnie i szeptała
mi do ucha. Czułam jedynie twoją determinację i postanowienie, by
ochronić to na czym tak bardzo ci zależało, nawet kosztem własnego życia.
Widziałam zamieszanie, może nawet jakiś bardzo gęsty dym. Wszędzie panował
chaos i właściwie do tej pory nie wiem, co konkretnie tam ci zagrażało. W pewnym
momencie wszystko najzwyczajniej w świecie się rozprysło...
To już,
uświadomiłam sobie nagle, czując jak wstrząsa mną dreszcz przerażenia. Jeśli
tam pójdę, umrę, zrozumiałam, a jednak nie zwolniłam kroku ani nie
zatrzymałam się. Tam był Gabriel.
Zważając na
każdy krok, pokonałam ostatnie metry. W końcu rozbiło się nieco jaśniej,
ale wciąż musiałam wysilić wszystkie zmysły, żeby cokolwiek zobaczyć albo
usłyszeć. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jestem w ogromnej kotłowni,
a jedynym źródłem światła jest ogień, buchający z wysłużonego pieca,
który ogrzewał cały budynek, dostarczając mu energii.
Gabriel i Taylor
byli wyczerpani. Stali naprzeciwko siebie, oboje poobijani i ranni, mój
ukochany dodatkowo ze złamaną ręką. Żadne z nich nie miało już siły do
dalszej walki, a jednak żadne z nich nie zamierzało odpuścić, tak
długo jak drugie było żywe. To było szalone, ale wiedziałam, że nie uda mi się
tego przerwać.
– Przyszedłeś
sam. – Taylor spojrzała na swojego przeciwnika. – Jak bardzo szalonym trzeba
być, żeby tak postąpić? – zapytała.
– Jak
bardzo szalonym trzeba być, żeby spróbować odebrać mi rodzinę? – odparował. – Spróbowałaś
skrzywdzić Renesmee i moje dzieci. Teraz za to zapłacisz – oświadczył, a potem
po prostu skoczył do przodu.
Taylor z trudem
uniknęła ataku, po czym podhaczyła Gabriela, dociskając go do ziemi. Z premedytacją
uderzyła go w ranną rękę; kiedy wyrwał mu się okrzyk bólu i wściekłości,
wyraźnie poczuła przyjemność.
A potem
zatopiła zęby w jego szyi. Stałam, jak sparaliżowana, mogąc bezradnie
patrzeć, jak ta sadystka się nad nim znęca i pije jego krew, odbierając mu
ją siłą. Wiedziałam, że dla Gabriela nie ma większego upokorzenia, jak
pozwolić, żeby wykorzystała go w ten sposób.
Znów
poczułam złość i udało mi się ruszyć z miejsca. Rzuciłam się do
przodu, nie zastanawiając nad konsekwencjami. Moje wejście zwróciło uwagę
obojga; Taylor odepchnęła Gabriela i z drapieżnym uśmiechem spojrzała
wprost w moją stronę, wyraźnie z obrotu spraw zadowolona.
– A więc
dobrze. Zabiję ją na twoich oczach – wyszeptała, spoglądając z góry na wyczerpanego
Gabriela. – Kto wie, może jeszcze będziesz mnie błagał o śmierć. Chętnie
się nad tobą zlituję – zapewniła go.
Zaatakowała,
wciąż mając w sobie zaskakująco dużo siły. Nie próbowała walczyć ze mną
wręcz; poczułam przepływ mocy, a potem potężna fala energii została
wysłana wprost w moją stronę.
Zareagowałam
instynktownie i po prostu odpowiedziałam tym samym. Dwa potężne uderzenia
mocy zderzyły się ze sobą, reagując tak gwałtownie, że nagle znów wszystko
zadrżało i wcale nie zdziwiłabym się, gdyby budynek ostatecznie się
zawalił, przysypując nas wszystkich. Nic podobnego się nie stało, ale tak
potężne uderzenie nie mogło nie pociągnąć za sobą konsekwencji.
Stary piec
już na początku wydał mi się niebezpieczny, nie doceniałam jednak tego, co może
się stać. Ogień nagle przybrał na sile, sprzęt zaś wydał z siebie dźwięk,
który przypominał rozrywanie wampirzego ciała na kawałki – upiorny, metaliczny i bardzo
charakterystycznym.
A potem
wizja Isabeau się spełniła i wszystko eksplodowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz