Gabriel
Gabriel zareagował
automatycznie, bez wahania osłaniając Renesmee własnym ciałem i uważnie
rozglądając się dookoła. Coś znów poruszyło się pomiędzy drzewami, a do
nozdrzy wdarł mu się dziwny zapach – jednocześnie znajomy i zarazem
całkowicie obcy; słodycz wymieszana ze stęchlizną, coś jakby odorem śmierci,
który skutecznie go zdezorientował.
Nessie
wpiła mu palce w ramię, podtrzymując się, żeby utrzymać równowagę. Jakby
mało było, że wyglądała marnie i powinna natychmiast znaleźć się w łóżku,
oczywiście nie zamierzała stać bezczynnie, choć raz pozwalając mu samemu
zmierzyć się z ewentualnym niebezpieczeństwem. Nie żeby uważał, że nie
potrafi o siebie w razie potrzeby zadbać, ale teraz zdecydowanie nie
była w najlepszej formie i jeżeli już gdzieś miał ją puścić to z pewnością
nie do walki.
– Gabriel...
– usłyszał przy uchu jej zdenerwowany szept; głos miała nieco słaby, bo była
wycieńczona gorączką i wymiotami. Wiedział, że spodziewała się jakichś
wyjaśnień, ale mógł jedynie pokręcić głową, dając jej do zrozumienia, że jak na
razie ma milczeć i się nie ruszać.
Kolejny
ruch, tym razem bardziej subtelny i cięższy do wykrycia. Ktokolwiek ich
obserwował, najzwyczajniej w świecie się z nimi bawił, co było równie
denerwujące, co niebezpieczne. Gabriel mocniej przyciągnął ukochaną do siebie,
żałując, że nie może zapewnić jej pełnego bezpieczeństwa albo najlepiej uciec
wraz z nią, po czym wysłał sondującą myśl, próbując wychwycić czyjąkolwiek
obecność. Dopiero po chwili wychwycił słabą odpowiedź – niewyraźny przekaz,
świadczący o obecności kogoś, kto z pewnością nie był człowiekiem i dysponował
telepatyczną mocą.
Spiął się
cały. Obecność telepatów nigdy nie świadczyła niczego dobrego, a on w tym
momencie zupełnie nie miał nastroju do wali. Irytowało go wręcz, że kiedy
wczoraj z Isabeau szukali jakichkolwiek śladów swoich wrogów, napotkali
jedynie na artykuł w gazecie, który bynajmniej nie pozwalał im
zlokalizować miejsca, w którym ukrywali się Lawrence i pozostali.
Krążyli na oślep wiedząc, czego szukają, ale nie potrafiąc tego odnaleźć i to
było frustrujące.
A teraz,
kiedy praktycznie sami się pojawili, marzył jedynie o tym, żeby znaleźć
się jak najdalej. To się chyba nazywa ironia losu i bynajmniej wcale go
ten stan rzeczy nie zadowalał.
Z
pobliskiego drzewa zerwała się spłoszona sowa. Renesmee wzdrygnęła się, po czym
odprowadziła ptaka wzrokiem, póki ten nie zniknął jej z pola widzenia.
Niby nie było nic dziwnego w obecności zwierzęcia, ale naprawdę mało co
było w stanie spłoszyć nocnego łowcę – co najwyżej inny polujący, z tym,
że nawet obecność Gabriela i Nessie na niego nie wpłynęła. A to
znaczy, że ktoś miał tutaj naprawdę złe zamiary, które niepokoiły zwierzęta.
Nessie
znowu zadrżała.
– Widziałeś
to? – zapytała.
Zmarszczył
czoło, nie rozumiejąc. Jak do tej pory wszystko wskazywało na to, że to on
lepiej widział i słyszał, bo jej zmysły były przytępione przez gorączkę i osłabienie.
Niemożliwe, żeby coś mu umknęło.
– Co? – zapytał
cicho, nie wiedząc, czy powinien się martwić tym, co kryło się w ciemności,
czy raczej tym, że temperatura mogła powodować u niej majaki, może nawet
halucynacje. Z drugiej jednak strony, skoro w pobliżu był telepata,
żadne z nich nie mogło ufać swoim zmysłom – nawet Gabriel.
Skinęła
głową na zachód. Momentalnie spojrzał w tamtym kierunku, wysilając wzrok i próbując
dostrzec cokolwiek pomiędzy pozbawionymi liści drzewami. Świat dopiero zaczynał
budzić się do życia, dookoła więc panowała szaruga – typowy zimowy poranek,
który jedynie potęgował poczucie niepokoju w obecnej sytuacji. Nagle
znikąd zerwał się lodowaty wiatr, chlastając ich po twarzach i przyprawiając
o dreszcze, nawet pomimo ciepłych ubrań. Nawet Gabriel zaczynał się
niepokoić i to nie tylko o ukochaną; przypomniała mu się pierwsza
zasada walki, jakiej nauczył go ojciec: jeżeli trafisz na silniejszego
przeciwnika, schowaj dumę do kieszeni i bierz nogi za pas. Zaczynał
dochodzić do wniosku, że to chyba jedna z takich sytuacji, kiedy
natychmiast należało tak postąpić.
Odwrócił
się w stronę Renesmee, chcąc nakazać jej, żeby zaczęła powoli kierować się
w stronę domu i zamierzając ją osłaniać. Jego słowa zginęły,
zagłuszone kolejnym lodowatym podmuchem i mrożącym krew w żyłach
trzaskiem, który nagle przerwał cisze; pień rosnącego tuż obok nich okazałego
dębu pękł z hukiem, zupełnie jakby był suchą gałązką, a olbrzymi
kawał drewna zwalił się na ziemię. Nessie wyrwał się cichy okrzyk, kiedy w ostatniej
chwili chwycił ją w pół i odskoczył na bok, dosłownie na kilka sekund
przed tym, jak szkielet drzewa zwalił się dokładnie na miejsce, w którym
dopiero co się znajdowali.
Kolejny
lodowaty podmuch wydawał się nieść ze sobą cichy, melodyjny śmiech, choć równie
dobrze mogło być to jedynie złudzeniem.
– Wynośmy
się stąd – wymamrotał zdenerwowany, nie wypuszczając Renesmee z objęć i rozglądając
się dookoła, by przypadkiem nie przegapić kolejnego drzewa, mogącego się na
nich wywrócić. – Chodź – ponaglił i pociągną ją za rękę; razem ruszyli
biegiem w stronę domu.
Tym razem
wyraźnie usłyszał śmiech. Coś śmignęło w powietrzu, swoim ciężarem łamiąc
co słabsze drzewa, a chwilę później potężny kamień wylądował tuż przed
nimi, skutecznie odcinając drogę. Gabriel zatrzymał się pośpiesznie, a jego
towarzyszka wpadła na niego, całkiem zdezorientowana.
Gabriel
poczuł wściekłość, pomieszaną z poczuciem bezradności. Jak długo mieli się
jeszcze tak bawić?
– Kimkolwiek
jesteś, pokaż się! – zażądał. Skoro ucieczka nie wchodziła w grę,
pozostawało po prostu zawalczyć i liczyć na choć chwilę nieuwagi
przeciwnika. Może gdyby na odpowiednio długą chwilę odwrócił uwagę przeciwnika,
Nessie miałaby szansę uciec; nie musząc obawiać się o nią, zdecydowanie
łatwiej byłoby mu podejmować decyzje, tym bardziej, że teraz zupełnie nie była w stanie
mu pomóc. – Wyjdź w tym momencie, tchórzu! – warknął; z natury łatwo
było urazić jego dumę, dlatego liczył, że na czającą się w mroku istotę
również to zadziała.
Zadziałało.
Powiew mocy, który w niego uderzył, niemal zwalił go z nóg; przyjął
na siebie całe uderzenie, a mimo to również Renesmee zachwiała się lekko,
udało jej się jednak utrzymać równowagę. Doskonale czuł podirytowanie, ale i rozbawienie
tego, kto znajdował się w pobliżu.
– Dlaczego
tak uparcie próbujesz mnie obrazić, braciszku? – zapytał spokojnie melodyjny
głos, który rozpoznałby wcześniej.
Gabriel
stanął jak wryty, całkowicie oszołomiony. Niemożliwe, niemożliwe...,
powtarzał w myślach niczym mantrę. Jego umysł nie potrafił przetrawić
tego, co słyszał i widział, nie potrafił zrozumieć, że... Niemożliwe.
A jednak przecież podświadomie wiedział, że tak jest. Obojętnie w co
chciał wierzyć, prawdy nie dało się zmienić, obojętnie jak bardzo irracjonalna
się wydawała.
Layla – przy
tym piękna i krucha za razem – z gracją skakała z gałęzi na
gałąź, ostatecznie zeskakując na ziemię; w powietrzu zręcznie zrobiła
fikołka, po czym lekko wylądowała na ziemi. Blond loki okalały jej bladą twarz,
niczym złocista aureola, tym bardziej nadając jej nieziemskiego wyglądu;
wydawała się być zjawą, może wręcz mrocznym i pociągającym demonem, czymś
nadludzkim... Ale z pewnością nie jego siostrą.
Uśmiechnęła
się.
– Nie
cieszysz się, że mnie widzisz, Gabrielu? – zapytała tym samym spokojnym i opanowanym
głosem, który przyprawiał go o dreszcze. – Przecież wiem, że ty i Isabeau
mnie szukaliście. Martwiliście się. Więc teraz doskonale widzisz, że czuję się
świetnie – oznajmiła, okręcając się wokół własnej osi, by to udowodnić; blond
włosy zafalowały wokół jej ślicznej twarzy.
Ledwo
rejestrował to, co do niego mówiła. Czuł, że Nessie jeszcze mocniej się do
niego przytula; jej skóra zdawała się parzyć – był tego świadom nawet przez
warstwę ubrań, którą miała na sobie. Ale wszystko to przysłaniała gonitwa
myśli, rozpraszająca jego uwagę; wciąż nie potrafił zrozumieć tego co widział. A raczej
uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie mogło. Może...
Nie, nie
może – na pewno. To musiała być sprawka Taylor albo kolejna sztuczka telepatów,
mając na celu namieszać im w głowach. To nie mogła być Layla, a jedynie
jakaś obca myśl; ktoś mocą sprawiał, że widzieli to, co widzieli. Po prostu się
z nimi bawili...
Nie.
Dobrze wiesz, braciszku, że to naprawdę ja, usłyszał w myślach
mentalny głos siostry. Błękitne oczy były wpatrzone prosto w jego twarz,
przekaz zaś emitował potężną mocą i bez problemu niszczył wszelakie
bariery, którymi otaczał swój umysł. Chyba nigdy, przez całych pięć wieków, nie
spotkał na swojej drodze kogoś, kto tak po prostu ominąłby jego blokady, ani
trochę się przy tym nie wysilając. Nie wiedzieliśmy o naprawdę
wielu rzeczach, potwierdziła Layla, która cały czas czytała mu w myślach,
choć wcale nie czuł jej obecności w swoim umyśle.
I jeszcze
to pogardliwe „braciszku”, które do tej pory słyszał jedynie w ustach
Isabeau, kiedy ta się z nim drażniła...
– Co oni ci
zrobili? – zapytał ze zgrozą, nie chcąc i nie mogąc uwierzyć, że jego
siostra mogłaby tak się zmienić.
Layla
roześmiała się.
– Oni? Nic –
oznajmiła. – Jedynie otworzyli mi oczy i pokazali, czym jest prawdziwa
moc. Nauczyli mnie w pełni korzystać ze zdolności, które posiadam. Dali mi
siłę, która należy się każdemu z nas... – rozmarzyła się. – Och,
Renesmee... – zaczęła, nagle skupiając się na dziewczynie. – Gdybyś tylko w końcu
zrozumiała, gdybyś go poznała i dała nam wszystkim szanse. To wcale nie
jest tak, że chce cię skrzywdzić. Po prostu uznaje to, że dla Carlisle'a jesteś
częścią rodziny i chce cię poznać. Więcej: dać ci to, co ci się należy, bo
masz równie wiele mocy, co mi wszyscy. Gdybyś chciała zrozumieć, byłabyś
wdzięczna...
– Przestań!
– jęknęła, jeszcze mocniej wpijając palce w ramię Gabriela. – Chcieli zabić
mnie i twoje rodzeństwo! I moją rodzinę! To jest według ciebie dobre?
– zapytała gniewnym głosem, choć wciąż przebijała się przez niego wyczuwalna
słabość.
– Ciebie
nie chcieli zabić. Lawrence za każdym razem powtarza, że nie wolno nam ciebie
skrzywdzić – sprostowała Layla, choć oczy jej pociemniały, kiedy Nessie
przypomniała jej, jak Drake pozwolił, by Bliss i Taylor zabiły Gabriela
oraz Isabeau. – Nie powinno się patrzeć na świat, dzieląc go na dobro i zło.
To jak światłocień, który sama stosujesz w rysunkach – pomiędzy bielą a czernią
są jeszcze równe odcienie szarości – zauważyła. – Poza tym, gdybyście wszyscy
się opamiętali, on przyjąłby was z otwartymi ramionami. Wiem, że chociażby
tęskni za synem. Możesz to przekazać dziadkowi – podsunęła.
– Nic nikomu
nie przekażę! – zdenerwowała się i Gabriel poczuł wirowanie mocy, choć bez
wątpienia wykorzystanie jej kosztowało jego ukochaną naprawdę sporo wysiłku i nie
było dobrym pomysłem. – Zdradziłaś nas, nie rozumiesz tego? Nawet jeśli nie
mnie, Gabriela i Isabeau na pewno.
Layla
również to wyczuła.
– Powstrzymaj
ją, Gabrielu – szepnęła spiętym głosem. – Wygląda tak, jakby sama siebie mogła
zabić własną mocą. A jeśli nie, sama mogę przypadkiem to zrobić, jeśli
odpowiem atakiem na atak.
Poznał po
jej tonie, że to nie jest groźba bez pokrycia; owszem, cokolwiek się z Laylą
stało, miała dość mocy, by zrobić im krzywdę samą mocą umysłu. Choć jego
instynkt samozachowawczy protestował, zmusił się do tego, by stanąć do Layli
plecami i w uspokajającym geście położył dłonie na ramionach
ukochanej; ich oczy się spotkały i z ulgą odkrył, że Renesmee
zrozumiała jego intencje, bo z trudem, ale się opanowała. Poczuł, że jest
jeszcze bardziej wymęczona niż jeszcze kilka minut temu, co bynajmniej nie
wróżyło niczego dobrego.
Powoli
obejrzał się na siostrę, jednocześnie przytulając do siebie Nessie, żeby móc
służyć jej za podporę.
– Jeżeli
masz nam jedynie tyle do powiedzenia, lepiej już idź. Nie chcę z tobą
walczyć. A jeżeli przyszłaś po to, żeby wyświadczyć swoim nowym przyjaciołom
przysługę i spróbować nas zabić, po prostu darujmy sobie tę gadkę i przejdźmy
do rzeczy – ponaglił, próbując ułożyć w myślach jakiś plan, który
zaskutkował by nawet pomimo tego, że Layla śledziła każdą jego myśl.
– Gdybym
chciała was zabić, zrobiłabym to – odpowiedziała, w jakimś stopniu chyba
zaskoczona, że mógł ją o coś podobnego podejrzewać. – Chybiłam, bo
chciałam. Dobrze znam twoje możliwości, bracie – zapewniła. – To było
ostrzeżenie. I być może kolejna oferta, demonstracja tego, co mogłoby być
wasze, gdybyście zapragnęli. Ale jak sądzę, odpowiedź nadal brzmi „nie”? – upewnili
się.
Nie musiał
patrzeć na Renesmee, by w swoim i jej imieniu odpowiedzieć:
– Nie.
Być może
sobie to wyobraził, ale w oczach siostry przez moment naprawdę zobaczył
smutek i żal; coś, co mogłoby należeć do tej starej Layli, którą znał i kochał.
Zaraz jednak te emocje zniknęły, wyparte przez maskę opanowania i dziewczyna
po prostu powoli skinęła głową.
– Tak
sądziłam. – Westchnęła. – Gdybym chciała, mogłabym was zabić – powtórzyła – ale
nie zrobię tego. Nie jestem bez serca – przypomniała, na ułamek sekundy
spoglądając na Nessie, jakby wiedziała coś, czego oni jedynie mogliby się
domyślać. Gabriel nie powstrzymał się od prychnięcia, które wywołało na ustach
Layli jedynie gorzki uśmiech. – Radzę wam jeszcze się zastanowić. Obawiam się,
że znaleźliście się w samym środku wojny i że wkrótce znów staniemy
naprzeciwko siebie, choć mogłoby być inaczej – westchnęła.
A potem po
prostu odwróciła się i odeszła, zupełnie jakby nic się nie stało. Gabriel
jeszcze mocniej przycisnął ukochaną do siebie, nie odrywając wzroku od
oddalającej się siostry; nawet kiedy ta w końcu zniknęła mu z oczu,
nie rozluźnił się i wciąż zachowując czujność, spojrzał na Renesmee.
– Musimy
szybko wrócić do domu – powiedział cicho. Nie chciał teraz rozmawiać o tym,
co przed chwilą się stało. – Dobrze się czujesz? – upewnił się, bo wciąż
wyglądała marnie; oczy błyszczały jej w niezdrowy sposób, a twarz
była zarumieniona od mrozu i podwyższonej temperatury.
Pokręciła głową
i zaraz wyrwała się z jego objęć, bo znowu ją zemdliło. Chciał
wierzyć w to, że tym razem po prostu odreagowywała zdenerwowanie, ale to
byłoby chyba oszukiwaniem samego siebie.
– Co ci
jest, kochanie? – zmartwił się, odciągając ją odrobinę, by nie musiała patrzeć
na zawartość swojego żołądka. Nigdy nie spotkał się z tym, by pół-wampir
wymiotował przez krew. – To się robi coraz bardziej niebezpieczne. Tym razem
musisz grzecznie pozwolić, żeby doktor dokładnie cię zbadał, bo...
– Nie... – Zamrugał
zaskoczony, kiedy zorientował się, że głos dziewczyny jest niemal błagalny. – Gabrielu,
proszę. Ja nie chcę... – jęknęła, wtulając twarz w jego tors; cała
dygotała. – Boję się... – przyznała.
Przytulił
ją, choć raczej niewiele miało to pomóc, tak bardzo była zdenerwowana i przerażona.
Nie wiedział, co o tym sądzić, myśląc, że może to spotkanie z Laylą
ją rozstroiło, ale przecież już wcześniej właściwie bez powodu próbowała
przekonywać, że wszystko jest w porządku, nie pozwalając, żeby Carlisle ją
obejrzał. Wydawało mu się, że po tym, jak w nocy sama do niego poszła, coś
do niej dotarło i w końcu znacznie współpracować, ale też miał już
pojęcie, że bynajmniej nie ma na co liczyć.
– Czego się
boisz? – zapytał ją łagodnie, ujmując jej twarz w dłonie i spoglądając
prosto w jej zaszklone oczy; zbierało jej się na płacz, a pojedyncze
łzy już nawet spłynęły jej po policzkach i teraz czuł je na palcach. – Kochanie
moje, wiesz dobrze, że żadne z nas cię nie skrzywdzi, a ja cały czas
będę obok. Co tak bardzo cię przeraża? – zapytał wprost, próbując zrozumieć.
Pokręciła
głową.
– Nie
wiem... – Tym razem po prostu się rozpłakała. – Och, Gabrielu! To jest właśnie
najgorsze, że nie wiem. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje, a kiedy myślę o jakichkolwiek
badaniach... – Zadrżała na całym ciele, nawet pomimo gorączki. – Proszę,
obiecaj mi, że nie zabierzesz mnie do dziadka – jęknęła błagalnie, a on
miał ochotę wyzywać na czym świat stoi, nie potrafiąc pozostać obojętnym, kiedy
tak bardzo go prosiła.
– Nessie...
– Spojrzał na nią bezradnie i zrozumiał, że jest w takim stanie, że
jakakolwiek dyskusja nie ma w tym momencie sensu. Martwił się o nią i dlatego
musiał znaleźć najlepsze dla wszystkich rozwiązanie. – Dobrze – zgodził się w końcu.
– Ale teraz wrócimy do domu, dobrze? – zaproponował i bez pytania
delikatnie wziął ją na ręce, zupełnie jakby była małym dzieckiem. – Położę cię
prosto do łóżka i będziesz mogła sobie pospać – obiecał.
– Dobrze...
– westchnęła uspokojona, wtulając policzek w jego tors. Wiedziała, że
nigdy nie złamałby raz danej obietnicy. – Jestem zmęczona... – przyznała.
Zakołysał
nią, po czym krótko ucałował w czoło.
– Tak,
tak... Śpij sobie, moja śliczna – zachęcił ją, biegiem ruszając w stronę
domu; mimo wszystko poruszał się wolniej, nie chcąc w żaden sposób jej
zaszkodzić. – Wszystko będzie dobrze... – powtórzył to, co mówił już w nocy,
kiedy zasypiała u jego boku, wymęczona bólem brzucha. Może jeśli powtórzy
to jeszcze kilka razy, ostatecznie sam w to uwierzy.
Musiało być
dobrze. Co prawda obiecał, że nie zabierze jej do lekarza, ale słowem nie
wspomniał, że doktor nie może przyjść do niej.
Renesmee
W głowie mi wirowało i nie
marzyłam już o niczym innym, prócz snu. Ostatecznie zasnęłam, kiedy
jeszcze Gabriel niósł mnie na rękach przez las, ale był to bardzo chaotyczny i niespokojny
sen, prawdopodobnie za sprawą minionych wydarzeń. Wciąż miałam w głowie
słowa Layli, jej śmiech, jej nadludzko doskonałe i pełne gracji ruchu, huk
łamanego drzewa...
A potem
siostra Gabriela zaczęła śpiewnie wypowiadać jedno jedyne zdanie, a ja pragnęłam
już jedynie krzyczeć i błagać, żeby przestała. Uważaj
na nie! Na nie..., słyszałam wciąż; słowa te wydawały się wypalać w moim
umyśle i nie miałam wątpliwości, że nigdy ich nie zapomnę.
Uważaj
na nie...
Poderwałam
się na łóżku, dysząc ciężko i drżąc, choć było mi okropnie gorąco. Gabriel
już wcześniej wspomniał, że mam gorączkę, ale nie odczuwałam tego, wystawiona
na działanie mrozu i lodowatego wiatru. Zdezorientowana i spanikowana,
zaczęłam rozglądać się dookoła, niewidzącym wzrokiem. Dopiero ciepłe ramiona,
które mnie otoczyły, zadziałały na mnie kojąco, pozwalając mi się rozluźnić.
– Cii...
Cii, kochanie... – szepnął Gabriel, całując mnie w czoło. – Coś złego ci
się śniło? Jak się czujesz? – zmartwił się; nie byłam pewna, czy bardziej
niepokoi go moje samopoczucie, czy to, że kontrolując sny mógłby się nie
zorientować, że dręczy mnie jakikolwiek koszmar.
– Ja... – zaczęłam,
ale nie skończyłam, bo nagle znów poczułam szarpnięcie z żołądku; wyrwałam
mu się i zerwawszy się na równe nogi, pobiegłam do łazienki, gdzie zaraz
dopadłam do toalety i po raz kolejny zwymiotowałam.
Gabriel
oczywiście momentalnie znalazł się przy mnie, jak wcześniej podtrzymując mi
włosy i czekając, aż dojdę do siebie. Ze wstrętem odsunęłam się do toalety
i wtuliłam w tors ukochanego, zdezorientowana i wymęczona.
Przytulił mnie mocno, uspokajająco głaskając po plecach.
– Nessie,
ja wiem, że ty nie chcesz, ale ciebie musi obejrzeć lekarz – przypomniał
łagodnie, ostrożnie dobierając słowa, bym nie zaczęła panikować. – Twój dziadek
już wrócił. Rozmawiałem z nim, kiedy tylko znalazłaś się bezpiecznie w łóżku
i wszystko jest już przygotowane. Wybacz, ale jeżeli dalej będziesz się
opierać, będę musiał... – zaczął, ale przerwałam mu, zanim zdążyłby dodać coś w stylu „zmusić
cię siłą”:
– Wiem,
przepraszam – westchnęłam. – Nie wiem, co się ze mną dzieje – przyznałam, bo
raczej nie do końca byłam sobą, kiedy zaczynałam histeryzować w lesie. Na
myśl o badaniu dalej z niewiadomych przyczyn robiło mi się słabo, ale
przecież dobrze wiedziałam, że to konieczne. – Będziesz przy mnie, prawda? – upewniłam
się.
Wysilił się
na słaby, pełen ulgi uśmiech.
– Oczywiście,
że tak – obiecał, raz jeszcze całując mnie w czoło. – Chodź, zejdziemy na
dół. Zaraz będzie po wszystkim – obiecał, pomagając mi wstać, ale zaparłam się i nie
pozwoliłam mu wyprowadzić się z łazienki. – Nessie...
– Idź po
dziadka. Ja chcę tylko doprowadzić się do porządku – wyjaśniłam pośpiesznie, bo
w ustach miałam nieprzyjemny posmak, a poza tym wciąż było mi
niedobrze. – Tylko kilka minut – poprosiłam, kiedy spojrzał na mnie nieco
nieufnie.
– No dobrze
– zgodził się. – Zawołaj, gdyby coś się działo – dodał na odchodne, nieco
niechętnie zostawiając mnie samą.
Zamknęłam
za nim drzwi, po czym na nieco drżących nogach podeszłam do umywalki. Oparłam
na niej ręce i wziąwszy kilka głębszych oddechów, znalazłam w sobie
dość siły, by nie myśleć cały czas o powrocie do łóżka, kiedy myłam zęby i płukałam
usta wodą.
Przemywałam
właśnie twarz, kiedy poczułam coś, jakby kopnięcie w brzuch i ponownie
znalazłam się przy toalecie – z tym, że tym razem nie miałam już czym
wymiotować. Drżąc, odczekałam chwilę, by upewnić się, że mój żołądek jednak się
nie zbuntuje, po czym powoli podniosłam się. Jedną ręką oparłam się o ścianę,
drugą przykładając do brzucha, kiedy nagle...
Cała
zesztywniałam, czując w sobie kolejny dziwny ruch, tym razem trochę
łagodniejszy. Pomyślałam, że to po prostu mdłości – jakaś grypa żołądkowa, czy
coś – albo że jestem wymęczona i mi się zdaje, niemniej jednak
zdecydowałam się to sprawdzić. Pod wpływem nagłego impulsu, napięta do granic
możliwości, podeszłam do wiszącego na ścianie lustra, uważnie wpatrując się we
własne odbicie i próbując ocenić swój stan.
Blada
skóra, zarumienione gorączką policzki i cienie pod oczami – to wcale mnie
nie dziwiło, podobnie jak wystraszone spojrzenie i wrażenie, że zaraz
osunę się na podłogę. Spojrzałam niżej, na splecione na brzuchu dłonie, po czym
niepewnie stanęłam bokiem do lustra; gwałtownie wciągnęłam powietrze,
uświadamiając sobie, że chyba... chyba...
Mogłabym
przysiąc, że pod swetrem dostrzegłam wciąż jeszcze niewielką, ale wyraźnie już
zarysowaną wypukłość. Ręce mi się trzęsły, kiedy powoli podciągałam kolejne
warstwy ubrania, by móc odsłonić brzuch; wrażenie nie zniknęło, zaokrąglenie
zaś było jeszcze bardziej wyraźne i po prostu nie mogło być jedynie
złudzeniem. Zdecydowanie byłam grubsza.
Teraz
trzęsłam się tak bardzo, że ledwo mogłam skupić wzrok na swoim odbiciu w lustrze.
Raz jeszcze położyłam dłoń, tym razem na odsłoniętym brzuchu, i momentalnie
zamarłam.
Kolejny
ruch. Bez wątpienia kopnięcie...
Uważaj
na nie...
Oddychając
spazmatycznie, odskoczyłam, wpadając na ścianę. Jako, że wszyscy mieszkańcy
domu dysponowali idealnym słuchem, zaraz usłyszałam szybkie kroki na schodach, a chwilę
później ktoś załomotał w drzwi.
– Renesmee...?
Nie byłam w stanie
odpowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz