Renesmee
To ból jako pierwszy wdarł się
do mojej podświadomości. Zdezorientowana skuliłam się, czując się tak, jakby
ktoś z całej siły kopną mnie w brzuch. Przypominało to trochę bóle,
które zwykle męczyły mnie podczas okresu, z tym jednak, że nigdy dotąd nie
było to tak silne i trudne do zniesienia doznanie, sprawiając, że miałam
ochotę płakać i zrobić wszystko, byleby tylko przestać to odczuwać.
Tym ciężej
było mi przypomnieć sobie, co właściwie się stało i gdzie jestem. Kiedy
otworzyłam oczy, zdezorientowała mnie ciemność w pokoju, w którym się
znajdowałam. Ignorując promieniujący w stronę kręgosłupa ból, skupiłam się
na zorientowaniu się w sytuacji; przypomniałam sobie spotkanie z Jacobem,
choć wspomnienie było tak krótkie i urywane, że równie dobrze mogłoby być
snem. Uciekłam od bliskich, wpadając na Jake'a, a potem... zemdlałam? Nie
byłam pewna, zresztą naprawdę ciężko się się myślało, kiedy tak bardzo bolał
mnie brzuch.
Zorientowałam
się, że leżę na łóżku w swoim pokoju. Na dworze było ciemno, co nie byłoby
dziwne gdyby nie fakt, że znaczyło to, że musiałam przespać przynajmniej
dwanaście godzin, jeśli nie więcej. Zamarłam, nasłuchując i starając się
nie skupiać na bólu; dopiero po chwili zorientowałam się, że prócz kołdry,
która mnie okrywała, ciąży mi jeszcze jedna rzecz – ręka obejmującego mnie
Gabriela.
Zdecydowanie
musiało minąć kilkanaście godzin, skoro ukochany zdążył wrócić do domu i na
dodatek spał jak zabity; nie byłam pewna, ale podejrzewałam, że na nogach był
ponad dwie doby, bo nie zasnąłby tak po prostu, tym bardziej kiedy zmartwiony
siedział przy mnie, czuwając. Wystraszona dręczącym mnie objawem, przez moment
zapragnęłam go obudzić, by powiedzieć mu, że coś jest nie tak, rozmyśliłam się
jednak – już i tak był zmęczony i zmartwiony z mojego powodu.
Zmusiłam
się, żeby usiąść, czego szybko pożałowałam, bo kręciło mi się w głowie, a ból
przybrał na sile. Chociaż pragnęłam jedynie zwinąć się w kłębek i kogoś
zawołać, spróbowałam raz jeszcze, tym razem niezgrabnie stając na nogi.
Splotłam ręce na brzuchu, kuląc się, po czym chwiejnie zrobiłam kilka kroków, z trudem
dochodząc do drzwi, po czym wyszłam na korytarz.
Miałam
szczęście, bo mój pokój był niedaleko gabinetu dziadka i na dodatek
wyczułam, że Carlisle tam się właśnie znajduje. Normalnie zapukałabym, ale tym
razem nie myślałam o takich drobiazgach; po prostu weszłam do środka i stanęłam
w progu, mocno przytrzymując się framugi.
Do tej pory
pogrążeni w cichej rozmowie Carlisle i Esme momentalnie spojrzeli
wprost na mnie.
– Dziadku...
– niemalże załkałam, chcąc, żeby mi pomógł. – Mógłbyś mnie zbadać? Proszę... – wydyszałam,
bo coraz ciężej było mi wytrzymać promieniujący ból.
Doktor
pośpiesznie poderwał się z miejsca i obszedłszy biurko, szybko do
mnie doskoczył, by móc mnie podtrzymać. Wiedziałam, że jest zmartwiony i właściwie
nie wie, co o tym wszystkim sądzić.
– Nareszcie...
– westchnął, co chyba znaczyło, że zaczynali się martwić tym, jak długo
pozostawałam nieprzytomna. – Co się dzieje, Nessie? – zapytał i choć
starał się przybrać profesjonalny ton, jak zawsze przy swoich pacjentach,
słychać było, że mnie nie potrafi w ten sposób traktować; jakby nie
patrzeć byłam jego wnuczką.
– Boli – poskarżyłam
się, wtulając się w niego i mając ochotę błagać, żeby zrobił coś, by
przestało.
– Spokojnie,
kochanie. Zaraz zobaczymy, co się dzieje – obiecał mi, głaskając mnie po
włosach. – Brzuch? – upewnił się, biorąc mnie na ręce. Pokiwałam głową, nie
przestając się kulić; miałam wrażenie, że im jest mnie mniej, tym lepiej. – Mdli
cię? Musisz mi wszystko powiedzieć, żebym mógł ci pomóc – przypomniał mi
łagodnie, bo w ostatnich dniach nie byłam skłonna do jakiejkolwiek
współpracy, jeśli chodziło o moje zdrowie.
Esme
dopadła do nas, kiedy dziadek delikatnie ułożył mnie na wygodniej leżance w swoim
gabinecie. Wiedziałam, że nie jest do końca pewna, czy powinna wyjść, czy
zostać, dlatego jedynie stanęła obok, spoglądając na mnie z niepokojem.
Spróbowałam wysilić się na uśmiech, żeby ją uspokoić, ale wyszedł mi z tego
jedynie jakiś grymas.
Dziadek
szybko się mną zajął, a ja wyjątkowo byłam zbyt oszołomiona bólem, żeby
zareagować na to, że podszedł do mnie ze strzykawką. Zastrzyk przeciwbólowy
przyjęłam niemal z ulgą; lodowaty środek szybko rozszedł się po całym
ciele, łagodząc ból, choć ilość była zbyt mała, by zwalczył go całkowicie.
Wiedziałam, że dziadek specjalnie odmierzył mniejszą dawkę, chcąc żebym
zachowała przytomność, skoro miał mnie zbadać.
– W porządku?
– upewnił się, głaskając mnie po włosach. Potaknęłam. – Musisz się wyprostować,
kochanie – powiedział, bo cały czas podkurczałam nogi, przez co nie mógł mnie
obejrzeć.
Niechętnie
spróbowałam wykonać polecenie i zaraz się skrzywiłam, bo zabolało. Doktor
upomniał mnie, żebym się nie śpieszyła, po czym zachęcił łagodnie, żebym
spróbowała ponownie, raz po raz powtarzając, że to dla mojego dobra. W końcu
jakoś mi się to udało, choć wciąż czułam promieniujący ból, odrobinie jedynie
złagodzony przez lek.
– Co jej
jest? – zapytała cicho Esme, kiedy doktor zaczął delikatnie masować mój brzuch,
żeby trochę mi ulżyć. Zamknęłam oczy, próbując się ułożyć tak, żeby bolało jak
najmniej.
– Nie wiem –
przyznał. – Nessunia, teraz leż spokojnie – zwrócił się do mnie, podwijając mi
bluzkę; poczułam nacisk lodowatych palców na skórze. – Boli cię, kiedy
naciskam? – upewnił się, delikatnie uciskając mój brzuch w różnych
miejscach.
Nie bolało
tak bardzo, więc chciałam zaprzeczyć, wtedy jednak zbyt mocno ucisnął w jednym
miejscu; jęknęłam i skuliłam się, dodatkowo obracając na bok, by nie mógł
kontynuować. Carlisle spojrzał na mnie z troską i odgarnął mi ze
spoconego czoła wilgotną grzywkę, jednocześnie sprawdzając, czy nie mam
podwyższonej temperatury. Nie miałam gorączki – wręcz przeciwnie; było mi
zimno, choć wcześniej jakoś nie zwracałam na to uwagi.
– Tutaj? – upewnił
się, łagodnie dając mi do zrozumienia, że mam ułożyć się tak jak wcześniej.
Znów dotknął dolnej części mojego brzucha, kiedy zaś drgnęłam niespokojnie,
pośpiesznie zwolnił ucisk. – Ciężko mi powiedzieć, co się dzieje, bo do tego
konieczne byłby dodatkowe badania. Może to po prostu zespół napięcia
przedmiesiączkowego – zasugerował, bo zdążył już zorientować się w moim
cyklu – choć do tej pory nic podobnego się nie zdarzało, poza tym brałaś te
tabletki, które ci dałem. – Miałam pojęcie, że sama myśl o tym, że podając
mi coś, co miało pomóc, a jednak mi zaszkodziło, go przerażała. – Kochanie,
musisz mi jeszcze powiedzieć, co stało się rano. Jacob przyniósł cię
nieprzytomną, twierdząc, że zasłabłaś. Sama widzisz, że to posuwa się coraz
dalej i trzeba coś z tym zrobić, skarbie.
Ach, więc
jednak – spotkanie z Jake'm było jak najbardziej prawdziwe. Nie chciałam
tego teraz roztrząsać, skupiona na tym, co mówić Carlisle. Więc zemdlałam i odpłynęłam
na kilkanaście ładnych godzin, właściwie nie wiadomo dlaczego, a Jacob
przyniósł mnie do domu. Wolałam nie zastanawiać się, jak musiało wyglądać jego spotkanie
z moimi bliskimi – tym mogłam się zadręczać później.
Tak czy
inaczej, dochodziłam do wniosku, że dziadek mnie nie badał, pozwalając mi
odpoczywać i woląc obejrzeć mnie, kiedy będę w stanie odpowiadać na
jego pytania. Nie byłam pewna, czy się z tego cieszyć, czy nie – wiedziałam
jedynie, że i tym razem nie marzyłam o niczym innym prócz snu.
– Nie
wiem... – przyznałam. – Wpadłam na niego, zakręciło mi się w głowie i...
Po prostu zasłabłam. A teraz obudziłam się, bo bolało – przyznałam i nagle
coś sobie przypomniałam: – Jak długo spałam? Gabriel wrócił...
– Cii... – uspokoił
mnie, bo z nerwów zabolało mnie jeszcze bardziej i się skuliłam. – Ponad
dwadzieścia godzin, Nessie. Byłem nawet bliski hospitalizowania cię, bo nie
miałaś nawet gorączki, którą można by uznać za objaw ataku telepatycznego. Tym
razem chodzi o coś innego, a ty nie pozwalasz mi sprawdzić, co się
dzieje – przyznał, nie przestając uspokajająco głaskać mnie po włosach. – Gabriel
wrócił może dwie godziny po tym, jak Jacob cię przyniósł. Szczęściem zdążył się
wcześniej ewakuować, bo jak nic ich spotkanie skończyłoby się dość
nieprzyjemnie, tym bardziej, że Gabriel oczywiście był zdenerwowany. Nie wiem,
jak ci to opisać, ale z tego, co mówiła Isabeau, on po prostu wiedział, że
coś ci zagraża. Nie pierwszy raz zresztą – dodał w zamyśleniu.
– Kiedy
zaatakowała cię Jane, też wiedział, że potrzebujesz pomocy – wtrąciła Esme,
przypominając mi o swojej obecności. Ujęła mnie za rękę i lekko ją
ścisnęła. – Wszystko w porządku? Może mam zrobić ci mięty, czy coś... – zaproponowała,
wyraźnie czując się bezużyteczną; zachowywała się jak każda matka, której
dziecku coś dolega.
– Nie
zaszkodzi jej – stwierdził Carlisle, chcąc przede wszystkim ją uspokoić i znaleźć
jej jakieś zajęcie, bo raczej wątpił, by mięta pomogła mi przy tak silnych
objawach; pewnie gdyby to były mdłości albo coś mniej niepokojącego sam podałby
mi jakiś łagodniejszy środek, a nie dożylnie morfinę, i po prostu
wygonił z powrotem do łóżka. – Jesteś zmęczona... Dasz radę zasnąć? – upewnił
się, widząc, że oczy same mi się zamykają.
Pokiwałam
głową, bo lekarstwo w końcu zaczęło działać w pełni; ból znacznie się
zmniejszył i był znośny, a ja pomimo długiego snu byłam coraz
bardziej zmęczona. Esme wyszła, a ja wtuliłam się w dziadka, kiedy
ten delikatnie wziął mnie na ręce; zanim doniósł mnie do pokoju niemal całkiem
już odpłynęłam.
Niemal.
– Co jej
jest? – usłyszałam podenerwowany głos i zorientowałam się, że Gabriel
musiał się zbudzić, kiedy wychodziłam. Zmusiłam się do otwarcia oczu i odnalazłam
zaniepokojoną twarz ukochanego; nasze spojrzenia się spotkały. – Śpij, aniołku.
Wszystko będzie dobrze – zachęcił mnie, speszony tym, że przez niego byłam
gotowa walczyć o zachowanie przytomności.
– Boli ją
brzuch – odparł lakonicznie dziadek, układając mnie na łóżku. – Spróbuj
odpocząć, skarbie. Zajrzę do ciebie rano i zadecydujemy, co dalej. Jeśli
będzie trzeba, podam ci jeszcze jedną dawkę morfiny, ale liczę na to, że nie
będzie takiej potrzeby – przyznał, po czym spojrzał na Gabriela, który otoczył
mnie ramionami, kiedy tylko miał ku temu sposobność. – Miej na nią oko, dobrze?
– poprosił. – Gdyby coś się działo, natychmiast dajcie mi znać.
Gabriel
skinął głową.
– Oczywiście
– zapewnił, wpatrując się we mnie i raz po raz muskając wargami moje
czoło. Wtuliłam się w jego tors, chcąc poczuć się bezpiecznie. – Dlaczego
mnie nie obudziłaś? Chcesz, żebym w końcu postradał zmysły, martwiąc się o ciebie?
– zrugał mnie, kiedy doktor wyszedł.
Pokręciłam
jedynie głową, nie mając jakoś chęci i motywacji na prowadzenie
jakiejkolwiek rozmowy. Gabriel jedynie westchnął i zarzucił na mnie
kołdrę, po czym przygarnął mnie do siebie, zamykając w silnym uścisku.
Rozluźniłam
się i wtuliwszy twarz w jego tors, zasnęłam, ukojona jego dotykiem i słodkim,
znajomym zapachem nieśmiertelnego.
Gabriel
Choć był zmęczony,
zdenerwowanie pozwalało mu czuwać; zachował pełną świadomość, przez całą noc
obserwując i właściwie nie odrywając wzroku od jej twarzy. Idealna skóra
bez skazy, płomiennorude loki, rozrzucone na poduszce... Za każdym razem, kiedy
na nią patrzył, zachwycała go równie mocno, co kiedy ujrzał ją po raz pierwszy,
dlatego tym trudniej było mu znieść myśl, że cokolwiek jej zagraża, a on
nie ma pojęcia, co z tym zrobić.
Czuł się
równie bezradnie co wtedy, kiedy po zabraniu jej z Alaski, siedział przy
niej w nocy, a ona walczyła z przekraczającą ludzkie pojęcie
gorączką, mogącą ją zabić. Nawet mając jakąś tam wiedzę na temat medycyny, mógł
jedynie frustrować się tym, że wcale nie okazuje mu się ona pomocna; skoro
nawet Carlisle nie do końca wiedział, jak Nessie pomóc (nie żeby fakt, że
dziewczyna uparcie opierała się jakimkolwiek formom troski nie miał z tym
związku), sam chyba nawet nie miał co liczyć na to, że jakoś ukochanej się
przyda.
Wiedział,
że w jakimś stopniu doktor na niego liczył – na niego i Isabeau, a raczej
ich wiedzę. Oboje byli pół-wampirami i to na dodatek wiekowymi, ale
niestety żadne z nich nigdy nie spotkało się z podobnymi objawami u jakiegokolwiek
przedstawiciela swojego gatunku, więc byli równie bezradni, co Carlisle. Jasne,
Beau początkowo sugerowała, że to dojrzewanie – ona i Layla dobrze
wiedziały, jak „głupim” okresem był czas przed siódmymi urodzinami i osiągnięciem
dorosłości – ale teraz już wcale nie była taka pewna, co bynajmniej Gabriela
nie uspokajało.
Przestał o tym
myśleć, bo zorientował się, że wpatrują się w niego czekoladowe oczy
Renesmee. Zaskoczony drgnął i dla pewności spojrzał w okno,
orientując się, że słońce już dawno wzeszło, a jego ukochana po prostu się
obudziła; jak zwykle pogrążony we własnych myślach stracił poczucie czasu.
Trochę mu ulżyło, bo wszystko wskazywało na to, że tym razem to nie ból
przerwał jej sen.
– Dzień
dobry – powitał ją czule, uśmiechając się; wyszło mu to całkiem dobrze, bo nie
musząc patrzeć, jak zwija się z bólu, łatwiej było mu zachowywać pozory
normalności, nawet mimo zmartwienia. – Wszystko w porządku? – zapytał,
celowo pomijając pytanie o samopoczucie, żeby jej nie denerwować.
Uśmiechnęła
się blado; po oczach poznał, że zrozumiała i doceniała jego intencje.
– Nic mnie
nie boli. Chyba – oświadczyła, równie sprawnie przewidując, czego najbardziej
chciał się dowiedzieć. Z wahaniem wsparła się na łokciach, po czym
usiadła; jej ciało rozluźniło się. – Tak, już wszystko w porządku – potwierdziła
spokojnie, z wyczuwalna ulgą.
Miał ochotę
paść na łóżko, tak bardzo go to wiadomość uspokoiła, choć to bynajmniej nie
rozwiązywało problemu. Było dobrze, ale w tej chwili – takie objawy nie
pojawiały się jedynie po to, by zniknąć. Jedynie się pogarszało, co
zaobserwowali przez ostatnie dni i trzeba było coś z tym zrobić.
Spróbował
wziąć się w garść i w końcu okazać nieco zdecydowania w tej
kwestii; może gdyby był wystarczająco stanowczy, udałoby mu się przekonać ją do
tego, że tym razem doktor musi ją zbadać. Do tej pory pozwalali jej decydować,
nawet jeśli nie rozumieli jej strachu, teraz jednak sprawy zaszły zdecydowanie
za daleko. Był w stanie na nią wpłynąć – bo jeśli nie on i jego
sztuczki do mieszania w głowach, to kto inny? Nie chciał posuwać się do
wykorzystywania telepatycznej mocy, ale jeśli by go zmusiła...
Cholera, że
też ta pociągająca istota musiała wywoływać w nim wyrzuty sumienia, kiedy
tylko pomyślał o jakichś nieczystych zagraniach!
Chciał już
coś powiedzieć, kiedy zorientował się, że czekoladowe oczy wpatrują się w niego
z taką intensywnością, że aż czuł się nieswojo. Mało kto potrafił wprawić
go w taki stan, a jednak temu niezwykłemu stworzeniu się to udało, co
dodatkowo go zdezorientowało.
– Coś nie
tak, kotku? – zapytał, próbując bez wnikania do jej umysłu ocenić, czy czegoś
nie potrzebuje albo czy nie poczuła się źle. – Potrzebujesz... – zaczął, ale
momentalnie mu przerwała:
– Tak.
Zmarszczył
brwi.
– Tak? – powtórzył.
– O co chodzi? – zachęcił ją, ujmując jej delikatnie dłonie, kiedy się do
niego przysunęła; wtuliła się mocno w jego tors, więc przygarnął ją do
siebie, wdychając słodki zapach jej skóry.
– Chciałabym
zapolować – oznajmiła i ciągnęła dalej, nie dając mu okazji do tego, by
zaoponował: – Gabrielu, proszę. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem głodna – skrzywiła
się, odsuwając się nieznacznie i odwracając wzrok, by nie zauważył, że
przyglądała się jego szyi.
– Och... – wyrwało
mu się. Jasne, kilka razy z niego piła, ale zwykle w intymnych
sytuacjach, po balu albo wtedy, kiedy się kochali. Nigdy nie zdarzyło się, by
odczuwała pragnienie do tego stopnia, by bała się go skrzywdzić. – To chyba
normalne po tym, co działo się w nocy – zaryzykował. – Mam gdzieś trochę
krwi, zaraz ci przyniosę – obiecał pośpiesznie; oczywiście, nikt o tych
zapasach nie wiedział, bo wciąż mieli z doktorem dwie różne opinie, czy
czerpanie krwi z baku może być zamiennikiem polowania na zwierzęta.
Chciał
wstać, ale Nessie wczepiła palce w jego koszulę i stanowczo go
powstrzymała; miała dość sporo siły, bacząc na to, jak bardzo wyczerpana była w ostatnim
czasie, zwłaszcza po nocnych objawach.
– Nie, nie
ludzkiej! – zaprotestowała, niemal równie spanikowana jak wtedy, kiedy obawiała
się, że pijąc z niego zrobi coś przeciwko swojemu dziadkowi. – Mówiłam,
chcę zapolować – powtórzyła. – Czuję się dość dobrze, naprawdę – przekonywała, a on
jedynie pragnął jej uwierzyć.
– Kochanie
moje... – zaczął, bo oboje dobrze wiedzieli, że teraz powinna leżeć i odpoczywać;
doktor miał wrócić z pracy dopiero za kilka godzin i ją obejrzeć,
zanim cokolwiek zdecydują.
Usiadła mu
okrakiem na kolanach; serce zabiło mu szybciej, kiedy poczuł jej ciepłe,
znajome ciało tuż przy swoim własnym. Czekoladowe oczy odnalazły jego własne,
spoglądając weń błagalnie. Zapragnął odwrócić wzrok, ale po prostu nie potrafił
– nie wiedząc, że ją tym zrani.
– Przy
tobie nic złego mi się nie stanie. Mogę nawet poczekać aż mi coś upolujesz,
cokolwiek, ale po prostu muszę zapolować – powiedziała z taką desperacją,
jakby od tego zależało jej życie. – Nie wytrzymam do powrotu dziadka, prędzej
oszaleję – jęknęła. – Zrobię co tylko zechcesz, ale proszę...
Oferowała
mu możliwość zażądania czegoś w zamian? Normalnie by się roześmiał i zaczął
z nią drażnić, nakłaniając do rozwinięcia propozycji, ale nie tym razem – nie
kiedy była w takim stanie. Jedynie więc spoglądał na nią bezradnie,
próbując zrozumieć, co powinien zrobić i znaleźć rozwiązanie, które byłoby
dla niej najlepsze.
Znów to
błagalne spojrzenie. Tak bardzo go prosiła...
Zacisnął
powieki, po czym jęknął sfrustrowany.
– Renesmee...
– westchnął. – Ale tutaj, w okolicy – złamał się w końcu, mając
wrażenie, że jest największym idiotą na całym świecie; tym razem chyba nawet
zawsze opanowany Carlisle miał się na niego wściec i zechcieć mu
przyłożyć, a to był już nie lada wyczyn, doprowadzić go do takiego stanu.
Obserwował
ją przez cały czas, kiedy przyszykowywała się do wyjścia; wcale nie krępowała
się przy nim przebierać – w końcu widział już całe jej idealne ciało, nie
raz na dodatek. Szukał czegoś, co dałoby mu powód na wymuszeniu na niej pozostania
w łóżku, ale albo faktycznie czuła się w miarę dobrze, albo naprawdę
się starała swojego stanu nie okazywać.
Wyszli,
chyba jedynie cudem na dole nie wpadając na Edwarda i Esme. Szkoda, bo
Gabriel liczył na to, że gdyby ich zatrzymali, mógłby tym samym usprawiedliwić,
dlaczego nie może jej ulec, teraz jednak nie miał wyjścia. Ruszyli biegiem w głąb
lasu, ona zdecydowanie wolniejsza niż zazwyczaj. Trzymał się blisko niej, gotów
zareagować, gdyby zaszła taka potrzeba, jak na razie na szczęście wszystko
wskazywało na to, że jest po prostu przewrażliwiony.
Doszedł go
nieco mdły i zdecydowanie nieporównywalny do ludzkiej krwi zapach jakiegoś
zwierzęcia, najprawdopodobniej łosia; tutejsze lasy były ich pełne. Spojrzał
krótko na Nessie, ale nie potrafił stwierdzić, czy i ona to wyczuła.
– Poczekaj
tutaj – poprosił. – Zaraz wracam – obiecał, po czym ruszył tropem zwierzęcia,
chcąc, by jego ukochana szybko się posiliła i mogła wrócić do domu.
Nie bawił
się w szarpaniny ze zwierzęciem, zbytnio się śpiesząc. Bez wahania wniknął
w umysł przyszłej ofiary, po czym po prostu namieszał mu w głowie
tak, że spanikowane zwierze rzuciło się do ucieczki, wpadając z siłą na
najbliższe drzewo i bez przytomności osuwając się na ziemię. Dopadł do
niego i wprawnym ruchem przetrącił mu kark; bez problemu uniósł martwe
truchło i pośpiesznie wrócił do Renesmee, składając martwe zwierze u jej
stóp.
Zawahała
się.
– W porządku?
– zapytał. – Mogę przynieść coś innego, jeśli chcesz – zaproponował, nie biorąc
pod uwagę tego, że mogłaby czuć się skrępowana tak dziwaczną formą serwowania
posiłku.
– Nie, nie,
wszystko gra – zapewniła pośpiesznie, w końcu kucając przy łosiu; jej oczy
momentalnie pociemniały, skupiając się na wciąż jeszcze słabo pulsującej żyle
na szyi zwierzęcia.
Nie przeszkadzał
jej, kiedy łapczywie wgryzła się w zwierzę, sącząc krew; jej policzki
nabrały nieco rumieńców, co chyba było dobrym znakiem, nagle jednak
wyprostowała się niczym struna i ze wstrętem odsunęła od swojej ofiary.
Chciał
zapytać, co się stało, wtedy jednak poderwała się na równe nogi i dopadłszy
do pierwszych zarośli, zwymiotowała. Zaraz znalazł się obok niej, podtrzymując
jej włosy, by było jej wygodniej i cierpliwie czekając, aż zwróci
wszystko. Kaszląc i trzęsąc się na całym ciele wtuliła się w niego, wystraszona
i wtedy poczuł, jak bardzo rozpaloną ma skórę; zaczął wyklinać na siebie,
bo przecież powinien był zorientować wcześniej, że ma gorączkę i nie
powinna ruszać się z miejsca.
– Accidenti – zaklął
pod nosem, uspokajająco głaskając ją po głowie. – No już, wracamy do domu. Cała
jesteś rozpalona – westchnął, mając nadzieję, że wyjątkowo nie zacznie się z nim
spierać.
Uniosła
głowę i spojrzała mu w oczy, chyba zamierzając coś powiedzieć, wtedy
jednak coś poruszyło się pomiędzy drzewami i zorientowali się, że nie są
sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz