16 stycznia 2013

Sto szesnaście

Renesmee
To ból jako pierwszy wdarł się do mojej podświadomości. Zdezorientowana skuliłam się, czując się tak, jakby ktoś z całej siły kopną mnie w brzuch. Przypominało to trochę bóle, które zwykle męczyły mnie podczas okresu, z tym jednak, że nigdy dotąd nie było to tak silne i trudne do zniesienia doznanie, sprawiając, że miałam ochotę płakać i zrobić wszystko, byleby tylko przestać to odczuwać.
Tym ciężej było mi przypomnieć sobie, co właściwie się stało i gdzie jestem. Kiedy otworzyłam oczy, zdezorientowała mnie ciemność w pokoju, w którym się znajdowałam. Ignorując promieniujący w stronę kręgosłupa ból, skupiłam się na zorientowaniu się w sytuacji; przypomniałam sobie spotkanie z Jacobem, choć wspomnienie było tak krótkie i urywane, że równie dobrze mogłoby być snem. Uciekłam od bliskich, wpadając na Jake'a, a potem... zemdlałam? Nie byłam pewna, zresztą naprawdę ciężko się się myślało, kiedy tak bardzo bolał mnie brzuch.
Zorientowałam się, że leżę na łóżku w swoim pokoju. Na dworze było ciemno, co nie byłoby dziwne gdyby nie fakt, że znaczyło to, że musiałam przespać przynajmniej dwanaście godzin, jeśli nie więcej. Zamarłam, nasłuchując i starając się nie skupiać na bólu; dopiero po chwili zorientowałam się, że prócz kołdry, która mnie okrywała, ciąży mi jeszcze jedna rzecz – ręka obejmującego mnie Gabriela.
Zdecydowanie musiało minąć kilkanaście godzin, skoro ukochany zdążył wrócić do domu i na dodatek spał jak zabity; nie byłam pewna, ale podejrzewałam, że na nogach był ponad dwie doby, bo nie zasnąłby tak po prostu, tym bardziej kiedy zmartwiony siedział przy mnie, czuwając. Wystraszona dręczącym mnie objawem, przez moment zapragnęłam go obudzić, by powiedzieć mu, że coś jest nie tak, rozmyśliłam się jednak – już i tak był zmęczony i zmartwiony z mojego powodu.
Zmusiłam się, żeby usiąść, czego szybko pożałowałam, bo kręciło mi się w głowie, a ból przybrał na sile. Chociaż pragnęłam jedynie zwinąć się w kłębek i kogoś zawołać, spróbowałam raz jeszcze, tym razem niezgrabnie stając na nogi. Splotłam ręce na brzuchu, kuląc się, po czym chwiejnie zrobiłam kilka kroków, z trudem dochodząc do drzwi, po czym wyszłam na korytarz.
Miałam szczęście, bo mój pokój był niedaleko gabinetu dziadka i na dodatek wyczułam, że Carlisle tam się właśnie znajduje. Normalnie zapukałabym, ale tym razem nie myślałam o takich drobiazgach; po prostu weszłam do środka i stanęłam w progu, mocno przytrzymując się framugi.
Do tej pory pogrążeni w cichej rozmowie Carlisle i Esme momentalnie spojrzeli wprost na mnie.
– Dziadku... – niemalże załkałam, chcąc, żeby mi pomógł. – Mógłbyś mnie zbadać? Proszę... – wydyszałam, bo coraz ciężej było mi wytrzymać promieniujący ból.
Doktor pośpiesznie poderwał się z miejsca i obszedłszy biurko, szybko do mnie doskoczył, by móc mnie podtrzymać. Wiedziałam, że jest zmartwiony i właściwie nie wie, co o tym wszystkim sądzić.
– Nareszcie... – westchnął, co chyba znaczyło, że zaczynali się martwić tym, jak długo pozostawałam nieprzytomna. – Co się dzieje, Nessie? – zapytał i choć starał się przybrać profesjonalny ton, jak zawsze przy swoich pacjentach, słychać było, że mnie nie potrafi w ten sposób traktować; jakby nie patrzeć byłam jego wnuczką.
– Boli – poskarżyłam się, wtulając się w niego i mając ochotę błagać, żeby zrobił coś, by przestało.
– Spokojnie, kochanie. Zaraz zobaczymy, co się dzieje – obiecał mi, głaskając mnie po włosach. – Brzuch? – upewnił się, biorąc mnie na ręce. Pokiwałam głową, nie przestając się kulić; miałam wrażenie, że im jest mnie mniej, tym lepiej. – Mdli cię? Musisz mi wszystko powiedzieć, żebym mógł ci pomóc – przypomniał mi łagodnie, bo w ostatnich dniach nie byłam skłonna do jakiejkolwiek współpracy, jeśli chodziło o moje zdrowie.
Esme dopadła do nas, kiedy dziadek delikatnie ułożył mnie na wygodniej leżance w swoim gabinecie. Wiedziałam, że nie jest do końca pewna, czy powinna wyjść, czy zostać, dlatego jedynie stanęła obok, spoglądając na mnie z niepokojem. Spróbowałam wysilić się na uśmiech, żeby ją uspokoić, ale wyszedł mi z tego jedynie jakiś grymas.
Dziadek szybko się mną zajął, a ja wyjątkowo byłam zbyt oszołomiona bólem, żeby zareagować na to, że podszedł do mnie ze strzykawką. Zastrzyk przeciwbólowy przyjęłam niemal z ulgą; lodowaty środek szybko rozszedł się po całym ciele, łagodząc ból, choć ilość była zbyt mała, by zwalczył go całkowicie. Wiedziałam, że dziadek specjalnie odmierzył mniejszą dawkę, chcąc żebym zachowała przytomność, skoro miał mnie zbadać.
– W porządku? – upewnił się, głaskając mnie po włosach. Potaknęłam. – Musisz się wyprostować, kochanie – powiedział, bo cały czas podkurczałam nogi, przez co nie mógł mnie obejrzeć.
Niechętnie spróbowałam wykonać polecenie i zaraz się skrzywiłam, bo zabolało. Doktor upomniał mnie, żebym się nie śpieszyła, po czym zachęcił łagodnie, żebym spróbowała ponownie, raz po raz powtarzając, że to dla mojego dobra. W końcu jakoś mi się to udało, choć wciąż czułam promieniujący ból, odrobinie jedynie złagodzony przez lek.
– Co jej jest? – zapytała cicho Esme, kiedy doktor zaczął delikatnie masować mój brzuch, żeby trochę mi ulżyć. Zamknęłam oczy, próbując się ułożyć tak, żeby bolało jak najmniej.
– Nie wiem – przyznał. – Nessunia, teraz leż spokojnie – zwrócił się do mnie, podwijając mi bluzkę; poczułam nacisk lodowatych palców na skórze. – Boli cię, kiedy naciskam? – upewnił się, delikatnie uciskając mój brzuch w różnych miejscach.
Nie bolało tak bardzo, więc chciałam zaprzeczyć, wtedy jednak zbyt mocno ucisnął w jednym miejscu; jęknęłam i skuliłam się, dodatkowo obracając na bok, by nie mógł kontynuować. Carlisle spojrzał na mnie z troską i odgarnął mi ze spoconego czoła wilgotną grzywkę, jednocześnie sprawdzając, czy nie mam podwyższonej temperatury. Nie miałam gorączki – wręcz przeciwnie; było mi zimno, choć wcześniej jakoś nie zwracałam na to uwagi.
– Tutaj? – upewnił się, łagodnie dając mi do zrozumienia, że mam ułożyć się tak jak wcześniej. Znów dotknął dolnej części mojego brzucha, kiedy zaś drgnęłam niespokojnie, pośpiesznie zwolnił ucisk. – Ciężko mi powiedzieć, co się dzieje, bo do tego konieczne byłby dodatkowe badania. Może to po prostu zespół napięcia przedmiesiączkowego – zasugerował, bo zdążył już zorientować się w moim cyklu – choć do tej pory nic podobnego się nie zdarzało, poza tym brałaś te tabletki, które ci dałem. – Miałam pojęcie, że sama myśl o tym, że podając mi coś, co miało pomóc, a jednak mi zaszkodziło, go przerażała. – Kochanie, musisz mi jeszcze powiedzieć, co stało się rano. Jacob przyniósł cię nieprzytomną, twierdząc, że zasłabłaś. Sama widzisz, że to posuwa się coraz dalej i trzeba coś z tym zrobić, skarbie.
Ach, więc jednak – spotkanie z Jake'm było jak najbardziej prawdziwe. Nie chciałam tego teraz roztrząsać, skupiona na tym, co mówić Carlisle. Więc zemdlałam i odpłynęłam na kilkanaście ładnych godzin, właściwie nie wiadomo dlaczego, a Jacob przyniósł mnie do domu. Wolałam nie zastanawiać się, jak musiało wyglądać jego spotkanie z moimi bliskimi – tym mogłam się zadręczać później.
Tak czy inaczej, dochodziłam do wniosku, że dziadek mnie nie badał, pozwalając mi odpoczywać i woląc obejrzeć mnie, kiedy będę w stanie odpowiadać na jego pytania. Nie byłam pewna, czy się z tego cieszyć, czy nie – wiedziałam jedynie, że i tym razem nie marzyłam o niczym innym prócz snu.
– Nie wiem... – przyznałam. – Wpadłam na niego, zakręciło mi się w głowie i... Po prostu zasłabłam. A teraz obudziłam się, bo bolało – przyznałam i nagle coś sobie przypomniałam: – Jak długo spałam? Gabriel wrócił...
– Cii... – uspokoił mnie, bo z nerwów zabolało mnie jeszcze bardziej i się skuliłam. – Ponad dwadzieścia godzin, Nessie. Byłem nawet bliski hospitalizowania cię, bo nie miałaś nawet gorączki, którą można by uznać za objaw ataku telepatycznego. Tym razem chodzi o coś innego, a ty nie pozwalasz mi sprawdzić, co się dzieje – przyznał, nie przestając uspokajająco głaskać mnie po włosach. – Gabriel wrócił może dwie godziny po tym, jak Jacob cię przyniósł. Szczęściem zdążył się wcześniej ewakuować, bo jak nic ich spotkanie skończyłoby się dość nieprzyjemnie, tym bardziej, że Gabriel oczywiście był zdenerwowany. Nie wiem, jak ci to opisać, ale z tego, co mówiła Isabeau, on po prostu wiedział, że coś ci zagraża. Nie pierwszy raz zresztą – dodał w zamyśleniu.
– Kiedy zaatakowała cię Jane, też wiedział, że potrzebujesz pomocy – wtrąciła Esme, przypominając mi o swojej obecności. Ujęła mnie za rękę i lekko ją ścisnęła. – Wszystko w porządku? Może mam zrobić ci mięty, czy coś... – zaproponowała, wyraźnie czując się bezużyteczną; zachowywała się jak każda matka, której dziecku coś dolega.
– Nie zaszkodzi jej – stwierdził Carlisle, chcąc przede wszystkim ją uspokoić i znaleźć jej jakieś zajęcie, bo raczej wątpił, by mięta pomogła mi przy tak silnych objawach; pewnie gdyby to były mdłości albo coś mniej niepokojącego sam podałby mi jakiś łagodniejszy środek, a nie dożylnie morfinę, i po prostu wygonił z powrotem do łóżka. – Jesteś zmęczona... Dasz radę zasnąć? – upewnił się, widząc, że oczy same mi się zamykają.
Pokiwałam głową, bo lekarstwo w końcu zaczęło działać w pełni; ból znacznie się zmniejszył i był znośny, a ja pomimo długiego snu byłam coraz bardziej zmęczona. Esme wyszła, a ja wtuliłam się w dziadka, kiedy ten delikatnie wziął mnie na ręce; zanim doniósł mnie do pokoju niemal całkiem już odpłynęłam.
Niemal.
– Co jej jest? – usłyszałam podenerwowany głos i zorientowałam się, że Gabriel musiał się zbudzić, kiedy wychodziłam. Zmusiłam się do otwarcia oczu i odnalazłam zaniepokojoną twarz ukochanego; nasze spojrzenia się spotkały. – Śpij, aniołku. Wszystko będzie dobrze – zachęcił mnie, speszony tym, że przez niego byłam gotowa walczyć o zachowanie przytomności.
– Boli ją brzuch – odparł lakonicznie dziadek, układając mnie na łóżku. – Spróbuj odpocząć, skarbie. Zajrzę do ciebie rano i zadecydujemy, co dalej. Jeśli będzie trzeba, podam ci jeszcze jedną dawkę morfiny, ale liczę na to, że nie będzie takiej potrzeby – przyznał, po czym spojrzał na Gabriela, który otoczył mnie ramionami, kiedy tylko miał ku temu sposobność. – Miej na nią oko, dobrze? – poprosił. – Gdyby coś się działo, natychmiast dajcie mi znać.
Gabriel skinął głową.
– Oczywiście – zapewnił, wpatrując się we mnie i raz po raz muskając wargami moje czoło. Wtuliłam się w jego tors, chcąc poczuć się bezpiecznie. – Dlaczego mnie nie obudziłaś? Chcesz, żebym w końcu postradał zmysły, martwiąc się o ciebie? – zrugał mnie, kiedy doktor wyszedł.
Pokręciłam jedynie głową, nie mając jakoś chęci i motywacji na prowadzenie jakiejkolwiek rozmowy. Gabriel jedynie westchnął i zarzucił na mnie kołdrę, po czym przygarnął mnie do siebie, zamykając w silnym uścisku.
Rozluźniłam się i wtuliwszy twarz w jego tors, zasnęłam, ukojona jego dotykiem i słodkim, znajomym zapachem nieśmiertelnego.
Gabriel
Choć był zmęczony, zdenerwowanie pozwalało mu czuwać; zachował pełną świadomość, przez całą noc obserwując i właściwie nie odrywając wzroku od jej twarzy. Idealna skóra bez skazy, płomiennorude loki, rozrzucone na poduszce... Za każdym razem, kiedy na nią patrzył, zachwycała go równie mocno, co kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, dlatego tym trudniej było mu znieść myśl, że cokolwiek jej zagraża, a on nie ma pojęcia, co z tym zrobić.
Czuł się równie bezradnie co wtedy, kiedy po zabraniu jej z Alaski, siedział przy niej w nocy, a ona walczyła z przekraczającą ludzkie pojęcie gorączką, mogącą ją zabić. Nawet mając jakąś tam wiedzę na temat medycyny, mógł jedynie frustrować się tym, że wcale nie okazuje mu się ona pomocna; skoro nawet Carlisle nie do końca wiedział, jak Nessie pomóc (nie żeby fakt, że dziewczyna uparcie opierała się jakimkolwiek formom troski nie miał z tym związku), sam chyba nawet nie miał co liczyć na to, że jakoś ukochanej się przyda.
Wiedział, że w jakimś stopniu doktor na niego liczył – na niego i Isabeau, a raczej ich wiedzę. Oboje byli pół-wampirami i to na dodatek wiekowymi, ale niestety żadne z nich nigdy nie spotkało się z podobnymi objawami u jakiegokolwiek przedstawiciela swojego gatunku, więc byli równie bezradni, co Carlisle. Jasne, Beau początkowo sugerowała, że to dojrzewanie – ona i Layla dobrze wiedziały, jak „głupim” okresem był czas przed siódmymi urodzinami i osiągnięciem dorosłości – ale teraz już wcale nie była taka pewna, co bynajmniej Gabriela nie uspokajało.
Przestał o tym myśleć, bo zorientował się, że wpatrują się w niego czekoladowe oczy Renesmee. Zaskoczony drgnął i dla pewności spojrzał w okno, orientując się, że słońce już dawno wzeszło, a jego ukochana po prostu się obudziła; jak zwykle pogrążony we własnych myślach stracił poczucie czasu. Trochę mu ulżyło, bo wszystko wskazywało na to, że tym razem to nie ból przerwał jej sen.
– Dzień dobry – powitał ją czule, uśmiechając się; wyszło mu to całkiem dobrze, bo nie musząc patrzeć, jak zwija się z bólu, łatwiej było mu zachowywać pozory normalności, nawet mimo zmartwienia. – Wszystko w porządku? – zapytał, celowo pomijając pytanie o samopoczucie, żeby jej nie denerwować.
Uśmiechnęła się blado; po oczach poznał, że zrozumiała i doceniała jego intencje.
– Nic mnie nie boli. Chyba – oświadczyła, równie sprawnie przewidując, czego najbardziej chciał się dowiedzieć. Z wahaniem wsparła się na łokciach, po czym usiadła; jej ciało rozluźniło się. – Tak, już wszystko w porządku – potwierdziła spokojnie, z wyczuwalna ulgą.
Miał ochotę paść na łóżko, tak bardzo go to wiadomość uspokoiła, choć to bynajmniej nie rozwiązywało problemu. Było dobrze, ale w tej chwili – takie objawy nie pojawiały się jedynie po to, by zniknąć. Jedynie się pogarszało, co zaobserwowali przez ostatnie dni i trzeba było coś z tym zrobić.
Spróbował wziąć się w garść i w końcu okazać nieco zdecydowania w tej kwestii; może gdyby był wystarczająco stanowczy, udałoby mu się przekonać ją do tego, że tym razem doktor musi ją zbadać. Do tej pory pozwalali jej decydować, nawet jeśli nie rozumieli jej strachu, teraz jednak sprawy zaszły zdecydowanie za daleko. Był w stanie na nią wpłynąć – bo jeśli nie on i jego sztuczki do mieszania w głowach, to kto inny? Nie chciał posuwać się do wykorzystywania telepatycznej mocy, ale jeśli by go zmusiła...
Cholera, że też ta pociągająca istota musiała wywoływać w nim wyrzuty sumienia, kiedy tylko pomyślał o jakichś nieczystych zagraniach!
Chciał już coś powiedzieć, kiedy zorientował się, że czekoladowe oczy wpatrują się w niego z taką intensywnością, że aż czuł się nieswojo. Mało kto potrafił wprawić go w taki stan, a jednak temu niezwykłemu stworzeniu się to udało, co dodatkowo go zdezorientowało.
– Coś nie tak, kotku? – zapytał, próbując bez wnikania do jej umysłu ocenić, czy czegoś nie potrzebuje albo czy nie poczuła się źle. – Potrzebujesz... – zaczął, ale momentalnie mu przerwała:
– Tak.
Zmarszczył brwi.
– Tak? – powtórzył. – O co chodzi? – zachęcił ją, ujmując jej delikatnie dłonie, kiedy się do niego przysunęła; wtuliła się mocno w jego tors, więc przygarnął ją do siebie, wdychając słodki zapach jej skóry.
– Chciałabym zapolować – oznajmiła i ciągnęła dalej, nie dając mu okazji do tego, by zaoponował: – Gabrielu, proszę. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem głodna – skrzywiła się, odsuwając się nieznacznie i odwracając wzrok, by nie zauważył, że przyglądała się jego szyi.
– Och... – wyrwało mu się. Jasne, kilka razy z niego piła, ale zwykle w intymnych sytuacjach, po balu albo wtedy, kiedy się kochali. Nigdy nie zdarzyło się, by odczuwała pragnienie do tego stopnia, by bała się go skrzywdzić. – To chyba normalne po tym, co działo się w nocy – zaryzykował. – Mam gdzieś trochę krwi, zaraz ci przyniosę – obiecał pośpiesznie; oczywiście, nikt o tych zapasach nie wiedział, bo wciąż mieli z doktorem dwie różne opinie, czy czerpanie krwi z baku może być zamiennikiem polowania na zwierzęta.
Chciał wstać, ale Nessie wczepiła palce w jego koszulę i stanowczo go powstrzymała; miała dość sporo siły, bacząc na to, jak bardzo wyczerpana była w ostatnim czasie, zwłaszcza po nocnych objawach.
– Nie, nie ludzkiej! – zaprotestowała, niemal równie spanikowana jak wtedy, kiedy obawiała się, że pijąc z niego zrobi coś przeciwko swojemu dziadkowi. – Mówiłam, chcę zapolować – powtórzyła. – Czuję się dość dobrze, naprawdę – przekonywała, a on jedynie pragnął jej uwierzyć.
– Kochanie moje... – zaczął, bo oboje dobrze wiedzieli, że teraz powinna leżeć i odpoczywać; doktor miał wrócić z pracy dopiero za kilka godzin i ją obejrzeć, zanim cokolwiek zdecydują.
Usiadła mu okrakiem na kolanach; serce zabiło mu szybciej, kiedy poczuł jej ciepłe, znajome ciało tuż przy swoim własnym. Czekoladowe oczy odnalazły jego własne, spoglądając weń błagalnie. Zapragnął odwrócić wzrok, ale po prostu nie potrafił – nie wiedząc, że ją tym zrani.
– Przy tobie nic złego mi się nie stanie. Mogę nawet poczekać aż mi coś upolujesz, cokolwiek, ale po prostu muszę zapolować – powiedziała z taką desperacją, jakby od tego zależało jej życie. – Nie wytrzymam do powrotu dziadka, prędzej oszaleję – jęknęła. – Zrobię co tylko zechcesz, ale proszę...
Oferowała mu możliwość zażądania czegoś w zamian? Normalnie by się roześmiał i zaczął z nią drażnić, nakłaniając do rozwinięcia propozycji, ale nie tym razem – nie kiedy była w takim stanie. Jedynie więc spoglądał na nią bezradnie, próbując zrozumieć, co powinien zrobić i znaleźć rozwiązanie, które byłoby dla niej najlepsze.
Znów to błagalne spojrzenie. Tak bardzo go prosiła...
Zacisnął powieki, po czym jęknął sfrustrowany.
– Renesmee... – westchnął. – Ale tutaj, w okolicy – złamał się w końcu, mając wrażenie, że jest największym idiotą na całym świecie; tym razem chyba nawet zawsze opanowany Carlisle miał się na niego wściec i zechcieć mu przyłożyć, a to był już nie lada wyczyn, doprowadzić go do takiego stanu.
Obserwował ją przez cały czas, kiedy przyszykowywała się do wyjścia; wcale nie krępowała się przy nim przebierać – w końcu widział już całe jej idealne ciało, nie raz na dodatek. Szukał czegoś, co dałoby mu powód na wymuszeniu na niej pozostania w łóżku, ale albo faktycznie czuła się w miarę dobrze, albo naprawdę się starała swojego stanu nie okazywać.
Wyszli, chyba jedynie cudem na dole nie wpadając na Edwarda i Esme. Szkoda, bo Gabriel liczył na to, że gdyby ich zatrzymali, mógłby tym samym usprawiedliwić, dlaczego nie może jej ulec, teraz jednak nie miał wyjścia. Ruszyli biegiem w głąb lasu, ona zdecydowanie wolniejsza niż zazwyczaj. Trzymał się blisko niej, gotów zareagować, gdyby zaszła taka potrzeba, jak na razie na szczęście wszystko wskazywało na to, że jest po prostu przewrażliwiony.
Doszedł go nieco mdły i zdecydowanie nieporównywalny do ludzkiej krwi zapach jakiegoś zwierzęcia, najprawdopodobniej łosia; tutejsze lasy były ich pełne. Spojrzał krótko na Nessie, ale nie potrafił stwierdzić, czy i ona to wyczuła.
– Poczekaj tutaj – poprosił. – Zaraz wracam – obiecał, po czym ruszył tropem zwierzęcia, chcąc, by jego ukochana szybko się posiliła i mogła wrócić do domu.
Nie bawił się w szarpaniny ze zwierzęciem, zbytnio się śpiesząc. Bez wahania wniknął w umysł przyszłej ofiary, po czym po prostu namieszał mu w głowie tak, że spanikowane zwierze rzuciło się do ucieczki, wpadając z siłą na najbliższe drzewo i bez przytomności osuwając się na ziemię. Dopadł do niego i wprawnym ruchem przetrącił mu kark; bez problemu uniósł martwe truchło i pośpiesznie wrócił do Renesmee, składając martwe zwierze u jej stóp.
Zawahała się.
– W porządku? – zapytał. – Mogę przynieść coś innego, jeśli chcesz – zaproponował, nie biorąc pod uwagę tego, że mogłaby czuć się skrępowana tak dziwaczną formą serwowania posiłku.
– Nie, nie, wszystko gra – zapewniła pośpiesznie, w końcu kucając przy łosiu; jej oczy momentalnie pociemniały, skupiając się na wciąż jeszcze słabo pulsującej żyle na szyi zwierzęcia.
Nie przeszkadzał jej, kiedy łapczywie wgryzła się w zwierzę, sącząc krew; jej policzki nabrały nieco rumieńców, co chyba było dobrym znakiem, nagle jednak wyprostowała się niczym struna i ze wstrętem odsunęła od swojej ofiary.
Chciał zapytać, co się stało, wtedy jednak poderwała się na równe nogi i dopadłszy do pierwszych zarośli, zwymiotowała. Zaraz znalazł się obok niej, podtrzymując jej włosy, by było jej wygodniej i cierpliwie czekając, aż zwróci wszystko. Kaszląc i trzęsąc się na całym ciele wtuliła się w niego, wystraszona i wtedy poczuł, jak bardzo rozpaloną ma skórę; zaczął wyklinać na siebie, bo przecież powinien był zorientować wcześniej, że ma gorączkę i nie powinna ruszać się z miejsca.
Accidenti – zaklął pod nosem, uspokajająco głaskając ją po głowie. – No już, wracamy do domu. Cała jesteś rozpalona – westchnął, mając nadzieję, że wyjątkowo nie zacznie się z nim spierać.
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy, chyba zamierzając coś powiedzieć, wtedy jednak coś poruszyło się pomiędzy drzewami i zorientowali się, że nie są sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa