16 stycznia 2013

Sto dwadzieścia pięć

Renesmee
Obudziłam się zdezorientowana i z bólem głowy. Nie od razu przypomniałam sobie, co się stało i uświadomiłam, że leżę na czymś cholernie niewygodnym i twardym. Mimo pulsowania w skroniach spróbowałam się skupić i nawet udało mi się otworzyć oczy.
Isabeau! Poderwałam się tak gwałtownie, że świat zawirowało i obraz na chwilę znów się rozmazał. Byliśmy razem, chciała mnie przed czymś ostrzec i…
Oczy dopiero teraz zaczynały przyzwyczajać mi się do panującego półmroku, mogłam więc rozejrzeć się dookoła. Olbrzymia hala w której się znajdowałam zdecydowanie nie przypominała mi czegoś znajomego. Leżałam na czymś, co od biedy można było nazwać materacem, ale chyba wygodniej byłoby mi nawet na zagraconej, brudnej podłodze; poza tym było bardzo zimno i zaczęłam drżeć, nawet pomimo zimowych ubrań i kurtki. Przynajmniej czułam delikatne ruchy dzieci, co pozwalało mi czuć się bezpieczniej przynajmniej w kwestii tego, czy są zdrowe.
Coś poruszyło się w ciemności; poderwałam się gwałtownie, stając na równych nogach i rzuciłam się do ucieczki, nie udział jednak nawet dwóch metrów – poczułam szarpnięcie i straciłam równowagę; jak długa lądując na podłodze. Przynajmniej w ostatniej chwili udało mi się przekręcić tak, że boleśnie upadłam na rękę, ale nie ryzykowałam uderzenia w brzuch.
Usłyszałam chichot, a potem westchnienie. Twarz Drake'a pojawiła się nade mną nagle, co całkiem mnie rozstroiło i nie od razu zareagowałam, kiedy telepata wyciągnął rękę w moją stronę.
– Pozwolisz, że pomogę? – zapytał i gdybym nie wiedziała do czego jest zdolny, uznałabym go po prostu za dżentelmena. – Och, litości – westchnął, bo jedynie gapiłam się na niego.
Nachylił się i chwyciwszy mnie pod ramię, pomógł mi się podnieść. Nie miałam większego wyboru i wciąż mając problemy z utrzymaniem równowagi, skorzystałam z jego wsparcia; zniecierpliwiony podtrzymał mnie i pomógł wrócić na materac na którym zaraz usiadłam i skupiłam się pod ścianą, zasłaniając brzuch i przyciskając do siebie obolały nadgarstek.
– Było się nie rzucać – westchnął. – Pokaż tę rękę – zażądał, a kiedy nie zareagowałam, sam przykucnął i bez pytania ujął moją dłoń w swoją. Oczekiwałam, że będzie chciał zadać mi ból, dlatego zdziwiła mnie delikatność z jaką jego palce muskały moją skórę. – Pewnie się poobijałaś. – Wzruszył ramionami. Jego dłonie były przyjemnie ciepłe, podobnie jak Gabriela, kiedy pomagał mi na bolącą kostkę, dlatego Jego dłonie były przyjemnie ciepłe, podobnie jak Gabriela, kiedy pomagał mi na bolącą kostkę, dlatego byłam pewna, że używa mocy. – Wysłałem Kristin po lekarza, ale chyba to zły pomysł. Długo jej nie ma, więc zakładam, że przypadkiem biedaka zabiła – skrzywił się, wznosząc oczy ku niebu w geście bezradności.
– Nie potrzebuję lekarza – bąknęłam, wyrywają dłoń z jego uścisku. – Czego znów chcecie, Drake? I gdzie jestem? – zapytałam, starając się brzmieć gniewnie, w moim głosie jednak pobrzmiewało wyłącznie ogromne zmęczenie.
– Teraz może i nie, ale za kilka dni… – Spojrzał wymownie na mój brzuch, a ja się wzdrygnęłam. – Lawrence to mimo wszystko ceniący rodzinę facet. Od dawna chce poznać swoją prawnuczkę, a skoro na dodatek jesteś w ciąży, tym lepsze warunki chce ci zapewnić. Nie martw się, to tymczasowe miejsce – zapewnił, spoglądając na materac. – Ach, nie próbuje więcej uciekać. Raczej to marny pomysł.
Nie rozumiałam o co mu chodzi i dopiero kiedy podążyłam wzrokiem za jego spojrzeniem, zauważyłam, że lewą kostkę obejmuje ciężki, mocny łańcuch, którego drugi koniec przytwierdzono do ściany. To dlatego tak nagle upadłam.
– To metal, ale posrebrzany. Radzę nie próbować go zerwać, bo prędzej się poranisz. Nie muszę chyba dodawać, że nawet odrobinka srebra w krwiobiegu jest szkodliwa dla dzieci, prawda? – Uśmiechnął się. – To tymczasowe środki ostrożności. Nie trzymalibyśmy cię w takim miejscu, wierz mi. Taylor co prawda najchętniej przykułaby cię do ściany, ale ja i Lawrence wbrew wszystkiemu jesteśmy dżentelmenami. Kobietom należy się szacunek.
Zauważyłam, że nieco gniewnie wspominał Taylor. Był zły, że to jej i Lilly udało się mnie porwać? Nie widziałam go, wiec taka teoria była bardzo prawdopodobna, skoro Drake uważał się niejako za przywódcę albo prawą rękę Lawrence'a.
– Gabriel was wszystkich pozabija – zapowiedziałam, chcąc samą siebie przekonać, że ukochany mi pomoże zanim będzie za późno; nie mogłam tutaj zostać – dzieci potrzebowały ciepła i opieki Carlisle'a, a nie jakiegoś pierwszego-lepszego ludzkiego lekarza, któremu i tak nie miałam pozwolić się tknąć.
– Zobaczymy – odparł Drake spokojnie, prostując się. – Jak na razie jednak radzę przywyknąć do naszej obecności.
Nie odpowiedziałam. Choć instynkt podpowiadał mi, że to idiotyczne – a już na pewno dziecinne – odwróciłam się do nieśmiertelnego plecami, woląc już wpatrywać się w ścianę, zamiast spoglądać na Drake'a. Poza tym nie chciałam, żeby zauważył, że jestem przerażona, a w oczach zbierają mi się łzy.
Gabrielu, gdzie jesteś?, pomyślałam. Byłam taka głupia, wychodząc na polowanie w takim stanie! I jeszcze martwiłam się o Isabeau; czy ją też gdzieś trzymali, czy może była…
Nie potrafiłam dokończyć tej myśli.
– Isabeau ma się dobrze. Chociaż jak spotka się z bratem, to może się zmienić – mruknął rozbawiony. Ulżyło mi, bo to znaczyło, że Beau jest w domu. – Nie masz co na siebie wyzywać. Mało kto jest w stanie oprzeć się telepatycznym sugestiom Lilly, jeżeli nie jest ich świadom – zapewnił z niejakim uznaniem, a ja pojęłam skąd brały się dziwne myśli na temat polowania i tego, czy poradzę sobie jako matka.
Wciąż uparcie milczałam, próbując zablokować dostęp do swojego umysłu, choć oczywiście nie miałam pewności jak powinnam to zrobić. Czułam się wyczerpana, a utrzymującą się wciąż gorączka ciążyła mi jak nigdy. Pragnęłam zasnąć, ale nie chciałam kłaść się na niewygodnym materacu i ryzykować, że dodatkowo rozchoruję się z powodu panującego zimna. Pozostawało mi co najwyżej Drake'a ignorować i starać się nie okazywać słabości.
Gabrielu…, pomyślałam znowu.
Znikąd nie było odpowiedzi.
Mniej więcej kwadrans siedziałam w bezruchu. Drake cały czas mnie obserwował, choć przecież nie byłam w stanie nawet uwolnić się od łańcucha, a co dopiero uciec. Byłam wymęczona, chora i chyba nawet człowiek dałby sobie ze mną radę.
Słyszałam, że nieśmiertelny nuci coś pod nosem; jakiś czas później przyszła do niego Bliss, ale rozmawiali tak cicho, że nie byłam w stanie rozróżnić słów – zmysły miałam przytępione przez temperaturę i osłabienie. Cieszyłam się jedynie w duchu, że prócz rodzeństwa Devile, nikt do mnie nie zagląda – zwłaszcza sadystyczna Taylor.
Usłyszałam ciche kroki, mogące należeć jedynie do wampira i ledwo powstrzymałam chęć, żeby się obejrzeć. Zmusiłam się żeby siedzieć nieruchomo i wpatrywać w ścianę, co miało być swego rodzaju buntem, chociaż szkodziłam co najwyżej sobie samej.
Boun gorno! – rzucił ktoś z całkiem dobrym akcentem. – Włoski to chyba ojczysty język naszego drogiego Gabriela, czyż nie? – zagadnął przybysz tonem, który uznałabym za przyjazny, gdyby nie sytuacja.
Imię ukochanego podziałało na mnie jak czerwona płachta na byka; wbrew sobie odwróciłam się i to tak gwałtownie, że zabolała mnie szyja. Spojrzenia moje i stojącego tuż za mną wampira się spotkały – patrzyłam wprost w krwiste tęczówki Lawrence'a Cullena.
Był młodszy niż się spodziewałam, kiedy jeszcze będąc małą dziewczynką słuchałam, jak dziadek opowiada mi swoją historię; dopiero teraz przypomniałam sobie, że w czasach jego młodości wiek określano się nieco inaczej, bo ludzie żyli krócej. Były pastor nie miał chyba nawet pięćdziesiątki, przy tym zaś był naprawdę przystojny jak na swój wiek – przemiana dodatkowo wyostrzyła jego rysy twarzy, na jego korzyść. Carlisle był do niego podobny, jego ojciec jednak miał w sobie coś groźnego, typowego dla prawdziwego wampira. Włosy miał jasne – tak jasne, że niemal srebrne – zaś tęczówki barwy krwi zdawały się przeszywać mnie na wskroś.
Czasami, kiedy doktor patrzył na mnie badawczo, wiedząc, że coś mnie trapi i to ukrywam, czułam się jak na prześwietleniu; zwykle dodawało mi to pewności i sprawiało, że mu ufałam. W wykonaniu Lawrence'a to spojrzenie było niemal natarczywe i speszona zmuszona byłam odwrócić wzrok.
– Wstań, dziecko – nakazał mi Lawrence spokojnym, niemal łagodnym tonem.
Coś podpowiadało mi, że z wampirem nie ma żartów, posłusznie więc podniosłam się i podpierając ściany, stanęłam przed swoim… pradziadkiem? Byłam od niego niższa, kiedy zaś podszedł bliżej mnie, zachwiałam się i wsparłam na nim, pokonana zawrotami głowy.
– Marnie wyglądasz, moja droga – stwierdził, ujmując mój podbródek i oglądając moją twarz. – Ale nie da się ukryć, że urodę to ty masz. Nie jesteś ze mną spokrewniona, ale podobnie jak mój syn uznaję cię za rodzinę – oznajmił w zamyśleniu.
Spojrzałam na niego błagalnie.
– Więc pozwól mi wrócić do domu – jęknęłam. – Proszę, Alessia i Damien…
– Ach, masz już imiona. Cudownie – przerwał mi, uszczęśliwiony. – Może nie zapewnimy ci tak dobrej opieki, jaką miałaś do tej pory, ale nie masz co martwić się o swoje dzieci. Przyjdą na świat bezpiecznie, tobie też nic nie grozi… Przynajmniej póki będziesz posłuszna – dopowiedział. – Ale zauważyłem, że grzeczne z ciebie dziecko, więc nie powinno być problemów. Wychowanie Carlisle'a, jak sądzę. – Pogłaskał mnie kciukiem po policzku, nie zauważając tego, że próbuję się od niego odsunąć. – Musiałem się sporo napracować, żeby móc cię poznać, Renesmee.
– Raczej żeby mnie porwać – odparowałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Znów tylko się uśmiechnął.
– Nie zawsze warto nazywać rzeczy po imieniu – skarcił mnie. – Chyba nic w tym dziwnego, że zapragnąłem poznać swoją prawnuczkę, na dodatek noszącą pod sercem kolejne pokolenie. Cała trójka utalentowana – dodał. – Mam wobec was plany. Kto wie, może jak już do nas dołączysz, uda mi się przekonać mojego syna do naszych racji. Mnie też zależy na pełnej rodzinie – zapewnił.
Szarpnęłam się i odskoczyłam od niego, wpadając na ścianę. Cały czas gwałtownie potrząsałam głową na znak protestu.
– Prędzej umrę niż do was dołączę. Pozostali też – oznajmiłam hardo, starając się nie okazywać strachu.
Drake zachichotał.
– To nie jest niemożliwe – mruknął, odzywając się pierwszy raz od momentu pojawienia się Lawrence'a.
– Nie musisz jej straszyć, Drake – upomniał go wampir. – Nie każdy musi nas rozumieć. Chociaż byłaby to wielka strata, wiesz? Twoje dzieci są szansą, ale twoje zdolności rownież byłby docenione – westchnął, machinalnie przeczesując palcami jasne włosy.
Strach sparaliżował mnie, kiedy zrozumiałam, co miał na myśli, nawet jeśli nie powiedział tego wprost. Byłam bezpieczna, póki byłam w ciąży, ale po rozwiązaniu nie mieli mieć skrupułów przed zabiciem mnie. Dzieci zawsze mogli wychować na swoich zasadach i ta perspektywa była straszna. Wiedziałam jedno: za nic w świecie nie mogłam pozwolić, żeby Ali i Damien byli zdani na telepatów, żeby stali się im podobni…
Znów zakręciło mi się w głowie; zamknęłam oczy i przytuliłam policzek do chłodnej ściany, starając się oddychać przez usta; jakby mało było mi nerwów, chyba zaczynało mnie mdlić.
– No cóż, nie tak to sobie wszystko wyobrażałem – westchnął Lawrence. – Ale mamy dużo czasu, żeby porozmawiać. Na razie wypadałoby pokazać Nessie jej pokój. – Zacmokał z dezaprobatą. – No, no, Drake, czy ona wydaje ci się być w stanie gdziekolwiek pójść? – zapytał.
– Nie – przyznał chłopak.
Krótko spojrzał na łańcuch; poczułam przepływ mocy, a potem metalowa obręcz na mojej kostce otworzyła się. Pospiesznie wyswobodziłam stopę i odsunęłam się, jakbym podejrzewała, że łańcuch zachowa się niczym dziki wąż i mnie zaatakuje.
– Tak lepiej – pochwalił Lawrence. – Chodź, dziecko, czas przenieść się w wygodniejsze miejsce. Drake, jeśli możesz … – Skinął na nieśmiertelnego. Devile wymienił krótkie spojrzenia z siostrą, po czym bez ostrzeżenia wziął mnie na ręce, nieczuły na to, że próbuję mu się wyrwać. – To tylko ostrożność – uspokoił mnie Lawrence. – Nie chcemy, żebyś nam zasłabła po drodze.
Szybko przekonałam się, że nie warto jest z Drake'm walczyć, opadłam więc bezradnie w jego ramionach, wyczerpana i ledwo przytomna. Lawrence poprowadził nas przez halę, a potem licznymi korytarzami, a ja chociaż próbowałam zapamiętać drogę, po prostu nie byłam w stanie. Niemniej mogłam już stwierdzić, że znajdowaliśmy się w jakiejś starej fabryce czy czymś podobnym, nie potrafiłam jednak umiejscowić takiego miejsca w okolicach Forks, więc ta wiedza niewiele mi dawała.
Część budynku, w której się znaleźliśmy, miała tę zaletę, że było w niej zdecydowanie cieplej. Lawrence pchnął któreś z kolei drzwi – wyglądały na równie masywne, co łańcuch – po czym zamaszystym gestem zaprosił nas do środka.
– Tu ci będzie wygodnie – stwierdził, wyraźnie z siebie zadowolony.
Drake postawił mnie na ziemi i lekko popchnął, zmuszając do wejścia do środka. Serce zabiło mi szybciej, bo „pokój” był niewielkim pomieszczeniem, pospiesznie przerobionym na coś na wzór szpitalnej sali. Łóżko z metalowymi barierkami, stojak pod kroplówkę i nocna szafka; wszystko wyglądało tak, jakby zaraz można było przystosować to miejsce do odebrania porodu. Naprawdę chcieli, żebym tu urodziła!
– Jakbyś czegoś potrzebowała, powiedz Drake'owi. Na razie rozgość się i odpocznij, przed nami jeszcze sporo atrakcji – zapowiedział Lawrence i zanim się obejrzałam, zostałam w pokoju sama.
Metalowe drzwi zatrzasnęły się z trzaskiem; usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza.
Kiedy kroki w korytarzu ucichły, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. W porę dopadłam do szpitalnego łóżka i opadłam na nie bez sił. Emocje, które do tej pory powstrzymywałam, nagle znalazły ujście i po prostu wybuchłam płaczem, dając upust swojej irytacji, strachowi i tęsknocie.
Wkrótce opadłam z sił; nie byłam w stanie nawet otworzyć oczu. Ciało ciążyło mi, jakby było z ołowiu, gorączka i osłabienie zaś zaczęły w pełni dawać o sobie znać. Nie miałam siły na nic, w głowie zaś wirowała mi jedna, ulotne niczym szept myśl.
Gabriel. Chcę być tam, gdzie Gabriel.
Zapadłam się w ciemność.
Isabeau
– Co zrobiłaś?! – Wiązka raniących uszy przekleństw – niestety, znała włoski – i znów krzyki: – Isabeau, coś ty zrobiła?!
Gabriel wpadł w furię. To już nie był nawet gniew – raczej coś zdecydowanie potężniejszego i bardziej niebezpiecznego. Był niczym łaknący krwi anioł zemsty i śmierci, a jego moc skierowana była właśnie na nią – na Isabeau.
Zacisnął dłonie w pięści i zamachnął się, jakby chciał ją uderzyć, ale w ostatniej chwili się opanował. Isabeau opuściła ramiona, którymi machinalnie zasłoniła twarz i spojrzała w czarne tęczówki swojego brata; gdyby wzrok zabijał, byłaby już martwa.
– Gabrielu, tak mi przykro. Oszukały nas, podsunęły myśli, których nie potrafiłyśmy zignorować – wytłumaczyła po raz kolejny. – Taylor i Lilly…
– Przykro ci? Tobie jest przykro?! – wrzasnął; moc wirowała wokół nich, wzmagając siłę jego gniewu i czyniąc go niemal namacalnym. – Isabeau, miałaś ją chronić! Musiałem, że przynajmniej ona nie będzie ci obojętna i jakoś się spiszesz! A ty mi mówisz tak po prostu, że jest ci przykro?!
Z furią chwycił najbliższy mebel – drewniany stolik – i cisnął nim przez pokój, omal nie trafiając w Esme, która akurat znalazła się w salonie; cudownie, więc reszta rodzinki również dotarła – teraz to już mogła kopać sobie grób za domem.
– Bliźniaczki… – spróbowała raz jeszcze, ignorując zszokowana spojrzenie Esme oraz dezorientację Edwarda i Carlisle'a, którzy jeszcze o niczym nie wiedzieli.
Gabriel chwycił ją za ramiona i potrząsnął tak gwałtownie, że omal nie straciła równowagi; jego oczy dosłownie ją porażały nadmiarem emocji, które w nich dostrzegła.
– Jeden raz. Ten jeden raz zaufałem ci do tego stopnia, bo miałem nadzieję, że jak z natury nic cię nie obchodzi, przynajmniej zrozumiesz czym jest bezpieczeństwo dziewczyny, którą mógłbym nazwać przyszłą żoną i naszych dzieci. Sądziłem, że kto jak kto, ale ty będziesz wiedziała, jakie to ważne, bo wiesz jak boli śmierć najbliższej osoby. – Głos mu drżał, jakby miał problemy ze złapaniem tchu. – Ale nie, bo ty nie potrafiłaś nawet spróbować jej pomóc, tylko jak zwykle wszytko spieprzyłaś! – zarzucił jej, znów podnosząc głos i popychając ją tak mocno, że wylądowała na ścianie.
Ledwo udało jej się uchwycić równowagę; zachwiała się i byłaby upadła, gdyby czyjeś dłonie pewnie nie chwyciły jej w pasie. Carlisle. Isabeau zaklęła w duchu i wyswobodziła się z jego uścisku; nie potrzebowała pomocy, nie chciała jej. Nie była częścią tej rodziny i nie zamierzała nikomu być coś dłużna.
– Gabrielu. – Doktor spojrzał na chłopaka z niedowierzaniem. Zachowania Isabeau wydawał się nie zauważać. – Co się stało? Co ty ro…? – zaczął, ale brat Beau nie dał mu skończyć:
– Zadaj lepsze pytanie, ale jej – warknął. – Co ty zrobiłaś, Isabeau? No pochwal się! – ponaglił takim tonem, że dziewczyna bezwiednie zadrżała; gniew Gabriela robił wrażenie. Z tym, że sama również zaczynała wpadać w złość. Jakim prawem zarzucał jej, że nie zrobiła nic, bo jego szczęście jej nie obchodziło?
– Gabrielu Licavoli, ty kretynie, słuchasz sam siebie? – zapytała, mierząc go wzrokiem. – Myślisz, że z Laylą przez te lata nie martwiłyśmy się, że jesteś sam? My to my, miłości nie zaznamy, ale sądzisz, że ja ci jej nie życzę? – ciągnęła coraz bardziej gniewnie. – Nie pomogłam jej, nie pomogłam, bo Taylor… Ale ty już zapomniałeś, co?
Stał, patrząc się na nią, jakby właśnie oberwał czymś ciężkim po głowie. Opamiętał się, wiedziała to, chociaż wcale nie miała mu tego wybuchu za złe. Wiedziała jak to jest, kiedy w jednej chwili traci się wszystko.
– Dobra, dość – zdenerwował się Edward, przerywając ciszę, która zapadła. On i jego przybrani rodzice wciąż nie do końca rozumieli przyczynę sporu. – Gdzie jest moja córka? – zapytał ostro, być może podejrzewają co się stało, ale nie chcąc przyjąć tego do wiadomości.
Isabeau wzięła głęboki wdech.
– Nagle poczułyśmy, że musimy iść do lasu. Nie powstrzymałam jej w porę, to była pułapka i…
– Zabrali ją – dokończył Gabriel bezbarwnym tonem. – Jeśli coś się jej stanie… – wysapał, ale nie dane mu było dokończyć, nagle bowiem wszystko potoczyło się błyskawicznie i Isabeau znów wylądowała na ścianie, tym razem przyszpilona do niej przez silną dłoń, która zacisnęła się na jej gardle.
– Od początku wiedziałam, że niewolno wam ufać, zwłaszcza po tym, jak wasza siostra zdradziła – powiedział, a właściwie wycedził, wzmagając uścisk za każdym razem, kiedy Isabeau próbowała z nim walczyć. – Ty przynajmniej nie uciekniesz, żeby dołączyć do swoich.
– Edward, zabijesz ją! – zaprotestowała słabym głosem Esme; zignorował ją, podobnie jak swojego ojca, kiedy ten próbował jakoś go powstrzymać.
Isabeau miała wrażenie, że zaraz zemdleje; przypomniał jej się bezdech z wizji, kiedy się topiła…
Huk – i nagle mogła już oddychać. Powietrze paliło w płucach, podrażniając obolałe gardło, ale przynajmniej mogła je wdychać. Zaczęła kaszleć, przyciskając dłonie do szyi i wpatrując się w Gabriela; nie zdążył zapolować, bo zaraz ściągnęło go poczucie, że Nessie coś grozi, ale pomimo wyczerpania wydawał się dysponować większą mocą niż na co dzień.
– Nigdy więcej nie waż się podnieść ręki na moją siostrę, nawet jeśli sobie na to zasłużył – powiedział bezbarwnym tonem. – Ona nie jest zdrajcą. A złość nic nie wnosi, bo nie jesteśmy nawet o krok bliżsi tego, żeby znaleźć Renesmee. Od początku chcieli ją żywą, więc mamy trochę czasu.
– Cóż za zmiana nastawienia, braciszku – mruknęła zachrypniętym głosem; jego wzrok podpowiedział jej, że nie czas na takie komentarze.
Edward zaczął stanowczo protestować, uważając, że Isabeau jednak zawiniła, ale teraz przynajmniej Carlisle miał na niego jakiś wpływ i nie musiała się obawiać kolejnego ataku. Esme wydawała się być w szoku, doktor jak zwykle zachowywał się w miarę rozsądnie, a Gabriel wyglądał jakby nagle uleciała z niego cała energia. Isabeau chyba nigdy nie widziała go w takim stanie; wydawał jej się zmęczony, młody i zupełnie niedoświadczony.
Podeszła do niego.
– Gabrielu…
Uniósł głowę; wzrok miał pusty.
– Przepraszam, że cię obwiniłem. – Zamarła. Nie spodziewała się tego usłyszeć. – Beau, prawdopodobnie gdybyś walczyła z Taylor, skończyłoby się tak, jak wtedy – westchnął. – Zabiłyby cię, a ją skrzywdziły. Bardziej jestem zły na siebie, bo…
– Weź przestań, bo jednak uznam, że upodabniasz się do jakiegoś cholernego anioła-masochisty – przerwała mu. – Twoja wina? Moja? Pieprzyć to.
– Tak byłoby najwygodniej, prawda? – sarknął Edward, który oczywiście przysłuchiwał się ich rozmowie. – Próbuje cię bronić, bo jesteś jego siostrą, a ty oczywiście wykorzystujesz to, żeby pokazać się w lepszym świetle i...
– Dość! – Momentalnie straciła cierpliwość. – Chcesz wiedzieć...? Chcesz wiedzieć, dlaczego nie byłam w stanie nic zrobić? Dlaczego się bałam? – zapytała cicho. – O, tak, oczywiście, że chcesz. W końcu musisz wiedzieć wszystko – skrzywiła się, mając ochotę odwrócić się na pięcie i po prostu wyjść. – Więc patrz – powiedziała w zamian.
A potem jednym zręcznym ruchem zsunęła z ramion kurtkę i ściągnęła koszulkę, zostając w samym staniku. Wszyscy zamarli, bo z boku jej zachowanie musiało wyglądać co najmniej na chore, nie obchodziło ją to jednak – nie czuła jednak wstydu. Choć było to wbrew instynktowi, odwróciła się do Edwarda plecami, po czym odgarnęła czarne włosy, żeby mógł zobaczyć jej skórę.
Usłyszała jak Esme gwałtownie nabiera powietrza – wiedziała, że to ona, zdążyła już bowiem poznać całą trójkę Cullenów wystarczająco dobrze. Wiedziała również, co wywołało u wampirzycy taką reakcję. Wszyscy musieli doskonale widzieć długie, cienkie blizny, przecinając się na jej plecach; niektóre biegły wzdłuż kręgosłupa, niektóre na ukos. Oglądała je w lustrze tyle razy, że bez trudu mogła przywołać obraz siatki, którą tworzyły.
– Srebro – powiedziała cicho. Gabriel jako jedyny z nich wszystkich wiedział i rozumiał. – Masz jeszcze coś do powiedzenia na temat tego, że jestem okropnym potworem, bo wolałam poddać się i odejść, zamiast ryzykować, że Taylor popsuje się humor i się z nami zabawi? Masz, Edwardzie?
Milczał, podobnie jak reszta. Wymieniła krótkie spojrzenia z bratem, po czym sięgnęła po rzuconą na podłogę bluzkę i wciągnęła ją na siebie; powolne, metodyczne ruchy, świadczące o całkowitym skupieniu.
– A teraz, jeśli pozwolicie, w przeciwieństwie do was zacznę działać. Spróbuję ją znaleźć, ich wszystkich zresztą. Tak wielu telepatów nie może się ukryć – stwierdziła. – Nie tak ogromne skupisko mocy – dodała, poniekąd próbując przekonać samą siebie.
A potem zostawiła całe towarzystwo i zniknęła na schodach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa