Gabriel
– Jak to: nie pomożesz?
Gabriel był
w szoku. Czy te słowa da się ułożyć właśnie w takiej kolejności? Albo
inaczej – czy mógł je wypowiedzieć Jacob Black, jedyna osoba, która kochała
Nessie tak mocno jak on?
– Mam
zobowiązania wobec watahy – odparł tamten taki tonem, że Gabriel po prostu
wiedział, że Black chce się go po prostu pozbyć.
– Na litość
bogini, co ty opowiadasz? – zapytał, ledwo będąc w stanie kontrolować
złość. – Słyszałeś w ogóle, co powiedziałem? Jej grozi niebezpieczeństwo! –
powtórzył, mimowolnie podnosząc ton głosu o oktawę.
– Słyszałem
cię doskonale – zapewnił zmiennokształtny. – Poza tym powiedziałem, że nie
pomogę tobie. Wiedziałem, że kiedyś ją zniszczysz i wcale się nie
pomyliłem. – Ręce Jacoba drżały, zdradzając, że wieść o porwaniu Renesmee
wstrząsnęło nim bardziej, niż okazywał. – Nie zostawię jej, ale nie będę
współpracować z tobą, pijawko – oznajmił.
Gabriel
patrzył na niego jak na wariata, nie wierząc własnym uszom. Niech
ktoś mnie zabije, pomyślał. On chyba nie mówił poważnie!
– Chcesz
rywalizować? – zapytał, czując jak zaczyna tracić cierpliwość. – Ona może
umrzeć, a ty chcesz ze mną rywalizować?!
Jacob
potrzebował chwili, żeby powstrzymać się od okazania gniewu i nie
ryzykować natychmiastowej przemiany. Gabriel i tak wiedział, że
powstrzymuje go jedynie pakt.
– Gdybyś
był rozsądny, teraz byś się usunął – stwierdził w końcu. – W końcu ją
zabijesz, dobrze o tym wiesz. Zaangażuje pozostałych i zrobimy
wszystko, żeby jej pomóc, ale lepiej żebyś nie wchodził nam w drogę.
Gdybyś nie pojawił się w jej życiu, prawdopodobnie już dawno byłaby
szczęśliwa i bezpieczna ze mną. A tak zginie z ich rąk albo
zabiją je te czarcie pomioty, które z twojej winy…
– Nie waż
się obrażać moich dzieci! – warknął. – Tego jej życzysz? Śmierci, dlatego, że
nie jesteś w stanie mi jej odebrać, a ona nigdy z tobą nie
będzie? – zapytał, czując jak ogarnia go obrzydzenie.
Oczy Jacoba
rozszerzyły się w geście niedowierzania. Pokręcił pośpiesznie głową,
głośno protestując; wbrew wszystkiego zabrzmiało to szczerze.
– Nigdy nie
chciałem i nie będę chciał, żeby umarła – powiedział wstrząśnięty. – Z tobą
czy z kimś innym, ważne byle była żywa. Nic innego się nie liczy, tylko… –
zaczął, ale się zawahał.
– Tylko co? –
ponaglił Gabriel, ta rozmowa zaczynała go powoli męczyć.
Black
westchnął.
– Od
momentu, kiedy zobaczyłem ją… Kiedy zobaczyłem, co jej zrobiłeś – skrzywił się –
coś się zmieniło. Już nie jest tak, jak było kiedyś – przyznał. – Kocham ją,
bardzo ją kocham – podkreślił – ale od tamtego momentu… Nie wiem, jak to
opisać. Byłem zły, bardzo, bo wiedziałem, że w tym momencie ostatecznie ją
straciłem. To było trochę tak, jakby umarła, bolało równie mocno. I nagle…
Po prostu przestało. – Pokręcił głową; wydawał się na chwilę zapomnieć, że
zwierza się komuś, kogo najchętniej by zabił. – To coś podobnego do rezygnacji
i… akceptacji? Coś się wtedy w tych naszych niezdrowych stosunkach
unormowało, nagle stała się dla mnie kimś jak siostra. Nie ewentualna życiowa
partnerka, ale przyjaciółka, ukochana siostra. Dziwne, prawda? Podania o tym
nie wspominały, że można przestać… czuć pragnienie, żeby wpojenie stało się
twoją jedyną miłością… – Westchnął. – To tak jakbyśmy wróci do tego, co było
jak była mała. Siostra, którą się chroni, którą się kocha, ale nie patrzy się
na nią w jakiś niewłaściwy sposób.
– Mam przez
to rozumieć… Zresztą jaka to różnica! – zirytował się Gabriel. W tym
momencie nawet nie potrafił się przejąć tym, że skoro istniała sytuacja na
unormowanie relacji kundla i Nessie, dziewczyna na pewno z niej
skorzysta. Jeśli miała do niego wrócić, była to cena, którą chciał zapłacić. – Kochasz
ją, ale mi nie pomożesz. – Załatwimy to po swojemu – uciął Jacob. – Róbcie co
chcecie, ale nie wchodźcie nam w drogę.
Gabriel
miał tego serdecznie dość. Nie dodając już nic, po prostu odwrócił się na
pięcie i rzucił się biegiem w las, zostawiając Blacka w miejscu,
w którym się spotkali, czyli zaledwie pięćdziesiąt metrów od domu w którym
mieszkał; wiedział, że gdzieś w okolicy kręci się Will – chłopak mu nie
ufał, ale Gabriel miał to w głębokim poważaniu.
Czuł się
okropnie. Jeszcze dobrze nie odsłon się z sytuacją i rozmową z Isabeau,
a już zdecydował się spotkać z Jacobem, widząc w nim – jak na
ironię – jedynego sojusznika. Po prostu wyszedł, nie wspominając Cullenom
słowem o swoich planach, a już musiał zmierzyć się z kolejnym
rozczarowaniem, w postaci odmowy Jacoba. Tego było już zbyt wiele, nawet
na nerwy Gabriela.
Westchnął i skupił
się przede wszystkim na biegu przed siebie. Gniew popychał go do przodu i za
nic nie potrafił nad złością zapanować – nawet wysiłek fizyczny niewiele
pomagał, chociaż telepatyczny głód był coraz silniejszy i powinien był być
wymęczony.
Gabriel
czuł się trochę tak, jak żywy trup. Był, ale jedynie dlatego, że jego organizm
funkcjonował – bo serce pompowało krew, płuca raz po raz napełniały się
powietrzem; to, że egzystował, nie znaczyło, że naprawdę żył.
Poza tym
się bał – o Renesmee, o jego jedyną miłość. Dla niej było warto w tym
trwać. Do jednak nie zmieniało faktu, że niepewność i wątpliwości go
wykańczały, a spotkanie z Jacobem jedynie dodatkowo wytrąciło go z równowagi.
Pomoc była niezbędna – a nawet jeśli nie, miło było przynajmniej wiedzieć,
że jeśli któryś z telepatów pojawi się w okolicy, czeka go starcie ze
zmiennokształtnymi. Ale naprawdę nie spodziewał się, że Black będzie chciał się
wykazać i każe mu wręcz trzymać się z daleka, pozwolić działać na
własną rękę.
Gdyby tylko
miał jakikolwiek punkt zaczepienia! Wiedział, że Isabeau stara się zrobić coś,
co zawsze ją fascynowało, ale czego nigdy nie była w stanie zrobić – opuścić
ciało i stać się kroplą astralną, czymś więcej niż duch, ale mniej niż
materialna postać. Drake'owi i pozostałym szło to świetnie, kiedy jako
bezbarwne postaci raz po raz ponawiali ataki, oni jednak już dawno przekroczyli
wszelakie granice.
Zawarli
pakt z diabłem, pomyślał, uśmiechając się ponuro. Ja
zresztą też, kiedy obiecałem przekroczyć bramy piekielne, byleby ją ocalić.
Nie
wierzył, żeby Isabeau zdołała wykorzystać moc, żeby znaleźć telepatów i Nessie.
Przynajmniej wiedział, że dziewczyna żyje – nie byłoby możliwości, żeby nie
poczuł, że umarła jego dusza. Ale mieli coraz mniej czasu, jeśli chodzi o poród
i był tego jak najbardziej świadom. Nie mogła przecież urodzić tam,
gdziekolwiek to jest, na dodatek w towarzystwie nieprzewidywalnych
nieśmiertelnych.
Westchnął.
Ile czasu minęło odkąd to się stało? Dwie godziny? Jemu wydawało się to
wiecznością, chociaż przecież przez ponad pięć wieków życia nauczył się
cierpliwości. A jednak w tak krótkim czasie został wyprowadzony z równowagi
kilkukrotnie i wykorzystał wszystkie możliwe rozwiązania, jakie przyszły
mu do głowy. Nie tylko Quileuci, ale i dedukcja go zawiodła, bo zdążył
rozważane przynajmniej kilkadziesiąt rożnych miejsc, w których mogliby
ukrywać się telepaci, ale żadne nie wydawało mu się prawdopodobne. Poza tym to,
że do tej pory wszystko wskazywało, że są w okolicy, wcale nie znaczyło,
że dostając to, czego chcieli, nie mogli wynieść się gdzieś daleko. Może
właśnie dlatego to Lilly wysłali – ona w ułamek sekund mogła się przenieść
nawet na drugą półkulę.
Bezradność
była tak bardzo frustrująca, podobnie jak poczucie złamanej obietnicy. Przecież
obiecał ją chronić, za wszelką cenę. Nigdy nie złamał danego słowa, ale teraz…
Na co
było to wszystko?, pomyślał nagle. Ja i ona? Nasza miłość i zmiany,
jakich oboje u siebie dokonaliśmy?
Odpowiedź
była prosta: na nic. Ta prawda przyszła sama, bolesna i nieubłagana. Życie
było jednym wielkim piekłem, które najpierw stawiało na drodze prawdziwego
anioła, sens istnienia – po to, żeby potem brutalnie go odebrać.
Więc jednak
obietnicy dotrzymał. Zstąpił do piekieł. Więcej – był w piekle, ale
dopiero teraz był go naprawdę świadom.
Złość, tak
wiele złości… Głód, strach i irytację nagle zlały się w jedno i już
nie potrafił nad sobą zapanować. Już nie był Gabrielem – nie tym czułym, który
miał rodzinę i miłość. Stał się łowcą i to było wspaniałe; oddając
się instynktowi, chociaż na chwilę zapomniał o tych wszystkich ludzkich
emocjach, które przez wieki były mu obce, dopóki Ona nie stanęła na jego
drodze.
Wiatr
zmienił kierunek i Gabriel to poczuł – słodycz krwi i kuszący blask
pełnych życiowej energii umysłów. Bez zastanowienia ruszył w tamtym
kierunku, szybki, niebezpieczny i cichy.
Była ich
trójka, dwóch chłopaków i jedna młoda dziewczyna – po prostu dzieciaki,
które postanowiły się zabawić, spacerując po lesie i obsypując się
śniegiem. Słyszał ich śmiech, widział jak ganiają się wzajemnie. Ile mogli mieć
lat? Szesnaście? Siedemnaście? Tak czy inaczej dzieciaki, a w jego
oczach – doskonałe ludzkie ofiary.
Zaatakował
bez zastanowienia. Dopadł do pierwszego z chłopców – ciemnowłosego, który
nie imponował zbytnio wzrostem i muskulaturą – po czym chwycił go za włosy
i odchyliwszy jego głowę, zaatakował gardło z gracją kobry.
Zrobiło się
zamieszanie; dziewczyna zaczęła krzyczeć i wraz ze swoim drugim
towarzyszem rzuciła się do ucieczki. Gabriel bez wahania odrzucił swoją
pierwszą ofiarę, wycieńczoną utratą krwi i niezdolną do jakiegokolwiek
ruchu, po czym rzucił się w pogoń za pozostałymi.
Dla niego
równie dobrze mogliby stać w miejscu. Bez trudu ich dogonił, po czym
jednym ciosem posłał drugiego chłopaka na drzewo; usłyszał trzask łamanych
żeber, a potem dzieciak osunął się na ziemię pozbawiony przytomności.
Spojrzał na
dziewczynę. Była ładna, musiał to przyznać. Szare oczy patrzyły na niego z przerażeniem,
złote włosy okalały jej drobną twarz niczym aureola. Poruszała ustami, ale nie
wydobywał się z nich żaden dźwięk, zrobiła krok do tyłu i upadła.
– Nie, nie…
Proszę, nie… – wykrztusiła, bo kiedy zaczął się do niej zbliżać, nagle
odzyskała głos; starała się od niego odsunąć, ale ostatecznie natrafiła plecami
na drzewo i skuliła się pod nim.
Gabriel
oblizał zbroczone krwią usta.
Dziewczyna
zemdlała.
Dobrze, ją
zostawi sobie na koniec. Spokojnie wrócił do tego z chłopców, którego
ciosem posłał na drzewo. Szarpnięciem postawił go do pionu, po czym wgryzł się w jego
szyję, jednocześnie szukając punktu transferowego, żeby dostać się do energii;
to nic, że w ten sposób mógł zabić – już o to nie dbał.
Odrzucił
wiotkie ciało. Niemal całkowicie osuszył swoją ofiarę; czuł się dziwnie pełny,
jak nigdy, podejrzewał też, że jego aura lśni niczym latarnia morska. Nie
pamiętał kiedy dysponował tak ogromną mocą – miał wrażenie, że jednym podmuchem
byłby w stanie zabić każdą żywą istotę w promieniu kilometra.
Powoli
odwrócił się w stronę złotowłosej dziewczyny. Nagroda za dobrze wykonaną
pracę, pomyślał, robiąc krok w jej stronę.
– Gabrielu!
Zamarł i pośpiesznie
odszukał wzrokiem osobę, która mu przeszkadzała. Wciąż jeszcze instynktownie
polował, dlatego nie od razu rozpoznał Carlisle'a i powstrzymał chęć, żeby
zaatakować.
– Czego
chcesz? – zapytał spokojnym, aksamitnym głosem. – Jestem trochę zajęty – dodał,
po czym skinął głowę na dziewczynę.
Dlaczego
właściwie w jakimś stopniu obchodziło go, że wampir mógł być świadkiem
przynajmniej części jego poczynań?
– Co ty
robisz? – Carlisle wydawał się wstrząśnięty. – Gabrielu, rozumiem, że się o nią
boisz. Wszyscy się boimy. Ale to nie powód…
– Mam
siedzieć i gdybać, czy może czekać na rozwój wydarzeń? – wszedł mu w słowo.
– Sam ją znajdę. I zabiję każdego, kto spróbuje wejść mi w drogę – zagroził,
wcale nie żartując.
O tak,
teraz to miało sens. Był tak bardzo opity krwią i pełen mocy, że musiał
być w stanie ją uratować. A jeśli nie, wymorduje całe to cholerne
miasteczko, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Tak
przecież nie można! – zaprotestował doktor. – To tylko dzieci… Nawet w żalu,
Gabrielu. Potrzebujemy, żebyś zachowywał się rozsądnie, w innym wypadku… –
Pokręcił głową. Gabriel wiedział, że zaraz rzuciłby się pomagać całej trójce
ofiar, gdyby miał pewność, że przy tym nie sprowokuje go do ataku. – Poza tym
pakt…
– Mam
gdzieś ich opinię. Właściwie nie obchodzi mnie co ktokolwiek ma do powiedzenia!
– uciął.
– Nawet ja?
– wtrącił się jeszcze jeden głos, cichy i wystraszony sopran.
Gabriel
zamarł. Gdyby nie niedowierzanie na twarzy Carlisle'a, pomyślałby, że już
oszalał, że ma przywidzenia. Z dwojga złego może i nawet byłoby to
dobre.
Ale ona
naprawdę tam była. Drobna postać, niemal przeźroczysta, unosząca się pomiędzy
drzewami niczym zjawa. Biała, zdobiona złotą nitką sukienka czyniła ją jeszcze
bardziej eteryczną; choć ramiona miała odsłonięte, wydawała się nie odczuwać
chłodu. Podczas podróży po świecie snów wyglądała w ten sposób tyle razy,
że Gabriel przez moment myślał, że to jednak ulotny sen.
– Renemsee?
– zapytał już całkiem już zdezorientowany Carlisle; Gabriel i tak go
podziwiał, że przy tych wszystkich dziwnych rzeczach potrafił zachować spokój. –
Co właściwie się dzieje?
– Nie
jestem pewna – przyznała, a potem spojrzała wprost na swojego ukochanego. –
Och, Gabrielu! Byłam taka zmęczona… i bardzo chciałam cię zobaczyć.
Powiedz mi, czy ja umarłam? – zapytała wprost, nie wydając się być taką
możliwością przerażona.
Jest w szoku,
uświadomił sobie nagle Gabriel. Ja zresztą też, dodał, szybko
jednak wziął się w garść.
– Moja
śliczna, nawet tak nie mów! – zaoponował, spoglądając na nią jak urzeczony. – Zawsze
powtarzałam, że jesteś taka jak my. Nie sądziłem jedynie, że możesz podróżować…
w taki sposób – przyznał.
Nie liczyło
się, że była kroplą astralną. Widział ją, wiedział, że żyła i mógł z nią
porozmawiać – jedynie to się liczyło. I to, że pragnęła się przy nim
znaleźć do tego stopnia…
Prawda omal
nie zwaliła go z nóg.
– O jasna
cholera, ty naprawdę mnie kochasz! – wyrwało mu się. Odpowiedział mu śmiech i jej
oburzone „Gabrielu Licavoli!” – kara za to, że mógłby wątpić. – Widziałaś
wszystko od… – zaczął, nagle mając ochotę nawet umrzeć, byleby tylko odpowiedź
była odmowna.
– Widziałam.
Wołałam cię, ale chyba wtedy nie byłam jeszcze do tego stopnia wyraźna, żebyś
mnie usłyszał. – Zmarszczyła brwi; pomiędzy pojawiła się pilnować kreska. – Zwalnian
cię ze wszystkich obietnic – powiedziała.
Z wrażenia
zachłysnął się powietrzem.
– Co?! – Nie
rozumiał. – Ale dlaczego? Obiecałem ci, że…
– Nie chcę,
żebyś się obwiniał, jeżeli coś pójdzie nie tak – odpadła spokojnie. Dziwne, ale
w tym momencie była silna i zdecydowana, jak jej umysł – w niczym
nie przypominała mu tej kruchej istotki którą zawsze chroni. – I nie chcę,
żebyś posuwał się do takich rzeczy. Jeśli mnie kochasz, nie zrobisz tego – stwierdziła,
spoglądając na nieprzytomną dziewczynę pod drzewem.
– Jeśli co?
– Słuch chyba zaczynał go zawodzić. – Aniele, przecież cię ostrzegałem.
Ostrzegałem wtedy we Włoszech, że oszaleję, jeśli cię stracę. Wcale nie jestem
silniejszy od własnego ojca – skrzywił się; był na dobrej drodze, by stać się…
potworem.
Przygryzła
dolną wargę.
– Wydawało
mi się, że powiedziałeś mi dopiero co, że żyje. A więc śpię, tak? – upewniła
się. – Och, to takie dziwne. Teraz mam już wątpliwości, co do tego, kiedy
naprawdę spałam.
– Co masz
na myśli? – zapytał Carlisle, wyraźnie niechętnie przerywając im rozmowę, ale
faktycznie trzeba było ustalić pewne fakty.
– To, że
chyba już raz to robiłam. – Nagle zalała się łzami. – Och, Gabrielu,
zapomniałam o tym. Ale raz miałam dziwny sen. To było zanim Denalki tak
nagle wyjechały. Widziałam Irinę, rozmawiała… To chyba był Lawrence, nie
widziałam go, bo stał w cieniu, ale teraz pewne słowa Iriny są dla mnie
jasne. Powiedziała mu o wilkach. – Zbladła, chociaż zdawało się to
niemożliwe. – O mój Boże, to dlatego wiedział, że pójdę za Shelby, nawet
jeśli ta źle mnie traktuje!
– Dobrze,
dobrze, mi
amore –
uspokoił ją. – Tylko proszę cię, nie płacz. Nie potrafię patrzeć na twoje
łzy... – westchnął, po czym zapytał z lekką naganą: – Dlaczego mi nie
powiedziałaś? Pamiętam, obudziłaś się wtedy, ale zapewniałaś, że wszystko jest w porządku.
Otarła oczy
wierzchem dłoni, chociaż niezbyt wiele to pomogło – świeże łzy zaraz znów
spłynęły po jej policzkach.
– Bo było.
Myślałam, że to tylko głupi sen, a potem zapomniałam – usprawiedliwiła
się. – Zresztą, to teraz ważne? Jestem tutaj. Ale to takie trudne, Gabrielu.
Nawet nie wiesz, jaka zaczynam być zmęczona.
Mało czasu,
wiedział o tym. To i tak niezwykłe, że udało jej się zmaterializować,
skoro nigdy tego nie robiła. Podejrzewał, że to ciąża – to, że dzieci ułatwiały
jej kontrolowanie mocy – oraz wstrząs jakiego doznała, widząc jego polowanie,
ale nie miał teraz czasu, żeby to roztrząsać. Mogła zniknąć w każdej
niemal chwili i był tego boleśnie świadom, a jeszcze przecież nic nie
ustalili.
– Jak się
czujesz, Nessie? – zapytał ją z troską Carlisle, Przynajmniej on był w stanie
zadawać sensowniejsze pytania, Gabriel bowiem miał jedynie ochotę na zmianę
pocieszać ją i zapewniać o swoim uczuciu.
– Gorąco
mi. – Domyśliła się, że doktorowi chodzi o jej fizyczny stan, kiedy była
przytomna. – I słabo. Ale to po prostu gorączka, jestem zmęczona. Poza tym
nic mi nie jest, dzieci też w porządku. Oni jak na razie nie chcą nas
skrzywdzić. – Westchnęła. – Drake i Lawrence...
– Widziałaś
się z moim ojcem? – upewnił się Carlisle, bo dziewczyna była tak
rozproszona, że zaczynała się plątać.
Pokiwała
energicznie głową.
– O, tak – potaknęła.
– On i Drake byli dla mnie w miarę dobrzy, może nawet odrobinkę się
troszczyli. Lawrence kazał Drake'owi nosić mnie na rękach, żebym się nie
męczyła i powiedział, że ze wszystkimi prośbami mam się kierować do niego.
Oczywiście raczej nie mam co liczyć na to, że kiedy poproszę, wypuszczą mnie. –
Oczy znów wypełniły jej się łzami. – Dziadku, on dał mi jasno do zrozumienia,
że skoro nie zamierzam współpracować, jestem nikim więcej jak ludzkim
inkubatorem. Tabula
rasa. To
nic czyje dzieci są, ważne jak je wychować, a on chyba liczy na to, że
tutaj urodzę i będzie się mógł nimi po swojemu zająć.
Gabriel
zaklął pod nosem, zaciskając dłonie w pięści. Słuchanie tego było nie do
zniesienia.
– Nie
pozwolimy na to, obiecuję – zapewnił, spoglądając jej w oczy. – Kotku,
musisz nam jeszcze powiedzieć, gdzie jesteś. Cokolwiek z tego, co
słyszałaś albo widziałaś – ponaglił ją.
– Kiedy ja
nie wiem... – Oplotła ramionami płaski brzuch, bo podróżując w ten sposób
wyglądała tak, jak zawsze spotykała się z nim we śnie. – To chyba jakaś
stara fabryka albo magazyn, trudno mi stwierdzić, bo pomieszczenia
poprzerabiali tak, jak było w danej chwili potrzebne. Na początku byłam w wielkiej
hali i tam było bardzo zimno, ale poza tym nie potrafię nawet określić, co
tam mogło się kiedyś znajdować.
– Niewiele
nam to mówi, kochanie – przyznał Carlisle, spoglądając na wnuczkę bezradnie.
– Przepraszam
– jęknęła. – Nawet nie pamiętam, którędy Drake szedł, kiedy mnie stamtąd
zabierał. Byłam taka zmęczona...
– Dobrze,
wszystko jest w porządku, Nessie – zapewnił ją pośpiesznie doktor. – Nie
musisz nikogo przepraszać. Ja wiem, że źle się czujesz – dodał. – Odpoczywaj,
skarbie. Coś wymyślimy – obiecał jej.
Pokiwała
głową, po czym zamknęła oczy i wzdrygnęła się; Gabriel mógłby przysiąc, że
jej postać nieco straciła na ostrości. Strach ścisnął go za gardło i bez
zastanowienia zrobił krok w jej stronę, wyciągając rękę. Drake i inny
telepaci dysponowali tak niebezpieczną mocą, że jako krople astralne potrafili
nawet kogoś dotknąć, ale ona była zbyt słaba – ręka Gabriela po prostu przez
nią przeniknęła, czyniąc ją jeszcze mniej wyraźną. Już nie mieli czegoś takiego
jak czas.
– Gabrielu –
szepnęła wystraszona – ja nie wiem, czy będę potrafiła to powtórzyć. Nie panuję
nad tym – załkała. – Ja nie chcę się budzić – szepnęła wystraszona, obejmując
się ramionami.
– Postaraj
się – poprosił ją. – Błagam. Piłaś moją krew, zawsze mnie rozpoznasz. Obserwuj,
może dowiesz się czegoś, co pomoże nam cię znaleźć – powiedział na wydechu,
równie przerażony perspektywą rozstania, co ona. Jej oddech stał się
spazmatyczny i niczego tak nie pragnął, jak móc ją przytulić i nie
musieć nigdzie wypuszczać, nawet to jednak nie było możliwe. – Kocham cię,
przecież dobrze wiesz – dodał cicho.
– Tak,
tak... Kocham cię. – Wzięła kilka głębszych wdechów, jakby coraz trudniej jej
się oddychało. Nagle jej oczy się rozszerzyły, zdradzając przerażenie. – Gabriel!
– jęknęła, a w jej głosie było tyle strachu, bólu i tęsknoty, że
serce omal mu nie stanęło.
A potem
zniknęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz