16 stycznia 2013

Sto dwadzieścia sześć

Gabriel
– Jak to: nie pomożesz?
Gabriel był w szoku. Czy te słowa da się ułożyć właśnie w takiej kolejności? Albo inaczej – czy mógł je wypowiedzieć Jacob Black, jedyna osoba, która kochała Nessie tak mocno jak on?
– Mam zobowiązania wobec watahy – odparł tamten taki tonem, że Gabriel po prostu wiedział, że Black chce się go po prostu pozbyć.
– Na litość bogini, co ty opowiadasz? – zapytał, ledwo będąc w stanie kontrolować złość. – Słyszałeś w ogóle, co powiedziałem? Jej grozi niebezpieczeństwo! – powtórzył, mimowolnie podnosząc ton głosu o oktawę.
– Słyszałem cię doskonale – zapewnił zmiennokształtny. – Poza tym powiedziałem, że nie pomogę tobie. Wiedziałem, że kiedyś ją zniszczysz i wcale się nie pomyliłem. – Ręce Jacoba drżały, zdradzając, że wieść o porwaniu Renesmee wstrząsnęło nim bardziej, niż okazywał. – Nie zostawię jej, ale nie będę współpracować z tobą, pijawko – oznajmił.
Gabriel patrzył na niego jak na wariata, nie wierząc własnym uszom. Niech ktoś mnie zabije, pomyślał. On chyba nie mówił poważnie!
– Chcesz rywalizować? – zapytał, czując jak zaczyna tracić cierpliwość. – Ona może umrzeć, a ty chcesz ze mną rywalizować?!
Jacob potrzebował chwili, żeby powstrzymać się od okazania gniewu i nie ryzykować natychmiastowej przemiany. Gabriel i tak wiedział, że powstrzymuje go jedynie pakt.
– Gdybyś był rozsądny, teraz byś się usunął – stwierdził w końcu. – W końcu ją zabijesz, dobrze o tym wiesz. Zaangażuje pozostałych i zrobimy wszystko, żeby jej pomóc, ale lepiej żebyś nie wchodził nam w drogę. Gdybyś nie pojawił się w jej życiu, prawdopodobnie już dawno byłaby szczęśliwa i bezpieczna ze mną. A tak zginie z ich rąk albo zabiją je te czarcie pomioty, które z twojej winy…
– Nie waż się obrażać moich dzieci! – warknął. – Tego jej życzysz? Śmierci, dlatego, że nie jesteś w stanie mi jej odebrać, a ona nigdy z tobą nie będzie? – zapytał, czując jak ogarnia go obrzydzenie.
Oczy Jacoba rozszerzyły się w geście niedowierzania. Pokręcił pośpiesznie głową, głośno protestując; wbrew wszystkiego zabrzmiało to szczerze.
– Nigdy nie chciałem i nie będę chciał, żeby umarła – powiedział wstrząśnięty. – Z tobą czy z kimś innym, ważne byle była żywa. Nic innego się nie liczy, tylko… – zaczął, ale się zawahał.
– Tylko co? – ponaglił Gabriel, ta rozmowa zaczynała go powoli męczyć.
Black westchnął.
– Od momentu, kiedy zobaczyłem ją… Kiedy zobaczyłem, co jej zrobiłeś – skrzywił się – coś się zmieniło. Już nie jest tak, jak było kiedyś – przyznał. – Kocham ją, bardzo ją kocham – podkreślił – ale od tamtego momentu… Nie wiem, jak to opisać. Byłem zły, bardzo, bo wiedziałem, że w tym momencie ostatecznie ją straciłem. To było trochę tak, jakby umarła, bolało równie mocno. I nagle… Po prostu przestało. – Pokręcił głową; wydawał się na chwilę zapomnieć, że zwierza się komuś, kogo najchętniej by zabił. – To coś podobnego do rezygnacji i… akceptacji? Coś się wtedy w tych naszych niezdrowych stosunkach unormowało, nagle stała się dla mnie kimś jak siostra. Nie ewentualna życiowa partnerka, ale przyjaciółka, ukochana siostra. Dziwne, prawda? Podania o tym nie wspominały, że można przestać… czuć pragnienie, żeby wpojenie stało się twoją jedyną miłością… – Westchnął. – To tak jakbyśmy wróci do tego, co było jak była mała. Siostra, którą się chroni, którą się kocha, ale nie patrzy się na nią w jakiś niewłaściwy sposób.
– Mam przez to rozumieć… Zresztą jaka to różnica! – zirytował się Gabriel. W tym momencie nawet nie potrafił się przejąć tym, że skoro istniała sytuacja na unormowanie relacji kundla i Nessie, dziewczyna na pewno z niej skorzysta. Jeśli miała do niego wrócić, była to cena, którą chciał zapłacić. – Kochasz ją, ale mi nie pomożesz. – Załatwimy to po swojemu – uciął Jacob. – Róbcie co chcecie, ale nie wchodźcie nam w drogę.
Gabriel miał tego serdecznie dość. Nie dodając już nic, po prostu odwrócił się na pięcie i rzucił się biegiem w las, zostawiając Blacka w miejscu, w którym się spotkali, czyli zaledwie pięćdziesiąt metrów od domu w którym mieszkał; wiedział, że gdzieś w okolicy kręci się Will – chłopak mu nie ufał, ale Gabriel miał to w głębokim poważaniu.
Czuł się okropnie. Jeszcze dobrze nie odsłon się z sytuacją i rozmową z Isabeau, a już zdecydował się spotkać z Jacobem, widząc w nim – jak na ironię – jedynego sojusznika. Po prostu wyszedł, nie wspominając Cullenom słowem o swoich planach, a już musiał zmierzyć się z kolejnym rozczarowaniem, w postaci odmowy Jacoba. Tego było już zbyt wiele, nawet na nerwy Gabriela.
Westchnął i skupił się przede wszystkim na biegu przed siebie. Gniew popychał go do przodu i za nic nie potrafił nad złością zapanować – nawet wysiłek fizyczny niewiele pomagał, chociaż telepatyczny głód był coraz silniejszy i powinien był być wymęczony.
Gabriel czuł się trochę tak, jak żywy trup. Był, ale jedynie dlatego, że jego organizm funkcjonował – bo serce pompowało krew, płuca raz po raz napełniały się powietrzem; to, że egzystował, nie znaczyło, że naprawdę żył.
Poza tym się bał – o Renesmee, o jego jedyną miłość. Dla niej było warto w tym trwać. Do jednak nie zmieniało faktu, że niepewność i wątpliwości go wykańczały, a spotkanie z Jacobem jedynie dodatkowo wytrąciło go z równowagi. Pomoc była niezbędna – a nawet jeśli nie, miło było przynajmniej wiedzieć, że jeśli któryś z telepatów pojawi się w okolicy, czeka go starcie ze zmiennokształtnymi. Ale naprawdę nie spodziewał się, że Black będzie chciał się wykazać i każe mu wręcz trzymać się z daleka, pozwolić działać na własną rękę.
Gdyby tylko miał jakikolwiek punkt zaczepienia! Wiedział, że Isabeau stara się zrobić coś, co zawsze ją fascynowało, ale czego nigdy nie była w stanie zrobić – opuścić ciało i stać się kroplą astralną, czymś więcej niż duch, ale mniej niż materialna postać. Drake'owi i pozostałym szło to świetnie, kiedy jako bezbarwne postaci raz po raz ponawiali ataki, oni jednak już dawno przekroczyli wszelakie granice.
Zawarli pakt z diabłem, pomyślał, uśmiechając się ponuro. Ja zresztą też, kiedy obiecałem przekroczyć bramy piekielne, byleby ją ocalić.
Nie wierzył, żeby Isabeau zdołała wykorzystać moc, żeby znaleźć telepatów i Nessie. Przynajmniej wiedział, że dziewczyna żyje – nie byłoby możliwości, żeby nie poczuł, że umarła jego dusza. Ale mieli coraz mniej czasu, jeśli chodzi o poród i był tego jak najbardziej świadom. Nie mogła przecież urodzić tam, gdziekolwiek to jest, na dodatek w towarzystwie nieprzewidywalnych nieśmiertelnych.
Westchnął. Ile czasu minęło odkąd to się stało? Dwie godziny? Jemu wydawało się to wiecznością, chociaż przecież przez ponad pięć wieków życia nauczył się cierpliwości. A jednak w tak krótkim czasie został wyprowadzony z równowagi kilkukrotnie i wykorzystał wszystkie możliwe rozwiązania, jakie przyszły mu do głowy. Nie tylko Quileuci, ale i dedukcja go zawiodła, bo zdążył rozważane przynajmniej kilkadziesiąt rożnych miejsc, w których mogliby ukrywać się telepaci, ale żadne nie wydawało mu się prawdopodobne. Poza tym to, że do tej pory wszystko wskazywało, że są w okolicy, wcale nie znaczyło, że dostając to, czego chcieli, nie mogli wynieść się gdzieś daleko. Może właśnie dlatego to Lilly wysłali – ona w ułamek sekund mogła się przenieść nawet na drugą półkulę.
Bezradność była tak bardzo frustrująca, podobnie jak poczucie złamanej obietnicy. Przecież obiecał ją chronić, za wszelką cenę. Nigdy nie złamał danego słowa, ale teraz…
Na co było to wszystko?, pomyślał nagle. Ja i ona? Nasza miłość i zmiany, jakich oboje u siebie dokonaliśmy?
Odpowiedź była prosta: na nic. Ta prawda przyszła sama, bolesna i nieubłagana. Życie było jednym wielkim piekłem, które najpierw stawiało na drodze prawdziwego anioła, sens istnienia – po to, żeby potem brutalnie go odebrać.
Więc jednak obietnicy dotrzymał. Zstąpił do piekieł. Więcej – był w piekle, ale dopiero teraz był go naprawdę świadom.
Złość, tak wiele złości… Głód, strach i irytację nagle zlały się w jedno i już nie potrafił nad sobą zapanować. Już nie był Gabrielem – nie tym czułym, który miał rodzinę i miłość. Stał się łowcą i to było wspaniałe; oddając się instynktowi, chociaż na chwilę zapomniał o tych wszystkich ludzkich emocjach, które przez wieki były mu obce, dopóki Ona nie stanęła na jego drodze.
Wiatr zmienił kierunek i Gabriel to poczuł – słodycz krwi i kuszący blask pełnych życiowej energii umysłów. Bez zastanowienia ruszył w tamtym kierunku, szybki, niebezpieczny i cichy.
Była ich trójka, dwóch chłopaków i jedna młoda dziewczyna – po prostu dzieciaki, które postanowiły się zabawić, spacerując po lesie i obsypując się śniegiem. Słyszał ich śmiech, widział jak ganiają się wzajemnie. Ile mogli mieć lat? Szesnaście? Siedemnaście? Tak czy inaczej dzieciaki, a w jego oczach – doskonałe ludzkie ofiary.
Zaatakował bez zastanowienia. Dopadł do pierwszego z chłopców – ciemnowłosego, który nie imponował zbytnio wzrostem i muskulaturą – po czym chwycił go za włosy i odchyliwszy jego głowę, zaatakował gardło z gracją kobry.
Zrobiło się zamieszanie; dziewczyna zaczęła krzyczeć i wraz ze swoim drugim towarzyszem rzuciła się do ucieczki. Gabriel bez wahania odrzucił swoją pierwszą ofiarę, wycieńczoną utratą krwi i niezdolną do jakiegokolwiek ruchu, po czym rzucił się w pogoń za pozostałymi.
Dla niego równie dobrze mogliby stać w miejscu. Bez trudu ich dogonił, po czym jednym ciosem posłał drugiego chłopaka na drzewo; usłyszał trzask łamanych żeber, a potem dzieciak osunął się na ziemię pozbawiony przytomności.
Spojrzał na dziewczynę. Była ładna, musiał to przyznać. Szare oczy patrzyły na niego z przerażeniem, złote włosy okalały jej drobną twarz niczym aureola. Poruszała ustami, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk, zrobiła krok do tyłu i upadła.
– Nie, nie… Proszę, nie… – wykrztusiła, bo kiedy zaczął się do niej zbliżać, nagle odzyskała głos; starała się od niego odsunąć, ale ostatecznie natrafiła plecami na drzewo i skuliła się pod nim.
Gabriel oblizał zbroczone krwią usta.
Dziewczyna zemdlała.
Dobrze, ją zostawi sobie na koniec. Spokojnie wrócił do tego z chłopców, którego ciosem posłał na drzewo. Szarpnięciem postawił go do pionu, po czym wgryzł się w jego szyję, jednocześnie szukając punktu transferowego, żeby dostać się do energii; to nic, że w ten sposób mógł zabić – już o to nie dbał.
Odrzucił wiotkie ciało. Niemal całkowicie osuszył swoją ofiarę; czuł się dziwnie pełny, jak nigdy, podejrzewał też, że jego aura lśni niczym latarnia morska. Nie pamiętał kiedy dysponował tak ogromną mocą – miał wrażenie, że jednym podmuchem byłby w stanie zabić każdą żywą istotę w promieniu kilometra.
Powoli odwrócił się w stronę złotowłosej dziewczyny. Nagroda za dobrze wykonaną pracę, pomyślał, robiąc krok w jej stronę.
– Gabrielu!
Zamarł i pośpiesznie odszukał wzrokiem osobę, która mu przeszkadzała. Wciąż jeszcze instynktownie polował, dlatego nie od razu rozpoznał Carlisle'a i powstrzymał chęć, żeby zaatakować.
– Czego chcesz? – zapytał spokojnym, aksamitnym głosem. – Jestem trochę zajęty – dodał, po czym skinął głowę na dziewczynę.
Dlaczego właściwie w jakimś stopniu obchodziło go, że wampir mógł być świadkiem przynajmniej części jego poczynań?
– Co ty robisz? – Carlisle wydawał się wstrząśnięty. – Gabrielu, rozumiem, że się o nią boisz. Wszyscy się boimy. Ale to nie powód…
– Mam siedzieć i gdybać, czy może czekać na rozwój wydarzeń? – wszedł mu w słowo. – Sam ją znajdę. I zabiję każdego, kto spróbuje wejść mi w drogę – zagroził, wcale nie żartując.
O tak, teraz to miało sens. Był tak bardzo opity krwią i pełen mocy, że musiał być w stanie ją uratować. A jeśli nie, wymorduje całe to cholerne miasteczko, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Tak przecież nie można! – zaprotestował doktor. – To tylko dzieci… Nawet w żalu, Gabrielu. Potrzebujemy, żebyś zachowywał się rozsądnie, w innym wypadku… – Pokręcił głową. Gabriel wiedział, że zaraz rzuciłby się pomagać całej trójce ofiar, gdyby miał pewność, że przy tym nie sprowokuje go do ataku. – Poza tym pakt…
– Mam gdzieś ich opinię. Właściwie nie obchodzi mnie co ktokolwiek ma do powiedzenia! – uciął.
– Nawet ja? – wtrącił się jeszcze jeden głos, cichy i wystraszony sopran.
Gabriel zamarł. Gdyby nie niedowierzanie na twarzy Carlisle'a, pomyślałby, że już oszalał, że ma przywidzenia. Z dwojga złego może i nawet byłoby to dobre.
Ale ona naprawdę tam była. Drobna postać, niemal przeźroczysta, unosząca się pomiędzy drzewami niczym zjawa. Biała, zdobiona złotą nitką sukienka czyniła ją jeszcze bardziej eteryczną; choć ramiona miała odsłonięte, wydawała się nie odczuwać chłodu. Podczas podróży po świecie snów wyglądała w ten sposób tyle razy, że Gabriel przez moment myślał, że to jednak ulotny sen.
– Renemsee? – zapytał już całkiem już zdezorientowany Carlisle; Gabriel i tak go podziwiał, że przy tych wszystkich dziwnych rzeczach potrafił zachować spokój. – Co właściwie się dzieje?
– Nie jestem pewna – przyznała, a potem spojrzała wprost na swojego ukochanego. – Och, Gabrielu! Byłam taka zmęczona… i bardzo chciałam cię zobaczyć. Powiedz mi, czy ja umarłam? – zapytała wprost, nie wydając się być taką możliwością przerażona.
Jest w szoku, uświadomił sobie nagle Gabriel. Ja zresztą też, dodał, szybko jednak wziął się w garść.
– Moja śliczna, nawet tak nie mów! – zaoponował, spoglądając na nią jak urzeczony. – Zawsze powtarzałam, że jesteś taka jak my. Nie sądziłem jedynie, że możesz podróżować… w taki sposób – przyznał.
Nie liczyło się, że była kroplą astralną. Widział ją, wiedział, że żyła i mógł z nią porozmawiać – jedynie to się liczyło. I to, że pragnęła się przy nim znaleźć do tego stopnia…
Prawda omal nie zwaliła go z nóg.
– O jasna cholera, ty naprawdę mnie kochasz! – wyrwało mu się. Odpowiedział mu śmiech i jej oburzone „Gabrielu Licavoli!” – kara za to, że mógłby wątpić. – Widziałaś wszystko od… – zaczął, nagle mając ochotę nawet umrzeć, byleby tylko odpowiedź była odmowna.
– Widziałam. Wołałam cię, ale chyba wtedy nie byłam jeszcze do tego stopnia wyraźna, żebyś mnie usłyszał. – Zmarszczyła brwi; pomiędzy pojawiła się pilnować kreska. – Zwalnian cię ze wszystkich obietnic – powiedziała.
Z wrażenia zachłysnął się powietrzem.
– Co?! – Nie rozumiał. – Ale dlaczego? Obiecałem ci, że…
– Nie chcę, żebyś się obwiniał, jeżeli coś pójdzie nie tak – odpadła spokojnie. Dziwne, ale w tym momencie była silna i zdecydowana, jak jej umysł – w niczym nie przypominała mu tej kruchej istotki którą zawsze chroni. – I nie chcę, żebyś posuwał się do takich rzeczy. Jeśli mnie kochasz, nie zrobisz tego – stwierdziła, spoglądając na nieprzytomną dziewczynę pod drzewem.
– Jeśli co? – Słuch chyba zaczynał go zawodzić. – Aniele, przecież cię ostrzegałem. Ostrzegałem wtedy we Włoszech, że oszaleję, jeśli cię stracę. Wcale nie jestem silniejszy od własnego ojca – skrzywił się; był na dobrej drodze, by stać się… potworem.
Przygryzła dolną wargę.
– Wydawało mi się, że powiedziałeś mi dopiero co, że żyje. A więc śpię, tak? – upewniła się. – Och, to takie dziwne. Teraz mam już wątpliwości, co do tego, kiedy naprawdę spałam.
– Co masz na myśli? – zapytał Carlisle, wyraźnie niechętnie przerywając im rozmowę, ale faktycznie trzeba było ustalić pewne fakty.
– To, że chyba już raz to robiłam. – Nagle zalała się łzami. – Och, Gabrielu, zapomniałam o tym. Ale raz miałam dziwny sen. To było zanim Denalki tak nagle wyjechały. Widziałam Irinę, rozmawiała… To chyba był Lawrence, nie widziałam go, bo stał w cieniu, ale teraz pewne słowa Iriny są dla mnie jasne. Powiedziała mu o wilkach. – Zbladła, chociaż zdawało się to niemożliwe. – O mój Boże, to dlatego wiedział, że pójdę za Shelby, nawet jeśli ta źle mnie traktuje!
– Dobrze, dobrze, mi amore – uspokoił ją. – Tylko proszę cię, nie płacz. Nie potrafię patrzeć na twoje łzy... – westchnął, po czym zapytał z lekką naganą: – Dlaczego mi nie powiedziałaś? Pamiętam, obudziłaś się wtedy, ale zapewniałaś, że wszystko jest w porządku.
Otarła oczy wierzchem dłoni, chociaż niezbyt wiele to pomogło – świeże łzy zaraz znów spłynęły po jej policzkach.
– Bo było. Myślałam, że to tylko głupi sen, a potem zapomniałam – usprawiedliwiła się. – Zresztą, to teraz ważne? Jestem tutaj. Ale to takie trudne, Gabrielu. Nawet nie wiesz, jaka zaczynam być zmęczona.
Mało czasu, wiedział o tym. To i tak niezwykłe, że udało jej się zmaterializować, skoro nigdy tego nie robiła. Podejrzewał, że to ciąża – to, że dzieci ułatwiały jej kontrolowanie mocy – oraz wstrząs jakiego doznała, widząc jego polowanie, ale nie miał teraz czasu, żeby to roztrząsać. Mogła zniknąć w każdej niemal chwili i był tego boleśnie świadom, a jeszcze przecież nic nie ustalili.
– Jak się czujesz, Nessie? – zapytał ją z troską Carlisle, Przynajmniej on był w stanie zadawać sensowniejsze pytania, Gabriel bowiem miał jedynie ochotę na zmianę pocieszać ją i zapewniać o swoim uczuciu.
– Gorąco mi. – Domyśliła się, że doktorowi chodzi o jej fizyczny stan, kiedy była przytomna. – I słabo. Ale to po prostu gorączka, jestem zmęczona. Poza tym nic mi nie jest, dzieci też w porządku. Oni jak na razie nie chcą nas skrzywdzić. – Westchnęła. – Drake i Lawrence...
– Widziałaś się z moim ojcem? – upewnił się Carlisle, bo dziewczyna była tak rozproszona, że zaczynała się plątać.
Pokiwała energicznie głową.
– O, tak – potaknęła. – On i Drake byli dla mnie w miarę dobrzy, może nawet odrobinkę się troszczyli. Lawrence kazał Drake'owi nosić mnie na rękach, żebym się nie męczyła i powiedział, że ze wszystkimi prośbami mam się kierować do niego. Oczywiście raczej nie mam co liczyć na to, że kiedy poproszę, wypuszczą mnie. – Oczy znów wypełniły jej się łzami. – Dziadku, on dał mi jasno do zrozumienia, że skoro nie zamierzam współpracować, jestem nikim więcej jak ludzkim inkubatorem. Tabula rasa. To nic czyje dzieci są, ważne jak je wychować, a on chyba liczy na to, że tutaj urodzę i będzie się mógł nimi po swojemu zająć.
Gabriel zaklął pod nosem, zaciskając dłonie w pięści. Słuchanie tego było nie do zniesienia.
– Nie pozwolimy na to, obiecuję – zapewnił, spoglądając jej w oczy. – Kotku, musisz nam jeszcze powiedzieć, gdzie jesteś. Cokolwiek z tego, co słyszałaś albo widziałaś – ponaglił ją.
– Kiedy ja nie wiem... – Oplotła ramionami płaski brzuch, bo podróżując w ten sposób wyglądała tak, jak zawsze spotykała się z nim we śnie. – To chyba jakaś stara fabryka albo magazyn, trudno mi stwierdzić, bo pomieszczenia poprzerabiali tak, jak było w danej chwili potrzebne. Na początku byłam w wielkiej hali i tam było bardzo zimno, ale poza tym nie potrafię nawet określić, co tam mogło się kiedyś znajdować.
– Niewiele nam to mówi, kochanie – przyznał Carlisle, spoglądając na wnuczkę bezradnie.
– Przepraszam – jęknęła. – Nawet nie pamiętam, którędy Drake szedł, kiedy mnie stamtąd zabierał. Byłam taka zmęczona...
– Dobrze, wszystko jest w porządku, Nessie – zapewnił ją pośpiesznie doktor. – Nie musisz nikogo przepraszać. Ja wiem, że źle się czujesz – dodał. – Odpoczywaj, skarbie. Coś wymyślimy – obiecał jej.
Pokiwała głową, po czym zamknęła oczy i wzdrygnęła się; Gabriel mógłby przysiąc, że jej postać nieco straciła na ostrości. Strach ścisnął go za gardło i bez zastanowienia zrobił krok w jej stronę, wyciągając rękę. Drake i inny telepaci dysponowali tak niebezpieczną mocą, że jako krople astralne potrafili nawet kogoś dotknąć, ale ona była zbyt słaba – ręka Gabriela po prostu przez nią przeniknęła, czyniąc ją jeszcze mniej wyraźną. Już nie mieli czegoś takiego jak czas.
– Gabrielu – szepnęła wystraszona – ja nie wiem, czy będę potrafiła to powtórzyć. Nie panuję nad tym – załkała. – Ja nie chcę się budzić – szepnęła wystraszona, obejmując się ramionami.
– Postaraj się – poprosił ją. – Błagam. Piłaś moją krew, zawsze mnie rozpoznasz. Obserwuj, może dowiesz się czegoś, co pomoże nam cię znaleźć – powiedział na wydechu, równie przerażony perspektywą rozstania, co ona. Jej oddech stał się spazmatyczny i niczego tak nie pragnął, jak móc ją przytulić i nie musieć nigdzie wypuszczać, nawet to jednak nie było możliwe. – Kocham cię, przecież dobrze wiesz – dodał cicho.
– Tak, tak... Kocham cię. – Wzięła kilka głębszych wdechów, jakby coraz trudniej jej się oddychało. Nagle jej oczy się rozszerzyły, zdradzając przerażenie. – Gabriel! – jęknęła, a w jej głosie było tyle strachu, bólu i tęsknoty, że serce omal mu nie stanęło.
A potem zniknęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa