Renesmee
– Kłamca.
Gabriel
spogląda na mnie zaskoczony. Wiem, że prędzej zginąłby niż złamał dane słowo,
dlatego nie dziwi mnie jego mina. Przez chwilę przypatruje mu się, po chwili
jednak nie wytrzymuję i parskam śmiechem.
– Miałeś
czekać za drzwiami – wyjaśniam; na jego ustach pojawia się uśmiech.
– Proszę
bardzo – reflektuje się, a chwile później tuż przede mną pojawiają się
dębowe, solidne drzwi, zawieszone pośrodku nicości. Jeszcze dobrze nie oswajam
się z ich nagłym pojawieniem, kiedy otwierają się przede mną. Gabriel
spogląda na mnie rozbawiony. – Teraz lepiej? – pyta.
– Tak,
zdecydowanie lepiej – odpowiadam, ujmując dłoń, którą wyciąga w moją
stronę. – Dawno do mnie tak nie przychodziłeś – zauważam, rozglądając się
dookoła.
Jesteśmy
w środku nicości i wiem, że śpię. Już nie czuję strachu, wiedząc, że
unoszę się, a wokół nie ma niczego, co mogłoby posłużyć mi za oparcie; to
wszystko jest iluzją, a prawa fizyki w tym miejscu nie obowiązują.
– Byłaś
zbyt zmęczona, żeby śnić. Poza tym mając cię na co dzień, nie czuję tak
wielkiej potrzeby, by każdej nocy cię tu zabierać. – Ściska delikatnie moją
dłoń. Choć żadnego z nas faktycznie tu nie ma, czuję jego ciepłe ciało;
nie potrafię uwierzyć, że to tylko złudzenie. – Im rzadziej możesz się czymś
cieszyć, tym bardziej to doceniasz.
Przyznaję
mu rację, bo świat snów jest dla mnie równie fascynujący, jak na początku.
Odkąd przebywanie tutaj jest przywilejem, za tym bardziej niezwykłe uznaję
wszystko to, co mnie otacza.
– Jak
się czujesz? – pyta mnie nagle. – Mam na myśli ten bok… Nie powinienem był ci
mówić tego w taki sposób. Jedynie niepotrzebnie się zdenerwowałaś – wzdycha.
Nie
lubię, kiedy obwinia się o każdy mój uraz, tym bardziej, że nie jest nic
winny temu, co się stało. Jeśli już to jedynie ja jestem odpowiedzialna, bo
przejmuję się wszystkim i żyje w zdecydowanie zbyt wielkim napięciu,
podczas gdy powinnam być spokojna, skoro nie odpowiadam jedynie za moje życie.
Pod
wpływem impulsu spoglądam na siebie i ledwo powstrzymuję cichy okrzyk,
nagle bowiem uświadamiam sobie, że w śnie jestem ni mniej, ni więcej sobą.
Wolną dłoń kładę na płaskim brzuchu, ukrytym pod materiałem bluzki, którą mam
na sobie; choć wiem, że nic złego się nie stało, czuję się dziwnie nieswoja i pusta.
W tym miejscu łatwo mi uwierzyć, że ciąża była jedynie snem, który dobiegł
końca.
– Dziadek
mówi, że to nie jest złamanie – odzywam się w końcu, bo Gabriel patrzy na
mnie wyczekująco i chcę go uspokoić. – Oczywiście nie mam co liczyć na
prześwietlenie, nawet gdyby mógł, nie zgodziłabym się, ale wierzę, że
faktycznie nie mam się czym niepokoić. To stłuczenie, ale boli jak cholera. – Krzywię
się na wspomnienie tego, co czułam, Gabriel zaś uśmiecha się, unosząc brwi,
słysząc przekleństwo w moich ustach. – Dał mi trochę morfiny.
– To
akurat wiem. Nie trudno było się zorientować, dlaczego puls ci nagle
przyśpieszył – zapewnia. – Zabawne, że potrafisz kłócić się ze mną kiedy
próbuję cię znieczulić i jednocześnie dostajesz paniki na widok
strzykawki, nawet przy podłączonym wenflonie.
Nie
zamierzam odpowiadać na ten zarzut i po prostu pokazuję mu język, po czym
oddalam się pospiesznie. Poruszanie się w nicości jest dziecinnie proste i przypomina
latanie – unoszę i wystarczy, że pomyśle, w którą stronę chcę się
udać. Idzie mi to coraz sprawniej, dlatego mija dłuższa chwila nim Gabrielowi
udaje się mnie dogonić, ostatecznie jednak czuję jego dłonie na biodrach;
ciepły oddech podrażnia skórę na moim odsłoniętym karku.
– Chodź –
szepce mi do ucha; jego palce ponownie splatają się z moimi, a chwilę
później Gabriel ciągnie mnie w swoją stronę.
Ciemność
wokół nas zaczyna falować i zmieniać się według pragnień Gabriela. Nicość
nabiera kształtu o wypełnia się kolorami, a ja uświadamiam sobie, że
unosimy się nad zielonym, pełnym życia lasem; powietrze jest nagrzane i przesycone
zapachem piżma oraz żywicy. Jest cicho, wszystko zaś spisują srebrzysta
poświata księżyca w pełni, olbrzymiego i wyraźnego na tle ciemnego
nieba.
Spoglądam
na Gabriela, ale nic nie mówię. On również milczy, ściskając moją dłoń i ciągnąc
przed siebie. Unosimy się tuż nad lasem, tak blisko czubków drzew, że gdybym
się nachyliła, byłabym w stanie ich bez trudu sięgnąć. Światło księżyca
czyni z Gabriela jeszcze bardziej niezwykłą istotę; mrocznego anioła,
tajemniczego i eterycznego.
Lepiej
spójrz na siebie, słyszę
jego mentalny głos, silny i piękny jak on sam. Posłusznie spoglądam w dół
i dostrzegam, że mam na sobie znajomą mi suknię matki Gabriela, białą i wyszywaną
złotą nitką; w panujących warunkach materiał wydaje się niemal srebrny,
złote zdobienia zaś połyskują subtelnie i tajemniczo. Jesteś piękna,
słyszę i jeden z nielicznych razów wiem, że tak jest w istocie.
Czuję się piękna, bo on mnie w taki sposób postrzega.
Kocham cię, odpowiadam
jedynie. Przekazywanie myśli w tym miejscu jest równie proste, co
oddychanie. Jego
odpowiedź nie jest wyrażona słowami, a emocjami. Bije od niego tak wielka
radość i czułość, że aż nie jestem w stanie uwierzyć, że ktoś taki
może należeć do mnie. Nagle pragnę znaleźć się jeszcze bliżej, tak blisko jak
to tylko możliwe, i już nigdy więcej nie musieć się z nim rozdzielać.
On czuje
to samo, po prostu jestem tego pewna. Bez wahania bierze mnie w ramiona,
zaś pocałunek, który składa na moich ustach diametralnie różni się od tego, na
który pozwolił sobie przy Carlisle'u. W tym nie ma już nic niewinnego,
pieszczota zaś jest przepełniona tęsknotą i pożądaniem, które sprawiają,
że naprawdę wiem, że żyje. Odpowiadam niemniej namiętnym pocałunkiem, chętna i spragniona
jego ust, jego dotyku… Gdyby tylko zapragnął, oddałabym mu się w pełni w tym
miejscu i w tej chwili.
– Nas
tutaj nie ma – szepce mi, na ułamek sekundy przerywając pieszczotę. Brak jego
ust jest niemal bolesny. – Należę do ciebie, wiesz o tym. Będziemy mieli
jeszcze sporo czasu, kiedy Ali i Damien przyjdą na świat – obiecuje.
To
trochę studzi moje pragnienia. Raz jeszcze dotykam brzucha. To trochę studzi
moje pragnienia. Raz jeszcze dotykam brzucha, żałując, że we śnie jest pusty.
Wiem, że dzieci są bezpieczne, ale ie mogąc tego potwierdzić czuje się nieswojo
i mam nawet ochotę poprosić Gabriela, żeby mimo leku, który dostałam,
pomógł mi się wybudzić; to chyba nie powinno być dla niego, a przynajmniej
mam takie wrażenie.
– Wszystko
jest w porządku – uspokaja mnie, ujmując dłoń, którą wciąż w opiekuńczym
geście zasłabłam brzuch. – Rozluźnij się, mi amore, ten sen jest dla ciebie – przekonuje.
Wzdycham,
co jedynie wywołuje uśmiech na twarzy mojego ukochanego, po czym pozwalam mu
się pociągnąć przed siebie. Obserwuję umykające pod nami drzewa, zastanawiając
się, czy las ma jakiekolwiek granice. Mam wrażenie, że wszystko to zależy od
nas i gdybym zapragnęłam, znaleźlibyśmy się gdziekolwiek.
A więc
pragnę.
Pod
wpływem impulsu chwytam Gabriela za rękę i zdecydowanie ciągnę go w dół.
Pozwala mi na to, spoglądając na mnie z zaciekawieniem, ja jednak jedynie
uśmiecham się, nie zamierzając mu nic wyjaśnić. Dopiero kiedy lądujemy na
miękkiej trawie, wszystko staje się jasne. Pod stopami czuję miękką trawę;
jestem boso, podobnie jak ten pierwszy raz, kiedy się tutaj znalazłam. Trwa
muskając moje odsłonięte łydki – to przyjemne uczucie.
Puszczam
dłoń Gabriela i robię kilka niepewnych kroków, na nowo przyzwyczajając się
do grawitacji, po czym powoli odwracam się w stronę ukochanego. Przygląda
mi się jak oczarowany – wiem to, choć jego postać skryta jest w cieniu i widzę
jedynie dwoje czarnych oczu, błyszczących i groźnych. Jak tego pierwszego
dnia, ten pierwszy sen, kiedy w końcu znalazłam w lesie to, czego
szukałam i jestem świadoma jego obecności.
Przypatruje
mi się, a ja – pewna swojej wartości i nieskrępowana – zaczynam
tańczyć. Muzyka nie jest mi potrzebna; wystarczy ta niezwykła łąką, blask
księżyca i euforia, która nagle ogarnia mnie całą. Tańczę dla niego, a on
przygląda mi się, jakbym była jakąś niezwykłą istotą, leśnym duszkiem, który
nagle mu się objawił.
Czego tak
naprawdę pragniesz?, słyszę w głowie jego mentalny głos. Słowa owijają
się wokół mnie, muskając moją skórę niczym podmuchy ciepłego wiatru. Musisz
czegoś pragnąć, wiem to, dodaje, czując moją dezorientację.
W radosnych
pląsach przybliżam się do niego, po czym zarzucał mu ręce na szyję i spoglądam
w jego ciemne tęczówki.
W tej
chwili pragnę, żebyś
mnie pocałował, odpowiadam spokojnie. Bardzo delikatnie nachyla się, żeby
spełnić moją prośbę, a ja na moment zapominam o wszystkim, napawając
się szczęściem. A teraz
pragnę, żebyś powiedział mi, że kochasz mnie i nasze dzieci, i że
nigdy nas nie zostawisz.
W jego
oczach pojawia się zaskoczenie; patrzy na mnie, ale milczy, przynajmniej
początkowo, kiedy zaś odzywa się, mam świadomość, że wypowiedziane słowa nie są
złożoną pod wpływem chwili obietnicą, ale prawdziwą przysięgą za którą gotów
jest nawet oddać życie, gdyby musiał.
Egoista, mówicie
Potwór bez serca,
mówicie
Ten, który nie kocha
szczerze
Tak wiele mówicie – głupcy!
Więc dodajcie również,
zarozumialcy
Żem całował dziewczynę
O włosach jak płomień
O skórze niczym śnieg
I powiedzcie szczerze
Żem ją nad życie
pokochał
– Gabrielu…
Ucisza
mnie spojrzeniem.
– Właśnie
powtarzam wszystkie decyzje mojego ojca. Pokochałem cię, chociaż to ryzykowne.
Dałem ci potomstwo, chociaż to może cię zabić. Dla ciebie igram ze śmiercią i szaleństwem,
bo gdybym cię stracił, nic już nie miałoby sensu. Ale niczego nie potrafię ci
odmówić, bo cię kocham i równie mocno pragnę naszych dzieci. – Ściska moją
dłoń. – Ale nie jestem moim ojcem i coś mogę ci obiecać. Nie skrzywdzę
ich, nigdy. I nie zranię ciebie, ani też nie pozwolę żeby ktokolwiek cię
skrzywdził. Jeśli będę musiał, przekroczę nawet bramy piekielne, żeby tylko
zapewnić ci bezpieczeństwo.
Jego
przysięga – zwłaszcza jej ostatnia cześć – sprawia, że dostaję gęsiej skórki.
Dlaczego mam wrażenie, że będzie musiał dotrzymać jej prędzej niż nam się
wydaje?
Dochodziłam do siebie
zaskakująco szybko, prawdopodobnie dzięki ludzkiej krwi. Bok już mnie nie
bolał, a gorączka nie ciążyła, więc jakoś uprosiłam dziadka, żeby pozwolił
mi samodzielnie poruszać się po domu. Nie żeby było to łatwe przy tak wyraźnym,
dużym już brzuchu, ale byłam tak zachwycona ciążą, że to wcale mi nie
przeszkadzało.
Carlisle
przewidywał, że przy tempie w jakim rozwijały się dzieci, do porodu
zostało – w optymistycznej wersji – półtora tygodnia. Bałam się i cieszyłam
jednocześnie, wsparcie Gabriela zaś pomagało mi utwierdzić się w myśli, że
wszystko będzie dobrze. Mimo wszystko brałam pod uwagę różne scenariusze i obiecywałam
sobie, że wysilę się przynajmniej tyle, co Gabriella – że gdyby jednak miało
mnie zabraknąć, chcę móc przynajmniej je zobaczyć, dotknąć, nadać imiona, nawet
jeśli moi bliscy je znali.
Najbardziej
irytowało mnie, że wszyscy zdawali się traktować mnie, jakbym była chora i nie
była w stanie zatroszczyć się o siebie nawet przez chwilę. Gabriel
nosił mnie na rękach, przynosił mi krew i cokolwiek zapragnęłam, Esme
obchodziła się ze mną jak z jajkiem, a Edward trzymał się na dystans,
starannie wywiązując się z umowy, że będzie mnie denerwował. O nadopiekuńczości
dziadka nie ma co nawet wspominać i tym bardziej zaczęłam doceniać
podejście Isabesu, która nie użalała się nade mną i zaczynała być coraz
lepszą towarzyszką, bo mogłam normalnie z nią pogadać, nie musząc obawiać
się pełnych troski pytań o samopoczucie czy cokolwiek innego. Młodsza
siostra Gabriela dziwnie się przy mnie zmieniała i miałam pewność, że to
wpływ mojej ciąży.
Zauważyłam,
że czasami przypatruje się mojemu brzuchowi; wtedy jej twarz w końcu
nabierała łagodności i była po prostu szczera, nieskryta pod tą nieczułą
maską opanowania i złośliwości, którą prezentowała na co dzień.
– Beau w życiu
nie powie tego głośno, ale dzieci są jej słabością – wyjaśnił mi Gabriel, kiedy
go o to zapytałam. – Mogę sobie żartować, że nie dopuszczę jej do
bliźniąt, ale prawda jest taka, że będzie dla nich jak druga matka. Nie
zamierza oczywiście przejmować twojej roli – dodał pospiesznie. – Po prostu
będzie ich przyjaciółką i sądzę, że sporo mogłaby je nauczyć. Zwłaszcza
Ali. – Uśmiechnął się. – Wiem, że ona widzi w małej szansę, kogoś takiego
jak ona. Wiesz, Isabeau jest dość specyficzna, ale nigdy nie doprowadziłaby do
tego, żeby jej bratanica i bratanek byli wychowywani pod kloszem. Może to
nawet lepiej, bo przez ciebie chwilami jestem nadopiekuńczy i bodziec w postaci
Beau z pewnością się przyda.
Miałam
zapytać go, czy to znaczy, że Beau chce zadbać, żebyśmy nauczyli nasze dzieci
korzystać z mocy i walczyć, ale się powstrzymałam. Myślenie o przyszłości
mnie przerażało – ja dorosłam w zaledwie sześć lat, za rok miałam być
oficjalnie pełnoletnia; z bliźniętami miało być tak samo i to było
straszne. Naprawdę żałowałam, że znalazłam się tutaj, nie dając mamie okazji
nacieszyć się macierzyństwem.
Ale Isabeau
miała rację. To nie był już ten bezpieczny świat, gdzie największym problemem
było pragnienie i zachowanie tajemnicy przed ludźmi. Podejrzewałam nawet,
że Lawrence i telepaci nie są najgorszymi na świecie – Licavoli musieli
spotkać na swojej drodze gorszych. Alessia i Damien musieli umieć się w tym
odnaleźć, podobnie jak ja.
Co nie
zmieniało faktu, że nie chciałam o tym myśleć. Wolałam skupiać się na
szczęściu które miałam – na ciąży, na Gabrielu i mojej rodzinie. O resztę
można było się martwić później o ile w ogóle, bo bardzo możliwe, że
zaczynałam być przewrażliwiona. Przecież byliśmy w stanie poradzić sobie
ze wszystkim.
Chyba siłą
musiałam zmusić ukochanego i bliskich do tego, żeby ruszyli się z domu.
Wiedziałam, że Gabriel odczuwa coraz silniejszy głód, a skoro ja nie
mogłam użyczyć mu swojej energii i krwi, zamierzałam przynajmniej
przekonać go, że nie musi się męczyć. Po oczach Esme i Edwarda, którzy
jako młode wampiry polowali częściej, również rozpoznawałam pragnienie; byli
zresztą rozdrażnieni, co było widać przede wszystkim po tacie.
No i oczywiście
Carlisle, który jakoś nie potrafił przyjść do wiadomości tego, że tak jak on
martwi się o mnie, na mogę martwić się o niego, ledwo dał mi się
przekonać do pójścia z pozostałymi. Dopiero kiedy zauważyłam, że krwi
zgromadzonej dla mnie niekoniecznie musi starczyć do porodu, co było łudząco
podobną sytuacji do tej z ciąży mojej mamy, kiedy nie było go przy
porodzie, dał za wygraną, przyznając, że warto o ten aspekt zadbać.
Zostałam z Isabeau.
Miałam wrażenie, że dziewczyna rzuci się komuś do gardła, kiedy na pożegnanie
słuchałyśmy tylu rad, jakby wyjeżdżali na tydzień a nie wychodzili na
kilka godzin.
„Ma
odpoczywać.”
„Nie
powinna się denerwować.”
„Krew jest w kuchni
i Nessie powinna dostać szklankę przynajmniej raz na dwie godziny.”
Wcale nie
zdziwiłam się, kiedy w końcu zaczęła wyzywać na czym świat stoi i przypominać,
że nie jest idiotką i mieszka już z nami na tyle długo, by zauważyć
jaką opiekę do tej pory miałam. Widziałam, że Gabriel świetnie się bawi,
obserwując jak siostra denerwuje się radami doktora; miałam nawet ochotę
trzepnąć go w ramię, wtedy jednak przebiegle przyciągnął mnie do siebie i bez
skrępowania pocałował, błądząc przy tym dłońmi po moich plecach i krzywiźnie
kręgosłupa, przez co zupełnie zapomniałam o złości.
Kiedy w końcu
Isabeau z hukiem zamknęła za towarzystwem drzwi, oparła się o nie
plecami i spojrzała na mnie.
– Szczerze,
czy w przeciągu ostatnich piętnastu minut włosy mi pojaśniały i wyglądam
na idiotkę? – zapytała grobowym tonem, który całkiem mnie rozbroił; nie
powstrzymałam chichotu.
– Wyglądasz
groźnie i kompetentnie, jak zwykle – zapewniłam, bo spojrzała na mnie
wilkiem. – Daj spokój, Beau, nie chodzi o ciebie, a o mnie.
Czasami mam ochotę zacząć krzyczeć przez tę ich nadopiekuńczość – przyznałam.
– A jednak
jesteś potulna jak owieczka – skrzywiła się. – Doprawdy, to udziela się nawet
Gabrielowi. Gdybyś częściej mu się sprzeciwiała, oboje wam wyszłoby to na
zdrowie – stwierdziła.
Zmarszczyłam
brwi.
– Nie lubię
kłócić się z Gabrielem – powiedziałam, zastanawiając się do czego
właściwie próbuje mnie namówić.
– Zaraz
kłócić – obruszyła się. – Po prostu mieć swoje zdanie. Wiesz, podobało mi się
jak kazałaś mu się uspokoić, jak zaczął grać dziecko miłosierdzia, przejmując
twój ból na siebie. Albo jak jasno dałaś wszystkim do zrozumienia, że nie
pozwolisz tknąć dzieciaków. Jak chcesz to potrafisz, ale jak na razie to
pozwalasz im robić co chcą i wcale się nie zdziwię, jak ktoś zaraz zacznie
cię karmić.
Ach, czyli
wciąż bolał ją ten wykład przed wyjściem; Isabeau nie lubiła czuć się głupia, a Carlisle
był tak zaniepokojony perspektywą zostawienia mnie, że przypadkiem uraził jej
dumę. To w sumie było do siostry Gabriela podobne.
– Isabeau,
mnie też momentami ich zachowanie irytuje, ale przecież wiem, że chcą dla mnie
dobrze. Ale nie zamierzam przez to ze wszystkimi walczyć, poniekąd ze względu
na dzieci – ucięłam, siadając na kanapie w salonie.
– Okej, ale
mogłabyś przynajmniej doktorka spróbować przekonać, że nie stanie się
nieszczęście, jeżeli na chwilę spuścić cię z oka. Jak do niego przemówisz,
reszta też posłucha… No, może z wyjątkiem mojego brata – sprostowała.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie dała mi po temu okazji. – Posłuchaj kogoś
bardziej doświadczonego, dobrze? Kochasz swoich bliskich i to jest dobre.
Ale niestety trochę racji mają też ci, którzy twierdzą, że emocje ograniczają.
Bo ograniczają, czynią cię słabszym, przez co czasami naprawdę wiele wysiłku
musisz włożyć w to, żeby zachować się odpowiedzialnie. Nie powiem ci, że
powinnaś się od uczuć odciąć i stać się egoistką, bo to nie jest życie.
Ale powiem ci za to, że mylenie szacunku z uległością nie jest zdrowe. – Zawahała
się na moment. – Kiedy trzeba, potrafisz się spierać z moim bratem. Jesteś
jeszcze młoda i nigdy nie byłaś w związku, więc mogę stwierdzić, że
całkiem dobrze sobie radzisz i być może będziesz dość silnym charakterem
dla Gabriela. Ogólnie cieszę się, że ciebie wybrał – przyznała, co było
największym przejawem otwartości i ciepłych uczuć na jaki kiedykolwiek się
wobec mnie zdobyła. – Ale spójrz chociażby na swoją relację z dziadkiem.
Wiem, zauważyłam, że jest dla ciebie autorytetem na którym w jakimś
stopniu próbujesz się wzorować i boisz się zawieść. To widać, serio. I on
cię bardzo kocha, nie dziwię się, że jest taki ostrożny. Ale to ty musisz
klarownie pewne sprawy. Uważa cię za bardzo delikatną i robi wszystko,
bylebyś była bezpieczna i znosiła ciążę jak najlepiej, ale nie będzie
wiedział, czy jego starania są wystarczające, jeśli ty mu tego nie powiesz.
Zauważ, jak zapewniłaś go, że nie musisz non stop leżeć, uległ. To właśnie tak
działa.
Wpatrywałam
się w nią nieco oszołomiona, bo chyba nigdy nie rozmawiałyśmy tak
szczerze, a ona nie udzielała mi rad. Isabeau rzadko kiedy pozwalała sobie
na zbliżenie się do kogokolwiek – za wyjątkiem rodzeństwa, choć i to
traktowała z dystansem – powinnam więc czuć się wyróżniona. Tym bardziej,
że wiedziałam, że ma swoje racje.
– Oczywiście
– ciągnęła – jeśli powiesz doktorkowi, że powiedziałam o nim cokolwiek
przychylnego, wszystkiemu zaprzeczę – zapowiedziała, uśmiechając się
drapieżnie.
Westchnęłam.
– Dlaczego
taka jesteś? – zaryzykowałam, bo od jakiegoś czasu próbowałam zrozumieć
dlaczego Beau wzięła sobie za punkt honoru zdenerwowanie Carlisle'a; oczywiście
porywała się z motyką na słońce, ale uparcie nie chciała odpuścić.
Początkowo
sądziłam, że to tak dla sportu – Gabriel mówił mi, że zrażanie innych sprawia
jej przyjemność – teraz jednak dochodziłam do wniosku, że chodzi o coś
zdecydowanie bardziej złożonego. Im bardziej Carlisle, Esme, czy którekolwiek z nas
próbowało traktować ją jak rodzinę, tym bardziej się odcinała.
– Inny
zestaw pytań, proszę – rzuciła niemal agresywnie i zrozumiałam, że na tę
chwilę to już koniec jakichkolwiek poważnych rozmów.
Nie
odpowiedziałam, w efekcie więc zapanowało nieznośne milczenie. Isabeau
wsparła brodę na dłoniach i zaczęła beznamiętnie wpatrywać się w przestrzeń;
milczenie i samotność były czymś, co doskonale znała i być może
lubiła. Mnie jedynie to ciążyło i speszona zaczęłam głaskać swój wzdęty
ciążą brzuch, byle tylko czymś się zająć.
Moje
maleństwa, pomyślałam. Czy
ja tez taka dla was będę? Nadopiekuńcza? Chciałam przekonać samą siebie, że nie,
ale prawda była taka, że nie miałam pewności. Jeszcze nie wiedząc o ciąży,
podświadomie robiłam rzeczy których nie rozumiałam, chcąc je chronić. Skąd
miałam mieć pewność, że będę w stanie nauczyć je tego, co powinny wiedzieć
o życiu, skoro sama go nie znałam.
Skoro sama
byłam dzieckiem.
Ta myśl
mnie dręczyła, sprawiając, że nagle poczułam się młoda i niedoświadczona.
Czego ja, sześcioletnia hybryda chowana pod kloszem, mogłam ich nauczyć?
Przecież ja nawet nie byłam gotowa na macierzyństwo! Gdyby nie wsparcie Esme i medyczna
opieka Carlisle'a pewnie nawet nie przeżyłabym porodu. Gdyby nie Gabriel, nie
zniosłabym presji. No i samo duchowe wsparcie taty i Isabeau…
Ale
przecież nie mogłam przez cały czas liczyć na nich; bliźnięta potrzebowały
matki, a nie dziecka, które wszystko zrzucić na dorosłych. To było straszne
i sama poczułam się okropnie, kiedy nagle naszła mnie myśl, że być może
lepiej byłoby, gdybym przy porodzie umarła, a dzieci trafiły w ręce
kogoś, kto będzie potrafił je wychować.
Co za
bzdura, pomyślane, pośpiesznie kręcąc głową, żeby odgonić od siebie takie
dziwne wnioski. Poradzę
sobie. Będę wiedziała, co zrobić, zaczęłam powtarzać niczym mantrę.
O
wątpliwościach zapomniałam równie nagle, co o nich pomyślałam; ta
dekoncentracja powinna mnie zaniepokoić, a jednak nie zwróciłam na nią
uwagi, nagle bowiem opętała mnie inna myśl, której nie potrafiłam zignorować.
Chciałam
zapolować.
– Isabeau… –
zaczęłam bez zastanowienia; potrzebowałam zwierzęcej krwi, nie ludzkiej – tak
po prostu.
– Tak. – Zwykłe
„tak”, potwierdzenie a nie pytanie. Dziewczyna poderwała się z miejsca,
wyraźnie na coś zdecydowana. – Zachcianki ciężarnej trzeba spełniać, mniej
więcej do tego wprowadzały się zalecenia naszego rodzinnego lekarza. Zbierają
się.
Nie pytałam
ją skąd wie albo czy siedzi w mojej głowie – po prostu się podporządkowałam,
posłusznie stając na równe nogi i idąc się szykować. Musiałam wziąć jedną z szerszych
kurtek Gabriela, której oczywiście nie używał, bo moje własne były na mnie za
ciasne, a nie chciałam uciekać brzucha. Ubrawszy się ciepło, po raz
pierwszy od wieku dni wyszłam na dwór, wprost na mroźne powietrze; luty
zapowiadał się dość chłodno.
Nie
rozmawiałyśmy z Isabeau – to okazało się niepotrzebne. Jakby na jakiś
niewidoczny sygnał, obie po prostu ruszyłyśmy przed siebie, zagłębiając się w las.
Duży brzuch znacznie ograniczał moje ruchy, ale siostra Gabriela zaskakująco
cierpliwie dostosowywała się do mojego tempa.
Chciałam
polować, a jednak nie mogłam skupić się na poszukiwaniach zwierzyny.
Biegłam przed siebie, kierując się tropem czegoś, czego nie potrafiłam nazwać –
po prostu szłam. Musiałam iść. Nie wiedziałam dlaczego, ale musiałam znaleźć
się… tam.
Polana do baseballu?
To odkrycie mnie zaskoczyło; mimochodem pomyślałam o zdradzie Layli i o tym,
że właśnie w tej okolicy ja i Gabriel natrafiliśmy na dziewczynę
podczas mojego ostatniego polowania.
Nagle
poczułam strach.
Dlaczego
właściwie zdecydowałam się ruszyć z domu? Wiedziałam, że moim stanie to
kiepski pomysł; nigdy nie chorowałam, ale kto wie, czy teraz, mając obniżoną
odporność i bardziej ludzki organizm, nie miałam być w stanie nabawić
się grypy albo zapalenia płuc – chorób nie tylko groźnych dla mnie, ale i dla
dzieci. To było nieodpowiedzialne, tym bardziej, że w domu miałam zapas
ludzkiej krwi i nawet jeśli przez hormony miałam różne zachcianki, nie
warto było z ich powodu aż tak ryzykować.
Być może to
te myśli, ale nagle straciłam apetyt na cokolwiek.
Wtedy
Isabeau wyrwał się cichy okrzyk, a ja doświadczyłam uczucia déjà
vu. Ta okolica i oszołomiona Beau, wyglądającą jakby właśnie obudziła
się z długiego snu i nie była sobie pewna, gdzie się znajduje; Beau
uświadamiająca sobie coś, czego ja nie wiedziałam, a co miałam pojąć z opóźnieniem.
– Uciekaj! –
krzyknęła i musiała odchrząknąć, bo głos miała zachrypnięty od nadmiaru
emocji. – Renesmee, w tej chwili. To pu…
Reszta jej
słów została przytłumiona przez ból, który nagle przeszył moją głowę.
A potem nie
słyszałam i nie widziałam już nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz