16 stycznia 2013

Sto dwadzieścia cztery

Renesmee
– Kłamca.
Gabriel spogląda na mnie zaskoczony. Wiem, że prędzej zginąłby niż złamał dane słowo, dlatego nie dziwi mnie jego mina. Przez chwilę przypatruje mu się, po chwili jednak nie wytrzymuję i parskam śmiechem.
– Miałeś czekać za drzwiami – wyjaśniam; na jego ustach pojawia się uśmiech.
– Proszę bardzo – reflektuje się, a chwile później tuż przede mną pojawiają się dębowe, solidne drzwi, zawieszone pośrodku nicości. Jeszcze dobrze nie oswajam się z ich nagłym pojawieniem, kiedy otwierają się przede mną. Gabriel spogląda na mnie rozbawiony. – Teraz lepiej? – pyta.
– Tak, zdecydowanie lepiej – odpowiadam, ujmując dłoń, którą wyciąga w moją stronę. – Dawno do mnie tak nie przychodziłeś – zauważam, rozglądając się dookoła.
Jesteśmy w środku nicości i wiem, że śpię. Już nie czuję strachu, wiedząc, że unoszę się, a wokół nie ma niczego, co mogłoby posłużyć mi za oparcie; to wszystko jest iluzją, a prawa fizyki w tym miejscu nie obowiązują.
– Byłaś zbyt zmęczona, żeby śnić. Poza tym mając cię na co dzień, nie czuję tak wielkiej potrzeby, by każdej nocy cię tu zabierać. – Ściska delikatnie moją dłoń. Choć żadnego z nas faktycznie tu nie ma, czuję jego ciepłe ciało; nie potrafię uwierzyć, że to tylko złudzenie. – Im rzadziej możesz się czymś cieszyć, tym bardziej to doceniasz.
Przyznaję mu rację, bo świat snów jest dla mnie równie fascynujący, jak na początku. Odkąd przebywanie tutaj jest przywilejem, za tym bardziej niezwykłe uznaję wszystko to, co mnie otacza.
– Jak się czujesz? – pyta mnie nagle. – Mam na myśli ten bok… Nie powinienem był ci mówić tego w taki sposób. Jedynie niepotrzebnie się zdenerwowałaś – wzdycha.
Nie lubię, kiedy obwinia się o każdy mój uraz, tym bardziej, że nie jest nic winny temu, co się stało. Jeśli już to jedynie ja jestem odpowiedzialna, bo przejmuję się wszystkim i żyje w zdecydowanie zbyt wielkim napięciu, podczas gdy powinnam być spokojna, skoro nie odpowiadam jedynie za moje życie.
Pod wpływem impulsu spoglądam na siebie i ledwo powstrzymuję cichy okrzyk, nagle bowiem uświadamiam sobie, że w śnie jestem ni mniej, ni więcej sobą. Wolną dłoń kładę na płaskim brzuchu, ukrytym pod materiałem bluzki, którą mam na sobie; choć wiem, że nic złego się nie stało, czuję się dziwnie nieswoja i pusta. W tym miejscu łatwo mi uwierzyć, że ciąża była jedynie snem, który dobiegł końca.
– Dziadek mówi, że to nie jest złamanie – odzywam się w końcu, bo Gabriel patrzy na mnie wyczekująco i chcę go uspokoić. – Oczywiście nie mam co liczyć na prześwietlenie, nawet gdyby mógł, nie zgodziłabym się, ale wierzę, że faktycznie nie mam się czym niepokoić. To stłuczenie, ale boli jak cholera. – Krzywię się na wspomnienie tego, co czułam, Gabriel zaś uśmiecha się, unosząc brwi, słysząc przekleństwo w moich ustach. – Dał mi trochę morfiny.
– To akurat wiem. Nie trudno było się zorientować, dlaczego puls ci nagle przyśpieszył – zapewnia. – Zabawne, że potrafisz kłócić się ze mną kiedy próbuję cię znieczulić i jednocześnie dostajesz paniki na widok strzykawki, nawet przy podłączonym wenflonie.
Nie zamierzam odpowiadać na ten zarzut i po prostu pokazuję mu język, po czym oddalam się pospiesznie. Poruszanie się w nicości jest dziecinnie proste i przypomina latanie – unoszę i wystarczy, że pomyśle, w którą stronę chcę się udać. Idzie mi to coraz sprawniej, dlatego mija dłuższa chwila nim Gabrielowi udaje się mnie dogonić, ostatecznie jednak czuję jego dłonie na biodrach; ciepły oddech podrażnia skórę na moim odsłoniętym karku.
– Chodź – szepce mi do ucha; jego palce ponownie splatają się z moimi, a chwilę później Gabriel ciągnie mnie w swoją stronę.
Ciemność wokół nas zaczyna falować i zmieniać się według pragnień Gabriela. Nicość nabiera kształtu o wypełnia się kolorami, a ja uświadamiam sobie, że unosimy się nad zielonym, pełnym życia lasem; powietrze jest nagrzane i przesycone zapachem piżma oraz żywicy. Jest cicho, wszystko zaś spisują srebrzysta poświata księżyca w pełni, olbrzymiego i wyraźnego na tle ciemnego nieba.
Spoglądam na Gabriela, ale nic nie mówię. On również milczy, ściskając moją dłoń i ciągnąc przed siebie. Unosimy się tuż nad lasem, tak blisko czubków drzew, że gdybym się nachyliła, byłabym w stanie ich bez trudu sięgnąć. Światło księżyca czyni z Gabriela jeszcze bardziej niezwykłą istotę; mrocznego anioła, tajemniczego i eterycznego.
Lepiej spójrz na siebie, słyszę jego mentalny głos, silny i piękny jak on sam. Posłusznie spoglądam w dół i dostrzegam, że mam na sobie znajomą mi suknię matki Gabriela, białą i wyszywaną złotą nitką; w panujących warunkach materiał wydaje się niemal srebrny, złote zdobienia zaś połyskują subtelnie i tajemniczo. Jesteś piękna, słyszę i jeden z nielicznych razów wiem, że tak jest w istocie. Czuję się piękna, bo on mnie w taki sposób postrzega.
Kocham cię, odpowiadam jedynie. Przekazywanie myśli w tym miejscu jest równie proste, co oddychanie. Jego odpowiedź nie jest wyrażona słowami, a emocjami. Bije od niego tak wielka radość i czułość, że aż nie jestem w stanie uwierzyć, że ktoś taki może należeć do mnie. Nagle pragnę znaleźć się jeszcze bliżej, tak blisko jak to tylko możliwe, i już nigdy więcej nie musieć się z nim rozdzielać.
On czuje to samo, po prostu jestem tego pewna. Bez wahania bierze mnie w ramiona, zaś pocałunek, który składa na moich ustach diametralnie różni się od tego, na który pozwolił sobie przy Carlisle'u. W tym nie ma już nic niewinnego, pieszczota zaś jest przepełniona tęsknotą i pożądaniem, które sprawiają, że naprawdę wiem, że żyje. Odpowiadam niemniej namiętnym pocałunkiem, chętna i spragniona jego ust, jego dotyku… Gdyby tylko zapragnął, oddałabym mu się w pełni w tym miejscu i w tej chwili.
– Nas tutaj nie ma – szepce mi, na ułamek sekundy przerywając pieszczotę. Brak jego ust jest niemal bolesny. – Należę do ciebie, wiesz o tym. Będziemy mieli jeszcze sporo czasu, kiedy Ali i Damien przyjdą na świat – obiecuje.
To trochę studzi moje pragnienia. Raz jeszcze dotykam brzucha. To trochę studzi moje pragnienia. Raz jeszcze dotykam brzucha, żałując, że we śnie jest pusty. Wiem, że dzieci są bezpieczne, ale ie mogąc tego potwierdzić czuje się nieswojo i mam nawet ochotę poprosić Gabriela, żeby mimo leku, który dostałam, pomógł mi się wybudzić; to chyba nie powinno być dla niego, a przynajmniej mam takie wrażenie.
– Wszystko jest w porządku – uspokaja mnie, ujmując dłoń, którą wciąż w opiekuńczym geście zasłabłam brzuch. – Rozluźnij się, mi amore, ten sen jest dla ciebie – przekonuje.
Wzdycham, co jedynie wywołuje uśmiech na twarzy mojego ukochanego, po czym pozwalam mu się pociągnąć przed siebie. Obserwuję umykające pod nami drzewa, zastanawiając się, czy las ma jakiekolwiek granice. Mam wrażenie, że wszystko to zależy od nas i gdybym zapragnęłam, znaleźlibyśmy się gdziekolwiek.
A więc pragnę.
Pod wpływem impulsu chwytam Gabriela za rękę i zdecydowanie ciągnę go w dół. Pozwala mi na to, spoglądając na mnie z zaciekawieniem, ja jednak jedynie uśmiecham się, nie zamierzając mu nic wyjaśnić. Dopiero kiedy lądujemy na miękkiej trawie, wszystko staje się jasne. Pod stopami czuję miękką trawę; jestem boso, podobnie jak ten pierwszy raz, kiedy się tutaj znalazłam. Trwa muskając moje odsłonięte łydki – to przyjemne uczucie.
Puszczam dłoń Gabriela i robię kilka niepewnych kroków, na nowo przyzwyczajając się do grawitacji, po czym powoli odwracam się w stronę ukochanego. Przygląda mi się jak oczarowany – wiem to, choć jego postać skryta jest w cieniu i widzę jedynie dwoje czarnych oczu, błyszczących i groźnych. Jak tego pierwszego dnia, ten pierwszy sen, kiedy w końcu znalazłam w lesie to, czego szukałam i jestem świadoma jego obecności.
Przypatruje mi się, a ja – pewna swojej wartości i nieskrępowana – zaczynam tańczyć. Muzyka nie jest mi potrzebna; wystarczy ta niezwykła łąką, blask księżyca i euforia, która nagle ogarnia mnie całą. Tańczę dla niego, a on przygląda mi się, jakbym była jakąś niezwykłą istotą, leśnym duszkiem, który nagle mu się objawił.
Czego tak naprawdę pragniesz?, słyszę w głowie jego mentalny głos. Słowa owijają się wokół mnie, muskając moją skórę niczym podmuchy ciepłego wiatru. Musisz czegoś pragnąć, wiem to, dodaje, czując moją dezorientację.
W radosnych pląsach przybliżam się do niego, po czym zarzucał mu ręce na szyję i spoglądam w jego ciemne tęczówki.
W tej chwili pragnę, żebyś mnie pocałował, odpowiadam spokojnie. Bardzo delikatnie nachyla się, żeby spełnić moją prośbę, a ja na moment zapominam o wszystkim, napawając się szczęściem. A teraz pragnę, żebyś powiedział mi, że kochasz mnie i nasze dzieci, i że nigdy nas nie zostawisz.
W jego oczach pojawia się zaskoczenie; patrzy na mnie, ale milczy, przynajmniej początkowo, kiedy zaś odzywa się, mam świadomość, że wypowiedziane słowa nie są złożoną pod wpływem chwili obietnicą, ale prawdziwą przysięgą za którą gotów jest nawet oddać życie, gdyby musiał.

Egoista, mówicie
Potwór bez serca, mówicie
Ten, który nie kocha szczerze
Tak wiele mówicie – głupcy!
Więc dodajcie również, zarozumialcy
Żem całował dziewczynę
O włosach jak płomień
O skórze niczym śnieg
I powiedzcie szczerze
Żem ją nad życie pokochał

– Gabrielu…
Ucisza mnie spojrzeniem.
– Właśnie powtarzam wszystkie decyzje mojego ojca. Pokochałem cię, chociaż to ryzykowne. Dałem ci potomstwo, chociaż to może cię zabić. Dla ciebie igram ze śmiercią i szaleństwem, bo gdybym cię stracił, nic już nie miałoby sensu. Ale niczego nie potrafię ci odmówić, bo cię kocham i równie mocno pragnę naszych dzieci. – Ściska moją dłoń. – Ale nie jestem moim ojcem i coś mogę ci obiecać. Nie skrzywdzę ich, nigdy. I nie zranię ciebie, ani też nie pozwolę żeby ktokolwiek cię skrzywdził. Jeśli będę musiał, przekroczę nawet bramy piekielne, żeby tylko zapewnić ci bezpieczeństwo.
Jego przysięga – zwłaszcza jej ostatnia cześć – sprawia, że dostaję gęsiej skórki. Dlaczego mam wrażenie, że będzie musiał dotrzymać jej prędzej niż nam się wydaje?

Dochodziłam do siebie zaskakująco szybko, prawdopodobnie dzięki ludzkiej krwi. Bok już mnie nie bolał, a gorączka nie ciążyła, więc jakoś uprosiłam dziadka, żeby pozwolił mi samodzielnie poruszać się po domu. Nie żeby było to łatwe przy tak wyraźnym, dużym już brzuchu, ale byłam tak zachwycona ciążą, że to wcale mi nie przeszkadzało.
Carlisle przewidywał, że przy tempie w jakim rozwijały się dzieci, do porodu zostało – w optymistycznej wersji – półtora tygodnia. Bałam się i cieszyłam jednocześnie, wsparcie Gabriela zaś pomagało mi utwierdzić się w myśli, że wszystko będzie dobrze. Mimo wszystko brałam pod uwagę różne scenariusze i obiecywałam sobie, że wysilę się przynajmniej tyle, co Gabriella – że gdyby jednak miało mnie zabraknąć, chcę móc przynajmniej je zobaczyć, dotknąć, nadać imiona, nawet jeśli moi bliscy je znali.
Najbardziej irytowało mnie, że wszyscy zdawali się traktować mnie, jakbym była chora i nie była w stanie zatroszczyć się o siebie nawet przez chwilę. Gabriel nosił mnie na rękach, przynosił mi krew i cokolwiek zapragnęłam, Esme obchodziła się ze mną jak z jajkiem, a Edward trzymał się na dystans, starannie wywiązując się z umowy, że będzie mnie denerwował. O nadopiekuńczości dziadka nie ma co nawet wspominać i tym bardziej zaczęłam doceniać podejście Isabesu, która nie użalała się nade mną i zaczynała być coraz lepszą towarzyszką, bo mogłam normalnie z nią pogadać, nie musząc obawiać się pełnych troski pytań o samopoczucie czy cokolwiek innego. Młodsza siostra Gabriela dziwnie się przy mnie zmieniała i miałam pewność, że to wpływ mojej ciąży.
Zauważyłam, że czasami przypatruje się mojemu brzuchowi; wtedy jej twarz w końcu nabierała łagodności i była po prostu szczera, nieskryta pod tą nieczułą maską opanowania i złośliwości, którą prezentowała na co dzień.
– Beau w życiu nie powie tego głośno, ale dzieci są jej słabością – wyjaśnił mi Gabriel, kiedy go o to zapytałam. – Mogę sobie żartować, że nie dopuszczę jej do bliźniąt, ale prawda jest taka, że będzie dla nich jak druga matka. Nie zamierza oczywiście przejmować twojej roli – dodał pospiesznie. – Po prostu będzie ich przyjaciółką i sądzę, że sporo mogłaby je nauczyć. Zwłaszcza Ali. – Uśmiechnął się. – Wiem, że ona widzi w małej szansę, kogoś takiego jak ona. Wiesz, Isabeau jest dość specyficzna, ale nigdy nie doprowadziłaby do tego, żeby jej bratanica i bratanek byli wychowywani pod kloszem. Może to nawet lepiej, bo przez ciebie chwilami jestem nadopiekuńczy i bodziec w postaci Beau z pewnością się przyda.
Miałam zapytać go, czy to znaczy, że Beau chce zadbać, żebyśmy nauczyli nasze dzieci korzystać z mocy i walczyć, ale się powstrzymałam. Myślenie o przyszłości mnie przerażało – ja dorosłam w zaledwie sześć lat, za rok miałam być oficjalnie pełnoletnia; z bliźniętami miało być tak samo i to było straszne. Naprawdę żałowałam, że znalazłam się tutaj, nie dając mamie okazji nacieszyć się macierzyństwem.
Ale Isabeau miała rację. To nie był już ten bezpieczny świat, gdzie największym problemem było pragnienie i zachowanie tajemnicy przed ludźmi. Podejrzewałam nawet, że Lawrence i telepaci nie są najgorszymi na świecie – Licavoli musieli spotkać na swojej drodze gorszych. Alessia i Damien musieli umieć się w tym odnaleźć, podobnie jak ja.
Co nie zmieniało faktu, że nie chciałam o tym myśleć. Wolałam skupiać się na szczęściu które miałam – na ciąży, na Gabrielu i mojej rodzinie. O resztę można było się martwić później o ile w ogóle, bo bardzo możliwe, że zaczynałam być przewrażliwiona. Przecież byliśmy w stanie poradzić sobie ze wszystkim.
Chyba siłą musiałam zmusić ukochanego i bliskich do tego, żeby ruszyli się z domu. Wiedziałam, że Gabriel odczuwa coraz silniejszy głód, a skoro ja nie mogłam użyczyć mu swojej energii i krwi, zamierzałam przynajmniej przekonać go, że nie musi się męczyć. Po oczach Esme i Edwarda, którzy jako młode wampiry polowali częściej, również rozpoznawałam pragnienie; byli zresztą rozdrażnieni, co było widać przede wszystkim po tacie.
No i oczywiście Carlisle, który jakoś nie potrafił przyjść do wiadomości tego, że tak jak on martwi się o mnie, na mogę martwić się o niego, ledwo dał mi się przekonać do pójścia z pozostałymi. Dopiero kiedy zauważyłam, że krwi zgromadzonej dla mnie niekoniecznie musi starczyć do porodu, co było łudząco podobną sytuacji do tej z ciąży mojej mamy, kiedy nie było go przy porodzie, dał za wygraną, przyznając, że warto o ten aspekt zadbać.
Zostałam z Isabeau. Miałam wrażenie, że dziewczyna rzuci się komuś do gardła, kiedy na pożegnanie słuchałyśmy tylu rad, jakby wyjeżdżali na tydzień a nie wychodzili na kilka godzin.
„Ma odpoczywać.”
„Nie powinna się denerwować.”
„Krew jest w kuchni i Nessie powinna dostać szklankę przynajmniej raz na dwie godziny.”
Wcale nie zdziwiłam się, kiedy w końcu zaczęła wyzywać na czym świat stoi i przypominać, że nie jest idiotką i mieszka już z nami na tyle długo, by zauważyć jaką opiekę do tej pory miałam. Widziałam, że Gabriel świetnie się bawi, obserwując jak siostra denerwuje się radami doktora; miałam nawet ochotę trzepnąć go w ramię, wtedy jednak przebiegle przyciągnął mnie do siebie i bez skrępowania pocałował, błądząc przy tym dłońmi po moich plecach i krzywiźnie kręgosłupa, przez co zupełnie zapomniałam o złości.
Kiedy w końcu Isabeau z hukiem zamknęła za towarzystwem drzwi, oparła się o nie plecami i spojrzała na mnie.
– Szczerze, czy w przeciągu ostatnich piętnastu minut włosy mi pojaśniały i wyglądam na idiotkę? – zapytała grobowym tonem, który całkiem mnie rozbroił; nie powstrzymałam chichotu.
– Wyglądasz groźnie i kompetentnie, jak zwykle – zapewniłam, bo spojrzała na mnie wilkiem. – Daj spokój, Beau, nie chodzi o ciebie, a o mnie. Czasami mam ochotę zacząć krzyczeć przez tę ich nadopiekuńczość – przyznałam.
– A jednak jesteś potulna jak owieczka – skrzywiła się. – Doprawdy, to udziela się nawet Gabrielowi. Gdybyś częściej mu się sprzeciwiała, oboje wam wyszłoby to na zdrowie – stwierdziła.
Zmarszczyłam brwi.
– Nie lubię kłócić się z Gabrielem – powiedziałam, zastanawiając się do czego właściwie próbuje mnie namówić.
– Zaraz kłócić – obruszyła się. – Po prostu mieć swoje zdanie. Wiesz, podobało mi się jak kazałaś mu się uspokoić, jak zaczął grać dziecko miłosierdzia, przejmując twój ból na siebie. Albo jak jasno dałaś wszystkim do zrozumienia, że nie pozwolisz tknąć dzieciaków. Jak chcesz to potrafisz, ale jak na razie to pozwalasz im robić co chcą i wcale się nie zdziwię, jak ktoś zaraz zacznie cię karmić.
Ach, czyli wciąż bolał ją ten wykład przed wyjściem; Isabeau nie lubiła czuć się głupia, a Carlisle był tak zaniepokojony perspektywą zostawienia mnie, że przypadkiem uraził jej dumę. To w sumie było do siostry Gabriela podobne.
– Isabeau, mnie też momentami ich zachowanie irytuje, ale przecież wiem, że chcą dla mnie dobrze. Ale nie zamierzam przez to ze wszystkimi walczyć, poniekąd ze względu na dzieci – ucięłam, siadając na kanapie w salonie.
– Okej, ale mogłabyś przynajmniej doktorka spróbować przekonać, że nie stanie się nieszczęście, jeżeli na chwilę spuścić cię z oka. Jak do niego przemówisz, reszta też posłucha… No, może z wyjątkiem mojego brata – sprostowała. Chciałam coś powiedzieć, ale nie dała mi po temu okazji. – Posłuchaj kogoś bardziej doświadczonego, dobrze? Kochasz swoich bliskich i to jest dobre. Ale niestety trochę racji mają też ci, którzy twierdzą, że emocje ograniczają. Bo ograniczają, czynią cię słabszym, przez co czasami naprawdę wiele wysiłku musisz włożyć w to, żeby zachować się odpowiedzialnie. Nie powiem ci, że powinnaś się od uczuć odciąć i stać się egoistką, bo to nie jest życie. Ale powiem ci za to, że mylenie szacunku z uległością nie jest zdrowe. – Zawahała się na moment. – Kiedy trzeba, potrafisz się spierać z moim bratem. Jesteś jeszcze młoda i nigdy nie byłaś w związku, więc mogę stwierdzić, że całkiem dobrze sobie radzisz i być może będziesz dość silnym charakterem dla Gabriela. Ogólnie cieszę się, że ciebie wybrał – przyznała, co było największym przejawem otwartości i ciepłych uczuć na jaki kiedykolwiek się wobec mnie zdobyła. – Ale spójrz chociażby na swoją relację z dziadkiem. Wiem, zauważyłam, że jest dla ciebie autorytetem na którym w jakimś stopniu próbujesz się wzorować i boisz się zawieść. To widać, serio. I on cię bardzo kocha, nie dziwię się, że jest taki ostrożny. Ale to ty musisz klarownie pewne sprawy. Uważa cię za bardzo delikatną i robi wszystko, bylebyś była bezpieczna i znosiła ciążę jak najlepiej, ale nie będzie wiedział, czy jego starania są wystarczające, jeśli ty mu tego nie powiesz. Zauważ, jak zapewniłaś go, że nie musisz non stop leżeć, uległ. To właśnie tak działa.
Wpatrywałam się w nią nieco oszołomiona, bo chyba nigdy nie rozmawiałyśmy tak szczerze, a ona nie udzielała mi rad. Isabeau rzadko kiedy pozwalała sobie na zbliżenie się do kogokolwiek – za wyjątkiem rodzeństwa, choć i to traktowała z dystansem – powinnam więc czuć się wyróżniona. Tym bardziej, że wiedziałam, że ma swoje racje.
– Oczywiście – ciągnęła – jeśli powiesz doktorkowi, że powiedziałam o nim cokolwiek przychylnego, wszystkiemu zaprzeczę – zapowiedziała, uśmiechając się drapieżnie.
Westchnęłam.
– Dlaczego taka jesteś? – zaryzykowałam, bo od jakiegoś czasu próbowałam zrozumieć dlaczego Beau wzięła sobie za punkt honoru zdenerwowanie Carlisle'a; oczywiście porywała się z motyką na słońce, ale uparcie nie chciała odpuścić.
Początkowo sądziłam, że to tak dla sportu – Gabriel mówił mi, że zrażanie innych sprawia jej przyjemność – teraz jednak dochodziłam do wniosku, że chodzi o coś zdecydowanie bardziej złożonego. Im bardziej Carlisle, Esme, czy którekolwiek z nas próbowało traktować ją jak rodzinę, tym bardziej się odcinała.
– Inny zestaw pytań, proszę – rzuciła niemal agresywnie i zrozumiałam, że na tę chwilę to już koniec jakichkolwiek poważnych rozmów.
Nie odpowiedziałam, w efekcie więc zapanowało nieznośne milczenie. Isabeau wsparła brodę na dłoniach i zaczęła beznamiętnie wpatrywać się w przestrzeń; milczenie i samotność były czymś, co doskonale znała i być może lubiła. Mnie jedynie to ciążyło i speszona zaczęłam głaskać swój wzdęty ciążą brzuch, byle tylko czymś się zająć.
Moje maleństwa, pomyślałam. Czy ja tez taka dla was będę? Nadopiekuńcza? Chciałam przekonać samą siebie, że nie, ale prawda była taka, że nie miałam pewności. Jeszcze nie wiedząc o ciąży, podświadomie robiłam rzeczy których nie rozumiałam, chcąc je chronić. Skąd miałam mieć pewność, że będę w stanie nauczyć je tego, co powinny wiedzieć o życiu, skoro sama go nie znałam.
Skoro sama byłam dzieckiem.
Ta myśl mnie dręczyła, sprawiając, że nagle poczułam się młoda i niedoświadczona. Czego ja, sześcioletnia hybryda chowana pod kloszem, mogłam ich nauczyć? Przecież ja nawet nie byłam gotowa na macierzyństwo! Gdyby nie wsparcie Esme i medyczna opieka Carlisle'a pewnie nawet nie przeżyłabym porodu. Gdyby nie Gabriel, nie zniosłabym presji. No i samo duchowe wsparcie taty i Isabeau…
Ale przecież nie mogłam przez cały czas liczyć na nich; bliźnięta potrzebowały matki, a nie dziecka, które wszystko zrzucić na dorosłych. To było straszne i sama poczułam się okropnie, kiedy nagle naszła mnie myśl, że być może lepiej byłoby, gdybym przy porodzie umarła, a dzieci trafiły w ręce kogoś, kto będzie potrafił je wychować.
Co za bzdura, pomyślane, pośpiesznie kręcąc głową, żeby odgonić od siebie takie dziwne wnioski. Poradzę sobie. Będę wiedziała, co zrobić, zaczęłam powtarzać niczym mantrę.
O wątpliwościach zapomniałam równie nagle, co o nich pomyślałam; ta dekoncentracja powinna mnie zaniepokoić, a jednak nie zwróciłam na nią uwagi, nagle bowiem opętała mnie inna myśl, której nie potrafiłam zignorować.
Chciałam zapolować.
– Isabeau… – zaczęłam bez zastanowienia; potrzebowałam zwierzęcej krwi, nie ludzkiej – tak po prostu.
– Tak. – Zwykłe „tak”, potwierdzenie a nie pytanie. Dziewczyna poderwała się z miejsca, wyraźnie na coś zdecydowana. – Zachcianki ciężarnej trzeba spełniać, mniej więcej do tego wprowadzały się zalecenia naszego rodzinnego lekarza. Zbierają się.
Nie pytałam ją skąd wie albo czy siedzi w mojej głowie – po prostu się podporządkowałam, posłusznie stając na równe nogi i idąc się szykować. Musiałam wziąć jedną z szerszych kurtek Gabriela, której oczywiście nie używał, bo moje własne były na mnie za ciasne, a nie chciałam uciekać brzucha. Ubrawszy się ciepło, po raz pierwszy od wieku dni wyszłam na dwór, wprost na mroźne powietrze; luty zapowiadał się dość chłodno.
Nie rozmawiałyśmy z Isabeau – to okazało się niepotrzebne. Jakby na jakiś niewidoczny sygnał, obie po prostu ruszyłyśmy przed siebie, zagłębiając się w las. Duży brzuch znacznie ograniczał moje ruchy, ale siostra Gabriela zaskakująco cierpliwie dostosowywała się do mojego tempa.
Chciałam polować, a jednak nie mogłam skupić się na poszukiwaniach zwierzyny. Biegłam przed siebie, kierując się tropem czegoś, czego nie potrafiłam nazwać – po prostu szłam. Musiałam iść. Nie wiedziałam dlaczego, ale musiałam znaleźć się… tam.
Polana do baseballu? To odkrycie mnie zaskoczyło; mimochodem pomyślałam o zdradzie Layli i o tym, że właśnie w tej okolicy ja i Gabriel natrafiliśmy na dziewczynę podczas mojego ostatniego polowania.
Nagle poczułam strach.
Dlaczego właściwie zdecydowałam się ruszyć z domu? Wiedziałam, że moim stanie to kiepski pomysł; nigdy nie chorowałam, ale kto wie, czy teraz, mając obniżoną odporność i bardziej ludzki organizm, nie miałam być w stanie nabawić się grypy albo zapalenia płuc – chorób nie tylko groźnych dla mnie, ale i dla dzieci. To było nieodpowiedzialne, tym bardziej, że w domu miałam zapas ludzkiej krwi i nawet jeśli przez hormony miałam różne zachcianki, nie warto było z ich powodu aż tak ryzykować.
Być może to te myśli, ale nagle straciłam apetyt na cokolwiek.
Wtedy Isabeau wyrwał się cichy okrzyk, a ja doświadczyłam uczucia déjà vu. Ta okolica i oszołomiona Beau, wyglądającą jakby właśnie obudziła się z długiego snu i nie była sobie pewna, gdzie się znajduje; Beau uświadamiająca sobie coś, czego ja nie wiedziałam, a co miałam pojąć z opóźnieniem.
– Uciekaj! – krzyknęła i musiała odchrząknąć, bo głos miała zachrypnięty od nadmiaru emocji. – Renesmee, w tej chwili. To pu…
Reszta jej słów została przytłumiona przez ból, który nagle przeszył moją głowę.
A potem nie słyszałam i nie widziałam już nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa