„To dla Ciebie na niebie
układałem serca z gwiazd
więc dlaczego samego
zostawiłaś mnie tu tak?”
Sumptuastic – „Bez pożegnania”
układałem serca z gwiazd
więc dlaczego samego
zostawiłaś mnie tu tak?”
Sumptuastic – „Bez pożegnania”
Isabeau
Trzy tygodnie wcześniej...
Isabeau Licavoli powoli wyszła
spomiędzy drzew. Opuszczony bank krwi górował nad nią, niczym piekielna brama,
czy też – jak mawiali inni – wrota przeznaczenia. Jak na ironię określenie to
pasowało przerażająco dobrze do jej sytuacji, bo w tym budynku jak najbardziej
mogła spotkać swoje przeznaczenie. I równie dobrze mógł nim być kres
życia, chociaż miała nadzieję, że ten najgorszy scenariusz się nie spełni.
Szybkim
krokiem, poruszając się ciszej niż szept i lekko jak polująca pantera,
podkradła się do budynku. Teraz, tak blisko, że była w stanie dotknąć
ściany, była w stanie dostrzec wszystkie pęknięcia i niedoskonałej
elewacji. Czerwone cegły, miejscami skruszone przez czas, prześwitywały przez
niegdyś białą, a teraz brudno szarą warstwę odrywającej się całymi płatami
farby.
Uśmiechnęła
się gorzko i pomyślała, że to scena rodem niczym z jakiegoś marnego
horroru, gdzie naiwna bohaterka wchodzi do starego, zamieszkałego przez jakieś
okropieństwa budynku, a widzowie irytującym chórem krzyczą: „Idiotko, nie
rób tego!”. Nie uśmiechało jej się porównywanie siebie do idiotki, ale
telepatów do okropności już jak najbardziej.
Z tą myślą
poprawiła czarną, długą do ziemi szatę i z pomocą mocy otworzyła
zamknięte od środka okno na pierwszym miejscu. Otworzyło się z cichym
skrzypnięciem, co wglądało, jakby sprawcą wydarzenia był wiatr i Isabeau
miała nadzieję, że tak właśnie pomyśli każdy, kto jakimś cudem usłyszał hałas.
Odczekała chwilę, nasłuchując, kiedy zaś upewniła się, że nikt się nie zbliża,
wyskoczyła w górę, chwytając się położonego kilka metrów wyżej parapetu.
Lekko podciągnęła się i już sekundę później stała w pogrążonym w ciszy,
mrocznym korytarzu.
Cóż, urocze
miejsce to to nie było. Oczywiście, po telepatach i Lawrence'ie nie mogła
się niczego lepszego spodziewać, ale na litość bogini, skoro już porwali
ciężarną… Naprawdę nie dziwiło jej, że Gabriela aż skręcało, żeby wparować do
środka i pomoc Renesmee.
Właśnie
dlatego tutaj była. Wiedziała, że jej brat nie odejdzie stąd, nie próbując
pomóc ukochanej, nawet jeśli tego wymagałby zdrowy rozsądek. Już i tak
poszedł na spore ustępstwo, zgadzając się z nią i Cullenami, że
najpierw należy rozeznać się w terenie, żeby móc zaplanować atak.
Sprawdziła
osłonę, którą otaczała swój umysł, żeby brat nie wiedział, gdzie postanowiła
pójść, zorientowała się, że w budynku szpitala jest coś dziwnego. Jakaś
niezwykła siła otaczała to miejsce – silna tarcza, która prawdopodobnie
ukrywała obecność wszystkich obecnych w środku. Dlatego nie byli w stanie
ich odszukać przez tyle czasu.
Ale w tej
sytuacji była to dobra wiadomość, bo już nie musiała się martwić zwodzeniem
Gabriela. Ruszyła pod siebie, kierując się instynktem i krzywiąc się za
każdym, kiedy obcasy jej szpilek zbyt głośno stukały o wyłożoną kaflami
posadzkę.
Był sam.
Wyczuła go niemal natychmiast, wyczulona na jakże znajomy umysł i aurę. On
również ją wyczuł, ale nie podniósł alarmu, wyraźnie zaintrygowany. Jego umysł
stał się jeszcze wyraźniejszy, jakby chciał zdradzić miejsce swojego pobytu.
Chciał, żeby go odnalazła.
Przyspieszyła
i teraz już niemal biegła. Kolejny korytarz, w który skręciła, był
równie mroczny i opustoszały, co poprzedni, stąd jednak dochodziło
wezwanie. Zatrzymała się przed jednymi z drewnianych drzwi, po czym
pchnęła je bez wahania i weszła do środka. Pokój, w którym się
znalazła, był niegdyś chyba jakimś gabinetem i wcale swojej funkcji nie
zmienił.
Drake
Devile siedział za ogromnym, dębowym biurkiem, kiwając się na krześle; obie
nogi trzymał na blacie i najwyraźniej był zadowolony z życia.
Kiedy
weszła, momentalnie uniósł głowę.
– Isabeau… –
wymruczał, jakby smakując jej imię na języku. Uśmiechnął się drapieżnie.
Nagle
zwątpiła w to, co planowała zrobić, ale przecież nie mogła dopuścić do
tego, żeby Drake był obecny, kiedy spróbują zawalczyć o Renesmee.
Nieśmiertelny był równie potężny, co Gabriel i gdyby doszło do walki, jej
bratu mogłaby stać się krzywda, tym bardziej, że był rozemocjonowany i myślał
wyłącznie o zemście. Isabeau nie mogła dopuścić do ich walki, nie mogła
przeżywać tego, co stało się kiedyś raz jeszcze…
Momentalnie
się zdecydowała i zsunęła z ramion czarny płaszcz. Materiał opadł na
ziemie u jej stóp, prawie jednak nie była świadoma tego, co działo się
wokół niej. Liczyło się jedynie to, że Drake zamarł i wpatrywał się w nią
oszołomiony.
Bo miała na
sobie jedynie bieliznę i czarne szpilki, które dodatkowo wydłużały jej już
i tak idealne nogi. Ale to nie była byle jaka bielizna! Hebanowy komplet z krwiście
czerwoną koronką w strategicznych miejscach, namieszałby w głowie
każdemu mężczyźnie, zwłaszcza w zestawieniu z doskonałym, bladym
ciałem młodej kobiety i kontrastującymi z nim falami czarnych,
sięgających pasa loków.
Drake
poderwał się, chyba nawet sam zaskoczony własne reakcją. Przyglądał się jej w osłupieniu,
krążące dookoła niej i podziwiając ją, jakby była piękną boginią, która
zaszczyciła go swoją obecnością. To dla mnie…?, uchwyciła
fragment jego myśli, której nie zdołał zamaskować i chyba nawet się swojej
śmiałości zawstydził, co dało jej nadzieję, że w głębi duszy jest wciąż
taki jak dawniej.
W jej sercu
i umyśle panowała istna burza, ale na zewnątrz prezentowała maskę
opanowania i spokoju. Wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy,
dumnie wysuwając podbródek.
Dla
ciebie, pomyślała w odpowiedzi. Dzisiaj wszystko jest dla ciebie…
Dłużej nie
mógł się opanować. Poczuła dotyk jego palców na ramieniu i jego zachwyt,
kiedy odkrył, że jej ciało jest równie ciepłe i aksamitnie miękkie jak
kiedyś. Mimowolnie zadrżała, bo i jego dotyk przywołał wspomnienie dawnych
rozkoszy, które skutecznie wyparło obraz tego, czego za nic w świecie nie
chciała wspominać.
W tamtej
chwili i ona poddała się uczuciom. Drake jej dotykał, pieścił czule jej
ciało, a ona nie mogła dłużej zmusić się do tego, żeby pozostać na to
obojętną. Nagle po prostu wybuchła niczym wulkan i zarzuciwszy mu ramiona
na szyję, mocni przyciągnęła go do siebie.
A potem ją
pocałował i wszystkie wątpliwości zniknęły i porwał ją cudowny wir
tych dobrych wspomnień, pocałunków i oszałamiających uczuć. I wtedy
zrozumiała, że on wciąż ją kocha, mimo tych wszystkich wieków i tego, że
kilkukrotnie próbował ją w tym okresie zabić.
Wtedy
poczuła jego wargi na szyi i machinalnie odchyliła głowę. Cięcie było
szybkie i precyzyjne, a do tego zaowocowało uczuciem dzikiej
przyjemności, bo oddawała mu się z własnej woli. Wszystkie doznania
momentalnie zostały wzmocnione poprzez wymianę krwi i wzajemne przenikanie
się ich aur.
Ale on
chciał więcej, zdecydowanie więcej niż do tej pory była gotowa mu dać. Bała się
miłości, przez niego właśnie, kiedy jednak znalazła się w jego ramionach i zasmakowała
uczuć przeszłości, strach minął. Była świadoma jego pragnień, które momentalnie
stały się jej własnymi, a to, że pozwalał jej decydować, zamiast po prostu
wziąć to, czego chciał, dodatkowo popchnęło ją do działania.
Podjęła
decyzję, a kiedy i on w końcu się zdecydował, poddała się ich
wspólnym żądzom z rozkoszą.
Prolog jest świetny ...
OdpowiedzUsuńjestem ciekawa co się z nią stanie ?!
kiedy dodasz 1 rozdział ?
Prolog jest niesamowity.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa co bedzie dalej.
Jako niecierpliwa istota, zycze duzo weeny i czekam na nastepny.
P.S. Kiedys powinnas napisac ksiazke. Jesli ja wydasz, bede pierwsza osoba, ktora ja przeczyta. Jestem fanka.