Isabeau
– Gabrielu Licavoli, w tym
momencie do mnie!
Isabeau
krążyła nerwowo po korytarzu, raz po raz zerkając w stronę schodów.
Usłyszała podirytowane sapnięcie z góry, wyraźnie świadczące o tym,
że przerwała jej bratu wyjątkowo przyjemny wieczór z jego dziewczyną.
Cudownie, potrafiła zrozumieć, że Renesmee była dla niego bardzo absorbująca,
ale w tym momencie naprawdę jej to nie obchodziło.
W przód i w tył,
w przód i w tył... Kiedy stała się niecierpliwa do tego stopnia,
żeby ułamki sekund wlokły się dla niej niczym długie godziny? Nigdy nie
potrafiła czekać, ale teraz chyba już biła rekordy w byciu w gorącej
wodzie kąpaną. Fakt, że rozstanie Gabriela z dziewczyną dla której stracił
głowę trwał niemal równie długo, co momenty, kiedy pozwalali sobie na więcej,
wcale w tym momencie nie poprawiał jej humoru.
W końcu
drzwi sypialni trzasnęły, a wyraźnie poirytowany Gabriel pojawił się w zasięgu
jej wzroku. Rzucił jej ponure spojrzenie, mające okazać jego niezadowolenie,
nic chyba jednak nie mogło całkiem popsuć mu humoru. Isabeau momentalnie
zauważyła, że włosy ma w nieładzie, a oczy błyszczą mu w ten
całkiem nowy, charakterystyczny sposób. Dostrzegła go po raz pierwszy, kiedy
postanowiła odszukać brata i pierwszy raz ujrzała go w towarzystwie
jego wybranki – którą, nawiasem mówiąc, zawdzięczał jej, dlatego chyba miała
prawo czasami go od dziewczyny oderwać.
– Czego
dusza pragnie? – zapytał uprzejmym tonem, chociaż doskonale wiedziała, że z największą
chęcią zacisnąłby dłonie na jej szyi. Niestety, Gabriel Licavoli był zbyt
wielkim dżentelmenem, żeby jakkolwiek źle potraktować kobietę, nawet swoją
irytującą, młodszą siostrę. A może zwłaszcza mnie,
przeszło jej przez myśl. – Jestem trochę zajęty...
– Nie
wątpię. – Na ustach Isabeau pojawił się złośliwy uśmieszek, który zazwyczaj
doprowadzał Gabriela do szału, ale nie tym razem. Najwyraźniej chłopak wciąż
pozostawał w tej swojej prywatnej bańce szczęścia, którą tworzyło
chociażby najlżejsze muśnięcie palców Nessie. Isabeau już dawno stwierdziła, że
jej brat wpadł niczym śliwka w kompot, ale nie dało się ukryć, że bardzo
ją to cieszyło. – Czyżbyście planowali znów powiększyć rodzinę, braciszku? – zapytała
zaczepnym tonem, unosząc brwi ku górze. – Szybko doszliście do wniosku, że
bliźniaki...
Zamachnął
się na nią, więc się zamknęła, chociaż doskonale wiedziała, że się z nią
drażni i za nic by jej nie uderzył. Gabriel wywrócił oczami,
prawdopodobnie ubolewając nad jej charakterem, zwłaszcza kiedy pokazała mu
język.
– Nie bądź
niemądra – skrzywił się. – Jeśli zawołałaś mnie tylko po to, żeby rozmawiać o naszym
ewentualnym życiu seksualnym, pozwól, że teraz cię zostawię. A tak
swoją... – Stał już do niej plecami, gotów wrócić na górę, w ostatniej
chwili jednak odwrócił się w jej stronę. – Nie obiecałaś mi przypadkiem,
że przypilnujesz dzieci? – zapytał z lekkim niepokojem.
Uśmiechnęła
się do niego w jeden z najbardziej niewinnych i uroczych
sposobów, po czym zrobiła zaskoczoną minę. Nie dało się ukryć, że poczuła dziką
satysfakcję, kiedy jego jabłko Adama pomknęło ku górze, zdradzając
zdenerwowanie.
– Ojej,
głupia Beau, całkiem zapomniała. – Przycisnęła dłonie do ust, poniekąd żeby
stłumić chichot, nagle bowiem zachciało jej się śmiać. – Idiotka, wcale nie
zostawiła dzieci z Esme. Zapomniała, zupełnie jak jej równie głupi
braciszek, który zarzekał się, że znajdzie pięć minut swojego cennego czasu,
żeby pójść z nią na polowanie – dokończyła dramatycznym szeptem.
Raptownie
spochmurniała, przypominając sobie, dlaczego była na niego zła i tak
bardzo zniecierpliwiona. Gabriel speszył się, kiedy w końcu zrozumiał, ale
nie wyglądał wcale na tak bardzo przejętego, skoro miał pewność, że jego dzieci
są pod dobrą opieką.
– Ajć – wyrwało
mu się.
Isabeau
wywróciła oczami.
– „Ajć” – powtórzyła
głosem ociekającym słodyczą. – A może masz mi coś więcej do powiedzenia,
braciszku? – zapytała i zatrzepotała rzęsami. – Mam przefarbować się na
rudo, żebyś zwracał na mnie większą uwagę? – zasugerowała.
– Byłbym
wdzięczny, gdybyś tego nie robiła. Byłabyś jak chodzący przykład powiedzonka: „co
rude, to fałszywe”, a jednak wolałbym kojarzyć ten kolor włosów w pozytywny
sposób. – Zacisnęła dłonie w pięści. Jak mógł mieć do niej później
pretensję o to, że przynajmniej raz na dekadę łamała mu nos? – Dobrze, już
dobrze – zreflektował się, unosząc obie dłonie w obronnym geście. – Przepraszam.
Najszczerzej, jak potrafię. Jeśli to ci nie wystarczy, mogę paść ci do stóp
albo nosić cię na rękach – dodał, żeby rozluźnić atmosferę i nawet zgiął
nogi w kolanach, gotów chyba naprawdę się przed nią kajać.
Za dużo
emocji!, pomyślała zaalarmowana i pośpiesznie chwyciła chłopaka za
ramiona, podnosząc go do pozycji stojącej. Roześmiał się rozbawiony, tym samym
uświadamiając jej, że doskonale się bawi jej kosztem. Chociaż co do tego, że
żałował, akurat nie miała wątpliwości – nie złożył jej co prawa słowa, ale
nawet błahą obietnicę traktował niezwykle poważnie.
– Dobrze, a tak
na poważnie – odezwał się Gabriel, uśmiechając się do niej rozbrajająco – wciąż
możemy jeszcze pójść do lasu – zapewnił ją. – Daj mi pięć minut, a pożegnam
się z Nessie i... – zaczął, ale jedno jej spojrzenie wystarczyło, żeby
zamilkł. Błękitne niczym zamarzająca woda oczy miały chwilami naprawdę potężną
moc.
– Chciałeś
chyba powiedzieć: pięć godzin – sprostowała, krzywiąc się demonstracyjnie. – Nie,
braciszku, dziękuję. Chyba nie sądziłeś, że zamierzam znaleźć sobie Bambie albo
inne urocze stworzenie, żeby się zaspokoić, prawda? – zapytała, unosząc
znacząco brwi ku górze.
A niech ich
wszystkich piekło pochłonie, nie miała zamiaru przestawiać się na dietę „wegetariańską”,
czy w jaki inny tam sposób zwał to doktorek. Isabeau potrafiła zrozumieć
awersję do zabijania, zwłaszcza u lekarza, ale na litość bogini, nie
popadajmy w skrajności. Nie sądziła, że i Gabriel da się tym ogłupić,
przynajmniej częściowo, bo doskonale wiedziała, że ma gdzieś w domu swoje
zapasy wina i krwi w woreczkach... Chociaż pewnie zdecydowanie
bardziej wolał wgryźć się w kuszącą, smukłą szyję swojej dziewczyny,
której krew działała na niego niczym narkotyk. I mogłaby przysiąc, że
gdyby go nie zawołała, pewnie zajęliby się czymś tak rozkosznym, jak wymiana
krwi.
Tak czy
inaczej, wspominając o polowaniu, Isabeau miała na myśli znalezienie sobie
jakiegoś chętnego dawcy, któremu zamiesza w głowie tak, że po kres swoich
dni będzie się zarzekał, że spotkał na swojej drodze anioła albo boginię.
Gabriel, jeśli chciał, mógł sobie znaleźć jakiegoś zwierzaka albo wkraść się do
szpitala, żeby uzupełnić zapasy, bo pewnie już skończył z wykorzystywaniem
bezbronnych dziewczyn, ale Isabeau chciała się bawić. Przecież odnajdując brata
i zamieszkując u Cullenów nie podpisywała niczego, co zobowiązywałby
jej do ich idiotycznej diety, prawda?
Gabriel
westchnął.
– Okej,
oświeć mnie. Na co jestem ci potrzebny na twoim... „podrywie”? – zapytał, jak
żartobliwie zwykł określać jej upodobania. – Nie gustuję w mężczyznach,
nawet tych urokliwych, a perspektywa trójkąciku ze śmiertelnikiem i własną
siostrą nie jest też zbytnio smaczna – dodał, najwyraźniej nie mogąc się
powstrzymać od odwdzięczenia się za jej złośliwości.
– Nie
jestem sukubem, Gabrielu – przypomniała mu. Nigdy nie uwodziła swoich ofiar, a jedynie
pilnowała, żeby nie zapamiętali, co się stało, kiedy już ocknął się z transu.
– A ty jesteś ode mnie zdecydowanie lepszy w manipulowaniu snami – wyjaśniła,
rozkładając ręce. ”Co ja mogę?” – zdawała się pytać. – Poza tym, liczyłam,
że potem zabawimy się tak, jak kiedyś – dodała już całkiem poważnie, a Gabriel
posmutniał.
Wiedziała o czym
pomyślał. O Layli, swojej bliźniaczce. Kiedy jeszcze podróżowali we
trójkę, czasami pozwalali sobie na trochę luzu i wtapiali się w tłum
zwykłych ludzkich dzieciaków, wykorzystując akurat dostępne rozrywki. Isabeau
tęskniła za tym i musiała przyznać nie tylko przed Gabrielem, ale i przed
samą sobą, że miała nadzieję wkręcić się z Gabrielem do jakiegoś klubu w Seattle
i trochę potańczyć. Mógł nawet zabrać ze sobą Renesmee, jeśli chciał...
– Chciałbym,
ale nie jestem pewien, czy twoje polowanie to coś, co wcześniej oboje chcemy
oglądać – przyznał, tym samym zdradzając się, że zdołał wychwycić jej myśli.
Poczuła się
zirytowana, ale nie dlatego, że naruszył jej prywatność, bo tego nie zrobiłby z premedytacją.
Raczej od jakiegoś czasu coś nie tak było z jej telepatycznymi
zdolnościami – już raz tarcza, którą ściśle otaczała swój umysł zawiodła, przez
co Drake zawładnął jej wolną wolą i wybawił ją z domu, żeby móc się
do niego włamać. Co prawda zabrał jedynie jedną, bezużyteczną książkę z gabinetu
Carlisle'a (postanowili nawet nie debatować na temat tego, co miał zamiar z nią
zrobić; Gabriel zakładał, że to coś na zasadzie ostrzeżenia przed tym, jak
daleko sięga jego moc i czego może dokonać, jeśli postanowią wejść mu w drogę),
ale Isabeau była wściekła, że ktokolwiek zdołał na nią wpłynąć. Teraz też
Gabriel wyczuł jej myśli chociaż tego nie chciała...
Przestała
się nad tym zastanawiać, w zamian spoglądając w ciemne oczy swojego
brata. Przypominały dwie czarne dziury, niegdyś wiecznie chłodne i pełne
rezerwy, ale nie od momentu w którym się zakochał i został ojcem.
Doskonale wiedziała, że zmienił temat, byleby nie rozmyślać o zdradzie
bliźniaczki – Isabeau nie mógł oszukać, bo i ona wciąż miała o to do
siostry żal.
– Szukałam
jej – odezwała się nagle. – Dzisiaj. Przez całą godzinę medytowałam i nawoływałam
ją telepatycznie, chcąc chociaż porozmawiać. Przeczesałam telepatycznie trasę
stąd aż po samo Seattle, ale jej albo nie ma w okolicy, albo nie chce
żebyśmy ją znaleźli – westchnęła. – Myślałam, że po tym jak Drake ją
wystawił...
– Nie chcę o tym
rozmawiać – uciął Gabriel. Jego spojrzenie nagle stało się zimne, dawny dystans
powrócił i Isabeau aż się wzdrygnęła. Brat rzadko sprawiał, że miała
ochotę zejść mu z oczu, ale teraz mu się udało. – Jeśli chodzi o nasze
dzisiejsze wyjście... – zaczął nieco cieplejszym tonem, chcąc się zreflektować.
Nie dała mu
skończyć.
– Nie ma
sprawy – przerwała. – Tak po prawdzie, nie mam ochoty. Mam ochotę na kąpiel z dużą
ilością piany, a potem może poczytać coś Alessi i Damienowi – zadecydowała.
– Macie wieczór dla siebie, gołąbeczki – dodała i uśmiechnąwszy się prowokująco,
wyminęła zdezorientowanego jej zmianami nastroju brata, po czym wbiegła po
schodach, szybko znikając mu z oczu.
Ciepła woda działała kojąco na
jej napięte ciało. Isabeau zamknęła oczy, po czym wygodnie ułożyła się w wannie.
Jej hebanowe włosy unosiły się na wodzie, falując i klejąc się do jej
bladej skóry. Nawet to było przyjemnym uczuciem, zresztą zdecydowanie
potrzebowała relaksu po tym wszystkim, co działo się w ostatnich dniach.
Teraz, w zaciszu
łazienki, kiedy gorąca woda i unosząca się w powietrzu woda,
sprawiały, że czuła się senna, wszystko to wydawało się zaskakująco odległe.
Czy naprawdę zaledwie dwa dni wcześniej Drake torturował Gabriela i Renesmee?
A poród dziewczyny? I jeszcze wcześniejsza akcja z porwaniem,
kiedy to...
O nie, nie
będzie teraz o tym myśleć.
Wolała
powspominać coś przyjemniejszego. Nie mającego żadnego związku z napięciem
w którym wszyscy w ostatnim czasie żyli, a już na pewno nie z czarującym,
ale i niepokojącym uśmiechem Drake'a Devile. Z dotykiem jego ust i dłoni,
które znała jeszcze z czasów, kiedy była dzieckiem i mieszkała z matką,
kiedy... zanim... Zanim to się stało, a jej życie ostatecznie
wywróciło się do góry nogami, czyniąc ją taką, jaką była teraz – zimną i nieczułą,
niezdolną zaufać miłości.
Mocniej
zacisnęła powieki, po czym zrobiła coś, czego nauczyła się przez te wszystkie
lata, kiedy chciała odsunąć od siebie wspomnienia i ból straty, który miał
być przy niej obecny już po kres wieczności, a który po prostu nauczyła
się ignorować. Pozwoliła, żeby jej myśli dryfowały swobodnie, nie skupiając się
na niczym konkretnym. Chciała być po prostu świadoma każdej komórki swojego
ciała i przyjemnego uczucia, które dawała jej kąpiel.
Wyłączyła
się niemal całkowicie, w końcu się rozluźniając. Była sama, bezpieczna i jak
najbardziej zdolna do odparcia każdego telepatycznego ataku. To, co działo się w ostatnim
czasie... Cóż, straciła koncentrację i pełną kontrolę nad mocą, ponieważ
była zestresowana. Teraz było już po wszystkim, a ona musiała jedynie się
odprężyć i powoli wrócić do siebie, odzyskać równowagę psychiczną.
Gorąca woda
była doskonałym początkiem. Na twarzy czuła duchotę i osiadającą parę
wodną; od nadmiaru ciepła kręciło jej się trochę w głowie, ale to było
przyjemne uczucie. Czuła się absolutnie spokojna i zrelaksowana, jak nigdy
w ostatnich tygodniach, a właściwie miesiącach – bo nie odetchnęła od
momentu, kiedy przewidziała, że wszystkim grozi niebezpieczeństwo, jeśli nie
ubłaga Michaela, żeby złamał swoje zasady i naruszył czasoprzestrzeń,
przenosząc Renesmee.
A teraz...
Było jej tak błogo. Wszelakie zmartwienia w jednej chwili zniknęły, kiedy w pełni
poddała się kojącemu działaniu ciepła. Czuła słodki zapach wanilii, którą
dodała do wody; co jak co, ale jeśli chodziło o lecznicze działania
roślin, była w tym mistrzyniom. W końcu musiała być – to było jej
przeznaczone od samego początku. Dlatego doskonale wiedziała, że wanilia działa
uspokajająco i pozwoli jej się w końcu rozluźnić.
Ten zapach
był zniewalający. Zaczęła głęboko oddychać, chociaż jednocześnie powtarzała
sobie, że przecież nie może zasnąć. Ostatecznie wprowadziła się w stan na
pograniczu jawy i snu – była świadoma swojego ciała i otaczającej ją
wody, chociaż przy tym zupełnie o niczym nie myślała. Dokładnie o coś
takiego od samego początku jej chodziło.
I nagle coś
się zmieniło.
Już nie
była w wannie, chociaż nagle otaczała ją woda. Ale nie ta cudownie ciepła
woda, pachnąca wanilią. Nagle znalazła się w samym środku szalejącego
żywiołu. Otworzyła oczy, żeby zobaczyć ogromną morską falę, która zmierzała w jej
stronę. Uczucie ciepła zniknęło, wyparte przez lodowaty ziąb, kiedy woda
uderzyła w nią potężną siłą, przenikając przez ubranie (czuła, że ma na
sobie coś cienkiego, przemoczonego i coraz bardziej jej ciążącego, chociaż
oszołomiona nie była w stanie stwierdzić co) i pozbawiając ją
powietrza z płuc.
Uczucie déjà
vu przyszło
nagle. Już to przeżyła, już raz...
Kolejna
fala i nagle znalazła się pod powierzchnią wody. Poczuła smak soli w ustach,
kiedy zachłysnęła się mętną cieczą, która brutalnie wdarła się do jej ust,
drażniąc gardło i płuca. Napierający ze wszystkich stron chłód ją
paraliżował, uniemożliwiając poruszanie, chociaż usiłowała zmusić swoje
zesztywniałe mięśnie do współpracy. Z trudem uniosła głowę i chociaż
przeszkadzały jej zasłaniające pole widzenia, poplątane włosy, dostrzegła słaby
błysk światła tuż nad sobą.
Powierzchnia.
Musiała się wynurzyć, musiała... Zgrabiałymi dłońmi spróbowała pokonać opór
wody i podpłynąć w górę, ale czuła się strasznie ociężała. Była cała
zesztywniała i zmarznięta, poza tym już dawno zabrakło jej tlenu. Morska
woda (dokładnie czuła smak soli, dlatego była pewna, że to nie żadne jezioro
czy inny zbiornik) zalewała jej płuca, zresztą od braku powietrza, zaczynało
jej się robić słabo. Ciemne plamy tańczyły przed jej oczami i nagle nie
marzyła już o niczym innym, a jedynie o zamknięciu oczu i poddaniu
się szalejącemu żywiołowi...
Ale musiała
walczyć. Musiała, bo...
Dlaczego?,
zapytała samą siebie.
A potem
zapadła się w ciemność.
Ocknęła się gwałtownie, nagle
uświadamiając sobie, że głowę trzyma poniżej tafli wody. Wyprostowała się,
rozchlapując wodę na wszystkie strony, kaszląc i plując. Mocno
przytrzymała się krawędzi wanny, oszołomiona i skołowana.
Wizja.
Doznała wizji i omal się nie utopiła!
Poderwała
się i ślizgając na dnie wanny, a później na kafelkach, porwała w dłonie
ręcznik. Chociaż w łazience było tak bardzo duszno, że przed oczami
tańczyły jej ciemne plami i chyba była bliska omdlenia, trzęsła się na
całym ciele. Zaczęła się wycierać i to tak gwałtownie, że wcale nie
zdziwiłaby się, gdyby przy tym zdarła sobie skórę aż do krwi.
Ale musiała
pozbyć się wody. Nie chciała... Nie mogła być mokra. Musiała jak najszybciej
doprowadzić się do porządku, zrobić cokolwiek, żeby woda zniknęła. Jestem
w szoku, pomyślała, nagle to sobie uświadamiając i omal nie wybuchła
histerycznym śmiechem. A niech będzie i tak, byleby tylko wytrzeć się
do sucha.
Największe
wyzwanie stanowiły włosy. Nie mogła czekać, aż same wyschnął – wcześniej zwariuje,
a to nikomu nie wyjdzie na dobre. Chociaż wiedziała, że przez to okropnie
jej się poskręcają i będzie miała sporo problemów z rozczesaniem ich,
ale to nie powstrzymało jej od wytworzenia wokół siebie ciepłej otoczki,
przypominającej powiew gorącego powietrza. Wykorzystywała moc tak długo, aż
kosmyki nie wyschły, chociaż przez przypadek omal ich przy tym nie podpaliła.
Wyczerpana,
oparła się plecami o ścianę, po czym zjechała po niej do pozycji
siedzącej. Usiadła na posadzce i podciągnęła kolana pod brodę, obejmując
je w łydkach. Kołysała się miarowo w przód i w tył, wciąż
ledwo powstrzymując się od kaszlu; to jak nic w końcu kogoś by ściągnęło, a ona
nie zamierzała się tłumaczyć.
Minął dobry
kwadrans, zanim uspokoiła się na tyle, by przestać drżeć i wyrównać
oddech, ale w końcu przynajmniej zaczęła trzeźwo myśleć. Nie musiała
zadawać sobie pytania o to, czego doświadczyła, bo to wiedziała doskonale –
poza tym wystarczyło, że zerknęła w wiszące na ścianie, zaparowane lustro i zobaczyła,
że jej tęczówki wręcz lśnią srebrnym blaskiem. Miała wizję, okropną wizję, nie
po raz pierwszy swoją drogą.
Z tym, że
inaczej było się po czymś takim obudzić w hotelowym łóżku, a omal nie
doświadczyć śmierci w sposób podobny do przewidzianego. Jej wizje zawsze
dotyczyły czegoś okropnego – śmierci bądź tragedii – dlatego powinna była się
cieszyć, że po przebudzeniu była w ogóle zdolna w porę zareagować,
zanim naprawdę by się utopiła.
Ale to, że
teraz żyła, wcale nie było niczym nadzwyczajnym. Gdyby miała umrzeć teraz, z pewnością
nie zobaczyłaby tego, co przed chwilą. I to drugi raz – wizja jej własnej
śmierci przyszła do niej po raz drugi, tym razem bardziej gwałtowna i wyraźniejsza
niż za pierwszym razem. I podobnie jak za pierwszym razem, całkowicie
wytrąciła ją z równowagi. W końcu nie na co dzień doświadcza się
preludium własnej śmierci, prawda?
Zobaczyła
to już drugi raz... Zadrżała na samo wspomnienie, po czym potarła obolałe
gardło. Paliło ją podobnie jak płuca, poza tym w ustach naprawdę czuła
smak morskiej wody, w której tonęła w wizji. Jej widzenia zawsze były
szczegółowe i tak realne, że w skrajnych wypadkach zupełnie nie
rozluźniała ich od rzeczywistości. Na nieszczęście w wizjach śmierci
prawie zawsze występowała w ciele tego, kto miał umrzeć, doświadczając
wszystkich jego emocji i odczuć, również tych fizycznych. To było okropne i nigdy
nie miała się do tego przyzwyczaić.
Zresztą, na
to mogła już nie mieć okazji. Już drugi raz przewidziała swoją śmierć – dwa
razy dokładnie tak samo. Topiła się w morskiej wodzie, całkowicie bezradna
i zesztywniała z zimna. I chociaż miała jakiś niejasny powód,
żeby próbować walczyć, ostatecznie się poddawała, zapadając w okropny
bezdech i nieprzeniknioną ciemność. Zawsze było tak samo i zawsze
wprowadzało ją to w szok, co chyba nie było takie dziwne.
Bo jej
wizje zawsze się sprawdzały, chociaż czasem źle je interpretowała. I nigdy
nie była w stanie sprawić, żeby przewidziane wydarzenia nie nastąpiły – zawsze
nieświadomie robiła coś, co do nich doprowadzało.
A to
znaczyło, że miała się utopić.
Wkrótce
miała umrzeć, chociaż nie wiedziała dlaczego i w jakich
okolicznościach.
Nie mogła
nic na to poradzić i ta świadomość była przerażająca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz