26 stycznia 2013

Jeden

Isabeau
– Gabrielu Licavoli, w tym momencie do mnie!
Isabeau krążyła nerwowo po korytarzu, raz po raz zerkając w stronę schodów. Usłyszała podirytowane sapnięcie z góry, wyraźnie świadczące o tym, że przerwała jej bratu wyjątkowo przyjemny wieczór z jego dziewczyną. Cudownie, potrafiła zrozumieć, że Renesmee była dla niego bardzo absorbująca, ale w tym momencie naprawdę jej to nie obchodziło.
W przód i w tył, w przód i w tył... Kiedy stała się niecierpliwa do tego stopnia, żeby ułamki sekund wlokły się dla niej niczym długie godziny? Nigdy nie potrafiła czekać, ale teraz chyba już biła rekordy w byciu w gorącej wodzie kąpaną. Fakt, że rozstanie Gabriela z dziewczyną dla której stracił głowę trwał niemal równie długo, co momenty, kiedy pozwalali sobie na więcej, wcale w tym momencie nie poprawiał jej humoru.
W końcu drzwi sypialni trzasnęły, a wyraźnie poirytowany Gabriel pojawił się w zasięgu jej wzroku. Rzucił jej ponure spojrzenie, mające okazać jego niezadowolenie, nic chyba jednak nie mogło całkiem popsuć mu humoru. Isabeau momentalnie zauważyła, że włosy ma w nieładzie, a oczy błyszczą mu w ten całkiem nowy, charakterystyczny sposób. Dostrzegła go po raz pierwszy, kiedy postanowiła odszukać brata i pierwszy raz ujrzała go w towarzystwie jego wybranki – którą, nawiasem mówiąc, zawdzięczał jej, dlatego chyba miała prawo czasami go od dziewczyny oderwać.
– Czego dusza pragnie? – zapytał uprzejmym tonem, chociaż doskonale wiedziała, że z największą chęcią zacisnąłby dłonie na jej szyi. Niestety, Gabriel Licavoli był zbyt wielkim dżentelmenem, żeby jakkolwiek źle potraktować kobietę, nawet swoją irytującą, młodszą siostrę. A może zwłaszcza mnie, przeszło jej przez myśl. – Jestem trochę zajęty...
– Nie wątpię. – Na ustach Isabeau pojawił się złośliwy uśmieszek, który zazwyczaj doprowadzał Gabriela do szału, ale nie tym razem. Najwyraźniej chłopak wciąż pozostawał w tej swojej prywatnej bańce szczęścia, którą tworzyło chociażby najlżejsze muśnięcie palców Nessie. Isabeau już dawno stwierdziła, że jej brat wpadł niczym śliwka w kompot, ale nie dało się ukryć, że bardzo ją to cieszyło. – Czyżbyście planowali znów powiększyć rodzinę, braciszku? – zapytała zaczepnym tonem, unosząc brwi ku górze. – Szybko doszliście do wniosku, że bliźniaki...
Zamachnął się na nią, więc się zamknęła, chociaż doskonale wiedziała, że się z nią drażni i za nic by jej nie uderzył. Gabriel wywrócił oczami, prawdopodobnie ubolewając nad jej charakterem, zwłaszcza kiedy pokazała mu język.
– Nie bądź niemądra – skrzywił się. – Jeśli zawołałaś mnie tylko po to, żeby rozmawiać o naszym ewentualnym życiu seksualnym, pozwól, że teraz cię zostawię. A tak swoją... – Stał już do niej plecami, gotów wrócić na górę, w ostatniej chwili jednak odwrócił się w jej stronę. – Nie obiecałaś mi przypadkiem, że przypilnujesz dzieci? – zapytał z lekkim niepokojem.
Uśmiechnęła się do niego w jeden z najbardziej niewinnych i uroczych sposobów, po czym zrobiła zaskoczoną minę. Nie dało się ukryć, że poczuła dziką satysfakcję, kiedy jego jabłko Adama pomknęło ku górze, zdradzając zdenerwowanie.
– Ojej, głupia Beau, całkiem zapomniała. – Przycisnęła dłonie do ust, poniekąd żeby stłumić chichot, nagle bowiem zachciało jej się śmiać. – Idiotka, wcale nie zostawiła dzieci z Esme. Zapomniała, zupełnie jak jej równie głupi braciszek, który zarzekał się, że znajdzie pięć minut swojego cennego czasu, żeby pójść z nią na polowanie – dokończyła dramatycznym szeptem.
Raptownie spochmurniała, przypominając sobie, dlaczego była na niego zła i tak bardzo zniecierpliwiona. Gabriel speszył się, kiedy w końcu zrozumiał, ale nie wyglądał wcale na tak bardzo przejętego, skoro miał pewność, że jego dzieci są pod dobrą opieką.
– Ajć – wyrwało mu się.
Isabeau wywróciła oczami.
– „Ajć” – powtórzyła głosem ociekającym słodyczą. – A może masz mi coś więcej do powiedzenia, braciszku? – zapytała i zatrzepotała rzęsami. – Mam przefarbować się na rudo, żebyś zwracał na mnie większą uwagę? – zasugerowała.
– Byłbym wdzięczny, gdybyś tego nie robiła. Byłabyś jak chodzący przykład powiedzonka: „co rude, to fałszywe”, a jednak wolałbym kojarzyć ten kolor włosów w pozytywny sposób. – Zacisnęła dłonie w pięści. Jak mógł mieć do niej później pretensję o to, że przynajmniej raz na dekadę łamała mu nos? – Dobrze, już dobrze – zreflektował się, unosząc obie dłonie w obronnym geście. – Przepraszam. Najszczerzej, jak potrafię. Jeśli to ci nie wystarczy, mogę paść ci do stóp albo nosić cię na rękach – dodał, żeby rozluźnić atmosferę i nawet zgiął nogi w kolanach, gotów chyba naprawdę się przed nią kajać.
Za dużo emocji!, pomyślała zaalarmowana i pośpiesznie chwyciła chłopaka za ramiona, podnosząc go do pozycji stojącej. Roześmiał się rozbawiony, tym samym uświadamiając jej, że doskonale się bawi jej kosztem. Chociaż co do tego, że żałował, akurat nie miała wątpliwości – nie złożył jej co prawa słowa, ale nawet błahą obietnicę traktował niezwykle poważnie.
– Dobrze, a tak na poważnie – odezwał się Gabriel, uśmiechając się do niej rozbrajająco – wciąż możemy jeszcze pójść do lasu – zapewnił ją. – Daj mi pięć minut, a pożegnam się z Nessie i... – zaczął, ale jedno jej spojrzenie wystarczyło, żeby zamilkł. Błękitne niczym zamarzająca woda oczy miały chwilami naprawdę potężną moc.
– Chciałeś chyba powiedzieć: pięć godzin – sprostowała, krzywiąc się demonstracyjnie. – Nie, braciszku, dziękuję. Chyba nie sądziłeś, że zamierzam znaleźć sobie Bambie albo inne urocze stworzenie, żeby się zaspokoić, prawda? – zapytała, unosząc znacząco brwi ku górze.
A niech ich wszystkich piekło pochłonie, nie miała zamiaru przestawiać się na dietę  „wegetariańską”, czy w jaki inny tam sposób zwał to doktorek. Isabeau potrafiła zrozumieć awersję do zabijania, zwłaszcza u lekarza, ale na litość bogini, nie popadajmy w skrajności. Nie sądziła, że i Gabriel da się tym ogłupić, przynajmniej częściowo, bo doskonale wiedziała, że ma gdzieś w domu swoje zapasy wina i krwi w woreczkach... Chociaż pewnie zdecydowanie bardziej wolał wgryźć się w kuszącą, smukłą szyję swojej dziewczyny, której krew działała na niego niczym narkotyk. I mogłaby przysiąc, że gdyby go nie zawołała, pewnie zajęliby się czymś tak rozkosznym, jak wymiana krwi.
Tak czy inaczej, wspominając o polowaniu, Isabeau miała na myśli znalezienie sobie jakiegoś chętnego dawcy, któremu zamiesza w głowie tak, że po kres swoich dni będzie się zarzekał, że spotkał na swojej drodze anioła albo boginię. Gabriel, jeśli chciał, mógł sobie znaleźć jakiegoś zwierzaka albo wkraść się do szpitala, żeby uzupełnić zapasy, bo pewnie już skończył z wykorzystywaniem bezbronnych dziewczyn, ale Isabeau chciała się bawić. Przecież odnajdując brata i zamieszkując u Cullenów nie podpisywała niczego, co zobowiązywałby jej do ich idiotycznej diety, prawda?
Gabriel westchnął.
– Okej, oświeć mnie. Na co jestem ci potrzebny na twoim... „podrywie”? – zapytał, jak żartobliwie zwykł określać jej upodobania. – Nie gustuję w mężczyznach, nawet tych urokliwych, a perspektywa trójkąciku ze śmiertelnikiem i własną siostrą nie jest też zbytnio smaczna – dodał, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać od odwdzięczenia się za jej złośliwości.
– Nie jestem sukubem, Gabrielu – przypomniała mu. Nigdy nie uwodziła swoich ofiar, a jedynie pilnowała, żeby nie zapamiętali, co się stało, kiedy już ocknął się z transu. – A ty jesteś ode mnie zdecydowanie lepszy w manipulowaniu snami – wyjaśniła, rozkładając ręce. ”Co ja mogę?” – zdawała się pytać. – Poza tym, liczyłam, że potem zabawimy się tak, jak kiedyś – dodała już całkiem poważnie, a Gabriel posmutniał.
Wiedziała o czym pomyślał. O Layli, swojej bliźniaczce. Kiedy jeszcze podróżowali we trójkę, czasami pozwalali sobie na trochę luzu i wtapiali się w tłum zwykłych ludzkich dzieciaków, wykorzystując akurat dostępne rozrywki. Isabeau tęskniła za tym i musiała przyznać nie tylko przed Gabrielem, ale i przed samą sobą, że miała nadzieję wkręcić się z Gabrielem do jakiegoś klubu w Seattle i trochę potańczyć. Mógł nawet zabrać ze sobą Renesmee, jeśli chciał...
– Chciałbym, ale nie jestem pewien, czy twoje polowanie to coś, co wcześniej oboje chcemy oglądać – przyznał, tym samym zdradzając się, że zdołał wychwycić jej myśli.
Poczuła się zirytowana, ale nie dlatego, że naruszył jej prywatność, bo tego nie zrobiłby z premedytacją. Raczej od jakiegoś czasu coś nie tak było z jej telepatycznymi zdolnościami – już raz tarcza, którą ściśle otaczała swój umysł zawiodła, przez co Drake zawładnął jej wolną wolą i wybawił ją z domu, żeby móc się do niego włamać. Co prawda zabrał jedynie jedną, bezużyteczną książkę z gabinetu Carlisle'a (postanowili nawet nie debatować na temat tego, co miał zamiar z nią zrobić; Gabriel zakładał, że to coś na zasadzie ostrzeżenia przed tym, jak daleko sięga jego moc i czego może dokonać, jeśli postanowią wejść mu w drogę), ale Isabeau była wściekła, że ktokolwiek zdołał na nią wpłynąć. Teraz też Gabriel wyczuł jej myśli chociaż tego nie chciała...
Przestała się nad tym zastanawiać, w zamian spoglądając w ciemne oczy swojego brata. Przypominały dwie czarne dziury, niegdyś wiecznie chłodne i pełne rezerwy, ale nie od momentu w którym się zakochał i został ojcem. Doskonale wiedziała, że zmienił temat, byleby nie rozmyślać o zdradzie bliźniaczki – Isabeau nie mógł oszukać, bo i ona wciąż miała o to do siostry żal.
– Szukałam jej – odezwała się nagle. – Dzisiaj. Przez całą godzinę medytowałam i nawoływałam ją telepatycznie, chcąc chociaż porozmawiać. Przeczesałam telepatycznie trasę stąd aż po samo Seattle, ale jej albo nie ma w okolicy, albo nie chce żebyśmy ją znaleźli – westchnęła. – Myślałam, że po tym jak Drake ją wystawił...
– Nie chcę o tym rozmawiać – uciął Gabriel. Jego spojrzenie nagle stało się zimne, dawny dystans powrócił i Isabeau aż się wzdrygnęła. Brat rzadko sprawiał, że miała ochotę zejść mu z oczu, ale teraz mu się udało. – Jeśli chodzi o nasze dzisiejsze wyjście... – zaczął nieco cieplejszym tonem, chcąc się zreflektować.
Nie dała mu skończyć.
– Nie ma sprawy – przerwała. – Tak po prawdzie, nie mam ochoty. Mam ochotę na kąpiel z dużą ilością piany, a potem może poczytać coś Alessi i Damienowi – zadecydowała. – Macie wieczór dla siebie, gołąbeczki – dodała i uśmiechnąwszy się prowokująco, wyminęła zdezorientowanego jej zmianami nastroju brata, po czym wbiegła po schodach, szybko znikając mu z oczu.

Ciepła woda działała kojąco na jej napięte ciało. Isabeau zamknęła oczy, po czym wygodnie ułożyła się w wannie. Jej hebanowe włosy unosiły się na wodzie, falując i klejąc się do jej bladej skóry. Nawet to było przyjemnym uczuciem, zresztą zdecydowanie potrzebowała relaksu po tym wszystkim, co działo się w ostatnich dniach.
Teraz, w zaciszu łazienki, kiedy gorąca woda i unosząca się w powietrzu woda, sprawiały, że czuła się senna, wszystko to wydawało się zaskakująco odległe. Czy naprawdę zaledwie dwa dni wcześniej Drake torturował Gabriela i Renesmee? A poród dziewczyny? I jeszcze wcześniejsza akcja z porwaniem, kiedy to...
O nie, nie będzie teraz o tym myśleć.
Wolała powspominać coś przyjemniejszego. Nie mającego żadnego związku z napięciem w którym wszyscy w ostatnim czasie żyli, a już na pewno nie z czarującym, ale i niepokojącym uśmiechem Drake'a Devile. Z dotykiem jego ust i dłoni, które znała jeszcze z czasów, kiedy była dzieckiem i mieszkała z matką, kiedy... zanim... Zanim to się stało, a jej życie ostatecznie wywróciło się do góry nogami, czyniąc ją taką, jaką była teraz – zimną i nieczułą, niezdolną zaufać miłości.
Mocniej zacisnęła powieki, po czym zrobiła coś, czego nauczyła się przez te wszystkie lata, kiedy chciała odsunąć od siebie wspomnienia i ból straty, który miał być przy niej obecny już po kres wieczności, a który po prostu nauczyła się ignorować. Pozwoliła, żeby jej myśli dryfowały swobodnie, nie skupiając się na niczym konkretnym. Chciała być po prostu świadoma każdej komórki swojego ciała i przyjemnego uczucia, które dawała jej kąpiel.
Wyłączyła się niemal całkowicie, w końcu się rozluźniając. Była sama, bezpieczna i jak najbardziej zdolna do odparcia każdego telepatycznego ataku. To, co działo się w ostatnim czasie... Cóż, straciła koncentrację i pełną kontrolę nad mocą, ponieważ była zestresowana. Teraz było już po wszystkim, a ona musiała jedynie się odprężyć i powoli wrócić do siebie, odzyskać równowagę psychiczną.
Gorąca woda była doskonałym początkiem. Na twarzy czuła duchotę i osiadającą parę wodną; od nadmiaru ciepła kręciło jej się trochę w głowie, ale to było przyjemne uczucie. Czuła się absolutnie spokojna i zrelaksowana, jak nigdy w ostatnich tygodniach, a właściwie miesiącach – bo nie odetchnęła od momentu, kiedy przewidziała, że wszystkim grozi niebezpieczeństwo, jeśli nie ubłaga Michaela, żeby złamał swoje zasady i naruszył czasoprzestrzeń, przenosząc Renesmee.
A teraz... Było jej tak błogo. Wszelakie zmartwienia w jednej chwili zniknęły, kiedy w pełni poddała się kojącemu działaniu ciepła. Czuła słodki zapach wanilii, którą dodała do wody; co jak co, ale jeśli chodziło o lecznicze działania roślin, była w tym mistrzyniom. W końcu musiała być – to było jej przeznaczone od samego początku. Dlatego doskonale wiedziała, że wanilia działa uspokajająco i pozwoli jej się w końcu rozluźnić.
Ten zapach był zniewalający. Zaczęła głęboko oddychać, chociaż jednocześnie powtarzała sobie, że przecież nie może zasnąć. Ostatecznie wprowadziła się w stan na pograniczu jawy i snu – była świadoma swojego ciała i otaczającej ją wody, chociaż przy tym zupełnie o niczym nie myślała. Dokładnie o coś takiego od samego początku jej chodziło.
I nagle coś się zmieniło.
Już nie była w wannie, chociaż nagle otaczała ją woda. Ale nie ta cudownie ciepła woda, pachnąca wanilią. Nagle znalazła się w samym środku szalejącego żywiołu. Otworzyła oczy, żeby zobaczyć ogromną morską falę, która zmierzała w jej stronę. Uczucie ciepła zniknęło, wyparte przez lodowaty ziąb, kiedy woda uderzyła w nią potężną siłą, przenikając przez ubranie (czuła, że ma na sobie coś cienkiego, przemoczonego i coraz bardziej jej ciążącego, chociaż oszołomiona nie była w stanie stwierdzić co) i pozbawiając ją powietrza z płuc.
Uczucie déjà vu przyszło nagle. Już to przeżyła, już raz...
Kolejna fala i nagle znalazła się pod powierzchnią wody. Poczuła smak soli w ustach, kiedy zachłysnęła się mętną cieczą, która brutalnie wdarła się do jej ust, drażniąc gardło i płuca. Napierający ze wszystkich stron chłód ją paraliżował, uniemożliwiając poruszanie, chociaż usiłowała zmusić swoje zesztywniałe mięśnie do współpracy. Z trudem uniosła głowę i chociaż przeszkadzały jej zasłaniające pole widzenia, poplątane włosy, dostrzegła słaby błysk światła tuż nad sobą.
Powierzchnia. Musiała się wynurzyć, musiała... Zgrabiałymi dłońmi spróbowała pokonać opór wody i podpłynąć w górę, ale czuła się strasznie ociężała. Była cała zesztywniała i zmarznięta, poza tym już dawno zabrakło jej tlenu. Morska woda (dokładnie czuła smak soli, dlatego była pewna, że to nie żadne jezioro czy inny zbiornik) zalewała jej płuca, zresztą od braku powietrza, zaczynało jej się robić słabo. Ciemne plamy tańczyły przed jej oczami i nagle nie marzyła już o niczym innym, a jedynie o zamknięciu oczu i poddaniu się szalejącemu żywiołowi...
Ale musiała walczyć. Musiała, bo...
Dlaczego?, zapytała samą siebie.
A potem zapadła się w ciemność.

Ocknęła się gwałtownie, nagle uświadamiając sobie, że głowę trzyma poniżej tafli wody. Wyprostowała się, rozchlapując wodę na wszystkie strony, kaszląc i plując. Mocno przytrzymała się krawędzi wanny, oszołomiona i skołowana.
Wizja. Doznała wizji i omal się nie utopiła!
Poderwała się i ślizgając na dnie wanny, a później na kafelkach, porwała w dłonie ręcznik. Chociaż w łazience było tak bardzo duszno, że przed oczami tańczyły jej ciemne plami i chyba była bliska omdlenia, trzęsła się na całym ciele. Zaczęła się wycierać i to tak gwałtownie, że wcale nie zdziwiłaby się, gdyby przy tym zdarła sobie skórę aż do krwi.
Ale musiała pozbyć się wody. Nie chciała... Nie mogła być mokra. Musiała jak najszybciej doprowadzić się do porządku, zrobić cokolwiek, żeby woda zniknęła. Jestem w szoku, pomyślała, nagle to sobie uświadamiając i omal nie wybuchła histerycznym śmiechem. A niech będzie i tak, byleby tylko wytrzeć się do sucha.
Największe wyzwanie stanowiły włosy. Nie mogła czekać, aż same wyschnął – wcześniej zwariuje, a to nikomu nie wyjdzie na dobre. Chociaż wiedziała, że przez to okropnie jej się poskręcają i będzie miała sporo problemów z rozczesaniem ich, ale to nie powstrzymało jej od wytworzenia wokół siebie ciepłej otoczki, przypominającej powiew gorącego powietrza. Wykorzystywała moc tak długo, aż kosmyki nie wyschły, chociaż przez przypadek omal ich przy tym nie podpaliła.
Wyczerpana, oparła się plecami o ścianę, po czym zjechała po niej do pozycji siedzącej. Usiadła na posadzce i podciągnęła kolana pod brodę, obejmując je w łydkach. Kołysała się miarowo w przód i w tył, wciąż ledwo powstrzymując się od kaszlu; to jak nic w końcu kogoś by ściągnęło, a ona nie zamierzała się tłumaczyć.
Minął dobry kwadrans, zanim uspokoiła się na tyle, by przestać drżeć i wyrównać oddech, ale w końcu przynajmniej zaczęła trzeźwo myśleć. Nie musiała zadawać sobie pytania o to, czego doświadczyła, bo to wiedziała doskonale – poza tym wystarczyło, że zerknęła w wiszące na ścianie, zaparowane lustro i zobaczyła, że jej tęczówki wręcz lśnią srebrnym blaskiem. Miała wizję, okropną wizję, nie po raz pierwszy swoją drogą.
Z tym, że inaczej było się po czymś takim obudzić w hotelowym łóżku, a omal nie doświadczyć śmierci w sposób podobny do przewidzianego. Jej wizje zawsze dotyczyły czegoś okropnego – śmierci bądź tragedii – dlatego powinna była się cieszyć, że po przebudzeniu była w ogóle zdolna w porę zareagować, zanim naprawdę by się utopiła.
Ale to, że teraz żyła, wcale nie było niczym nadzwyczajnym. Gdyby miała umrzeć teraz, z pewnością nie zobaczyłaby tego, co przed chwilą. I to drugi raz – wizja jej własnej śmierci przyszła do niej po raz drugi, tym razem bardziej gwałtowna i wyraźniejsza niż za pierwszym razem. I podobnie jak za pierwszym razem, całkowicie wytrąciła ją z równowagi. W końcu nie na co dzień doświadcza się preludium własnej śmierci, prawda?
Zobaczyła to już drugi raz... Zadrżała na samo wspomnienie, po czym potarła obolałe gardło. Paliło ją podobnie jak płuca, poza tym w ustach naprawdę czuła smak morskiej wody, w której tonęła w wizji. Jej widzenia zawsze były szczegółowe i tak realne, że w skrajnych wypadkach zupełnie nie rozluźniała ich od rzeczywistości. Na nieszczęście w wizjach śmierci prawie zawsze występowała w ciele tego, kto miał umrzeć, doświadczając wszystkich jego emocji i odczuć, również tych fizycznych. To było okropne i nigdy nie miała się do tego przyzwyczaić.
Zresztą, na to mogła już nie mieć okazji. Już drugi raz przewidziała swoją śmierć – dwa razy dokładnie tak samo. Topiła się w morskiej wodzie, całkowicie bezradna i zesztywniała z zimna. I chociaż miała jakiś niejasny powód, żeby próbować walczyć, ostatecznie się poddawała, zapadając w okropny bezdech i nieprzeniknioną ciemność. Zawsze było tak samo i zawsze wprowadzało ją to w szok, co chyba nie było takie dziwne.
Bo jej wizje zawsze się sprawdzały, chociaż czasem źle je interpretowała. I nigdy nie była w stanie sprawić, żeby przewidziane wydarzenia nie nastąpiły – zawsze nieświadomie robiła coś, co do nich doprowadzało.
A to znaczyło, że miała się utopić.
Wkrótce miała umrzeć, chociaż nie wiedziała dlaczego i w jakich okolicznościach.
Nie mogła nic na to poradzić i ta świadomość była przerażająca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa