Isabeau
Potrzebowała czegoś, co pomoże
jej się uspokoić, chociaż dopiero przed drzwiami klubu nocnego w Seattle
zastanawiać się, czy to aby na pewno to. No ale przecież nie mogła zostać w domu,
gdzie zarówno wampiry, jak i hybrydy miały denerwująco rozwiniętą intuicję
i były ot tak zdolne wyczuć, że coś jest nie tak. Wciąż pod wpływem swojej
wizji, niekoniecznie była zdolna do tego, żeby grać i ich zbywać, poza tym
wciąż zdradzała ją srebrzysta poświata oczu, które dopiero zaczynały wracać do
swojego zwyczajnego, niebieskiego koloru.
Zapach
alkoholu i dymu papierosowego drażnił jej już i tak wymęczone kaszlem
gardło, ale postanowiła to ignorować. Nerwowo podrygiwała w rytm muzyki,
rozglądając się dookoła. Zaledwie kilka miesięcy temu nie miała większego problemu
z tym, żeby tańczyć w kłębach dymu, oczarowując wszystkich dookoła, a potem
wybawiając jakiegoś niezwykle uroczego faceta, żeby później go wykorzystać do
zaspokojenia pragnienia.
Wtedy
jednak nie była pod wpływem tak wielkiego zdenerwowania. Zbawienna kąpiel
zadziałała zupełnie odwrotnie i na samą myśl o wodzie, Isabeau robiło
się niedobrze. Nie była nawet w stanie myśleć o tym, gdzie też mógł
znajdować się zbiornik wodny w którym według wizji miała zakończyć życie –
nadawał się zarówno ten w rezerwacie La Push, jak i w samym
portowym mieście, Seattle. Ale nie w klubie nocnym, więc było to
stosunkowo bezpieczne miejsce.
Wyłącz
się, przestań się zadręczać i w końcu się zabaw, powiedziała
sobie zdecydowanie, odrzucając dumnie włosy i rozglądając się dookoła.
Przecież była doskonałą aktorką, poza tym wątpiła, żeby ktokolwiek zwracał
uwagę na wyraz jej twarzy, kiedy miała na sobie tę czerwoną, obcisłą sukienkę,
która idealnie podkreślała jej kobiecość. Poza tym srebrzysty poblask jej
tęczówek z całą pewnością dodatkowo zachęcał śmiertelników, dodając jej
tajemniczości. Głupie, ludzkie istoty zwykle jeszcze bardziej się w tym
wypadku interesowały, zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie.
Wyjście z domu
było pierwszym, co przyszło jej do głowy, kiedy już otrząsnęła się i upewniła,
że atak paniki jej nie grozi. Ubrała się, uczesała, a potem bez słowa
wyszła, decydując się jednak zabawić na mieście; potrzebowała jakiegoś
przerywnika, namiastki normalności, a wyjście na miasto i prawdziwe
polowanie jak najbardziej zaliczały się do tej kategorii... Przynajmniej w jej
mniemaniu, bo świętobliwi Cullenowie pewnie natychmiast by ją powstrzymali,
gdyby raczyła chociaż wspomnieć o tym, co na wieczór planuje. Nie
rozumiała tego, bo przecież nie zamierzała nikogo zabijać, a jedynie
wykorzystać, wynagradzając wcześniej odpowiednio, ale pal to licho – nigdy nie
miała zrozumieć koncepcji polowania na zwierzęta, więc nawet nie próbowała się
nad tym rozwodzić.
A teraz
była w tym głośnym, hipnotyzującym miejscu i zamierzała się dobrze bawić.
Poruszając się z typową dla siebie gracją, wymijała kolejnych bywalców
tego miejsca, kierując się w stronę baru. Była świadoma, że kilka osób
obejrzało się za nią, ale nawet nie zaszczyciła ich spojrzeniem. Uśmiechała się
z rezerwą, może wręcz z niejaką pogardą, kiedy zaś dotarła do celu,
lekko wspięła się na wysoki stołek przy kontuarze.
Oczarowany
barman, spojrzał na nią szeroko rozszerzonymi oczami. Niestety, starszy facet
po pięćdziesiątce zdecydowanie nie pasował do ideału mężczyzny, którego Isabeau
uznałaby za odpowiedniego kandydata na ewentualnego dawcę, dlatego nie
spojrzała na niego do chwili, w której pierwszy jej nie zagadał:
– Co dla
ciebie, śliczna? – zapytał, tym samym zasługując sobie na jedno z jej
najbardziej mrożących spojrzeń, które nie jednego przyprawiały o palpitacje
serca.
– Nie
przypominam sobie, żebym komukolwiek pozwoliła nazywać się w ten sposób – warknęła,
spoglądając mu prosto w oczy. Ona jest poza moim zasięgiem,
pomyślała w ten charakterystyczny, obezwładniający sposób, po czym
zaszczepiła tę myśl w umyśle barmana, żeby przez całą swoją wizytę w tym
miejscu nie musieć się nim przejmować.
Jego
spojrzenie na moment stało się całkowicie puste, po chwili jednak wzdrygnął się
spojrzał na nią przytomnie, ale w zdecydowanie bardziej cywilizowany
sposób. Już przynajmniej nie miała wrażenia, że jest rozbierana wzrokiem.
– Przepraszam
– mruknął, samemu chyba nie wiedząc, co się stało. Wyprostował się i nieco
odsunął, w końcu przestając się bezkarnie patrzeć na jej piersi. – Nie
wiem, co przyszło mi do głowy. Przepraszam, jeśli pani...
– Poproszę
wodę z lodem – przerwała mu chłodno, nie zamierzając słuchać tych
beznadziejnych tłumaczeń. – Na pański koszt, jak mniemam – dodała i chociaż
tym razem nawet na mężczyznę nie wpłynęła, skinął głową i pośpiesznie się
oddalił.
Isabeau
uśmiechnęła się z satysfakcją. Uwielbiała prezenty, nawet takie drobne,
poza tym nade wszystko uznawała jedynie właściwie traktowanie wobec kobiet.
Dlatego zwykle długo nie pozwalała się gniewać na swojego brata, nawet kiedy ją
denerwował – zwykle robił to z klasą i nigdy nie nadszarpnął jej
godności, jak na złość.
Wsparła się
łokciem na blacie kontuaru, po czym odwróciła się, żeby rozejrzeć się po
pomieszczeniu. Gęsty papierosowy dym zaczynał ją drażnić, podobnie jak cała ta
speluna – nie był to uroczysty bal, jak te do których przywykła jak... A zresztą
nieważne. Tak czy inaczej, daleko temu miejscu było do standardów, które
uznawała.
I może się
pomyliła, jeśli liczyła, że znajdzie tutaj kogoś, kto będzie jej odpowiadał.
Większość mężczyzn, których dostrzegła przy stolikach albo w okolicach
toalety, było... odpychających. Nie potrafili nawet uszanować krzątających się
pośpiesznie kelnerek i ze dwa musiała namieszać w głowie tym bardziej
podpitym gościom, żeby zostawili nieszczęsne dziewczyny w spokoju.
Doprawdy, takich facetów powinno się...
– Przepraszam?
– Głęboki baryton wyrwał ją z zamyślenia sprawiając, że momentalnie się
obejrzała. – Można się dosiąść? – zapytał i Isabeau machinalnie skinęła
głową.
Powoli się
obejrzała i poczuła przypływ satysfakcji – bogini jednak ma ją w swojej
opiece. Młody chłopak, najwyżej dwudziestokilkuletni i całkiem
przystojny, spoglądał na nią z zainteresowaniem i skrywaną
satysfakcją. I najwyraźniej starał się nie okazywać, że pociąga go w fizyczny
sposób, za co dostał od Beau wielkiego plusa. Zadbany, ciemnowłosy i zdecydowanie
wyróżniający się na tle całego tego upitego towarzystwa.
Idealnie.
Polowanie czas zacząć.
Przyglądał
jej się dyskretnie – a przynajmniej taki miał zamiar – Isabeau jednak z premedytacją
unikała jego spojrzenia. Przeczesywała włosy palcami, celowo po jego stronie,
żeby pociągający, słodki zapach feromonów nieśmiertelnej przebił się przez
mieszankę zapachów tego miejsca i dotarł do chłopaka. Kiedy usłyszała
stłumiony jęk, była całkowicie pewna, że jak najbardziej osiągnęła cel.
Oszołomiła
go i wiedziała, że nie będzie musiała nawet wykorzystywać mocy, żeby
okręcić go sobie wokół palca. Nie musieli nawet rozmawiać! W końcu w pełni
rozluźniła się po tym, co zobaczyła w wizji i całkowicie przerzuciła
się na tryb polowania oraz uwodzenia. Z tego drugiego czerpała średnią
przyjemność, bo i nie uznawała tego za coś zobowiązującego – chłopak jej
się podobał, ale nie czuła pożądania czy zauroczenia, poza tym nigdy nie kochała
się ze swoimi dawcami. Nawet ich nie całowała, a po prostu natychmiast
oszałamiała, żeby się pożywić i zniknąć.
Odczekała
chwilę, aż mężczyzna zamówi – również wodę, co bardzo ją zadowoliło, bo jego
krew miała być czysta – po czym zsunęła się z krzesełka. Usłyszała, że
gwałtownie nabrał powietrza do płuc, kiedy obcasy jej butów uderzyły o posadzkę.
Odwróciła
się.
– Tak? – zapytała,
wkładając w ten cichy szept tyle czaru i emocji na ile tylko było ją
stać. Była świadoma, że wygląda oszałamiająco.
– Ja... – Był
speszony. – Nic. Znaczy, chciałem zapytać... – wyjąkał i ledwo była w stanie
powstrzymać się od śmiechu.
Spojrzała
mu w oczy.
– Chodź – powiedziała
jedynie, tak po prostu, nie wpływając na niego i nawet nie próbując
mieszać mu w głowie.
Nie
musiała. Mężczyzna był nią tak oczarowany, że momentalnie ruszył za nią, nawet
nie czekając na zamówiony napój.
Wyszli
przed budynek. Po dobrej godzinie spędzonej w dusznym, zadymionym
pomieszczeniu, nocne powietrze było nade wszystko przyjemne i rześkie,
chociaż resztki zapachu morza, które docierały aż tutaj, trochę Isabeau
zdenerwowały. Szybko się otrząsnęła, nie zamierzając dać nic po sobie poznać i ruszyła
wzdłuż cichej uliczki, nawet nie sprawdzając, czy jej ofiara za nią idzie.
Nie
musiała. Słyszała ciche kroki, nieregularnie bicie serca oraz przyśpieszony
oddech. To zabawne, jak bardzo naiwni potrafili być ludzie, ale tak już był
urządzony ten świat. Poza tym dla nich było to lepiej, kiedy bowiem trafiali na
kogoś takiego jak Isabeau, nie musieli obawiać się śmierci. To właśnie była
przewaga pół-wampirów nad zwykłymi krwiopijcami, że wcale nie musieli
przestawiać się na obrzydliwą namiastkę krwi, którą dysponowały zwierzęta, żeby
nie musieć zabijać.
Zerknęła
przez ramię, oglądając się na nieznajomego. Uśmiechała się uroczo i idący
za nią mężczyzna zaraz odwzajemnił gest. Nagle też przyśpieszył, szybko się z nią
zrównując, a chwilę później zsunął z ramion marynarkę i podał
jej ją, żeby mogła się okryć.
– Chłodny
wieczór – zauważył, chyba trochę zdziwiony, że w lutym poruszała się,
mając na sobie jedynie skąpą, czerwoną sukienkę, która odkrywała jej ramiona.
Isabeau
skinęła mu z uznaniem głową, po czym przyjęła okrycie. Materiał przesycony
był słodkim zapachem krwi nieznajomego, ale wyczuła również jakąś ostrzejszą
nutę. To połączenie bardzo jej się podobało.
Mężczyzna
zawahał się, a potem zapytał:
– Będę
bardzo wścibski, jeśli zapytam o twoje imię? – zapytał.
Na moment –
czas zbyt krótki, żeby jego ludzkie oko to dostrzegło – zesztywniała, kiedy
wspomnienia spróbowały przedrzeć się do jej podświadomości. Głos Drake'a
rozbrzmiał w jej głowie, jakby nieśmiertelny stał przy niej, wspomnienie
zaś było tak żywe, że na moment zapomniała, że pochodziło niemal sprzed
czterech wieków.
Czy
posłanniczka bogini uzna mnie za bezczelnego, jeśli zapytam, o piękna, o twoje
imię? Dokładnie
tak ją wtedy zapytał, czarujący i... dobry. Nie sądziła, że wszystko potoczy
się w ten sposób, ale teraz nie było sensu do tego wracać.
Pokręciła
głową.
– Mówią na
mnie Beau – odparła nieco oschlej niż zamierzała, jej towarzysz jednak nie
wyglądał na zbyt speszonego.
Nigdy nie
podawała swojego pełnego imienia, bo to byłoby lekkomyślne. Co prawda nikt nie
miał pojęcia, że przebywa w okolicy – nawet w Forks nie wiedziano, że
zamieszkała pod dachem doktora Cullena – ale rozsądniej było zachować
dyskrecję. Na wypadek, gdyby mężczyzna miał jakimś cudem ją zapamiętać.
Skręciła w pustą,
odludną i zaśmieconą uliczkę, zwieńczoną ślepym zaułkiem. Poszedł za nią
niczym owieczka na rzeź, jakkolwiek ironiczne było to porównanie.
Wtedy
postanowiła zakończyć tę grę.
Stanęła
twarzą do niego i się uśmiechnęła. Jego oczy rozszerzyły się i zobaczyła
w nich swoje odbicie. Omal się nie roześmiała, uświadamiając sobie, jak on
na nią patrzy. W jego oczach była niczym eteryczna, porażająca urodą
zjawa. Blada skóra, te niezwykłe oczy, ciemne włosy... Zrobiłby dla niej
wszystko, a ona nie zamierzała odwlekać go od tego zamiaru.
Wyciągnęła
rękę. Zrobił krok do przodu, a potem bez wahania ją ujął i nim się
obejrzała, znalazła się w jego ramionach. Więc jednak jest jak
każdy inny facet, pomyślała nieco rozczarowana, kiedy przycisnął ją do
ceglanej ściany pobliskiego budynku i spróbował pocałować. Odwróciła
głowę, co przyjął z rozczarowaniem i spróbował ponownie.
– W tej
chwili przestań – powiedziała chłodno, ale chociaż jej ton powinien go
otrzeźwić, wpływ i hipnoza nie zadziałały. Jego dłonie powędrowały na jej
biodra, a potem niżej... – Powiedziałam: przestań! – krzyknęła i wymierzyła
mu siarczysty policzek, ledwo kontrolując siłę, żeby przypadkiem nie zrobić mu
krzywdy.
Zachwiał
się i odsunął, przyciskając dłoń do twarzy. Skóra na policzku pulsowała i zaraz
nabiegła krwią, przypominając Isabeau, jak bardzo była głodna.
Odzyskała
panowanie nad umysłem chłopaka i przemówiła łagodniejszych,
obezwładniającym tonem:
– Podejdź
bliżej, ale mnie nie dotykaj. I pod żadnym pozorem nie waż się ruszać.
Nie wahał
się ani chwili, całkowicie jej posłuszny. Przybliżyła się do niego, po czym
ujęła jego twarz w dłonie i lekko przechyliwszy jego głowę, wgryzła
się w jego szyję niczym atakująca kobra. Słodka krew wypełniła jej usta,
kiedy Isabeau zaczęła pić, dostarczając swojemu ciału tego, czego najbardziej
potrzebowało żeby funkcjonować.
Chłopak – Chris,
jak się dowiedziała, poznawszy jego myśli – jęknął, ale wcale nie z bólu, a rozkoszy.
Dzięki nabytej przez wieki wprawie potrafiła wynagrodzić swoich dawców, czyniąc
z oddawania jej krwi dziką rozkosz, której ona nie podzielała. Dla niej
wystarczającą przyjemnością było to, że mogła się posilić – sam to wystarczyło,
żeby poprawić jej humor.
Piła,
dokładnie kontrolując czas i ilość krwi, którą przyjęła. Nie mogła
pozwolić sobie na zbyt wiele, żeby przypadkiem chłopaka nie zabić albo nie
doprowadzić do sytuacji, w której potrzebowałby pomocy medycznej. Ludzie
już nie wierzyli w istnienie wampirów, przynajmniej większość, ale co
powiedzieliby, gdyby do szpitala zgłosił się facet z raną po ugryzieniu na
szyi i sporym ubytkiem krwi, która zniknęła bez śladu? Wolała nie
ryzykować, że nagle w okolicy zaczęto by polowanie na nieśmiertelnych i to
nie tylko ze względu na możliwą interwencję Volturi.
Wtedy stało
się coś dziwnego. Chociaż czuła pragnienie, im dłużej piła, tym większy
dyskomfort odczuwała. To nie tak, że coś złego było w krwi Chrisa;
chodziło o nią samą, chociaż nie potrafiła tego sprecyzować. Uczucie było
dziwne i kiedy lekko się poruszyła, miała wrażenie, że coś w niej
obrzydliwie zachlupotało. Było trochę tak, jakby się przejadła, a jej
ciało nie potrafiło właściwie spożytkować przyjętych płynów; zupełnie jakby
nagle nie było w stanie ich wchłonąć, żeby wzmocnić każdą komórkę jej
nieśmiertelnego ciała...
Wtedy
zrobiło się jej niedobrze. W głowie jej zawirowało i poczuła, że
wpływ, który miała nad Christopherem słabnie i całkowicie znika. Wyczuła zaskoczenie
mężczyzny do którego dopiero zaczynało docierać, co się stało i zanim się
obejrzała, została brutalnie odepchnięta. Potknęła się, a może to obcas
jej szpilek się złamał i wylądowała na zamarzniętej ziemi, całkowicie
oszołomiona. Znów poczuła szarpnięcie w żołądku i zanim się
zorientowała, wymiotowała na prawo i lewo czerwoną mazią, którą naturalnie
była krew; miała pojęcie, że wygląda to co najmniej przerażająco.
Wciąż
wstrząsana spazmami i oszołomiona, dopiero po chwili zdała sobie sprawę,
że jej dawca wpatruje się w nią okrągłymi ze zdumienia oczami,
wstrząśnięty.
– Jesteś...
Jesteś... – mamrotał niczym w transie. Spróbowała znów wpłynąć na jego
umysł, ale uświadomiła sobie, że nie jest w stanie. To odkrycie całkowicie
nią wstrząsnęło i nagle poczuła się tak, jakby oberwała czymś ciężkim w głowę.
– Dobry Boże...
Wychwyciła w jego
głowie cień jakiejś myśli, ale zanim zdążyła się nad tym zastanowić, wszystko
potoczyło się błyskawicznie. Może pomyliła się myśląc, że ludzie dawno
przestali wierzyć w wampiry – nawet jeśli tak było, wciąż wiedzieli o nich
dość długo, żeby przy spotkaniu z nimi zareagować zupełnie automatycznie.
Nim się obejrzała, całkowicie spanikowany Christopher rzucił się po coś, co
zagracało uliczkę w której się znajdowali.
Isabeau
spróbowała wziąć się w garść i się podnieść, ale wciąż zbytnio się
trzęsła, poza tym znowu zrobiło jej się niedobrze. Tym razem zapanowała nad
wymiotami, kiedy zaś uniosła głowę...
Christopher
zamierzył się za nią czymś, co wyglądało na długi, ostro zakończony kawałek
drewna – prawdopodobnie noga od krzesła albo innego grata, to zresztą nie było
istotne. Najważniejsze, że kawałek ten mógł spełnić rolę używanych niegdyś
osinowych kołków, które prawdziwym wampirom nie mogły zrobić krzywdy, ale jej
jak najbardziej.
W
porównaniu z nieśmiertelnym, ta marna ludzka istota poruszała się niczym
mucha w smole, ale teraz z Isabeau działo się coś dziwnego i wszystko
rozmazywało jej się przed oczami, dlatego nie zdołała w pełni uniknąć
ciosu. Udało jej się co prawda zerwać się na równe nogi i uskoczyć, ale
ostro zakończony kawałek drewna zdążył zranić ją w ramię; poczuła ból i zapach
krwi, ale była zbyt zdezorientowana i coraz bardziej zła, żeby zwrócić na
to uwagę.
Odwróciła
się akurat w momencie, w którym mężczyzna ponowił atak, tym razem
jednak nie dała mu nawet okazji unieść broni. Celnym kopnięciem wytrąciła mu
kołek z rąk, po czym uderzyła go w brzuch i uciekła, zanim
zdążyłby się otrząsnąć.
W tym
momencie chciała być jak najdalej od tego miejsca.
Wciąż trzęsła się i wirowało
jej w głowie, kiedy w końcu wspięła się na parapet okna swojego
pokoju. Wykrzesała z siebie dość siły, żeby telepatycznie otworzyć okno,
po czym ciężko zwaliła się na dywan i znieruchomiała. Wciąż było jej
niedobrze, chociaż nie mogła pozwolić sobie na to, żeby zwymiotować – wtedy jak
nic zaczęłyby się pytania, sugestie i ta nieznośna troska do której nie
była przyzwyczajona; nie potrafiła mieć rodziny.
Wdech,
wydech, wdech...
Musiała się
uspokoić. Ale łatwiej było powiedzieć, a zdecydowanie trudniej zrobić,
skoro omal nie zginęła z rąk... człowieka! I jeszcze ją zranił.
Cholera, całkowicie zapomniała o rozcięciu na ramieniu, kiedy jednak na
nie spojrzała, uświadomiła sobie, że w którymś momencie musiała je
nieświadomie uleczyć, bo skóra była gładka i nienaruszona.
Dobrze,
przynajmniej tyle dobrego, że nikogo nie ściągnie zapach krwi. Ale, na litość
bogini, co takiego się stało? Dlaczego tak zareagowała i nagle straciła
kontrolę nad mocami, skoro wprawiała się w wykorzystywaniu swoich
zdolności niemal czterysta lat?!
Tacy jak
ona nie chorowali... zazwyczaj. Czasami zdarzały się przypadki, że
nieśmiertelny wariował i zaczynał polować na każdą żywą istotę, nawet się
nad tym nie zastanawiając. Odczuwał nieustający głód krwi i wtedy nic nie
było w stanie go powstrzymać. Najczęściej po kilku dniach napad sam
przechodził albo – w skrajnych przypadkach – delikwenta zabijano, bo nie
do końca wiedziano, jak ten dziwny stan leczyć albo skąd w ogóle się
bierze.
Ale to,
czego doświadczała Isabeau, zdecydowanie nie pasowało do tej choroby. Nie czuła
pragnienia – wręcz przeciwnie, bo nagle na samą myśl o krwi zaczynało ją
mdlić. Co jak co, ale to z pewnością nie było normalne.
Powoli
usiadła, bo nieco odzyskała siły. Splotła dłonie na brzuchu i upewniwszy
się, że nikt nie wychwyci jej myśli, znów skupiła się na swoim stanie. Co miała
o tym wszystkim myśleć? Od kilku dni była zmęczona, ale sądziła, że to
stres. No i teraz dodatkowo wizja wytrąciła ją z równowagi, ale żeby
zaraz wywołać mdłości?
Mdłości...
Być może to
efekt tego, że wciąż nie do końca opadły emocje po ciąży Renesmee, ale
odpowiedź na pytanie pojawiła się sama. Zesztywniała cała, kiedy przed oczami
stanął jej obraz tego, co stało się przed tygodniami – jej poświęcenia, kiedy
ona i Drake...
Nie...,
pomyślała zbyt otępiała, żeby było stać ją na cokolwiek innego. Nie,
nie nie, nie, nie, nie...
A potem
zaczęła liczyć i...
Tak.
Sama nie
była pewna, kiedy stanęła na równe nogi – w jednej chwili siedziała, a w następnej
krążyła już po sypialni, trzęsąc się na całym ciele. Jak mogła o tym nie
pomyśleć? Jak mogła wcześniej się nie zorientować, że...?
Położyła
dłonie na płaskim brzuchu.
Jak...?
A potem do
niej dotarło i nagle eksplodowała, dając upust wszystkim swoim emocjom,
łącznie z tymi, które odczuwała, kiedy w wizji zobaczyła, jak tonie i omal
nie zginęła w wannie. Przypominało to dziki amok; nagle zapragnęła
czymkolwiek cisnąć, w coś uderzyć – cokolwiek, byleby poczuć się chociaż
odrobinę lepiej.
– Nie... – powtórzyła
i nagle uświadomiła sobie, że wypowiedziała to słowa na głos. – Nie. Po
prostu nie! – zawołała, już nie dbając o to, czy ktokolwiek usłyszy. – Ty
idiotko! – jęknęła, zaczynając wyzywać samą siebie.
I uderzyła
nieosłoniętymi pięściami w wiszące na ścianie lustro. Szkło rozprysło się,
kalecząc jej dłonie; krew popłynęła szerokim strumieniem i Isabeau
poczuła, że teraz już nie tylko jest jej słabo, ale że zaraz odpłynie.
Usłyszała
jeszcze, że ktoś wpadł do pokoju; czyjeś ramiona owinęły się wokół niej, a potem
zapadła się w ciemność.
Super się zaczyna .
OdpowiedzUsuńmyślę ze ona jest w ciąży . chyba. czekam na nn. ;>
Czyżby nasza beau była w ciąży :)
OdpowiedzUsuńRobi się ciekawie hehe