27 stycznia 2013

Dwa

Isabeau
Potrzebowała czegoś, co pomoże jej się uspokoić, chociaż dopiero przed drzwiami klubu nocnego w Seattle zastanawiać się, czy to aby na pewno to. No ale przecież nie mogła zostać w domu, gdzie zarówno wampiry, jak i hybrydy miały denerwująco rozwiniętą intuicję i były ot tak zdolne wyczuć, że coś jest nie tak. Wciąż pod wpływem swojej wizji, niekoniecznie była zdolna do tego, żeby grać i ich zbywać, poza tym wciąż zdradzała ją srebrzysta poświata oczu, które dopiero zaczynały wracać do swojego zwyczajnego, niebieskiego koloru.
Zapach alkoholu i dymu papierosowego drażnił jej już i tak wymęczone kaszlem gardło, ale postanowiła to ignorować. Nerwowo podrygiwała w rytm muzyki, rozglądając się dookoła. Zaledwie kilka miesięcy temu nie miała większego problemu z tym, żeby tańczyć w kłębach dymu, oczarowując wszystkich dookoła, a potem wybawiając jakiegoś niezwykle uroczego faceta, żeby później go wykorzystać do zaspokojenia pragnienia.
Wtedy jednak nie była pod wpływem tak wielkiego zdenerwowania. Zbawienna kąpiel zadziałała zupełnie odwrotnie i na samą myśl o wodzie, Isabeau robiło się niedobrze. Nie była nawet w stanie myśleć o tym, gdzie też mógł znajdować się zbiornik wodny w którym według wizji miała zakończyć życie – nadawał się zarówno ten w rezerwacie La Push, jak i w samym portowym mieście, Seattle. Ale nie w klubie nocnym, więc było to stosunkowo bezpieczne miejsce.
Wyłącz się, przestań się zadręczać i w końcu się zabaw, powiedziała sobie zdecydowanie, odrzucając dumnie włosy i rozglądając się dookoła. Przecież była doskonałą aktorką, poza tym wątpiła, żeby ktokolwiek zwracał uwagę na wyraz jej twarzy, kiedy miała na sobie tę czerwoną, obcisłą sukienkę, która idealnie podkreślała jej kobiecość. Poza tym srebrzysty poblask jej tęczówek z całą pewnością dodatkowo zachęcał śmiertelników, dodając jej tajemniczości. Głupie, ludzkie istoty zwykle jeszcze bardziej się w tym wypadku interesowały, zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie.
Wyjście z domu było pierwszym, co przyszło jej do głowy, kiedy już otrząsnęła się i upewniła, że atak paniki jej nie grozi. Ubrała się, uczesała, a potem bez słowa wyszła, decydując się jednak zabawić na mieście; potrzebowała jakiegoś przerywnika, namiastki normalności, a wyjście na miasto i prawdziwe polowanie jak najbardziej zaliczały się do tej kategorii... Przynajmniej w jej mniemaniu, bo świętobliwi Cullenowie pewnie natychmiast by ją powstrzymali, gdyby raczyła chociaż wspomnieć o tym, co na wieczór planuje. Nie rozumiała tego, bo przecież nie zamierzała nikogo zabijać, a jedynie wykorzystać, wynagradzając wcześniej odpowiednio, ale pal to licho – nigdy nie miała zrozumieć koncepcji polowania na zwierzęta, więc nawet nie próbowała się nad tym rozwodzić.
A teraz była w tym głośnym, hipnotyzującym miejscu i zamierzała się dobrze bawić. Poruszając się z typową dla siebie gracją, wymijała kolejnych bywalców tego miejsca, kierując się w stronę baru. Była świadoma, że kilka osób obejrzało się za nią, ale nawet nie zaszczyciła ich spojrzeniem. Uśmiechała się z rezerwą, może wręcz z niejaką pogardą, kiedy zaś dotarła do celu, lekko wspięła się na wysoki stołek przy kontuarze.
Oczarowany barman, spojrzał na nią szeroko rozszerzonymi oczami. Niestety, starszy facet po pięćdziesiątce zdecydowanie nie pasował do ideału mężczyzny, którego Isabeau uznałaby za odpowiedniego kandydata na ewentualnego dawcę, dlatego nie spojrzała na niego do chwili, w której pierwszy jej nie zagadał:
– Co dla ciebie, śliczna? – zapytał, tym samym zasługując sobie na jedno z jej najbardziej mrożących spojrzeń, które nie jednego przyprawiały o palpitacje serca.
– Nie przypominam sobie, żebym komukolwiek pozwoliła nazywać się w ten sposób – warknęła, spoglądając mu prosto w oczy. Ona jest poza moim zasięgiem, pomyślała w ten charakterystyczny, obezwładniający sposób, po czym zaszczepiła tę myśl w umyśle barmana, żeby przez całą swoją wizytę w tym miejscu nie musieć się nim przejmować.
Jego spojrzenie na moment stało się całkowicie puste, po chwili jednak wzdrygnął się spojrzał na nią przytomnie, ale w zdecydowanie bardziej cywilizowany sposób. Już przynajmniej nie miała wrażenia, że jest rozbierana wzrokiem.
– Przepraszam – mruknął, samemu chyba nie wiedząc, co się stało. Wyprostował się i nieco odsunął, w końcu przestając się bezkarnie patrzeć na jej piersi. – Nie wiem, co przyszło mi do głowy. Przepraszam, jeśli pani...
– Poproszę wodę z lodem – przerwała mu chłodno, nie zamierzając słuchać tych beznadziejnych tłumaczeń. – Na pański koszt, jak mniemam – dodała i chociaż tym razem nawet na mężczyznę nie wpłynęła, skinął głową i pośpiesznie się oddalił.
Isabeau uśmiechnęła się z satysfakcją. Uwielbiała prezenty, nawet takie drobne, poza tym nade wszystko uznawała jedynie właściwie traktowanie wobec kobiet. Dlatego zwykle długo nie pozwalała się gniewać na swojego brata, nawet kiedy ją denerwował – zwykle robił to z klasą i nigdy nie nadszarpnął jej godności, jak na złość.
Wsparła się łokciem na blacie kontuaru, po czym odwróciła się, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Gęsty papierosowy dym zaczynał ją drażnić, podobnie jak cała ta speluna – nie był to uroczysty bal, jak te do których przywykła jak... A zresztą nieważne. Tak czy inaczej, daleko temu miejscu było do standardów, które uznawała.
I może się pomyliła, jeśli liczyła, że znajdzie tutaj kogoś, kto będzie jej odpowiadał. Większość mężczyzn, których dostrzegła przy stolikach albo w okolicach toalety, było... odpychających. Nie potrafili nawet uszanować krzątających się pośpiesznie kelnerek i ze dwa musiała namieszać w głowie tym bardziej podpitym gościom, żeby zostawili nieszczęsne dziewczyny w spokoju. Doprawdy, takich facetów powinno się...
– Przepraszam? – Głęboki baryton wyrwał ją z zamyślenia sprawiając, że momentalnie się obejrzała. – Można się dosiąść? – zapytał i Isabeau machinalnie skinęła głową.
Powoli się obejrzała i poczuła przypływ satysfakcji – bogini jednak ma ją w swojej opiece. Młody chłopak, najwyżej dwudziestokilkuletni i całkiem przystojny, spoglądał na nią z zainteresowaniem i skrywaną satysfakcją. I najwyraźniej starał się nie okazywać, że pociąga go w fizyczny sposób, za co dostał od Beau wielkiego plusa. Zadbany, ciemnowłosy i zdecydowanie wyróżniający się na tle całego tego upitego towarzystwa.
Idealnie. Polowanie czas zacząć.
Przyglądał jej się dyskretnie – a przynajmniej taki miał zamiar – Isabeau jednak z premedytacją unikała jego spojrzenia. Przeczesywała włosy palcami, celowo po jego stronie, żeby pociągający, słodki zapach feromonów nieśmiertelnej przebił się przez mieszankę zapachów tego miejsca i dotarł do chłopaka. Kiedy usłyszała stłumiony jęk, była całkowicie pewna, że jak najbardziej osiągnęła cel.
Oszołomiła go i wiedziała, że nie będzie musiała nawet wykorzystywać mocy, żeby okręcić go sobie wokół palca. Nie musieli nawet rozmawiać! W końcu w pełni rozluźniła się po tym, co zobaczyła w wizji i całkowicie przerzuciła się na tryb polowania oraz uwodzenia. Z tego drugiego czerpała średnią przyjemność, bo i nie uznawała tego za coś zobowiązującego – chłopak jej się podobał, ale nie czuła pożądania czy zauroczenia, poza tym nigdy nie kochała się ze swoimi dawcami. Nawet ich nie całowała, a po prostu natychmiast oszałamiała, żeby się pożywić i zniknąć.
Odczekała chwilę, aż mężczyzna zamówi – również wodę, co bardzo ją zadowoliło, bo jego krew miała być czysta – po czym zsunęła się z krzesełka. Usłyszała, że gwałtownie nabrał powietrza do płuc, kiedy obcasy jej butów uderzyły o posadzkę.
Odwróciła się.
– Tak? – zapytała, wkładając w ten cichy szept tyle czaru i emocji na ile tylko było ją stać. Była świadoma, że wygląda oszałamiająco.
– Ja... – Był speszony. – Nic. Znaczy, chciałem zapytać... – wyjąkał i ledwo była w stanie powstrzymać się od śmiechu.
Spojrzała mu w oczy.
– Chodź – powiedziała jedynie, tak po prostu, nie wpływając na niego i nawet nie próbując mieszać mu w głowie.
Nie musiała. Mężczyzna był nią tak oczarowany, że momentalnie ruszył za nią, nawet nie czekając na zamówiony napój.
Wyszli przed budynek. Po dobrej godzinie spędzonej w dusznym, zadymionym pomieszczeniu, nocne powietrze było nade wszystko przyjemne i rześkie, chociaż resztki zapachu morza, które docierały aż tutaj, trochę Isabeau zdenerwowały. Szybko się otrząsnęła, nie zamierzając dać nic po sobie poznać i ruszyła wzdłuż cichej uliczki, nawet nie sprawdzając, czy jej ofiara za nią idzie.
Nie musiała. Słyszała ciche kroki, nieregularnie bicie serca oraz przyśpieszony oddech. To zabawne, jak bardzo naiwni potrafili być ludzie, ale tak już był urządzony ten świat. Poza tym dla nich było to lepiej, kiedy bowiem trafiali na kogoś takiego jak Isabeau, nie musieli obawiać się śmierci. To właśnie była przewaga pół-wampirów nad zwykłymi krwiopijcami, że wcale nie musieli przestawiać się na obrzydliwą namiastkę krwi, którą dysponowały zwierzęta, żeby nie musieć zabijać.
Zerknęła przez ramię, oglądając się na nieznajomego. Uśmiechała się uroczo i idący za nią mężczyzna zaraz odwzajemnił gest. Nagle też przyśpieszył, szybko się z nią zrównując, a chwilę później zsunął z ramion marynarkę i podał jej ją, żeby mogła się okryć.
– Chłodny wieczór – zauważył, chyba trochę zdziwiony, że w lutym poruszała się, mając na sobie jedynie skąpą, czerwoną sukienkę, która odkrywała jej ramiona.
Isabeau skinęła mu z uznaniem głową, po czym przyjęła okrycie. Materiał przesycony był słodkim zapachem krwi nieznajomego, ale wyczuła również jakąś ostrzejszą nutę. To połączenie bardzo jej się podobało.
Mężczyzna zawahał się, a potem zapytał:
– Będę bardzo wścibski, jeśli zapytam o twoje imię? – zapytał.
Na moment – czas zbyt krótki, żeby jego ludzkie oko to dostrzegło – zesztywniała, kiedy wspomnienia spróbowały przedrzeć się do jej podświadomości. Głos Drake'a rozbrzmiał w jej głowie, jakby nieśmiertelny stał przy niej, wspomnienie zaś było tak żywe, że na moment zapomniała, że pochodziło niemal sprzed czterech wieków.
Czy posłanniczka bogini uzna mnie za bezczelnego, jeśli zapytam, o piękna, o twoje imię? Dokładnie tak ją wtedy zapytał, czarujący i... dobry. Nie sądziła, że wszystko potoczy się w ten sposób, ale teraz nie było sensu do tego wracać.
Pokręciła głową.
– Mówią na mnie Beau – odparła nieco oschlej niż zamierzała, jej towarzysz jednak nie wyglądał na zbyt speszonego.
Nigdy nie podawała swojego pełnego imienia, bo to byłoby lekkomyślne. Co prawda nikt nie miał pojęcia, że przebywa w okolicy – nawet w Forks nie wiedziano, że zamieszkała pod dachem doktora Cullena – ale rozsądniej było zachować dyskrecję. Na wypadek, gdyby mężczyzna miał jakimś cudem ją zapamiętać.
Skręciła w pustą, odludną i zaśmieconą uliczkę, zwieńczoną ślepym zaułkiem. Poszedł za nią niczym owieczka na rzeź, jakkolwiek ironiczne było to porównanie.
Wtedy postanowiła zakończyć tę grę.
Stanęła twarzą do niego i się uśmiechnęła. Jego oczy rozszerzyły się i zobaczyła w nich swoje odbicie. Omal się nie roześmiała, uświadamiając sobie, jak on na nią patrzy. W jego oczach była niczym eteryczna, porażająca urodą zjawa. Blada skóra, te niezwykłe oczy, ciemne włosy... Zrobiłby dla niej wszystko, a ona nie zamierzała odwlekać go od tego zamiaru.
Wyciągnęła rękę. Zrobił krok do przodu, a potem bez wahania ją ujął i nim się obejrzała, znalazła się w jego ramionach. Więc jednak jest jak każdy inny facet, pomyślała nieco rozczarowana, kiedy przycisnął ją do ceglanej ściany pobliskiego budynku i spróbował pocałować. Odwróciła głowę, co przyjął z rozczarowaniem i spróbował ponownie.
– W tej chwili przestań – powiedziała chłodno, ale chociaż jej ton powinien go otrzeźwić, wpływ i hipnoza nie zadziałały. Jego dłonie powędrowały na jej biodra, a potem niżej... – Powiedziałam: przestań! – krzyknęła i wymierzyła mu siarczysty policzek, ledwo kontrolując siłę, żeby przypadkiem nie zrobić mu krzywdy.
Zachwiał się i odsunął, przyciskając dłoń do twarzy. Skóra na policzku pulsowała i zaraz nabiegła krwią, przypominając Isabeau, jak bardzo była głodna.
Odzyskała panowanie nad umysłem chłopaka i przemówiła łagodniejszych, obezwładniającym tonem:
– Podejdź bliżej, ale mnie nie dotykaj. I pod żadnym pozorem nie waż się ruszać.
Nie wahał się ani chwili, całkowicie jej posłuszny. Przybliżyła się do niego, po czym ujęła jego twarz w dłonie i lekko przechyliwszy jego głowę, wgryzła się w jego szyję niczym atakująca kobra. Słodka krew wypełniła jej usta, kiedy Isabeau zaczęła pić, dostarczając swojemu ciału tego, czego najbardziej potrzebowało żeby funkcjonować.
Chłopak – Chris, jak się dowiedziała, poznawszy jego myśli – jęknął, ale wcale nie z bólu, a rozkoszy. Dzięki nabytej przez wieki wprawie potrafiła wynagrodzić swoich dawców, czyniąc z oddawania jej krwi dziką rozkosz, której ona nie podzielała. Dla niej wystarczającą przyjemnością było to, że mogła się posilić – sam to wystarczyło, żeby poprawić jej humor.
Piła, dokładnie kontrolując czas i ilość krwi, którą przyjęła. Nie mogła pozwolić sobie na zbyt wiele, żeby przypadkiem chłopaka nie zabić albo nie doprowadzić do sytuacji, w której potrzebowałby pomocy medycznej. Ludzie już nie wierzyli w istnienie wampirów, przynajmniej większość, ale co powiedzieliby, gdyby do szpitala zgłosił się facet z raną po ugryzieniu na szyi i sporym ubytkiem krwi, która zniknęła bez śladu? Wolała nie ryzykować, że nagle w okolicy zaczęto by polowanie na nieśmiertelnych i to nie tylko ze względu na możliwą interwencję Volturi.
Wtedy stało się coś dziwnego. Chociaż czuła pragnienie, im dłużej piła, tym większy dyskomfort odczuwała. To nie tak, że coś złego było w krwi Chrisa; chodziło o nią samą, chociaż nie potrafiła tego sprecyzować. Uczucie było dziwne i kiedy lekko się poruszyła, miała wrażenie, że coś w niej obrzydliwie zachlupotało. Było trochę tak, jakby się przejadła, a jej ciało nie potrafiło właściwie spożytkować przyjętych płynów; zupełnie jakby nagle nie było w stanie ich wchłonąć, żeby wzmocnić każdą komórkę jej nieśmiertelnego ciała...
Wtedy zrobiło się jej niedobrze. W głowie jej zawirowało i poczuła, że wpływ, który miała nad Christopherem słabnie i całkowicie znika. Wyczuła zaskoczenie mężczyzny do którego dopiero zaczynało docierać, co się stało i zanim się obejrzała, została brutalnie odepchnięta. Potknęła się, a może to obcas jej szpilek się złamał i wylądowała na zamarzniętej ziemi, całkowicie oszołomiona. Znów poczuła szarpnięcie w żołądku i zanim się zorientowała, wymiotowała na prawo i lewo czerwoną mazią, którą naturalnie była krew; miała pojęcie, że wygląda to co najmniej przerażająco.
Wciąż wstrząsana spazmami i oszołomiona, dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jej dawca wpatruje się w nią okrągłymi ze zdumienia oczami, wstrząśnięty.
– Jesteś... Jesteś... – mamrotał niczym w transie. Spróbowała znów wpłynąć na jego umysł, ale uświadomiła sobie, że nie jest w stanie. To odkrycie całkowicie nią wstrząsnęło i nagle poczuła się tak, jakby oberwała czymś ciężkim w głowę. – Dobry Boże...
Wychwyciła w jego głowie cień jakiejś myśli, ale zanim zdążyła się nad tym zastanowić, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Może pomyliła się myśląc, że ludzie dawno przestali wierzyć w wampiry – nawet jeśli tak było, wciąż wiedzieli o nich dość długo, żeby przy spotkaniu z nimi zareagować zupełnie automatycznie. Nim się obejrzała, całkowicie spanikowany Christopher rzucił się po coś, co zagracało uliczkę w której się znajdowali.
Isabeau spróbowała wziąć się w garść i się podnieść, ale wciąż zbytnio się trzęsła, poza tym znowu zrobiło jej się niedobrze. Tym razem zapanowała nad wymiotami, kiedy zaś uniosła głowę...
Christopher zamierzył się za nią czymś, co wyglądało na długi, ostro zakończony kawałek drewna – prawdopodobnie noga od krzesła albo innego grata, to zresztą nie było istotne. Najważniejsze, że kawałek ten mógł spełnić rolę używanych niegdyś osinowych kołków, które prawdziwym wampirom nie mogły zrobić krzywdy, ale jej jak najbardziej.
W porównaniu z nieśmiertelnym, ta marna ludzka istota poruszała się niczym mucha w smole, ale teraz z Isabeau działo się coś dziwnego i wszystko rozmazywało jej się przed oczami, dlatego nie zdołała w pełni uniknąć ciosu. Udało jej się co prawda zerwać się na równe nogi i uskoczyć, ale ostro zakończony kawałek drewna zdążył zranić ją w ramię; poczuła ból i zapach krwi, ale była zbyt zdezorientowana i coraz bardziej zła, żeby zwrócić na to uwagę.
Odwróciła się akurat w momencie, w którym mężczyzna ponowił atak, tym razem jednak nie dała mu nawet okazji unieść broni. Celnym kopnięciem wytrąciła mu kołek z rąk, po czym uderzyła go w brzuch i uciekła, zanim zdążyłby się otrząsnąć.
W tym momencie chciała być jak najdalej od tego miejsca.

Wciąż trzęsła się i wirowało jej w głowie, kiedy w końcu wspięła się na parapet okna swojego pokoju. Wykrzesała z siebie dość siły, żeby telepatycznie otworzyć okno, po czym ciężko zwaliła się na dywan i znieruchomiała. Wciąż było jej niedobrze, chociaż nie mogła pozwolić sobie na to, żeby zwymiotować – wtedy jak nic zaczęłyby się pytania, sugestie i ta nieznośna troska do której nie była przyzwyczajona; nie potrafiła mieć rodziny.
Wdech, wydech, wdech...
Musiała się uspokoić. Ale łatwiej było powiedzieć, a zdecydowanie trudniej zrobić, skoro omal nie zginęła z rąk... człowieka! I jeszcze ją zranił. Cholera, całkowicie zapomniała o rozcięciu na ramieniu, kiedy jednak na nie spojrzała, uświadomiła sobie, że w którymś momencie musiała je nieświadomie uleczyć, bo skóra była gładka i nienaruszona.
Dobrze, przynajmniej tyle dobrego, że nikogo nie ściągnie zapach krwi. Ale, na litość bogini, co takiego się stało? Dlaczego tak zareagowała i nagle straciła kontrolę nad mocami, skoro wprawiała się w wykorzystywaniu swoich zdolności niemal czterysta lat?!
Tacy jak ona nie chorowali... zazwyczaj. Czasami zdarzały się przypadki, że nieśmiertelny wariował i zaczynał polować na każdą żywą istotę, nawet się nad tym nie zastanawiając. Odczuwał nieustający głód krwi i wtedy nic nie było w stanie go powstrzymać. Najczęściej po kilku dniach napad sam przechodził albo – w skrajnych przypadkach – delikwenta zabijano, bo nie do końca wiedziano, jak ten dziwny stan leczyć albo skąd w ogóle się bierze.
Ale to, czego doświadczała Isabeau, zdecydowanie nie pasowało do tej choroby. Nie czuła pragnienia – wręcz przeciwnie, bo nagle na samą myśl o krwi zaczynało ją mdlić. Co jak co, ale to z pewnością nie było normalne.
Powoli usiadła, bo nieco odzyskała siły. Splotła dłonie na brzuchu i upewniwszy się, że nikt nie wychwyci jej myśli, znów skupiła się na swoim stanie. Co miała o tym wszystkim myśleć? Od kilku dni była zmęczona, ale sądziła, że to stres. No i teraz dodatkowo wizja wytrąciła ją z równowagi, ale żeby zaraz wywołać mdłości?
Mdłości...
Być może to efekt tego, że wciąż nie do końca opadły emocje po ciąży Renesmee, ale odpowiedź na pytanie pojawiła się sama. Zesztywniała cała, kiedy przed oczami stanął jej obraz tego, co stało się przed tygodniami – jej poświęcenia, kiedy ona i Drake...
Nie..., pomyślała zbyt otępiała, żeby było stać ją na cokolwiek innego. Nie, nie nie, nie, nie, nie...
A potem zaczęła liczyć i...
Tak.
Sama nie była pewna, kiedy stanęła na równe nogi – w jednej chwili siedziała, a w następnej krążyła już po sypialni, trzęsąc się na całym ciele. Jak mogła o tym nie pomyśleć? Jak mogła wcześniej się nie zorientować, że...?
Położyła dłonie na płaskim brzuchu.
Jak...?
A potem do niej dotarło i nagle eksplodowała, dając upust wszystkim swoim emocjom, łącznie z tymi, które odczuwała, kiedy w wizji zobaczyła, jak tonie i omal nie zginęła w wannie. Przypominało to dziki amok; nagle zapragnęła czymkolwiek cisnąć, w coś uderzyć – cokolwiek, byleby poczuć się chociaż odrobinę lepiej.
– Nie... – powtórzyła i nagle uświadomiła sobie, że wypowiedziała to słowa na głos. – Nie. Po prostu nie! – zawołała, już nie dbając o to, czy ktokolwiek usłyszy. – Ty idiotko! – jęknęła, zaczynając wyzywać samą siebie.
I uderzyła nieosłoniętymi pięściami w wiszące na ścianie lustro. Szkło rozprysło się, kalecząc jej dłonie; krew popłynęła szerokim strumieniem i Isabeau poczuła, że teraz już nie tylko jest jej słabo, ale że zaraz odpłynie.
Usłyszała jeszcze, że ktoś wpadł do pokoju; czyjeś ramiona owinęły się wokół niej, a potem zapadła się w ciemność.

2 komentarze:

  1. Super się zaczyna .
    myślę ze ona jest w ciąży . chyba. czekam na nn. ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyżby nasza beau była w ciąży :)
    Robi się ciekawie hehe

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa