14 sierpnia 2022

Sto osiemdziesiąt jeden

Beatrycze

Sage milczał, ale to było jej na rękę. Wpatrywała się w przemykający za oknem krajobraz, sporadycznie zerkając na swojego towarzysza. Wydawał się spokojny, a przynajmniej takie odniosłaby wrażenie, gdyby nie pewność, że nie bez powodu unikał rozmowy. I bez pytana wiedziała, że coś było nie tak. Czuła to już od dłuższego czasu, zaś sposób, w jaki Sage na wszystkie  możliwe sposoby zbywał ją i Lawrence'a, gdy zaczynali pytać, mówił sam za siebie.

W tamtej chwili zwróciła uwagę przede wszystkim na sposób, w jaki obserwował drogę. Nigdy nie prowadziła samochodu, ale mogła się założyć, że żaden wampir nie potrzebował aż takiego skupienia. Nie, skoro miał do dyspozycji wyostrzone zmysły, nadnaturalny refleks oraz możliwość analizowania zdecydowanie zbyt wielu kwestii jednocześnie. To ostatnie ją samą regularnie wytrącało z równowagi, ale była pewna, że ktoś tak doświadczony jak Sage nie miał z tym najmniejszego problemu.

Dlaczego ze mną nie porozmawiasz?

Nerwowo przygryzła dolną wargę. Teraz mogła sobie na to pozwolić, już nie obawiając się, że przypadkiem upuści sobie krwi. Wciąż rzucając Sage'owi nerwowe spojrzenia, bezskutecznie próbowała uciec przed drugą z kwestii, której zdecydowanie nie chciała roztrząsać – od Leany i tego jak prawie…

Nie.

Tyle że wyrzucenie z pamięci momentu, w którym omal nie rzuciła się siostrze do gardła, wcale nie było takie proste.

– Beatrycze.

Wzdrygnęła się. W roztargnieniu spojrzała na swojego towarzysza, odkrywając, że ten obserwował ją z niemniejszym zainteresowaniem. Kiedy zerknęła na drogę, przekonała się, że Sage zatrzymał samochód na skrzyżowaniu. Czerwone światło jasno zasygnalizowało, dlaczego mógł sobie na to pozwolić.

– Nic mi nie jest – wyrzuciła z siebie na wydechu. To było kłamstwo i sama doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

– Oczywiście. – Sage nawet nie próbował ukrywać sarkazmu. – Miotający się na prawo i lewo wampir to absolutnie normalny widok.

– Wcale się nie miotam – wymamrotała, próbując nad sobą zapanować.

Wsunęła dłonie między uda, chcąc powstrzymać zbyt nerwowe ruchy. Z ulgą przyjęła to, że w tym samym momencie samochód ruszył, zmuszając Sage'a do choć częściowej koncentracji na drodze. Już na nią nie patrzył, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.

– Nie zamierzam naciskać. Ale weź pod uwagę to, że tu jestem, jeśli byś tego potrzebowała.

Skinęła głową, nie zastanawiając się nad tym, czy był w stanie to zauważyć. Choć coś w jego słowach sprawiło, że w okolicach niebijącego serca poczuła ciepło, jednocześnie zapragnęła parsknąć w pozbawiony wesołości sposób.

– Ja też. Tak tylko mówię – zaryzykowała, próbując zabrzmieć tak łagodnie, jak tylko byłoby to możliwe. Nie chciała się kłócić, zwłaszcza że wciąż była mu wdzięczna. Jemu u Alice, która jak zawsze okazała się niezawodna. – Sage, ja naprawdę…

– Jesteś jeszcze młoda. Uwierz mi, że takie rzeczy zdarzają nam się cały czas – uciął, jak gdyby nigdy nic wchodząc jej w słowo.

Chciała zaprotestować, ale ostatecznie się na to nie zdobyła. Spuściła wzrok na swoje zaciśnięte w pięści dłonie. Chcąc nie chcąc poluzowała uścisk, nie chcąc sprawdzać, na ile mogła sobie pozwolić.

Dobrze wiedziała, że Sage z premedytacją zmieniał temat. Oczywiście, że tak, tym bardziej że próbowała nakłonić go do zwierzeń przy każdej możliwej okazji. Z uporem tego unikał i choć mogła to zrozumieć, nic nie mogła poradzić na to, że się martwiła. Mimo że w świetle ostatnich wydarzeń jego milczenie wydawało się najmniej istotne, nie potrafiła przejść wobec niego obojętnie.

Nie odezwali się przez resztę drogi, ale coś zmieniło się w panującej w aucie atmosferze. Beatrycze zaklęła w duchu, coraz bardziej zaniepokojona. Nie o to jej chodziło. Co więcej perspektywa trwania sam na sam ze swoimi myślami zdecydowanie nie była jej na rękę. Niemal rozpaczliwie zaczęła szukać w głowie jakiegokolwiek neutralnego tematu, ale pustka w głowie skutecznie ją przed tym powstrzymała. O czym miała z nim pomówić? O głodzie? O Leanie? Żadna z tych opcji nie brzmiała dobrze.

No i ta kobieta, którą minęła na schodach…

W pośpiechu odrzuciła od siebie spojrzenie, którym tamta ją obdarowała. To najpewniej nic nie znaczyło, a ona niepotrzebnie wyolbrzymiała sytuację. Zwłaszcza przez wywołany szokiem mętlik w głowie mogła się tego spodziewać, ale…

– L. jest w domu – doszedł ją spokojny głos Sage’a.

Aż się wzdrygnęła. Kiedy w roztargnieniu spojrzała to na niego, to znów na ulicę na zewnątrz, przekonała się, że samochód zatrzymał się na podjeździe. Nawet nie zauważyła, w którym momencie w ogóle dotarli na miejsce.

– Och… – Na więcej nie było ją stać. Potrząsnęła głowa, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku. – Dziękuję. Sage…

– Nie ma sprawy. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – przypomniał, siląc się na blady uśmiech. Nie objął jego oczu, ale też nie wyglądał na sztuczny. Gdyby miała oceniać, powiedziałaby raczej, że wampir sprawiał wrażenie… wyjątkowo zmęczonego. Jakkolwiek powinna to rozumieć. – Nie zadręczaj się bardziej niż powinnaś. Zwłaszcza rzeczami, na które nie masz wpływu.

– Ale… – zaczęła i zaraz urwała. Chcąc nie chcąc skinęła głową, by niepotrzebnie nie prowokować kolejnego niezręcznego milczenia. – Dziękuję – powtórzyła, szykując się do wyjścia. W ostatniej chwili zawahała się i jednak spojrzała wprost w rubinowe tęczówki swojego towarzysza. – Na pewno nie chcesz wejść? Nie będę o nic pytać.

Uśmiechnął się, ale i tak zaprzeczył.

– Za jakiś czas. Jak tylko poukładam sobie to i owo – zapewnił. Z jakiegoś powodu zabrzmiało to bardziej jak wymówka, którą próbował uraczyć przede wszystkim samego siebie. – Gdyby coś się działo, masz mój numer. Miłego wieczoru, Beatrycze – dodał i choć jego głos brzmiał uprzejmie, zrozumiała, że rozmowa ostatecznie dobiegła końca.

Jakaś jej cząstka rozluźniła się, kiedy znalazła się na zewnątrz. Z powątpiewaniem spojrzała na Sage’a, bezskutecznie próbując udawać, że wcale o niego nie martwiła. Kłamie jak z nut, odezwał się cichy głosik w jej głowie. Mimo wszystko zmusiła się, by pomachać mu na pożegnanie, zupełnie jakby w istocie nie działo się nic wartego uwagi. Och, w końcu nie miała powodów do niepokoju, prawda?

Czasami naprawdę nie rozumiała facetów.

Ze świstem wypuściła powietrze. Ręce wciąż jej drżały, bynajmniej nie za sprawą chłodu powietrza. Temperatura już nie miała żadnego znaczenia, zwłaszcza gdy dysponowało się ciałem funkcjonującym tak, jakby właśnie wyjęto je z chłodni. Sęk w tym, że chłód wcale nie okazał się kojący i nie zmieniał najważniejszego: tego, że w głowie miała mętlik, a nadmiar emocji…

Potrzebowała choćby chwilowego ukojenia.

Potrzebowała L.

Niewiele myśląc, odwróciła się na pięcie. Raz po raz upominając się, że nie powinna pozwolić sobie na zbyt szybkie poruszanie, dopadła do drzwi. Nie zdziwiło ją to, że były otwarte; tych, którzy faktycznie mogliby im zagrażać i tak nie powstrzymałby nawet najlepszy zamek. Ludzie z kolei instynktownie unikali wampirów, nawet jeśli w pełni nie zdawali sobie sprawy z ich istnienia.

– To był Sage? – usłyszała, ledwo przekroczyła próg. Lawrence zmaterializował się przed nią tak nagle, że aż się wzdrygnęła – i to tylko po to, by przy pierwszej możliwej okazji wpaść mu prosto w ramiona. – Hej, okej… Co się stało?

Wtedy nabrała pewności, że Alice się z nim nie kontaktowała. Oczywiście, że nie… Inaczej już dawno czatowałby pod mieszkaniem, pomyślała z przekąsem. Zakodowała sobie, by przy najbliżej okazji dziewczynie podziękować. Jakkolwiek dziwnie nie zachowywałby się Sage, wolała jego spokojne podejście niż dużo bardziej żywiołowego Lawrence’a. Już po sposobie, w jaki przygarnął ją do siebie poznała, że wyglądała wystarczająco wątpliwie, by go zaniepokoić.

Potrząsnęła głową, wciąż niepewna jak odpowiedzieć na jego pytanie. Straciła kontrolę, to wszystko. Tylko na chwilę, zresztą pozostała na tyle trzeźwa, by wyjść z domu, zanim sprawy zaszłyby za daleko. Wiedziała, że Sage najpewniej miał rację i powinna przywyknąć do podobnych możliwości. Wampiry mierzyły się z pragnieniem cały czas, ale…

– Zgaduję, że poszło ci marnie. I to nie tylko dlatego, że nie ma z tobą Leany.

Poderwała głowę. Spojrzała wprost w oczy męża, przez chwilę niepewna, czy jednak chciała się do niego przytulić, czy może jednak zdzielić go po głowie.

– Prawie się pokłóciłyśmy – przyznała, decydując się na szczerość. No, do pewnego stopnia na pewno. – Czemu to brzmi tak, jakbyś się tego spodziewał? – dodała, nie mogąc się powstrzymać.

– Hm… Bo to twoja siostra?

Wyprostowała się, by móc na niego spojrzeć. Zmierzyła Lawrence’a wzrokiem, próbując zignorować wrażenie, że jego spojrzenie miało w sobie coś pobłażliwego.

– A co to niby miało…? – zaczęła, jednak nie dał jej szansy na to, żeby dokończyć.

– Mniej więcej tyle, co właśnie powiedziałem. Carlisle też ci sugerował, gdzie będziesz bezpieczniejsza – zauważył, a ona aż się zapowietrzyła.

– To nie to samo – obruszyła się. „Oczywiście” – zdawało się sugerować jego spojrzenie, ale również je zdecydowała się zignorować. – Mam na myśli… – Odetchnęła. Zwiesiła ramiona, przez moment czując się tak, jakby natrafiła na jakąś niewidzialną ścianę. – W porządku, mówiłeś mi już, że jestem nadopiekuńcza. Wiem o tym, ale…

– Na ciebie działało jakiekolwiek „ale”?

Zacisnęła usta. Wiedziała, że trafił w sedno, choć nie zamierzała tego przyznawać. Rozumiała to już od chwili, w której Leana uniosła się, gotowa choćby kłótnią wymóc możliwość pozostania w mieszkaniu Ulricha. Beatrycze z łatwością mogła sobie wyobrazić, co nią kierowało, zwłaszcza że nie tak dawno temu sama zachowywała się podobnie. Co prawda właśnie ten upór sprawił, że ostatecznie jej ludzkie życie uległo końca, ale tak było lepiej. Nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby żałować.

Jesteśmy podobne. Może nawet bardziej niż mi się wydawało, pomyślała i coś w tej świadomości sprawiło, że jednak poczuła się lepiej. Jakie tak naprawdę miała szanse na normalność, o Leanie nie wspominając? Ktoś, kto cudem wrócił zza grobu, umykając samej Ciemności, zabrnął zbyt daleko, a skoro tak…

Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której poczuła nacisk dłoni na ramionach. Zadrżała, czując oddech na karku. Bezwiednie odchyliła głowę, bynajmniej nie obawiając się tego, że Lawrence spróbuje ją ukąsić. Nie, skoro pod tym względem nie miała mu niczego do zaoferowania, co jednak nie przeszkodziło mu w muśnięciem wargami jej szyi. Nie zaprotestowała, w końcu czując jak uchodzi z niej całe napięcie.

– L… – westchnęła.

Jeśli to miał być jego sposób na uspokojenie jej… Tyle że nie mogła odmówić mu skuteczności. Dopiero czując przesuwające się po ciele dłonie i wargi uświadomiła sobie to, jak bardzo była spięta. Co więcej, wtedy nabrała pewności, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie powiedziała mu wszystkiego. Z jakiegoś powodu nie drążył – i była mu za to wdzięczna.

Czuła, jak raz po raz przeczesuje palcami jej włosy. Lubiła, kiedy to robił. Uśmiechając się, powoli odwróciła się, chcąc stanąć z nim twarzą w twarz. Natychmiast poczuła muśnięcie palców na policzkach, kiedy ujął jej twarz w obie dłonie, ostrożnie unosząc na tyle, by móc ją pocałować.

– To nie jest uczciwe – wymamrotała, ale tym jedynie sprowokowała go do parsknięcia. Ani trochę nie brzmiał, jakby było mu przykro.

– Naprawdę? – rzucił z nikłym uśmiechem. – Przepraszam bardzo.

Wywróciła oczami. Bezceremonialnie zarzuciła mu ramiona na szyję, chcąc znaleźć się bliżej. Leana, kobieta na schodach, Sage… Wszystko to zeszło gdzieś na dalszy plan, ale tym razem Beatrycze nie miała nic przeciwko rozproszeniu. Wyjątkowo to, z jaką łatwością potrafiła zmienić obiekt zainteresowania, było jej na rękę.

Nie musiała dodawać niczego więcej. Lawrence przygarnął ją do siebie, z lekkością porywając na ręce. Instynktownie wzmogła uścisk wokół jego szyi, choć nie wyobrażała sobie, że mógłby ją puścić. Trzymał ją z taką lekkością, jakby nic nie ważyła, tuląc do siebie w zdecydowany, wręcz zaborczy sposób.

Bez słowa wtuliła się w jego tors. Ogarnął ją spokój – tylko na chwilę, ale i tak była za niego wdzięczna. Co więcej, nagle poczuła się zmęczona, choć to wydawało się nienaturalne. Już nie powinna odczuwać znużenia, a jednak…

A potem raz jeszcze pomyślała o Leanie, o śmierci Gai, i dotarło do niej, że jak najbardziej miała do tego prawo.

– Jest… coś takiego… – westchnęła, spod przymkniętych powiek spoglądając na Lawrence’a. W tamtej chwili miała wrażenie, że jego rubinowe tęczówki wręcz lśnią. – Prawie zrobiłam coś, czego nie powinnam.

– Zorientowałem się, kiedy Sage cię przywiózł – odparł takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

Z wrażenia aż się wyprostowała. Spojrzała na niego rozszerzonymi oczami, nie kryjąc zaskoczenia. Może jednak znał ją aż za dobrze.

– Był taki moment, kiedy prawie… – Uciekła wzrokiem gdzieś w bok. – Przestraszyłam Leanę. Patrzyła na mnie tak dziwnie…

– Ale nie rzuciłaś jej się do gardła?

Wzdrygnęła się na te słowa. Kiedy mówił o tym tak bezpośrednio, scenariusz wydawał się o wiele bardziej prawdopodobny.

– Oczywiście, że nie – obruszyła się. – Sage już mi powiedział, że mam się nie przejmować, ale sam słyszysz jak to brzmi. To moja siostra – dodała, choć pozostawał jedną z ostatnich osób, którym w ogóle musiała to tłumaczyć. – Gdybym nie wyszła w porę…

– Ale wyszłaś. Tylko to się w tej chwili liczy – odparł zaskakująco łagodnie. – A przynajmniej zakładam, że dokładnie to byś powiedziała, gdyby chodziło o mnie.

O bogini…

Wiedziała, że miał rację. Nie potrafiła zliczyć jak wiele razy dawała mu do zrozumienia, że wcale się go nie boi; że ufa mu na tyle, by nie brać pod uwagę niebezpieczeństwa. Gdy jeszcze była człowiekiem, igrała z ogniem na wszystkie możliwe sposoby. Nawet nie brała pod uwagę, że L. mógłby popełnić błąd, choć on sam wydawał się podchodzić do sprawy zupełnie inaczej.

Jęknęła w duchu, nagle sfrustrowana. Szlag, wszystko wydawało się prostsze, póki to ona znajdowała się po tej wrażliwej stronie. Nie chciała ograniczać Leany, ale nie potrafiła pozostać obojętna. Nie na to, co się stało. Nie, skoro mogła…

– Radości – usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z letargu.

Odetchnęła, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Wciąż trwała w jego ramionach, pozwalając, żeby trzymał ją na rękach. To wydawało się naturalne, tak jak i wzajemna bliskość albo sposób, w jaki dotykał jej włosów. Chciała się temu poddać, zupełnie jak wcześniej, zupełnie jakby kilka pieszczot wystarczyło, żeby uczynić wszystko prostszym. Do pewnego stopnia na pewno tak było, chociaż za wszelką cenę nie chciała się do tego przyznać.

– Nie wiem, co robić – przyznała w końcu. – Swoją drogą, jeśli właśnie próbujesz na mnie wpłynąć…

– To co?

Riposta umknęła jej, zanim w ogóle zdążyła ją przemyśleć. Gdy do tego wszystkiego znów poczuła jego usta na wargach, całkiem przestałą zastanawiać się nad tym, co miała powiedzieć. Tym, czy faktycznie mieszał jej w głowie, tym bardziej.

Nie zaprotestowała, kiedy się przemieścił. Ledwo zarejestrowała moment, w którym jego ramiona zniknęły, a pod plecami poczuła miękkość materaca. Leżała na łóżku, dysząc ciężko, mimo że powietrze było jej całkowicie zbędne do normalnego funkcjonowania. Nie była w stanie się ruszyć i to nie tylko dlatego, że Lawrence znalazł się tuż nad nią. Czuła ciężar jego ciała, ale ten wydawał się właściwy. Wszystko we wzajemnej bliskości takie było.

Spróbowała się podnieść, ale jeden rzut oka na jego twarz wystarczył, żeby się przed tym powstrzymała. Z cichym westchnieniem wyciągnęła dłoń ku jego twarzy, jakby od niechcenia przesuwając palcami po chłodnym policzku. Choć znała ją tak dobrze, nie pierwszy raz czuła się tak, jakby uczyła się jej od nowa – tak dla pewności, by nigdy więcej nie zapomnieć.

– Coś wymyślę. Jeszcze nie wiem jak, ale sama zobaczysz – oznajmił, nie odrywając od niej wzroku. – O Leanę tez nie musisz się martwić. Jeśli jest choć w połowie uparta jak ty, poradzi sobie.

– Ale…

Potrząsnął głową.

– Zamiast na nią naciskać, pogadaj z panem łowcą. Skoro wziął ją do siebie, niech się postara.

– To człowiek, na litość bogini – przypomniała, wycofując rękę. Przynajmniej próbowała, bo w odpowiedzi chwycił ją za nadgarstek. Westchnęła, ale nie próbowała się wyrywać. – Leana pewnie mu powie, ale i tak…

– Mogę sam z nim porozmawiać. Jeśli faktycznie mu zależy, nie będzie robił problemów – zapewnił niemal pogodnym tonem.

Beatrycze podejrzliwie zmrużyła oczy. Coś w spojrzeniu Lawrence’a aż nazbyt wyraźnie dało jej do zrozumienia, że mówił poważnie. Mogła się tego spodziewać, zwłaszcza że nigdy nie składał obietnic bez pokrycia, ale i tak naszły ją wątpliwości.

– Dlaczego to zabrzmiało jak groźba? – rzuciła z powątpiewaniem.

Przez twarz wampira przemknął cień.

– Ja? Groźba? – Odsunął się nieznacznie, ale wciąż nie puszczał jej ręki. – Skądże znowu. Raczej poważna rozmowa.

– Jesteś niemożliwy.

Odpowiedział jej melodyjnym śmiechem. Rozluźniła się, przez chwilę napawając tym dźwiękiem i lekkością z jaką mu przyszedł. Pomyślała, że może nie powinna – nie ze świadomością, że kolejny raz wisiało nad nimi niebezpieczeństwo – ale…

Nie chciała się bać. Nie znowu i nie z poczuciem, że cokolwiek mogło pójść źle. Nawet jeśli mierzyli się z czymś, przez co sama Selene rozkładała ręce, trwanie w strachu nie prowadziło do niczego dobrego. O tym również zdążyła się już przekonać.

Dzień nad nie zbawi, zadecydowała, nie dając sobie czasu na wątpliwości.

Jakby w odpowiedzi na jej myśli, Lawrence ponownie nachylił się w jej stronę. Nie musiał mówić niczego więcej, a i ona nie próbowała już rozwodzić się nad sensownością jego słów. Pragnęła zaufać Leanie, niezależnie od wszystkiego – nawet jeśli to oznaczało powierzenie jej bezpieczeństwa człowiekowi. Chciała wierzyć, że to wystarczy, a Ulrich zdoła ją ochronić. Zresztą prawda była taka, że jeśli w grę wchodziło fatum, gniew Ophelii albo coś równie abstrakcyjnego, wszyscy pozostawali równie bezbronni. Pozostawało jej mieć nadzieję, że jedynym celem w tym wypadku pozostawało między tu a teraz. Jakkolwiek okrutnie to brzmiało, tak byłoby najlepiej, tym bardziej jeśli wiedzieli, czego się spodziewać.

Poza tym, upomniała się w myślach, śmierć Leany była inna. Nigdy nie pozwolimy na to, żeby się powtórzyła.

Zacisnęła powieki z całą mocą, zupełnie jakby w ten sposób mogła sprawić, by obietnica stała się wiążąca. Może gdyby odpowiednio się postarała, w istocie by do tego doszło. Jeśli odpowiednio żarliwie by się o to modliła…

W chwili, w której znów poczuła na ciele pocałunki Lawrence’a, odpuściła. Choć wciąż pełna wątpliwości, w końcu pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku.

I choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna, udało jej się sprawić, by w jej głowie w końcu zapanował spokój.









After We Fall
stories by Nessa