Był późny wieczór, kiedy
znaleźli się w Virginii. Od początku jasnym stało się, że będą musieli poruszać
się nocą – Edward i Bella nie mogli pozwolić sobie na dłuższe przebywanie w
promieniach słońca. Jako że ten ze stanów zaliczał się do miejsc, gdzie łatwiej
było o upał niż pochmurne niebo, wybór pozostawał oczywisty.
Jocelyne wciąż
nie dowierzała temu, co robiła. Poczuła się niemalże jak wtedy, gdy pod wpływem
impulsu podążyła za Lawrence’em aż na lotnisko, by pozwolić wampirowi wywieźć
się do Londynu. Wciąż nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy to była
najlepszy z możliwych do podjęcia kroków, ale to nie miało znaczenia. Chciała
tego czy nie, nie mogła ukryć, że kiedy zadecydowała o wyjeździe, poczuła
przede wszystkim spokój. Jakby to, co właśnie próbowała zrobić, jednocześnie
stanowiło najlepsze możliwe wyjście.
Czuła ulgę.
Zupełnie jakby po długiej ucieczce w końcu zdecydowała się zatrzymać i
odpocząć. To było przyjemne, choć zarazem przerażające doświadczenie.
Rozejrzała
się po zatłoczonym mimo późnej pory lotnisku. Poczuła muśniecie chłodnych
placów na dłoni i instynktownie ujęła rękę Belli. Wysiliła się na blady uśmiech,
wciąż wdzięczna, że ona i Edward zdecydowali się jej towarzyszyć. Po dłuższych rozważaniach
uznali, że tak będzie najlepiej, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co działo się w
ostatnim czasie. Mama miała zbyt wiele rzeczy na głowie – może nawet więcej niż
po ostatniej rozmowie, skoro w międzyczasie wrócili z tatą do domu, by
lakonicznie poinformować, że sprawy się skomplikowały. Cokolwiek się stało,
miało jakiś związek z Beau i Rufusem, ale ostatecznie Joce zdecydowała się nie
zadawać pytań.
Ryan nie
był zachwycony, kiedy poinformowali go, że zostaje, ale to też wydawało się
właściwe. Co prawda Jocelyne zrobiłaby wiele, byleby mieć go u swojego boku,
ale nawet musiała przyznać, że zabranie ze sobą niestabilnej hybrydy nie
brzmiało na najlepszy pomysł. Miała tylko nadzieję, że nie zamierzał boczyć się
na nią z tego powodu, zwłaszcza że na odchodne wkręciła go w opiekę nad Allegrą.
Gdyby wzrok zabijał, pewnie byłaby martwa, no ale komu innemu miała powietrzyć
opiekę nad niesfornym kociakiem?
– Wszystko
w porządku? – doszedł ją szept Belli, więc po prostu skinęła głową.
– Jasne. Gdzie
Edward? – zapytała. Dla pewności wolała mówić na dziadka po imieniu, nie chcąc
ryzykować, że przypadkiem zwrócą na siebie czyjąś uwagę.
Wampirzyca
skinęła głową w głąb lotniska.
– Poszedł załatwić
samochód. Tak będzie najszybciej. Ten adres, który nam dałaś… Cóż, czekają nas
dobre trzy godziny jazdy.
Skinęła
głową. Nerwowo przygryzła dolną wargę, nie pierwszy raz wahając się nad tym,
czy postępowała słusznie. Pewnie tak było – w końcu obiecała coś tej kobiecie.
To, że zaraz po tym dusza odeszła, nie miało żadnego znaczenia. Złamanie
obietnicy, na dodatek złożonej przemiłej starszej pani, nie wydawało się
właściwe.
Z drugiej
strony, wciąż nie była gotowa na czekającą ją rozmowę. Nie była dobra w
rozwiazywaniu takich sytuacji. Przypomniała sobie swoje nieudolne próby wyjaśnienia
Lawrence’owi tego, o co prosiła Beatrycze. Teraz to wspomnienie wydawało się
odległe, niczym majak w gorączce, którym poniekąd było, ale wciąż… Zresztą odpowiadanie
na pytania istoty nieśmiertelnej wciąż było prostsze, niż gdy chodziło niczego
nieświadomych ludzi.
W co ja
się wpakowałam…?
Ale teraz
nie było już odwrotu. Zresztą wciąż miała dobre trzy godziny, by spróbować
przygotować potencjalnie sensowny scenariusz.
– Czy…? –
Zawahała się. Nerwowo spojrzała na wciąż stojącą u jej boku Bellę. – Czy to, o
co poprosiłam, jest jakkolwiek głupie?
– Ani
trochę. – Wampirzyca nawet się nie zawahała. W uspokajającym geście mocniej
ścisnęła dłoń wnuczki. – Jesteśmy tu z tobą. Tam też będziemy, więc…
–
Przepraszam, że wyskoczyłam z tym tak nagle.
To nie była
codzienna prośba. Nie sądziła, by kiedykolwiek miała tak zabrzmieć. Podróż na
drugi koniec kraju tylko dlatego, że dostało niecodzienne życzenie od ducha,
nigdy nie miała stać się czymś normalnym.
A może
tak. Może to właśnie to, do czego powinnam się przyzwyczaić.
– Nie masz
za co przepraszać – wtrącił się nowy głos. Jocelyne zamrugała i poderwała
głowę, by spojrzeć na spokojnie zmierzającego w ich stronę Edwarda. – Wszystko
gotowe – oznajmił, unosząc dłoń, by pokazać jej i Belli kluczyki do świeżo
wynajętego auta. – Wyjście na parking powinno być tam. Gotowe? Chyba że czegoś
potrzebujesz? – dodał, zwracając się przede wszystkim do Joce.
Potrząsnęła
głową. Było zbyt późno, by myślała o jedzeniu, zresztą wątpiła, żeby zdołała
cokolwiek przełknąć. Już wystarczająco przerażająca wydawała się perspektywa
kolejnych trzech godzin w samochodzie, gdzie nie miałaby innego wyboru, jak raz
jeszcze rozważyć wszystkie możliwe scenariusze.
Czuła na
sobie nieco nerwowe spojrzenia swoich opiekunów, kiedy ruszyli na poszukiwanie
samochodu. To jej nie uspokoiło, choć wciąż czuła się lepiej w ich towarzystwie,
niż gdyby miała ruszyć na spotkanie sama. Z drugiej strony, czy nie powinna się
do tego przyzwyczajać? Nie była dzieckiem. Już nie, choć wierzyła, że
przekonanie do tego bliskich nie miało być takie proste. W ich oczach na zawsze
miała pozostać kruchą, wrażliwą Jocelyne, która z jakiegoś powodu utknęła na pograniczu
dwóch światów.
Tyle że
prędzej czy później musieli pozwolić, by zaczęła mierzyć się ze swoim
przekleństwem w pojedynkę. Gdyby zdecydowała się rozmawiać z duszami, które
potrzebowały pomocy, tak jak zrobiła to dla tej kobiety… Och, przecież nie
mogła po resztę wieczności prosić bliskich, by wozili ją po świecie, by mogła
odprowadzać umarłych.
Skąd w
ogóle pomysł, że będę musiała to robić…?
Chłodne,
wieczorne powietrze ją otrzeźwiło. Wzięła głęboki oddech i – starając się nie
myśleć, przynajmniej na razie – podążyła za Edwardem do samochodu. Zerknęła na
kilka zaparkowanych aut, na krótka chwilę przed tym jak wampir zdecydował się nacisnąć
przycisk na kluczyku wiedząc, który z pojazdów odpowie charakterystycznym
dźwiękiem odblokowywanych drzwi.
–
Oczywiście – parsknęła Bella, rzucając mężowi rozbawione spojrzenie.
– No co? To
absolutny przypadek – zapewnił z ujmującym uśmiechem. – Zapraszam panie – dodał,
otwierając przednie drzwi… srebrnego Volvo.
Jocelyne
bez słowa zajęła miejsce na tylnym siedzeniu. Oparła czoło o przyjemnie chłodną
szybę, w ciszy obserwując to, co działo się na zewnątrz.
Trzy
godziny. Miała całe trzy godziny, by wymyślić jakaś twórczą wymówkę…
– Pasy –
przypomniał Edward, spoglądając na nią w lusterku. Dostrzegła błysk niepokoju w
jego złocistych tęczówkach. – Jest późno. Jeśli chciałabyś się przespać…
– Nie
sądzę, żebym mogła.
– Powinnaś –
stwierdził, ale nie wyczuła w jego słowach przymusu. – Nie jestem pewien, czy w
ogóle wyrobimy się przed świtem. Być może bezpieczniej będzie zatrzymać się
gdzieś po drodze i poczekać do kolejnego wieczora. Nie sądzę, żeby zapukanie do
cudzego domu bladym świtem jakkolwiek ułatwiło ci tę rozmowę – zauważył
przytomnie.
– Ale…
– Sama też
tam nie pójdziesz – dodał, trafiając w sedno pomimo tego, że nie był w stanie
wychwycić jej myśli.
Z westchnieniem
skinęła głową. W porządku, miał rację. Rozluźniła się, osuwając w siedzeniu i
przez chwilę po prostu wsłuchując w mruczenie silnika, kiedy zdecydował się opalić
samochód. Było wystarczająco późno (albo wcześnie?), by poruszanie się po
mieście okazało się proste. Co prawda ruch wciąż pozostawał spory, ale nie na
tyle, by musieli obawiać się kroków.
Trzy
godziny… I co później?
Wciąż nie
znała odpowiedzi na to pytanie. Nagle pożałowała, że już od dłuższego czasu nie
widywała Rosy. Miała tak wiele wątpliwości i…
– Joce?
Nie była
pewna, kto wypowiedział jej imię. To tak naprawdę nie miało znaczenia. Mrugając
pośpiesznie, by pozbyć się cisnących do oczu łez, uniosła głowę, by spojrzeć na
siedzącą z przodu parę wampirów. Edward wciąż wbijał wzrok w drogę, ale
wiedziała, że to nie przeszkadzało mu w obserwowaniu jej w lusterku. Bella z
kolei nie musiała się powstrzymywać i po prostu nachyliła się między fotelami,
przybliżając ku wnuczce na tyle, na ile było to możliwe.
– Chyba się
boję – przyznała zgodnie z prawdą. – Nie jestem… pewna, jak powinnam to
rozegrać.
Taka była
prawda. Wiedziała, że chce pojechać – że musi to zrobić – ale niczego
więcej nie zdołała zaplanować. Oczekiwała cudownego objawienia, kiedy przyjdzie
odpowiedni moment, ale to nie nadchodziło. Nic nie wskazywało na to, żeby ten
stan rzeczy miał się zmienić.
– Och, Joce…
– Edward zawahał się. – Przypomnij, proszę… O co poprosiła cię ta kobieta.
– Ja… Cóż,
chciała, żebym porozmawiała z jej rodziną – przyznała, ostrożnie dobierając słowa.
– Powiedziała, że pod tym adresem mieszka jej córka, z którą pokłóciła się
dawno temu. Zależało jej, żeby po prostu się dowiedzieli, że wciąż są dla niej
ważni. Jej rodzina… Ona i jej wnuczka.
Wampir w
zamyśleniu skinął głową. Złociste oczy Belli pociemniały ze smutku, kiedy to
usłyszała.
– Też bym
nie potrafiła pozostać obojętna na taką prośbę – szepnęła, a Edward odruchowo
chwycił ją za rękę.
– Dlatego
tam jedziemy – zapewnił łagodnie. – Zastanowimy się jeszcze, co z tym zrobić,
ale… Szczerze mówiąc, to nie brzmi tak źle. Skoro nie utrzymywały kontaktu,
niczego nie musisz im tłumaczyć.
Jocelyne
spojrzała na niego z powątpieniem. Być może miał rację. Może faktycznie
wystarczyło, żeby spotkała się z tymi ludźmi i przekazała im informacje na tyle
delikatnie, na ile było to możliwe. Nie musiała przecież na wstępie
poinformować ich, że w sumie nawet nie znała tej staruszki przed śmiercią, a jej
duch skontaktował się z nią przypadkiem, tylko dlatego, że podążył do domu w
ślad za swoim lekarzem.
Odetchnęła.
Uścisk w żołądku nieznacznie zelżał.
– Możemy postawić
na prawdę. W większości – podjął Edward, starannie dobierając słowa. – Carlisle
jest lekarzem. To nie byłoby dziwne, gdyby jego wnuczka czasami pojawiła się w
szpitalu jako wolontariuszka. – Jego słowa, a może raczej łatwość, z jaką
przyszło mu wymyślenie sensownie brzmiącej wymówki, wprawiło dziewczynę w
osłupienie. Kiedy nie zachowywał się w przewrażliwiony, zbyt gwałtowny sposób,
przebywanie z nim było dużo łatwiejsze. – Możesz powiedzieć wszystko, co powiedziała
ci ta kobieta. Starsi ludzie bywają bardzo rozmowni.
– I mówisz
to z doświadczenia, dziadku? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
Edward
parsknął, zresztą nie jako jedyny. Siedząca u jego boku Bella musiała zakryć
dłonią usta, by zdusić śmiech.
– Chyba
czujesz się lepiej…
Jeśli miała
być ze sobą szczera, tak właśnie było. Uspokojona, przymknęła oczy i – wciąż delikatnie
się uśmiechając – skuliła się na siedzeniu.
– Dziękuję –
szepnęła z wdzięcznością.
Wkrótce po
tym cisza i miarowe kołysanie auta ukołysały ją do snu.
Edward i Bella jedynak zdecydowali
zatrzymać się po drodze. Odkryła to, kiedy zamiast na fotelu samochodu,
obudziła się w wygodnym łóżku, którego na pewno nie rozpoznawała. W pierwszym
odruchu spanikowała i poderwała się do siadu, niespokojnie rozglądając się po
obcym wnętrzu, póki nie uświadomiła sobie, że pokój wygląda jak jeden z tych,
których mogłaby spodziewać się zastać w hotelu.
Wyślizgnęła
się z łóżka, po czym dopadła do zasłoniętego okna. Zmrużyła oczy w jasnym blasku
promieni, które wpadły do sypialni, gdy nieznacznie rozchyliła zasłony. Nie
czuła tego w klimatyzowanym wnętrzu, ale wierzyła, że na zewnątrz temperatura
pozostawia wiele do życzenia. To zdecydowanie nie były najlepsze warunki dla wampirów.
Znalazła swoją
torbę pozostawioną na stoliku. To i karafkę z wodą, którą częściowo opróżniła,
nagle uświadamiając sobie, że jest spragniona. Głód dał jej się we znaki,
uświadamiając, że nie jadła niczego od chwili opuszczenia Seattle. Wcześniejszy
uścisk w żołądku osłabł dzięki słowom Edwarda, choć Jocelyne nie sądziła, że
cokolwiek będzie w stanie podziałać na nią kojąco.
Kiedy wyślizgnęła
się z pokoju, odkryła, że Cullenowie najwyraźniej wynajęli niewielki
apartament. Słyszała głosy z sąsiedniego pokoju, ale nie udała się w tamtym
kierunku. W zamian skorzystała z przylegającej do jej sypialni łazienki, by doprowadzić
się do porządku. Dopiero wtedy, rozluźniona gorącym prysznicem, zdecydowała się
udać na mały spacer.
Bellę i
Edwarda znalazła w niewielkiej kuchni, pogrążonych w cichej rozmowie, o ile
można było to tak nazwać. Kobieta siedziała na kolanach męża, podczas gdy on
bawił się jej włosami i jakby od niechcenia kreślił palcami jakieś wzory wzdłuż
kręgosłupa. Jocelyne zawahała się, ale zanim zdążyła zdecydować, czy dać im
jeszcze kwadrans, usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. To i ukłucie bólu, które
poczuła, kiedy uderzyła o coś biodrem, uświadomiły jej, że właśnie strąciła
coś, co znajdowało się na stojącej w przejściu komodzie.
Para
wampirów poderwała się, przez moment sprawiając wrażenie dwójki przyłapanych na
czymś absolutnie nieodpowiednim nastolatków.
– Ach… Nie
śpisz już. – Bella nerwowym gestem przeczesała włosy palcami. – Wszystko gra?
Znaczy…
Jocelyne
zerknęła na kawałki tego, co wcześniej musiało być wazonem. Odłamki naczynia,
porozrzucane kwiaty i resztki wody mówiły same za siebie.
–
Przepraszam – westchnęła.
Edward
skwitował jej słowa śmiechem.
– Jesteście
takie podobne – westchnął, przemykając przez pokój. – Odsuń się, księżniczko –
zasugerował, zachęcająco popychając ją w stronę kuchni.
– Kiedyś
ciągle to robiłam, prawda? – mruknęła Bella.
W
odpowiedzi doczekała się wyłącznie kolejnego olśniewającego uśmiechu od męża.
Żadna z nich nawet nie proponowała pomocy przy sprzątaniu, dobrze wiedząc, że i
tak by jej nie przyjął. Jocelyne dodatkowo czuła, że przy swoim szczęściu
pewnie jak nic by się skaleczyła, a to było ostatnim, czego oboje potrzebowali.
Krew i wampiry nigdy nie stanowiła dobrego połączenia.
– Gdzie
jesteśmy? – zapytała Joce, decydując się zająć miejsce przy stole. Skoro nie
mogła się na nic przydać, mogła przynajmniej rozeznać się w sytuacji.
– W
zasadzie to na miejscu – odpowiedziała ku jej zaskoczeniu Bella. – Ale robiło
się jasno, kiedy dojechaliśmy, więc zdecydowaliśmy się poszukać noclegu. Ta
kobieta mieszka kilometr stąd – wyjaśniła, wprawiając Jocelyne w jeszcze
silniejszą konsternację.
Odetchnęła,
próbując się uspokoić. Okej, więc była tutaj. Przy odrobinie szczęścia może nawet
zobaczyłaby którąś z osób, których szukała, gdyby zdecydowała się resztę dnia
spędzić na wyglądaniu przez okno. Kto wie, może Tabby chodziła tędy do szkoły
albo…
– Pójdziemy
tam wieczorem – obiecał Edward, wracając do kuchni. Wyrzucił resztki szkła do
kosza na śmieci, po czym dołączył do dwóch kobiet przy stole. – Jak tylko zrobi
się wystarczająco ciemno. Kilka godzin nas nie zbawi.
– To prawda
– przyznała chcąc nie chcąc Jocelyne. – Przepraszam za to. Chyba dalej nie
dowierzam Ja…
– Hej. –
Chłodna dłoń Belli zacisnęła się wokół jej własnej, kiedy wampirzyca nachyliła się
nad blatem. – Wszystko w porządku. Dasz sobie radę.
Naprawdę
chciała w to wierzyć, nawet jeśli to wcale nie wydawało się takie proste.
Jocelyne wciąż nie była pewna, czego spodziewać się po nadchodzącym spotkaniu.
Nie miała nawet gwarancji, czy zostanie wpuszczona do środka. Cóż, może jednak
powinna zabrać ze sobą Ryana albo któregoś z nowych wampirów, który w razie
potrzeby mógłby wykorzystać wpływ, ale…
Och, to nie
byłoby uczciwe. Zmuszenie kogokolwiek do rozmowy nigdy nie było dobrym rozwiązaniem.
– Masz
ochotę coś zjeść? – zaoferował Edward, pośpiesznie zmieniając temat. Nawet nie
czekał na odpowiedź, w zamian zaczynając krzątać się po kuchni. – Powinnaś,
zwłaszcza że wciąż dochodzisz do siebie. Na razie i tak musimy darować sobie
krew, choć tu w pobliżu jest las. Z drugiej strony nie wydaje mi się, żeby
polowanie w środku dnia i na obcym terenie było najlepszym pomysłem.
– Dam sobie
radę. Jajecznica w zupełności wystarczy – zapewniła, a wampir parsknął.
– Robi się.
Rozluźniła
się, porażona normalnością poranka. Podczas gdy Edward zajmował się gotowaniem,
zdecydowała się rozejrzeć po apartamencie. Co prawda nie wyglądał na aż tak
drogi, jak te, na które zwykle decydowała się jej rodzina, ale Jocelyne nie
wątpiła, że był najlepszym, co oferował hotel, w którym się zatrzymali. Nie
była zaskoczona, tak jak i tym, że w okolicy nie wyczuła zbyt wielu ludzi. Perspektywa
przeczekania w tym miejscu do zapadnięcia zmroku nie brzmiała aż tak źle.
Wciąż o tym
myślała, kiedy podchwyciła spojrzenie Belli. Odwzajemniła je, nagle nabierając
pewności, że wampirzyca chciała jej coś powiedzieć.
– Coś nie
tak?
–
Rozmawiałam z Renesmee – wyjaśniła, nerwowo stukając palcami w blat. – Zapewniłam
ją, że u nas wszystko w porządku.
– A u nich?
– zapytała wprost Jocelyne. Bella westchnęła. – Wiem, że coś się stało. Mama
była zdenerwowana, ale…
– O ile mi
wiadomo, znaleźli Claudię.
Dziewczyna
zamrugała, co najmniej zaskoczona. Wiedziała, że ta kobieta gdzieś tam była,
choć żadne z nich nie miało pojęcia, czy obecność zabójczyni Setha była
jakkolwiek dobra. Z drugiej strony, mogła się tego spodziewać, po tym, co zaobserwowała
przed wyjazdem. Nic dziwnego, że zamieszanie miało jakiś związek z Isabeau i
Rufusem.
– To…
niedobrze – przyznała, wyrzucając z siebie pierwsze słowa, które przyszły jej
do głowy. – Nic im się nie stało? Znaczy…
– Nie wiem.
Nessie nie powiedziała za dużo. Stwierdziła, że to nie jest rozmowa na telefon –
przyznał Edward, stawiając przed nią parujący talerz z jedzeniem. – Wiem
jedynie tyle, że Isabeau zareagowała na nią dość gwałtownie, a potem zniknęła.
Wydaje mi się, że coś między nimi zaszło, ale to teraz nie ma znaczenia. No i
najwyraźniej pokłóciła się z Laylą.
– Laylą? –
To była ostatnia rzecz, którą Jocelyne spodziewała się usłyszeć. Gdyby w zamian
padło imię wujka, to byłoby w pełni zrozumiałe, ale… – O co? To nie ma sensu.
– Mów mi
więcej. – Edward skrzyżował ramiona, po czym oparł się plecami o kuchenny blat.
– Nie wiem, czy w ogóle chcę rozumieć, co się między nimi dzieje. Na razie
skupmy się na tym, co mamy do zrobienia tutaj – zasugerował, spuszczając z tonu.
Chcąc nie
chcąc przyznała mu rację. Zadręczanie się tym, co znów działo się w Seattle,
mogło zaczekać, przynajmniej na razie. Co prawda Jocelyne momentalnie zapragnęła
wyciągnąć telefon i spróbować zadzwonić do mamy, ale powstrzymała się. Zasada „jeden
dramat na raz” wydawała się najlepszym, na co mogła się zdecydować.
Mimo wszystko
straciła apetyty i musiała przymusić się do zjedzenia śniadania. Przy pierwszej
okazji wróciła do pokoju, zamierzając się tam zaszyć na kilka kolejnych godzin.
Nikt nie zaprotestował, zresztą nie wątpiła, że Edward i Bella nie pogardzą chwilą
dla siebie. Najwyraźniej tego potrzebowali, zwłaszcza że w domu pełnym wampirów
prywatność pozostawała pojęciem względnym.
Nic
dziwnego, że Elena i Rafa woleli zaszyć się w osobnym mieszkaniu… Zresztą jak i
Beatrycze z L.
Opadła na
łóżko, wbijając wzrok w sufit. Pomyślała o wymownych komentarzach Emmetta,
które usłyszała, kiedy ostatnim razem spędzała czas z Ryanem. Kochała swoją rodzinę,
oczywiście, ale chwila wytchnienia była tym, czego potrzebowali wszyscy. Tak
dla zdrowia psychicznego, by mieć pewność, że nie dojdzie do rękoczynów.
Mimo
wszystko cieszyła się, że nie była tu sama. Czasami obawiała się tego, co
czaiło się gdzieś poza zasięgiem jej wzroku – gdzieś na pograniczu dwóch
światów, pomiędzy którymi tkwiła. Chwilami naprawdę zastanawiała się, jakim
cudem wciąż była w stanie spokojnie zamknąć oczy i odważyć się śnić.
Ale była tutaj.
I wciąż miała swój dar, choć Selene obiecywała, że z łatwością mogłaby ją od
niego uwolnić.
Nerwowo
potarła szyję w miejscu, w którym ukąsił ją Charon. Rana zagoiła się, a samo
zdarzenie przypominało równie odległy sen, co i jej ostatnie spotkanie z Within.
Prędzej czy później wszystko się takie stawało.
– Będzie w
porządku – mruknęła, wtulając twarz w poduszkę. – Przekażę to, co mam do powiedzenia
i wrócimy do domu. Będzie w porządku.
Im więcej razy powtarzała te słowa, tym łatwiej przyszło jej to, by ostatecznie w nie uwierzyć.