Przy pierwszej okazji zaszyła się
w pokoju. W głowie wciąż miała mętlik, ale ostatecznie to inne
uczucie ostatecznie zdominowało jej myśli. Ulga. Choć do samego końca
nie była pewna, czego powinna spodziewać się po impulsywnie
podjętej decyzji, ta ostatecznie okazała się słuszna.
Claudia
poprosiła o pomoc. A mama…
Z
niedowierzaniem potrząsnęła głową. Właściwie sama nie była pewna, która
zaskoczyła ją bardziej, ale zdecydowała się tego nie komentować.
Pozwolenie, by sprawy toczyły się swoim rytmem, wydawało się właściwe.
Wyczuła
ruch, a potem coś ciężkiego wtoczyło się na łóżko, zajmując
miejsce u jej boku. Uśmiechnęła się i w roztargnieniu
pogładziła stęsknioną Star. Ostatecznie pozwoliła, by suczka ułożyła się
na jej kolanach. Spojrzenie, którym pryz pierwszej okazji obdarowała
Claire, okazało się niemal oskarżycielskie.
– Okej,
okej… Zostawiłam cię samą w domu. Jestem okropna – mruknęła z bladym
uśmiechem, nie przestając głaskać psa.
Och, gdyby
ta metoda działała w każdym przypadku! Star wystarczyło kilka minut
pieszczot, by wybaczyła jej wszystko. Claire zaczynała żałować, że
nie znała jakiejś równie skutecznej, uniwersalnej magii.
Wywróciła
oczami na samo wspomnienie. Słodka bogini, nie miała pojęcia, jak do tego
doszło, ale mama zniosła wszystkie wyjaśnienia o wiele lepiej niż ona
sama. A przecież miała całe tygodnie, by oswoić się z sytuacją!
Z drugiej strony, ostatecznie doszła do wniosku, że słuchanie
instynktu nie było takim złym pomysłem. Czy w takim razie mogła uznać
to za mały sukces?
Opadła na łóżko,
jedną ręką wciąż przeczesując futro Star. Wolną sięgnęła po siatkę z zakupami,
które zrobiła, kiedy mama zostawiła ją w księgarni, sama wyruszając na poszukiwanie
biżuterii. To, że po tym wszystkim chciała kupować cokolwiek Claudii,
brzmiało obiecująco, choć Claire nie chciała robić sobie nadmiernej
nadziei. To jeszcze o niczym nie świadczyło, ale…
Westchnęła.
W zamyśleniu zaczęła obracać jedyną książkę, którą zdecydowała się zabrać
z księgarni. „Młot na czarownice”. Wpatrując się w niezwykle
prostą, czarną okładkę, z łatwością wyobraziła sobie minę Claudii, gdyby
poszła do niej z pytaniem, czy autor miał choć trochę racji w tym,
co pisał. Podejrzewała, że wtedy ostatecznie przekonałaby się, co oznaczało igranie
z tą wampirzycą, ale z drugiej strony… Może jednak powinna
zacząć od podstaw? W końcu w każdej historii kryło się choć
ziarno prawdy.
Przekartkowała
kilka stron, od niechcenia przesuwając wzrok o tekście. W pierwszym
odruchu pobłażliwie przyjęła dość jednoznaczną narrację, sugerującą, że „skłonności
do zła” zwykle przejawiały się u kobiet. Autor przewraca się
w grobie, obserwując wampirzy matriarchat, pomyślała mimochodem. To, że
książka była stara, mówiło samo za siebie. Fakt, że problemu w większości
przypadku doszukiwano się w płci pięknej, również nie wydało jej się
dziwne. Większość religii też to praktykowała, nawet jeśli wprost o tym
nie mówiły.
Bez
entuzjazmu odłożyła książkę na bok. Nie, to nie brzmiało ani trochę
jak dobre źródło informacji. Potrzebowała czegoś innego, ale…
– W zasadzie
– mruknęła, spoglądając na Star – dlaczego tylko kobiety?
Poczuła się
dziwnie, ledwo wypowiedziała to pytanie na głos. To nie tak, że
znała jakoś wyjątkowo dużo kobiet, które mogłyby otrzymać miano czarownic.
Przywykła do myśli o kapłankach, zwłaszcza dzięki Alessi, Isabeau i Allegrze.
Czy również ich wielu nie nazwałoby właśnie wiedźmami? Tak sądziła,
póki nie okazało się, że za tym pojęciem kryło się coś więcej.
Z
powątpiewaniem spojrzała na własne dłonie. Przesunęła kciukiem w miejscu,
w którym nie tak dawno znajdowało się wykonane przez Claudię
cięcie. Wampirzyca twierdziła, że były podobne – i że krążyła w niej
krew Lily Anne. Cóż, temu Claire nie mogła zaprzeczyć. Pomijając je dwie,
wszystko w niej aż krzyczało, by zaliczyć do grona nadzwyczajnych
kobiet Amelie. Och, no i naturalnie jej własną babcie, od której
wszystko się zaczęło. I…
„I wychodzi
na to, że znalazł sobie wiedźmę, która mu pomaga” – przypomniała sobie
słowa ciotki.
Od razu
założyła, że to kobieta.
Czy to miało
sens? W pośpiechu sięgnęła po notes, znalazła jedną ze wcześniej zapisanych
stron i między niedokończonymi wierszami zanotowała jedno z najbardziej
dręczących ją pytań. Czy magią posługiwały się tylko kobiety?
Tylko tak mogła wyjaśnić, dlaczego dziedzictwo, o którym tak wiele
razy wspominała Claudia, objawiło się akurat u niej. Jakoś nie wątpiła,
że Rufus już dawno byłby obeznany z tematem, gdyby coś podobnego mogło
dotyczyć akurat jego. Mógł być ignorantem w tak przyziemnych kwestiach,
jak śledzenie własnej rodziny, ale wymykające się spod kontroli
magiczne zdolności to zupełnie inna sprawa.
Nie żeby w ogóle
mogła go o to zapytać, przynajmniej na razie. Prawda była taka, że
wciąż nie wyobrażała sobie, jak miały go z mamą przekonać, by choć
spróbował wysłuchać Claudii. Świadomość, że najwyraźniej kończył im się czas,
niczego nie ułatwiała.
Potrzebowała
odpowiedzi. Albo raczej odwagi, by w końcu po nie sięgnąć,
zwłaszcza teraz, kiedy zabrnęła aż tak daleko. Przez myśl przeszło jej, że
mogła spróbować porozmawiać z Eleną i Rafaelem, i poprosić o spotkanie
z Selene. Aż za dobrze pamiętała pierwsze i jak na razie
jedyne tak bezpośrednie spotkanie z boginią, zwłaszcza że ta sama
z siebie zwróciła się do niej. Wszystkie te ciepłe słowa, pochwały,
zapewnienia o otwartym umyśle i znaczeniu wiary… Kto inny mógłby ją
wysłuchać?
A potem
uświadomiła sobie, że być może miała taką osobę. O wiele bliżej, jeśli
wziąć pod uwagę to, że nie musiała szukać jakoś specjalnie daleko – a już
na pewno nie w jakimś nie do końca osiągalnym innym
świecie.
Cudawianki nie zmieniły się
ani trochę, odkąd widziała je po raz ostatni. Dotarcie do małego
sklepiku Flory przyszło jej bez większych problemów, choć była w tej
części zaledwie dwa razy. Choć na zewnątrz dopiero robiło się jasno, Claire
wiedziała, że istniała duża szansa, że nie uda jej się zdążyć do szkoły
na pierwsze zajęcia.
Niepewnie
przekroczyła próg. Dzwoneczek przy drzwiach melodyjnie obwieścił jej przybycie.
Od progu uderzyły w nią duchota i ciężki, choć całkiem przyjemny
zapach kadzideł.
– Na zapleczu,
słońce.
Udało jej się
nie wzdrygnąć. Co prawda głos staruszki ją zaskoczył, zwłaszcza że sama
nawet nie zdążyła się odezwać, ale prawie natychmiast Claire
przypomniała sobie, z kim miała do czynienia. Już wcześniej nabrała
pewności, że kobieta – choć niewidoma – w rzeczywistości dostrzegła o wiele
więcej.
Potrzebowała
chwili, by odtworzyć w pamięci właściwą drogę. Wnętrze jak zwykle
pogrążone było w ciemnościach, ale i to nie stanowiło dla
dziewczyny większego problemu. Wystarczyła chwila, by odnalazła Florę tuż
przy znajomych już, prowadzących do saloniku schodach. Mimowolnie uśmiechnęła
się, bez zbędnych wyjaśnień ujmując kobietę pod ramię, zwłaszcza że
te wydawała się na to czekać. Nie żeby w ogóle potrzebowała
asysty przy poruszaniu się.
– Herbaty?
Mam wrażenie, że wpadłaś na dłużej – oceniła, otaczając Claire ramieniem.
– Dlaczego
mam wrażenie, że to u pani zaopatruje się Oliver? – zapytała,
nie mogąc się powstrzymać.
Kobieta posłała
jej jeden z piękniejszych uśmiechów.
– Nie miałabym
nic przeciwko, gdyby zaczął tu wpadać. Zwłaszcza że tak bardzo się
stara.
Jej słowa
brzmiały niewinnie, ale i tak dały Claire do myślenia. Ten chłopak
nie pojawił się przy Claudii przypadkowo. Co do tego nie miała
wątpliwości, chociaż wciąż nie potrafiła wyjaśnić, co trzymało go przy
wampirzycy. Tym bardziej nie była w stanie stwierdzić, dlaczego od jakiegoś
czasu ta dwójka wydawała się od siebie oddalać. Chciała sobie
wmawiać, że to nie jej sprawa, ale… czy już od jakiegoś
czasu jednak nie stała się częścią tego, co działo się między nimi?
Przestała o tym
myśleć, wraz z Florą schodząc po schodach. Mimo wszystko zawahała
się, widząc, że po rytuale, który odprawiła wraz z Claudią, nie pozostał
nawet ślad. Nie wyobrażała sobie staruszki, która sprząta po wybuchu
wampirzycy, przestawia meble i pozbywa się kręgu z soli. No, nie
tak po prostu, ale…
Claudia
musiała to zrobić.
Ale z jakiegoś
powodu szczerze w to wątpiła.
– Mam
nadzieję, że szybko doszłaś do siebie od naszego ostatniego
spotkania. Claudia bardzo się zmartwiła, choć obie wiedziałyśmy, że nic ci
nie jest – podjęła pogodnym tonem Flora, skutecznie wprawiając dziewczynę
w konsternację.
– Claudia się
zmartwiła…
Och, więc jednak.
Co prawda sama zainteresowana twierdziła coś innego, ale Claire mimo
wszystko wyczuła w zapewnieniach wampirzycy kłamstwo. Z jakiegoś
powodu wyjaśnienia Flory sprawiły, że poczuła rozchodzące się po ciele
ciepło.
– To naturalne,
że martwimy się o ważne dla nas osoby… Wiesz o tym aż za dobrze,
prawda? – Staruszka nie oczekiwała odpowiedzi. – Usiądź i daj mi
kilka minut. Za chwilę porozmawiamy.
Chciała zaoferować
pomoc, ale kobieta nie dała jej po temu okazji. Chcąc nie chcąc
Claire dała za wygraną, ostatecznie decydując się zając miejsce na kanapie.
Wciąż czuła się dziwnie, spoglądając na niski stolik i znajome
meble. Przynajmniej ten pokój okazał się oświetlony – przyjemnym dla
oczu, łagodnym światłem, bijącym od przymocowanych do ścian lampek. Wyglądało
to tak, jakby Flora spodziewała się gości, ale i to nie wydało się
Claire dziwne.
Nie miała
pewności, co tutaj robiła. Część dręczących ją pytań wciąż wydawała się bezsensowna.
Inne chciała zadać bezpośrednio Claudii, gdy tylko zdecyduje się z nią
zobaczyć. Miała wrażenie, że ciotka potrzebowała czasu, zwłaszcza po wszystkim,
co zrobiła w hotelu. Zdaniem Claire, wampirzyca wyglądała wyjątkowo
marnie, a to mówiło samo za siebie.
– Wydajesz się
spokojniejsza niż ostatnim razem – oceniła Flora, wracając do pokoju z dzbankiem
i wciąż parującymi filiżankami. – Czy się mylę?
– Powiedziałam
mamie o Claudii. Wysłuchała jej – przyznała, zanim zdążyła ugryźć się
w język.
Zwierzanie się
tej kobiecie okazało się proste. Obdarzenie jej zaufaniem tym bardziej,
choć sama Flora miała w sobie coś, co wzbudzało sprzeczne emocje. Claire
mogła tylko zgadywać, co się za tym kryło i czy przypadkiem
staruszka nie mieszała swoim gościom w głowie. Zwłaszcza to ostatnie
wydawało się prawdopodobne, a jednak nawet wiedząc to, dziewczyna nie potrafiła
zmusić się do milczenia albo wyjścia.
Ta kobieta
pomagała Claudii. Z sobie tylko znanych powodów, nawet wtedy, gdy
drażnienie wampirzycy wydawało się złym pomysłem. Jeśli nie miała
względem niej dobry zamiarów, jaki sens miały jej działania…?
– Wierzę,
że Claudia potrzebuje kogoś, kto będzie w nią wierzyć. Im więcej osób, tym
lepiej – stwierdziła z uśmiechem Flora. – Ty też jej ufasz. I coraz
bardziej sobie, więc… Hm, co tu robisz, dziecino?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Och. To było bardzo dobre pytanie, ale…
– Mogę…
Mogłabym o coś zapytać? – zaryzykowała, wpatrując się w parujące
filiżanki.
– Jeśli
tylko jesteś gotowa słuchać.
Skinęła
głową. W życzliwym głosie Flory wyczuła coś, co u każdego innego
odebrałaby jako zarzut – wyjątkowo słuszny, swoją drogą. W końcu w tym
leżał największy problem: nie miała pojęcia, jak przejść do porządku
dziennego z połową rzeczy, które ją otaczały.
– Mogłabym
zapytać Claudię, ale pewnie by się zdenerwowała. – Claire uśmiechnęła się
w nieco wymuszony sposób. – Jest kilka rzeczy, które nie dają mi
spokoju… I które dotyczą magii.
Odetchnęła.
Chcąc zająć czymś ręce, sięgnęła po herbatę. Napój, choć wciąż gorący,
okazał się wyjątkowo przyjemny w smaku. Claire mimowolnie się rozluźniła,
czując jak schodzi z niej całe napięcie.
W pierwszym
odruchu zapragnęła wspomóc się zeszytem, ale w ostatniej chwili się
powstrzymała. Nagle zebranie myśli okazało się dziecinnie proste.
– Proszę
wybaczyć bezpośredniość, ale… pani też jest czarownicą, prawda? – zaryzykowała,
decydując się nazwać sprawy po imieniu.
Flora
obdarowała ją jednym z piękniejszych uśmiechów. Bez pośpiechu podeszła
bliżej, zajmując miejsce u boku Claire.
– Można tak powiedzieć.
Dziewczyna
w zamyśleniu skinęła głową.
– Okej. Co
w takim razie ze mną? Znaczy… – Spuściła wzrok na zaciśnięte na kubku
dłonie. – Nigdy się tego nie uczyłam. Nie zrobiłam niczego, co
świadczyłoby o jakiejś nadnaturalnej mocy, wiec… No, co najwyżej moje
wiersze – przyznała po chwili wahania – ale to nie to samo. Mam
na myśli…
Urwała,
kiedy ciepłe palce nagle splotły się z jej własnymi. Zawahała się,
ale pozwoliła na to, by Flora ujęła ją za rękę. Kobieta
pogładziła kciukiem wnętrze jej dłoni, zupełnie jakby mogła dostrzec tam coś,
co umykało wzrokowi innych. Claire poczuła się nieswojo, aż nazbyt świadoma
wpatrzonych w nią, niewidzących oczu.
– Jak wyobrażasz
sobie magię? – zapytała spokojnie kobieta. Dziewczyna od razu zapragnęła
ją odpowiedzieć, w pamięci wciąż mając wszystkie definicje Claudii,
staruszka jednak nie dała jej dojść do głosu. – Nie chcę
teorii, którą słyszałaś. Po prostu powiedz mi, jak wyobrażasz sobie
wykorzystywanie mocy.
– Ja… Nie wiem?
– Wzruszyła ramionami. – Telepatię da się wyczuć. Moc i tak dalej, więc…
– Magia to
nie telepatia – wyjaśniła Flora z łagodnym uśmiechem. Wciąż trzymała
Claire za ręce. – Zobaczmy… Ogień jest ci bliski. Prawda, dziecino?
– Och… Moja
mama kontroluje ogień.
Kobieta
skinęła głową.
– Więc zwróćmy się
do żywiołu, który ma dla ciebie największe znaczenie. Tam na półce
zostały jeszcze świece – oznajmiła, wskazując odpowiedni kierunek.
Claire
mogła tylko zgadywać, dokąd to wszystko zmierzało. Tym razem jednak
nie zadawała pytań, pospiesznie podrywając się na nogi, by przynieść
to, o czym wspomniała kobieta. Wróciła do Flory ze świecą, mimowolnie
zastanawiając się, dokąd to wszystko zmierzało.
– Świetnie.
Więc teraz ją zapalmy.
Bezradnie
rozejrzała się dookoła. Miała tylko nadzieję, że właśnie nie odprawiały
kolejnego rytuału, który wymagałby upuszczenia krwi i…
– Zapałki
zostały gdzieś tutaj – wyszeptała bardziej do siebie niż Flory. – Zaraz poszukam,
tylko…
Urwała,
kiedy staruszka chwyciła ją za nadgarstek. Uśmiechając się, potrząsnęła
głową, po czym wskazała miejsce u swojego boku.
– Nie w
ten sposób. Nie potrzebujesz zapałek – oznajmiła ze spokojem.
Claire
potrzebowała chwili, by pojąć, co miała na myśli. Jej oczy
rozszerzyły się w geście niedowierzania. Przez chwilę miała jeszcze
nadzieję, że kobieta żartowała, ale rozsądek podpowiadał jej, że
niekoniecznie. Och, Flora i Claudia wydawały się należeć do gatunku
tych osób, które miały w zwyczaju wymagać od rozmówców o wiele
więcej, niż ci byli w stanie dokonać.
– Ale…
– Czasami
wystarczy odrobina wiary.
Tyle
wystarczyło, żeby zamknąć jej usta. Zamrugała, przez moment czując się
tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Poruszając się trochę
jak w transie, niepewnie zajęła miejsce u boku Flory. Czuła jak serce
w piersi trzepoce się, gotowe wyrwać się na zewnątrz.
Wiara… To faktycznie
miałoby okazać się aż takie proste? Z drugiej strony, czy nie to samo
mówiła jej bogini? Jeśli w całym tym szaleństwie Flora powtarzała
akurat słowa Selene…
–
Spokojnie. Daj sobie czas, dziecino – usłyszała tuż przy uchu.
Nie ruszyła się
z miejsca. Gdzieś w pamięci miała wspomnienie bawiącej się święcą
Claudii. Z powątpiewaniem spojrzała na świecę, po czym
wyciągnęła dłoń przed siebie, czując się przy tym co najmniej głupio. Co
teraz? Powinna czekać na olśnienie? Przepływ energii, a może… coś
bardziej wymownego?
Spojrzała
na Florę, ale ta milczała, po prostu się uśmiechając.
Świetnie. Nie tego się spodziewała. Nie żeby w ogóle przyszła
do tej kobiety z jakimś konkretnym wyobrażeniem rozmowy, ale to nie miało
znaczenia. To nie wyjaśniało, jakim cudem wylądowała przed świecą,
wpatrując się w knot tak intensywnie, że aż dziwnym było, że ten
nie dostał jakiegoś cudownego samozapłonu.
– Masz po prostu
zapalić świecę – przypomniała łagodnie Flora. – Nic ponadto. Uwierz, że możesz
to zrobić.
Parsknęła,
nie mogąc się powstrzymać. Zabrzmiało to żałośnie, prawie jak pełen
rezygnacji jęk. Wyciągnięta dłoń zadrżała, bynajmniej nie pod wpływem
jakiejś cudownej energii. Claire była pewna, że gdyby na jej miejscu
siedziała mama, pstryknięciem palcami sprawiłaby, że świeca stanęłaby w płomieniach
– i to nie tylko ta jedna. Dla kogoś, kto kontrolował ogień,
wzniecenie pożaru nie byłoby najmniejszym nawet problemem.
Ona jednak
nie miała żadnego związku z żywiołem. Nawet jeśli, nie miała
pojęcia jak miałaby poprosić go o współpracę. Machnąć ręka? Wypowiedzieć
jakieś cudowne zaklęcie? To wszystko brzmiało jak strata czasu, choć
zarazem okazałoby się dużo praktyczniejszą wskazówką, niż lakoniczne
wzmianki o wierze. Co to miało być, afirmacja? Brzmiało ja najgorszy
plan na świecie, ale… ale…
Musiała coś
zrobić. Coś więcej, niż tkwić w bezruchu i czekać na zbawienie.
Gdyby przynajmniej wiedziała co.
Instynkt…
Gdzie ta cudowna intuicja, kiedy jest potrzebna?
Pod wpływem
impulsu zamknęła oczy. Tylko na chwilę, choć przed oczami wciąż miała
świecę. Widziała ją oczami wyobraźni; każdy szczegół, który zdążyła uchwycić
dzięki wyostrzonym zmysłom. Co więcej, potrafiła sobie wyobrazić blask ognia.
Malutki, ale gorący płomień, łagodnie tańczący na szczycie. Widziała
jak powoli obejmował ogień, jak niepewnie dygocze, a ostatecznie zaczyna płonąć
równym rytmem. Jeden, niewielki punkcik – tylko tyle i aż tyle.
Mogła
poczuć jego ciepło. Prawie jakby był prawdziwy. Jakby…
Wzdrygnęła
się, przez moment mając wrażenie, że ciepło przetoczyło się przez jej ciało
– niczym nagły dreszcz, który wstrząsnął całym ciałem. Natychmiast się wyprostowała,
próbując doprowadzić się do porządku.
– Znakomicie, dziecino.
Słysząc
głos Flory, otworzyła oczy. A potem prawie krzyknęła, dostrzegając równo
płonącą świecę.
– Co do…?
Błyskawicznie
poderwała się do pionu. Przesunęła się bliżej, z niedowierzaniem
spoglądając na płomień. Spodziewała się, że ogień zniknie, gdy choć na moment
spuści go z oczu, ale nic podobnego nie miało miejsca. Cokolwiek
widziała, nie było wytworem jej wyobraźni. Ciepło, które czuła na policzku,
mówiło samo za siebie.
Natychmiast
obejrzała się na Florę. Kobieta po prostu się uśmiechała,
nie sprawiając wrażenia ani trochę zmieszanej czy zaskoczonej.
– Ufaj
sobie bardziej, hm? – Poklepała wciąż oszołomioną Claire po ramieniu. –
Czy wystarczająco jasno odpowiedziałam na twoje pytanie?
Ani trochę…!
– A-ale…
– Tak naprawdę
nie ma powodu, by o cokolwiek pytać. Otwórz się na ten świat,
tak jak otworzyłaś się na naszego najdroższego kwiatuszka. –
Flora raptownie spoważniała. – Masz wiele możliwości, Claire. Po prostu
zacznij z nich korzystać.
– Nie wiem
jak!
Ale to brzmiało
jak kłamstwo. Zwłaszcza płonąca świeca wydawała się być niczym nieme,
wycelowane wprost w nią oskarżenie. Jakby tego było mało, nic nie wskazywało
na to, by chciała zgasnąć, przez co Claire tym trudniej było udawać,
że mogłaby sobie wszystko wyobrazić. Odwracanie się od prawdy i zrzucanie
wszystkiego na iluzję już od dawna nie działało.
Bezradnie
spojrzała na Florę. Miała nadzieję na odpowiedzi, ale na pewno
nie w takiej formie. I choć na swój sposób była za nie wdzięczna,
to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego.
– W porządku.
Okej, muszę wierzyć… Cokolwiek to znaczy – wymamrotała, pocierając skronie.
– Spróbuję.
– To już
dobry początek.
Tym razem Claire
puściła staruszki mimo uszu.
– Czy magia
objawia się tylko u kobiet? – zapytała, decydując się zmienić
temat.
– Oczywiście,
że nie. Natura nie jest stronnicza, kochanie.
Choć jakaś
jej cześć spodziewała się takiej odpowiedzi, Claire ledwo
powstrzymała grymas. Więc czemu wszystko skupiło się dopiero na niej?
Wątpliwości wróciły i to ze zdwojoną siłą.
– Rozumiem –
mruknęła. Wcale nie była tego taka pewna. – Jest… jeszcze jedna rzecz.
Flora
zachęcająco skinęła głową.
– Tylko pospiesz
się, bo mam wrażenie, że powinnaś iść. Już prawie siódma – wyjaśniła spokojnie
kobieta.
Jakby to akurat
spóźnienie do szkoły było moim największym problemem…
– Mama
porozmawiała z Claudią, ale nie wiem co dalej. Mamy kłopoty. I najpewniej
powinnam powiedzieć o tym pozostałym, ale… – Potrząsnęła głową. – Mój ojciec
to inna sprawa.
O dziwo,
Flora jedynie się uśmiechnęła.
– Jeśli
będziesz miała ochotę porozmawiać, możesz wpaść z nim na herbatę. Zawsze
chętnie przyjmę gości, jeśli przyjdzie taka potrzeba… Miłego dnia, kochanie.
Wraz z tymi słowami wyszła, zostawiając wciąż skołowaną Claire i wciąż radośnie płonącą na stoliku świecą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz