2 stycznia 2022

Sto trzydzieści sześć

Claire

Przy pierwszej okazji zaszyła się w pokoju. W głowie wciąż miała mętlik, ale ostatecznie to inne uczucie ostatecznie zdominowało jej myśli. Ulga. Choć do samego końca nie była pewna, czego powinna spodziewać się po impulsywnie podjętej decyzji, ta ostatecznie okazała się słuszna.

Claudia poprosiła o pomoc. A mama…

Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Właściwie sama nie była pewna, która zaskoczyła ją bardziej, ale zdecydowała się tego nie komentować. Pozwolenie, by sprawy toczyły się swoim rytmem, wydawało się właściwe.

Wyczuła ruch, a potem coś ciężkiego wtoczyło się na łóżko, zajmując miejsce u jej boku. Uśmiechnęła się i w roztargnieniu pogładziła stęsknioną Star. Ostatecznie pozwoliła, by suczka ułożyła się na jej kolanach. Spojrzenie, którym pryz pierwszej okazji obdarowała Claire, okazało się niemal oskarżycielskie.

– Okej, okej… Zostawiłam cię samą w domu. Jestem okropna – mruknęła z bladym uśmiechem, nie przestając głaskać psa.

Och, gdyby ta metoda działała w każdym przypadku! Star wystarczyło kilka minut pieszczot, by wybaczyła jej wszystko. Claire zaczynała żałować, że nie znała jakiejś równie skutecznej, uniwersalnej magii.

Wywróciła oczami na samo wspomnienie. Słodka bogini, nie miała pojęcia, jak do tego doszło, ale mama zniosła wszystkie wyjaśnienia o wiele lepiej niż ona sama. A przecież miała całe tygodnie, by oswoić się z sytuacją! Z drugiej strony, ostatecznie doszła do wniosku, że słuchanie instynktu nie było takim złym pomysłem. Czy w takim razie mogła uznać to za mały sukces?

Opadła na łóżko, jedną ręką wciąż przeczesując futro Star. Wolną sięgnęła po siatkę z zakupami, które zrobiła, kiedy mama zostawiła ją w księgarni, sama wyruszając na poszukiwanie biżuterii. To, że po tym wszystkim chciała kupować cokolwiek Claudii, brzmiało obiecująco, choć Claire nie chciała robić sobie nadmiernej nadziei. To jeszcze o niczym nie świadczyło, ale…

Westchnęła. W zamyśleniu zaczęła obracać jedyną książkę, którą zdecydowała się zabrać z księgarni. „Młot na czarownice”. Wpatrując się w niezwykle prostą, czarną okładkę, z łatwością wyobraziła sobie minę Claudii, gdyby poszła do niej z pytaniem, czy autor miał choć trochę racji w tym, co pisał. Podejrzewała, że wtedy ostatecznie przekonałaby się, co oznaczało igranie z tą wampirzycą, ale z drugiej strony… Może jednak powinna zacząć od podstaw? W końcu w każdej historii kryło się choć ziarno prawdy.

Przekartkowała kilka stron, od niechcenia przesuwając wzrok o tekście. W pierwszym odruchu pobłażliwie przyjęła dość jednoznaczną narrację, sugerującą, że „skłonności do zła” zwykle przejawiały się u kobiet. Autor przewraca się w grobie, obserwując wampirzy matriarchat, pomyślała mimochodem. To, że książka była stara, mówiło samo za siebie. Fakt, że problemu w większości przypadku doszukiwano się w płci pięknej, również nie wydało jej się dziwne. Większość religii też to praktykowała, nawet jeśli wprost o tym nie mówiły.

Bez entuzjazmu odłożyła książkę na bok. Nie, to nie brzmiało ani trochę jak dobre źródło informacji. Potrzebowała czegoś innego, ale…

– W zasadzie – mruknęła, spoglądając na Star – dlaczego tylko kobiety?

Poczuła się dziwnie, ledwo wypowiedziała to pytanie na głos. To nie tak, że znała jakoś wyjątkowo dużo kobiet, które mogłyby otrzymać miano czarownic. Przywykła do myśli o kapłankach, zwłaszcza dzięki Alessi, Isabeau i Allegrze. Czy również ich wielu nie nazwałoby właśnie wiedźmami? Tak sądziła, póki nie okazało się, że za tym pojęciem kryło się coś więcej.

Z powątpiewaniem spojrzała na własne dłonie. Przesunęła kciukiem w miejscu, w którym nie tak dawno znajdowało się wykonane przez Claudię cięcie. Wampirzyca twierdziła, że były podobne – i że krążyła w niej krew Lily Anne. Cóż, temu Claire nie mogła zaprzeczyć. Pomijając je dwie, wszystko w niej aż krzyczało, by zaliczyć do grona nadzwyczajnych kobiet Amelie. Och, no i naturalnie jej własną babcie, od której wszystko się zaczęło. I…

„I wychodzi na to, że znalazł sobie wiedźmę, która mu pomaga” – przypomniała sobie słowa ciotki.

Od razu założyła, że to kobieta.

Czy to miało sens? W pośpiechu sięgnęła po notes, znalazła jedną ze wcześniej zapisanych stron i między niedokończonymi wierszami zanotowała jedno z najbardziej dręczących ją pytań. Czy magią posługiwały się tylko kobiety? Tylko tak mogła wyjaśnić, dlaczego dziedzictwo, o którym tak wiele razy wspominała Claudia, objawiło się akurat u niej. Jakoś nie wątpiła, że Rufus już dawno byłby obeznany z tematem, gdyby coś podobnego mogło dotyczyć akurat jego. Mógł być ignorantem w tak przyziemnych kwestiach, jak śledzenie własnej rodziny, ale wymykające się spod kontroli magiczne zdolności to zupełnie inna sprawa.

Nie żeby w ogóle mogła go o to zapytać, przynajmniej na razie. Prawda była taka, że wciąż nie wyobrażała sobie, jak miały go z mamą przekonać, by choć spróbował wysłuchać Claudii. Świadomość, że najwyraźniej kończył im się czas, niczego nie ułatwiała.

Potrzebowała odpowiedzi. Albo raczej odwagi, by w końcu po nie sięgnąć, zwłaszcza teraz, kiedy zabrnęła aż tak daleko. Przez myśl przeszło jej, że mogła spróbować porozmawiać z Eleną i Rafaelem, i poprosić o spotkanie z Selene. Aż za dobrze pamiętała pierwsze i jak na razie jedyne tak bezpośrednie spotkanie z boginią, zwłaszcza że ta sama z siebie zwróciła się do niej. Wszystkie te ciepłe słowa, pochwały, zapewnienia o otwartym umyśle i znaczeniu wiary… Kto inny mógłby ją wysłuchać?

A potem uświadomiła sobie, że być może miała taką osobę. O wiele bliżej, jeśli wziąć pod uwagę to, że nie musiała szukać jakoś specjalnie daleko – a już na pewno nie w jakimś nie do końca osiągalnym innym świecie.

 

Cudawianki nie zmieniły się ani trochę, odkąd widziała je po raz ostatni. Dotarcie do małego sklepiku Flory przyszło jej bez większych problemów, choć była w tej części zaledwie dwa razy. Choć na zewnątrz dopiero robiło się jasno, Claire wiedziała, że istniała duża szansa, że nie uda jej się zdążyć do szkoły na pierwsze zajęcia.

Niepewnie przekroczyła próg. Dzwoneczek przy drzwiach melodyjnie obwieścił jej przybycie. Od progu uderzyły w nią duchota i ciężki, choć całkiem przyjemny zapach kadzideł.

– Na zapleczu, słońce.

Udało jej się nie wzdrygnąć. Co prawda głos staruszki ją zaskoczył, zwłaszcza że sama nawet nie zdążyła się odezwać, ale prawie natychmiast Claire przypomniała sobie, z kim miała do czynienia. Już wcześniej nabrała pewności, że kobieta – choć niewidoma – w rzeczywistości dostrzegła o wiele więcej.

Potrzebowała chwili, by odtworzyć w pamięci właściwą drogę. Wnętrze jak zwykle pogrążone było w ciemnościach, ale i to nie stanowiło dla dziewczyny większego problemu. Wystarczyła chwila, by odnalazła Florę tuż przy znajomych już, prowadzących do saloniku schodach. Mimowolnie uśmiechnęła się, bez zbędnych wyjaśnień ujmując kobietę pod ramię, zwłaszcza że te wydawała się na to czekać. Nie żeby w ogóle potrzebowała asysty przy poruszaniu się.

– Herbaty? Mam wrażenie, że wpadłaś na dłużej – oceniła, otaczając Claire ramieniem.

– Dlaczego mam wrażenie, że to u pani zaopatruje się Oliver? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.

Kobieta posłała jej jeden z piękniejszych uśmiechów.

– Nie miałabym nic przeciwko, gdyby zaczął tu wpadać. Zwłaszcza że tak bardzo się stara.

Jej słowa brzmiały niewinnie, ale i tak dały Claire do myślenia. Ten chłopak nie pojawił się przy Claudii przypadkowo. Co do tego nie miała wątpliwości, chociaż wciąż nie potrafiła wyjaśnić, co trzymało go przy wampirzycy. Tym bardziej nie była w stanie stwierdzić, dlaczego od jakiegoś czasu ta dwójka wydawała się od siebie oddalać. Chciała sobie wmawiać, że to nie jej sprawa, ale… czy już od jakiegoś czasu jednak nie stała się częścią tego, co działo się między nimi?

Przestała o tym myśleć, wraz z Florą schodząc po schodach. Mimo wszystko zawahała się, widząc, że po rytuale, który odprawiła wraz z Claudią, nie pozostał nawet ślad. Nie wyobrażała sobie staruszki, która sprząta po wybuchu wampirzycy, przestawia meble i pozbywa się kręgu z soli. No, nie tak po prostu, ale…

Claudia musiała to zrobić.

Ale z jakiegoś powodu szczerze w to wątpiła.

– Mam nadzieję, że szybko doszłaś do siebie od naszego ostatniego spotkania. Claudia bardzo się zmartwiła, choć obie wiedziałyśmy, że nic ci nie jest – podjęła pogodnym tonem Flora, skutecznie wprawiając dziewczynę w konsternację.

– Claudia się zmartwiła…

Och, więc jednak. Co prawda sama zainteresowana twierdziła coś innego, ale Claire mimo wszystko wyczuła w zapewnieniach wampirzycy kłamstwo. Z jakiegoś powodu wyjaśnienia Flory sprawiły, że poczuła rozchodzące się po ciele ciepło.

– To naturalne, że martwimy się o ważne dla nas osoby… Wiesz o tym aż za dobrze, prawda? – Staruszka nie oczekiwała odpowiedzi. – Usiądź i daj mi kilka minut. Za chwilę porozmawiamy.

Chciała zaoferować pomoc, ale kobieta nie dała jej po temu okazji. Chcąc nie chcąc Claire dała za wygraną, ostatecznie decydując się zając miejsce na kanapie. Wciąż czuła się dziwnie, spoglądając na niski stolik i znajome meble. Przynajmniej ten pokój okazał się oświetlony – przyjemnym dla oczu, łagodnym światłem, bijącym od przymocowanych do ścian lampek. Wyglądało to tak, jakby Flora spodziewała się gości, ale i to nie wydało się Claire dziwne.

Nie miała pewności, co tutaj robiła. Część dręczących ją pytań wciąż wydawała się bezsensowna. Inne chciała zadać bezpośrednio Claudii, gdy tylko zdecyduje się z nią zobaczyć. Miała wrażenie, że ciotka potrzebowała czasu, zwłaszcza po wszystkim, co zrobiła w hotelu. Zdaniem Claire, wampirzyca wyglądała wyjątkowo marnie, a to mówiło samo za siebie.

– Wydajesz się spokojniejsza niż ostatnim razem – oceniła Flora, wracając do pokoju z dzbankiem i wciąż parującymi filiżankami. – Czy się mylę?

– Powiedziałam mamie o Claudii. Wysłuchała jej – przyznała, zanim zdążyła ugryźć się w język.

Zwierzanie się tej kobiecie okazało się proste. Obdarzenie jej zaufaniem tym bardziej, choć sama Flora miała w sobie coś, co wzbudzało sprzeczne emocje. Claire mogła tylko zgadywać, co się za tym kryło i czy przypadkiem staruszka nie mieszała swoim gościom w głowie. Zwłaszcza to ostatnie wydawało się prawdopodobne, a jednak nawet wiedząc to, dziewczyna nie potrafiła zmusić się do milczenia albo wyjścia.

Ta kobieta pomagała Claudii. Z sobie tylko znanych powodów, nawet wtedy, gdy drażnienie wampirzycy wydawało się złym pomysłem. Jeśli nie miała względem niej dobry zamiarów, jaki sens miały jej działania…?

– Wierzę, że Claudia potrzebuje kogoś, kto będzie w nią wierzyć. Im więcej osób, tym lepiej – stwierdziła z uśmiechem Flora. – Ty też jej ufasz. I coraz bardziej sobie, więc… Hm, co tu robisz, dziecino?

Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Och. To było bardzo dobre pytanie, ale…

– Mogę… Mogłabym o coś zapytać? – zaryzykowała, wpatrując się w parujące filiżanki.

– Jeśli tylko jesteś gotowa słuchać.

Skinęła głową. W życzliwym głosie Flory wyczuła coś, co u każdego innego odebrałaby jako zarzut – wyjątkowo słuszny, swoją drogą. W końcu w tym leżał największy problem: nie miała pojęcia, jak przejść do porządku dziennego z połową rzeczy, które ją otaczały.

– Mogłabym zapytać Claudię, ale pewnie by się zdenerwowała. – Claire uśmiechnęła się w nieco wymuszony sposób. – Jest kilka rzeczy, które nie dają mi spokoju… I które dotyczą magii.

Odetchnęła. Chcąc zająć czymś ręce, sięgnęła po herbatę. Napój, choć wciąż gorący, okazał się wyjątkowo przyjemny w smaku. Claire mimowolnie się rozluźniła, czując jak schodzi z niej całe napięcie.

W pierwszym odruchu zapragnęła wspomóc się zeszytem, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Nagle zebranie myśli okazało się dziecinnie proste.

– Proszę wybaczyć bezpośredniość, ale… pani też jest czarownicą, prawda? – zaryzykowała, decydując się nazwać sprawy po imieniu.

Flora obdarowała ją jednym z piękniejszych uśmiechów. Bez pośpiechu podeszła bliżej, zajmując miejsce u boku Claire.

– Można tak powiedzieć.

Dziewczyna w zamyśleniu skinęła głową.

– Okej. Co w takim razie ze mną? Znaczy… – Spuściła wzrok na zaciśnięte na kubku dłonie. – Nigdy się tego nie uczyłam. Nie zrobiłam niczego, co świadczyłoby o jakiejś nadnaturalnej mocy, wiec… No, co najwyżej moje wiersze – przyznała po chwili wahania – ale to nie to samo. Mam na myśli…

Urwała, kiedy ciepłe palce nagle splotły się z jej własnymi. Zawahała się, ale pozwoliła na to, by Flora ujęła ją za rękę. Kobieta pogładziła kciukiem wnętrze jej dłoni, zupełnie jakby mogła dostrzec tam coś, co umykało wzrokowi innych. Claire poczuła się nieswojo, aż nazbyt świadoma wpatrzonych w nią, niewidzących oczu.

– Jak wyobrażasz sobie magię? – zapytała spokojnie kobieta. Dziewczyna od razu zapragnęła ją odpowiedzieć, w pamięci wciąż mając wszystkie definicje Claudii, staruszka jednak nie dała jej dojść do głosu. – Nie chcę teorii, którą słyszałaś. Po prostu powiedz mi, jak wyobrażasz sobie wykorzystywanie mocy.

– Ja… Nie wiem? – Wzruszyła ramionami. – Telepatię da się wyczuć. Moc i tak dalej, więc…

– Magia to nie telepatia – wyjaśniła Flora z łagodnym uśmiechem. Wciąż trzymała Claire za ręce. – Zobaczmy… Ogień jest ci bliski. Prawda, dziecino?

– Och… Moja mama kontroluje ogień.

Kobieta skinęła głową.

– Więc zwróćmy się do żywiołu, który ma dla ciebie największe znaczenie. Tam na półce zostały jeszcze świece – oznajmiła, wskazując odpowiedni kierunek.

Claire mogła tylko zgadywać, dokąd to wszystko zmierzało. Tym razem jednak nie zadawała pytań, pospiesznie podrywając się na nogi, by przynieść to, o czym wspomniała kobieta. Wróciła do Flory ze świecą, mimowolnie zastanawiając się, dokąd to wszystko zmierzało.

– Świetnie. Więc teraz ją zapalmy.

Bezradnie rozejrzała się dookoła. Miała tylko nadzieję, że właśnie nie odprawiały kolejnego rytuału, który wymagałby upuszczenia krwi i…

– Zapałki zostały gdzieś tutaj – wyszeptała bardziej do siebie niż Flory. – Zaraz poszukam, tylko…

Urwała, kiedy staruszka chwyciła ją za nadgarstek. Uśmiechając się, potrząsnęła głową, po czym wskazała miejsce u swojego boku.

– Nie w ten sposób. Nie potrzebujesz zapałek – oznajmiła ze spokojem.

Claire potrzebowała chwili, by pojąć, co miała na myśli. Jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania. Przez chwilę miała jeszcze nadzieję, że kobieta żartowała, ale rozsądek podpowiadał jej, że niekoniecznie. Och, Flora i Claudia wydawały się należeć do gatunku tych osób, które miały w zwyczaju wymagać od rozmówców o wiele więcej, niż ci byli w stanie dokonać.

– Ale…

– Czasami wystarczy odrobina wiary.

Tyle wystarczyło, żeby zamknąć jej usta. Zamrugała, przez moment czując się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Poruszając się trochę jak w transie, niepewnie zajęła miejsce u boku Flory. Czuła jak serce w piersi trzepoce się, gotowe wyrwać się na zewnątrz.

Wiara… To faktycznie miałoby okazać się aż takie proste? Z drugiej strony, czy nie to samo mówiła jej bogini? Jeśli w całym tym szaleństwie Flora powtarzała akurat słowa Selene…

– Spokojnie. Daj sobie czas, dziecino – usłyszała tuż przy uchu.

Nie ruszyła się z miejsca. Gdzieś w pamięci miała wspomnienie bawiącej się święcą Claudii. Z powątpiewaniem spojrzała na świecę, po czym wyciągnęła dłoń przed siebie, czując się przy tym co najmniej głupio. Co teraz? Powinna czekać na olśnienie? Przepływ energii, a może… coś bardziej wymownego?

Spojrzała na Florę, ale ta milczała, po prostu się uśmiechając. Świetnie. Nie tego się spodziewała. Nie żeby w ogóle przyszła do tej kobiety z jakimś konkretnym wyobrażeniem rozmowy, ale to nie miało znaczenia. To nie wyjaśniało, jakim cudem wylądowała przed świecą, wpatrując się w knot tak intensywnie, że aż dziwnym było, że ten nie dostał jakiegoś cudownego samozapłonu.

– Masz po prostu zapalić świecę – przypomniała łagodnie Flora. – Nic ponadto. Uwierz, że możesz to zrobić.

Parsknęła, nie mogąc się powstrzymać. Zabrzmiało to żałośnie, prawie jak pełen rezygnacji jęk. Wyciągnięta dłoń zadrżała, bynajmniej nie pod wpływem jakiejś cudownej energii. Claire była pewna, że gdyby na jej miejscu siedziała mama, pstryknięciem palcami sprawiłaby, że świeca stanęłaby w płomieniach – i to nie tylko ta jedna. Dla kogoś, kto kontrolował ogień, wzniecenie pożaru nie byłoby najmniejszym nawet problemem.

Ona jednak nie miała żadnego związku z żywiołem. Nawet jeśli, nie miała pojęcia jak miałaby poprosić go o współpracę. Machnąć ręka? Wypowiedzieć jakieś cudowne zaklęcie? To wszystko brzmiało jak strata czasu, choć zarazem okazałoby się dużo praktyczniejszą wskazówką, niż lakoniczne wzmianki o wierze. Co to miało być, afirmacja? Brzmiało ja najgorszy plan na świecie, ale… ale…

Musiała coś zrobić. Coś więcej, niż tkwić w bezruchu i czekać na zbawienie. Gdyby przynajmniej wiedziała co.

Instynkt… Gdzie ta cudowna intuicja, kiedy jest potrzebna?

Pod wpływem impulsu zamknęła oczy. Tylko na chwilę, choć przed oczami wciąż miała świecę. Widziała ją oczami wyobraźni; każdy szczegół, który zdążyła uchwycić dzięki wyostrzonym zmysłom. Co więcej, potrafiła sobie wyobrazić blask ognia. Malutki, ale gorący płomień, łagodnie tańczący na szczycie. Widziała jak powoli obejmował ogień, jak niepewnie dygocze, a ostatecznie zaczyna płonąć równym rytmem. Jeden, niewielki punkcik – tylko tyle i aż tyle.

Mogła poczuć jego ciepło. Prawie jakby był prawdziwy. Jakby…

Wzdrygnęła się, przez moment mając wrażenie, że ciepło przetoczyło się przez jej ciało – niczym nagły dreszcz, który wstrząsnął całym ciałem. Natychmiast się wyprostowała, próbując doprowadzić się do porządku.

 Znakomicie, dziecino.

Słysząc głos Flory, otworzyła oczy. A potem prawie krzyknęła, dostrzegając równo płonącą świecę.

– Co do…?

Błyskawicznie poderwała się do pionu. Przesunęła się bliżej, z niedowierzaniem spoglądając na płomień. Spodziewała się, że ogień zniknie, gdy choć na moment spuści go z oczu, ale nic podobnego nie miało miejsca. Cokolwiek widziała, nie było wytworem jej wyobraźni. Ciepło, które czuła na policzku, mówiło samo za siebie.

Natychmiast obejrzała się na Florę. Kobieta po prostu się uśmiechała, nie sprawiając wrażenia ani trochę zmieszanej czy zaskoczonej.

– Ufaj sobie bardziej, hm? – Poklepała wciąż oszołomioną Claire po ramieniu. – Czy wystarczająco jasno odpowiedziałam na twoje pytanie?

Ani trochę…!

– A-ale…

– Tak naprawdę nie ma powodu, by o cokolwiek pytać. Otwórz się na ten świat, tak jak otworzyłaś się na naszego najdroższego kwiatuszka. – Flora raptownie spoważniała. – Masz wiele możliwości, Claire. Po prostu zacznij z nich korzystać.

– Nie wiem jak!

Ale to brzmiało jak kłamstwo. Zwłaszcza płonąca świeca wydawała się być niczym nieme, wycelowane wprost w nią oskarżenie. Jakby tego było mało, nic nie wskazywało na to, by chciała zgasnąć, przez co Claire tym trudniej było udawać, że mogłaby sobie wszystko wyobrazić. Odwracanie się od prawdy i zrzucanie wszystkiego na iluzję już od dawna nie działało.

Bezradnie spojrzała na Florę. Miała nadzieję na odpowiedzi, ale na pewno nie w takiej formie. I choć na swój sposób była za nie wdzięczna, to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego.

– W porządku. Okej, muszę wierzyć… Cokolwiek to znaczy – wymamrotała, pocierając skronie. – Spróbuję.

– To już dobry początek.

Tym razem Claire puściła staruszki mimo uszu.

– Czy magia objawia się tylko u kobiet? – zapytała, decydując się zmienić temat.

– Oczywiście, że nie. Natura nie jest stronnicza, kochanie.

Choć jakaś jej cześć spodziewała się takiej odpowiedzi, Claire ledwo powstrzymała grymas. Więc czemu wszystko skupiło się dopiero na niej? Wątpliwości wróciły i to ze zdwojoną siłą.

– Rozumiem – mruknęła. Wcale nie była tego taka pewna. – Jest… jeszcze jedna rzecz.

Flora zachęcająco skinęła głową.

– Tylko pospiesz się, bo mam wrażenie, że powinnaś iść. Już prawie siódma – wyjaśniła spokojnie kobieta.

Jakby to akurat spóźnienie do szkoły było moim największym problemem…

– Mama porozmawiała z Claudią, ale nie wiem co dalej. Mamy kłopoty. I najpewniej powinnam powiedzieć o tym pozostałym, ale… – Potrząsnęła głową. – Mój ojciec to inna sprawa.

O dziwo, Flora jedynie się uśmiechnęła.

– Jeśli będziesz miała ochotę porozmawiać, możesz wpaść z nim na herbatę. Zawsze chętnie przyjmę gości, jeśli przyjdzie taka potrzeba… Miłego dnia, kochanie.

Wraz z tymi słowami wyszła, zostawiając wciąż skołowaną Claire i wciąż radośnie płonącą na stoliku świecą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa