4 stycznia 2022

Sto trzydzieści osiem

Elizabeth

Nie  miała ochoty wracać do domu. Damien również, przez co ostatecznie wylądowali w pobliżu klubu Alice. Nie była tu od otwarcia, w gruncie rzeczy sama niepewna, czego powinna się spodziewać. Jak znała krewnych Eleny, dosłownie wszystkiego.

Miała rację i przekonała się o tym jeszcze przed przekroczeniem progu, ledwo zdążyli przedostać się z samochodu do wejścia. Wciąż padało, przez co tkwienie na zewnątrz brzmiało jak najgorszy na świecie plan. Cóż, przynajmniej do momentu, w którym nie dostrzegła Emmetta – ze skrzyżowanymi ramionami, poważną miną i w czarnych przeciwsłonecznych okularach.

– Dowodziki proszę – rzucił przesadnie głębokim głosem. Gdyby go nie znała, najpewniej w tamtej chwili wycofałaby się w podskokach.

Damien nawet się nie skrzywił. Wywrócił oczami, spoglądając na wampira z zażenowaniem.

– Pada – przypomniał, ciągnąć Liz za sobą.

Przemknęli tuż obok. Emmett pozwolił im na to, ledwo powstrzymując uśmiech.

– Tylko dlatego, że znacie właścicielkę! – zawołał za nimi, jak nic świetnie się przy tym bawią.

W tamtej chwili sama nie była pewna, czy powinna się śmiać, czy może zacząć wyć. Z drugiej strony, jeśli ktoś nadawał się lepiej do tego, by robić za ochroniarza, to zdecydowanie ten wampir. Może gdyby go nie znała, naprawdę zrobiłby na niej wrażenie, zwłaszcza że posturą wciąż przypominał niedźwiedzia.

Zbiegli po schodach, wciąż trzymając się na ręce. Liz mimowolnie rozluźniła się, słysząc przyjemną, energiczną muzykę – o wiele łagodniejszą i bardziej melodyjną niż ta, którą przywykła słyszeć na większości imprez. Co prawda nawet nie umywała się do tego, co podczas otwarcia wygrywał na gitarze Gabriel, ale to nie miało znaczenia. Panująca dookoła atmosfera okazała się aż nadto kojąca, a właśnie tego było jej trzeba.

W środku kręciło się kilka osób. Rozmawiali, śmiali się, ktoś nawet tańczył. Spojrzała na to z zaciekawieniem, mimowolnie się uśmiechając. Zerknęła na Damiena, by przekonać się, że ten wyglądał na spokojnego. Najwyraźniej to, że małe przedsięwzięcie Alice odnosiło sukces, ani trochę go nie dziwiło.

Wampirzycę zastali przy barze, uśmiechniętą i wyraźnie w dobrym nastroju. Nie żeby w jej przypadku było to czymś nowym. Elizabeth miała czasami wrażenie, że uroczy uśmiech ani na moment nie opuszczał twarzy tej dziewczyny, ale to było dobre. Zwłaszcza po wydarzeniach sprzed dwóch miesięcy, spokój wydawał się pod każdym względem właściwy.

– Cześć! – Wyraźnie się ożywiła na ich widok. – Jak dobrze was widzieć – rzuciła pogodnym tonem, natychmiast obchodząc kontuar.

Liz udało się nie skrzywić, kiedy lodowate ramiona owinęły się wokół niej. Przytulanie wampirzycy wciąż było dziwne, ale może mogła się do tego przyzwyczaić. Do pewnego stopnia, sama nadal nie potrafiąc brać pod uwagę, że mogłaby skończyć w podobny sposób. Zresztą chyba tylko Alice Cullen mogła wybaczyć atakowanie jej w ten sposób w najmniej oczekiwanych momentach.

– Tak… Cześć, Alice – wykrztusiła, próbując ignorować fakt, że dziewczyna była na dobrej drodze, by w przypływie entuzjazmu pogruchotać jej kości.

– Co to miało być, to na górze – wtrącił Damien, z zaciekawieniem spoglądając na ciotkę.

Kobieta puściła Liz, by móc na niego spojrzeć. Uśmiechnęła się słodko, w nieco tylko pobłażliwy sposób.

– Emmett – odparła po prostu. – Niezły jest, nie?

Damien uniósł brwi.

– Niezły – przyznał, ale bez przekonania. – Aż dziwne, że ktokolwiek zdecydował się przez niego przejść.

Liz również obejrzała się z powrotem na salę. Nie była zapełniona aż tak, jak podczas otwarcia, kiedy dookoła plątali się członkowie rodziny, ale i tak miło było patrzeć na bawiące się towarzystwo. Możliwe, że w grę wchodziła wczesna pora, a może po prostu przyjazna, ani trochę nie kojarząca się z faktycznym klubem nocnym atmosfera. Elizabeth czuła się raczej jak w kawiarni, nastawionej na przyjemne spędzanie czasu. Była wręcz gotowa przysiąc, że żaden z gości nie zdecydował się na alkohol.

– Też tu jesteście – zauważyła pogodnym tonem Alice. Wciąż słodko się uśmiechając, zmierzyła Damiena wzrokiem. – Prawie południe. Nie chcę brzmieć jak Esme, ale nie powinniście być teraz w szkole? – rzuciła, mrugając porozumiewawczo.

– Masz nas. – Liz wzruszyła ramionami. – Przeszkadzamy ci? Strasznie leje, a że byliśmy w pobliżu…

– Oczywiście, że nie! – Wampirzyca klasnęła w dłonie. – Bella też tu jest. Chociaż na jedną siostrę mogę liczyć. No i teraz wy… – Wciąż się uśmiechając, skinęła w głąb sali. – Siadajcie gdzie chcecie. Potrzebujecie czegoś?

– Nie musisz nam usługiwać. Po prostu sobie rozmawiamy – zapewnił pospiesznie Damien.

– Jakbyś potrzebowała pomocy, wołaj – dodała Liz, zanim zdążyła ugryźć się w język.

Jasne oczy Alice momentalnie zabłysły. Chochlica przekrzywiła głowę, wciąż się uśmiechając.

– Może będę miała jedną rzecz – oznajmiła, nie przestając się uśmiechać. – Bella ma mnie już dość, więc chętnie posłucham opinii kogoś innego. Muszę wybrać zaproszenia.

– Zaproszenia…? – powtórzyła z powątpiewaniem.

– Charlie i Sue wybrali datę ślubu!

Oznajmiła to takim tonem, jakby właśnie się dowiedziała, że gwiazdka wypadała wcześniej w tym roku. To wcale nie tak, że pewnie sama im w tym pomogłaś, pomyślała w oszołomieniu Liz. Mimo wszystko uśmiechnęła się, zwłaszcza że i ta informacja zabrzmiała cudownie normalnie i pozytywnie. Na pewno lepiej, niż gdyby wampirzyca grobowym tonem oznajmiła, że szykowali się do kolejnego starcia.

Nie miała okazji poznać tej dwójki. Komendanta Swana kojarzyła wyłącznie z widzenia, tym bardziej że nie trudno było zauważyć jego i towarzyszącej mu kobiety na tle zebranych dookoła istot nieśmiertelnych. Przez tatuaże nawet Liz nie czuła się w pełni ludzka, choć i tak kojącym okazała się świadomość, że nie tylko ona wylądowała pośród tych wszystkich wampirów na wielkim otwarciu.

Tak czy siak, życzyła im dobrze. Miała wrażenie, że wszyscy potrzebowali dobrych wieści w tej rodzinie.

Wciąż o tym myślała, kiedy wraz z Damienem znaleźli miejsce, żeby usiąść. Ze swojej pozycji widziała bar i krążącą po sali, czarującą uśmiechem Alice. Uspokojona, wsparła brodę na dłoni i spojrzała na swojego towarzysza.

– Wybacz – rzuciła z wahaniem. – Nie miałam w planach wplątać nas w przygotowania ślubne.

– Jak ją znam, to jeśli nie teraz, dorwałaby nas w domu. – Damien nie wyglądał na szczególnie przejętego. – Zresztą chodzi o rodzinę mojej mamy. To miłe, że im się układa… Zwłaszcza po tym, co się stało.

Potrzebowała chwili, by pojąc, co miał na myśli. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy przypomniała sobie o fakcie, że nie tak dawno temu ta dwójka pochowała syna. No, Seth co prawda nie był spokrewniony z Charliem, ale to niczego nie zmieniało. Mogła się założyć, że zdecydowanie się na to, by ruszyć dalej, kiedy wciąż przeżywało się żałobę, wcale nie był taka prosta.

Coś o tym wiem, pomyślała mimochodem. Co prawda jej własna żałoba została przerwana przez cały ciąg innych zdarzeń, łącznie z odkryciem, że ojciec i Nina wcale nie byli tacy martwi, ale… wciąż pamiętała mamę. Myślenie o tamtym dniu bolało, choć tak niewiele z niego zapamiętała. Wiedziała, że czasami tak się działo. Umysł się bronił, a ona tamtej nocy zobaczyła dość, by pragnąc jak najszybciej wyrzucić to z pamięci. Potem świat stanął na głowie i już nie miała czasu rozpamiętywać przeszłości, o zwykłym pójściu na pogrzeb nie wspominając, ale…

Potrząsnęła głową. Nie chciała się tym zadręczać. Pragnęła ruszyć dalej, ale to wcale nie było takie proste.

– Liz?

W roztargnieniu spojrzała na Damiena. Udało jej się uśmiechnąć.

– Nic, nic… – zapewniła pospiesznie. – Robię listę rzeczy, o które muszę zadbać przed sierpniem – wyjaśniła usłużnie.

Spojrzał na nią tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Zignorowała niewypowiedziane pytanie, które zawisło gdzieś między nimi. Ta jedna kwestia była czymś, z czym tak czy siak musiała poradzić sobie sama. Tak przynajmniej sądziła, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie miała pojęcia, co stało się z jej własną matką. Nie miała głowy do pogrzebu, a później… Och, później nawet nie pojawiła się na cmentarzu, by zobaczyć grób.

Może wtedy wszystko stałoby się prostsze, pomyślała z powątpiewaniem. Ludzie nie bez powodu stawiali pomniki i czcili miejsca, które miały przypominać im o umarłych. W jakiś pokrętny sposób zobaczenie grobu na własne oczy bywało równie ostateczne, co i kojące.

Pomyślała, że powinna poprosić Ninę. Albo ojca, chociaż nie była pewna, czy akurat na to drugie była gotowa.

– Aż tak poważnie do tego podchodzisz? – doszedł ją niepewny głos Damiena.

– A czy rozmawialiśmy poważnie?

– Oczywiście, że tak. Po prostu… – Chłopak wciąż wyglądał na oszołomionego. – Kocham cię, Liz.

Tyle wystarczyło, żeby zdołała się uśmiechnąć.

–Jak i ja ciebie. – Przekrzywiła głowę, pozwalając ciemnym włosom opaść na policzki. – Chociaż raz to ja mogę zaskoczyć ciebie nadmiarem informacji. Chyba ten jeden raz nie mam nic przeciwko, że wszystko dzieje się tak szybko…

Gdzieś ponad ramieniem chłopaka zauważyła błysk złocistych oczu Alice. Co prawda wampirzyca tylko zerknęła w ich stronę, ale uśmiech, który majaczył na jej ustach, wydawał się mówić sam za siebie. Chciała tego czy nie, słyszała wszystko. I najwyraźniej dobrze się przy tym bawiła.

To była jedna z tych rzeczy, które sprawiały, że Liz niezmiennie czuła się pośród wampirów nieswojo. Z całą sympatią i mimo świadomości, że w większości przypadków robili wszystko, by nie wprawiać jej w zakłopotanie. W zasadzie to, z jaką wprawą udawali ludzi, chwilami przyprawiało ją o zawroty głowy. Myśl o zamieszkaniu gdzieś, gdzie nie musiałaby się tym przejmować, wydała się nagle nader kusząca.

Cztery miesiące…

Odrzuciła od siebie tę myśl. Powiodła wzrokiem dookoła, próbując skupić na czymś wzrok. W głowie szukała jakiegoś neutralnego tematu, zwłaszcza że Damien wciąż ją obserwował. Po wyrazie jego twarzy nie potrafiła stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał.

– To Joce? – zapytała pod wpływem impulsu.

Oboje spojrzeli w stronę schodów. Dziewczyna zeszła na dół, kurczowo trzymając się poręczy, jednak nawet to nie uchroniło ją przed potknięciem się na ostatnim stopniu. Upadłaby, gdyby nie podążający za nią niczym cień Ryan. Chłopak natychmiast chwycił Jocelyne pod ramię, zdecydowanym ruchem stawiając do pionu. Zarumieniła się.

– Co oni tu robią? – wyrwało się Damienowi. Natychmiast wyprostował się na krześle, nie odrywając wzroku od siostry.

– Może też szukają spokojnego miejsca – zasugerowała, wzruszając ramionami. – Ten chłopak wydaje się miły, więc…

– I jest jakaś nie do końca stabilną hybrydą – przypomniał, zniżając głos do szeptu. – Nie mam nic przeciwko, że kręci się przy Joce… Teoretycznie – przyznał i coś w jego słowach sprawiło, że uniosła brwi. Taki ton słyszała czasami, kiedy zaczynał być nadopiekuńczy względem Alessi. – Ale chodziło właśnie o to, żeby nie wychodził. Ja… Daj mi pięć minut, okej?

Spojrzała na niego z powątpiewaniem, ale skinęła głową. W zasadzie to, że się martwił, nie wydało jej się dziwne. Jasne, sam Ryan wyglądał cudownie niegroźnie i tak normalnie, jak tylko było to możliwe, ale wiedziała, że sprawy w jego przypadku wyglądały w o wiele bardziej skomplikowany sposób. Mogła tylko zgadywać, jak marnie prezentowały się eksperymenty, które z wampirzą krwią przeprowadzali łowcy. Gdyby przynajmniej wiedziała coś, co mogłoby pomóc…

Odprowadziła Damiena wzrokiem, bezskutecznie próbując uspokoić myśli. Jeśli chodziłoby o kogokolwiek innego, nie byłaby zachwycona z obserwowania jak zachowuje się nadopiekuńczy brat, ale jakoś nie wyobrażała sobie tego chłopaka, posuwającego się do zrobienia czegoś wyjątkowo głupiego. Cóż, tak przynajmniej sądziła.

– Mogę się dosiąść?

Z wrażenia omal nie spadła z krzesła. Wyprostowała się niczym struna, w nieco teatralnym geście przykładając dłoń do piersi. Czuła jak serce trzepoce się niespokojnie, zupełnie jakby chciało wyrwać się na zewnątrz.

– O rany… – wyrwało jej się. W roztargnieniu spojrzała na stojącą tuż obok, uśmiechającą się przepraszająco Bellę. Nie zauważyła, kiedy wampirzyca pojawiła się tuż obok. – Znaczy… jasne. Cześć.

– Przepraszam. Myślałam, że mnie zauważyłaś – zreflektowała się pospiesznie kobieta, zajmując krzesło Damiena. – Alice powiedziała mi, że przyszliście. Pomyślałam, że się przywitam.

Liz odetchnęła. Zdołała się uśmiechnąć, zwłaszcza że Bella wyglądała na naprawdę zmieszaną. Tak naprawdę wciąż nie docierało do niej, że niejako miała przed sobą… babcię Damiena. I to biologiczną. Jak jeszcze w przypadku Carlisle’a i Esme mogła w miarę sensownie wytłumaczyć sobie jakiekolwiek koniugacje rodzinne, tak pokrewieństwo zmieniało wszystko. Zwłaszcza kiedy patrzyło się na drobną, co dwudziestoletnią dziewczynę z nieśmiałym uśmiechem.

Nie poznała Isabelli jakoś szczególnie dobrze. Oczywiście, miała dobre stosunki z rodzeństwem Eleny, ale o dużo lepszym porozumieniu mogła mówić w przypadku Alice czy Emmetta. Podejrzewała, że wszystko sprowadzało się do rezerwy, z jaką jej przyjaciółka traktowała Edwarda, tak naprawdę od samego początku tocząc z wampirem jakąś nieformalną siostrzano-braterską wojnę.

Kobieta milczała, przez chwilę niepewnie obserwując Liz. Uwadze dziewczyny nie uszło to, że zaczęła bawić się końcówkami włosów. Wyglądała na chętną, żeby coś powiedzieć, a jednak…

Nieśmiały wampir? A to dopiero…

– Alice powiedziała mi, że twój ojciec i jego partnerka ustalili datę ślubu – powiedziała, decydując się wziąć sprawy w swoje ręce. – To dobrze. Pogratuluj im ode mnie.

– Dziękuję. – Bella wyraźnie się rozluźniła. Z wdzięcznością skinęła głową, wyraźnie uspokojona tym, że to nie ona jako pierwsza musiała zainicjować rozmowę. – Chociaż sama będziesz mogła im to powiedzieć. To znaczy…

– Nie jestem pewna, czy powinnam. Właściwie się nie znamy.

– Myślałam, że ty i Damien… – Urwała, w ostatniej chwili rezygnując z dokończenia myśli. – Fakt. Chociaż wiem, że Charlie nie miałby pretensji.

Liz zamyśliła się. Poniekąd wciąż nie pojmowała jakim cudem akurat ten mężczyzna nie został wtajemniczony we wszystko, co wiązało się z… Cóż, jego własną rodziną. O ile się nie myliła, właśnie planował poślubić kobietę, która bezpośrednio związana była z cała watahą zmieniających się w wilki facetów. Jeśli dodać do tego fakt, że jego córka okazyjnie spijała krew i z technicznego punktu widzenia była martwa…

– Jeśli Damien będzie miał ochotę, to na pewno będę mu towarzyszyć – zapewniła, ostrożnie dobierając słowa. W tamtej chwili ani trochę nie czuła się jak dyplomatka. – To… normalna uroczystość tak? Mam na myśli…

Wzruszyła ramionami. Po Mieście Nocy mogła wyobrazić sobie dosłownie wszystko. To, co na temat niektórych zwyczajach opowiadał Damien, również zdawało się mówić samo za siebie.

Ostatni ślub, w którym brałaś udział, nie miał w sobie nic normalnego.

Nie miała pewności, czy chciała powtórki z rozrywki.

– Och… Tak, no jasne – zapewniła pospiesznie Bella. – Będzie więcej ludzi. Moja mama przyjeżdża – dodała. Jej głos zabrzmiał o wiele łagodniej. Na ustach jak na zawołanie pojawił się uśmiech. – Dawno jej nie widziałam.

– Ona też nic nie wie? – upewniła się Liz.

Może nie powinna pytać. Z drugiej strony, skoro już rozmawiały… Och, aż za dobrze wiedziała, że niektóre tematy dużo prościej omawiało się z kimś obcym.

Bella potrząsnęła głową.

– Lepiej, żeby tak zostało. Jest na to zbyt roztrzepana – stwierdziła, przez moment brzmiąc tak, jakby to ona była nadopiekuńczą matką. Cóż, poniekąd była, choć Liz szczerze wątpiła, by Renesmee potrzebowała opieki. – Ona i jej mąż mieszkają w Phoenix. Rzadko się widujemy.

– Arizona – upewniła się, nie kryjąc zaskoczenia. – Chciałabym tam kiedyś pojechać. Słońce… Dużo słońca.

– Za dużo słońca. – Bella parsknęła śmiechem. – Nie wierzę, że to mówię. Kiedyś dałabym się pokroić, żeby tylko tam wrócić.

– A później? – zapytała, ale tak naprawdę nie potrzebowała odpowiedzi. Jeden rzut oka na wampirzycę wystarczył, by rozwiać wątpliwości. – No, tak…

– Niczego nie żałuję – oznajmiła, wspierając brodę na dłoniach. W końcu się rozluźniła; jej głos zabrzmiał dużo pogodniej. – Gdybym znów miała podejmować decyzję… zrobiłabym dokładnie to samo, co czternaście lat temu.

– Czternastu?

Liz zamrugała. Nie tego się spodziewała, choć sama nie była pewna dlaczego. Z drugiej strony, zdążyła przywyknąć do przeliczania wieku na dekady, o ile nie całe wieki. To, że Bella w gruncie rzeczy wciąż pozostawała młoda, a jako człowiek dobijałaby dopiero do trzydziestki, na moment wytrąciło ją z równowagi.

– Wtedy urodziłam Nessie. Wtedy już nie miałam wyboru, jeśli chodzi o przemianę.

– No, tak… Damien wspominał, że porody bywają… – Potrząsnęła głową. – Hm, krwawe.

Podejrzewała, że to niedopowiedzenie stulecia, ale wolała nie wnikać szczegóły. Być może niektórych rzeczy lepiej było nie wiedzieć.

Z drugiej strony, w pamięci wciąż miała małe wilkołaki – cudownie ludzkie, bezbronne i równie kruche, co każde normalne dziecko. Nie miała pewności, jak to bywało z pół-wampirami, ale…

– To bez znaczenia. Nessie tylko trochę pokrzyżowała mi plany – przyznała ze śmiechem Bella. – Mieliśmy już wyznaczoną datę, ale…

– Chwila – wyrwało się Liz. Jeśli do tej pory czuła się skołowana, słowa wampirzycy wystarczyły, by zaskoczyć ją jeszcze bardziej. – Dobrze rozumiem? Datę przemiany? Ale…

– Chciałam zostać wampirem – oznajmiła bez wahania Cullen. W tamtej chwili już ani trochę nie wyglądała jak nieśmiała nastolatka. – Odkąd stało się jasne, że ja i Edward… Zaplanowaliśmy wszystko. – Wyraźnie się zawahała. – Szczerze mówiąc… Dlatego chciałam z tobą porozmawiać. Zwłaszcza kiedy zobaczyłam cię tu z Damienem – przyznała, wbijając wzrok w stół.

Elizabeth nie ruszyła się z miejsca. W milczeniu wpatrywała się w siedzącą tuż przed nią kobietę, próbując pozbierać myśli.

Dobry Boże, wiedziała, że rodzina Eleny była zróżnicowana – i to pod każdym względem. W ciągu zaledwie kilku miesięcy dowiedziała się na temat wampirów dość, by uświadomić sobie, w jak cudownej bańce pozornego bezpieczeństwa przyszło jej żyć przez minione lata. Że są dobrzy i źli nieśmiertelni. Że ludzie potrafią być gorszymi potworami niż niejeden wampir, a jednak…

Dostrzegała to wszystko, a jednak spoglądając na Bellę Cullen, nie przypominała sobie, by w całym tym szaleństwie na własne życzenie skazał się na życie w wiecznej nocy i picie krwi.

Co miała jej powiedzieć? Wpatrywała się w tę kobietę i mogła sobie wyobrazić, co działo się w głowie wampirzycy. Były w podobnej sytuacji. Kto wie, może pod wieloma względami takiej samej, bo tak naprawdę nie miała pewności, co przeżyła Isabella. Zakochanie się w istocie nieśmiertelnej zdecydowanie nie należało do łatwych doświadczeń, a jednak…

Z tym, że Liz kroczyła zupełnie inną ścieżką. W pamięci wciąż miała swoje błagania i poświęcenie, na które zdecydował się Damien, byleby tylko zatrzymać przemianę.

Tamta jedna noc zmieniła wszystko.

– Wiem… – Urwała, by zebrać myśli. Odchrząknęła, bezskutecznie próbując pozbyć się uścisku w gardle. – Domyślam się – zaczęła raz jeszcze – o czym chcesz rozmawiać. I dziękuję, ale ja…

Westchnęła. Mimo obaw, spojrzała wampirzycy prosto w oczy.

Widząc, że Bella chce się odezwać, pospiesznie podjęła temat:

– Kocham Damiena. Bóg mi świadkiem. Bogini też, skoro wszyscy wciąż się do niej zwracają… Ale nie mam pojęcia, czego chcę. Nie planuję niczego, choć może powinnam – przyznała zgodnie z prawdą. – Wciąż nie rozumiem połowy rzeczy. Nie mam pojęcia, co dzieje się ze mną, a Damien… Damien oddał dla mnie wszystko. – Uśmiechnęła się mimowolnie. – I podziękuję mu za to najlepiej, jak tylko będę w stanie. Zrobię naprawdę wiele, ale… nie to. Niezależnie od wszystkiego, nie planuję przemiany.

Zamarła w oczekiwaniu, ledwo tylko wypowiedziała ostatnie słowa. Zabawne, ale nagle zaczęła się obawiać tego, jak mogła zareagować Bella. Kobieta, która w tej samej sytuacji oddała wszystko…

Czy miała ją za egoistkę? Albo tchórza? Liz nie chciała się tym przejmować, zwłaszcza że pierwszy raz od dawno naprawdę miała jakiś sensowny plan na przyszłość, a jednak…

A potem Bella po prostu się uśmiechnęła – w łagodny, nieco nieśmiały sposób.

– Rozumiem. – Z gracją poderwała się z miejsca. Obchodząc stół, na krótką chwilę zacisnęła dłoń na ramieniu wciąż milczącej Elizabeth. – Jeśli kiedyś będziesz tego potrzebowała, wiesz, gdzie mnie szukać. Nieważne, co będzie cię dręczyć.

Wraz z tymi słowami, ostatecznie odeszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa