Nie miała ochoty wracać do domu. Damien
również, przez co ostatecznie wylądowali w pobliżu klubu Alice. Nie była
tu od otwarcia, w gruncie rzeczy sama niepewna, czego powinna się
spodziewać. Jak znała krewnych Eleny, dosłownie wszystkiego.
Miała rację
i przekonała się o tym jeszcze przed przekroczeniem progu, ledwo
zdążyli przedostać się z samochodu do wejścia. Wciąż padało,
przez co tkwienie na zewnątrz brzmiało jak najgorszy na świecie plan.
Cóż, przynajmniej do momentu, w którym nie dostrzegła Emmetta –
ze skrzyżowanymi ramionami, poważną miną i w czarnych
przeciwsłonecznych okularach.
– Dowodziki
proszę – rzucił przesadnie głębokim głosem. Gdyby go nie znała, najpewniej
w tamtej chwili wycofałaby się w podskokach.
Damien
nawet się nie skrzywił. Wywrócił oczami, spoglądając na wampira
z zażenowaniem.
– Pada –
przypomniał, ciągnąć Liz za sobą.
Przemknęli
tuż obok. Emmett pozwolił im na to, ledwo powstrzymując uśmiech.
– Tylko dlatego,
że znacie właścicielkę! – zawołał za nimi, jak nic świetnie się przy
tym bawią.
W tamtej
chwili sama nie była pewna, czy powinna się śmiać, czy może
zacząć wyć. Z drugiej strony, jeśli ktoś nadawał się lepiej do tego,
by robić za ochroniarza, to zdecydowanie ten wampir. Może
gdyby go nie znała, naprawdę zrobiłby na niej wrażenie, zwłaszcza że
posturą wciąż przypominał niedźwiedzia.
Zbiegli po schodach,
wciąż trzymając się na ręce. Liz mimowolnie rozluźniła się, słysząc
przyjemną, energiczną muzykę – o wiele łagodniejszą i bardziej
melodyjną niż ta, którą przywykła słyszeć na większości imprez. Co prawda
nawet nie umywała się do tego, co podczas otwarcia wygrywał na gitarze
Gabriel, ale to nie miało znaczenia. Panująca dookoła atmosfera okazała się
aż nadto kojąca, a właśnie tego było jej trzeba.
W środku
kręciło się kilka osób. Rozmawiali, śmiali się, ktoś nawet tańczył.
Spojrzała na to z zaciekawieniem, mimowolnie się uśmiechając.
Zerknęła na Damiena, by przekonać się, że ten wyglądał na spokojnego.
Najwyraźniej to, że małe przedsięwzięcie Alice odnosiło sukces, ani trochę
go nie dziwiło.
Wampirzycę
zastali przy barze, uśmiechniętą i wyraźnie w dobrym nastroju. Nie żeby
w jej przypadku było to czymś nowym. Elizabeth miała czasami
wrażenie, że uroczy uśmiech ani na moment nie opuszczał twarzy
tej dziewczyny, ale to było dobre. Zwłaszcza po wydarzeniach sprzed dwóch
miesięcy, spokój wydawał się pod każdym względem właściwy.
– Cześć! –
Wyraźnie się ożywiła na ich widok. – Jak dobrze was widzieć – rzuciła
pogodnym tonem, natychmiast obchodząc kontuar.
Liz udało się
nie skrzywić, kiedy lodowate ramiona owinęły się wokół niej.
Przytulanie wampirzycy wciąż było dziwne, ale może mogła się do tego
przyzwyczaić. Do pewnego stopnia, sama nadal nie potrafiąc brać pod uwagę,
że mogłaby skończyć w podobny sposób. Zresztą chyba tylko Alice
Cullen mogła wybaczyć atakowanie jej w ten sposób w najmniej
oczekiwanych momentach.
– Tak…
Cześć, Alice – wykrztusiła, próbując ignorować fakt, że dziewczyna była na dobrej
drodze, by w przypływie entuzjazmu pogruchotać jej kości.
– Co to miało
być, to na górze – wtrącił Damien, z zaciekawieniem spoglądając
na ciotkę.
Kobieta
puściła Liz, by móc na niego spojrzeć. Uśmiechnęła się słodko, w nieco
tylko pobłażliwy sposób.
– Emmett –
odparła po prostu. – Niezły jest, nie?
Damien
uniósł brwi.
– Niezły –
przyznał, ale bez przekonania. – Aż dziwne, że ktokolwiek zdecydował się
przez niego przejść.
Liz również
obejrzała się z powrotem na salę. Nie była zapełniona aż
tak, jak podczas otwarcia, kiedy dookoła plątali się członkowie rodziny,
ale i tak miło było patrzeć na bawiące się towarzystwo.
Możliwe, że w grę wchodziła wczesna pora, a może po prostu
przyjazna, ani trochę nie kojarząca się z faktycznym klubem
nocnym atmosfera. Elizabeth czuła się raczej jak w kawiarni,
nastawionej na przyjemne spędzanie czasu. Była wręcz gotowa przysiąc, że
żaden z gości nie zdecydował się na alkohol.
– Też tu jesteście
– zauważyła pogodnym tonem Alice. Wciąż słodko się uśmiechając, zmierzyła
Damiena wzrokiem. – Prawie południe. Nie chcę brzmieć jak Esme, ale nie powinniście
być teraz w szkole? – rzuciła, mrugając porozumiewawczo.
– Masz nas.
– Liz wzruszyła ramionami. – Przeszkadzamy ci? Strasznie leje, a że
byliśmy w pobliżu…
–
Oczywiście, że nie! – Wampirzyca klasnęła w dłonie. – Bella też tu jest.
Chociaż na jedną siostrę mogę liczyć. No i teraz wy… – Wciąż się
uśmiechając, skinęła w głąb sali. – Siadajcie gdzie chcecie. Potrzebujecie
czegoś?
– Nie musisz
nam usługiwać. Po prostu sobie rozmawiamy – zapewnił pospiesznie Damien.
– Jakbyś
potrzebowała pomocy, wołaj – dodała Liz, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Jasne oczy
Alice momentalnie zabłysły. Chochlica przekrzywiła głowę, wciąż się uśmiechając.
– Może będę
miała jedną rzecz – oznajmiła, nie przestając się uśmiechać. – Bella
ma mnie już dość, więc chętnie posłucham opinii kogoś innego. Muszę wybrać
zaproszenia.
–
Zaproszenia…? – powtórzyła z powątpiewaniem.
– Charlie i Sue
wybrali datę ślubu!
Oznajmiła
to takim tonem, jakby właśnie się dowiedziała, że gwiazdka wypadała
wcześniej w tym roku. To wcale nie tak, że pewnie sama im w tym
pomogłaś, pomyślała w oszołomieniu Liz. Mimo wszystko uśmiechnęła się,
zwłaszcza że i ta informacja zabrzmiała cudownie normalnie i pozytywnie.
Na pewno lepiej, niż gdyby wampirzyca grobowym tonem oznajmiła, że
szykowali się do kolejnego starcia.
Nie miała
okazji poznać tej dwójki. Komendanta Swana kojarzyła wyłącznie z widzenia,
tym bardziej że nie trudno było zauważyć jego i towarzyszącej mu
kobiety na tle zebranych dookoła istot nieśmiertelnych. Przez tatuaże
nawet Liz nie czuła się w pełni ludzka, choć i tak kojącym
okazała się świadomość, że nie tylko ona wylądowała pośród tych
wszystkich wampirów na wielkim otwarciu.
Tak czy siak,
życzyła im dobrze. Miała wrażenie, że wszyscy potrzebowali dobrych wieści w tej
rodzinie.
Wciąż o tym
myślała, kiedy wraz z Damienem znaleźli miejsce, żeby usiąść. Ze swojej
pozycji widziała bar i krążącą po sali, czarującą uśmiechem Alice.
Uspokojona, wsparła brodę na dłoni i spojrzała na swojego
towarzysza.
– Wybacz –
rzuciła z wahaniem. – Nie miałam w planach wplątać nas w przygotowania
ślubne.
– Jak ją
znam, to jeśli nie teraz, dorwałaby nas w domu. – Damien nie wyglądał
na szczególnie przejętego. – Zresztą chodzi o rodzinę mojej mamy. To miłe,
że im się układa… Zwłaszcza po tym, co się stało.
Potrzebowała
chwili, by pojąc, co miał na myśli. Coś ścisnęło ją w gardle,
kiedy przypomniała sobie o fakcie, że nie tak dawno temu ta dwójka
pochowała syna. No, Seth co prawda nie był spokrewniony z Charliem,
ale to niczego nie zmieniało. Mogła się założyć, że zdecydowanie się
na to, by ruszyć dalej, kiedy wciąż przeżywało się żałobę, wcale
nie był taka prosta.
Coś o tym
wiem, pomyślała mimochodem. Co prawda jej własna żałoba została
przerwana przez cały ciąg innych zdarzeń, łącznie z odkryciem, że ojciec i Nina
wcale nie byli tacy martwi, ale… wciąż pamiętała mamę. Myślenie o tamtym
dniu bolało, choć tak niewiele z niego zapamiętała. Wiedziała, że
czasami tak się działo. Umysł się bronił, a ona tamtej nocy
zobaczyła dość, by pragnąc jak najszybciej wyrzucić to z pamięci.
Potem świat stanął na głowie i już nie miała czasu rozpamiętywać
przeszłości, o zwykłym pójściu na pogrzeb nie wspominając, ale…
Potrząsnęła
głową. Nie chciała się tym zadręczać. Pragnęła ruszyć dalej, ale to wcale
nie było takie proste.
– Liz?
W
roztargnieniu spojrzała na Damiena. Udało jej się uśmiechnąć.
– Nic, nic…
– zapewniła pospiesznie. – Robię listę rzeczy, o które muszę zadbać przed
sierpniem – wyjaśniła usłużnie.
Spojrzał na nią
tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Zignorowała niewypowiedziane
pytanie, które zawisło gdzieś między nimi. Ta jedna kwestia była czymś, z czym
tak czy siak musiała poradzić sobie sama. Tak przynajmniej
sądziła, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie miała pojęcia, co
stało się z jej własną matką. Nie miała głowy do pogrzebu,
a później… Och, później nawet nie pojawiła się na cmentarzu,
by zobaczyć grób.
Może wtedy
wszystko stałoby się prostsze, pomyślała z powątpiewaniem. Ludzie
nie bez powodu stawiali pomniki i czcili miejsca, które miały
przypominać im o umarłych. W jakiś pokrętny sposób zobaczenie grobu
na własne oczy bywało równie ostateczne, co i kojące.
Pomyślała,
że powinna poprosić Ninę. Albo ojca, chociaż nie była pewna, czy akurat
na to drugie była gotowa.
– Aż tak poważnie
do tego podchodzisz? – doszedł ją niepewny głos Damiena.
– A czy rozmawialiśmy
poważnie?
–
Oczywiście, że tak. Po prostu… – Chłopak wciąż wyglądał na oszołomionego.
– Kocham cię, Liz.
Tyle
wystarczyło, żeby zdołała się uśmiechnąć.
–Jak i ja ciebie.
– Przekrzywiła głowę, pozwalając ciemnym włosom opaść na policzki. – Chociaż
raz to ja mogę zaskoczyć ciebie nadmiarem informacji. Chyba ten jeden
raz nie mam nic przeciwko, że wszystko dzieje się tak szybko…
Gdzieś
ponad ramieniem chłopaka zauważyła błysk złocistych oczu Alice. Co prawda
wampirzyca tylko zerknęła w ich stronę, ale uśmiech, który majaczył
na jej ustach, wydawał się mówić sam za siebie. Chciała tego czy nie,
słyszała wszystko. I najwyraźniej dobrze się przy tym bawiła.
To była
jedna z tych rzeczy, które sprawiały, że Liz niezmiennie czuła się pośród
wampirów nieswojo. Z całą sympatią i mimo świadomości, że w większości
przypadków robili wszystko, by nie wprawiać jej w zakłopotanie.
W zasadzie to, z jaką wprawą udawali ludzi, chwilami przyprawiało ją
o zawroty głowy. Myśl o zamieszkaniu gdzieś, gdzie nie musiałaby się
tym przejmować, wydała się nagle nader kusząca.
Cztery
miesiące…
Odrzuciła
od siebie tę myśl. Powiodła wzrokiem dookoła, próbując skupić na czymś
wzrok. W głowie szukała jakiegoś neutralnego tematu, zwłaszcza że Damien wciąż
ją obserwował. Po wyrazie jego twarzy nie potrafiła stwierdzić,
co tak naprawdę sobie myślał.
– To Joce?
– zapytała pod wpływem impulsu.
Oboje
spojrzeli w stronę schodów. Dziewczyna zeszła na dół, kurczowo
trzymając się poręczy, jednak nawet to nie uchroniło ją przed potknięciem się
na ostatnim stopniu. Upadłaby, gdyby nie podążający za nią
niczym cień Ryan. Chłopak natychmiast chwycił Jocelyne pod ramię,
zdecydowanym ruchem stawiając do pionu. Zarumieniła się.
– Co oni tu robią?
– wyrwało się Damienowi. Natychmiast wyprostował się na krześle,
nie odrywając wzroku od siostry.
– Może też
szukają spokojnego miejsca – zasugerowała, wzruszając ramionami. – Ten chłopak
wydaje się miły, więc…
– I jest
jakaś nie do końca stabilną hybrydą – przypomniał, zniżając głos do szeptu.
– Nie mam nic przeciwko, że kręci się przy Joce… Teoretycznie –
przyznał i coś w jego słowach sprawiło, że uniosła brwi. Taki ton
słyszała czasami, kiedy zaczynał być nadopiekuńczy względem Alessi. – Ale chodziło
właśnie o to, żeby nie wychodził. Ja… Daj mi pięć minut, okej?
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem, ale skinęła głową. W zasadzie
to, że się martwił, nie wydało jej się dziwne. Jasne, sam Ryan
wyglądał cudownie niegroźnie i tak normalnie, jak tylko było to możliwe,
ale wiedziała, że sprawy w jego przypadku wyglądały w o wiele
bardziej skomplikowany sposób. Mogła tylko zgadywać, jak marnie
prezentowały się eksperymenty, które z wampirzą krwią przeprowadzali
łowcy. Gdyby przynajmniej wiedziała coś, co mogłoby pomóc…
Odprowadziła
Damiena wzrokiem, bezskutecznie próbując uspokoić myśli. Jeśli chodziłoby o kogokolwiek
innego, nie byłaby zachwycona z obserwowania jak zachowuje się nadopiekuńczy
brat, ale jakoś nie wyobrażała sobie tego chłopaka, posuwającego się
do zrobienia czegoś wyjątkowo głupiego. Cóż, tak przynajmniej
sądziła.
– Mogę się
dosiąść?
Z wrażenia
omal nie spadła z krzesła. Wyprostowała się niczym struna, w nieco
teatralnym geście przykładając dłoń do piersi. Czuła jak serce trzepoce się
niespokojnie, zupełnie jakby chciało wyrwać się na zewnątrz.
– O rany…
– wyrwało jej się. W roztargnieniu spojrzała na stojącą tuż
obok, uśmiechającą się przepraszająco Bellę. Nie zauważyła, kiedy
wampirzyca pojawiła się tuż obok. – Znaczy… jasne. Cześć.
–
Przepraszam. Myślałam, że mnie zauważyłaś – zreflektowała się pospiesznie
kobieta, zajmując krzesło Damiena. – Alice powiedziała mi, że przyszliście.
Pomyślałam, że się przywitam.
Liz
odetchnęła. Zdołała się uśmiechnąć, zwłaszcza że Bella wyglądała na naprawdę
zmieszaną. Tak naprawdę wciąż nie docierało do niej, że niejako
miała przed sobą… babcię Damiena. I to biologiczną. Jak jeszcze w przypadku
Carlisle’a i Esme mogła w miarę sensownie wytłumaczyć sobie jakiekolwiek
koniugacje rodzinne, tak pokrewieństwo zmieniało wszystko. Zwłaszcza kiedy
patrzyło się na drobną, co dwudziestoletnią dziewczynę z nieśmiałym
uśmiechem.
Nie poznała
Isabelli jakoś szczególnie dobrze. Oczywiście, miała dobre stosunki z rodzeństwem
Eleny, ale o dużo lepszym porozumieniu mogła mówić w przypadku
Alice czy Emmetta. Podejrzewała, że wszystko sprowadzało się do rezerwy,
z jaką jej przyjaciółka traktowała Edwarda, tak naprawdę od samego
początku tocząc z wampirem jakąś nieformalną siostrzano-braterską wojnę.
Kobieta
milczała, przez chwilę niepewnie obserwując Liz. Uwadze dziewczyny nie uszło
to, że zaczęła bawić się końcówkami włosów. Wyglądała na chętną, żeby
coś powiedzieć, a jednak…
Nieśmiały
wampir? A to dopiero…
– Alice powiedziała
mi, że twój ojciec i jego partnerka ustalili datę ślubu –
powiedziała, decydując się wziąć sprawy w swoje ręce. – To dobrze.
Pogratuluj im ode mnie.
– Dziękuję.
– Bella wyraźnie się rozluźniła. Z wdzięcznością skinęła głową,
wyraźnie uspokojona tym, że to nie ona jako pierwsza musiała zainicjować
rozmowę. – Chociaż sama będziesz mogła im to powiedzieć. To znaczy…
– Nie jestem
pewna, czy powinnam. Właściwie się nie znamy.
– Myślałam,
że ty i Damien… – Urwała, w ostatniej chwili rezygnując z dokończenia
myśli. – Fakt. Chociaż wiem, że Charlie nie miałby pretensji.
Liz
zamyśliła się. Poniekąd wciąż nie pojmowała jakim cudem akurat ten mężczyzna
nie został wtajemniczony we wszystko, co wiązało się z… Cóż, jego własną
rodziną. O ile się nie myliła, właśnie planował poślubić
kobietę, która bezpośrednio związana była z cała watahą zmieniających się
w wilki facetów. Jeśli dodać do tego fakt, że jego córka
okazyjnie spijała krew i z technicznego punktu widzenia była martwa…
– Jeśli
Damien będzie miał ochotę, to na pewno będę mu towarzyszyć –
zapewniła, ostrożnie dobierając słowa. W tamtej chwili ani trochę nie czuła się
jak dyplomatka. – To… normalna uroczystość tak? Mam na myśli…
Wzruszyła
ramionami. Po Mieście Nocy mogła wyobrazić sobie dosłownie wszystko. To,
co na temat niektórych zwyczajach opowiadał Damien, również zdawało się
mówić samo za siebie.
Ostatni
ślub, w którym brałaś udział, nie miał w sobie nic normalnego.
Nie miała
pewności, czy chciała powtórki z rozrywki.
– Och… Tak, no
jasne – zapewniła pospiesznie Bella. – Będzie więcej ludzi. Moja mama przyjeżdża
– dodała. Jej głos zabrzmiał o wiele łagodniej. Na ustach jak na zawołanie
pojawił się uśmiech. – Dawno jej nie widziałam.
– Ona też
nic nie wie? – upewniła się Liz.
Może nie powinna
pytać. Z drugiej strony, skoro już rozmawiały… Och, aż za dobrze
wiedziała, że niektóre tematy dużo prościej omawiało się z kimś
obcym.
Bella
potrząsnęła głową.
– Lepiej,
żeby tak zostało. Jest na to zbyt roztrzepana – stwierdziła, przez
moment brzmiąc tak, jakby to ona była nadopiekuńczą matką. Cóż, poniekąd była,
choć Liz szczerze wątpiła, by Renesmee potrzebowała opieki. – Ona i jej mąż
mieszkają w Phoenix. Rzadko się widujemy.
– Arizona –
upewniła się, nie kryjąc zaskoczenia. – Chciałabym tam kiedyś
pojechać. Słońce… Dużo słońca.
– Za dużo
słońca. – Bella parsknęła śmiechem. – Nie wierzę, że to mówię. Kiedyś
dałabym się pokroić, żeby tylko tam wrócić.
– A później?
– zapytała, ale tak naprawdę nie potrzebowała odpowiedzi. Jeden rzut
oka na wampirzycę wystarczył, by rozwiać wątpliwości. – No, tak…
– Niczego
nie żałuję – oznajmiła, wspierając brodę na dłoniach. W końcu się
rozluźniła; jej głos zabrzmiał dużo pogodniej. – Gdybym znów miała
podejmować decyzję… zrobiłabym dokładnie to samo, co czternaście lat temu.
– Czternastu?
Liz zamrugała.
Nie tego się spodziewała, choć sama nie była pewna dlaczego. Z drugiej
strony, zdążyła przywyknąć do przeliczania wieku na dekady, o ile
nie całe wieki. To, że Bella w gruncie rzeczy wciąż pozostawała
młoda, a jako człowiek dobijałaby dopiero do trzydziestki, na moment
wytrąciło ją z równowagi.
– Wtedy
urodziłam Nessie. Wtedy już nie miałam wyboru, jeśli chodzi o przemianę.
– No, tak… Damien
wspominał, że porody bywają… – Potrząsnęła głową. – Hm, krwawe.
Podejrzewała,
że to niedopowiedzenie stulecia, ale wolała nie wnikać szczegóły.
Być może niektórych rzeczy lepiej było nie wiedzieć.
Z drugiej
strony, w pamięci wciąż miała małe wilkołaki – cudownie ludzkie, bezbronne
i równie kruche, co każde normalne dziecko. Nie miała pewności, jak
to bywało z pół-wampirami, ale…
– To bez znaczenia.
Nessie tylko trochę pokrzyżowała mi plany – przyznała ze śmiechem Bella. –
Mieliśmy już wyznaczoną datę, ale…
– Chwila –
wyrwało się Liz. Jeśli do tej pory czuła się skołowana, słowa
wampirzycy wystarczyły, by zaskoczyć ją jeszcze bardziej. – Dobrze
rozumiem? Datę przemiany? Ale…
– Chciałam
zostać wampirem – oznajmiła bez wahania Cullen. W tamtej chwili już
ani trochę nie wyglądała jak nieśmiała nastolatka. – Odkąd stało się
jasne, że ja i Edward… Zaplanowaliśmy wszystko. – Wyraźnie się zawahała.
– Szczerze mówiąc… Dlatego chciałam z tobą porozmawiać. Zwłaszcza kiedy
zobaczyłam cię tu z Damienem – przyznała, wbijając wzrok w stół.
Elizabeth
nie ruszyła się z miejsca. W milczeniu wpatrywała się
w siedzącą tuż przed nią kobietę, próbując pozbierać myśli.
Dobry Boże,
wiedziała, że rodzina Eleny była zróżnicowana – i to pod każdym
względem. W ciągu zaledwie kilku miesięcy dowiedziała się na temat
wampirów dość, by uświadomić sobie, w jak cudownej bańce pozornego
bezpieczeństwa przyszło jej żyć przez minione lata. Że są dobrzy i źli
nieśmiertelni. Że ludzie potrafią być gorszymi potworami niż niejeden wampir, a jednak…
Dostrzegała
to wszystko, a jednak spoglądając na Bellę Cullen, nie przypominała
sobie, by w całym tym szaleństwie na własne życzenie skazał się
na życie w wiecznej nocy i picie krwi.
Co miała
jej powiedzieć? Wpatrywała się w tę kobietę i mogła sobie
wyobrazić, co działo się w głowie wampirzycy. Były w podobnej sytuacji.
Kto wie, może pod wieloma względami takiej samej, bo tak naprawdę nie miała
pewności, co przeżyła Isabella. Zakochanie się w istocie nieśmiertelnej
zdecydowanie nie należało do łatwych doświadczeń, a jednak…
Z tym, że
Liz kroczyła zupełnie inną ścieżką. W pamięci wciąż miała swoje błagania i poświęcenie,
na które zdecydował się Damien, byleby tylko zatrzymać
przemianę.
Tamta jedna
noc zmieniła wszystko.
– Wiem… –
Urwała, by zebrać myśli. Odchrząknęła, bezskutecznie próbując pozbyć się
uścisku w gardle. – Domyślam się – zaczęła raz jeszcze – o czym
chcesz rozmawiać. I dziękuję, ale ja…
Westchnęła.
Mimo obaw, spojrzała wampirzycy prosto w oczy.
Widząc, że
Bella chce się odezwać, pospiesznie podjęła temat:
– Kocham
Damiena. Bóg mi świadkiem. Bogini też, skoro wszyscy wciąż się do niej
zwracają… Ale nie mam pojęcia, czego chcę. Nie planuję niczego, choć
może powinnam – przyznała zgodnie z prawdą. – Wciąż nie rozumiem
połowy rzeczy. Nie mam pojęcia, co dzieje się ze mną, a Damien…
Damien oddał dla mnie wszystko. – Uśmiechnęła się mimowolnie. – I podziękuję
mu za to najlepiej, jak tylko będę w stanie. Zrobię naprawdę
wiele, ale… nie to. Niezależnie od wszystkiego, nie planuję
przemiany.
Zamarła w oczekiwaniu,
ledwo tylko wypowiedziała ostatnie słowa. Zabawne, ale nagle zaczęła się
obawiać tego, jak mogła zareagować Bella. Kobieta, która w tej samej sytuacji
oddała wszystko…
Czy miała ją
za egoistkę? Albo tchórza? Liz nie chciała się tym
przejmować, zwłaszcza że pierwszy raz od dawno naprawdę miała jakiś
sensowny plan na przyszłość, a jednak…
A potem
Bella po prostu się uśmiechnęła – w łagodny, nieco nieśmiały
sposób.
– Rozumiem.
– Z gracją poderwała się z miejsca. Obchodząc stół, na krótką
chwilę zacisnęła dłoń na ramieniu wciąż milczącej Elizabeth. – Jeśli
kiedyś będziesz tego potrzebowała, wiesz, gdzie mnie szukać. Nieważne, co będzie
cię dręczyć.
Wraz z tymi
słowami, ostatecznie odeszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz