7 stycznia 2022

Sto trzydzieści dziewięć

Jocelyne

– No dobra… Co teraz?

Wzruszyła ramionami. Z zaciekawieniem powiodła wzrokiem dookoła, zaskoczona widokiem tętniącego życiem klubu. To nie tak, że jakkolwiek wątpiła w pomysł Alice. Wręcz przeciwnie – nie wątpiła, że wampirzyca w krótkim czasie owinie sobie miejscowych wokół palca. Nie wzięła pod uwagę jedynie tego, że wszystko stanie się w tak krótkim czasie.

Z drugiej strony, miała wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd mogła brać udział w otwarciu lokalu. Nastrój, w którym wówczas była i wciąż dające jej się we znaki wyrzuty sumienia zrobiły swoje, przez co większość czasu i tak spędziła schowana w łazience. Tam zresztą poznała Mię, a skoro tak…

Krótko zerknęła w stronę toalet. Nie wyczuła niczego podejrzanego, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie.

Wciąż skupiając się na podsuwanych przez zmysły bodźcach, z wolna zwróciła się ku Ryanowi.

– Sprawdzę łazienkę – zadecydowała. Jeden rzut oka na jego twarz wystarczył, żeby pojęła, że ten pomysł nie do końca przypadł chłopakowi do gustu.

– Mam iść z…? – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.

– Do damskiej?

Natychmiast zamilkł. W roztargnieniu potarł kark, nieudolnie próbując zamaskować to, że zdołała wprawić go w zakłopotanie.

– No, fakt. Poczekam sobie tutaj – zdecydował, krzyżując ramiona na piersi.

Nie potrafiła stwierdzić, w jakim tak naprawdę był nastroju. Początkowo miała wątpliwości, czy pozwalanie Ryanowi na wspólne wyjście w ogóle wchodziło w grę. Z drugiej strony, chłopak ani trochę nie zachowywał się jak gotowa do mordu bestia. Nie żeby Jocelyne w ogóle widziała go w takim stanie, nawet mimo tego, co twierdzili Claire i Rufus.

Nie miała pojęcia, co mogłoby być nie tak z hybrydami takimi jak Ray czy Cassandra. O tej drugiej w ogóle wolała nie myśleć, zwłaszcza po wszystkim, co stało się w ostatnim czasie. W zamian wolała błogosławić fakt, że: po pierwsze, ona i Ryan znów ze sobą rozmawiali i po drugie – chłopak ani okazyjnie nie wymiotował krwią, ani nie wyglądał na chętnego, by wpaść w jakiś morderczy szał.

– Joce!

Niewiele brakowało, by potknęła się o własne nogi. Zaskoczona, natychmiast odwróciła się, by spojrzeć wprost na zmierzającego w ich stronę Damiena. Uniosła brwi, pytająco spoglądając na brata. Sama nie była pewna, czym zaskoczył ją bardziej – tym, że nagle pojawił się tuż przed nią, czy może co najmniej zatroskanym wyrazem twarzy, jakże podobnym do tego, który spodziewałaby się zobaczyć u ojca.

– O… Cześć – wyrwało jej się. Ponad ramieniem chłopaka dostrzegła Liz i wtedy wszystko stało się jasne. – Wybyliście gdzieś rano.

– Mieliśmy plany – przyznał Damien, zakładając ramiona na piersi. Jego spojrzenie na ułamek sekundy spoczęło na Ryanie. – Co tu robicie?

– Też mamy plany – wtrącił ze swojego miejsca Ray.

Ani trochę takie, jak możesz podejrzewać, pomyślała mimochodem, ale zdecydowała się nie wtrącać. Nie była pewna, czy chciała się komukolwiek tłumaczyć. Nie żeby w ogóle była pewna tego, co zamierzała zrobić, ale…

– Coś nie tak? – zapytała w zamian, siląc się na blady uśmiech. – Pomyślałam, że Alice będzie miło, jeśli wpadniemy. Ryan chciał mi towarzyszyć, więc…

Wzruszyła ramionami. W zasadzie to, że już nawet nie próbowała ukrywać zainteresowania chłopakiem, wyszło najzupełniej naturalnie. Nie chciała kluczyć, ani tym bardziej czekać, aż kolejny raz coś niepotrzebnie się skomplikuje. Wystarczyło, że przez blisko dwa miesiące zadręczała się, świadoma przede wszystkim narastającego poczucia winy. Gdyby nie kłótnia, wiele rzeczy nie miałoby miejsca. A przynajmniej chciała w to wierzyć.

Damien potrząsnął głową. Coś w jego spojrzeniu złagodniało, kiedy spojrzał na nią.

– Nic a nic – zapewnił pospiesznie. Nachylił się bliżej, zniżając głos do szeptu. Gdyby była człowiekiem, nie miałaby szansy go zrozumieć. – Zaskoczyliście mnie. Myślałem… – Wymownie zerknął na Ryana. – Nic nie sugeruję, ale…

– Nie zamierzam nikogo zagryzać, jeśli do tego pijesz – rzucił z rozbrajającą wręcz szczerością sam zainteresowany.

Oboje się skrzywili, zwłaszcza że powiedział to o wiele głośniej niż powinien. Przesunęła się, by móc bezceremonialnie zdzielić go w żebra. Zassał powietrze, w pierwszym odruchu rzucając jej urażone spojrzenie. Dopiero po chwili w jego oczach pojawiło się zrozumienie.

– Ryan jest ze mną – wyjaśniła usłużnie – bo go o to poprosiłam. Ja… Chcę coś sprawdzić.

– Coś – powtórzył z rezerwą Damien.

– Coś – zgodziła się, choć to brzmiało jak najgorsze wyjaśnienie na świecie. – Dacie mi pięć minut?

Tak naprawdę nie czekała na odpowiedź. Bez słowa ruszyła ku łazience, tym razem nie zamierzając sprawdzać, czy ktoś spróbuje ją powstrzymać. Wślizgnęła się do środka, starannie zamykając za sobą drzwi. Miała tylko nadzieję, że pod jej nieobecność Damien nie spróbuje przeprowadzać z Ryanem bardziej „poważnych” rozmów. Wystarczyło, że aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że Gabriel patrzył im na ręce, nawet jeśli dobrze udawał, że sprawy mają się zupełnie inaczej.

Odetchnęła. Podeszła bliżej umywalek, w pamięci mając moment, w którym pierwszy raz dostrzegła Mię. Z powątpiewaniem spojrzała w lustro, ale poza swoim odbiciem, tym razem nie zauważyła żadnej dodatkowej osoby. Sama łazienka wyglądała na opustoszałą, przynajmniej w zakresie normalnych ludzi. Joce momentalnie wyczułaby, gdyby ktokolwiek krył się w kabinie.

Wsparła dłonie na krawędziach zlewu, sama niepewna, czy panująca dookoła cisza jakkolwiek ją uspokajała. Okej, Mia powiedziała, że nie miała żadnego związku z klubem albo miejscem samym w sobie. Jocelyne nie czuła ani nienaturalnego chłodu, ani czegokolwiek, co mogłaby uznać za niewłaściwe. W normalnym wypadku uznałaby to za kojące, ale z drugiej strony…

– Jesteś tutaj? – szepnęła dla pewności, czując się przy tym jak kompletna idiotka.

Prawda była taka, że nie widziała dziewczyny od dnia powrotu z wesela – a konkretnie od rozmowy z „ciotką” Mirą. Może to znaczy, że nie powinnam jej ufać…, pomyślała, machinalnie chwytając za skryty pod ubraniem pentagram. Nie zdejmowała podarowanego przez Claire łańcuszkach, nie chcąc kusić losu. Może jednak miała się czego obawiać. Mimo wszystko nieobecność duszy mogła się okazać gorsza, niż gdyby ta wprost ujawniła, że miała jakiekolwiek złe intencje.

Odczekała jeszcze kilka sekund, póki nie usłyszała pukania w drzwi. Chcąc nie chcąc wycofując się z powrotem do czekających na nią Ryana i brata.

– Nic nie znalazłam – zapewniła, czując na sobie przenikliwe spojrzenia.

– A coś powinnaś? – zniecierpliwił się Damien. Nie zaprotestowała, kiedy chwycił ją za ramię. – Coś jest nie tak? Joce…

– Na otwarciu była tu dziewczyna – oznajmiła wprost, decydując się postawić sprawę jasno. Przez twarz chłopaka przemknął cień. – Potem trochę się za mną kręciła, ale nie była groźna. Zniknęła i… Cóż.

– A to niedobrze, bo…?

Joce potrząsnęła głową.

– Chciałam tylko się upewnić – wyjaśniła pospiesznie. – Twierdziła, że nie jest związana z klubem. Chyba nie do końca jej uwierzyłam.

Po wyrazie twarzy Damiena nie potrafiła stwierdzić, czy takie wyjaśnienia go satysfakcjonowały. Nawet jeśli miał jakieś uwagi, na szczęście zachował je dla siebie.

– To chyba dobrze. Znaczy… – Jego spojrzenie na powrót powędrowało w stronę Ryana. – Wybaczcie, po prostu mnie zaskoczyliście. Nie powinieneś wychodzić. I nie chodzi mi tylko o… ewentualne komplikacje.

To brzmiało sensownie i dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Co prawda Ryan radził sobie nieźle, bez większych przeszkód spędzając całe tygodnie w rodzinnym domu. Gdyby nie Cassandra, wciąż by tam był, pomyślała ponuro. Nie podobało jej się to. Fakt, że mógłby znajdować się na czyjejkolwiek czarnej liście, tym bardziej nie. I to nie tylko dlatego, że przez to sama również mogłaby być zagrożona.

Cóż, wszyscy byli. Od samego początku wiedziała, że w grę wchodził co najwyżej złudny spokój. Jak długo w okolicy kręciła się Isobel, a łowcy działali równie sprawnie, co i na samym początku, musieli uważać.

Brak informacji o Mii wcale nie brzmi tak źle…

– Dlatego zaraz wrócimy do domu. Nie chciałem puszczać Joce samej, nawet jeśli tylko tutaj – wtrącił Ray. – Idziemy, tak?

– Tak… Tak sądzę – mruknęła w roztargnieniu. Z zaciekawieniem spojrzała na Damiena. – Chyba że mamy na was zaczekać? – dodała, wymownie spoglądając na stolik, przy którym widziała Liz. Zdążyła zauważyć szybko umykającą się Bellę.

– Damy sobie radę.

Przekrzywiła głowę. Tym razem nie powstrzymała się od uśmiechu.

– Hm, będziecie się całować? – rzuciła jakby od niechcenia.

Zauważyła, że się zarumienił. Przesunął się, bezceremonialnie wyciągając rękę, by zmierzwić jej włosy. Pisnęła, próbując odtrącić jego dłoń. Dobrze wiedział, że tego nie lubiła!

– Nie twój interes. Zresztą mógłbym pytać o to samo – stwierdził Damien, biorąc ją w ramiona. Wtuliła się w brata, nie przestając się uśmiechać. Ciepły oddech owiał jej policzek. – Dobrze widzieć cię taką, Joce – szepnął, zanim poluzował uścisk.

Coś w tych słowach sprawiło, że zrobiło jej się ciemno. Och, z pewnością. Mogła sobie tylko wyobrazić, co czuli wszyscy wokół, kiedy znów zaczynała chować się w pokoju i unikać wszystkich dookoła. Przy Ryanie się nie bała, zresztą po tym, co powiedziała jej bogini…

Joce uśmiechnęła się. Poprawiła włosy, zatykając niesforny kosmyk za ucho.

– Widzimy się w domu.

 

Słyszała głosy z salonu. Przystanęła, a kiedy rozmowy nie urwały się po trzaśnięciu drzwiami, zdołała się rozluźnić. Kiedy do tego wszystkiego doszedł ją melodyjny śmiech Layli, utwierdziła się w przekonaniu, że pod jej nieobecność nie wydarzyło się nic wartego uwagi. Och, szybko zauważyłaby, jeśli w salonie znów mieliby niespodziewanego gościa ze złymi wieściami.

Krótko spojrzała na Ryana, ale ten też wyglądał na rozluźnionego. Nachylił się i dopiero wtedy zauważyła powoli drepczącą przez przedpokój Allegrę. Czarna kulka nie zaprotestowała, kiedy chłopak wziął ją na ręce.

– Nie boi się – zauważył, uśmiechając się blado. Ułożył kota w swoich ramionach, delikatnie przeczesując palcami czarne futerko.

– Mało kogo się boi.

Ryan wywrócił oczami.

– Właśnie popsułaś nastrój – mruknął, ale wiedziała, że sobie żartował. A przynajmniej miała taką nadzieję. – Chcesz coś?

Natychmiast ruszyła w ślad za nim do kuchni. Zdążył się zadomowić i to jej odpowiadało, choć zarazem wciąż czuła się dziwnie, mogąc znów mieć go obok siebie. Zupełnie jakby ostatnie dwa miesiące nie miały miejsca.

Czego się spodziewałaś po gościu, którego poznałaś w piwnicy…?

Wywróciła oczami. O tym akurat wolała nie myśleć.

Allegra miauknęła i zaczęła upominać się o więcej swobody, więc Ryan po prostu ją puścił. Kotka z lekkością skoczyła na cztery łapy i zniknęła, nie oglądając się na kogokolwiek. W jakimś stopniu Joce poczuła się dzięki temu spokojniejsza. Skoro stworzenie nie wyczuło, by potrzebowała bliskości… Och, może mogła wziąć to za dowód na to, że faktycznie nie napotkała na żadnego ducha.

– Dlaczego wydajesz się zmartwiona?

Poderwała głowę. Poczuła się dziwnie, ledwo tylko poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie Ryana. W tamtej chwili nie wyglądał na tak spokojnego i rozluźnionego jak wcześniej. Przeciwnie – doszukała się w jego oczach czegoś takiego…

– Co masz na myśli? – mruknęła, podchodząc do lodówki.

To nie tak, że miała na coś ochotę. Na pewno nie na krew, a jednak dla zajęcia czymś rąk, skupiła się na jednym z woreczków. Mimo wszystko wiedziała, że Ray wciąż ją obserwował, milczący i…

– Nie wiem – przyznał po chwili namysłu. – Ale mogę wyczuć, że coś jest nie tak.

– Wydaje ci się.

Powstrzymała grymas. Okej, martwiła się – trafił w sedno, chociaż nie chciała tego przyznać. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że jako ktoś, kto najwyraźniej miał w sobie coś z demona, z łatwością reagował na negatywne emocje. Oczywiście, że wiedział.

Z trudem powstrzymała dreszcz. Tak łatwo przychodziło jej zapomnienie, że jednak nie miała do czynienia z człowiekiem…

– Na pewno? To takie dziwne… – Ryan nie dawał za wygraną. – Mogę rozpoznać niepokój. Tak się przejmujesz tą dziewczyną?

– Nie mam pomysłu, gdzie jeszcze mogłabym jej szukać – przyznała, ostatecznie decydując się odpuścić. Chwyciła za karton soku, dochodząc do wniosku, że i tak nie byłaby w stanie przełknąć niczego innego. – Zniknęła. Nie wiem, co o tym myśleć.

Może była przewrażliwiona. W pamięci wciąż miała niepokój, który popchnął ją do rzucenia wszystkiego i ruszenia wprost do Londynu. Okej, w przypadku Trycze przynajmniej miała podstawy, by się martwić, o dodatkowym wsparciu ze strony Lawrence’a nie wspominając, ale mimo wszystko…

Zamknęła lodówkę – nieco gwałtowniej niż było to konieczne. W myślach szukała czegoś, co mogłaby dodać, ale w głowie miała pustkę. Chcąc zyskać na czasie, odstawiła karton z sokiem na blat i sięgnęła do szafki, by znaleźć szklanki. To nie tak, że jakieś na pewno są w zmywarce…

– Joce…

Uniosła się na palcach, próbując dostać się do naczyń. W chwilach takich jak ta szczerze nie znosiła swojego własnego wzrostu. Słodka bogini, gdyby los zamiast gęstych złotych loków, natura podarowała jej kilka dodatkowych centymetrów, nie protestowałaby. Wręcz przeciwnie.

Wolną ręką wsparła się o blat. Musnęła palcami najbliżej stojącą szklankę. Gdyby tylko przesunęła ją trochę bliżej krawędzi, wtedy…

Och, nie.

Poczuła, że traci oparcie. W następnej sekundzie wszystko potoczyło się szybko: zachwiała się, pochwyciła półki i… ściągnęła ją na siebie, razem z całą zawartością. Oczami wyobraźni niemal widziała chaos i odłamki szkła, które…

A potem poczuła, że ktoś ją łapie. Zesztywniała, porażona spokojem, który nagle zapanował dookoła.

– Poważnie… Przypomnij mi, jakim cudem dożyłaś siódmych urodzin – westchnął Rufus, luzując uścisk.

Odsunęła się, wciąż skołowana. Nie zauważyła, kiedy w ogóle zmaterializował się między nią a szafką. Tym bardziej nie zarejestrowała momentu, w którym zdołał pochwycić zarówno ją, jak i przytrzymać półkę, zanim faktycznie zdążyłaby zrzucić ją na siebie.

– To nie było miłe, wujku – wymamrotała, przyciskając obie dłonie do piersi. Czuła jak serce trzepoce jej się w piersi.

– Jak uważasz. – Wampir uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób. Odszedł na bok, zakładając ramiona na piersi. – Następnym razem mogę się przyglądać.

Wiedziała, że by tego nie zrobił, ale zdecydowała się tego nie komentować. Odetchnęła, próbując się uspokoić. Kiedy emocje opadły, w końcu zdobyła się na coś więcej, poza bezmyślnym wpatrywaniem w wampira.

– Dzięki – rzuciła z opóźnieniem.

Wywrócił oczami. Podejrzewała, że na nic więcej nie mogła liczyć.

– Przeszkadzam wam? – zapytał w zamian Rufus, bynajmniej nie brzmiąc na przejętego. Jocelyne nerwowo obejrzała się na Raya. Chłopak zastygł po drugiej stronie kuchni, niespokojnie ich obserwując. – Słyszałem, że sobie rozmawiacie, więc…

– Słyszałeś, czy podsłuchiwałeś? – wyrwało się Ryanowi.

Rufus nawet się nie skrzywił.

– Wiecie jak bywa z prywatnością w tym domu… Więc?

To nie jest odpowiedź, przeszło Joce przez myśl. Och, jakby nie patrzeć, nawet nie próbował zaprotestować.

Poruszyła się niespokojnie, próbując jak najszybciej doprowadzić się do porządku. Wyczuła, że atmosfera zgęstniała – tylko nieznacznie, ale wystarczająco, by zdołała to wychwycić. Wymownie spojrzała najpierw na wujka, a później na Ryana, przez moment sama niepewna, co z nimi zrobić. Nie bała się Rufusa (najpewniej ku jego irytacji), przynajmniej zazwyczaj, a jednak…

Potrząsnęła głową. Nie mogła zapomnieć, że Raya tak naprawdę poznała właśnie przez pomysły tego wampira. I tę cholerną piwnicę.

– Chcesz czegoś ode mnie? – wtrąciła, pospiesznie przesuwając się tak, by znaleźć się między wampirem a Ryanem.

Rufus spojrzał na nią z zaciekawieniem. Nie potrafiła ocenić, w jakim tak naprawdę był nastroju. Nie po raz pierwszy, zresztą zdążyła się do tego przyzwyczaić na tyle, by wyczuwać, kiedy robił się interesowny. Jeśli już zmuszał się do dotrzymywania komuś towarzystwa, prawie zawsze miał w tym jakiś cel.

– Skoro wolisz aż tak bezpośrednio… – Wampir wzruszył ramionami. Zauważyła, że na ułamek sekundy spojrzał na Ryana, obserwując chłopaka z wyraźną rezerwą. Świetnie. Wszyscy teraz będą pilnować, czy przypadkiem nie ruszy na polowanie…? Ale to wciąż wydawało się lepsze niż posrebrzane łańcuchy. – To tylko ciekawość, nic ponadto, ale… O kogo tak bardzo się martwisz, hm?

Brzmiał niewinnie, ale nie dała się nabrać. Uniosła brwi, początkowo zaskoczona. Zrozumienie pojawiło się chwilę później i wystarczyło, by poczuła się niemal rozczulona. Przecież dobrze wiedziała, o kogo pytał.

– Nie o Rosę – zapewniła, mimowolnie się uśmiechając. – Ona po prostu jest zajęta. Był ktoś inny, ale już jej nie widuję, więc… – Uciekła wzrokiem gdzieś w bok. – Nieważne. Trochę zmartwiło mnie, że odeszła bez słowa.

– Próbuję właśnie zrozumieć, co w tym złego – wtrącił Ryan. Jego głos zabrzmiał względnie normalnie. Podszedł bliżej, ignorując towarzyszącego im wampira. – Nie o to w tym chodzi? W sensie… światło, druga strona i te sprawy?

Potrząsnęła głową. Gdyby przynajmniej miała pewność!

– Szczerze mówiąc… Nie mam pojęcia.

– Czekaj, czekaj… Jak nie? – Chłopak spojrzał na nią z powątpiewaniem. – To twój dar, tak? 

– Średnio wiem, co z nim robić. Nie mam pojęcia, czy to całe odprowadzanie to dobry pomysł. Znaczy…

Zawahała się. Przez chwilę miała ochotę z jękiem ukryć twarz w dłoniach. Okej, dowiedziała się to i owo. Na tyle, by znać teorie i wersje, które rozpowiadali między sobą ludzie. Na pewno widziała umarłych, a ci potrafili popadać w różne skrajności. Część, która zaznała spokój, odchodziła… gdzieś, ale Jocelyne wciąż nie wiedziała, co o tym myśleć. Dużo łatwiej było udawać, że pewne rzeczy po prostu nie miały miejsca.

Aż za dobrze pamiętała ten jeden raz, który spędziła z Claire z bibliotece. Nie znalazły za dużo, ale mimo wszystko… O bogini, urywki, które wtedy znalazła dla niej kuzynka, nie brzmiały ani trochę obiecująco.

– Serio? – wyrwało się Ryanowi.

– Przecież nie znajdę tego w internecie – obruszyła się. – Wierz mi, Dallas próbował.

– Twój były martwy…

– Zostaw mojego martwe… Znaczy byłego – poprawiła się, w przypływie frustracji wyrzucając obie ręce ku górze – w spokoju!

Coś ścisnęło ją w gardle. Ostatnim, czego chciała, było wspominanie o Dallasie. Tęskniła za nim. Tylko trochę, zresztą teraz powinno być łatwiej, ale…

– Więc ty dalej nic…? – Rufus rozluźnił się. Jakby od niechcenia oparł się o blat, ograniczając się do biernej obserwacji. Mimo wszystko mogła założyć się, że uspokoiła go wzmianką o Rosie. Odrobinę. – Mogłaś mówić, kiedy byliśmy w Mieście Nocy. Może bym coś znalazł.

Spojrzała na niego zaskoczona. Do głowy jej nie przyszło, by próbować przeszukiwać zbiory w Niebiańskiej Rezydencji, a co dopiero jego bibliotece.

– A jest coś pewnego?

Wzruszył ramionami.

– Nie zdziwiłbym się. Chociaż równie dobrze możesz poszperać po wierzeniach. To dość… ryzykowne źródło, ale wątpię byś znalazła kodeks postępowania wampirzej nekromantki. – Wampir wywrócił oczami. – Jeśli się nie mylę, Carlisle pewnie ma tego sporo. Interesują go takie rzeczy, prawda?

Zawahała się. Nie była pewna, co zaskoczyło ją bardziej – fakt, ktokolwiek naciskał na nią, by jednak szukała odpowiedzi, czy może sensowna, niemalże uprzejma rada ze strony Rufusa. Z drugiej strony, to drugie nawet aż tak bardzo jej nie dziwiło. Podejrzewała, że jak długo chodziło o jakiekolwiek nietypowe zagadnienia, wujek mógłby być pierwszy, by wskazać jej potencjalny kierunek. Bez podawania konkretnych informacji, oczywiście.

– Nie wiem… Poszukam – zadecydowała w końcu. – Może. Dziękuję… Chyba? – dodała, ale wampir puścił jej słowa mimo uszu.

– Weź ze sobą swojego żywego obecnego, skoro już tak się wyrywasz – rzucił w zamian, a Joce prawie się zakrztusiła. Miała wrażenie, że Ryan też. – Szkoda, żebyś zniszczyła bibliotekę – dodał, a potem jak gdyby nigdy nic wyszedł, znikając równie nagle, co wcześniej się pojawił.

Otworzyła i zaraz zamknęła usta. O bogini, miała to uznać za dobrze intencje czy złośliwość z jego strony. Podejrzewała oba, ale…

– Absolutnie nie rozumiem twojej rodziny – westchnął Ryan, nagle materializując się obok.

– Ja tylko jego. Zazwyczaj.

Potrząsnęła głową. Zanim zdążyła cokolwiek dodać, poczuła na policzku muśnięcie ciepłych palców. Przesunęła się bliżej, a kiedy chwilę później Ray jak gdyby nigdy nic ją pocałował, doszła do wniosku, że dodatkowe informacje chwilowo było jej zbędne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa