–
No dobra… Co teraz?
Wzruszyła
ramionami. Z zaciekawieniem powiodła wzrokiem dookoła, zaskoczona widokiem
tętniącego życiem klubu. To nie tak, że jakkolwiek wątpiła w pomysł
Alice. Wręcz przeciwnie – nie wątpiła, że wampirzyca w krótkim czasie
owinie sobie miejscowych wokół palca. Nie wzięła pod uwagę jedynie
tego, że wszystko stanie się w tak krótkim czasie.
Z
drugiej strony, miała wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd mogła brać udział w otwarciu
lokalu. Nastrój, w którym wówczas była i wciąż dające jej się we
znaki wyrzuty sumienia zrobiły swoje, przez co większość czasu i tak spędziła
schowana w łazience. Tam zresztą poznała Mię, a skoro tak…
Krótko
zerknęła w stronę toalet. Nie wyczuła niczego podejrzanego, ale wcale
nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie.
Wciąż
skupiając się na podsuwanych przez zmysły bodźcach, z wolna
zwróciła się ku Ryanowi.
–
Sprawdzę łazienkę – zadecydowała. Jeden rzut oka na jego twarz wystarczył,
żeby pojęła, że ten pomysł nie do końca przypadł chłopakowi do gustu.
–
Mam iść z…? – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
–
Do damskiej?
Natychmiast
zamilkł. W roztargnieniu potarł kark, nieudolnie próbując zamaskować to,
że zdołała wprawić go w zakłopotanie.
–
No, fakt. Poczekam sobie tutaj – zdecydował, krzyżując ramiona na piersi.
Nie
potrafiła stwierdzić, w jakim tak naprawdę był nastroju. Początkowo
miała wątpliwości, czy pozwalanie Ryanowi na wspólne wyjście w ogóle
wchodziło w grę. Z drugiej strony, chłopak ani trochę nie zachowywał się
jak gotowa do mordu bestia. Nie żeby Jocelyne w ogóle widziała
go w takim stanie, nawet mimo tego, co twierdzili Claire i Rufus.
Nie
miała pojęcia, co mogłoby być nie tak z hybrydami takimi jak Ray czy Cassandra.
O tej drugiej w ogóle wolała nie myśleć, zwłaszcza po wszystkim,
co stało się w ostatnim czasie. W zamian wolała błogosławić
fakt, że: po pierwsze, ona i Ryan znów ze sobą rozmawiali i po drugie
– chłopak ani okazyjnie nie wymiotował krwią, ani nie wyglądał
na chętnego, by wpaść w jakiś morderczy szał.
–
Joce!
Niewiele
brakowało, by potknęła się o własne nogi. Zaskoczona,
natychmiast odwróciła się, by spojrzeć wprost na zmierzającego w ich stronę
Damiena. Uniosła brwi, pytająco spoglądając na brata. Sama nie była
pewna, czym zaskoczył ją bardziej – tym, że nagle pojawił się tuż przed
nią, czy może co najmniej zatroskanym wyrazem twarzy, jakże podobnym do tego,
który spodziewałaby się zobaczyć u ojca.
–
O… Cześć – wyrwało jej się. Ponad ramieniem chłopaka dostrzegła Liz i wtedy
wszystko stało się jasne. – Wybyliście gdzieś rano.
–
Mieliśmy plany – przyznał Damien, zakładając ramiona na piersi. Jego spojrzenie
na ułamek sekundy spoczęło na Ryanie. – Co tu robicie?
–
Też mamy plany – wtrącił ze swojego miejsca Ray.
Ani trochę takie, jak możesz podejrzewać, pomyślała mimochodem, ale zdecydowała się nie wtrącać. Nie była pewna, czy chciała się komukolwiek tłumaczyć. Nie żeby w ogóle była pewna tego, co zamierzała zrobić, ale…
–
Coś nie tak? – zapytała w zamian, siląc się na blady
uśmiech. – Pomyślałam, że Alice będzie miło, jeśli wpadniemy. Ryan chciał mi
towarzyszyć, więc…
Wzruszyła
ramionami. W zasadzie to, że już nawet nie próbowała ukrywać
zainteresowania chłopakiem, wyszło najzupełniej naturalnie. Nie chciała
kluczyć, ani tym bardziej czekać, aż kolejny raz coś niepotrzebnie się
skomplikuje. Wystarczyło, że przez blisko dwa miesiące zadręczała się, świadoma
przede wszystkim narastającego poczucia winy. Gdyby nie kłótnia, wiele
rzeczy nie miałoby miejsca. A przynajmniej chciała w to wierzyć.
Damien
potrząsnął głową. Coś w jego spojrzeniu złagodniało, kiedy spojrzał na nią.
–
Nic a nic – zapewnił pospiesznie. Nachylił się bliżej, zniżając głos
do szeptu. Gdyby była człowiekiem, nie miałaby szansy go zrozumieć. –
Zaskoczyliście mnie. Myślałem… – Wymownie zerknął na Ryana. – Nic nie sugeruję,
ale…
–
Nie zamierzam nikogo zagryzać, jeśli do tego pijesz – rzucił z rozbrajającą
wręcz szczerością sam zainteresowany.
Oboje się
skrzywili, zwłaszcza że powiedział to o wiele głośniej niż powinien.
Przesunęła się, by móc bezceremonialnie zdzielić go w żebra. Zassał
powietrze, w pierwszym odruchu rzucając jej urażone spojrzenie.
Dopiero po chwili w jego oczach pojawiło się zrozumienie.
–
Ryan jest ze mną – wyjaśniła usłużnie – bo go o to poprosiłam. Ja… Chcę
coś sprawdzić.
–
Coś – powtórzył z rezerwą Damien.
–
Coś – zgodziła się, choć to brzmiało jak najgorsze wyjaśnienie na świecie.
– Dacie mi pięć minut?
Tak
naprawdę nie czekała na odpowiedź. Bez słowa ruszyła ku
łazience, tym razem nie zamierzając sprawdzać, czy ktoś spróbuje ją powstrzymać.
Wślizgnęła się do środka, starannie zamykając za sobą drzwi.
Miała tylko nadzieję, że pod jej nieobecność Damien nie spróbuje
przeprowadzać z Ryanem bardziej „poważnych” rozmów. Wystarczyło, że aż za dobrze
zdawała sobie sprawę z tego, że Gabriel patrzył im na ręce, nawet
jeśli dobrze udawał, że sprawy mają się zupełnie inaczej.
Odetchnęła.
Podeszła bliżej umywalek, w pamięci mając moment, w którym pierwszy
raz dostrzegła Mię. Z powątpiewaniem spojrzała w lustro, ale poza
swoim odbiciem, tym razem nie zauważyła żadnej dodatkowej osoby. Sama
łazienka wyglądała na opustoszałą, przynajmniej w zakresie normalnych
ludzi. Joce momentalnie wyczułaby, gdyby ktokolwiek krył się w kabinie.
Wsparła
dłonie na krawędziach zlewu, sama niepewna, czy panująca dookoła
cisza jakkolwiek ją uspokajała. Okej, Mia powiedziała, że nie miała
żadnego związku z klubem albo miejscem samym w sobie. Jocelyne
nie czuła ani nienaturalnego chłodu, ani czegokolwiek, co
mogłaby uznać za niewłaściwe. W normalnym wypadku uznałaby to za kojące,
ale z drugiej strony…
–
Jesteś tutaj? – szepnęła dla pewności, czując się przy tym jak kompletna
idiotka.
Prawda
była taka, że nie widziała dziewczyny od dnia powrotu z wesela –
a konkretnie od rozmowy z „ciotką” Mirą. Może to znaczy,
że nie powinnam jej ufać…, pomyślała, machinalnie chwytając za skryty
pod ubraniem pentagram. Nie zdejmowała podarowanego przez Claire
łańcuszkach, nie chcąc kusić losu. Może jednak miała się czego
obawiać. Mimo wszystko nieobecność duszy mogła się okazać gorsza, niż
gdyby ta wprost ujawniła, że miała jakiekolwiek złe intencje.
Odczekała
jeszcze kilka sekund, póki nie usłyszała pukania w drzwi. Chcąc nie chcąc
wycofując się z powrotem do czekających na nią Ryana i brata.
–
Nic nie znalazłam – zapewniła, czując na sobie przenikliwe
spojrzenia.
–
A coś powinnaś? – zniecierpliwił się Damien. Nie zaprotestowała,
kiedy chwycił ją za ramię. – Coś jest nie tak? Joce…
–
Na otwarciu była tu dziewczyna – oznajmiła wprost, decydując się
postawić sprawę jasno. Przez twarz chłopaka przemknął cień. – Potem trochę się
za mną kręciła, ale nie była groźna. Zniknęła i… Cóż.
–
A to niedobrze, bo…?
Joce
potrząsnęła głową.
–
Chciałam tylko się upewnić – wyjaśniła pospiesznie. – Twierdziła, że nie jest
związana z klubem. Chyba nie do końca jej uwierzyłam.
Po
wyrazie twarzy Damiena nie potrafiła stwierdzić, czy takie
wyjaśnienia go satysfakcjonowały. Nawet jeśli miał jakieś uwagi, na szczęście
zachował je dla siebie.
–
To chyba dobrze. Znaczy… – Jego spojrzenie na powrót powędrowało
w stronę Ryana. – Wybaczcie, po prostu mnie zaskoczyliście. Nie powinieneś
wychodzić. I nie chodzi mi tylko o… ewentualne komplikacje.
To
brzmiało sensownie i dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Co prawda
Ryan radził sobie nieźle, bez większych przeszkód spędzając całe tygodnie
w rodzinnym domu. Gdyby nie Cassandra, wciąż by tam był,
pomyślała ponuro. Nie podobało jej się to. Fakt, że mógłby znajdować się
na czyjejkolwiek czarnej liście, tym bardziej nie. I to nie tylko dlatego,
że przez to sama również mogłaby być zagrożona.
Cóż,
wszyscy byli. Od samego początku wiedziała, że w grę wchodził co
najwyżej złudny spokój. Jak długo w okolicy kręciła się Isobel, a łowcy
działali równie sprawnie, co i na samym początku, musieli uważać.
Brak
informacji o Mii wcale nie brzmi tak źle…
–
Dlatego zaraz wrócimy do domu. Nie chciałem puszczać Joce samej,
nawet jeśli tylko tutaj – wtrącił Ray. – Idziemy, tak?
–
Tak… Tak sądzę – mruknęła w roztargnieniu. Z zaciekawieniem
spojrzała na Damiena. – Chyba że mamy na was zaczekać? – dodała,
wymownie spoglądając na stolik, przy którym widziała Liz. Zdążyła zauważyć
szybko umykającą się Bellę.
–
Damy sobie radę.
Przekrzywiła
głowę. Tym razem nie powstrzymała się od uśmiechu.
–
Hm, będziecie się całować? – rzuciła jakby od niechcenia.
Zauważyła,
że się zarumienił. Przesunął się, bezceremonialnie wyciągając rękę, by zmierzwić
jej włosy. Pisnęła, próbując odtrącić jego dłoń. Dobrze wiedział, że
tego nie lubiła!
–
Nie twój interes. Zresztą mógłbym pytać o to samo – stwierdził
Damien, biorąc ją w ramiona. Wtuliła się w brata, nie przestając się
uśmiechać. Ciepły oddech owiał jej policzek. – Dobrze widzieć cię taką,
Joce – szepnął, zanim poluzował uścisk.
Coś
w tych słowach sprawiło, że zrobiło jej się ciemno. Och, z pewnością.
Mogła sobie tylko wyobrazić, co czuli wszyscy wokół, kiedy znów zaczynała
chować się w pokoju i unikać wszystkich dookoła. Przy Ryanie się
nie bała, zresztą po tym, co powiedziała jej bogini…
Joce
uśmiechnęła się. Poprawiła włosy, zatykając niesforny kosmyk za ucho.
–
Widzimy się w domu.
Słyszała
głosy z salonu. Przystanęła, a kiedy rozmowy nie urwały się
po trzaśnięciu drzwiami, zdołała się rozluźnić. Kiedy do tego
wszystkiego doszedł ją melodyjny śmiech Layli, utwierdziła się w przekonaniu,
że pod jej nieobecność nie wydarzyło się nic wartego uwagi. Och,
szybko zauważyłaby, jeśli w salonie znów mieliby niespodziewanego gościa
ze złymi wieściami.
Krótko
spojrzała na Ryana, ale ten też wyglądał na rozluźnionego.
Nachylił się i dopiero wtedy zauważyła powoli drepczącą przez
przedpokój Allegrę. Czarna kulka nie zaprotestowała, kiedy chłopak wziął
ją na ręce.
–
Nie boi się – zauważył, uśmiechając się blado. Ułożył kota w swoich
ramionach, delikatnie przeczesując palcami czarne futerko.
–
Mało kogo się boi.
Ryan
wywrócił oczami.
–
Właśnie popsułaś nastrój – mruknął, ale wiedziała, że sobie żartował. A przynajmniej
miała taką nadzieję. – Chcesz coś?
Natychmiast
ruszyła w ślad za nim do kuchni. Zdążył się zadomowić i to jej odpowiadało,
choć zarazem wciąż czuła się dziwnie, mogąc znów mieć go obok siebie.
Zupełnie jakby ostatnie dwa miesiące nie miały miejsca.
Czego się spodziewałaś po gościu, którego poznałaś w piwnicy…?
Wywróciła
oczami. O tym akurat wolała nie myśleć.
Allegra
miauknęła i zaczęła upominać się o więcej swobody, więc Ryan
po prostu ją puścił. Kotka z lekkością skoczyła na cztery łapy i zniknęła,
nie oglądając się na kogokolwiek. W jakimś stopniu Joce
poczuła się dzięki temu spokojniejsza. Skoro stworzenie nie wyczuło,
by potrzebowała bliskości… Och, może mogła wziąć to za dowód na to,
że faktycznie nie napotkała na żadnego ducha.
–
Dlaczego wydajesz się zmartwiona?
Poderwała
głowę. Poczuła się dziwnie, ledwo tylko poczuła na sobie
przenikliwe spojrzenie Ryana. W tamtej chwili nie wyglądał na tak spokojnego
i rozluźnionego jak wcześniej. Przeciwnie – doszukała się w jego oczach
czegoś takiego…
–
Co masz na myśli? – mruknęła, podchodząc do lodówki.
To
nie tak, że miała na coś ochotę. Na pewno nie na krew,
a jednak dla zajęcia czymś rąk, skupiła się na jednym z woreczków.
Mimo wszystko wiedziała, że Ray wciąż ją obserwował, milczący i…
–
Nie wiem – przyznał po chwili namysłu. – Ale mogę wyczuć, że coś
jest nie tak.
–
Wydaje ci się.
Powstrzymała
grymas. Okej, martwiła się – trafił w sedno, chociaż nie chciała
tego przyznać. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że jako ktoś, kto
najwyraźniej miał w sobie coś z demona, z łatwością reagował na negatywne
emocje. Oczywiście, że wiedział.
Z
trudem powstrzymała dreszcz. Tak łatwo przychodziło jej zapomnienie,
że jednak nie miała do czynienia z człowiekiem…
–
Na pewno? To takie dziwne… – Ryan nie dawał za wygraną. –
Mogę rozpoznać niepokój. Tak się przejmujesz tą dziewczyną?
–
Nie mam pomysłu, gdzie jeszcze mogłabym jej szukać – przyznała,
ostatecznie decydując się odpuścić. Chwyciła za karton soku,
dochodząc do wniosku, że i tak nie byłaby w stanie
przełknąć niczego innego. – Zniknęła. Nie wiem, co o tym myśleć.
Może
była przewrażliwiona. W pamięci wciąż miała niepokój, który popchnął ją do rzucenia
wszystkiego i ruszenia wprost do Londynu. Okej, w przypadku
Trycze przynajmniej miała podstawy, by się martwić, o dodatkowym
wsparciu ze strony Lawrence’a nie wspominając, ale mimo wszystko…
Zamknęła
lodówkę – nieco gwałtowniej niż było to konieczne. W myślach szukała
czegoś, co mogłaby dodać, ale w głowie miała pustkę. Chcąc zyskać na czasie,
odstawiła karton z sokiem na blat i sięgnęła do szafki, by znaleźć
szklanki. To nie tak, że jakieś na pewno są w zmywarce…
–
Joce…
Uniosła się
na palcach, próbując dostać się do naczyń. W chwilach
takich jak ta szczerze nie znosiła swojego własnego wzrostu. Słodka
bogini, gdyby los zamiast gęstych złotych loków, natura podarowała jej kilka
dodatkowych centymetrów, nie protestowałaby. Wręcz przeciwnie.
Wolną
ręką wsparła się o blat. Musnęła palcami najbliżej stojącą szklankę. Gdyby
tylko przesunęła ją trochę bliżej krawędzi, wtedy…
Och, nie.
Poczuła,
że traci oparcie. W następnej sekundzie wszystko potoczyło się szybko:
zachwiała się, pochwyciła półki i… ściągnęła ją na siebie, razem z całą
zawartością. Oczami wyobraźni niemal widziała chaos i odłamki szkła,
które…
A
potem poczuła, że ktoś ją łapie. Zesztywniała, porażona spokojem, który nagle
zapanował dookoła.
–
Poważnie… Przypomnij mi, jakim cudem dożyłaś siódmych urodzin – westchnął Rufus,
luzując uścisk.
Odsunęła
się, wciąż skołowana. Nie zauważyła, kiedy w ogóle zmaterializował się
między nią a szafką. Tym bardziej nie zarejestrowała momentu, w którym
zdołał pochwycić zarówno ją, jak i przytrzymać półkę, zanim faktycznie
zdążyłaby zrzucić ją na siebie.
–
To nie było miłe, wujku – wymamrotała, przyciskając obie dłonie do piersi.
Czuła jak serce trzepoce jej się w piersi.
–
Jak uważasz. – Wampir uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób.
Odszedł na bok, zakładając ramiona na piersi. – Następnym razem mogę się
przyglądać.
Wiedziała,
że by tego nie zrobił, ale zdecydowała się tego nie komentować.
Odetchnęła, próbując się uspokoić. Kiedy emocje opadły, w końcu
zdobyła się na coś więcej, poza bezmyślnym wpatrywaniem w wampira.
–
Dzięki – rzuciła z opóźnieniem.
Wywrócił
oczami. Podejrzewała, że na nic więcej nie mogła liczyć.
–
Przeszkadzam wam? – zapytał w zamian Rufus, bynajmniej nie brzmiąc na przejętego.
Jocelyne nerwowo obejrzała się na Raya. Chłopak zastygł po drugiej
stronie kuchni, niespokojnie ich obserwując. – Słyszałem, że sobie
rozmawiacie, więc…
–
Słyszałeś, czy podsłuchiwałeś? – wyrwało się Ryanowi.
Rufus
nawet się nie skrzywił.
–
Wiecie jak bywa z prywatnością w tym domu… Więc?
To nie jest odpowiedź, przeszło Joce przez myśl. Och, jakby nie patrzeć, nawet nie próbował zaprotestować.
Poruszyła się
niespokojnie, próbując jak najszybciej doprowadzić się do porządku.
Wyczuła, że atmosfera zgęstniała – tylko nieznacznie, ale wystarczająco,
by zdołała to wychwycić. Wymownie spojrzała najpierw na wujka, a później
na Ryana, przez moment sama niepewna, co z nimi zrobić. Nie bała się
Rufusa (najpewniej ku jego irytacji), przynajmniej zazwyczaj, a jednak…
Potrząsnęła
głową. Nie mogła zapomnieć, że Raya tak naprawdę poznała właśnie
przez pomysły tego wampira. I tę cholerną piwnicę.
–
Chcesz czegoś ode mnie? – wtrąciła, pospiesznie przesuwając się tak, by znaleźć się
między wampirem a Ryanem.
Rufus
spojrzał na nią z zaciekawieniem. Nie potrafiła ocenić, w jakim
tak naprawdę był nastroju. Nie po raz pierwszy, zresztą zdążyła się
do tego przyzwyczaić na tyle, by wyczuwać, kiedy robił się interesowny.
Jeśli już zmuszał się do dotrzymywania komuś towarzystwa, prawie
zawsze miał w tym jakiś cel.
–
Skoro wolisz aż tak bezpośrednio… – Wampir wzruszył ramionami. Zauważyła,
że na ułamek sekundy spojrzał na Ryana, obserwując chłopaka z wyraźną
rezerwą. Świetnie. Wszyscy teraz będą pilnować, czy przypadkiem nie ruszy
na polowanie…? Ale to wciąż wydawało się lepsze niż posrebrzane
łańcuchy. – To tylko ciekawość, nic ponadto, ale… O kogo tak bardzo się
martwisz, hm?
Brzmiał
niewinnie, ale nie dała się nabrać. Uniosła brwi, początkowo
zaskoczona. Zrozumienie pojawiło się chwilę później i wystarczyło, by poczuła się
niemal rozczulona. Przecież dobrze wiedziała, o kogo pytał.
–
Nie o Rosę – zapewniła, mimowolnie się uśmiechając. – Ona po prostu
jest zajęta. Był ktoś inny, ale już jej nie widuję, więc… – Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok. – Nieważne. Trochę zmartwiło mnie, że odeszła bez słowa.
–
Próbuję właśnie zrozumieć, co w tym złego – wtrącił Ryan. Jego głos zabrzmiał
względnie normalnie. Podszedł bliżej, ignorując towarzyszącego im wampira. –
Nie o to w tym chodzi? W sensie… światło, druga strona i te
sprawy?
Potrząsnęła
głową. Gdyby przynajmniej miała pewność!
–
Szczerze mówiąc… Nie mam pojęcia.
–
Czekaj, czekaj… Jak nie? – Chłopak spojrzał na nią z powątpiewaniem. –
To twój dar, tak?
–
Średnio wiem, co z nim robić. Nie mam pojęcia, czy to całe
odprowadzanie to dobry pomysł. Znaczy…
Zawahała
się. Przez chwilę miała ochotę z jękiem ukryć twarz w dłoniach. Okej,
dowiedziała się to i owo. Na tyle, by znać teorie i wersje,
które rozpowiadali między sobą ludzie. Na pewno widziała umarłych, a ci potrafili
popadać w różne skrajności. Część, która zaznała spokój, odchodziła…
gdzieś, ale Jocelyne wciąż nie wiedziała, co o tym myśleć. Dużo
łatwiej było udawać, że pewne rzeczy po prostu nie miały miejsca.
Aż
za dobrze pamiętała ten jeden raz, który spędziła z Claire z bibliotece.
Nie znalazły za dużo, ale mimo wszystko… O bogini, urywki,
które wtedy znalazła dla niej kuzynka, nie brzmiały ani trochę
obiecująco.
–
Serio? – wyrwało się Ryanowi.
–
Przecież nie znajdę tego w internecie – obruszyła się. – Wierz mi,
Dallas próbował.
–
Twój były martwy…
–
Zostaw mojego martwe… Znaczy byłego – poprawiła się, w przypływie
frustracji wyrzucając obie ręce ku górze – w spokoju!
Coś
ścisnęło ją w gardle. Ostatnim, czego chciała, było wspominanie o Dallasie.
Tęskniła za nim. Tylko trochę, zresztą teraz powinno być łatwiej,
ale…
–
Więc ty dalej nic…? – Rufus rozluźnił się. Jakby od niechcenia oparł się
o blat, ograniczając się do biernej obserwacji. Mimo wszystko
mogła założyć się, że uspokoiła go wzmianką o Rosie. Odrobinę. – Mogłaś
mówić, kiedy byliśmy w Mieście Nocy. Może bym coś znalazł.
Spojrzała
na niego zaskoczona. Do głowy jej nie przyszło, by próbować
przeszukiwać zbiory w Niebiańskiej Rezydencji, a co dopiero jego bibliotece.
–
A jest coś pewnego?
Wzruszył
ramionami.
–
Nie zdziwiłbym się. Chociaż równie dobrze możesz poszperać po wierzeniach.
To dość… ryzykowne źródło, ale wątpię byś znalazła kodeks postępowania
wampirzej nekromantki. – Wampir wywrócił oczami. – Jeśli się nie mylę,
Carlisle pewnie ma tego sporo. Interesują go takie rzeczy, prawda?
Zawahała
się. Nie była pewna, co zaskoczyło ją bardziej – fakt, ktokolwiek naciskał
na nią, by jednak szukała odpowiedzi, czy może sensowna,
niemalże uprzejma rada ze strony Rufusa. Z drugiej strony, to drugie
nawet aż tak bardzo jej nie dziwiło. Podejrzewała, że jak długo
chodziło o jakiekolwiek nietypowe zagadnienia, wujek mógłby być pierwszy,
by wskazać jej potencjalny kierunek. Bez podawania konkretnych
informacji, oczywiście.
–
Nie wiem… Poszukam – zadecydowała w końcu. – Może. Dziękuję… Chyba? –
dodała, ale wampir puścił jej słowa mimo uszu.
–
Weź ze sobą swojego żywego obecnego, skoro już tak się wyrywasz – rzucił w zamian,
a Joce prawie się zakrztusiła. Miała wrażenie, że Ryan też. – Szkoda,
żebyś zniszczyła bibliotekę – dodał, a potem jak gdyby nigdy nic wyszedł,
znikając równie nagle, co wcześniej się pojawił.
Otworzyła
i zaraz zamknęła usta. O bogini, miała to uznać za dobrze
intencje czy złośliwość z jego strony. Podejrzewała oba, ale…
–
Absolutnie nie rozumiem twojej rodziny – westchnął Ryan, nagle
materializując się obok.
–
Ja tylko jego. Zazwyczaj.
Potrząsnęła głową. Zanim zdążyła cokolwiek dodać, poczuła na policzku muśnięcie ciepłych palców. Przesunęła się bliżej, a kiedy chwilę później Ray jak gdyby nigdy nic ją pocałował, doszła do wniosku, że dodatkowe informacje chwilowo było jej zbędne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz