Wzięła kilka głębszych
wdechów. Dopiero wtedy odważyła się zapukać, wciąż niepewna, czy chciała się
angażować akurat w to.
Drzwi
otworzyły się po zaledwie kilku sekundach. Claire nie wyglądała
na zaskoczoną, ale i tak spojrzała na kuzynkę z zaciekawieniem.
– Tak sądziłam,
że cię wyczułam – przyznała, uśmiechając się niepewnie. – Wszystko gra?
Joce
przerwała nerwowe bawienie się pentagramem na szyi. Zanim zdążyła się
rozmyślić, zrobiła pośpieszny krok naprzód.
– Możemy
pogadać?
Tyle
wystarczyło, by Claire się odsunęła, cofając w głąb sypialni.
Zaproszenie było wystarczająco wymowne. Chcąc nie chcąc weszła do środka,
starannie zamykając za sobą drzwi. Jasne, wujek miał rację i pojęcie
prywatności w domu pełnym nieśmiertelnych, pozostawiało wiele do życzenia,
ale chciała przynajmniej sprawiać pozory.
Nie
wyobrażała sobie samotnego przekopywania się przez bibliotekę. Tym
bardziej nie chciała jechać do Cullenów i prosić dziadka o pomoc
w szukaniu… Och, sama nie była pewna czego. Nie żeby nie ufała
Carlisle’owi. Wręcz przeciwnie, ale…
Z Claire
sprawa wyglądała nieco inaczej. Jocelyne miała wrażenie, że kuzynka w szczególności
mogłaby ją zrozumieć. Kto, jeśli nie dziewczyna, która wciąż zdawała się
czuć nie do końca komfortowo ze swoimi własnymi zdolnościami?
Mimo
wszystko Joce nie od razu przeszła do tematu. Chcąc zyskać na czasie,
powiodła wzrokiem po pokoju – jak zawsze uporządkowanym, pełnym książek i…
kadzidełek? Tak pomyślała w pierwszej chwili, kiedy dotarło do niej,
że w sypialni unosił się dziwny, choć przyjemny zapach. Kwiatowy,
delikatny, bardzo eteryczny. Kiedy powiodła wzrokiem dookoła, zauważyła wciąż
lekko dymiącą świecę.
– Kupiłam
ją przy okazji, kiedy byłam w mieście – wyjaśniła wymijająco Claire, ledwo
tylko zauważyła, co zwróciło uwagę kuzynki. – Ciekawie pachnie. Miałam
nadzieję na klimat przy czytaniu wierszy – dodała pospiesznie.
Dlaczego
to brzmi, jakbyś mi się tłumaczyła?
Potrząsnęła
głową. W zasadzie nie podejrzewała Claire o słabość do takich
rzeczy. Z drugiej strony, o noszenie przy sobie pentagramu też nie.
– Ładny
zapach – przyznała, próbując zebrać myśli. – Ja…
– Co się
stało?
Głos Claire
zabrzmiał łagodnie. Podchwyciła spojrzenie lśniących, bladoniebieskich oczu.
Mimowolnie rozluźniła się, uświadamiając sobie, że najpewniej trafiła do odpowiedniej
osoby. Może to przede wszystkim rozmowa z Rufusem sprawiła, że
pomyślała akurat o tej dziewczynie. Jego córka była dużo bardziej
przystępna i wrażliwa, a przy tym równie inteligentna.
Claire nie naciskała.
Po prostu obserwowała w ciszy, po chwili decydując się podejść
do łóżka. Jocelyne usiadła obok, choć sama nie była pewna, czy miała
nastrój na tkwienie w miejscu. Prawda była taka, że rwała się do tego,
by zacząć krążyć – prawie jak mama w tym niepokojącym okresie, kiedy
błądziła poza ciałem.
Ale o tym
ani trochę nie chciała myśleć.
– Pamiętasz…
naszą ostatnią wizytę w bibliotece? – zaryzykowała, ostrożnie dobierając
słowa.
– Trudno,
żebym zapomniała akurat to. – Przez twarz Claire przemknął cień. – Dlaczego?
Mówiłaś, że Dallas…
– Nie chodzi
o Dallasa – zapewniła pospiesznie. – Po prostu zastanawiam się, co
dalej. Utknęłam w martwym punkcie… I to nie dlatego, że nie mogę
niczego znaleźć.
– Chyba
rozumiem, co masz na myśli.
Doprawdy?,
pomyślała, wymownie spoglądając na kuzynkę. Z jakiegoś powodu momentalnie
jej uwierzyła. Dłoń bezwiednie uniosła z powrotem do pentagramu,
nerwowo go pocierając. Claire najwyraźniej to dostrzegła, bo wysiliła się
na blady uśmiech. Nawet jeśli miała coś do powiedzenia, zostawiła to dla
siebie.
– Powinnam zrozumieć.
Chyba chcę, ale po tym, co się stało… I jak ja i Ray…
– Założyła ramiona. Na sobie wciąż czuła przenikliwe spojrzenie
srebrzystych oczu. – Miałam… ciężki okres. Znowu. Cały czas się chowam,
ale to nie działa. I nie przestaną do mnie przychodzić, skoro
ich widzę. Po tym, jak odesłałam Dallasa, tak sobie myślę…
Urwała,
czując, że zabrnęła za daleko. Wątpliwości wróciły i to mimo kojących
słów, które wypowiedziała do niej bogini. Boskie zmartwienia… Co z tego,
skoro wciąż nie potrafiła robić dalej?
Claire
milczała zdecydowanie zbyt długo. Kiedy Joce chcąc nie chcąc odważyła się
na nią spojrzeć, przekonała się, że dziewczyna zastygła w bezruchu,
wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Poruszyła się niespokojnie,
ale nawet wtedy kuzynka nie zwróciła na nią uwagi. Jocelyne
mogła tylko zgadywać, czy to dobrze.
– Ehm…
Claire? – zaryzykowała z wahaniem.
–
Przepraszam. Ale tak sobie myślę… – Dziewczyna potrząsnęła głową. – Mam
pewien pomysł – oznajmiła z błyskiem w oczach.
Wcale nie ucieszyła się
na te słowa. Coś w zachowaniu kuzynki sprawiło, że do Jocelyne
wróciły wątpliwości, choć sama nie była pewna dlaczego. Komu jak komu, ale
jej przywykła się ufać. Przez chwilę obserwowała z obawą,
niemalże spodziewając się, że Claire znów znacznie mówić dziwne rzeczy,
wyrzucając z siebie kolejne niepokojące haiku. Nic podobnego nie miało
miejsca, ale to okazało się w jakiś pokrętny sposób dużo gorsze.
O bogini,
może była przewrażliwiona. Z drugiej strony, coś w zachowaniu Claire,
która nagle ożywiła się i energicznym krokiem przeszła przez pokój,
skojarzyło jej się z Rufusem. Co jak co, ale to zdecydowanie nie wróżyło
dobrze, chociaż…
–
Wychodzisz gdzieś? – zaryzykowała Joce, widząc jak dziewczyna sięga po torebkę.
–
Wychodzimy – poprawiła, odrzucając ciemne włosy na plecy. – O ile
wciąż chcesz pomocy. Ryan ma prawo jazdy?
– Może… Nie wiem?
Claire…
Westchnęła.
Uśmiechnęła się przepraszająco, jakby dopiero w tamtej chwili pojęła,
że się zapędziła.
– Jest
jedno miejsce, w które chciałabym cię zabrać. Tak sobie pomyślałam,
że to dobry pomysł. Na pewno lepszy niż biblioteka – wyjaśniła,
ostrożnie dobierając słowa. – Tylko że… Powiem ci po drodze,
okej?
W pierwszym
odruchu chciała zaprotestować, ale coś w spojrzeniu błękitnych oczu
ją powstrzymało. O bogini, dlaczego miała wrażenie, że Claire unikała
tematu nie bez powodu? W pamięci wciąż miała niewinną uwagę
Rufusa na temat prywatności w domu pełnym nieśmiertelnych. Mogła to zrozumieć,
chociaż z drugiej strony…
Nieznacznie
skinęła głową.
– Idę po Ryana.
Ostatecznie musieli obejść się
bez samochodu. Poddała się w chwili, w której Ray z niewinnym
uśmiechem stwierdził, że potrafi prowadzić, choć nie do końca miał
prawo jazdy. Ostatnim, czego potrzebowała, była policja, o próbach pożyczenia
auta nie wspominając. Wątpiła, by Gabriel z entuzjazmem posłał
ją gdziekolwiek z chłopakiem bez dokumentów, na dodatek bogini
wiedziała gdzie. To, że Claire wolała zostawić cel podróży w tajemnicy, było
widać na pierwszy rzut oka.
Poczuła się
dziwnie, kiedy tak po prostu we trójkę wylądowali w samym środku
Seattle. Próbowała ocenić, dokąd zmierzali, ale żadna z ulic nie wyglądała
znajomo. Wiedziała, że celem nie była biblioteka, ale wcale nie czuła się
dzięki temu lepiej. Jasne, na pewno ufała kuzynce bardziej niż Lawrence’owi,
przynajmniej mając pewność, że nagle nie wyląduje na cmentarzu w Londynie,
ale…
– Dobra… To dokąd
idziemy? – zapytał w końcu Ryan, jako pierwszy tracąc cierpliwość.
Claire westchnęła.
Szła przodem, wciąż spięta i na pierwszy rzut oka niepewna.
– Do sklepu
– odparła lakonicznie.
– Co? –
wyrwało się Joce.
Kuzynka potrząsnęła
głową.
–
Zobaczycie. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. I nie chciałabym,
żeby… – Zawahała się. Przystanęła, pospiesznie zwracając się w ich stronę
i niepewnie uśmiechając. – Nie wiem, czy to brzmi jakkolwiek
dobrze, ale… ostatnio próbuję ufać sobie. Mojej intuicji i tak dalej,
więc…
– Intuicji –
powtórzył z rezerwą Ryan.
– Claire jest
wieszczką – wyjaśniła mu usłużnie. – Tak trochę. Pisze wiersze, które się
sprawdzają.
Przez twarz
dziewczyny przemknął cień. Mimo wszystko zdecydowała się skinąć głową.
– Mniej
więcej – przyznała po chwili zastanowienia. – Od dawna, ale czuję się
z tym niewiele lepiej, co i Joce ze swoim darem. To trochę… Cóż,
nieważne. – Wzruszyła ramionami. – Udało mi się znaleźć to i owo
w bibliotece, ale to trochę tak, jak mówił tata. Nie ma
pewności, które wzmianki brać na poważnie. Ludzie lubią nadinterpretować,
zwłaszcza kiedy chodzi o takie rzeczy – podjęła i tym razem
zabrzmiała dużo pewniej, jak zawsze, gdy mówiła o rzeczach, co do których
nie miała wątpliwości. – Dlatego pomyślałam o kimś, kogo poznałam
niedawno. Flora bardzo mi pomogła. Jest… bardzo specyficzna, tak jak i miejsce,
do którego idziemy, ale w tym temacie ufam jej bardziej niż
książkom.
Jocelyne z wrażenia
aż się potknęła. Dla pewności chwyciła Ryana za ramie, nie chcąc
wylądować na chodniku. Ledwo to zarejestrowała, spod uniesionych brwi
wciąż patrząc na kuzynkę.
Okej, to brzmiało
co najmniej dziwnie. Nie żeby takie nie było po tym, jak dostała
od dziewczyny ostrzeżenie i pentagram, ale…
Claire
Prime właśnie deklarowała, że czyjejś wiedzy ufa bardziej niż bibliotece – i to na dodatek
nie swojemu ojcu…?
– To już
tu niedaleko.
Nie
zaprotestowała. Rzuciła pytające spojrzenie Ryanowi, ale ten tylko potrząsnął
głową. Nie mając lepszych pomysłów, ruszyła za Claire, dochodząc do wniosku,
że skoro już pozwoliła wyciągnąć się do miasta, równie dobrze mogła
sprawdzić, dokąd miało ją to zaprowadzić. Kimkolwiek była Flora, najwyraźniej
musiała mieć w sobie coś wyjątkowego, skoro przekonała do siebie
akurat Claire.
Chwilę
jeszcze błądzili, zanim dziewczyna wprowadziła ich w kolejną uliczkę.
Ta okazała się opustoszała i – to było widać już na pierwszy
rzut oka – o wiele rzadziej uczęszczana niż do tej pory. Niewiele
brakowało, by Joce przegapiła niepozorny, słabo oświetlony sklepik. Dopiero
kiedy Ryan pociągnął ją za rękę, zorientowała się, co najwyraźniej było
celem ich podróży.
–
Cudawianki? – rzucił Ray, wbijając wzrok w wyniszczony szyld. – Co to ma
być? Sklep ezoteryczny? – zapytał z niedowierzaniem, podejrzliwie mrużąc
oczy.
Puścił rękę
Jocelyne, by podejść bliżej. Niemalże przycisnął twarz do zakurzonej
witryny, próbując wypatrzeć to, co znajdowało się po drugiej stronie.
Nie mając lepszych pomysłów, Joce dołączyła do niego. Na wystawienie
nie dostrzegła praktycznie niczego, pomijając kilka świec i jakieś
stare książki.
Claire
przystanęła przy wejściu wyraźnie zakłopotana. Raz po raz nerwowym gestem
przeczesywała włosy palcami.
– Cóż…
Zareagowałam tak samo, kiedy znalazłam się tu za pierwszym
razem – przyznała cicho. – Nie wierzę, że to mówię, ale… Odrobinę
zaufania.
Ryan
spojrzał na nią z zaciekawieniem, z trudem powstrzymując
uśmiech.
– Tarota
też mają?
– Aha. I szklane
kule – mruknęła Claire, uśmiechając się blado. – Mówiłam, że ciężko to wytłumaczyć.
Nie chcąc
ryzykować, że Ryan zbytnio się zapędzi, Joce pospiesznie pochwyciła go za ramię.
Otworzyła usta, gotowa wtrącić się, zanim rozmowa przybrałaby zły kierunek, ale
nie miała po temu okazji.
O dziwo,
chłopak w zamyśleniu skinął głowa.
– Wiesz… To w sumie
ma sens – przyznał, raz jeszcze spoglądając na sklep. – Nawet jeśli nie znajdziesz
tu nic dla siebie, to zawsze masz szansę na ducha.
– Nie pocieszyłeś
mnie tym – wymamrotała, nagle oszołomiona.
Tego nie wzięła
pod uwagę. Z rezerwą spojrzała na sklep, niemalże spodziewając się
dostrzec za szybą coś, czego nie zauważyła wcześniej. Och, czemu nie?
Skoro napotkała umarłego w uroczym domku, który oglądała razem z mamą,
kiedy jeszcze szukali własnego lokum, tym łatwiej mogła sobie wyobrazić zjawę w takim
miejscu.
Oby nie.
Naprawdę.
Serce
zabiło jej szybciej. Wbiła palce w ramię Ryana, nie dbając o to,
czy przypadkiem nie użyje do tego zbyt dużo siły. Z bijącym
sercem wpatrywała się w ciemność, czekając i…
– Dajcie
spokój. – Claire uniosła dłonie w poddańczym geście. – Będzie w porządku.
Flora jest sympatyczna – zapewniła, po czym westchnęła cicho. – Wszystko
gra, Joce? Jeśli naprawdę coś tutaj czujesz, nie będę naciskać, ale…
– N-nie,
nie. – Jocelyne odetchnęła. Potrzebowała chwili, by zapanować nad głosem.
– Chyba jest w porządku.
Wyrzuciła
te słowa niemalże z ulgą. Natychmiast przeniosła spojrzenie na drzwi,
nie chcąc kusić losu. Z drugiej strony, nie wyczuwała w powietrzu
niczego niewłaściwego. Na pewno nie duchy, o których wspominał
Ryan. Nie miała co prawda pewności, czy przypadkiem coś jej unie
umykało, ale nad tym wolała się nie zastanawiać.
Nie chcąc
dać sobie czasu na wątpliwości, przestąpiła naprzód. Claire zrozumiała, bo
natychmiast chwyciła za klamkę. Dzwoneczek przy drzwiach zabrzmiał
niepokojąco, wydając się być jedynym dźwiękiem, który powitał ich na niewielkiej,
przesyconej zapachem ziół i kadzideł przestrzeni. Joce zorientowała się,
skąd w takim razie kuzynka musiała zdobyć zapachowe świecie.
Od nadmiaru
bodźców aż zawirowało jej w głowie. Nie miała większych
problemów, by poruszać się w półmroku, ale brak światła i
tak sprawił, że poczuła się nieswojo. To miejsce było dziwne i
to pod każdym możliwym względem. Na pewno nie pasowało do Claire,
którą Jocelyne raczej kojarzyła z biblioteką, książkami i co najwyżej
laboratorium wujka. Wciąż nie miała pewności, co sądzić o wizycie
akurat w tym miejscu, ale kiedy spojrzała na kuzynkę, przekonała
się, że ta wyglądała przede wszystkim na rozluźnioną. Pewnym krokiem ruszyła
w głąb sklepu, najwyraźniej doskonale wiedząc, gdzie powinna się udać.
– Floro? – rzuciła
Claire i zabrzmiało to nader pogodnie. – Jesteś tutaj? Przyprowadziłam
gości.
Jej głos
zabrzmiał łagodnie, wyjątkowo ciepło. Zdecydowanie nie brzmiała na kogoś,
kto mógłby się czegoś obawiać. I choć Jocelyne wciąż nie miała
pewności, kim była Flora, obserwując zachowanie najmłodszej z Prime’ów,
zdołała się rozluźnić.
– Chcesz
iść dalej? – upewnił się Ryan.
Skinęła
głową. Razem ruszyli na zaplecze, bo to właśnie tam Claire bez żadnych
oporów zdecydowała się wejść. Uchyliła niewielkie drzwi, wślizgując się
do kolejnego niewielkiego pomieszczenia.
– Uważajcie
na schody. Są…
Urwała. Zatrzymała się
tak gwałtownie, że Joce aż na nią wpadła. Natychmiast się odsunęła,
przytrzymując ściany, by przypadkiem nie ryzykować upadku ze schodów.
Na pierwszy rzut oka stopnie wyglądały na strome, nie wspominając
o tym, że wyglądały tak, jakby ginęły gdzieś w mroku.
Kolejne
tunele? Świetnie…
A potem zauważyła,
że Claire gwałtownie pobladła i to uświadomiło jej, że coś jednak musiało
być nie tak.
– Czujecie?
– doszedł ją nerwowy szept Ryana.
Dopiero po chwili
pojęła. W pierwszym odruchu rozproszył ją wszechobecny zapach ziół, świec
i kadzideł, ale kiedy skupiła się, wychwyciła coś więcej. Aż nazbyt
charakterystycznego. Znajomego. Coś, czego…
Serce
podeszło jej do gardła. Oczywiście, że wiedziała z czym mieli do czynienia.
Krew.
I coś
jeszcze. Było coś jeszcze, ale…
– Claire! –
jęknęła, jednak dziewczyna już zniknęła jej z oczu, błyskawicznie zbiegając
po schodach.
Palce Ryana
zacisnęły się wokół jej dłoni. Nie zaprotestowała, w pośpiechu
ruszając za nim i starając nie zabić się na stopniach.
Miała wrażenie, że gdyby nie jego uścisk, już po kilku
pierwszych krokach stoczyłaby się na sam dół. Dotrzymanie chłopakowi
kroku okazało się wyzwaniem – i to pomimo tego, że w porównaniu
do nieśmiertelnych, Ray wciąż pozostawał człowiekiem. Na tyle, na ile
to możliwe, ale jednak.
Przestała o tym
myśleć w chwili, w której zauważyła błysk światła. Zastali Claire u stóp
schodów, wciąż z dłonią na przełączniku. Drugą przycisnęła do ust,
ale i tak nie stłumiał jęku, który wyrwał się z głębi
jej gardła.
Wystarczyła
chwila, by wszystko stało się jasne.
– Co do…?!
Ryan nie dokończył.
On również zamarł, z zaskoczeniem spoglądając na jeden wielki chaos.
Pokój, w którym się znaleźli, a który wcześniej musiał pełnić
funkcję salonu, wyglądał jak jedno wielkie pobojowisko. Ktoś powywracał meble i regały,
cześć z nich zamieniając w sterty drewna. Pozrzucane z półek
rzeczy walały się po podłodze, trudne do zidentyfikowania.
Jocelyne dostrzegła połamane świece, porozrzucane kawałki papieru i odłamki
szkła.
I krew.
Zidentyfikowała ją bez trudu, nie tylko na ziemi, ale również
ścianach. Smugi wyglądały na świeże, wciąż czerwone i wilgotne. To zaś mogło
oznaczać tylko jedno…
– O bogini
– wyszeptała rozgorączkowanym tonem Claire.
Ruszyła się
z miejsca, choć drżała przy tym tak, jakby sama w każdej chwili sama
mogła potknąć się o własne nogi. Zrzuciła z ramienia torbę, pozwalając,
by ta z głuchym pacnięciem wylądowała na dywanie. Dziewczyna
przemknęła przez pokój, rozszerzonymi oczyma rozglądając się na prawo
i lewo.
Joce nawet
nie drgnęła. Zastygła przy schodach, próbując zrozumieć, czego tak naprawdę
była świadkiem. Bała się rozejrzeć, aż nazbyt świadoma zapachu krwi. Teraz
już nie miała wątpliwości co do jego obecności. Charakterystyczna woń
przebijała się przez wszystkie inne, zamiast wzbudzić pragnienie,
wywołując przede wszystkim mdłości.
– To nie jest…
– szepnęła Claire. Jocelyne ledwo była w stanie rozróżnić poszczególne
słowa. – To nie jest krew Flory.
Ciężko było
powiedzieć, czy mówiła to z ulga, czy może wręcz
przeciwnie. Przystanęła przy ścianie, wpatrzona w krwistą smugę.
Początkowo zrobiła taki ruch, jakby miała zamiar dla pewności sprawdzić
posokę, ale w ostatniej chwili niemalże ze wstrętem cofnęła palce.
– Dziewczyny…
– mruknął ze swojego miejsca Ryan.
Claire potrząsnęła
głową.
– To nie jest
ludzka krew – powtórzyła, wydając się skupiać tylko na jednej myśli.
W jej srebrzystych oczach pojawiły się łzy, ale powstrzymała się
od płaczu. – Nie ludzka, ale…
–
Dziewczyny!
Tym razem
żadna z nich nie zdołała zignorować Ryana. Jocelyne wzdrygnęła się,
natychmiast przenosząc na niego wzrok. Wzdrygnęła się, w ułamku
sekundy zaczynając czuć się jeszcze bardziej nieswojo niż do tej
pory. Miała wrażenie, że oczy chłopaka lśniły w niepokojący, nie mający
w sobie nic ludzkiego sposób. Początkowo zrzuciła to na grę świateł,
ale jakaś jej cząstka aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego,
że to marna wymówka.
Chciała coś
powiedzieć, ale ucisk w gardle skutecznie ją przed tym powstrzymał. Oczywiście,
że wiedziała, że Ray nie było normalny – nie do końca – ale mimo
wszystko…
Tyle że to
nie on był faktycznym problemem.
Kiedy
pierwszy szok minął, w mieszance krwi i ziół wychwyciła coś innego.
Wszystko stało się jasne w ułamku sekundy. Jocelyne wręcz nie dowierzała,
że nie zorientowała się wcześniej.
Cofnęła się
o krok. Przez moment poczuła się niemalże jak w Mieście Nocy,
kiedy kuliła się na poddaszu w pracowni mamy, modląc się, by buszujący
po domu wilkołak nie zajrzał akurat tam.
– Wychodzimy
stąd – wykrztusiła Claire, jako pierwsza odzyskując nad sobą panowanie. –
Natychmiast.
Jocelyne
nie potrzebowała niczego więcej. Odwróciła się na pięcie, ruszając
na schody. Poczuła się pewniej, kiedy wyczuła, że kuzynka była tuż za nią.
Ryan nie odezwał się nawet słowem, ale to wydawało się właściwe.
O wyjaśnienia mogli pokusić się w drodze powrotnej albo w domu.
Nie żeby w ogóle chciała wiedzieć, co którekolwiek z dzieci
księżyca robiło akurat tutaj, na dodatek w tak dziwnym miejscu, ale…
Nie
przypominała sobie, by zamykali drzwi na zaplecze, ale najwyraźniej
musieli, skoro nagle wyrosły jej przed twarzą. Nacisnęła klamkę, chcąc jak
najszybciej wydostać się na zewnątrz.
Zamarła.
Uśmiechając
się, oparty o framugę czekał mężczyzna. Jego gabaryty wystarczyły, by ciałem
wypełnił całą wolną przestrzeń. Lśniące oczy zabłysły w ciemnościach, żółte
i równie bystre, co i u polującego zwierzęcia. Wyraz jego twarzy
nie wróżył niczego dobrego, tak jak i to, że najwyraźniej zdawał się
na nich czekać.
Joce
otworzyła usta, gotowa krzyknąć, by ostrzec pozostałych, ale nie miała
po temu okazji. Cofnęła się gwałtownie, zataczając w tył. Obraz
na moment zamazał jej się przed oczami, nagle tracąc na ostrości.
– Co się…?
Cokolwiek
miała do powiedzenia Claire, ona również nie dokończyła. Jocelyne
poczuła na ramionach ciepłe dłonie, kiedy dziewczyna przygarnęła ją do siebie.
Nawet jeśli coś mówiła, słowa umknęły w szumie i tętnieniu zbyt szybko
krążącej krwi. Joce miała wrażenie, że serce na moment wyrwie jej się
z piersi i ucieknie.
Ledwo wychwyciła
dziwny, jakby metaliczny dźwięk, który…
– Padnij! –
doszedł ją jeszcze głos Ryana.
Coś ze świstem
przecięło powietrze. Usłyszała huk, kiedy najbliższy regał zamienił się w stosik
odłamków.
Świat gwałtownie przyspieszył, a potem dookoła zapanował chaos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz