10 stycznia 2022

Sto czterdzieści

Jocelyne

Wzięła kilka głębszych wdechów. Dopiero wtedy odważyła się zapukać, wciąż niepewna, czy chciała się angażować akurat w to.

Drzwi otworzyły się po zaledwie kilku sekundach. Claire nie wyglądała na zaskoczoną, ale i tak spojrzała na kuzynkę z zaciekawieniem.

– Tak sądziłam, że cię wyczułam – przyznała, uśmiechając się niepewnie. – Wszystko gra?

Joce przerwała nerwowe bawienie się pentagramem na szyi. Zanim zdążyła się rozmyślić, zrobiła pośpieszny krok naprzód.

– Możemy pogadać?

Tyle wystarczyło, by Claire się odsunęła, cofając w głąb sypialni. Zaproszenie było wystarczająco wymowne. Chcąc nie chcąc weszła do środka, starannie zamykając za sobą drzwi. Jasne, wujek miał rację i pojęcie prywatności w domu pełnym nieśmiertelnych, pozostawiało wiele do życzenia, ale chciała przynajmniej sprawiać pozory.

Nie wyobrażała sobie samotnego przekopywania się przez bibliotekę. Tym bardziej nie chciała jechać do Cullenów i prosić dziadka o pomoc w szukaniu… Och, sama nie była pewna czego. Nie żeby nie ufała Carlisle’owi. Wręcz przeciwnie, ale…

Z Claire sprawa wyglądała nieco inaczej. Jocelyne miała wrażenie, że kuzynka w szczególności mogłaby ją zrozumieć. Kto, jeśli nie dziewczyna, która wciąż zdawała się czuć nie do końca komfortowo ze swoimi własnymi zdolnościami?

Mimo wszystko Joce nie od razu przeszła do tematu. Chcąc zyskać na czasie, powiodła wzrokiem po pokoju – jak zawsze uporządkowanym, pełnym książek i… kadzidełek? Tak pomyślała w pierwszej chwili, kiedy dotarło do niej, że w sypialni unosił się dziwny, choć przyjemny zapach. Kwiatowy, delikatny, bardzo eteryczny. Kiedy powiodła wzrokiem dookoła, zauważyła wciąż lekko dymiącą świecę.

– Kupiłam ją przy okazji, kiedy byłam w mieście – wyjaśniła wymijająco Claire, ledwo tylko zauważyła, co zwróciło uwagę kuzynki. – Ciekawie pachnie. Miałam nadzieję na klimat przy czytaniu wierszy – dodała pospiesznie.

Dlaczego to brzmi, jakbyś mi się tłumaczyła?

Potrząsnęła głową. W zasadzie nie podejrzewała Claire o słabość do takich rzeczy. Z drugiej strony, o noszenie przy sobie pentagramu też nie.

– Ładny zapach – przyznała, próbując zebrać myśli. – Ja…

– Co się stało?

Głos Claire zabrzmiał łagodnie. Podchwyciła spojrzenie lśniących, bladoniebieskich oczu. Mimowolnie rozluźniła się, uświadamiając sobie, że najpewniej trafiła do odpowiedniej osoby. Może to przede wszystkim rozmowa z Rufusem sprawiła, że pomyślała akurat o tej dziewczynie. Jego córka była dużo bardziej przystępna i wrażliwa, a przy tym równie inteligentna.

Claire nie naciskała. Po prostu obserwowała w ciszy, po chwili decydując się podejść do łóżka. Jocelyne usiadła obok, choć sama nie była pewna, czy miała nastrój na tkwienie w miejscu. Prawda była taka, że rwała się do tego, by zacząć krążyć – prawie jak mama w tym niepokojącym okresie, kiedy błądziła poza ciałem.

Ale o tym ani trochę nie chciała myśleć.

– Pamiętasz… naszą ostatnią wizytę w bibliotece? – zaryzykowała, ostrożnie dobierając słowa.

– Trudno, żebym zapomniała akurat to. – Przez twarz Claire przemknął cień. – Dlaczego? Mówiłaś, że Dallas…

– Nie chodzi o Dallasa – zapewniła pospiesznie. – Po prostu zastanawiam się, co dalej. Utknęłam w martwym punkcie… I to nie dlatego, że nie mogę niczego znaleźć.

– Chyba rozumiem, co masz na myśli.

Doprawdy?, pomyślała, wymownie spoglądając na kuzynkę. Z jakiegoś powodu momentalnie jej uwierzyła. Dłoń bezwiednie uniosła z powrotem do pentagramu, nerwowo go pocierając. Claire najwyraźniej to dostrzegła, bo wysiliła się na blady uśmiech. Nawet jeśli miała coś do powiedzenia, zostawiła to dla siebie.

– Powinnam zrozumieć. Chyba chcę, ale po tym, co się stało… I jak ja i Ray… – Założyła ramiona. Na sobie wciąż czuła przenikliwe spojrzenie srebrzystych oczu. – Miałam… ciężki okres. Znowu. Cały czas się chowam, ale to nie działa. I nie przestaną do mnie przychodzić, skoro ich widzę. Po tym, jak odesłałam Dallasa, tak sobie myślę…

Urwała, czując, że zabrnęła za daleko. Wątpliwości wróciły i to mimo kojących słów, które wypowiedziała do niej bogini. Boskie zmartwienia… Co z tego, skoro wciąż nie potrafiła robić dalej?

Claire milczała zdecydowanie zbyt długo. Kiedy Joce chcąc nie chcąc odważyła się na nią spojrzeć, przekonała się, że dziewczyna zastygła w bezruchu, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Poruszyła się niespokojnie, ale nawet wtedy kuzynka nie zwróciła na nią uwagi. Jocelyne mogła tylko zgadywać, czy to dobrze.

– Ehm… Claire? – zaryzykowała z wahaniem.

– Przepraszam. Ale tak sobie myślę… – Dziewczyna potrząsnęła głową. – Mam pewien pomysł – oznajmiła z błyskiem w oczach.

Wcale nie ucieszyła się na te słowa. Coś w zachowaniu kuzynki sprawiło, że do Jocelyne wróciły wątpliwości, choć sama nie była pewna dlaczego. Komu jak komu, ale jej przywykła się ufać. Przez chwilę obserwowała z obawą, niemalże spodziewając się, że Claire znów znacznie mówić dziwne rzeczy, wyrzucając z siebie kolejne niepokojące haiku. Nic podobnego nie miało miejsca, ale to okazało się w jakiś pokrętny sposób dużo gorsze.

O bogini, może była przewrażliwiona. Z drugiej strony, coś w zachowaniu Claire, która nagle ożywiła się i energicznym krokiem przeszła przez pokój, skojarzyło jej się z Rufusem. Co jak co, ale to zdecydowanie nie wróżyło dobrze, chociaż…

– Wychodzisz gdzieś? – zaryzykowała Joce, widząc jak dziewczyna sięga po torebkę.

– Wychodzimy – poprawiła, odrzucając ciemne włosy na plecy. – O ile wciąż chcesz pomocy. Ryan ma prawo jazdy?

– Może… Nie wiem? Claire…

Westchnęła. Uśmiechnęła się przepraszająco, jakby dopiero w tamtej chwili pojęła, że się zapędziła.

– Jest jedno miejsce, w które chciałabym cię zabrać. Tak sobie pomyślałam, że to dobry pomysł. Na pewno lepszy niż biblioteka – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa. – Tylko że… Powiem ci po drodze, okej?

W pierwszym odruchu chciała zaprotestować, ale coś w spojrzeniu błękitnych oczu ją powstrzymało. O bogini, dlaczego miała wrażenie, że Claire unikała tematu nie bez powodu? W pamięci wciąż miała niewinną uwagę Rufusa na temat prywatności w domu pełnym nieśmiertelnych. Mogła to zrozumieć, chociaż z drugiej strony…

Nieznacznie skinęła głową.

– Idę po Ryana.

 

Ostatecznie musieli obejść się bez samochodu. Poddała się w chwili, w której Ray z niewinnym uśmiechem stwierdził, że potrafi prowadzić, choć nie do końca miał prawo jazdy. Ostatnim, czego potrzebowała, była policja, o próbach pożyczenia auta nie wspominając. Wątpiła, by Gabriel z entuzjazmem posłał ją gdziekolwiek z chłopakiem bez dokumentów, na dodatek bogini wiedziała gdzie. To, że Claire wolała zostawić cel podróży w tajemnicy, było widać na pierwszy rzut oka.

Poczuła się dziwnie, kiedy tak po prostu we trójkę wylądowali w samym środku Seattle. Próbowała ocenić, dokąd zmierzali, ale żadna z ulic nie wyglądała znajomo. Wiedziała, że celem nie była biblioteka, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Jasne, na pewno ufała kuzynce bardziej niż Lawrence’owi, przynajmniej mając pewność, że nagle nie wyląduje na cmentarzu w Londynie, ale…

– Dobra… To dokąd idziemy? – zapytał w końcu Ryan, jako pierwszy tracąc cierpliwość.

Claire westchnęła. Szła przodem, wciąż spięta i na pierwszy rzut oka niepewna.

– Do sklepu – odparła lakonicznie.

– Co? – wyrwało się Joce.

Kuzynka potrząsnęła głową.

– Zobaczycie. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. I nie chciałabym, żeby… – Zawahała się. Przystanęła, pospiesznie zwracając się w ich stronę i niepewnie uśmiechając. – Nie wiem, czy to brzmi jakkolwiek dobrze, ale… ostatnio próbuję ufać sobie. Mojej intuicji i tak dalej, więc…

– Intuicji – powtórzył z rezerwą Ryan.

– Claire jest wieszczką – wyjaśniła mu usłużnie. – Tak trochę. Pisze wiersze, które się sprawdzają.

Przez twarz dziewczyny przemknął cień. Mimo wszystko zdecydowała się skinąć głową.

– Mniej więcej – przyznała po chwili zastanowienia. – Od dawna, ale czuję się z tym niewiele lepiej, co i Joce ze swoim darem. To trochę… Cóż, nieważne. – Wzruszyła ramionami. – Udało mi się znaleźć to i owo w bibliotece, ale to trochę tak, jak mówił tata. Nie ma pewności, które wzmianki brać na poważnie. Ludzie lubią nadinterpretować, zwłaszcza kiedy chodzi o takie rzeczy – podjęła i tym razem zabrzmiała dużo pewniej, jak zawsze, gdy mówiła o rzeczach, co do których nie miała wątpliwości. – Dlatego pomyślałam o kimś, kogo poznałam niedawno. Flora bardzo mi pomogła. Jest… bardzo specyficzna, tak jak i miejsce, do którego idziemy, ale w tym temacie ufam jej bardziej niż książkom.

Jocelyne z wrażenia aż się potknęła. Dla pewności chwyciła Ryana za ramie, nie chcąc wylądować na chodniku. Ledwo to zarejestrowała, spod uniesionych brwi wciąż patrząc na kuzynkę.

Okej, to brzmiało co najmniej dziwnie. Nie żeby takie nie było po tym, jak dostała od dziewczyny ostrzeżenie i pentagram, ale…

Claire Prime właśnie deklarowała, że czyjejś wiedzy ufa bardziej niż bibliotece – i to na dodatek nie swojemu ojcu…?

– To już tu niedaleko.

Nie zaprotestowała. Rzuciła pytające spojrzenie Ryanowi, ale ten tylko potrząsnął głową. Nie mając lepszych pomysłów, ruszyła za Claire, dochodząc do wniosku, że skoro już pozwoliła wyciągnąć się do miasta, równie dobrze mogła sprawdzić, dokąd miało ją to zaprowadzić. Kimkolwiek była Flora, najwyraźniej musiała mieć w sobie coś wyjątkowego, skoro przekonała do siebie akurat Claire.

Chwilę jeszcze błądzili, zanim dziewczyna wprowadziła ich w kolejną uliczkę. Ta okazała się opustoszała i – to było widać już na pierwszy rzut oka – o wiele rzadziej uczęszczana niż do tej pory. Niewiele brakowało, by Joce przegapiła niepozorny, słabo oświetlony sklepik. Dopiero kiedy Ryan pociągnął ją za rękę, zorientowała się, co najwyraźniej było celem ich podróży.

– Cudawianki? – rzucił Ray, wbijając wzrok w wyniszczony szyld. – Co to ma być? Sklep ezoteryczny? – zapytał z niedowierzaniem, podejrzliwie mrużąc oczy.

Puścił rękę Jocelyne, by podejść bliżej. Niemalże przycisnął twarz do zakurzonej witryny, próbując wypatrzeć to, co znajdowało się po drugiej stronie. Nie mając lepszych pomysłów, Joce dołączyła do niego. Na wystawienie nie dostrzegła praktycznie niczego, pomijając kilka świec i jakieś stare książki.

Claire przystanęła przy wejściu wyraźnie zakłopotana. Raz po raz nerwowym gestem przeczesywała włosy palcami.

– Cóż… Zareagowałam tak samo, kiedy znalazłam się tu za pierwszym razem – przyznała cicho. – Nie wierzę, że to mówię, ale… Odrobinę zaufania.

Ryan spojrzał na nią z zaciekawieniem, z trudem powstrzymując uśmiech.

– Tarota też mają?

– Aha. I szklane kule – mruknęła Claire, uśmiechając się blado. – Mówiłam, że ciężko to wytłumaczyć.

Nie chcąc ryzykować, że Ryan zbytnio się zapędzi, Joce pospiesznie pochwyciła go za ramię. Otworzyła usta, gotowa wtrącić się, zanim rozmowa przybrałaby zły kierunek, ale nie miała po temu okazji.

O dziwo, chłopak w zamyśleniu skinął głowa.

– Wiesz… To w sumie ma sens – przyznał, raz jeszcze spoglądając na sklep. – Nawet jeśli nie znajdziesz tu nic dla siebie, to zawsze masz szansę na ducha.

– Nie pocieszyłeś mnie tym – wymamrotała, nagle oszołomiona.

Tego nie wzięła pod uwagę. Z rezerwą spojrzała na sklep, niemalże spodziewając się dostrzec za szybą coś, czego nie zauważyła wcześniej. Och, czemu nie? Skoro napotkała umarłego w uroczym domku, który oglądała razem z mamą, kiedy jeszcze szukali własnego lokum, tym łatwiej mogła sobie wyobrazić zjawę w takim miejscu.

Oby nie. Naprawdę.

Serce zabiło jej szybciej. Wbiła palce w ramię Ryana, nie dbając o to, czy przypadkiem nie użyje do tego zbyt dużo siły. Z bijącym sercem wpatrywała się w ciemność, czekając i…

– Dajcie spokój. – Claire uniosła dłonie w poddańczym geście. – Będzie w porządku. Flora jest sympatyczna – zapewniła, po czym westchnęła cicho. – Wszystko gra, Joce? Jeśli naprawdę coś tutaj czujesz, nie będę naciskać, ale…

– N-nie, nie. – Jocelyne odetchnęła. Potrzebowała chwili, by zapanować nad głosem. – Chyba jest w porządku.

Wyrzuciła te słowa niemalże z ulgą. Natychmiast przeniosła spojrzenie na drzwi, nie chcąc kusić losu. Z drugiej strony, nie wyczuwała w powietrzu niczego niewłaściwego. Na pewno nie duchy, o których wspominał Ryan. Nie miała co prawda pewności, czy przypadkiem coś jej unie umykało, ale nad tym wolała się nie zastanawiać.

Nie chcąc dać sobie czasu na wątpliwości, przestąpiła naprzód. Claire zrozumiała, bo natychmiast chwyciła za klamkę. Dzwoneczek przy drzwiach zabrzmiał niepokojąco, wydając się być jedynym dźwiękiem, który powitał ich na niewielkiej, przesyconej zapachem ziół i kadzideł przestrzeni. Joce zorientowała się, skąd w takim razie kuzynka musiała zdobyć zapachowe świecie.

Od nadmiaru bodźców aż zawirowało jej w głowie. Nie miała większych problemów, by poruszać się w półmroku, ale brak światła i tak sprawił, że poczuła się nieswojo. To miejsce było dziwne i to pod każdym możliwym względem. Na pewno nie pasowało do Claire, którą Jocelyne raczej kojarzyła z biblioteką, książkami i co najwyżej laboratorium wujka. Wciąż nie miała pewności, co sądzić o wizycie akurat w tym miejscu, ale kiedy spojrzała na kuzynkę, przekonała się, że ta wyglądała przede wszystkim na rozluźnioną. Pewnym krokiem ruszyła w głąb sklepu, najwyraźniej doskonale wiedząc, gdzie powinna się udać.

– Floro? – rzuciła Claire i zabrzmiało to nader pogodnie. – Jesteś tutaj? Przyprowadziłam gości.

Jej głos zabrzmiał łagodnie, wyjątkowo ciepło. Zdecydowanie nie brzmiała na kogoś, kto mógłby się czegoś obawiać. I choć Jocelyne wciąż nie miała pewności, kim była Flora, obserwując zachowanie najmłodszej z Prime’ów, zdołała się rozluźnić.

– Chcesz iść dalej? – upewnił się Ryan.

Skinęła głową. Razem ruszyli na zaplecze, bo to właśnie tam Claire bez żadnych oporów zdecydowała się wejść. Uchyliła niewielkie drzwi, wślizgując się do kolejnego niewielkiego pomieszczenia.

– Uważajcie na schody. Są…

Urwała. Zatrzymała się tak gwałtownie, że Joce aż na nią wpadła. Natychmiast się odsunęła, przytrzymując ściany, by przypadkiem nie ryzykować upadku ze schodów. Na pierwszy rzut oka stopnie wyglądały na strome, nie wspominając o tym, że wyglądały tak, jakby ginęły gdzieś w mroku.

Kolejne tunele? Świetnie…

A potem zauważyła, że Claire gwałtownie pobladła i to uświadomiło jej, że coś jednak musiało być nie tak.

– Czujecie? – doszedł ją nerwowy szept Ryana.

Dopiero po chwili pojęła. W pierwszym odruchu rozproszył ją wszechobecny zapach ziół, świec i kadzideł, ale kiedy skupiła się, wychwyciła coś więcej. Aż nazbyt charakterystycznego. Znajomego. Coś, czego…

Serce podeszło jej do gardła. Oczywiście, że wiedziała z czym mieli do czynienia.

Krew.

I coś jeszcze. Było coś jeszcze, ale…

– Claire! – jęknęła, jednak dziewczyna już zniknęła jej z oczu, błyskawicznie zbiegając po schodach.

Palce Ryana zacisnęły się wokół jej dłoni. Nie zaprotestowała, w pośpiechu ruszając za nim i starając nie zabić się na stopniach. Miała wrażenie, że gdyby nie jego uścisk, już po kilku pierwszych krokach stoczyłaby się na sam dół. Dotrzymanie chłopakowi kroku okazało się wyzwaniem – i to pomimo tego, że w porównaniu do nieśmiertelnych, Ray wciąż pozostawał człowiekiem. Na tyle, na ile to możliwe, ale jednak.

Przestała o tym myśleć w chwili, w której zauważyła błysk światła. Zastali Claire u stóp schodów, wciąż z dłonią na przełączniku. Drugą przycisnęła do ust, ale i tak nie stłumiał jęku, który wyrwał się z głębi jej gardła.

Wystarczyła chwila, by wszystko stało się jasne.

– Co do…?!

Ryan nie dokończył. On również zamarł, z zaskoczeniem spoglądając na jeden wielki chaos. Pokój, w którym się znaleźli, a który wcześniej musiał pełnić funkcję salonu, wyglądał jak jedno wielkie pobojowisko. Ktoś powywracał meble i regały, cześć z nich zamieniając w sterty drewna. Pozrzucane z półek rzeczy walały się po podłodze, trudne do zidentyfikowania. Jocelyne dostrzegła połamane świece, porozrzucane kawałki papieru i odłamki szkła.

I krew. Zidentyfikowała ją bez trudu, nie tylko na ziemi, ale również ścianach. Smugi wyglądały na świeże, wciąż czerwone i wilgotne. To zaś mogło oznaczać tylko jedno…

– O bogini – wyszeptała rozgorączkowanym tonem Claire.

Ruszyła się z miejsca, choć drżała przy tym tak, jakby sama w każdej chwili sama mogła potknąć się o własne nogi. Zrzuciła z ramienia torbę, pozwalając, by ta z głuchym pacnięciem wylądowała na dywanie. Dziewczyna przemknęła przez pokój, rozszerzonymi oczyma rozglądając się na prawo i lewo.

Joce nawet nie drgnęła. Zastygła przy schodach, próbując zrozumieć, czego tak naprawdę była świadkiem. Bała się rozejrzeć, aż nazbyt świadoma zapachu krwi. Teraz już nie miała wątpliwości co do jego obecności. Charakterystyczna woń przebijała się przez wszystkie inne, zamiast wzbudzić pragnienie, wywołując przede wszystkim mdłości.

– To nie jest… – szepnęła Claire. Jocelyne ledwo była w stanie rozróżnić poszczególne słowa. – To nie jest krew Flory.

Ciężko było powiedzieć, czy mówiła to z ulga, czy może wręcz przeciwnie. Przystanęła przy ścianie, wpatrzona w krwistą smugę. Początkowo zrobiła taki ruch, jakby miała zamiar dla pewności sprawdzić posokę, ale w ostatniej chwili niemalże ze wstrętem cofnęła palce.

– Dziewczyny… – mruknął ze swojego miejsca Ryan.

Claire potrząsnęła głową.

– To nie jest ludzka krew – powtórzyła, wydając się skupiać tylko na jednej myśli. W jej srebrzystych oczach pojawiły się łzy, ale powstrzymała się od płaczu. – Nie ludzka, ale…

– Dziewczyny!

Tym razem żadna z nich nie zdołała zignorować Ryana. Jocelyne wzdrygnęła się, natychmiast przenosząc na niego wzrok. Wzdrygnęła się, w ułamku sekundy zaczynając czuć się jeszcze bardziej nieswojo niż do tej pory. Miała wrażenie, że oczy chłopaka lśniły w niepokojący, nie mający w sobie nic ludzkiego sposób. Początkowo zrzuciła to na grę świateł, ale jakaś jej cząstka aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że to marna wymówka.

Chciała coś powiedzieć, ale ucisk w gardle skutecznie ją przed tym powstrzymał. Oczywiście, że wiedziała, że Ray nie było normalny – nie do końca – ale mimo wszystko…

Tyle że to nie on był faktycznym problemem.

Kiedy pierwszy szok minął, w mieszance krwi i ziół wychwyciła coś innego. Wszystko stało się jasne w ułamku sekundy. Jocelyne wręcz nie dowierzała, że nie zorientowała się wcześniej.

Cofnęła się o krok. Przez moment poczuła się niemalże jak w Mieście Nocy, kiedy kuliła się na poddaszu w pracowni mamy, modląc się, by buszujący po domu wilkołak nie zajrzał akurat tam.

– Wychodzimy stąd – wykrztusiła Claire, jako pierwsza odzyskując nad sobą panowanie. – Natychmiast.

Jocelyne nie potrzebowała niczego więcej. Odwróciła się na pięcie, ruszając na schody. Poczuła się pewniej, kiedy wyczuła, że kuzynka była tuż za nią. Ryan nie odezwał się nawet słowem, ale to wydawało się właściwe. O wyjaśnienia mogli pokusić się w drodze powrotnej albo w domu. Nie żeby w ogóle chciała wiedzieć, co którekolwiek z dzieci księżyca robiło akurat tutaj, na dodatek w tak dziwnym miejscu, ale…

Nie przypominała sobie, by zamykali drzwi na zaplecze, ale najwyraźniej musieli, skoro nagle wyrosły jej przed twarzą. Nacisnęła klamkę, chcąc jak najszybciej wydostać się na zewnątrz.

Zamarła.

Uśmiechając się, oparty o framugę czekał mężczyzna. Jego gabaryty wystarczyły, by ciałem wypełnił całą wolną przestrzeń. Lśniące oczy zabłysły w ciemnościach, żółte i równie bystre, co i u polującego zwierzęcia. Wyraz jego twarzy nie wróżył niczego dobrego, tak jak i to, że najwyraźniej zdawał się na nich czekać.

Joce otworzyła usta, gotowa krzyknąć, by ostrzec pozostałych, ale nie miała po temu okazji. Cofnęła się gwałtownie, zataczając w tył. Obraz na moment zamazał jej się przed oczami, nagle tracąc na ostrości.

– Co się…?

Cokolwiek miała do powiedzenia Claire, ona również nie dokończyła. Jocelyne poczuła na ramionach ciepłe dłonie, kiedy dziewczyna przygarnęła ją do siebie. Nawet jeśli coś mówiła, słowa umknęły w szumie i tętnieniu zbyt szybko krążącej krwi. Joce miała wrażenie, że serce na moment wyrwie jej się z piersi i ucieknie.

Ledwo wychwyciła dziwny, jakby metaliczny dźwięk, który…

– Padnij! – doszedł ją jeszcze głos Ryana.

Coś ze świstem przecięło powietrze. Usłyszała huk, kiedy najbliższy regał zamienił się w stosik odłamków.

Świat gwałtownie przyspieszył, a potem dookoła zapanował chaos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa