11 stycznia 2022

Sto czterdzieści jeden

Claire

Nie miała czasu na wątpliwości. W chwili, w której usłyszała naglący głos Ryana, po prostu rzuciła się do ucieczki. Przynajmniej próbowała, już na wstępie musząc uchylić się przed czymś, co z metalicznym zgrzytem przecięło powietrze. Zdążyła tylko zauważyć, że wilkołak najwyraźniej dzierżył w dłoniach coś, co wyglądało jak łańcuch – gruby, ciężki i wystarczający, by przy dobrze wymierzonym ciosie pogruchotać kości.

Kątem oka zauważyła ruch. Ray niemalże rzucił się na Jocelyne, by ją osłonić. Na moment oboje zalegli na ziemi, on wciąż dociskając dziewczynę do podłogi. Serce podeszło Claire do gardła, kiedy zauważyła niepokojący błysk w oczach chłopaka, ledwo ten uniósł głowę. Atmosfera zgęstniała i to w znajomy sposób, choć jak przez mgłę pamiętała to, co stało się, kiedy poznała Ryana po raz pierwszy. Wszystko to, co wydarzyło się w dniu śmierci Setha, wolała wyrzucić z pamięci.

Słysząc znajomy już metalowy zgrzyt, pośpiechu dźwignęła się na równe nogi. Niewielki sklepik Flory ani trochę nie nadawał się, żeby walczyć. W gruncie rzeczy nawet szklarnia na dachu domu Rosalee sprawdzała się lepiej, dając choć niewielką przestrzeń, by rzucić się do ucieczki. Co prawda Charon przy pierwszej okazji roztrącił większość tego, co zalegało mu na drodze, ale to niewiele pomagało w obecnej sytuacji. Wręcz przeciwnie – Claire obawiała się, że wciąż trzymające się w pionie regały bardzo szybko mogłyby zwrócić się przeciwko nim.

Musieli wyjść na zewnątrz. I to jak najszybciej.

– Jesteś taka przerażona… – usłyszała nienaturalnie spokojny, wyprany z jakichkolwiek emocji głos.

Spojrzała wprost czarne, przenikliwe oczy, choć wcale tego nie chciała. Kiedy stał przed nią ostatnim razem, widziała potwora – w połowie ludzką istotę, będącą niepokojącą krzyżówkę człowieka i wilka. Tym razem przed sobą miała człowieka, ale nie potrafiła określić go tym mianem. Górował nad nią, postawny, dobrze zbudowany, z ciałem poznaczonym bliznami. Coś w uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, w zupełności wystarczyło, by wyzbyła się resztek pewności siebie.

Nie miało znaczenia, że się nie przemienił. Musiałaby upaść na głowę, by doszukiwać się w nim człowieczeństwa.

Uciekaj, warknęła na siebie w duchu, ale nie ruszyła się z miejsca. Przesunęła się na tyle, by między nią a mężczyzną znalazł się kontuar, za którym tak wiele raz spotykała Florę. Nie wyobrażała sobie spotkania staruszki z ta istotą, ale nie odważyła się zapytać. Choć w głowie miała mętlik, jednego pozostawała pewna: krew, którą znalazła pośród chaosu na dole, nie należała do kobiety.

Czekała, w duchu odliczając kolejne sekundy. Czemu nie atakował? Czemu się wahał, wciąż się w nią wpatrując i…?

Miała wrażenie, że niewiele brakuje, by serce wyskoczyło jej z piersi. Obraz na moment zamazał się przed oczami, sprawiając, że twarz Charona zamazała się. Claire zamrugała pospiesznie, próbując odzyskać ostrość widzenia.

Dyskretnie sięgnęła do kieszeni, drżącymi palcami próbując odszukać telefon. Gdyby zdążyła wybrać jakikolwiek numer…

– Jak masz na imię? – odezwał się ponownie. Jakoś nie wątpiła, że zwracał się bezpośrednio do niej.

Znowu. Jak wtedy, kiedy dociskał ją do ściany, miotając i próbując zrozumieć to, co dla niej pozostawało czystą abstrakcją. Spojrzała na niego rozszerzonymi ze strachu oczami, niezdolna wykrztusić z siebie nawet słowa.

Charon zacisnął usta. Przekrzywił głowę, po czym – ku przerażeniu Claire – przestąpił naprzód. W dłoni wciąż obracał łańcuch; końcówka sunęła się po ziemi, szorując po zakurzonej podłodze.

– Ogłuchłaś czy połknęłaś język? Nie jestem cierpliwy, więc zapytam ostatni raz… Jak masz na imię? – ponaglił, tym razem o wiele mniej opanowanym głosem.

Nie kłamał. Nie miała co do tego wątpliwości. Jego ton, spojrzenie, sposób w jaki się zbliżał… Wiedziała, że ją skrzywdzi. Zrobi to bez wahania, kiedy…

Gdzieś za plecami Charona przemknął cień. Zrozumiała, że Ryan wykorzystał zamieszanie, próbując dotrzeć do wyjścia. Pociągnął Joce za sobą, nie dbając o to, że ta potykała się przy każdym kroku.

– Claire – wykrztusiła, prostując się niczym struna. Chciała zyskać na czasie i dać tej dwójce czas na ucieczkę. Gdyby przynajmniej oni dotarli do drzwi… – Mam na imię Claire.

Chciała, żeby na nią patrzył. Przerażał ją, ale nie miała wyboru. Z dwojga złego to wydawało się lepsze, niż gdyby zwrócił uwagę na tamtą dwójkę. Musiała kupić im czas, jakkolwiek, ale…

Kąciki ust wilkołaka drgnęły.

– Niezła próba.

Poruszył się tak szybko, że ledwo to zarejestrowała. Usłyszała zdławiony okrzyk i huk, kiedy łańcuch dosięgnął celu. Ciężki regał zwalił się tuż przed zaskoczonym Ryanem, odcinając mu drogę do drzwi. Chłopak zatoczył się, wciąż trzymając za rękę bladą jak papier Jocelyne. Do czasu, bo zaledwie ułamki sekund wystarczyły, by mała Licavoli wylądowała w szerokich ramionach. Jeśli do tej pory wydawała się drobna, w objęciach Charona przypominała porcelanową laleczkę – i to taką, którą dałoby się rozbić najmniej wymagającym ruchem.

Ryan wyprostował się niczym struna. Z gardła wyrwało mu się ostrzegawczy charkot. Wyprostował się, gniewnie błyszczące oczy zwracając wprost na przeciwnika. Ciemność dookoła zafalowała, kiedy demoniczna natura doszła do głosu. Claire miała wrażenie, że świat dookoła nagle się zatrzymał; że skurczył się do tej jednej sceny, kiedy mrok przybrał na intensywności, a rzeczywistość powoli zaczęła się zacierać i…

Ramiona mocniej owinęły się wokół Jocelyne. Palce niemalże z czułością musnęły gardło dziewczyny – w jednoznaczny, sugestywny sposób, który…

Nie, nie, nie…!

– Ryan, nie! – jęknęła Claire, w panice przestępując naprzód.

Pamiętała. Och, aż za dobrze pamiętała moment, w którym błądziła z Rufusem po domu Marissy, próbując uwolnić się z iluzji. Wtedy wystarczyło, by znalazła drzwi, które Ryan ukrył przed jej wzrokiem – z pomocą innych zmysłów, nie próbując sugerować się panującym dookoła chaosem. Może i potrafił zamieszać w głowie, ale…

Ale Charon naprawdę trzymał Jocelyne. Gdyby zdecydował się skręcić jej kark, nawet najlepiej kontrolowana iluzja by go nie powstrzymała.

Własny krzyk ją zaskoczył. Ryana najwyraźniej też, bo nagle zamarł, a cienie rozproszyły się równie gwałtownie, co wcześniej się pojawiły.

– Mądra dziewczyna. – Charon parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. Przesunął twarz bliżej policzka Joce, a ona aż wzdrygnęła się, czując gorący oddech. Jakimś cudem jeszcze bardziej pobladła, kiedy mężczyzna zaciągnął się jej zapachem. – Brudna krew… Jak to jest, że bliżej ci do śmiertelniczki niż krwiopijcy? Mogę to wyczuć.

Wysunął język. Koniuszkiem przesunął po jej odsłoniętej skórze, aż wzdrygnęła się z obrzydzenia. To musiało ją otrzeźwić, bo szarpnęła się, choć w objęciach wilkołaka wyglądało to co najmniej śmiesznie. Powietrze dookoła zawirowało, zdradzając obecność powoli kumulującej się mocy.

Charon w zamyśleniu uniósł brwi.

– Więc telepatka – wymruczał, bynajmniej niezrażony. – Dalej, pogrzeb nas żywcem. Wciąż lepsze, niż gdybyś miała umierać jak człowiek.

Jocelyne nie odpowiedziała. Oddychała szybko i płytko, coraz bardziej przerażona. Jej wyraz twarzy i zaszklone, nienaturalnie duże oczy mówiły wszystko.

Szyby w oknach zagrzechotały. Coś niepokojącego wisiało w powietrzu.

To nie mogło się dobrze skończyć. Claire czuła to całą sobą, z każdym słowem Charona utwierdzając się w przekonaniu, że wszystko prowadziło do jednego: do wybuchu. Mogła tylko zgadywać, co stałoby się, gdyby Joce jednak spanikowała. Nieokiełzana moc była ostatnim, czego w tej sytuacji potrzebowali. Ktoś, kto nie reagował na cały magazynek srebrnych kul, tym bardziej nie bał się odrobiny gruzów.

W panice powiodła wzrokiem dookoła. Podchwyciła spojrzenie Ryana, więc jedynie potrząsnęła głową. Nie rób nic, pomyślała, żałując, że nie była w stanie przekazać mu tej myśli na odległość. Mimo wszystko zrozumiał, posłusznie tkwiąc w miejscu. Co prawda Claire miała wrażenie, że kosztowało go to mnóstwo energii, a instynkt robił swoje, ale o tym wolała nie myśleć. O konsekwencjach tego, co stałoby się, gdyby Ryan jednak stracił cierpliwość, tym bardziej.

Musiała coś zrobić. Przyprowadziła ich tutaj, podczas gdy ta istota podążała za nią, a jednak…

Zakręciło jej się w głowie. Szukała rozwiązania, ale spojrzeniem raz po raz powracała do miejsca, w którym znajdowali się Charon i Jocelyne. Moc wirowała wokół tej dwójki, zwiastując nadejście czegoś potężniejszego. Choć kuzynka od zawsze sprawiała wrażenie kruchej i wrażliwej, Claire aż za dobrze wiedziała, co potrafił zdziałać strach. Zwłaszcza telepatia w rękach kogoś, kto w każdej chwili mógł stracić nad nią kontrolę, mogła okazać się nieprzewidywalna.

Chciała sięgnąć do kieszeni i jednak spróbować skorzystać z telefonu, ale nie miała odwagi się poruszyć. Gdyby zauważył, mógłby skrzywdzić Joce. Miała wrażenie, że stąpa po kruchym lodzie, tylko czekając na moment, w którym ten ostatecznie się załamie. Musiała coś wymyślić, ale w głowie miała pustkę. Mogła tylko stać i obserwować, na dodatek po raz kolejny.

Oto geniusz, którego tak bardzo potrzebuje Razjel…

Ani trochę się tak nie czuła.

– Powiedz, Claire… – usłyszała i niewiele brakowało, by nogi jednak odmówiły jej posłuszeństwa. Zamyślił się, wydając się smakować jej imię na języku. Ciemne oczy ponownie spotkały się z jej własnymi. – Wróćmy do naszej pierwszej rozmowy, dobrze? Wiesz, o co chcę zapytać. – Spojrzał na nią wyczekująco. Kiedy nie odpowiedziała, westchnął, wyraźnie rozczarowany. – Wiesz o niej. O moim najdroższym kwiatuszku.

– N-nie rozumiem…

Musiała skłamać. To przyszło jej równie naturalnie, co i moment, w którym zrozumiała, że kochała Claudię. Jeśli sądził, że zamierzała mu ją wydać…

Twarz Charona rozjaśnił uśmiech.

– Zła odpowiedź – ocenił i coś w tych słowach przyprawiło ją o dreszcze.

Popełniła błąd. Tego jednego była pewna. Mimo wszystko nie przewidziała tego, co wydarzyło się później.

Ogłuszył ją wrzask.

W chwili, w której pojęła, że Charon bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zacisnął szczęki na szyi Jocelyne, sama również zaczęła krzyczeć. W jednej chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko: uderzył ją zapach krwi, obraz zamazał się przed oczami, a Ryan wydał z siebie najbardziej nieludzkie, gniewne wycie, na jakie tylko było go stać.

Szyby w oknach eksplodowały. Claire zatoczyła się na ścianę, porażona falą mocy, którą zdołała wykrzesać Joce. Wilkołak stał w samym środku zamieszania, wciąż obejmując dziewczynę ramionami. Nawet jeśli się zachwiał, nie dał niczego po sobie poznać. Krew spływała po jego twarzy, wsiąkając w ubranie i znacząc jasne loki przerażonej dziewczyny.

Dość, dość…

Chciała zamknąć oczy. Zasłonić uszy, skulic się i poczekać, aż koszmar dobiegnie końca. Musiała śnic, tak jak wiele innych nocy, kiedy wracały do niej wspomnienia z hotelu. Wtedy również czuła się równie bezbronna, z czasem oswajając się z myślą, że niezależnie od wszystkiego nie była w stanie działać. W tym koszmarze pozostawała bezradną marionetką, zdaną na łaskę dwóch bydlaków i ratunku matki. Po czasie naprawdę przywykła do tego scenariusza na tyle, by w porę się obudzić.

Tym razem było inaczej. Sen się zmienił, żyjąc własnym życiem. Musiała tylko poczekać, aż ktoś ją obudzi. Rufus miał jakiś szósty zmysł, jeśli chodziło o zjawianie się przy niej, kiedy akurat to wspomnienie zaczynało ją przytłaczać, ale…

Jednak to nie było tak. Charon naprawdę znajdował się na wyciągnięcie ręki i właśnie próbował zabić kogoś, kto ani trochę sobie na to nie zasłużył.

Poruszając się trochę jak w transie, Claire otworzyła oczy. Zdążyła zauważyć Ryana, który skoczył w kierunku wilkołaka i prawie natychmiast wylądował po drugiej stronie sklepu. W pierwszym odruchu chciała krzyknąć jego imię, ale głos uwiązł jej w gardle.

Musiała coś zrobić. Ten jeden razy, póki…

A potem spojrzała wprost na chwiejący się regał. Był za daleko, by mogła go dosięgnąć, ale nie chciała o tym myśleć. Czując napływające do oczu łzy, wyciągnęła przed siebie dłonie. Nie potrafiła zliczyć, ile czasu ślęczała nad świecą w swoim pokoju po poranku spędzonym u boku Flory. W pamięci wciąż miała Claudię, który w podobny sposób bawiła się płomieniem, przywołując go i odwołując tak wiele razy, jak tylko uznała to za stosowne. Gdyby tylko zamiast małego płomyka mogła przywołać całą ścianę ognia…

Ale nie była Laylą. Wciąż ledwo pojmowała, że tak niewiele potrzebowała, by zacząć wzniecać płomyki bez użycia zapałek. Jeśli kryła się za tym magia, Claire potrzebowała jej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Proszę…

Chciała tego. Pomyślała o Claudii i nieporadnych wyjaśnieniach, opierających się na przyspieszaniu cząsteczek. Jeśli tak to działało, jeśli mogła to zrobić…

Jeśli…

Nie poczuła niczego poza łzami, które spłynęły po jej pliczkach, w końcu znajdując ujście. Czego tak naprawdę oczekiwała? Była nikim. Telepatia ominęła ją szerokim łukiem. Jeśli istniała magia, dlaczego miałaby…?

Huk ją ogłuszył. Regał przechylił się, z rozpędem lądując na plecach Charona. Wilkołak zawył i puścił Joce. Opadła na ziemię bez życia, blada i zakrwawiona. Claire niewiele myśląc przeskoczyła nad kontuarem, chcąc jak najszybciej dostać się do kuzynki. Potykając się w ciemnościach, dopadła do nieprzytomnej, w pośpiechu przygarniając ją do siebie. Musiały się stąd wydostać.

Spróbowała wziąć Jocelyne na ręce. Miała wrażenie, że ta przelewa się w jej objęciach, nagle jeszcze drobniejsza i bardziej krucha. Coś przewróciło jej się w żołądku, kiedy zauważyła wciąż krwawiący ślad po ugryzieniu. Na oślep spróbowała pośród odłamków znaleźć coś, co mogłaby wykorzystać, by ucisnąć ranę, ale palcami natrafiła wyłącznie na kawałki drewna i porozrzucane książki.

I coś jeszcze.

Już w chwili, w której zacisnęła palce na chłodnej rękojeści, rozpoznała sztylet, który razem z Claudią wykorzystały do rytuału. Ten sam, na którym – zdaniem Flory – wykaligrafowano piękną pochwałę śmierci, choć sama kojarzyła go wyłącznie z tym, że doskonale nadawał się do ucięcia komuś dłoni, jeśli źle z niego skorzystać.

Niewiele myśląc, bardziej stanowczo przyciągnęła Jocelyne do siebie. Spróbowała się podnieść, ale z dodatkowym obciążeniem to okazało się wyzwaniem.

– Ty mała…!

Zaatakowała na oślep. Dostrzegła rozszerzone czarne oczy, które nagle pojawiły się w zasięgu jej własnych. Charon rozchylił wargi, ale nie dokończył wypowiedzi. W zamian z niedowierzaniem spojrzał na lśniący sztylet, wciąż wystający z jego piersi.

Claire nie miała czasu, by zastanawiać się nad tym, co właśnie zrobiła. Niewiele myśląc porwała Jocelyne na ręce i zerwała się na równe nogi. Wypadła na wąską uliczkę, zataczając się i wciąż niedowierzając. Aż zakrztusiła się powietrzem, mrużąc oczy w blasku dnia. Nie miała pojęcia, co robić, a jakby tego było mało…

– Ryan? – załkała, ale odpowiedziała jej cisza.

Mocniej przygarnęła do piersi Joce. Od zapachu krwi zaczynało ją mdlić, choć w normalnym wypadku posoka wzbudziłaby w niej zupełnie inne odczucia. A jednak w tej, która krążyła w żyłach jej kuzynki, było coś niewłaściwego. Claire aż za bardzo mogła sobie wyobrazić, co to oznaczało.

Co miała zrobić? Wyjście na zewnątrz niczego nie rozwiązywało. Jak miała przejść przez miasto z dziewczyną, która właśnie wykrwawiała się w jej objęciach? Co zrobić, skoro…?

Metaliczny zgrzyt.

Zareagowała w ostatniej chwili. Łańcuch przemknął tuż obok niej, lądując na ścianie. Prawie natychmiast zniknął, kiedy Charon przyciągnął go z powrotem do siebie. Claire nie chciała się odwracać, ale nie miała innego wyboru. Zwracanie się plecami do wroga brzmiało jak najgorsze, co mogłaby w tej sytuacji zrobić.

Wilkołak przystanął w resztkach tego, co zostało z zakurzonej wystawy. Dyszał ciężko, być może z bólu, a może – mogła się założyć, że chodziło właśnie o to – narastającej wściekłości. Na ustach wciąż miał krew, zresztą jak i na ubraniu. Zauważyła poszarpany materiał na piersi, dokładnie w miejscu, w którym zagłębiła sztylet w jego ciele.

– Lekcja na przyszłość – wycedził, opierając się o framugę. Wciąż ściskając łańcuch, wyjął wciąż zakrwawiony nóż. – Nigdy nie porzucaj broni, jeśli to jedyna, którą masz.

Jeszcze kiedy mówił, przestąpił naprzód. Krwawił, zostawiając gęste ślady na ziemi, a jednak nic nie wskazywało na to, by jakkolwiek się tym przejmował. Parł naprzód, górując nad Claire, uzbrojony w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości co do tego, kto miał wyjść cało z tego pojedynku. To, że trzymała w ramionach nieprzytomną kuzynkę, jedynie wszystko komplikowało.

Cofnęła się. Miałą wrażenie, że tym samym zaczęła jakąś cholerną grę, której finał i tak nie miał przynieść niczego dobrego. Kiedy się cofała, on przesuwał się bliżej. Chory taniec, w którym nie chciała trwać.

– Mała wiedźmo – podjął Charon, uśmiechając się chłodno. – Jak bardzo jesteś do niej podobna, co? Kobiety w tej rodzinie wyjątkowo zachodzą mi za skórę.

Nie odpowiedziała. Choć w głowie miała dziesiątki pytań, żadne nie wydało się właściwe. Nie sądziła zresztą, by akurat on udzielił jej odpowiedzi. Czy w ogóle w przypadku kogoś, kto słynął z sadystycznych zapędów, w grę wchodziło tak banalne pytanie, jak chociażby: dlaczego…?

Jakby w odpowiedzi na jej myśli, Charon znów się odezwał:

– Jesteś przerażona, a jednak nie brakuje ci brawury. To rozkoszne. Lubię, kiedy próbujecie się bronić. – Przystanął, by złapać oddech. Mocniej przycisnął dłoń do boku. – Bardzo szybko to ukrócę, oczywiście. To, co zrobiłaś… – Zamyślił się, jakby od niechcenia spoglądając na nóż w swojej dłoni. – Lubisz milczeć, więc chętnie utnę ci język. Jeśli zaś chodzi o tę małą…

Nie dokończył. Ryan pojawił się znikąd, bez ostrzeżenia skacząc mu na plecy. Charon zatoczył się, wyraźnie zaskoczony. To był ułamek sekundy, ale wystarczył chłopakowi, by chwycił oprawcę za szyję.

– Bierz ją stąd! – zawołał.

Tyle wystarczyło. Claire poderwała się do biegu, choć i tym razem zdołała przemknąć zaledwie kilka kroków. Powstrzymał ją jęk i ciało, które przemknęło tuż obok niej, lądując na ścianie. Ray osunął się na kolana, bezskutecznie próbując się podnieść.

Zaprotestował, kiedy spróbowała do niego podejść. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, gdy spojrzał w kierunku Charona.

– Uwa…!

Resztę jego słów zagłuszył metaliczny zgrzyt. Tym razem nawet nie liczyła na to, że osłoni się przed łańcuchem. Skuliła się, otaczając ramionami Jocelyne i próbując zrobić wszystko, by osłonić chociaż ją. Gdyby przyjęła na siebie uderzenie.

– NIE!!!

Ledwo rozpoznała ten głos – zniekształcony, mieszający się z hukiem, który na moment ogłuszył wszystkich wokół. Nie miała pojęcia, skąd w całym tym zamieszaniu znalazła się Claudia. A jednak kiedy Claire odważyła się otworzyć oczy, przekonała się, że stała tam – niczym żywa tarcza, wciąż z uniesionymi dłońmi.

Łańcuch kolejny razy przeciął powietrze, ale nie zdołał dosięgnąć wampirzycy. Nagle po prostu opadł, jakby napotkawszy na niewidzialną ścianę, która nie pozwoliła mu się przebić. Claire miała wręcz wrażenie, że w miejscu, w którym metal dotarł do niewidzialnej tarczy, powietrze zafalowało.

Przez twarz Claudii przemknął cień. Wyprostowała się, ale w jej postawie nie było niczego, co zwiastowałoby o pewności siebie. Wręcz przeciwnie – już na pierwszy rzut oka widać było, że drżała, przerażona tak bardzo, jak tylko możliwe.

Jest tutaj…

Claire zachwiała się. Nie zarejestrowała momentu, w którym opadła na kolana, wciąż tuląc do siebie Jocelyne. Z niedowierzaniem wpatrywała się w Claudię, niezdolna wykrztusić z siebie nawet słowa. Bała się poruszyć, niemalże spodziewając tego, że za moment wszystko znów się posypie.

Gdzieś poza zasięgiem jej wzroku Ryan poruszył się niespokojnie. Kiedy na niego spojrzała, przekonała się, że ostrożnie czołgał się w ich stronę. To, że wciąż się ruszał, wydawało się graniczyć z cudem.

– Ach… Oto i ona. – Charon przestąpił naprzód. Zakrwawione usta wykrzywiły się w uśmiechu. – Jak za starych, dobrych czasów, kwiatuszku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa