Nie miała czasu na wątpliwości.
W chwili, w której usłyszała naglący głos Ryana, po prostu
rzuciła się do ucieczki. Przynajmniej próbowała, już na wstępie
musząc uchylić się przed czymś, co z metalicznym zgrzytem przecięło
powietrze. Zdążyła tylko zauważyć, że wilkołak najwyraźniej dzierżył w dłoniach
coś, co wyglądało jak łańcuch – gruby, ciężki i wystarczający, by przy
dobrze wymierzonym ciosie pogruchotać kości.
Kątem oka
zauważyła ruch. Ray niemalże rzucił się na Jocelyne, by ją
osłonić. Na moment oboje zalegli na ziemi, on wciąż dociskając
dziewczynę do podłogi. Serce podeszło Claire do gardła, kiedy zauważyła
niepokojący błysk w oczach chłopaka, ledwo ten uniósł głowę. Atmosfera
zgęstniała i to w znajomy sposób, choć jak przez mgłę pamiętała to,
co stało się, kiedy poznała Ryana po raz pierwszy. Wszystko to, co
wydarzyło się w dniu śmierci Setha, wolała wyrzucić z pamięci.
Słysząc
znajomy już metalowy zgrzyt, pośpiechu dźwignęła się na równe nogi. Niewielki
sklepik Flory ani trochę nie nadawał się, żeby walczyć. W gruncie
rzeczy nawet szklarnia na dachu domu Rosalee sprawdzała się lepiej,
dając choć niewielką przestrzeń, by rzucić się do ucieczki. Co
prawda Charon przy pierwszej okazji roztrącił większość tego, co zalegało mu na drodze,
ale to niewiele pomagało w obecnej sytuacji. Wręcz przeciwnie –
Claire obawiała się, że wciąż trzymające się w pionie regały bardzo
szybko mogłyby zwrócić się przeciwko nim.
Musieli
wyjść na zewnątrz. I to jak najszybciej.
– Jesteś
taka przerażona… – usłyszała nienaturalnie spokojny, wyprany z jakichkolwiek
emocji głos.
Spojrzała
wprost czarne, przenikliwe oczy, choć wcale tego nie chciała. Kiedy stał
przed nią ostatnim razem, widziała potwora – w połowie ludzką istotę, będącą
niepokojącą krzyżówkę człowieka i wilka. Tym razem przed sobą miała człowieka,
ale nie potrafiła określić go tym mianem. Górował nad nią, postawny,
dobrze zbudowany, z ciałem poznaczonym bliznami. Coś w uśmiechu,
który pojawił się na jego twarzy, w zupełności wystarczyło, by wyzbyła się
resztek pewności siebie.
Nie miało
znaczenia, że się nie przemienił. Musiałaby upaść na głowę, by doszukiwać się
w nim człowieczeństwa.
Uciekaj,
warknęła na siebie w duchu, ale nie ruszyła się z miejsca.
Przesunęła się na tyle, by między nią a mężczyzną znalazł się
kontuar, za którym tak wiele raz spotykała Florę. Nie wyobrażała
sobie spotkania staruszki z ta istotą, ale nie odważyła się zapytać.
Choć w głowie miała mętlik, jednego pozostawała pewna: krew, którą
znalazła pośród chaosu na dole, nie należała do kobiety.
Czekała, w duchu
odliczając kolejne sekundy. Czemu nie atakował? Czemu się wahał,
wciąż się w nią wpatrując i…?
Miała
wrażenie, że niewiele brakuje, by serce wyskoczyło jej z piersi.
Obraz na moment zamazał się przed oczami, sprawiając, że twarz Charona
zamazała się. Claire zamrugała pospiesznie, próbując odzyskać ostrość widzenia.
Dyskretnie
sięgnęła do kieszeni, drżącymi palcami próbując odszukać telefon. Gdyby
zdążyła wybrać jakikolwiek numer…
– Jak masz
na imię? – odezwał się ponownie. Jakoś nie wątpiła, że zwracał się
bezpośrednio do niej.
Znowu. Jak wtedy,
kiedy dociskał ją do ściany, miotając i próbując zrozumieć to, co dla
niej pozostawało czystą abstrakcją. Spojrzała na niego rozszerzonymi ze
strachu oczami, niezdolna wykrztusić z siebie nawet słowa.
Charon
zacisnął usta. Przekrzywił głowę, po czym – ku przerażeniu Claire –
przestąpił naprzód. W dłoni wciąż obracał łańcuch; końcówka sunęła się
po ziemi, szorując po zakurzonej podłodze.
– Ogłuchłaś
czy połknęłaś język? Nie jestem cierpliwy, więc zapytam ostatni
raz… Jak masz na imię? – ponaglił, tym razem o wiele mniej opanowanym
głosem.
Nie kłamał.
Nie miała co do tego wątpliwości. Jego ton, spojrzenie, sposób w jaki się
zbliżał… Wiedziała, że ją skrzywdzi. Zrobi to bez wahania, kiedy…
Gdzieś za plecami
Charona przemknął cień. Zrozumiała, że Ryan wykorzystał zamieszanie, próbując
dotrzeć do wyjścia. Pociągnął Joce za sobą, nie dbając o to,
że ta potykała się przy każdym kroku.
– Claire –
wykrztusiła, prostując się niczym struna. Chciała zyskać na czasie i dać
tej dwójce czas na ucieczkę. Gdyby przynajmniej oni dotarli do drzwi…
– Mam na imię Claire.
Chciała,
żeby na nią patrzył. Przerażał ją, ale nie miała wyboru. Z dwojga
złego to wydawało się lepsze, niż gdyby zwrócił uwagę na tamtą
dwójkę. Musiała kupić im czas, jakkolwiek, ale…
Kąciki ust
wilkołaka drgnęły.
– Niezła
próba.
Poruszył się
tak szybko, że ledwo to zarejestrowała. Usłyszała zdławiony okrzyk i huk,
kiedy łańcuch dosięgnął celu. Ciężki regał zwalił się tuż przed
zaskoczonym Ryanem, odcinając mu drogę do drzwi. Chłopak zatoczył się,
wciąż trzymając za rękę bladą jak papier Jocelyne. Do czasu, bo
zaledwie ułamki sekund wystarczyły, by mała Licavoli wylądowała w szerokich
ramionach. Jeśli do tej pory wydawała się drobna, w objęciach
Charona przypominała porcelanową laleczkę – i to taką, którą dałoby się
rozbić najmniej wymagającym ruchem.
Ryan
wyprostował się niczym struna. Z gardła wyrwało mu się ostrzegawczy
charkot. Wyprostował się, gniewnie błyszczące oczy zwracając wprost na przeciwnika.
Ciemność dookoła zafalowała, kiedy demoniczna natura doszła do głosu. Claire
miała wrażenie, że świat dookoła nagle się zatrzymał; że skurczył się
do tej jednej sceny, kiedy mrok przybrał na intensywności, a rzeczywistość
powoli zaczęła się zacierać i…
Ramiona mocniej
owinęły się wokół Jocelyne. Palce niemalże z czułością musnęły gardło
dziewczyny – w jednoznaczny, sugestywny sposób, który…
Nie,
nie, nie…!
– Ryan, nie!
– jęknęła Claire, w panice przestępując naprzód.
Pamiętała.
Och, aż za dobrze pamiętała moment, w którym błądziła z Rufusem
po domu Marissy, próbując uwolnić się z iluzji. Wtedy
wystarczyło, by znalazła drzwi, które Ryan ukrył przed jej wzrokiem –
z pomocą innych zmysłów, nie próbując sugerować się panującym
dookoła chaosem. Może i potrafił zamieszać w głowie, ale…
Ale Charon
naprawdę trzymał Jocelyne. Gdyby zdecydował się skręcić jej kark, nawet
najlepiej kontrolowana iluzja by go nie powstrzymała.
Własny
krzyk ją zaskoczył. Ryana najwyraźniej też, bo nagle zamarł, a cienie
rozproszyły się równie gwałtownie, co wcześniej się pojawiły.
– Mądra
dziewczyna. – Charon parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. Przesunął twarz
bliżej policzka Joce, a ona aż wzdrygnęła się, czując gorący oddech.
Jakimś cudem jeszcze bardziej pobladła, kiedy mężczyzna zaciągnął się jej zapachem.
– Brudna krew… Jak to jest, że bliżej ci do śmiertelniczki niż
krwiopijcy? Mogę to wyczuć.
Wysunął
język. Koniuszkiem przesunął po jej odsłoniętej skórze, aż wzdrygnęła się
z obrzydzenia. To musiało ją otrzeźwić, bo szarpnęła się, choć w objęciach
wilkołaka wyglądało to co najmniej śmiesznie. Powietrze dookoła
zawirowało, zdradzając obecność powoli kumulującej się mocy.
Charon w zamyśleniu
uniósł brwi.
– Więc telepatka
– wymruczał, bynajmniej niezrażony. – Dalej, pogrzeb nas żywcem. Wciąż lepsze,
niż gdybyś miała umierać jak człowiek.
Jocelyne
nie odpowiedziała. Oddychała szybko i płytko, coraz bardziej przerażona.
Jej wyraz twarzy i zaszklone, nienaturalnie duże oczy mówiły
wszystko.
Szyby w oknach
zagrzechotały. Coś niepokojącego wisiało w powietrzu.
To nie mogło się
dobrze skończyć. Claire czuła to całą sobą, z każdym słowem Charona utwierdzając się
w przekonaniu, że wszystko prowadziło do jednego: do wybuchu.
Mogła tylko zgadywać, co stałoby się, gdyby Joce jednak spanikowała.
Nieokiełzana moc była ostatnim, czego w tej sytuacji potrzebowali. Ktoś,
kto nie reagował na cały magazynek srebrnych kul, tym bardziej nie bał się
odrobiny gruzów.
W panice powiodła
wzrokiem dookoła. Podchwyciła spojrzenie Ryana, więc jedynie potrząsnęła
głową. Nie rób nic, pomyślała, żałując, że nie była w stanie
przekazać mu tej myśli na odległość. Mimo wszystko zrozumiał, posłusznie
tkwiąc w miejscu. Co prawda Claire miała wrażenie, że kosztowało go to mnóstwo
energii, a instynkt robił swoje, ale o tym wolała nie myśleć.
O konsekwencjach tego, co stałoby się, gdyby Ryan jednak stracił cierpliwość,
tym bardziej.
Musiała coś
zrobić. Przyprowadziła ich tutaj, podczas gdy ta istota podążała za nią,
a jednak…
Zakręciło
jej się w głowie. Szukała rozwiązania, ale spojrzeniem raz po raz
powracała do miejsca, w którym znajdowali się Charon i Jocelyne.
Moc wirowała wokół tej dwójki, zwiastując nadejście czegoś potężniejszego. Choć
kuzynka od zawsze sprawiała wrażenie kruchej i wrażliwej, Claire aż
za dobrze wiedziała, co potrafił zdziałać strach. Zwłaszcza telepatia w rękach
kogoś, kto w każdej chwili mógł stracić nad nią kontrolę, mogła
okazać się nieprzewidywalna.
Chciała
sięgnąć do kieszeni i jednak spróbować skorzystać z telefonu,
ale nie miała odwagi się poruszyć. Gdyby zauważył, mógłby skrzywdzić
Joce. Miała wrażenie, że stąpa po kruchym lodzie, tylko czekając na moment,
w którym ten ostatecznie się załamie. Musiała coś wymyślić, ale w głowie
miała pustkę. Mogła tylko stać i obserwować, na dodatek po raz
kolejny.
Oto geniusz,
którego tak bardzo potrzebuje Razjel…
Ani trochę się
tak nie czuła.
– Powiedz,
Claire… – usłyszała i niewiele brakowało, by nogi jednak odmówiły jej posłuszeństwa.
Zamyślił się, wydając się smakować jej imię na języku. Ciemne
oczy ponownie spotkały się z jej własnymi. – Wróćmy do naszej pierwszej
rozmowy, dobrze? Wiesz, o co chcę zapytać. – Spojrzał na nią
wyczekująco. Kiedy nie odpowiedziała, westchnął, wyraźnie rozczarowany. –
Wiesz o niej. O moim najdroższym kwiatuszku.
– N-nie
rozumiem…
Musiała
skłamać. To przyszło jej równie naturalnie, co i moment, w którym
zrozumiała, że kochała Claudię. Jeśli sądził, że zamierzała mu ją wydać…
Twarz Charona
rozjaśnił uśmiech.
– Zła
odpowiedź – ocenił i coś w tych słowach przyprawiło ją o dreszcze.
Popełniła
błąd. Tego jednego była pewna. Mimo wszystko nie przewidziała tego, co wydarzyło się
później.
Ogłuszył ją
wrzask.
W chwili, w której
pojęła, że Charon bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zacisnął szczęki na szyi
Jocelyne, sama również zaczęła krzyczeć. W jednej chwili wszystko potoczyło się
bardzo szybko: uderzył ją zapach krwi, obraz zamazał się przed oczami, a Ryan
wydał z siebie najbardziej nieludzkie, gniewne wycie, na jakie tylko było
go stać.
Szyby w oknach
eksplodowały. Claire zatoczyła się na ścianę, porażona falą mocy,
którą zdołała wykrzesać Joce. Wilkołak stał w samym środku zamieszania, wciąż
obejmując dziewczynę ramionami. Nawet jeśli się zachwiał, nie dał
niczego po sobie poznać. Krew spływała po jego twarzy, wsiąkając w ubranie
i znacząc jasne loki przerażonej dziewczyny.
Dość,
dość…
Chciała
zamknąć oczy. Zasłonić uszy, skulic się i poczekać, aż koszmar
dobiegnie końca. Musiała śnic, tak jak wiele innych nocy, kiedy wracały do niej
wspomnienia z hotelu. Wtedy również czuła się równie bezbronna, z czasem
oswajając się z myślą, że niezależnie od wszystkiego nie była
w stanie działać. W tym koszmarze pozostawała bezradną marionetką,
zdaną na łaskę dwóch bydlaków i ratunku matki. Po czasie
naprawdę przywykła do tego scenariusza na tyle, by w porę się
obudzić.
Tym razem
było inaczej. Sen się zmienił, żyjąc własnym życiem. Musiała tylko poczekać,
aż ktoś ją obudzi. Rufus miał jakiś szósty zmysł, jeśli chodziło o zjawianie się
przy niej, kiedy akurat to wspomnienie zaczynało ją przytłaczać, ale…
Jednak to
nie było tak. Charon naprawdę znajdował się na wyciągnięcie ręki
i właśnie próbował zabić kogoś, kto ani trochę sobie na to nie zasłużył.
Poruszając się
trochę jak w transie, Claire otworzyła oczy. Zdążyła zauważyć Ryana, który
skoczył w kierunku wilkołaka i prawie natychmiast wylądował po drugiej
stronie sklepu. W pierwszym odruchu chciała krzyknąć jego imię, ale głos
uwiązł jej w gardle.
Musiała coś
zrobić. Ten jeden razy, póki…
A potem
spojrzała wprost na chwiejący się regał. Był za daleko, by mogła
go dosięgnąć, ale nie chciała o tym myśleć. Czując napływające do oczu
łzy, wyciągnęła przed siebie dłonie. Nie potrafiła zliczyć, ile czasu ślęczała
nad świecą w swoim pokoju po poranku spędzonym u boku
Flory. W pamięci wciąż miała Claudię, który w podobny sposób bawiła się
płomieniem, przywołując go i odwołując tak wiele razy, jak tylko uznała
to za stosowne. Gdyby tylko zamiast małego płomyka mogła
przywołać całą ścianę ognia…
Ale nie była
Laylą. Wciąż ledwo pojmowała, że tak niewiele potrzebowała, by zacząć
wzniecać płomyki bez użycia zapałek. Jeśli kryła się za tym
magia, Claire potrzebowała jej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Proszę…
Chciała
tego. Pomyślała o Claudii i nieporadnych wyjaśnieniach, opierających się
na przyspieszaniu cząsteczek. Jeśli tak to działało, jeśli mogła
to zrobić…
Jeśli…
Nie poczuła
niczego poza łzami, które spłynęły po jej pliczkach, w końcu
znajdując ujście. Czego tak naprawdę oczekiwała? Była nikim. Telepatia
ominęła ją szerokim łukiem. Jeśli istniała magia, dlaczego miałaby…?
Huk ją
ogłuszył. Regał przechylił się, z rozpędem lądując na plecach
Charona. Wilkołak zawył i puścił Joce. Opadła na ziemię bez życia,
blada i zakrwawiona. Claire niewiele myśląc przeskoczyła nad kontuarem,
chcąc jak najszybciej dostać się do kuzynki. Potykając się w ciemnościach,
dopadła do nieprzytomnej, w pośpiechu przygarniając ją do siebie.
Musiały się stąd wydostać.
Spróbowała
wziąć Jocelyne na ręce. Miała wrażenie, że ta przelewa się w jej objęciach,
nagle jeszcze drobniejsza i bardziej krucha. Coś przewróciło jej się
w żołądku, kiedy zauważyła wciąż krwawiący ślad po ugryzieniu. Na oślep
spróbowała pośród odłamków znaleźć coś, co mogłaby wykorzystać, by ucisnąć
ranę, ale palcami natrafiła wyłącznie na kawałki drewna i porozrzucane
książki.
I coś
jeszcze.
Już w chwili,
w której zacisnęła palce na chłodnej rękojeści, rozpoznała sztylet,
który razem z Claudią wykorzystały do rytuału. Ten sam, na którym
– zdaniem Flory – wykaligrafowano piękną pochwałę śmierci, choć sama kojarzyła
go wyłącznie z tym, że doskonale nadawał się do ucięcia komuś
dłoni, jeśli źle z niego skorzystać.
Niewiele
myśląc, bardziej stanowczo przyciągnęła Jocelyne do siebie. Spróbowała się
podnieść, ale z dodatkowym obciążeniem to okazało się wyzwaniem.
– Ty mała…!
Zaatakowała
na oślep. Dostrzegła rozszerzone czarne oczy, które nagle pojawiły się
w zasięgu jej własnych. Charon rozchylił wargi, ale nie dokończył
wypowiedzi. W zamian z niedowierzaniem spojrzał na lśniący
sztylet, wciąż wystający z jego piersi.
Claire nie miała
czasu, by zastanawiać się nad tym, co właśnie zrobiła. Niewiele
myśląc porwała Jocelyne na ręce i zerwała się na równe
nogi. Wypadła na wąską uliczkę, zataczając się i wciąż niedowierzając.
Aż zakrztusiła się powietrzem, mrużąc oczy w blasku dnia. Nie miała
pojęcia, co robić, a jakby tego było mało…
– Ryan? –
załkała, ale odpowiedziała jej cisza.
Mocniej
przygarnęła do piersi Joce. Od zapachu krwi zaczynało ją mdlić, choć
w normalnym wypadku posoka wzbudziłaby w niej zupełnie inne odczucia.
A jednak w tej, która krążyła w żyłach jej kuzynki, było
coś niewłaściwego. Claire aż za bardzo mogła sobie wyobrazić, co to oznaczało.
Co miała
zrobić? Wyjście na zewnątrz niczego nie rozwiązywało. Jak miała
przejść przez miasto z dziewczyną, która właśnie wykrwawiała się w
jej objęciach? Co zrobić, skoro…?
Metaliczny
zgrzyt.
Zareagowała
w ostatniej chwili. Łańcuch przemknął tuż obok niej, lądując na ścianie.
Prawie natychmiast zniknął, kiedy Charon przyciągnął go z powrotem do siebie.
Claire nie chciała się odwracać, ale nie miała innego wyboru.
Zwracanie się plecami do wroga brzmiało jak najgorsze, co mogłaby w tej
sytuacji zrobić.
Wilkołak
przystanął w resztkach tego, co zostało z zakurzonej wystawy. Dyszał ciężko,
być może z bólu, a może – mogła się założyć, że chodziło właśnie
o to – narastającej wściekłości. Na ustach wciąż miał krew, zresztą
jak i na ubraniu. Zauważyła poszarpany materiał na piersi,
dokładnie w miejscu, w którym zagłębiła sztylet w jego ciele.
– Lekcja na przyszłość
– wycedził, opierając się o framugę. Wciąż ściskając łańcuch, wyjął wciąż
zakrwawiony nóż. – Nigdy nie porzucaj broni, jeśli to jedyna, którą
masz.
Jeszcze
kiedy mówił, przestąpił naprzód. Krwawił, zostawiając gęste ślady na ziemi,
a jednak nic nie wskazywało na to, by jakkolwiek się tym
przejmował. Parł naprzód, górując nad Claire, uzbrojony w sposób,
który nie pozostawiał wątpliwości co do tego, kto miał wyjść cało z tego
pojedynku. To, że trzymała w ramionach nieprzytomną kuzynkę, jedynie
wszystko komplikowało.
Cofnęła
się. Miałą wrażenie, że tym samym zaczęła jakąś cholerną grę, której finał i
tak nie miał przynieść niczego dobrego. Kiedy się cofała, on przesuwał się
bliżej. Chory taniec, w którym nie chciała trwać.
– Mała
wiedźmo – podjął Charon, uśmiechając się chłodno. – Jak bardzo jesteś do niej
podobna, co? Kobiety w tej rodzinie wyjątkowo zachodzą mi za skórę.
Nie
odpowiedziała. Choć w głowie miała dziesiątki pytań, żadne nie wydało się
właściwe. Nie sądziła zresztą, by akurat on udzielił jej odpowiedzi.
Czy w ogóle w przypadku kogoś, kto słynął z sadystycznych
zapędów, w grę wchodziło tak banalne pytanie, jak chociażby:
dlaczego…?
Jakby w odpowiedzi
na jej myśli, Charon znów się odezwał:
– Jesteś przerażona,
a jednak nie brakuje ci brawury. To rozkoszne. Lubię, kiedy
próbujecie się bronić. – Przystanął, by złapać oddech. Mocniej
przycisnął dłoń do boku. – Bardzo szybko to ukrócę, oczywiście. To,
co zrobiłaś… – Zamyślił się, jakby od niechcenia spoglądając na nóż w swojej
dłoni. – Lubisz milczeć, więc chętnie utnę ci język. Jeśli zaś chodzi
o tę małą…
Nie
dokończył. Ryan pojawił się znikąd, bez ostrzeżenia skacząc mu na plecy.
Charon zatoczył się, wyraźnie zaskoczony. To był ułamek sekundy, ale wystarczył
chłopakowi, by chwycił oprawcę za szyję.
– Bierz ją
stąd! – zawołał.
Tyle
wystarczyło. Claire poderwała się do biegu, choć i tym razem zdołała
przemknąć zaledwie kilka kroków. Powstrzymał ją jęk i ciało, które
przemknęło tuż obok niej, lądując na ścianie. Ray osunął się na kolana,
bezskutecznie próbując się podnieść.
Zaprotestował,
kiedy spróbowała do niego podejść. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie,
gdy spojrzał w kierunku Charona.
– Uwa…!
Resztę jego słów
zagłuszył metaliczny zgrzyt. Tym razem nawet nie liczyła na to, że
osłoni się przed łańcuchem. Skuliła się, otaczając ramionami Jocelyne i próbując
zrobić wszystko, by osłonić chociaż ją. Gdyby przyjęła na siebie uderzenie.
– NIE!!!
Ledwo rozpoznała
ten głos – zniekształcony, mieszający się z hukiem, który na moment
ogłuszył wszystkich wokół. Nie miała pojęcia, skąd w całym tym
zamieszaniu znalazła się Claudia. A jednak kiedy Claire odważyła się
otworzyć oczy, przekonała się, że stała tam – niczym żywa tarcza, wciąż z uniesionymi
dłońmi.
Łańcuch kolejny
razy przeciął powietrze, ale nie zdołał dosięgnąć wampirzycy. Nagle
po prostu opadł, jakby napotkawszy na niewidzialną ścianę, która nie pozwoliła
mu się przebić. Claire miała wręcz wrażenie, że w miejscu, w którym
metal dotarł do niewidzialnej tarczy, powietrze zafalowało.
Przez twarz
Claudii przemknął cień. Wyprostowała się, ale w jej postawie nie było
niczego, co zwiastowałoby o pewności siebie. Wręcz przeciwnie – już na pierwszy
rzut oka widać było, że drżała, przerażona tak bardzo, jak tylko możliwe.
Jest tutaj…
Claire
zachwiała się. Nie zarejestrowała momentu, w którym opadła na kolana,
wciąż tuląc do siebie Jocelyne. Z niedowierzaniem wpatrywała się
w Claudię, niezdolna wykrztusić z siebie nawet słowa. Bała się poruszyć,
niemalże spodziewając tego, że za moment wszystko znów się posypie.
Gdzieś poza
zasięgiem jej wzroku Ryan poruszył się niespokojnie. Kiedy na niego
spojrzała, przekonała się, że ostrożnie czołgał się w ich stronę. To,
że wciąż się ruszał, wydawało się graniczyć z cudem.
– Ach… Oto i ona. – Charon przestąpił naprzód. Zakrwawione usta wykrzywiły się w uśmiechu. – Jak za starych, dobrych czasów, kwiatuszku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz