Claudia nie zareagowała. Wciąż
tam stała, nieruchoma niczym posąg. Claire miała wrażenie, że nie odważyła się
nawet zaczerpnąć tchu. I choć powietrze było wampirom zbędne do normalnego
funkcjonowania, ten drobny szczegół wydawał się jedynie potwierdzać
to, jak bardzo ta kobieta była przerażona.
Chciała coś
zrobić, ale w głowie miała pustkę. Mogła przewidzieć, że prędzej czy później
dojdzie do bezpośredniej konfrontacji z Charonem, ale nie wyobrażała
sobie czegoś takiego. W zasadzie… Aż do tego momentu nie docierało
do niej, co naprawdę oznaczało podpadnięcie tej istocie. Wydarzenia z Florencji
przypominały sen, zresztą wtedy tak naprawdę nie miała okazji przekonać
się, w czym tak naprawdę leżał problem z wilkołakiem.
Wciąż krwawił,
ale nie wyglądał na szczególnie przejętego takim stanem rzeczy. Ani trochę
nie sprawiał wrażenia kogoś, kto obawiał się śmierci. Nie żeby w ogóle
musiał. Claire miała wrażenie, że nawet w grupie nie stanowili dla
niego żadnego zagrożenia.
Nieudolny
geniusz, nieprzytomna nekromantka, ledwo żywa hybryda i przerażona
wiedźma… Oczywiście, że nie.
Coś
ścisnęło ją w gardle na samą myśl. Natychmiast przeniosła wzrok na Jocelyne,
drżącymi dłońmi muskając ranę na szyi dziewczyny. Ubranie już i tak miała
przesiąknięte pół-wampirzycą krwią. Od samego zapachu kręciło jej się
w głowie, zwłaszcza że nagle uderzyła ją inna myśl. Skoro Joce właśnie
ukąsił wilkołak…
– C-claudio…
– załkała, wbijając wzrok w plecy ciotki.
Nie wiedziała,
co robić. Nie w tej sytuacji. Poruszyła się niespokojnie,
szukając czegoś, co mogłaby wykorzystać, by zatamować krew. Zanim zdążyła się
zastanowić, usłyszała dźwięk dartego materiału. Ryan nagle pojawił się obok,
niecierpliwym ruchem podsuwając jej kawałek swojej koszulki. Jego oczy
wciąż błyszczały niepokojąco, bardziej czerwone niż ciemne. Słyszała, że ledwo
oddychał, ale wciąż trzymał się resztek przytomności.
Nieznacznie
skinęła głową. Zwinęła materiał i przycisnęła obie dłonie do szyi
kuzynki, w duchu modląc się o… cokolwiek. Proszę…, jęknęła w duchu,
ale i tak doskonale czuła lepką ciecz, przemykającą przez
prowizoryczny opatrunek i oblepiającą palce. To, że dalsze zostanie w tym
miejscu, oznaczało dla dziewczyny przede wszystkim śmierć, stało się dla
niej aż nadto oczywiste. Musiała coś zrobić, ale…
Zgrzyt.
Moment, w którym metal znów napotkał na barierę.
A potem
jeszcze raz. I jeszcze…
Poderwała
głowę. Charon nie ustępował, ani trochę niezrażony stojącą na jego drodze
przeszkodą. Wciąż się uśmiechał, wpatrzony w Claudię. Spoglądał na nią
z błyskiem w oczach, wręcz wyzywająco. Ona sama po prostu tam stała,
na pierwszy rzut oka nie wyrażając żadnych emocji, ale Claire
wyczuła, że to wyłącznie pozory. Drżenie uniesionych dłoni zdawało się
mówić samo za siebie.
Nie da
rady.
Ta myśl
również pojawiła się nagle, w pełni naturalna i niepokojąca
zarazem. Wystarczyło, że przypomniała sobie, w jakim stanie wampirzyca
wróciła z hotelu Hilton. Patrząc na nią teraz, wiedziała, że to zaledwie
kwestia czasu. Za którymś uderzeniem Claudia miała się poddać.
– Hej… Hej!
– warknął Ryan. Machnął jej ręką przed twarz, zmuszając, by przeniosła
na niego wzrok. Jego oczy wydawały się nienaturalnie duże. – Co
z nią? Joce…
– Nie wiem
– wyszeptała drżącym głosem.
Niespokojnie
spojrzała na swoje dłonie. Krew już nie płynęła – nie aż tak jak
wcześniej – ale to niewiele pomagało. Nie, skoro wciąż tu tkwili,
zdani na rozwścieczonego wilkołaka. Claire dla pewności pochyliła się,
wsłuchując w trzepoczące się w piersi serce kuzynki. Mimo wyostrzonych
zmysłów miała problem z tym, by wychwycić urywany, zdecydowanie zbyt
płytki oddech.
Kolejne
uderzenie. Metaliczny zgrzyt. Świst przecinanego powietrza…
Nie chciała
tego słuchać.
– Telefon –
wykrztusiła, przenosząc wzrok na Ryana. – Mam go w kieszeni.
Nie musiała
dodawać niczego więcej. Ray zareagował od razu, wyjmując komórkę i pospiesznie
obracając ją w drżących dłoniach. Jego twarz wykrzywił grymas, kiedy
w końcu udało mu się usiąść. I bez dodatkowych pytań Claire
zorientowała się, że Charonowi najpewniej udało się zmiażdżyć mu
przynajmniej kilka żeber.
– Do kogo?
– zapytał, ale jedynie potrząsnęła głową.
Wszystko
jedno. Ktokolwiek, byleby się tutaj pojawił. By zabrali Joce. Byleby
tylko wszystko się skończyło, zanim…
–
Kwiatuszku – wymruczał Charon. Jego głos zabrzmiał łagodnie, wręcz śpiewnie.
– Naprawdę chcesz mnie prowokować w ten sposób?
Zgrzyt.
Świst. Huk.
Claudia w końcu
zaczerpnęła tchu, ale wciąż milczała. Nieznacznie się cofnęła – ledwo
zauważalnie, ale Claire czuła, że to nie znaczyło niczego dobrego.
– Co się
stało, że wyszłaś z ukrycia? – podjął wilkołak. Dyskutował z nią tak,
jakby właśnie prowadzili nic nieznaczącą konwersację o pogodzie. – Ty,
mistrzyni przetrwania? Naprawdę tak niewiele trzeba było, żebyś stanęła
przede mną? – Zakręcił łańcuchem, ale tym razem nie zdecydował się
uderzyć. – Kwiatuszku…
– Zamknij się
– wycedziła przez zaciśnięte zęby Claudia.
Odezwała się
pierwszy raz od chwili, w której stworzyła barierę. Jej głos
zabrzmiał dziwnie, nader obco. Co więcej drżał, czym wyraźnie rozbawiła
Charona.
– Ciekawe,
czy powiesz mi to samo, kiedy już do mnie wrócisz – rzucił z czarującym
uśmiechem.
Nie odpowiedziała.
Wyprostowała się, w końcu będąc w stanie zapanować nad uniesionymi
dłońmi.
– Mogę trzymać
nas tutaj całą wieczność, jeśli będę musiała – oznajmiła, dumnie unosząc głowę.
Skwitował
jej słowa śmiechem. Nagle po prostu odrzucił głowę i zaczął się
śmiać – głęboko, niemal serdecznie. Kiedy w końcu się wyprostował, wciąż się
uśmiechał, spoglądając na Claudię tak, jakby miał przed sobą wyjątkowo
niesforne dziecko.
–
Naturalnie, moja droga… Naturalnie.
Zamachnął się
ponownie. Claudia skuliła się, gwałtownie zasysając powietrze. Czegokolwiek by nie mówiła,
słabła. Charon doskonale o tym wiedział.
Claire spuściła
wzrok na swoje dłonie. Chciała coś zrobić, ale nie mogła poluzować
uścisku na ranie. Spojrzała na Ryana, ale ten skupiał się
na telefonie. Przyciskał komórkę do ucha, nieskładnie wyrzucając z siebie
kolejne słowa. Mogła tylko zgadywać, na który numer się zdecydował,
ale to już nie miało znaczenia. W tej chwili wolała się spodziewać
nawet rozwścieczonego ojca, jeśli tylko wszyscy mogliby wyjść z tego
cało.
Widziała,
jak klatka piersiowa Jocelyne unosi się i opada. Tylko nieznacznie,
w zbyt długich odstępach czasu. Przynajmniej oddychała, ale to niczego
nie zmieniało. Na pewno nie tego, że…
A potem
oddech ustał na dobre.
– O nie,
nie, nie, nie… – Czuła cisnące się do oczu łzy. – Claudia! – zawyła,
choć nawet gdyby zaczęła się ciskać na prawo i lewo, to nie zmieniłoby
impasu, w którym się znaleźli.
Wiedziała,
że nie będą mogli trwać w tym wiecznie. Gdyby Jocelyne nie oberwała,
mogliby uciekać, ale w tej sytuacji sprawy mogły przybrać jedynie gorszy
obrót. Prędzej czy później Charon miał przejść przez Claudię, a wtedy…
Tyle że nie to było
najgorsze. Przez chwilę nie słyszała już nawet zgrzytu łańcucha, świadoma
wyłącznie słabnącego pulsu Jocelyne.
Gdzieś
jakby z oddali doszedł ją głos Ryana. Niecierpliwie odtrąciła jego ręce,
po czym ostrożnie zsunęła Joce z kolan, układając ją na ziemi.
Musiała coś zrobić. Krew znów popłynęła z rany na szyi, ale to już
nie miało znaczenia. Nie, skoro już i tak nie oddychała.
Gdzie ta cudowna
intuicja, kiedy jest potrzebna?!
Ale
przecież wcale nie potrzebowała impulsu, który podpowiedziałby jej, co
robić. W to przynajmniej próbowała wierzyć, w duchu raz po raz
powtarzając sobie, że rozwiązanie leżało gdzieś bliżej. Wiedziała, co robić.
Przynajmniej w teorii, bo nigdy tak naprawdę nie musiała ratować
kogoś, kto umierał jej na rękach. Znała zasady. Czytała o nich w książkach,
a skoro tak…
Pokryte
krwią dłonie zadrżały, kiedy ułożyła je na piersi Jocelyne. Jedna na drugiej,
tak, by mogła jak najmocniej uciskać. Z trudem zmusiła ciało do współpracy,
cała zesztywniała od trwania w jednej pozycji. Skrzywiła się, kiedy
włosy przysłoniły jej twarz, gdy nachyliła się nad kuzynką, ale
nie miała czasu nic z nimi zrobić. Może tak było lepiej. I tak nie chciała
patrzeć.
Potrzebowała
chwili, by uchwycić rytm. Wciąż drżała, nie mogąc pozbyć się wrażenia,
że jeden zbyt gwałtowny ruch wystarczy, by pogorszyć sytuację. Wiedziała,
że połamane żebra to nic – zwłaszcza w tej sytuacji nie miała
wyboru – ale ta myśl i tak ją poraziła. O pewnych rzeczach dużo łatwiej
czytało się w książkach.
… pięćdziesiąt,
pięćdziesiąt jeden, pięćdziesiąt dwa…
Straciła
rachubę. W kolejnych atakach Charona też, zwłaszcza że te dochodziły do niej
jakby z oddali. Przestała liczyć, po prostu naprzemiennie unosząc się
i opadając w rytm kolejnych ucisków. Zacisnęła powieki, ale i
tak czuła spływające po policzkach łzy. Bała się. Nie miała
pojęcia, czego bardziej, ale to już nie miało znaczenia. Jak długo
mogła przynajmniej udawać, że jest w stanie coś zrobić, trwanie w tym
stanie nie wydawało się aż takie złe.
Kochanie,
proszę…
Zamieszanie
zeszło gdzieś na dalszy plan. Już nie słyszała Charona, nerwowego
głosu Ryana ani niczego innego. Skupiała się wyłącznie na Jocelyne,
gotowa zrobić wszystko, byleby zatrzymać dziewczynę przy sobie. To ona ją
tu zaprowadziła. Jakim cudem nie wyczuła wcześniej, że coś mogłoby
być nie tak. Gdyby wiedziała…
Wszystko
było nie tak. Trwała w szaleństwie i nie miała pojęcia, jak się
od tego odciąć.
A to wciąż
nie było wszystko.
Zduszony
okrzyk Claudii przebił się przez sztuczną otoczkę spokoju, którą zdołała
stworzyć wokół siebie Claire. Z wrażenia omal nie straciła rytmu, w jakim
uciskała klatkę Jocelyne. Choć wcale tego nie chciała, poderwała głowę i…
Trzepot
skrzydeł. Usłyszała go wyraźnie i z jakiegoś powodu wytrącił ją z równowagi
bardziej niż myśl o tym, że Charon jednak się przebił.
Razjel
dosłownie spadł z nieba. Poruszał się błyskawicznie, bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia materializując miedzy wilkołakiem a Claudią. Pochwycił łańcuch,
nim ten zdołał dosięgnąć celu, chwytając go z taką łatwością, jakby
kawał rozpędzonego metalu wcale nie miał w sobie nic niepokojącego.
Nawet jeśli poczuł ból, nie dał niczego po sobie poznać.
– Proszę –
westchnął, szarpiąc za broń. – Nie tak traktuje się kobiety.
Wzmógł
uścisk, próbując przyciągnąć Charona bliżej. Wilkołak jedynie się uśmiechnął,
po czym poluzował uścisk. Demon nawet nie drgnął, z łatwością utrzymując
równowagę. Metal z brzdękiem wylądował na ziemi, niczym olbrzymi,
przyczajony wąż.
– A to ci komplikacje…
Nie
podobało jej się to, że Charon wciąż się uśmiechał. Spoglądał na Razjela
czujnie, śledząc każdy kolejny ruch. Spojrzał na rozłożone skrzydła i twarz
przybysza, ale trudno było stwierdzić, jakie ostatecznie wyciągnął
wnioski.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim wilkołak zdecydował się wycofać.
Tak po prostu, jakby dopiero co wcale nie próbował zorganizować
rzezi. A jednak zrobił to, wcześniej tylko mrugając porozumiewawczo
to wciąż nieruchomej Claudii.
– Do później,
kwiatuszku – rzucił na odchodne.
I znikł.
Błyskawicznie odwrócił się, by popędzić w sobie tylko znanym kierunku.
Razjel nie próbował
go gonić. Przez chwilę tkwił w miejscu, wciąż z rozłożonymi
skrzydłami. Dopiero po chwili złożył je na plecach i zwrócił się
ku skrytej za nim grupki. W pierwszej kolejności zwrócił się do stojącej
najbliżej Claudii, podchodząc do niej w porę, kiedy nagle się zachwiała.
Ujął ją pod ramię, pomagając przerażonej wampirzycy utrzymać pion.
– Już dobrze
– zapewnił, a wyraz jego twarzy momentalnie złagodniał. – Chyba ktoś
cię potrzebuje.
Tyle
wystarczyło. Oczy Claudii rozszerzyły się nieznacznie, jakby dopiero w tamtej
chwili dotarło do niej, co tak naprawdę się stało. Natychmiast oswobodziła się
z uścisku demona, niemalże rzucając ku Claire i Jocelyne. Ciężko
osunęła się na kolana, natychmiast wyciągając dłonie do rany na szyi.
– Pozwól
mi…
Natychmiast się
odsunęła. Przycisnęła obie dłonie do piersi, przez chwilę niepewna, co ze
sobą zrobić. Wpatrywała się w Claudię, kiedy ta nachyliła się
nad Jocelyne, szepcąc coś rozgorączkowanym tonem. Claire nie była w stanie
rozróżnić słów, ale coś w ich rytmiczności sprawiło, że momentalnie
skojarzyły jej się z zaklęciem.
Czuła
tętniącą w żyłach krew. Szum w uszach na moment przysłonił
wszystko inne, potęgując zawroty głowy. Uświadomiła sobie, że drży. Oddychała z trudem,
z opóźnieniem uświadamiając sobie, jak bardzo była zmęczona. Potrzebowała
dłuższej chwili, by pojąc, że słyszała trzepoczące się serduszko i nierówny
oddech – bardzo słaby, ale…
Udało
się. Naprawdę mi się udało…
Wciąż
musieli zabrać stąd Jocelyne. Spojrzała na Ryana, ale ten po prostu
skulił się gdzieś obok, sprawiając wrażenie bliskiego, żeby zwymiotować z nerwów.
Ani trochę mu się nie dziwiła.
Gdzieś za plecami
wyczuła ruch. Na ramionach poczuła ciepłe dłonie. Nie odsunęła się,
już ułamek sekundy później lądując w kojących ramionach Razjela.
– To ty…
– wykrztusiła, spoglądając na demona w oszołomieniu.
Może jednak
śniła. Oszalała, tak bardzo potrzebując pomocy, że w całym tym szaleństwie
przywołała właśnie jego. Demon stróż brzmiał jak najbardziej nieprawdopodobne zrządzenie
losu, chociaż po tym, co zdążyła osiągnąć Elena…
Razjel
uśmiechnął się. Bez żadnej krępacji wyciągnął dłoń ku jej twarzy.
Palcami pogładził wilgotny policzek Claire, po czym ujął dziewczynę pod brodę.
– To ja –
odparł ze spokojem. – Zgodnie z przysięgą. Chociaż wcale mi nie ułatwiasz,
mała wiedźmo.
Z
niedowierzaniem potrząsnęła głową. Tak naprawdę demon był ostatnią osobą,
o której myślała w całym tym szaleństwie. To, że pojawił się z myślą
o niej, wciąż było dla niej nie do pomyślenia.
Starając się
nie myśleć o obejmujących ją ramionach, przeniosła wzrok na Claudię.
Wyglądała marnie, nawet gorzej niż wtedy, gdy wraz z Laylą zabierały ją
spod hotelu Hilton. Mimo wszystko wciąż nachylała się nad Jocelyne,
nie przestając wyrzucać z siebie kolejnych słów.
– Co z nią?
– zaryzykowała Claire.
Niemal
spodziewała się, że kobieta znów ją zignoruje. Myślami zdawała się być gdzieś
daleko, a jednak w odpowiedni na słowa bratanicy drgnęła i przeniosła
na nią wzrok. Jej tęczówki pierwszy raz od dawna straciły na kolorze,
zamiast wyjątkowo ludzkiego błękitu niemalże czarne i zdradzające głód.
– Zatamowałam
krew – wykrztusiła, spoglądając na swoje pokrwawione dłonie. – Przynajmniej
na razie. Wyszłam z wprawy. Ja… – Urwała, by zaczerpnąć tchu. –
Oddycha. Ale będzie potrzebowała lekarza. Im szybciej, tym lepiej.
– Pomogę ją
stąd zabrać – zaoferował natychmiast Razjel.
Claudia w roztargnieniu
skinęła głową.
– Wciąż coś
jest nie tak. Czuję to – wyszeptała, nerwowym gestem odgarniając
jasne włosy z twarzy. Wyciągnęła dłoń, ostrożnie układając ją na czole
Jocelyne. – Mam wrażenie, że jest na krawędzi.
– Co to znaczy?
– wtrącił Ryan, w końcu odzyskując głos.
– Nie jestem
pewna – odparła wymijająco wampirzyca.
Kłamała. Claire
była tego pewna, ale zdecydowała się powstrzymać od komentarza.
Rozszerzonymi oczyma wciąż spoglądała się w ciotkę. Emocje dopiero
zaczynały opadać, a do dziewczyny powoli docierało, co się wydarzyło.
Nagle to, że Claudia rzuciła wszystko, by ją bronić, wydało jej się bardziej
nieprawdopodobne niż bliskość Razjela.
– Przyszłaś
– wyrwało jej się.
O dziwo,
kobieta zdołała się uśmiechnąć. W najbardziej wymuszony, nieporadny
sposób, ale jednak.
–
Oczywiście, że tak, głupia – oznajmiła, brzmiąc przy tym niemalże na urażoną.
Wyglądała
na bliską tego, żeby się popłakać. Claire nie przypominała
sobie, by widziała tę kobietę w takim stanie. W zasadzie w przypadku
wampira wiele rzeczy nie wchodziło w grę, łącznie z tym, że
mogłaby zalać się łzami. Pojęcie zmęczenia czy kruchości również nie pasowało
do kogoś takiego jak Claudia, a jednak właśnie to przyszło
dziewczynie na myśl, kiedy obserwowała ciotkę. Wydawała się równie rozbita,
co i piękna. Niczym upadły anioł, który po długim czasie błądzenia w końcu
odnalazł właściwą drogę.
– Udało mi się
dodzwonić do twojej mamy – wtrącił po chwili wahania Ryan. Wyciągnął
telefon w stronę Claire, choć zdecydowanie nie miała głowy do tego,
by przejmować się, czy odzyska komórkę. – Mam nadzieję, że dobrze
opisałem, gdzie jesteśmy.
– I co
jej powiedziałeś? – zapytała z powątpiewaniem.
– Że mamy
przejebane i przydałoby się wsparcie – wyjaśnił usłużnie.
Parsknęła,
chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Nerwowym gestem otarła
twarz, próbując zapanować nad łzami. W tamtej chwili pożałowała, że
nigdzie obok nie było Lucasa, gotowego poratować ją chusteczkami. Mogła
sobie wyobrazić jego kojące spojrzenie i to, że najpewniej nawet w tej
sytuacji poinformowałby ją, że wyglądała okropnie. To nic, że miała
przynajmniej kilka różnych powodów, żeby się mazać.
– Jeśli
była z tatą, to niedługo tu będą – stwierdziła, próbując zmusić się
do praktycznego myślenia. Wyprostowała się, nie mogąc pozbyć
wrażenia, że utrzymywała się w pionie wyłącznie dzięki ramionom
Razjela. – Co robimy? Charon… – Zawahała się. Niespokojnie spojrzała na Claudię.
– Boję się, że pójdzie za tobą.
– To teraz
nie ma znaczenia.
Ale jej ton
i wyraz twarzy sugerowały zupełnie coś innego. Wciąż wyglądała na przerażoną.
Mimo wszystko pochylała się nad Jocelyne, jakby od niechcenia
przesuwając palcami po szyi dziewczyny. Rana na szyi wciąż wyglądała
źle, najwyraźniej nie zamierzając zasklepić się tak szybko, jak
cięcie nożem.
To nie jest
w tym wszystkim najgorsze…
Coś
przewróciło jej się w żołądku. Z uporem odsuwała od siebie
niechciane myśli, ale wiedziała, że prędzej czy później będą musieli skupić się
na tym, co najważniejsze. Wcześniej jednak zależało jej tylko na jednym:
na tym, żeby Jocelyne w końcu się obudziła.
– Wrócę do domu
– zadecydowała Claudia. Z trudem dźwignęła się na równe nogi. –
Znajdę Olivera i coś pomyślę. Nie było go, kiedy wychodziłam.
– Ale…
– Poradzę
sobie, zresztą jak zawsze. Sama się do ciebie odezwę – oznajmiła
nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Zajmijcie się nią. Im szybciej dostanie
pomoc, tym lepiej. – Zamilkła. Spojrzenie przeniosła na Razjela. Cokolwiek
myślała o obecności demona, zachowała uwagi dla siebie. – Powinnam
podziękować – oceniła, przekrzywiając głowę.
Mężczyzna
jedynie wzruszył ramionami. Przesunął się, w końcu decydując się puścić
Claire.
– Nie ma
powodu. Zrobiłem to, co uważam za słuszne – uciął, ignorując
zdezorientowane spojrzenie wampirzycy. – Jeśli potrzebujesz schronienia,
mógłby…
– Poradzę
sobie – obruszyła się.
Brzmiała
tak, jakby sama nie mogła uwierzyć we własne zapewnienia. Claire z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. Słodka bogini, takiego uporu mogłaby spodziewać się po Rufusie…
– Naturalnie.
– Razjel zdecydował się wycofać. – W takim razie inna propozycja.
Zabiorę nekromantkę – zasugerował, rozkładając skrzydła. – Już byłem w rodzinnym
domu Światłości. Wierzę, że tak dostanie pomoc. Was – skinął na Claire
i Ryana – odeskortuję prosto do głównej drogi. Pośród ludzi nic wam
nie grozi. Nawet największy szaleniec nie zdecyduje się na rzeź
w środku miasta.
Nawet gdyby
chciała, nie zdołałaby zaprotestować. Skorzystała z pomocy Razjela,
kiedy zachęcająco wyciągnął ku niej dłoń. Zachwiała się, ale po chwili
zdołała uchwycić pion. Pospiesznie zabrała rękę, gotowa przysiąc, że demon przytrzymał
ją o kilka sekund dłużej, niż faktycznie tego potrzebowała.
Zawahała się.
Skoro Ryan twierdził, że zadzwonił do Layli, pojawienie się demona
nie było przypadkowe…
Nie
potrafiła mu mieć tego za złe.
– Wszystko gra?
– zapytał demon. Skinęła głową. Uspokojony, zwrócił się do Ryana,
zwłaszcza że ten wciąż wyglądał, jakby w każdej chwili mógł osunąć się
na ziemię. – Proszę.
Zanim
ktokolwiek zdążył zaprotestować, podsunął chłopakowi nadgarstek. Oczy Raya
rozszerzyły się. Spojrzał na obcego z niedowierzaniem, wyraźnie
chętny, żeby zaprotestować i…
A potem coś
zmieniło się w jego spojrzeniu i wyrazie twarzy. Wystarczyła
chwila, by doskoczył bliżej i wgryzł się w podsuniętą mu żyłę.
W
połowie demon, uświadomiła sobie Claire. Takie było od samego początku
założenie Rufusa. I, o bogini, mogła w to uwierzyć. A ja i Razjel
pierwszy raz spotkaliśmy się u łowców, kiedy…
Zacisnęła
usta. Nie była pewna, czy podobał jej się powoli kształtujący się
w głowie obraz.
– Wystarczy
– zadecydował Razjel. Ryan nie zaprotestował, sprawiając wrażenie przede
wszystkim skołowanego własną reakcją. Wciąż obserwował demona, kiedy ten tak po prostu
nachylił się, by porwać w ramiona nieprzytomną Jocelyne. – Ach,
gdybyście potrzebowali jakiegoś usprawiedliwienia… Wyczułem zamieszanie, więc przyszedłem.
Uratowałem całą waszą trójkę – dodał z niepewnym uśmiechem.
Wraz z tymi słowami błyskawicznie poderwał się do lotu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz