12 stycznia 2022

Sto czterdzieści dwa

Claire

Claudia nie zareagowała. Wciąż tam stała, nieruchoma niczym posąg. Claire miała wrażenie, że nie odważyła się nawet zaczerpnąć tchu. I choć powietrze było wampirom zbędne do normalnego funkcjonowania, ten drobny szczegół wydawał się jedynie potwierdzać to, jak bardzo ta kobieta była przerażona.

Chciała coś zrobić, ale w głowie miała pustkę. Mogła przewidzieć, że prędzej czy później dojdzie do bezpośredniej konfrontacji z Charonem, ale nie wyobrażała sobie czegoś takiego. W zasadzie… Aż do tego momentu nie docierało do niej, co naprawdę oznaczało podpadnięcie tej istocie. Wydarzenia z Florencji przypominały sen, zresztą wtedy tak naprawdę nie miała okazji przekonać się, w czym tak naprawdę leżał problem z wilkołakiem.

Wciąż krwawił, ale nie wyglądał na szczególnie przejętego takim stanem rzeczy. Ani trochę nie sprawiał wrażenia kogoś, kto obawiał się śmierci. Nie żeby w ogóle musiał. Claire miała wrażenie, że nawet w grupie nie stanowili dla niego żadnego zagrożenia.

Nieudolny geniusz, nieprzytomna nekromantka, ledwo żywa hybryda i przerażona wiedźma… Oczywiście, że nie.

Coś ścisnęło ją w gardle na samą myśl. Natychmiast przeniosła wzrok na Jocelyne, drżącymi dłońmi muskając ranę na szyi dziewczyny. Ubranie już i tak miała przesiąknięte pół-wampirzycą krwią. Od samego zapachu kręciło jej się w głowie, zwłaszcza że nagle uderzyła ją inna myśl. Skoro Joce właśnie ukąsił wilkołak…

– C-claudio… – załkała, wbijając wzrok w plecy ciotki.

Nie wiedziała, co robić. Nie w tej sytuacji. Poruszyła się niespokojnie, szukając czegoś, co mogłaby wykorzystać, by zatamować krew. Zanim zdążyła się zastanowić, usłyszała dźwięk dartego materiału. Ryan nagle pojawił się obok, niecierpliwym ruchem podsuwając jej kawałek swojej koszulki. Jego oczy wciąż błyszczały niepokojąco, bardziej czerwone niż ciemne. Słyszała, że ledwo oddychał, ale wciąż trzymał się resztek przytomności.

Nieznacznie skinęła głową. Zwinęła materiał i przycisnęła obie dłonie do szyi kuzynki, w duchu modląc się o… cokolwiek. Proszę…, jęknęła w duchu, ale i tak doskonale czuła lepką ciecz, przemykającą przez prowizoryczny opatrunek i oblepiającą palce. To, że dalsze zostanie w tym miejscu, oznaczało dla dziewczyny przede wszystkim śmierć, stało się dla niej aż nadto oczywiste. Musiała coś zrobić, ale…

Zgrzyt. Moment, w którym metal znów napotkał na barierę.

A potem jeszcze raz. I jeszcze…

Poderwała głowę. Charon nie ustępował, ani trochę niezrażony stojącą na jego drodze przeszkodą. Wciąż się uśmiechał, wpatrzony w Claudię. Spoglądał na nią z błyskiem w oczach, wręcz wyzywająco. Ona sama po prostu tam stała, na pierwszy rzut oka nie wyrażając żadnych emocji, ale Claire wyczuła, że to wyłącznie pozory. Drżenie uniesionych dłoni zdawało się mówić samo za siebie.

Nie da rady.

Ta myśl również pojawiła się nagle, w pełni naturalna i niepokojąca zarazem. Wystarczyło, że przypomniała sobie, w jakim stanie wampirzyca wróciła z hotelu Hilton. Patrząc na nią teraz, wiedziała, że to zaledwie kwestia czasu. Za którymś uderzeniem Claudia miała się poddać.

– Hej… Hej! – warknął Ryan. Machnął jej ręką przed twarz, zmuszając, by przeniosła na niego wzrok. Jego oczy wydawały się nienaturalnie duże. – Co z nią? Joce…

– Nie wiem – wyszeptała drżącym głosem.

Niespokojnie spojrzała na swoje dłonie. Krew już nie płynęła – nie aż tak jak wcześniej – ale to niewiele pomagało. Nie, skoro wciąż tu tkwili, zdani na rozwścieczonego wilkołaka. Claire dla pewności pochyliła się, wsłuchując w trzepoczące się w piersi serce kuzynki. Mimo wyostrzonych zmysłów miała problem z tym, by wychwycić urywany, zdecydowanie zbyt płytki oddech.

Kolejne uderzenie. Metaliczny zgrzyt. Świst przecinanego powietrza…

Nie chciała tego słuchać.

– Telefon – wykrztusiła, przenosząc wzrok na Ryana. – Mam go w kieszeni.

Nie musiała dodawać niczego więcej. Ray zareagował od razu, wyjmując komórkę i pospiesznie obracając ją w drżących dłoniach. Jego twarz wykrzywił grymas, kiedy w końcu udało mu się usiąść. I bez dodatkowych pytań Claire zorientowała się, że Charonowi najpewniej udało się zmiażdżyć mu przynajmniej kilka żeber.

– Do kogo? – zapytał, ale jedynie potrząsnęła głową.

Wszystko jedno. Ktokolwiek, byleby się tutaj pojawił. By zabrali Joce. Byleby tylko wszystko się skończyło, zanim…

– Kwiatuszku – wymruczał Charon. Jego głos zabrzmiał łagodnie, wręcz śpiewnie. – Naprawdę chcesz mnie prowokować w ten sposób?

Zgrzyt. Świst. Huk.

Claudia w końcu zaczerpnęła tchu, ale wciąż milczała. Nieznacznie się cofnęła – ledwo zauważalnie, ale Claire czuła, że to nie znaczyło niczego dobrego.

– Co się stało, że wyszłaś z ukrycia? – podjął wilkołak. Dyskutował z nią tak, jakby właśnie prowadzili nic nieznaczącą konwersację o pogodzie. – Ty, mistrzyni przetrwania? Naprawdę tak niewiele trzeba było, żebyś stanęła przede mną? – Zakręcił łańcuchem, ale tym razem nie zdecydował się uderzyć. – Kwiatuszku…

– Zamknij się – wycedziła przez zaciśnięte zęby Claudia.

Odezwała się pierwszy raz od chwili, w której stworzyła barierę. Jej głos zabrzmiał dziwnie, nader obco. Co więcej drżał, czym wyraźnie rozbawiła Charona.

– Ciekawe, czy powiesz mi to samo, kiedy już do mnie wrócisz – rzucił z czarującym uśmiechem.

Nie odpowiedziała. Wyprostowała się, w końcu będąc w stanie zapanować nad uniesionymi dłońmi.

– Mogę trzymać nas tutaj całą wieczność, jeśli będę musiała – oznajmiła, dumnie unosząc głowę.

Skwitował jej słowa śmiechem. Nagle po prostu odrzucił głowę i zaczął się śmiać – głęboko, niemal serdecznie. Kiedy w końcu się wyprostował, wciąż się uśmiechał, spoglądając na Claudię tak, jakby miał przed sobą wyjątkowo niesforne dziecko.

– Naturalnie, moja droga… Naturalnie.

Zamachnął się ponownie. Claudia skuliła się, gwałtownie zasysając powietrze. Czegokolwiek by nie mówiła, słabła. Charon doskonale o tym wiedział.

Claire spuściła wzrok na swoje dłonie. Chciała coś zrobić, ale nie mogła poluzować uścisku na ranie. Spojrzała na Ryana, ale ten skupiał się na telefonie. Przyciskał komórkę do ucha, nieskładnie wyrzucając z siebie kolejne słowa. Mogła tylko zgadywać, na który numer się zdecydował, ale to już nie miało znaczenia. W tej chwili wolała się spodziewać nawet rozwścieczonego ojca, jeśli tylko wszyscy mogliby wyjść z tego cało.

Widziała, jak klatka piersiowa Jocelyne unosi się i opada. Tylko nieznacznie, w zbyt długich odstępach czasu. Przynajmniej oddychała, ale to niczego nie zmieniało. Na pewno nie tego, że…

A potem oddech ustał na dobre.

– O nie, nie, nie, nie… – Czuła cisnące się do oczu łzy. – Claudia! – zawyła, choć nawet gdyby zaczęła się ciskać na prawo i lewo, to nie zmieniłoby impasu, w którym się znaleźli.

Wiedziała, że nie będą mogli trwać w tym wiecznie. Gdyby Jocelyne nie oberwała, mogliby uciekać, ale w tej sytuacji sprawy mogły przybrać jedynie gorszy obrót. Prędzej czy później Charon miał przejść przez Claudię, a wtedy…

Tyle że nie to było najgorsze. Przez chwilę nie słyszała już nawet zgrzytu łańcucha, świadoma wyłącznie słabnącego pulsu Jocelyne.

Gdzieś jakby z oddali doszedł ją głos Ryana. Niecierpliwie odtrąciła jego ręce, po czym ostrożnie zsunęła Joce z kolan, układając ją na ziemi. Musiała coś zrobić. Krew znów popłynęła z rany na szyi, ale to już nie miało znaczenia. Nie, skoro już i tak nie oddychała.

Gdzie ta cudowna intuicja, kiedy jest potrzebna?!

Ale przecież wcale nie potrzebowała impulsu, który podpowiedziałby jej, co robić. W to przynajmniej próbowała wierzyć, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że rozwiązanie leżało gdzieś bliżej. Wiedziała, co robić. Przynajmniej w teorii, bo nigdy tak naprawdę nie musiała ratować kogoś, kto umierał jej na rękach. Znała zasady. Czytała o nich w książkach, a skoro tak…

Pokryte krwią dłonie zadrżały, kiedy ułożyła je na piersi Jocelyne. Jedna na drugiej, tak, by mogła jak najmocniej uciskać. Z trudem zmusiła ciało do współpracy, cała zesztywniała od trwania w jednej pozycji. Skrzywiła się, kiedy włosy przysłoniły jej twarz, gdy nachyliła się nad kuzynką, ale nie miała czasu nic z nimi zrobić. Może tak było lepiej. I tak nie chciała patrzeć.

Potrzebowała chwili, by uchwycić rytm. Wciąż drżała, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jeden zbyt gwałtowny ruch wystarczy, by pogorszyć sytuację. Wiedziała, że połamane żebra to nic – zwłaszcza w tej sytuacji nie miała wyboru – ale ta myśl i tak ją poraziła. O pewnych rzeczach dużo łatwiej czytało się w książkach.

… pięćdziesiąt, pięćdziesiąt jeden, pięćdziesiąt dwa…

Straciła rachubę. W kolejnych atakach Charona też, zwłaszcza że te dochodziły do niej jakby z oddali. Przestała liczyć, po prostu naprzemiennie unosząc się i opadając w rytm kolejnych ucisków. Zacisnęła powieki, ale i tak czuła spływające po policzkach łzy. Bała się. Nie miała pojęcia, czego bardziej, ale to już nie miało znaczenia. Jak długo mogła przynajmniej udawać, że jest w stanie coś zrobić, trwanie w tym stanie nie wydawało się aż takie złe.

Kochanie, proszę…

Zamieszanie zeszło gdzieś na dalszy plan. Już nie słyszała Charona, nerwowego głosu Ryana ani niczego innego. Skupiała się wyłącznie na Jocelyne, gotowa zrobić wszystko, byleby zatrzymać dziewczynę przy sobie. To ona ją tu zaprowadziła. Jakim cudem nie wyczuła wcześniej, że coś mogłoby być nie tak. Gdyby wiedziała…

Wszystko było nie tak. Trwała w szaleństwie i nie miała pojęcia, jak się od tego odciąć.

A to wciąż nie było wszystko.

Zduszony okrzyk Claudii przebił się przez sztuczną otoczkę spokoju, którą zdołała stworzyć wokół siebie Claire. Z wrażenia omal nie straciła rytmu, w jakim uciskała klatkę Jocelyne. Choć wcale tego nie chciała, poderwała głowę i…

Trzepot skrzydeł. Usłyszała go wyraźnie i z jakiegoś powodu wytrącił ją z równowagi bardziej niż myśl o tym, że Charon jednak się przebił.

Razjel dosłownie spadł z nieba. Poruszał się błyskawicznie, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia materializując miedzy wilkołakiem a Claudią. Pochwycił łańcuch, nim ten zdołał dosięgnąć celu, chwytając go z taką łatwością, jakby kawał rozpędzonego metalu wcale nie miał w sobie nic niepokojącego. Nawet jeśli poczuł ból, nie dał niczego po sobie poznać.

– Proszę – westchnął, szarpiąc za broń. – Nie tak traktuje się kobiety.

Wzmógł uścisk, próbując przyciągnąć Charona bliżej. Wilkołak jedynie się uśmiechnął, po czym poluzował uścisk. Demon nawet nie drgnął, z łatwością utrzymując równowagę. Metal z brzdękiem wylądował na ziemi, niczym olbrzymi, przyczajony wąż.

– A to ci komplikacje…

Nie podobało jej się to, że Charon wciąż się uśmiechał. Spoglądał na Razjela czujnie, śledząc każdy kolejny ruch. Spojrzał na rozłożone skrzydła i twarz przybysza, ale trudno było stwierdzić, jakie ostatecznie wyciągnął wnioski.

Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim wilkołak zdecydował się wycofać. Tak po prostu, jakby dopiero co wcale nie próbował zorganizować rzezi. A jednak zrobił to, wcześniej tylko mrugając porozumiewawczo to wciąż nieruchomej Claudii.

– Do później, kwiatuszku – rzucił na odchodne.

I znikł. Błyskawicznie odwrócił się, by popędzić w sobie tylko znanym kierunku.

Razjel nie próbował go gonić. Przez chwilę tkwił w miejscu, wciąż z rozłożonymi skrzydłami. Dopiero po chwili złożył je na plecach i zwrócił się ku skrytej za nim grupki. W pierwszej kolejności zwrócił się do stojącej najbliżej Claudii, podchodząc do niej w porę, kiedy nagle się zachwiała. Ujął ją pod ramię, pomagając przerażonej wampirzycy utrzymać pion.

– Już dobrze – zapewnił, a wyraz jego twarzy momentalnie złagodniał. – Chyba ktoś cię potrzebuje.

Tyle wystarczyło. Oczy Claudii rozszerzyły się nieznacznie, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, co tak naprawdę się stało. Natychmiast oswobodziła się z uścisku demona, niemalże rzucając ku Claire i Jocelyne. Ciężko osunęła się na kolana, natychmiast wyciągając dłonie do rany na szyi.

– Pozwól mi…

Natychmiast się odsunęła. Przycisnęła obie dłonie do piersi, przez chwilę niepewna, co ze sobą zrobić. Wpatrywała się w Claudię, kiedy ta nachyliła się nad Jocelyne, szepcąc coś rozgorączkowanym tonem. Claire nie była w stanie rozróżnić słów, ale coś w ich rytmiczności sprawiło, że momentalnie skojarzyły jej się z zaklęciem.

Czuła tętniącą w żyłach krew. Szum w uszach na moment przysłonił wszystko inne, potęgując zawroty głowy. Uświadomiła sobie, że drży. Oddychała z trudem, z opóźnieniem uświadamiając sobie, jak bardzo była zmęczona. Potrzebowała dłuższej chwili, by pojąc, że słyszała trzepoczące się serduszko i nierówny oddech – bardzo słaby, ale…

Udało się. Naprawdę mi się udało…

Wciąż musieli zabrać stąd Jocelyne. Spojrzała na Ryana, ale ten po prostu skulił się gdzieś obok, sprawiając wrażenie bliskiego, żeby zwymiotować z nerwów. Ani trochę mu się nie dziwiła.

Gdzieś za plecami wyczuła ruch. Na ramionach poczuła ciepłe dłonie. Nie odsunęła się, już ułamek sekundy później lądując w kojących ramionach Razjela.

– To ty… – wykrztusiła, spoglądając na demona w oszołomieniu.

Może jednak śniła. Oszalała, tak bardzo potrzebując pomocy, że w całym tym szaleństwie przywołała właśnie jego. Demon stróż brzmiał jak najbardziej nieprawdopodobne zrządzenie losu, chociaż po tym, co zdążyła osiągnąć Elena…

Razjel uśmiechnął się. Bez żadnej krępacji wyciągnął dłoń ku jej twarzy. Palcami pogładził wilgotny policzek Claire, po czym ujął dziewczynę pod brodę.

– To ja – odparł ze spokojem. – Zgodnie z przysięgą. Chociaż wcale mi nie ułatwiasz, mała wiedźmo.

Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Tak naprawdę demon był ostatnią osobą, o której myślała w całym tym szaleństwie. To, że pojawił się z myślą o niej, wciąż było dla niej nie do pomyślenia.

Starając się nie myśleć o obejmujących ją ramionach, przeniosła wzrok na Claudię. Wyglądała marnie, nawet gorzej niż wtedy, gdy wraz z Laylą zabierały ją spod hotelu Hilton. Mimo wszystko wciąż nachylała się nad Jocelyne, nie przestając wyrzucać z siebie kolejnych słów.

– Co z nią? – zaryzykowała Claire.

Niemal spodziewała się, że kobieta znów ją zignoruje. Myślami zdawała się być gdzieś daleko, a jednak w odpowiedni na słowa bratanicy drgnęła i przeniosła na nią wzrok. Jej tęczówki pierwszy raz od dawna straciły na kolorze, zamiast wyjątkowo ludzkiego błękitu niemalże czarne i zdradzające głód.

– Zatamowałam krew – wykrztusiła, spoglądając na swoje pokrwawione dłonie. – Przynajmniej na razie. Wyszłam z wprawy. Ja… – Urwała, by zaczerpnąć tchu. – Oddycha. Ale będzie potrzebowała lekarza. Im szybciej, tym lepiej.

– Pomogę ją stąd zabrać – zaoferował natychmiast Razjel.

Claudia w roztargnieniu skinęła głową.

– Wciąż coś jest nie tak. Czuję to – wyszeptała, nerwowym gestem odgarniając jasne włosy z twarzy. Wyciągnęła dłoń, ostrożnie układając ją na czole Jocelyne. – Mam wrażenie, że jest na krawędzi.

– Co to znaczy? – wtrącił Ryan, w końcu odzyskując głos.

– Nie jestem pewna – odparła wymijająco wampirzyca.

Kłamała. Claire była tego pewna, ale zdecydowała się powstrzymać od komentarza. Rozszerzonymi oczyma wciąż spoglądała się w ciotkę. Emocje dopiero zaczynały opadać, a do dziewczyny powoli docierało, co się wydarzyło. Nagle to, że Claudia rzuciła wszystko, by ją bronić, wydało jej się bardziej nieprawdopodobne niż bliskość Razjela.

– Przyszłaś – wyrwało jej się.

O dziwo, kobieta zdołała się uśmiechnąć. W najbardziej wymuszony, nieporadny sposób, ale jednak.

– Oczywiście, że tak, głupia – oznajmiła, brzmiąc przy tym niemalże na urażoną.

Wyglądała na bliską tego, żeby się popłakać. Claire nie przypominała sobie, by widziała tę kobietę w takim stanie. W zasadzie w przypadku wampira wiele rzeczy nie wchodziło w grę, łącznie z tym, że mogłaby zalać się łzami. Pojęcie zmęczenia czy kruchości również nie pasowało do kogoś takiego jak Claudia, a jednak właśnie to przyszło dziewczynie na myśl, kiedy obserwowała ciotkę. Wydawała się równie rozbita, co i piękna. Niczym upadły anioł, który po długim czasie błądzenia w końcu odnalazł właściwą drogę.

– Udało mi się dodzwonić do twojej mamy – wtrącił po chwili wahania Ryan. Wyciągnął telefon w stronę Claire, choć zdecydowanie nie miała głowy do tego, by przejmować się, czy odzyska komórkę. – Mam nadzieję, że dobrze opisałem, gdzie jesteśmy.

– I co jej powiedziałeś? – zapytała z powątpiewaniem.

– Że mamy przejebane i przydałoby się wsparcie – wyjaśnił usłużnie.

Parsknęła, chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Nerwowym gestem otarła twarz, próbując zapanować nad łzami. W tamtej chwili pożałowała, że nigdzie obok nie było Lucasa, gotowego poratować ją chusteczkami. Mogła sobie wyobrazić jego kojące spojrzenie i to, że najpewniej nawet w tej sytuacji poinformowałby ją, że wyglądała okropnie. To nic, że miała przynajmniej kilka różnych powodów, żeby się mazać.

– Jeśli była z tatą, to niedługo tu będą – stwierdziła, próbując zmusić się do praktycznego myślenia. Wyprostowała się, nie mogąc pozbyć wrażenia, że utrzymywała się w pionie wyłącznie dzięki ramionom Razjela. – Co robimy? Charon… – Zawahała się. Niespokojnie spojrzała na Claudię. – Boję się, że pójdzie za tobą.

– To teraz nie ma znaczenia.

Ale jej ton i wyraz twarzy sugerowały zupełnie coś innego. Wciąż wyglądała na przerażoną. Mimo wszystko pochylała się nad Jocelyne, jakby od niechcenia przesuwając palcami po szyi dziewczyny. Rana na szyi wciąż wyglądała źle, najwyraźniej nie zamierzając zasklepić się tak szybko, jak cięcie nożem.

To nie jest w tym wszystkim najgorsze…

Coś przewróciło jej się w żołądku. Z uporem odsuwała od siebie niechciane myśli, ale wiedziała, że prędzej czy później będą musieli skupić się na tym, co najważniejsze. Wcześniej jednak zależało jej tylko na jednym: na tym, żeby Jocelyne w końcu się obudziła.

– Wrócę do domu – zadecydowała Claudia. Z trudem dźwignęła się na równe nogi. – Znajdę Olivera i coś pomyślę. Nie było go, kiedy wychodziłam.

– Ale…

– Poradzę sobie, zresztą jak zawsze. Sama się do ciebie odezwę – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Zajmijcie się nią. Im szybciej dostanie pomoc, tym lepiej. – Zamilkła. Spojrzenie przeniosła na Razjela. Cokolwiek myślała o obecności demona, zachowała uwagi dla siebie. – Powinnam podziękować – oceniła, przekrzywiając głowę.

Mężczyzna jedynie wzruszył ramionami. Przesunął się, w końcu decydując się puścić Claire.

– Nie ma powodu. Zrobiłem to, co uważam za słuszne – uciął, ignorując zdezorientowane spojrzenie wampirzycy. – Jeśli potrzebujesz schronienia, mógłby…

– Poradzę sobie – obruszyła się.

Brzmiała tak, jakby sama nie mogła uwierzyć we własne zapewnienia. Claire z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Słodka bogini, takiego uporu mogłaby spodziewać się po Rufusie…

– Naturalnie. – Razjel zdecydował się wycofać. – W takim razie inna propozycja. Zabiorę nekromantkę – zasugerował, rozkładając skrzydła. – Już byłem w rodzinnym domu Światłości. Wierzę, że tak dostanie pomoc. Was – skinął na Claire i Ryana – odeskortuję prosto do głównej drogi. Pośród ludzi nic wam nie grozi. Nawet największy szaleniec nie zdecyduje się na rzeź w środku miasta.

Nawet gdyby chciała, nie zdołałaby zaprotestować. Skorzystała z pomocy Razjela, kiedy zachęcająco wyciągnął ku niej dłoń. Zachwiała się, ale po chwili zdołała uchwycić pion. Pospiesznie zabrała rękę, gotowa przysiąc, że demon przytrzymał ją o kilka sekund dłużej, niż faktycznie tego potrzebowała.

Zawahała się. Skoro Ryan twierdził, że zadzwonił do Layli, pojawienie się demona nie było przypadkowe…

Nie potrafiła mu mieć tego za złe.

– Wszystko gra? – zapytał demon. Skinęła głową. Uspokojony, zwrócił się do Ryana, zwłaszcza że ten wciąż wyglądał, jakby w każdej chwili mógł osunąć się na ziemię. – Proszę.

Zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, podsunął chłopakowi nadgarstek. Oczy Raya rozszerzyły się. Spojrzał na obcego z niedowierzaniem, wyraźnie chętny, żeby zaprotestować i…

A potem coś zmieniło się w jego spojrzeniu i wyrazie twarzy. Wystarczyła chwila, by doskoczył bliżej i wgryzł się w podsuniętą mu żyłę.

W połowie demon, uświadomiła sobie Claire. Takie było od samego początku założenie Rufusa. I, o bogini, mogła w to uwierzyć. A ja i Razjel pierwszy raz spotkaliśmy się u łowców, kiedy…

Zacisnęła usta. Nie była pewna, czy podobał jej się powoli kształtujący się w głowie obraz.

– Wystarczy – zadecydował Razjel. Ryan nie zaprotestował, sprawiając wrażenie przede wszystkim skołowanego własną reakcją. Wciąż obserwował demona, kiedy ten tak po prostu nachylił się, by porwać w ramiona nieprzytomną Jocelyne. – Ach, gdybyście potrzebowali jakiegoś usprawiedliwienia… Wyczułem zamieszanie, więc przyszedłem. Uratowałem całą waszą trójkę – dodał z niepewnym uśmiechem.

Wraz z tymi słowami błyskawicznie poderwał się do lotu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa