13 stycznia 2022

Sto czterdzieści trzy

Jocelyne

Obudził ją chłód. Lodowate zimno, napierające ze wszystkich stron. Trwała w bezruchu, zesztywniała i oszołomiona. Bała się otworzyć oczy, wciąż mając wątpliwości do tego, w jakich okolicznościach je zamknęła.

Zrozumienie pojawiło się później. Wróciło razem ze strachem i echem paraliżującego bólu, który na krótką chwilę przysłonił wszystko inne. Jocelyne gwałtownie poderwała się do pionu, zasysając powietrze. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, bijąc tak mocno, że aż zwątpiła, jakim cudem przy okazji nie połamało krępujących je żeber.

Bez trudu odzyskała ostrość widzenia. Z obawą powiodła wzrokiem dookoła, szybko orientując się, że już nie była w sklepie, otoczona odłamkami szkła, mebli i wonią wilkołaka. Krępujące ją ramiona zniknęły, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Dłonie natychmiast uniosła do gardła, jednak pod palcami nie wyczuła niczego, co świadczyłoby o otwartej ramie. Jakby to, że obcy mężczyzna próbował rozerwać jej gardło, w ogóle się nie wydarzyło.

Więc czemu…?

Wszelakie myśli uleciały z głowy Jocelyne w chwili, w której zwróciła uwagę na to, gdzie tak naprawdę się znajdowała. Siedziała na zamarzniętej ziemi. To wyjaśniało napierający ze wszystkich stron chłód, zwłaszcza że na sobie miała wyłącznie cieniutką czarną sukienkę. W zamyśleniu przesunęła palcami po gładkim materiale, aż nazbyt świadoma, że w szafie nigdy nie miała czegoś takiego. Miała wrażenie, że sukienka dziwnie reagowała na jej dotyk, jakby nierzeczywista – zbyt ulotna, delikatna, niczym oplatający ciało cień. Coś w tej myśli sprawiło, że dziewczyna zadrżała jeszcze bardziej, tym razem nie za sprawą chłodu.

Wsparła dłonie na ziemi, próbując się podnieść. Kiedy przyjrzała się podłożu, dostrzegła pokrytą szronem trawę – martwią i kruchą, przez co przy najdelikatniejszym nacisku rozpadła jej się w rękach. Oddech Joce przyspieszył i wtedy przekonała się, że zamieniał się w parę. Nie przepadała za zimą, zwłaszcza że przez wszechobecny lód tę porę roku zwykle kojarzyła ze śmiertelną pułapką dla kogoś, kogo natura pozbawiła koordynacji ruchowej. Tym razem jednak to nie perspektywa poślizgnięcia wydała się Joce najbardziej niepokojąca.

Dźwignęła się na nogi. Uświadomiła sobie, że stoi bosa, wystawiona na działanie przenikliwego zimna. Objęła się ramionami, nerwowo pocierając ramiona. Podejrzewała, że ze swoim szczęściem mogła spodziewać się zapalenia płuc.

Świetnie.

Tyle że to wciąż nie tłumaczyło najważniejszego. Skupiała się na szczegółach, chcąc jak najdłużej odwlekać konieczność zapytania o najbardziej podstawową rzecz: co się stało? Pamiętała, ale wspomnienia okazały się zbyt zawiłe, prawie jak wtedy, gdy straciła przytomność, kiedy Layla spijała jej krew. Wtedy Rosa zabrała ją do siebie, ale…

– Rosa? – rzuciła z nadzieją. Mimo wszystko czuła, że nie miała co liczyć na pojawienie się dziewczyny. – D-dallas? Ktokolwiek?

Jej drżący głos pochłonęła pustka. Wiedziała zresztą, że żadna z bliskich osób nie wybrałaby akurat tego miejsca. Tutaj królowały wyłącznie chłód i cisza, chociaż nie była pewna, co to oznaczało. Musiała się stąd wydostać.

Śnisz, to wszystko. Po prostu śnisz…

Gdyby tylko wiedziała, w jaki sposób się wybudzić! Nie była Alessią. Znała działanie świata snów, ale to miejsce różniło się pod każdym względem od czegoś, co mógłby stworzyć umysł. Mimo wszystko spróbowała wpłynąć na otaczającą ją rzeczywistość, ale zamarznięta okolica pozostawała równie niedostępna, co i na samym początku. Idąc po lodowatej ziemi, Jocelyne miała wrażenie, że równie dobrze mogłaby tkwić w miejscu.

Cóż, nie miała wyboru. Nie potrafiła stwierdzić, czy brniecie przed siebie było mądrym posunięciem, ale i tak wydawało się lepsze niż tkwienie w miejscu. Miała wrażenie, że zamarznie, jeśli przynajmniej nie spróbuje podjąć marszu. Wszystkie strony i tak wyglądały tak samo, a skoro tak…

A potem coś się zmieniło.

Jocelyne skrzywiła się, kiedy otoczyła ją mgła. Przypominała tę, która wczesnym rankiem lubiła unosić się nad okolicą, by później zamienić się w rosę. Różnica polegała na tym, że okazała się nieprzyjemnie zimna i mroka. Wydawała się na nią napierać, wszechobecna i niepokojąca. Chłód i wilgoć sprawiły, że na moment zabrakło jej tchu.

W tamtej chwili tym bardziej nie potrafiła stwierdzić, gdzie się znajdowała. Na cudowne pojawienie się wyjścia tym bardziej przestała liczyć.

Po prostu idź dalej, nakazała sobie stanowczo.

Gdyby to jeszcze było takie proste!

Z czasem chłód przestał aż tak bardzo dawać jej się we znaki. Mogła tylko zgadywać, czy to oznaczało, że jakimś cudem do niego przywykła, czy może że w okolicy zrobiło się cieplej. Mgła wciąż ją oblepiała; sucha, przemarznięta trawa kruszyła się pod stopami. Cisza wydawała się dzwonić w uszach, zbyt ostateczna i jednoznaczna. Jocelyne nie widziała niczego, choćby żywej duszy, co naprowadziło ją na kolejną, co najmniej niepokojącą myśl.

Ten świat wyglądał na martwy. W tak ponury sposób mogłaby wyobrazić sobie śmierć.

Nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. W nerwowym geście przycisnęła obie ręce do piersi, raz po raz pocierając o siebie dłonie. Złożyła je niczym do modlitwy, chociaż nie znała żadnej – przynajmniej nie takiej, która byłaby dedykowana jakiemukolwiek bogu. Selene tak naprawdę nigdy nie oczekiwała peanów pochwalnych.

Martwy… Czy jestem martwa?

Ta myśl powinna ją przerazić, a jednak nie wzbudziła w Jocelyne żadnych emocji. Strach ustąpił i choć nie była pewna, czy to właściwe, przyjęła go z ulgą. Choć raz się nie bała. Nie czegoś, co z powodzeniem mogłaby nazwać swoim dziedzictwem – i to takim, którego mimo uprzejmej sugestii bogini nie potrafiła odrzucić. Wciąż nie miała pojęcia, co tak naprawdę oznaczało bycie wybranką śmierci, ale… Och, jeśli właśnie miała stanąć przed jej obliczem, chyba niczego złego nie było w tym, że czuła się komfortowo.

Zwiesiła ramiona. Już nie próbowała bronić się przed zimnem, w zamian pozwalając, by lodowate powietrze muskało odsłoniętą skórę. Materiał sukni łagodnie zafalował, kiedy przyspieszyła kroku, decydując się na bardziej zdecydowany marsz. Kroczyła przez mgłę, choć przez moment czując się z tym zadziwiająco właściwie.

Selene twierdziła, że śmierć nie miała w zwyczaju się mylić. Z jakiegoś powodu ją naznaczyła. Skoro tak, Jocelyne pragnęła jej zaufać.

Odetchnęła, nagle czując się tak, jakby z ramion rzuciła ogromny ciężar. Nie miotała się, nie szukała odpowiedzi. Wciąż miała mnóstwo wątpliwości, kiedy poprosiła Claire o pomoc, w gruncie rzeczy wcale nie chcąc znaleźć kierunku, na którym powinna się skupić jako nekromantka. Uciekała przed sobą, nawet jeśli u boku Ryana udawanie, że wszystko w porządku, było łatwiejsze. Teraz to zniknęło.

Jocelyne uśmiechnęła się niepewnie. Pragnęła, by ten spokój trwał jak najdłużej.

– Oto i wybranka śmierci. Krocząca w ciemności, ale ufająca światłu.

Z wrażenia omal się nie potknęła. Kobiecy głos ją zaskoczył, zwłaszcza że rozległ się tuż za jej plecami. Jocelyne stłumiła okrzyk i natychmiast okręciła się na piecie, wzrokiem szukając… Cóż, kogokolwiek. Mgła jednak okazała się zbyt gęsta, uświadamiając dziewczynie, że intruz z powodzeniem mógł znajdować się tuż przed nią, a i tak nie zdołałaby go zauważyć.

– Kto…?

Urwała. Głos nieznacznie jej zadrżał, więc przełknęła, próbując oczyścić gardło. Nie chciała się bać. Nie, skoro zdołała odzyskać jakże upragnioną równowagę. Jeśli ten świat należał do niej, tym bardziej nie zamierzała się wycofywać.

Podjęła marsz. Ostrożnie, krok za krokiem. Czujnie wodziła wzrokiem dookoła, próbując nasłuchiwać.

Jeśli we mgle ktoś się krył, musiała wyjść mu naprzeciw. Jeśli szeptali, zamierzała słuchać. Wysiliła zmysły, chłonąc wszystkie podsuwane przez nie bodźce. Spodziewała się nawet całej mieszanki niespójnych głosów, takich jak te, które atakowały ją, kiedy zdarzało jej się dotknąć kryształu, jednak dookoła wciąż panowała cisza. Nikogo przy niej nie było.

W porządku. Skoro tak…

– Jestem pozytywnie zaskoczona. Dawno się nie widziałyśmy, malutka – rozbrzmiało ponownie.

Tym razem głos zabrzmiał bezpośrednio przed nią. Wyhamowała, niespokojnie spoglądając przed siebie, jednak i tym razem nie zauważyła nawet zarysu sylwetki. Mimo wszystko zdołała rozpoznać, kto najwyraźniej próbował sobie z nią igrać.

– Within? – wyszeptała, przestępując naprzód.

Mgła ustąpiła – tylko nieznacznie, ale jednak. Jocelyne w końcu dostrzegła smukłą, drobną postać. Kiedy podeszła bliżej, kobieta uśmiechnęła się, ukazując komplet śnieżnobiałych zębów. Ani trochę nie zmieniła się od ostatniego razu – ciemnowłosa, skupiona i drapieżna. Bez wątpienia równie zabójcza, co i wtedy, gdy zrównała z ziemią wszystko to, co wiązało się z Projektem Beta.

Jocelyne nawet się nie zawahała. Nie tak, jak miała w zwyczaju, kiedy demonica pojawiła się przy niej na cmentarzu albo w domu L. i Beatrycze, gdy ta dwójka poprosiła o pomoc w odszukaniu Ophelii. W zamian dziewczyna pewnym krokiem podeszła bliżej, spoglądając na Within niczym na dawno niewidzianą przyjaciółkę.

Kobieta wciąż się uśmiechała. W zamyśleniu przekrzywiła głowę, pozwalając, żeby czarne włosy przysłoniły jej twarz. Niebieskie, właściwe tym istotom (i zarazem absolutnie niepasujące) oczy zdawały się lśnić.

– Mam wrażenie, że cieszysz się na mój widok – oceniła, ostrożnie dobierając słowa. – To dobrze.

– Tak? – wyrwało jej się.

Zatrzymała się w niewielkim oddaleniu, wciąż mając wrażenie, że postać Within rozmyje się, jeśli tylko pozwoli sobie na zbyt wielką pewność siebie. Przez chwilę obie w milczeniu mierzyły się wzrokiem.

– Znów wpakowałaś się w kłopoty. – Kobieta skrzyżowała ramiona. Spojrzała na stojącą przed nią pół-wampirzycę w niemalże pobłażliwy sposób. – Większe niż zazwyczaj.

– Czy ja… umarłam?

Nie od razu uprzytomniła sobie, że zadała to pytanie na głos. Początkowo nie chciała, ale wydało jej się właściwe i zbyt ważne. Jakoś nie wątpiła, że akurat Within miała odpowiedzieć szczerze, zwłaszcza że zwykle nie owijała w bawełnę.

Przez chwilę znów trwała w ciszy. Aż do momentu, w którym doszedł ją niemalże serdeczny śmiech.

– Nie… Nie, oczywiście, że nie – zapewniła Within, przestępując naprzód. – Ale było blisko. Zbyt blisko, malutka.

Coś ścisnęło ją w gardle. Musnęła palcami szyję, wciąż aż za dobrze pamiętając ból. Powinna czuć ulgę, ale z jakiegoś powodu wcale tak nie było. Po tym, co się wydarzyło, mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego.

– Co z Claire i Ryanem? Czy…?

– Nie przyszłam po to, żeby robić za informatora. Nie interesują mnie twoi towarzysze – przerwała Within, raptownie poważniejąc. – Nie umarłaś. Nie do końca. Chociaż nigdy nie byłaś aż tak blisko krawędzi, malutka.

Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Jak miała to rozumieć? Co, na litość bogini…?

Przez twarz Within przemknął cień. Nagle znalazła się tuż obok, ujmując wciąż skołowana dziewczynę za ręce. Jocelyne machinalnie zacisnęła dłonie w pięści, aż za dobrze pamiętając, jak ostatnim razem oddała tej kobiecie krew. Trudno było zapomnieć o wpijających się w przeguby pazurach.

Nawet jeśli Within miała co do jej zachowania jakieś uwagi, zachowała je dla siebie.

– Kroczysz na granicy dwóch światów. Sądziłam, że to oczywiste od samego początku – wyjaśniła, nie kryjąc zniecierpliwienia. Joce skinęła głową, choć tak naprawdę nie musiała tego robić. Ta istota nie przyszła po to, by o cokolwiek pytać. – Ale całą sobą od zawsze trzymasz się życia. Nie muszę tłumaczyć ci, co oznacza strach. Nawet jeśli zdarzało ci się zwracać ku temu, kim jesteś, robiłaś to z niechęcią.

– Ja…

Within puściła jej słowa mimo uszu. W zamian z uporem mówiła dalej:

– Było bardzo blisko – powtórzyła z naciskiem. – Wciąż jest. Zwłaszcza że teraz chodzi o coś więcej.

Chciała zapytać, jak powinna rozumieć tę myśl, ale nie miała po temu okazji. Jej uwagę skutecznie rozproszył ruch. Subtelny, bardzo lekki, ale jednak wyraźny w panującej ciszy. Miała wrażenie, że ktoś bardzo cicho zmierzał ku niej i Within, powoli przesuwając się coraz bliżej i …

Natychmiast się odwróciła.

Przyczajony wilk przystanął, po czym spokojnie usiadł na zamarzniętej ziemi. Ledwo widziała go we mgle, zwłaszcza że sam również okazał się śnieżnobiały, niemalże srebrzysty. Oczy Jocelyne rozszerzyły się nieznacznie. Wpatrywała się w piękne stworzenie, wodząc wzrokiem po smukłej szyi, żółtych oczach, zamkniętym psyku. Zwierzę nie atakowało, ale i tak wolała trzymać się od niego z daleka, dobrze wiedząc, że igranie z nim mogłoby okazać się niebezpieczne.

Z drugiej strony, wilk ją przyciągał. Wydawał się łagodny, równie spokojny, co i całe to miejsce. I bardzo dumny. Coś w sposobie, w jaki ją obserwował, sprawiło, że Jocelyne zapragnęła do niego podejść i spróbować go dotknąć. Sprawiał wrażenie kogoś bardzo jej bliskiego, choć przecież widziała go po raz pierwszy.

Zaskoczyła ją ta nagła rozbieżność emocji. Poruszyła się niespokojnie, dla pewności przesuwając bliżej Within. Dłonie wciąż zaciskała w pieści, obojętna na wpijające się w skórę paznokcie.

Chciała uciekać.

Chciała tutaj zostać…

– Nie rozumiem… – zaczęła, ale już w chwili, w której wypowiedziała te słowa, dotarło do niej, że oszukiwała samą siebie.

Within nie odpowiedziała. Przeszła tuż obok, zostawiając oszołomioną dziewczynę samą sobie. Pewnym krokiem podeszła do wilka, bez cienia strachu kucając tuż naprzeciwko niego. Wyciągnęła dłoń, jak gdyby nigdy nic przeczesując futro na plecach, a ostatecznie przenosząc palce na pysk. Wilk warknął cicho, ukazując komplet zębów, ale nie zaatakował. Być może czuł, że ta kobieta skręciłaby mu kark, zanim zdecydowałby, gdzie powinien wbić zęby.

– Prześliczny, prawda? – wymruczała, wciąż zwrócona plecami do Jocelyne. – Boisz się go?

– Nie.

Uświadomiła sobie, że w istocie tak było. Wcale nie chciała uciekać, dziwnie zafascynowana stworzeniem. Widząc jak palce demona raz po raz przesuwają się po miękkim futrze, sama również zapragnęła go dotknąć. Zastanawiała się, czy było aż tak delikatne, jak wydawało się na pierwszy rzut oka.

Jakby w odpowiedzi na te myśli, Within odezwała się ponownie:

– Więc na co czekasz?

Natychmiast zareagowała. Na drżących nogach podeszła bliżej, by po chwili przykucnąć tuż obok swojej towarzyszki. Wilk obserwował ją przez cały ten czas i to w sposób, który wydał się Jocelyne zdecydowanie zbyt świadomy. Nie tego spodziewałaby się po zwierzęciu – i to nawet takim, które znikąd pojawiło się w tak dziwnym miejscu.

Spojrzała na Within, ale ta z uporem myślała, wciąż gładząc wilka. Coś w zachowaniu kobiety ośmieliło ją na tyle, by jednak zdecydowała się wyciągnąć rękę. Serce podeszło jej aż do gardła, kiedy zwierzę nieznacznie zadarło głowę, śledząc ruch dłoni, ale nie zdecydowała się wycofać. Bardzo niepewnie poklepała stworzenie po pysku, wciąż nie mogąc się zadziwić bijącym od stworzenia spokojem.

– Och… – wyrwało jej się.

Jednak był miękki. I przyjemnie ciepły, zwłaszcza w panującym dookoła chłodzie. Słyszała jego przyspieszony oddech i obłoczki oddechu. Coś w jego zachowaniu i postawie sprawiło, że natychmiast zapragnęła go przytulić, choć to zarazem wydawało się zakrawać o szaleństwo.

Z drugiej strony… Jeśli śniła, to dlaczego nie? Gdyby miała wskazać faktycznie zagrożenie, wybór musiałby paść na Within.

Kąciki ust kobiety nieznacznie drgnęły, ale tym razem powstrzymała się od uśmiechu.

– Co myślisz? – rzuciła jakby od niechcenia.

– O czym?

Within wywróciła oczami.

– Przecież wiesz. Nie jesteś głupia, malutka – zauważyła przytomnie. – Więc teraz odpowiedz mi na pytanie, bo to bardzo ważne. Powiedz mi, czy jesteś gotowa na konsekwencje… Zwłaszcza takie – podjęła, wciąż skupiona na wilku. – Teraz już nie chodzi tylko o to, czy mogłabyś kroczyć między światami. Trzymasz się życia, ale w tej sytuacji… Czego tak naprawdę chcesz, wybranko śmierci?

Skrzywiła się na te słowa. Potrząsnęła głową, przez chwilę świadoma wyłącznie narastającej coraz bardziej frustracji. Nie rozumiała. Pustka w głowie dawała jej się we znaki bardziej niż cokolwiek innego. Zachowanie Within nie pomagało, a przynajmniej w to próbowała wierzyć.

Raz jeszcze spojrzała na wilka. Dlaczego…?

Oddech gwałtownie jej przyspieszył. Zrozumienie pojawiło się nagle, bardziej szokujące niż niejedno, czego zdążyła doświadczyć w ostatnim czasie. Z wrażenia aż się zachwiała, wycofując tak gwałtownie, że aż wylądowała na zamarzniętej ziemi. Wilk poruszył się niespokojnie, ale przynajmniej nie próbował zbliżać, uległy dotykowi kucającego przy nim demona.

– No i proszę – wymruczała Within. – Skoro już zrozumiałaś, mogłabym poznać odpowiedź?

Nawet gdyby chciała, nie zdołałaby wykrztusić z siebie choćby słowa. Zamrugała, kiedy obraz zamazał jej się przez oczami. Nie potrafiła stwierdzić, czy to wina mgły, czy może cisnących się do oczu łez.

Bezwiednie uniosła rękę, palcami muskając szyję. I tym razem nie wyczuła niczego niewłaściwego, ale to już nie miało znaczenia. Wspomnienie palącego bólu również zeszło gdzieś na dalszy plan. Nawet jeśli oberwała, fizyczne obrażenia jak zawsze miały się zaleczyć, ale…

Och, oczywiście, że wiedziała. Jak miałaby nie rozumieć tego, co wiązało się z ugryzieniem wilkołaka? Wystarczyło, że Alessia dopiero co oficjalnie wyszła za przywódcę stada.

– Dalej chcesz żyć, malutka? – doszło ją jakby z oddali. Nie zauważyła, kiedy Within znalazła się tuż obok. – Jesteś w stanie to znieść?

– S-słucham?

Przełknęła z trudem. Musiała się uspokoić, nie tylko dlatego że znów była na dobrej drodze, by zacząć się jąkać. Przez chwilę skupiała się wyłącznie na tym – na wielokrotnie powtarzanych przez rodziców słowach, kiedy ci kazali jej odetchnąć i na spokojnie spróbować się wysłowić.

Wątpiła, by to miało zadziałać w tym wypadku.

Within nachyliła się w jej stronę. Twarz kobiety znalazła się niepokojąco blisko, przez co prawie zetknęły się czołami.

– To proste pytanie. Wkrótce bardzo dużo będzie od niego zależało – odparła kobieta, jak gdyby nigdy nic podejmując temat. – Kurczowo trzymasz się życia. Czy w tej sytuacji nadal tak jest?

O co pytała? Co w ogóle próbowała insynuować? Dziesiątki pytań przemykały przez umysł Jocelyne, stapiając się w jedno. Jakby mało było, że wciąż nie docierały do niej konsekwencje ugryzienia, teraz na dodatek miała jeszcze Within. Może gdyby przynajmniej ją dało się zrozumieć, wszystko stałoby się łatwiejsze.

Wiedziała, co oznaczało ugryzienie u kogoś takiego jak ona. Ludzka czy nie, wciąż miała w sobie wampirzą cząstkę. Wraz z nadejściem pełni te dwie natury zaczęłyby ze sobą walczyć. W przypadku kogoś, komu bliżej było do człowieka, efekt mógł okazać się jakikolwiek.

Wciąż o tym myślała, kiedy poczuła muśnięcie ciepłych palców na twarzy. Within ułożyła dłonie na jej policzkach. Joce nie miała innego wyboru, jak tylko spojrzeć wprost w przypominające niebo tęczówki. Miała wrażenie, że kobieta spoglądała na nią w zaskakująco łagodny, niemalże troskliwy sposób.

– Uwolniłaś mnie. I już dawno spłaciłam dług, ale… – Przez jej twarz przemknął cień. Oczy pociemniały. – Tyle mogę zrobić, jeśli tego sobie zażyczysz. Uznaj to za akt łaski z mojej strony.

Nie od razu zrozumiała. Trwała w bezruchu, świadoma wyłącznie zalegających na twarzy dłoni. Drżąc, wbiła palce w zamarzniętą ziemię, sama zaskoczona tym, że wciąż była w stanie usiedzieć w miejscu.

Co tak naprawdę oferowała jej Within? Bezbolesną śmierć? Pewne wyjście, niezależne od księżyca i ewentualnych słabości? Jocelyne z niedowierzaniem potrząsnęła głową, coraz bardziej zaniepokojona. Serce biło jej jak szalone, rozpaczliwie trzepocząc się w piersi.

W jakiś pokrętny sposób to brzmiało kojąco. Bardzo prosto. Niczym ukojenie, które…

Ale to już od dawna nie było rozwiązanie.  Tak naprawdę nigdy go nie stanowiło. Wiedziała o tym od pierwszej chwili, kiedy uciekając przed duchem uciekła na skraj dachu.

Zamknęła oczy. Łzy spłynęły po jej policzkach, ale prawie tego nie zauważyła.

Gdzieś jakby w oddali wilk poruszył się niespokojnie.

– Nie chcę umierać, Within – wyszeptała tak cicho, że równie dobrze mogła poruszyć ustami.

Nie doczekała się odpowiedzi. Dłonie na policzkach jeszcze chwilę trwały na swoim miejscu, nim ostatecznie zniknęły.

Wkrótce po tym sen dobiegł końca, a Jocelyne udało się obudzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa