23 stycznia 2022

Sto pięćdziesiąt jeden

Isabeau

Z rezerwą rozejrzała się po zatłoczonym lotnisku. Zapach ludzkiej krwi irytował, ale nie aż tak, by miała problem z zapanowaniem nad głodem. W hali i tak nie było aż tak tłoczno, zważywszy na późną porę lądowania. Isabeau była pewna, że na zewnątrz już zrobiło się ciemno, zwłaszcza że jej zmysły znacznie się wyostrzyły. Taki stan rzeczy jak najbardziej jej odpowiadał, choć samo planowanie podróży tak, by przypadkiem nie wylądować w słoneczny dzień na otwartej przestrzeni, za każdym razem okazywało się równie męczące. W takich chwilach tęskniła za Lilly, nawet jeśli wspominanie dziewczyny tylko przez wzgląd na zdolności, brzmiało co najmniej egoistycznie.

– Jasper napisał mi, że już czekają na zewnątrz. Tam jest wschodnie wyjście – wyjaśniła usłużnie Alessia, machając ręką w odpowiednim kierunku.

– Szybko się uwinęli – stwierdził Dimitr. Kiedy Beau przeniosła na niego wzrok, przekonała się, że z uwagą wodził wzrokiem dookoła. Jego oczy pociemniały, ale dzięki temu wyglądały niemalże ludzko. – Wszystko gra? – zapytał, podchwyciwszy jej spojrzenie.

Potrząsnęła głową.

– Pomijając to, że właśnie zaczęło padać…

Nie lubiła tego miejsca. Prawda była tak, że Seattle – ba, cały stan Waszyngton! – już jakiś czas wylądowały na jej czarnej liście. Jasne, nie miała nic przeciwko z wpadnięciem na rodzinne uroczystości, a na otwarciu klubu bawiła się całkiem nieźle, ale nic ponadto. Już od jakiegoś czasu miasto, w którym osiedlili się Cullenowie, kojarzyło jej się wyłącznie z tym, co najgorsze. Zważywszy na warunki, w których zmuszona była się pojawić, najwyraźniej absolutnie nic się pod tym względem nie zmieniło.

– Zaparkowali blisko wejścia – usłyszała spokojny głos wpatrzonej w wyświetlacz komórki Ali.

Podążający za nią niczym cień Ariel jedynie posłał dziewczynie wymęczony uśmiech. Wyglądał na zmarnowanego, najpewniej jako jedyny czując skutki kilkugodzinnej podróży, zwłaszcza przy zbliżającej się pełni. Isabeau wiedziała, że ryzykowali, zabierając go ze sobą, ale to wydawało się jedynym sensownym pomysłem. Co prawda ani trochę nie rozwiązywało problemu Joce i ugryzienia, zwłaszcza że w temacie nadchodzącej przemiany wiedzieli aż za dużo, ale ściągnięcie wilkołaka i tak było pierwszym, co przyszło wszystkim do głowy. Na pewno pozostawał lepszą opcją niż czekanie, aż Jocelyne zostanie zostawiona sama sobie w krytycznym momencie.

Cóż, do pewnego stopnia Isabeau wciąż pocieszała się brakiem jakichkolwiek wizji. Sam telefon ze złymi wieściami aż tak bardzo jej nie zaskoczył, bo od rana czuła, że coś się dzieje, ale przynajmniej nie została pobłogosławiona ostrzeżeniem w bardziej… jednoznacznej formie. W zasadzie nie widziała niczego od bardzo dawna, ale nie potrafiła stwierdzić, czy to dobrze. Zupełnie jakby wraz z żałobą zamknęła się przed własnym darem. Nie miała pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.

Lepiej, bym pewnych rzeczy nie widziała…

Zacisnęła usta. Podobne wątpliwości towarzyszyły jej, kiedy wiedziona złymi przeczuciami, pospiesznie wypisywała ostrzeżenie dla Aldero. W hotelu też ostatecznie nie wydarzyło się nic złego, ale…

– Nemezis?

– Chodźmy szukać naszego komitetu powitalnego – zadecydowała, w pośpiechu ujmując Dimitra za rękę.

Spojrzał na nią dziwnie, ale przynajmniej nie zaprotestował. Czuła jego bliskość i przenikliwe spojrzenie, ale te wydawały się pod każdym kątem właściwe. Beau nie miała pewności, kiedy do tego doszło, jednak już od jakiegoś czasu czuła się tak, jakby właśnie mąż podtrzymywał ją na duchu. W którymś momencie w końcu pozwoliła mu na to, żeby ją poprowadził, zamiast – jak sam to ujął – „kroczyć przed nim”. I chociaż początkowo decyzja wydawała się Isabeau co najmniej nienaturalna, powoli zaczynała do niej przywykać. Powoli, krok za krokiem, bez zbędnych kłótni i przekonywań pozwalając, by towarzyszył jej podczas wyjazdu.

Sądziła, że spotkanie z Selene dodało jej więcej pewności siebie. Poniekąd tak właśnie było, a jednak krocząc zatłoczonym lotniskiem, do Isabeau dotarło, że może wciąż nie była w pełni sił. Nie aż tak, jak mogłaby tego oczekiwać. A może po prostu chodziło o Charona i świadomość tego, że zaraz po kolejnym ataku wilkołaka, w tym samym mieście pojawiła się Alessia. Nie żeby dziewczyna w ogóle chciała słuchać, kiedy zasugerowali, że nie powinna ruszać się z domu. Widząc upór bratanicy, Beau widziała przede wszystkim siebie i, cholera, wciąż miała wątpliwości, czy to dobrze.

– Świetnie – mruknęła, wznosząc oczy ku zachmurzonemu niebu. Od progu wyczuła chłód i charakterystyczną deszczową aurę. – To dokładnie to, za czym tęskniłam.

– Pani pozwoli – zasugerował natychmiast Dimitr, otaczając ją ramieniem. Wywróciła oczami, kiedy spróbował osłonić ją swoim płaszczem. Nie żeby jej się to nie podobało, zwłaszcza że momentalnie otoczył ją znajomy zapach, ale… – Widziałem to – mruknął jej wprost do ucha.

– Tak ci tylko przypomnę, że mogłabym wykorzystać moc.

Kąciki ust wampira drgnęły. Ani na moment nie poluzował uścisku, wciąż trzymając ją blisko.

– Jedno drugiego nie wyklucza.

Och, nie wątpiła. Tym bardziej nie widziała powodu, by faktycznie kazać mu się odsunąć. W zasadzie mało kiedy miała coś przeciwko temu, by Dimitr próbował ją dotykać.

Kątem oka wychwyciła ruch, kiedy Alessia po prostu pociągnęła Ariela na parking, obojętna na deszcz. Energiczna i roześmiana jak mała dziewczynka, ani trochę nie sprawiała wrażenia kogoś, kto czymś się zamartwiał. Isabeau rozluźniła się, w końcu pozwalając sobie na blady uśmiech. Obserwowanie tej dwójki jak zawsze było kojące.

Tym razem nic się nie stanie…

Naprawdę chciała w to uwierzyć.

– Tutaj! – usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia.

Wiedziała już, że mogli spodziewać się Jaspera, więc i widok jego drugiej połówki jej nie zaskoczył. Sęk w tym, że to nie żadne z Cullenów ją wołało. Natychmiast wypatrzyła drugi samochód i opartego nań jakby od niechcenia Aldero. Tyle wystarczyło, by kamień dosłownie spadł jej z serca i bez zastanowienia wyrwała do przodu, ledwo zmuszając się do zachowania ludzkiego tempa.

Oczywiście, że zdążyła się już upewnić, że nic mu się nie stało. W którym momencie nauczyła się odsuwać obawy o bliźniaków na bok, dając im tyle swobody, ile tylko potrzebowali. Sęk w tym, że czym innym było przyjmować wiadomości na osobnym kontynencie, a czym zgoła odmiennym zachować obojętność, skoro chłopak znajdował się na wyciągnięcie ręki.

– Bogini mi świadkiem, że wykończysz mnie swoimi pomysłami – rzuciła zamiast powitania, materializując się przed synem.

Zmierzyła go wzrokiem. Wyglądał normalnie, co zresztą było do przewidzenia. Isabeau aż za dobrze wiedziało, co oznaczało zostać przebitą kołkiem. Po czasie szło do tego przywyknąć, o ile w grę nie wchodziła srebrna broń.

– Też się cieszę, że cię widzę, mamo.

Wywróciła oczami. Pozwoliła, żeby ją uściskał, na moment przygarniając go do siebie mocniej niż miała w zwyczaju. Natychmiast wyczuła aż nazbyt charakterystyczną zmianę – i to mimo padającego deszczu i obecności ludzkiej krwi. Nawet po dłuższej nieobecności wszędzie byłaby w stanie rozpoznać zapachy bliźniaków, a tym bardziej zauważyć, że w którymkolwiek z nich coś się zmieniło.

Albo że mieszał się z jakimś innym. Demonicznym chociażby.

Nie puszczając Aldero, odsunęła się na tyle, by móc na niego spojrzeć. Zmierzyła go wzrokiem, ostatecznie decydując się spojrzeć chłopakowi w oczy.

– No, co? – obruszył się.

– Absolutnie nic – zapewniła, bo to w zasadzie było prawdą. – Po prostu cieszę się, że jesteś cały.

Zaskoczyła go. Poznała to po sposobie, w jaki rozchylił usta. Ostatecznie uśmiechnął się niepewnie, wysuwając kły.

– Zabrzmiało zaskakująco ckliwie – rzucił zaczepnym tonem.

– Dlatego niczego więcej ode mnie nie usłyszysz, Al. – Mrugnęła do niego porozumiewawczo. – Jedziemy? Mam dosyć tkwienia na deszczu.

Jeszcze kiedy mówiła, obeszła samochód, decydując się zająć miejsce pasażera. Zorientowała się, że Alessia i Ariel najwyraźniej zdecydowali się na wspólną podróż z Cullenami, co jak najbardziej było wampirzycy na rękę. Nie miała cierpliwości do słuchania radosnego trajkotania obdarzonej wizjami ciotki Renesmee. Wyciągnięcie od Aldero niezbędnych informacji brzmiało jak dużo lepsza alternatywa.

Al przyjechał sam i choć to nie musiało o niczym znaczyć, mimo wszystko dało jej do myślenia.

– Cammy się nie zabrał? – zapytał Dimitr, wślizgując się na tylne siedzenie. Dosłownie wyjął jej to pytanie z ust.

– Miał sprawy do załatwienia – wyjaśnił Aldero, wznosząc oczy ku górze. Kąciki jego ust drgnęły, unosząc się ku górze. – To zwykle oznacza dwie rzeczy. Albo bawi się w posłańca i zajrzał do Beatrycze, albo… znów sprawdza jak czuje się Shannon. Bez powodu. Absolutnym przypadkiem.

Isabeau parsknęła, nie mogąc się powstrzymać. Nawet gdyby nie miała swoich podejrzeń, po sposobie, w jaki Aldero wypowiedział te słowa, nie miałaby żadnych złudzeń co do znaczenia wspomnianej Shannon.

– Tej z donośnym głosem? – upewniła się, choć tak naprawdę nie potrzebowała odpowiedzi. – Cóż, ma charakterek. Dziwne, że nie ma dość po równie miłej zmiennokształtnej.

W zasadzie Beau nie miała pewności, czy związek z Leah Clearwater można było określić mianem czegoś poważnego. To i tak już nie miało znaczenia, przynajmniej z tego, co zdążyła się dowiedzieć, ale jeśli miałaby wybierać, ludzka dziewczyna wydawała się lepszą alternatywą. Nie żeby w ogóle zamierzała się wtrącać, przynajmniej tak długo, jak Cammy sam o to nie prosił. Miała wrażenie, że pod względem relacji i ewentualnych związków, ten z jej synów radził sobie lepiej od Aldero.

Zerknęła na syna kątem oka, próbując ocenić, czy tym razem powinna zacząć się martwić. Pamiętała, co działo się z nim pod wpływem Eleny. Wtedy też nie interweniowała, poniekąd przez własną niedyspozycyjność, ale mimo wszystko…

– Kobiety z charakterem potrafią owinąć wokół palca – usłyszała tuż przy uchu głos Dimitra. Nachylił się w ich stronę, korzystając z wolnej przestrzeni między fotelami.

Pozwoliła sobie na blady uśmiech. Starając się ignorować muśnięcie chłodnego oddechu na karku, wygodniej usadowiła się w fotelu.

– Pijesz do czegoś konkretnego? – zapytała z niewinnym uśmiechem.

Nawet jeśli Dimitr miał w planach odpowiedzieć, Al nie dał im po temu okazji.

– Znajdźcie sobie pokój, co? – jęknął, ale nie zabrzmiał na szczególnie przejętego. Isabeau miała raczej wrażenie, że był w wyjątkowo dobrym nastroju. – A swoją drogą, zatrzymujecie się u wujka, czy może…?

– Hotel. – Isabeau nawet się nie zawahała. – I tak będzie nas dużo, a ja chciałbym rozejrzeć się po mieście. Bez Rufusa pod tym samym dachem to już będą prawie wakacje. – Jakby od niechcenia przeciągnęła się na swoim miejscu. – A, właśnie… Obiecałeś mi wczasy – rzuciła jakby od niechcenia, jednak zwracając się do Dimitra.

Jego oczy zabłysły, ledwo tylko usłyszał te słowa. W jego spojrzeniu doszukała się zrozumienia. Choć od zniknięcia Łowcy minęły całe tygodnie, najwyraźniej wciąż dobrze pamiętał rozmowę, którą odbyli w świecie snów. Isabeau wtedy nie miała do tego głowy, nie wyobrażając sobie zostawienia Miasta Nocy – nie tak od razu – po wszystkim, co się wydarzyło. Później na pierwszy plan wysunęło się otwarcie klubu i wesele Alessi, ale teraz…

Tak czy siak, może to wcale nie było takim złym pomysłem. Marzyła o odpoczynku gdzieś daleko, najlepiej nie w miejscu, które łączyło się z Seattle. Zwłaszcza teraz, gdy wciąż próbowała poukładać sobie w głowie pojawienie się Selene. Co prawda myślenie o tym w chwili, gdy jednocześnie zamartwiała się o Jocelyne, nie wydawało się właściwe, ale z drugiej strony… Co mogła zrobić? Obawiała się, że w przypadku bratanicy i tak mogli zrobić co najwyżej tyle, by jak najbezpieczniej przeprowadzić ją przez proces. Jeśli ludzka natura okazałaby się wystarczająca, by ciało nie zbuntowało się przed przemianą, resztą mógł zająć się przede wszystkim Ariel.

Tym razem Aldero nawet nie próbował ukrywać rozdrażnienia. Mocniej zacisnął palce na kierownicy, po czym znacząco przyspieszył. Samochód nieznacznie szarpnął, gwałtownie wyrywając do przodu.

– Naprawdę znajdźcie sobie pokój.

 

Droga do domu minęła względnie spokojnie. Na miejsce dojechali jako drudzy, ale Isabeau to odpowiadało. Podczas wysiadania czuła się wyjątkowo opanowana i nazbyt świadoma tego, co miała do zakomunikowania zebranym. Podejrzewała co prawda, że Alessia mogła zdążyć ją ubiec, ale nie miała nic przeciwko temu. Jak długo sytuacja wydawała się opanowana, Beau nie zamierzała zamartwiać się bardziej niż to konieczne.

Prawda była taka, że do pewnego stopnia dopisywało im szczęście. To brzmiało jak najbardziej naciągana teoria na świecie, ale tak właśnie było. Osobiście przycisnęła Lucy jeszcze przed wyjazdem, kolejny raz decydując się skorzystać z wiedzy wampirzycy na temat dzieci księżyca. Wciąż czuła się dziwnie, kiedy rozmawiała z tą kobietą, zwłaszcza że w pamięci wciąż miała nieznośną, działającą wszystkim w koło na nerwy Claryssę, ale i do tego zdążyła przywyknąć. Nie ukrywała, że dyskutowanie z nieśmiertelną teraz, było dużo przyjemniejszym i o wiele bardziej wartościowym doświadczeniem.

Tak czy siak, słowa Lucy brzmiały dość optymistycznie. Aż nadto prawdopodobne wydawało się, że przewaga człowieczeństwa w przypadku Jocelyne mogła okazać się równie zbawienna, co i działanie nowiu w noc, w którym Ariel został niemal śmiertelnie ranny. Kiedy walczyli o życie Alessi, mieli nóż na  gardle. Dla niej pełnia była niczym wyrok, zwłaszcza że wampirza cząstka w dość jednoznaczny sposób walczyła z nową, wilczą naturą. Któraś z kolei przemiana mogła okazać się zabójcza, o ile Ali w ogóle przetrwałaby pierwszą transformację z wilka.

Szanse Jocelyne prezentowały się dużo lepiej. Skoro potrzebowali cudu, by w raptem trzy dni dorwać Charona i znaleźć cudowny sposób na pozbawienie go życia (Ba! To Joce musiałaby dokonać tego osobiście!), pozostawało im przygotować dziewczynę najlepiej, jak tylko było to możliwe. Choć ta perspektywa wciąż wydawała się Isabeau co najmniej niepokojąca, najważniejsze w całym tym szaleństwie pozostawało to, by mała wyszła ze wszystkiego bez szwanku. Jeśli w grę wchodziło wyłącznie to, żeby poświęciła resztki wampirzej natury na rzez tej nowej, powiązanej z księżycem…

To było możliwe. Lucy wyjaśniła dość i to wystarczająco obrazowo, by Isabeau nabrała pewności, że sobie poradzą. Dla pewności i tak przetrząsnęła wszystkie dostępne pisma w świątyni. Zwłaszcza ruszenie tych, które dotyczyły zielarstwa, a więc tematu tak bliskiego matce, okazało się wyzwaniem, ale ostatecznie przyniosło efekty. Beau zabrała ze sobą przepis na mieszankę, która mogła okazać się przydatna. Co prawda nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej szukać metody na wzmocnienie ludzkiej natury, ale w tej sytuacji nie mieli wyboru.

Przestało padać, ale w powietrzu wciąż dało się wyczuć nieprzyjemny chłód. Nie przeszkadzał jej, a tym bardziej nie sprawił, by zapragnęła opędzić się od lodowatych ramion Dimitra. Och, wręcz przeciwnie. Widziała, że Aldero przemknął gdzieś obok, najwyraźniej nie spiesząc się z wejściem do domu. Sądząc po napiętej atmosferze, której jak nic mogła się spodziewać, nie była tym ani trochę zaskoczona.

Jeszcze przed opuszczeniem podjazdu doszedł ją energiczny głos Alessi. Słyszała, jak dziewczyna wita się z bliskimi, stanowczo ucinając wszelakie dyskusje na temat tego, czy sama powinna się przywitać. Beau uśmiechnęła się pod nosem, dochodząc do wniosku, że to jednak było zabawne. Och, no i dokładnie tego samego mogliby się spodziewać po niej, gdyby ktoś nagle zakomunikował, że nie powinna czegokolwiek robić.

– Beau! Dimitrze! – doszedł ją pogodny głos Esme.

Nie zdziwiło jej, że to właśnie ona jako pierwsza wyszła im na spotkanie. Jak zwykle złociste tęczówki wampirzycy pociemniały, bynajmniej nie za sprawą głodu. Isabeau mogła się założyć, że to przede wszystkim troska, zwłaszcza że oczy kobiety przybrały nieco jaśniejszą barwę, gdy zwróciła się do nich. Uśmiechała się niepewnie, zachęcająco wyciągając ramiona ku Beau. Kapłanka miała ochotę wywrócić oczami, tym bardziej że wcale nie miała poczucia, by widziała całe towarzystwo aż tak dawno temu, ale powstrzymała się. Jeśli chodziło o Esme, mogła wybaczyć jej naprawdę wiele.

– To miłe, że nikt nie wita nas, jakbyśmy przyjechali na stypę – powiedziała, nie mogąc się powstrzymać. Uśmiechnęła się, odsłaniając wydłużone kły. – Zgaduję, że mój braciszek jest na miejscu?

– Joce na razie została u nas – wyjaśniła Esme. W gruncie rzeczy nie musiała dodawać niczego więcej.

Oczywiście. W takim wypadku na pewno mogła spodziewać się i Gabriela, i Renesmee. To wiele ułatwiało, zwłaszcza że nie miała ochoty zjeździć całego Seattle, by poinformować każdego z osobna, jak prezentowały się plany.

Pozwoliła, by Esme przywitała się z Dimitrem. Sama stanęła na boku, nerwowo podrygując, choć wcale nie była pewna dlaczego. Choć na zewnątrz panował przede wszystkim spokój, Isabeau z jakiegoś powodu poczuła się dziwnie zniecierpliwiona. Nie czuła napięcia, nikt na nikogo nie krzyczał, przynajmniej na razie, a jednak…

– Zostaniecie na noc? – doszedł ją ponownie głos Esme. Spojrzała na wampirzycę w roztargnieniu. – Beau?

– Hm…? – Potrząsnęła głową, próbując doprowadzić się do porządku. Spróbowała się uśmiechnąć, ale przyszło jej to z trudem. – Och, nie… Nie, za dużo was tutaj. Chyba chwilowo wolę hotel.

– Już się za czymś rozglądałem w drodze – wtrącił pospiesznie Dimitr. – Ale i tak dziękujemy za gościnę – dodał, nie pierwszy raz wprawiając Esme w konsternację swoim zachowaniem.

– Och, w porządku. Myślałam…

Cokolwiek wampirzyca miała do dodania, Isabeau już tego nie słyszała. Dziwne uczucie nasiliło się, chociaż nie potrafiła go opisać. Miała za to wrażenie, że nagle znalazła się pod kloszem, odcięta od wszelakich podsuwanych przez zmysły bodźców. Nie zauważyła nawet, że przystanęła w pół kroku, rozszerzonymi oczyma spoglądając w przestrzeń.

A potem świat gwałtownie przyspieszył, kiedy pierwsza od dawna wizja uderzyła w Isabeau z całą mocą.

– Nemezis?!

Wyczuła ruch za plecami. Dimitr zmaterializował się tuż obok, podtrzymując ją, kiedy zgięła się wpół, chwytając za brzuch. Aż zachłysnęła się powietrzem, czując rozrywający ból.

Na moment zabrakło jej tchu. W nozdrza uderzył ją zapach krwi, choć kiedy spuściła wzrok na swoje dłonie, nie dostrzegła ani kropelki.

Zachwiała się, bliska tego, żeby osunąć na kolana. Słyszała głos; ktoś raz po raz wypowiadał jej imię. Dookoła zrobiło się zamieszanie, ale nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby skupić spojrzenia na którejkolwiek z obecnych dookoła osób. To wszystko działo się jakby poza nią, w zupełnie innej rzeczywistości. W tej nowej, w której utknęła Isabeau, działo się coś złego – z tym, że w równym stopniu dotyczyło, jak i nie dotyczyło jej samej.

Śniła na jawie. Wciąż czuła krew, równie prawdziwą, co i paraliżujący ból. Ktoś ją trzymał, ale już nie była w stanie odróżnić bodźców podsuniętych przez wizję od tych, których doświadczała naprawdę.

– Weź ją do środka – polecił ktoś.

Uczepiła się tego głosu, choć nie należał do Dimitra. Wciąż oszołomiona, gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Ucisk w piersi zelżał, tak jak i paraliżujący ból. Co prawda Isabeau wciąż czuła się tak, jakby ktoś przebił ją na wylot i poprzestawiał wszystkie wnętrzności, ale kiedy pierwszy szok minął, wrażenie powoli zaczęło ustępować. Zanim zdążyła się obejrzeć, znów stała przed domem, drżąc na całym ciele i utrzymując się w pionie wyłącznie dzięki lodowatym objęciom męża.

Ostrzegawczo uniosła dłoń, kiedy Dimitr spróbował zastosować się do rady i wziąć ją na ręce. Poderwała głowę, spoglądając wampirowi prosto w oczy. Mogła tylko zgadywać, jak wyglądały jej własne, ale po wyrazie twarzy wampira zaczęła się domyślać.

– Twoje oczy… – wyrwało mu się.

– Już… dobrze… – wykrztusiła. Odetchnęła, powoli odzyskując nad sobą kontrolę. – W porządku, naprawdę. Dojdę sama – dodała, ale i tak bardziej stanowczo pochwycił ją w pasie.

– Uparta kobieta.

Nie skomentowała tego nawet słowem, ostatecznie godząc się na kompromis. Pozwoliła, by poprowadził ją do domu, starając się ignorować wszystkich wokół. Przecież dobrze wiedziała, że na nią patrzyli.

– Tak, tak… Ja też za wami tęskniłam – mruknęła z przekąsem, jakimś cudem będąc w stanie się uśmiechnąć. – Za poplątanymi wizjami tym bardziej – dodała, wraz z tymi słowami ciężko opadając na kanapę.

Z westchnieniem ukryła twarz w dłoniach. To by było na tyle, jeśli chodzi o łaskawość bogini i losu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa