24 stycznia 2022

Sto pięćdziesiąt dwa

Isabeau

Poczuła muśnięcie lodowatych palców na dłoniach. Uniosła głowę na tyle, by przez rozstawione palce spojrzeć Dimitrowi w twarz. Wydawał się poruszony, ale mogła się tego po nim spodziewać. W tamtej chwili błogosławiła fakt, że nie był w stanie poczuć tego samego, co ona. Wątpiła, by był zachwycony, gdyby przyszło mu odkryć, co znaczyło zostać przebitym na wylot przez jakąś bliżej nieokreśloną broń.

– Nie krwawisz – stwierdził z ulgą. Też nie miała nic przeciwko temu, że przynajmniej ten jeden raz nie płakała krwią. – Beau, co…?

– Za chwilę – obiecała, krótko spoglądając mu w oczy.

Skinął głową, uspokojony. Wciąż kucał przed nią, będąc niczym swoista tarcza między nią a tym, co działo się dookoła. Oczywiście, że musiałam mieć wielkie wejście, pomyślała z przekąsem, przez moment mając ochotę wywrócić oczami. Nie żeby nie lubiła zwracać na siebie uwagi. Zawsze sądziła, że przemyślane spóźnienie dodawało kobiecie uroku, ale to… Cóż, nie miała pewności, czy wtoczenie się do salonu już i tak podenerwowanych wampirów, zaliczało do ściągających właściwą uwagę działań.

– Przyniosłam ci wilgotny ręcznik. Wiem, że czasami tego potrzebowałaś – usłyszała nieco niepewny, kobiecy głos.

Ponad ramieniem Dimitra dostrzegła Bellę. Wampirzyca w istocie ściskała w dłoniach wciąż mokry ręcznik, nerwowo tuląc go do piersi. Złociste spojrzenie utkwiła w Isabeau, zupełnie jakby podejrzewała, że ta za moment zrobi coś co najmniej dziwnego. A może po prostu martwiła się, że poza ugryzioną przez wilkołaka Joce, będą mieli dodatkowy problem.

Beau westchnęła. Siląc się na blady uśmiech, wyciągnęła rękę.

– Dzięki.

Nie płakała krwią, ale ciepła woda i tak przyniosła jej swego rodzaju ukojenie. Isabeau obmyła twarz, próbując doprowadzić się do porządku. W głowie wciąż miała mętlik, ale zdołała zapanować nad sobą na tyle, by w końcu się rozluźnić. Wciąż nie była pewna, czego tak naprawdę doświadczyła, nie wspominając o wskazaniu osoby, której mogłoby grozić faktycznie niebezpieczeństwo. Znów przymknęła oczy, próbując sobie przypomnieć szczegóły – pozornie nic nieznaczące, zwłaszcza że wizja sprowadzała się przede wszystkim do współodczuwania oraz urywków – ale mimo wszystko…

– Nawet gdybym miał wątpliwości, czy już jesteście, ciebie nie da się przeoczyć, sis.

Uśmiechnęła się pod nosem. Natychmiast poderwała się na równe nogi, wcześniej stanowczym gestem odsuwając dłonie Dimitra. Udało jej się wyprostować, co przyjęła z ulgą.

– Zawsze lubiłam efektowne wejścia – przypomniała, porozumiewawczo mrugając do Gabriela.

Wyglądał blado, ale to jej nie zaskoczyło. Fakt, że już od progu obdarował ją badawczym spojrzeniem, tym bardziej. Nie było mu do śmiechu, ale to też uznała za w pełni naturalne. Gdyby blisko dobę spędziła unikając snu i zadręczając tym, co mogło spotkać jedno z jej dzieci, pewnie wyglądałaby równie marnie.

Ona też mu nie pomagała. Co prawda robiła wszystko, byleby ograniczyć więź, ale w sytuacjach takich jak ta, odcięcie się od rodzeństwa bywało problematyczne. Jeden rzut oka na brata wystarczył, by Isabeau nabrała pewności, że wraz z nią doświadczył dużo więcej, niż mógłby sobie tego życzyć.

– Już wszystko dobrze? – upewnił się. Krótko skinęła głową. – Tyle dobre… Cześć, księżniczko – dodał, bo w tym samym momencie u jego boku pojawiła się Alessia.

Beau wykorzystała okazję, by w końcu rozejrzeć się po salonie. Westchnęła, kiedy utwierdziła się w przekonaniu, że utkwiono w niej zdecydowanie zbyt wiele par oczu. Co prawda nigdzie nie dostrzegła Edwarda (dzięki bogini) oraz jego blondwłosej siostry z partnerem, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wystarczyło, że i tak poruszyła całą resztę, przy okazji nabierając pewności co do tego, że jak najbardziej wolała zatrzymać się w pokoju hotelowym. Z całą sympatią do rodziny Renesmee, oczywiście.

Sama zainteresowana pojawiła się wkrótce po tym, zbiegając z prowadzących na piętro schodów. Nessie też wyglądała marnie, ale wyraźnie rozpogodziła się na widok Ali i Ariela. Isabeau jedynie skinęła jej głową, po czym z lekkością opadła na kanapę, krzyżując nogi w łydkach. W ciszy czekała, aż towarzystwo w końcu skończy zachowywać się tak, jakby spędzili osobno całe wieki, nie tygodnie.

– Podejrzewam, że nic nie zmieniło się od mojego telefonu – rzuciła jakby od niechcenia – ale i tak zapytam… Jaki mamy plan?

Nie spodziewała się cudów. Gdyby któreś z nich dorwało Charona, wiedziałaby o tym. W zasadzie wolała, by nie próbowali tego robić.

– Chyba żaden – przyznał niechętnie Jasper. – Nie wyczuliśmy nikogo niebezpiecznego, więc chociaż tyle dobrego. Dla pewności sprawdzamy okolicę – wyjaśnił, a Beau w końcu zaczęła podejrzewać, gdzie podziała się nieobecna część rodziny.

– Wątpię, by Charon wpadł tutaj sprawdzić, jak miewa się Jocelyne – mruknęła, zanim zdążyła ugryźć się w język.

– Lepiej dla niego, żeby tego nie robił – obruszył się Gabriel.

Rzuciła mu pełne rezerwy spojrzenie. Potrząsnęła głową, na wszystkie sposoby próbując nie tylko sprawiać wrażenie spokojnej, ale również tak zabrzmieć.

– Lepiej dla nas, żeby tak nie robił – poprawiła, patrząc bratu w oczy. – Nie wiem, co z nim nie tak, ale gdyby się tu pojawił…

– Jego naprawdę nie da się zabić? – zapytała cicho Esme.

Isabeau zacisnęła dłonie w pięści. Powstrzymała instynktowne pragnienie, by dotknąć szyi. Aż za dobrze pamiętała walkę i moment, w którym uświadomiła sobie, jak źle miały się sprawy, gdy na jej gardle nagle zacisnął się posrebrzany łańcuch. Równie dobrze zapamiętała to, co działo się później, kiedy Alessia…

– Jakoś dać musi. Jak tylko ustalimy w jakiś sposób – wtrącił Dimitr, najwyraźniej nie zamierzając czekać na mniej przemyślaną odpowiedź z jej strony.

Uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości sposób. Miała ochotę ująć to inaczej, choćby stwierdzając, że opanują sytuację, kiedy facet w końcu sobie przypomni, że powinien zdechnąć, ale… tak też mogło być.

– Mniej więcej.

Po minach zebranych poznała, że taka odpowiedź ani trochę żadnego z nich nie satysfakcjonowała. Nie żeby ją to dziwiło. Wątpiła, by w tej sytuacji cokolwiek zabrzmiało dobrze.

Powiodła wzrokiem dookoła. Jasper już niczego więcej nie powiedział, wydając się analizować informacje. Jakby od niechcenia tulił do siebie Alice, raz po raz kreśląc dłonie na ramieniu wampirzycy. Dziewczyna już nie sprawiała wrażenia aż tak energicznej jak wcześniej, ale przynajmniej milczała, darując sobie radosne trajkotanie. Przynajmniej chwilowo psychika Beau była za to wdzięczna.

Esme i Isabella wycofały się, wydając się wypatrywać czegoś za oknem. Albo kogoś. Co prawda kilka razy przyłapała je na rzucaniu w jej stronę zatroskanych spojrzeń, ale to akurat mogła znieść. Atmosfera i tak wydawała się o wiele swobodniejsza, niż początkowo się wydawało.

– Okej, jak się ma Joce? – zapytała, przenosząc wzrok na Gabriela. – Swoją drogą, jestem pod wrażeniem. Spodziewałam się grobowej atmosfery, więc…

– Jest na górze – wyjaśniła pospiesznie Renesmee. – I całkiem nieźle się trzyma. Wciąż nie ma żadnych objawów – dodała, a jej lśniące oczy jak na zawołanie spoczęły na Arielu. – To coś znaczy?

Chłopak uniósł brwi. Wyraźnie się zmieszał, kiedy zainteresowanie zebranych skupiło się na nim.

– Nie wiem – przyznał, prostując się niczym struna. Przez jego twarz przemknął cień. – Czuję ją na górze, ale nic poza tym. Chociaż zaraz pełnia, więc… – Zawahał się. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. – Dziwne.

– Co jest dziwne? – zapytała natychmiast Alessia.

Podeszła bliżej, chwytając chłopaka za ręce. Pozwolił jej na to, momentalnie przenosząc wzrok na jej twarz.

– Dobre pytanie. Wiesz, nauczyłem się tego i owego w Lille, zwłaszcza kiedy Vick… Cóż. – Wzruszył ramionami. – Oczywiście wtedy nie chodziło o przemieniające się pół-wampiry. Byłaś jedyna.

– Do rzeczy – ponagliła go Ali. – Coś jest nie tak z Joce? Znaczy…

– Ona na pewno została ugryziona?

W salonie jak na zawołanie zapanowała wymowna cisza. Ariel wyraźnie się zmieszał, czując na sobie zdezorientowane spojrzenia zebranych. Poruszył się niespokojnie, całą uwagę wciąż poświęcając Alessi. Beau niemal czuła jego zdenerwowanie, choć wyraźnie starał się nad nim zapanować.

– Nie była wtedy sama. Claire i Ryan przy tym byli, no i rana… – wyjaśniła natychmiast Nessie. – Chociaż dziadek mówił, że wyglądała dziwnie, kiedy się nią zajmował. W pozytywnym sensie, ale… – Dziewczyna nerwowym gestem odgarnęła włosy na bok. – Mam na myśli to, że nie oberwała aż tak bardzo. Prawie nie krwawiła, kiedy przyniósł ją tutaj Razjel i…

– Razjel – wtrąciła Isabeau, bez wahania wchodząc dziewczynie w słowo. – Do tego wszystkiego mamy demona.

Już kiedy pierwszy raz słuchała relacji na temat tego, co się działo, miała wątpliwości. Jasne, interwencja demonów już dawno przestała ją dziwić, nawet jeśli osobiście wciąż uważała, że Elena postradała zmysły. Z drugiej strony, sama też miała już okazję współpracować z Rafaelem i jego siostrą. W dość naciąganej wersji i bez większego zaufania do drugiej strony, ale jednak.

Tak czy inaczej, to wszystko brzmiało dziwnie. W ostatnim czasie wszystko takie było, łącznie z wydarzeniami z hotelu. Pomyślała, że powinna skorzystać z okazji i jednak przycisnąć Aldero, by wypytać go o szczegóły. Pod warunkiem że ten w najbliższym czasie zamierzał pojawić się w domu, skoro ewakuował się jeszcze przed pojawieniem się wizji. Nie żeby Beau w ogóle mu się dziwiła, zważywszy na panujące w powietrzu napięcie.

– Okej, podsumujmy to sobie raz jeszcze. Młoda trzyma się nieźle, tak? – podjęła, próbując skupić się na priorytetach. Poderwała się na równe nogi, zaczynając niespokojnie krążyć, by łatwiej się skupić. – Cokolwiek się za tym kryje. Charon zaatakował ją, Claire i Ryana… Po czym znikąd pojawił się demon wybawca.

– To nie brzmi dobrze, kiedy ujmujesz to w ten sposób – przyznał ze swojego miejsca Gabriel. – I nie wyjaśnia, co robimy.

– Nie miało. Wiem tyle, co i wy – przypomniała usłużnie. – Ale za to rozmawiałam z Lucy i może stan Joce potwierdza jej teorię. Zawsze była bardziej ludzka, więc może to nasze rozwiązanie. Pewnie wam się to nie spodoba, ale…

– Mamy pomóc Joce przejść przez przemianę? – zapytała wprost Renesmee.

Jej głos zabrzmiał dziwnie, o wiele bardziej drżący niż zazwyczaj. Isabeau westchnęła, ale nie zaprotestowała, dochodząc do wniosku, że nie ma co omijać niewygodnego tematu. Zresztą co innego miała im powiedzieć? Mieli kilka dni. Znalezienie Charona i sposobu na pozbawienie go życia w sytuacji, gdy nie potrafili sobie z nim poradzić od całych miesięcy, zdecydowanie nie wchodziło w grę.

– I tutaj przyda nam się Ariel. Też postaram się zrobić tyle, ile będzie w stanie. Wszystko rozegra się podczas pełni, więc…

Urwała, ale to nie miało znaczenia. Wymowna cisza, która zapadła po jej wyjaśnieniach, okazała się wystarczająco wymowną odpowiedzią. W gruncie wszystko, co pozwalało im ustalić chociaż cząstkowy plan – i to taki, który nie uwzględniał najgorszego scenariusza – wydawało się lepsze od milczenia. Isabeau miała wrażenie, że podświadomie wszyscy podejrzewali dokąd to zmierza, zwłaszcza że już raz przez to przechodzili. Zwłaszcza jej brat i Renesmee musieli zdawać sobie sprawę z konsekwencji.

Dla pewności zmierzyła Gabriela wzrokiem, podświadomie wyczekując wybuchu. Bijący od niego nienaturalny spokój był czymś, wobec czego nie potrafiła pozostać obojętna, a jednak…

– Co z twoją wizją?

Ze świstem wypuściła powietrze. Tego też mogła się spodziewać, a jednak ledwo powstrzymała grymas, słysząc to pytanie. Gdyby przynajmniej wiedziała!

– Nie mam pojęcia – przyznała zgodnie z prawdą, krzyżując ramiona na piersi.

– Nie zapamiętałaś jej? – zaniepokoił się. Coś w jego spojrzeniu momentalnie złagodniało. – Beau, co…?

Potrząsnęła głową. Wysiliła się na blady uśmiech, choć szczerze wątpiła, by ten jakkolwiek go uspokoił.

– To nie do końca tak. Właściwie sama nie wiem, co to było. Bardziej czułam niż faktycznie coś widziałam – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa. – Nie powiem ci nawet, czego powinniśmy się spodziewać. Po prostu wiedziałam, że wszystko mnie boli, więc może to coś związanego z Joce, ale… – Urwała. Z wolna przeniosła dłoń na brzuch. – To bardzo źle zabrzmi, ale mam wrażenie, że to coś innego, niekoniecznie związanego z przemianą. W zasadzie… Hm, czułam się, jakby ktoś właśnie dźgnął mnie czymś ostrym. Dosłownie. I wcale nie mam w tym momencie na myśli kołka.

Po jej słowach zabrzmiała wymowna, pełna napięcia cisza. Isabeau przestała krążyć, przystając na środku pokoju i próbując zrobić wszystko, byleby zachować się w jak najbardziej naturalny sposób. Och, w końcu nie pierwszy raz miała im do zakomunikowania co najmniej niepokojące rzeczy. W gruncie rzeczy jej wizje sprowadzały się tylko i wyłącznie do tego.

Zwiesiła ramiona. Próbując zachować neutralny wyraz twarzy, spojrzała wprost na Dimitra.

– Mam ochotę się przejść. Pomyślmy o noclegu, zanim faktycznie zastanie nas tutaj świt – zaproponowała, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Jeśli coś będzie się działo, mam przy sobie telefon. Zobaczyłabym się z Joce, ale podejrzewam, że śpi, więc…

– Siedzi z Ryanem – sprostował Gabriel.

Isabeau spojrzała na niego z zaciekawieniem. Coś w jego tonie dało jej do myślenia.

– Ten Ryan… – Uśmiechnęła się słodko. Jakby od niechcenia przesunęła koniuszkiem języka po dolnej wardze. – Nic nie sugeruję, ale nie zapewniłeś mnie dopiero co, że nie zamierzasz stawiać Joce na ślubnym kobiercu…?

Gdyby wzrok zabijał, to nie wizja byłaby jej największym problem. Nieśmiertelny pierwotny wilkołak tym bardziej.

– Isabeau – oznajmił cicho Gabriel i zabrzmiało to niemal uprzejmie. Zaskoczył ją, w pełni ludzkim krokiem pokonując dzielącą ich odległość. Obie dłonie ułożył na jej ramionach, zdecydowanym ruchem przysuwając siostrę do siebie na tyle, by móc szeptem dodać: – Masz pięć sekund, by porzucić ten temat i się ewakuować, zanim sam ci w tym pomogę – zapowiedział cicho.

 Skwitowała jego słowa śmiechem. To też wydawało się lepsze niż trwanie w napięciu, choć aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że Gabriel był daleki od dobrego nastroju. Nie żeby w ogóle ją to dziwiło, jednak nawet ta świadomość nie powstrzymała wampirzycy od kilku złośliwych uwag.

Wyślizgnęła się z objęć brata, nie przestając się uśmiechać. Wszystko będzie w porządku, zapewniła, muskając jego umysł. Spojrzał na nią z rezerwą, ale przynajmniej nie zaprotestował – i to również wtedy, gdy zdecydowała dostosować się do jego ostatnich słów.

– Na pewno nie chcecie zatrzymać się u nas? – zapytał, ale Isabeau jedynie potrząsnęła głową.

– Nie chcesz mnie i Rufusa pod jednym dachem.

To była wymówka i Gabriel najpewniej doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Kwestia tego, czy którekolwiek z nich potrafiło porozumieć się z wampirem, pozostawała drugorzędna. Prawda była taka, że to Beau potrzebowała chwili wytchnienia i spokojnego miejsca, by podjąć jakąkolwiek decyzję. Och, zresztą skoro wizje wróciły, tym bardziej wolała znaleźć miejsce, gdzie mogłaby przeżywać je w samotności.

Powiodła wzrokiem po salonie, chcąc upewnić się, że nikt nie miał czegoś do dodania w temacie. Kiedy nabrała pewności, że przynajmniej tego wieczoru nie ustalą niczego więcej, wyczekująco spojrzała na Dimitra.

– Jeśli coś będzie się działo, wiecie, gdzie mnie szukać. Ali, słońce… – Z uśmiechem spojrzała na bratanicę. – Wyciągnij od Ariela coś więcej na temat tej jego dziwności.

– Wiesz, że stoję obok i możesz po prostu mnie zapytać? – wtrącił sam zainteresowany, posyłając jej zmęczony uśmiech.

Isabeau wywróciła oczami.

– Tak czy siak, do pełni i tak niczego nie zdziałamy. Jeśli coś się zmieni, dam wam znać. Jutro wpadnę do Jocelyne… Może będę coś dla niej miała. – Wzruszyła ramionami. – Dajcie mi wcześniej znać, jeśli zamierzacie wracać do domu. Skoro mała czuje się na tyle dobrze, by docenić towarzystwo faceta… – Zamilkła, podchwyciwszy spojrzenie brata. – Och, nie patrz tak na mnie Gabrielu. Już wychodzimy!

Miała poczucie, że tak naprawdę nie ustalili niczego, ale na dobry początek musiało wystarczyć. Prawda była taka, że w tamtej chwili zależało jej zwłaszcza na uniknięciu bardziej szczegółowych pytań o wizję, zwłaszcza że ani trochę nie rozumiała, przed czym ta próbowała ją ostrzegać. O tym, kogo dotyczyła, nie wspominając.

Słodka bogini, odwykła od tego. W zasadzie Isabeau wciąż nie miała pewności, jak traktować swoje widzenia. W tamtej chwili pożałowała, że podczas uroczystości, które odprawiła u boku Selene, nie chwyciła bogini za ramiona, by porządnie nią potrząsnąć i zażądać instrukcji. Jakaś musiała być, choć najwyraźniej zaginęła dawno temu.

Dobry nastrój znikł, kiedy wraz z Dimitrem znalazła się na zewnątrz. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, mimowolnie rozluźniając się za sprawą dotyku Dimitra. Czuła, że spoglądał na nią w znajomy już, zatroskany sposób, ale – całe szczęście – powstrzymał się od jakichkolwiek uwag.

– Dobra… To gdzie te twoje propozycje noclegu? – zapytała, ujmując go za rękę.

Miał jej odpowiedzieć, ale wtedy oboje zorientowali się, że nie do końca udało im się pozbyć niechcianego towarzystwa. Isabeau jakby od niechcenia podniosła głowę, by spojrzeć na czarnego mercedesa. Spojrzała na Carlisle’a, w ramach powitania obdarowując go jednym z piękniejszych uśmiechów.

– Zgaduję, że właśnie skończyłeś zbawiać świat – oceniła, szybko orientując się, że raczej nie towarzyszył małej grupce, o której wiedziała, że patrolowali teren.

– Ciebie też dobrze widzieć, Beau – odparł ze spokojem doktor, podchodząc bliżej. – Was oboje – dodał i zabrzmiało to szczerze. – Dawno przyjechaliście? Próbowałem wyrwać się wcześniej, ale…

– Wystarczająco, by już wychodzić. Nic się nie zmieniło, tak swoją drogą – wyjaśniła, bezceremonialnie wchodząc wampirowi w słowo. – Nie chciałam niepokoić Joce o tej porze, ale z tego, co słyszałam, to trzyma się nieźle. Ariel i Alessia zostają, więc pewnie chętnie ci powiedzą, na czym stoimy.

Carlisle uniósł brwi. Wyczuła, że go zmartwiła.

– Ali jednak przyjechała?

– Kiedy ostatnio próbowałeś przekonać księżniczkę, że to zły pomysł? Zresztą tutaj i tak nie jest zagrożona bardziej niż w Mieście Nocy – stwierdziła z przekonaniem. – Mam wrażenie, że nic złego nie stanie się aż do pełni. Zresztą jestem w stanie uwierzyć, że Charon nie polował na Alessię.

Zawahała się, ledwo wypowiedziała te słowa. W gruncie rzeczy wszystko sprowadzało się właśnie do określenia właściwego celu. Gdyby raz jeszcze na spokojnie przeanalizowała to, czego się dowiedziała…

– Tylko na Claudię – usłyszała i to wystarczyło by wytrącić ją z równowagi. Natychmiast wyprostowała się niczym struna, patrząc na Cullena tak, jakby widziała go po raz pierwszy. – Tak przynajmniej sądzę po ostatnim razie.

– Na Claudię? – powtórzył Dimitr, dosłownie wyjmując jej to pytanie z ust.

Wyczuła, że zesztywniał. Sposób, w jaki ścisnął ją za rękę, mówił sam za siebie.

– Sądziłem, że wiecie. – Carlisle rzucił im bliżej nieokreślone spojrzenie. – Przynajmniej to Ali powiedziała Rufusowi, kiedy wypytywał ją po tym… Cóż, co się stało. Powiedziała, że chciał wiedzieć, gdzie jest Claudia, ale nie potrafiła mu odpowiedzieć. Później pojawił się we Florencji, więc nawet nie miałem kiedy go o to zapytać, ale…

– Niech szlag trafi Rufusa i jego działanie na własną rękę – wymamrotała, potrząsając z niedowierzaniem głową. Że też umknęło jej coś takiego!

Świetnie. W tamtej chwili nie była pewna, który z tych planujących za plecami wszystkich kretynów bardziej doprowadzał ją do szału – jej własny brat czy może szwagier. Tyle wystarczyło, by zaczęła błogosławić fakt, że jednak odrzuciła propozycję Gabriela. Chyba nie do końca byłby zadowolony, gdyby na dobry początek przybiła Rufusa do ściany i zażądała wyjaśnień, chociaż…

– Beau, na litość bogini – usłyszała głos Dimitra. Wzdrygnęła się, pospiesznie próbując doprowadzić się do porządku. – Wszystko dobrze?

– Potrzebuję dobrego wina i świętego spokoju – wymamrotała, choć szczerze wątpiła, by to było satysfakcjonującą odpowiedzią na pytanie wampira.

Czuła, że obaj dziwnie na nią patrzą – i Dimitr, i Carlisle. Zignorowała to, jak gdyby nigdy nic chwytając męża za rękę i ciągnąć za sobą. W zasadzie długi spacer do miasta też brzmiał jak sensowny plan.

Usłyszała, że Dimitr westchnął. Wystarczyła chwila, by zrównał z nią krok.

– Zobaczymy się jutro – rzucił jeszcze na odchodne, do wyraźnie zdezorientowanego Carlisle’a. – Jak już doprowadzę ją do porządku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa