Poczuła muśnięcie lodowatych
palców na dłoniach. Uniosła głowę na tyle, by przez rozstawione
palce spojrzeć Dimitrowi w twarz. Wydawał się poruszony, ale mogła się
tego po nim spodziewać. W tamtej chwili błogosławiła fakt, że nie był
w stanie poczuć tego samego, co ona. Wątpiła, by był zachwycony, gdyby
przyszło mu odkryć, co znaczyło zostać przebitym na wylot przez jakąś bliżej
nieokreśloną broń.
– Nie krwawisz
– stwierdził z ulgą. Też nie miała nic przeciwko temu, że przynajmniej
ten jeden raz nie płakała krwią. – Beau, co…?
– Za chwilę
– obiecała, krótko spoglądając mu w oczy.
Skinął głową,
uspokojony. Wciąż kucał przed nią, będąc niczym swoista tarcza między nią a tym,
co działo się dookoła. Oczywiście, że musiałam mieć wielkie wejście,
pomyślała z przekąsem, przez moment mając ochotę wywrócić oczami. Nie żeby
nie lubiła zwracać na siebie uwagi. Zawsze sądziła, że przemyślane
spóźnienie dodawało kobiecie uroku, ale to… Cóż, nie miała pewności,
czy wtoczenie się do salonu już i tak podenerwowanych
wampirów, zaliczało do ściągających właściwą uwagę działań.
– Przyniosłam
ci wilgotny ręcznik. Wiem, że czasami tego potrzebowałaś – usłyszała nieco
niepewny, kobiecy głos.
Ponad
ramieniem Dimitra dostrzegła Bellę. Wampirzyca w istocie ściskała w dłoniach
wciąż mokry ręcznik, nerwowo tuląc go do piersi. Złociste spojrzenie
utkwiła w Isabeau, zupełnie jakby podejrzewała, że ta za moment
zrobi coś co najmniej dziwnego. A może po prostu martwiła się, że
poza ugryzioną przez wilkołaka Joce, będą mieli dodatkowy problem.
Beau
westchnęła. Siląc się na blady uśmiech, wyciągnęła rękę.
– Dzięki.
Nie płakała
krwią, ale ciepła woda i tak przyniosła jej swego rodzaju
ukojenie. Isabeau obmyła twarz, próbując doprowadzić się do porządku.
W głowie wciąż miała mętlik, ale zdołała zapanować nad sobą na tyle,
by w końcu się rozluźnić. Wciąż nie była pewna, czego tak naprawdę
doświadczyła, nie wspominając o wskazaniu osoby, której mogłoby
grozić faktycznie niebezpieczeństwo. Znów przymknęła oczy, próbując sobie
przypomnieć szczegóły – pozornie nic nieznaczące, zwłaszcza że wizja sprowadzała się
przede wszystkim do współodczuwania oraz urywków – ale mimo
wszystko…
– Nawet
gdybym miał wątpliwości, czy już jesteście, ciebie nie da się przeoczyć,
sis.
Uśmiechnęła się
pod nosem. Natychmiast poderwała się na równe nogi, wcześniej
stanowczym gestem odsuwając dłonie Dimitra. Udało jej się wyprostować, co
przyjęła z ulgą.
– Zawsze
lubiłam efektowne wejścia – przypomniała, porozumiewawczo mrugając do Gabriela.
Wyglądał
blado, ale to jej nie zaskoczyło. Fakt, że już od progu
obdarował ją badawczym spojrzeniem, tym bardziej. Nie było mu do śmiechu,
ale to też uznała za w pełni naturalne. Gdyby blisko dobę spędziła
unikając snu i zadręczając tym, co mogło spotkać jedno z jej dzieci,
pewnie wyglądałaby równie marnie.
Ona też mu
nie pomagała. Co prawda robiła wszystko, byleby ograniczyć więź, ale w sytuacjach
takich jak ta, odcięcie się od rodzeństwa bywało problematyczne.
Jeden rzut oka na brata wystarczył, by Isabeau nabrała pewności, że
wraz z nią doświadczył dużo więcej, niż mógłby sobie tego życzyć.
– Już
wszystko dobrze? – upewnił się. Krótko skinęła głową. – Tyle dobre… Cześć,
księżniczko – dodał, bo w tym samym momencie u jego boku pojawiła się
Alessia.
Beau
wykorzystała okazję, by w końcu rozejrzeć się po salonie.
Westchnęła, kiedy utwierdziła się w przekonaniu, że utkwiono w niej
zdecydowanie zbyt wiele par oczu. Co prawda nigdzie nie dostrzegła Edwarda
(dzięki bogini) oraz jego blondwłosej siostry z partnerem, ale wcale
nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wystarczyło, że i tak poruszyła
całą resztę, przy okazji nabierając pewności co do tego, że jak
najbardziej wolała zatrzymać się w pokoju hotelowym. Z całą sympatią
do rodziny Renesmee, oczywiście.
Sama
zainteresowana pojawiła się wkrótce po tym, zbiegając z prowadzących
na piętro schodów. Nessie też wyglądała marnie, ale wyraźnie
rozpogodziła się na widok Ali i Ariela. Isabeau jedynie skinęła
jej głową, po czym z lekkością opadła na kanapę, krzyżując
nogi w łydkach. W ciszy czekała, aż towarzystwo w końcu skończy
zachowywać się tak, jakby spędzili osobno całe wieki, nie tygodnie.
–
Podejrzewam, że nic nie zmieniło się od mojego telefonu –
rzuciła jakby od niechcenia – ale i tak zapytam… Jaki mamy plan?
Nie
spodziewała się cudów. Gdyby któreś z nich dorwało Charona, wiedziałaby
o tym. W zasadzie wolała, by nie próbowali tego robić.
– Chyba
żaden – przyznał niechętnie Jasper. – Nie wyczuliśmy nikogo
niebezpiecznego, więc chociaż tyle dobrego. Dla pewności sprawdzamy
okolicę – wyjaśnił, a Beau w końcu zaczęła podejrzewać, gdzie
podziała się nieobecna część rodziny.
– Wątpię,
by Charon wpadł tutaj sprawdzić, jak miewa się Jocelyne – mruknęła,
zanim zdążyła ugryźć się w język.
– Lepiej dla
niego, żeby tego nie robił – obruszył się Gabriel.
Rzuciła mu
pełne rezerwy spojrzenie. Potrząsnęła głową, na wszystkie sposoby próbując
nie tylko sprawiać wrażenie spokojnej, ale również tak zabrzmieć.
– Lepiej
dla nas, żeby tak nie robił – poprawiła, patrząc bratu w oczy. –
Nie wiem, co z nim nie tak, ale gdyby się tu pojawił…
– Jego naprawdę
nie da się zabić? – zapytała cicho Esme.
Isabeau
zacisnęła dłonie w pięści. Powstrzymała instynktowne pragnienie, by dotknąć
szyi. Aż za dobrze pamiętała walkę i moment, w którym
uświadomiła sobie, jak źle miały się sprawy, gdy na jej gardle nagle
zacisnął się posrebrzany łańcuch. Równie dobrze zapamiętała to, co działo się
później, kiedy Alessia…
– Jakoś dać
musi. Jak tylko ustalimy w jakiś sposób – wtrącił Dimitr,
najwyraźniej nie zamierzając czekać na mniej przemyślaną odpowiedź z
jej strony.
Uśmiechnęła się
w pozbawiony wesołości sposób. Miała ochotę ująć to inaczej, choćby stwierdzając,
że opanują sytuację, kiedy facet w końcu sobie przypomni, że powinien
zdechnąć, ale… tak też mogło być.
– Mniej więcej.
Po minach
zebranych poznała, że taka odpowiedź ani trochę żadnego z nich nie satysfakcjonowała.
Nie żeby ją to dziwiło. Wątpiła, by w tej sytuacji
cokolwiek zabrzmiało dobrze.
Powiodła
wzrokiem dookoła. Jasper już niczego więcej nie powiedział, wydając się
analizować informacje. Jakby od niechcenia tulił do siebie Alice, raz
po raz kreśląc dłonie na ramieniu wampirzycy. Dziewczyna już nie sprawiała
wrażenia aż tak energicznej jak wcześniej, ale przynajmniej milczała,
darując sobie radosne trajkotanie. Przynajmniej chwilowo psychika Beau była za
to wdzięczna.
Esme i Isabella
wycofały się, wydając się wypatrywać czegoś za oknem. Albo kogoś.
Co prawda kilka razy przyłapała je na rzucaniu w jej stronę zatroskanych
spojrzeń, ale to akurat mogła znieść. Atmosfera i tak wydawała się
o wiele swobodniejsza, niż początkowo się wydawało.
– Okej, jak się
ma Joce? – zapytała, przenosząc wzrok na Gabriela. – Swoją drogą, jestem
pod wrażeniem. Spodziewałam się grobowej atmosfery, więc…
– Jest na górze
– wyjaśniła pospiesznie Renesmee. – I całkiem nieźle się trzyma. Wciąż
nie ma żadnych objawów – dodała, a jej lśniące oczy jak na zawołanie
spoczęły na Arielu. – To coś znaczy?
Chłopak
uniósł brwi. Wyraźnie się zmieszał, kiedy zainteresowanie zebranych skupiło się
na nim.
– Nie wiem
– przyznał, prostując się niczym struna. Przez jego twarz przemknął
cień. – Czuję ją na górze, ale nic poza tym. Chociaż zaraz pełnia,
więc… – Zawahał się. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. – Dziwne.
– Co jest
dziwne? – zapytała natychmiast Alessia.
Podeszła
bliżej, chwytając chłopaka za ręce. Pozwolił jej na to, momentalnie
przenosząc wzrok na jej twarz.
– Dobre
pytanie. Wiesz, nauczyłem się tego i owego w Lille, zwłaszcza
kiedy Vick… Cóż. – Wzruszył ramionami. – Oczywiście wtedy nie chodziło o przemieniające się
pół-wampiry. Byłaś jedyna.
– Do rzeczy
– ponagliła go Ali. – Coś jest nie tak z Joce? Znaczy…
– Ona na pewno
została ugryziona?
W salonie
jak na zawołanie zapanowała wymowna cisza. Ariel wyraźnie się zmieszał,
czując na sobie zdezorientowane spojrzenia zebranych. Poruszył się niespokojnie,
całą uwagę wciąż poświęcając Alessi. Beau niemal czuła jego zdenerwowanie,
choć wyraźnie starał się nad nim zapanować.
– Nie była
wtedy sama. Claire i Ryan przy tym byli, no i rana… – wyjaśniła natychmiast
Nessie. – Chociaż dziadek mówił, że wyglądała dziwnie, kiedy się nią
zajmował. W pozytywnym sensie, ale… – Dziewczyna nerwowym gestem odgarnęła
włosy na bok. – Mam na myśli to, że nie oberwała aż tak bardzo.
Prawie nie krwawiła, kiedy przyniósł ją tutaj Razjel i…
– Razjel – wtrąciła
Isabeau, bez wahania wchodząc dziewczynie w słowo. – Do tego
wszystkiego mamy demona.
Już kiedy pierwszy
raz słuchała relacji na temat tego, co się działo, miała wątpliwości.
Jasne, interwencja demonów już dawno przestała ją dziwić, nawet jeśli osobiście
wciąż uważała, że Elena postradała zmysły. Z drugiej strony, sama też
miała już okazję współpracować z Rafaelem i jego siostrą. W dość
naciąganej wersji i bez większego zaufania do drugiej strony,
ale jednak.
Tak czy inaczej,
to wszystko brzmiało dziwnie. W ostatnim czasie wszystko takie było,
łącznie z wydarzeniami z hotelu. Pomyślała, że powinna skorzystać z okazji
i jednak przycisnąć Aldero, by wypytać go o szczegóły. Pod warunkiem
że ten w najbliższym czasie zamierzał pojawić się w domu,
skoro ewakuował się jeszcze przed pojawieniem się wizji. Nie żeby
Beau w ogóle mu się dziwiła, zważywszy na panujące w powietrzu
napięcie.
– Okej,
podsumujmy to sobie raz jeszcze. Młoda trzyma się nieźle, tak? –
podjęła, próbując skupić się na priorytetach. Poderwała się na równe
nogi, zaczynając niespokojnie krążyć, by łatwiej się skupić. –
Cokolwiek się za tym kryje. Charon zaatakował ją, Claire i Ryana…
Po czym znikąd pojawił się demon wybawca.
– To nie brzmi
dobrze, kiedy ujmujesz to w ten sposób – przyznał ze swojego miejsca
Gabriel. – I nie wyjaśnia, co robimy.
– Nie miało.
Wiem tyle, co i wy – przypomniała usłużnie. – Ale za to rozmawiałam
z Lucy i może stan Joce potwierdza jej teorię. Zawsze była
bardziej ludzka, więc może to nasze rozwiązanie. Pewnie wam się
to nie spodoba, ale…
– Mamy
pomóc Joce przejść przez przemianę? – zapytała wprost Renesmee.
Jej głos
zabrzmiał dziwnie, o wiele bardziej drżący niż zazwyczaj. Isabeau
westchnęła, ale nie zaprotestowała, dochodząc do wniosku, że nie ma
co omijać niewygodnego tematu. Zresztą co innego miała im powiedzieć? Mieli
kilka dni. Znalezienie Charona i sposobu na pozbawienie go życia w sytuacji,
gdy nie potrafili sobie z nim poradzić od całych miesięcy,
zdecydowanie nie wchodziło w grę.
– I tutaj
przyda nam się Ariel. Też postaram się zrobić tyle, ile będzie w stanie.
Wszystko rozegra się podczas pełni, więc…
Urwała, ale
to nie miało znaczenia. Wymowna cisza, która zapadła po jej wyjaśnieniach,
okazała się wystarczająco wymowną odpowiedzią. W gruncie wszystko, co
pozwalało im ustalić chociaż cząstkowy plan – i to taki, który nie uwzględniał
najgorszego scenariusza – wydawało się lepsze od milczenia. Isabeau
miała wrażenie, że podświadomie wszyscy podejrzewali dokąd to zmierza,
zwłaszcza że już raz przez to przechodzili. Zwłaszcza jej brat i Renesmee
musieli zdawać sobie sprawę z konsekwencji.
Dla
pewności zmierzyła Gabriela wzrokiem, podświadomie wyczekując wybuchu. Bijący
od niego nienaturalny spokój był czymś, wobec czego nie potrafiła
pozostać obojętna, a jednak…
– Co z twoją
wizją?
Ze świstem
wypuściła powietrze. Tego też mogła się spodziewać, a jednak ledwo
powstrzymała grymas, słysząc to pytanie. Gdyby przynajmniej wiedziała!
– Nie mam
pojęcia – przyznała zgodnie z prawdą, krzyżując ramiona na piersi.
– Nie zapamiętałaś
jej? – zaniepokoił się. Coś w jego spojrzeniu momentalnie złagodniało. –
Beau, co…?
Potrząsnęła
głową. Wysiliła się na blady uśmiech, choć szczerze wątpiła, by ten jakkolwiek
go uspokoił.
– To nie do końca
tak. Właściwie sama nie wiem, co to było. Bardziej czułam niż
faktycznie coś widziałam – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa. – Nie powiem
ci nawet, czego powinniśmy się spodziewać. Po prostu wiedziałam,
że wszystko mnie boli, więc może to coś związanego z Joce, ale… –
Urwała. Z wolna przeniosła dłoń na brzuch. – To bardzo źle
zabrzmi, ale mam wrażenie, że to coś innego, niekoniecznie związanego
z przemianą. W zasadzie… Hm, czułam się, jakby ktoś właśnie dźgnął
mnie czymś ostrym. Dosłownie. I wcale nie mam w tym momencie na myśli
kołka.
Po jej słowach
zabrzmiała wymowna, pełna napięcia cisza. Isabeau przestała krążyć, przystając
na środku pokoju i próbując zrobić wszystko, byleby zachować się
w jak najbardziej naturalny sposób. Och, w końcu nie pierwszy
raz miała im do zakomunikowania co najmniej niepokojące rzeczy. W gruncie
rzeczy jej wizje sprowadzały się tylko i wyłącznie do tego.
Zwiesiła
ramiona. Próbując zachować neutralny wyraz twarzy, spojrzała wprost na Dimitra.
– Mam ochotę się
przejść. Pomyślmy o noclegu, zanim faktycznie zastanie nas tutaj świt – zaproponowała,
jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Jeśli coś będzie się działo, mam
przy sobie telefon. Zobaczyłabym się z Joce, ale podejrzewam, że
śpi, więc…
– Siedzi z Ryanem
– sprostował Gabriel.
Isabeau spojrzała
na niego z zaciekawieniem. Coś w jego tonie dało jej do myślenia.
– Ten Ryan…
– Uśmiechnęła się słodko. Jakby od niechcenia przesunęła koniuszkiem
języka po dolnej wardze. – Nic nie sugeruję, ale nie zapewniłeś
mnie dopiero co, że nie zamierzasz stawiać Joce na ślubnym kobiercu…?
Gdyby wzrok
zabijał, to nie wizja byłaby jej największym problem. Nieśmiertelny pierwotny
wilkołak tym bardziej.
– Isabeau –
oznajmił cicho Gabriel i zabrzmiało to niemal uprzejmie. Zaskoczył
ją, w pełni ludzkim krokiem pokonując dzielącą ich odległość. Obie
dłonie ułożył na jej ramionach, zdecydowanym ruchem przysuwając siostrę do siebie
na tyle, by móc szeptem dodać: – Masz pięć sekund, by porzucić
ten temat i się ewakuować, zanim sam ci w tym pomogę –
zapowiedział cicho.
Skwitowała jego słowa śmiechem. To też
wydawało się lepsze niż trwanie w napięciu, choć aż nazbyt dobrze
zdawała sobie sprawę z tego, że Gabriel był daleki od dobrego
nastroju. Nie żeby w ogóle ją to dziwiło, jednak nawet ta świadomość
nie powstrzymała wampirzycy od kilku złośliwych uwag.
Wyślizgnęła się
z objęć brata, nie przestając się uśmiechać. Wszystko będzie
w porządku, zapewniła, muskając jego umysł. Spojrzał na nią
z rezerwą, ale przynajmniej nie zaprotestował – i to również
wtedy, gdy zdecydowała dostosować się do jego ostatnich słów.
– Na pewno
nie chcecie zatrzymać się u nas? – zapytał, ale Isabeau
jedynie potrząsnęła głową.
– Nie chcesz
mnie i Rufusa pod jednym dachem.
To była
wymówka i Gabriel najpewniej doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Kwestia
tego, czy którekolwiek z nich potrafiło porozumieć się z wampirem,
pozostawała drugorzędna. Prawda była taka, że to Beau potrzebowała chwili
wytchnienia i spokojnego miejsca, by podjąć jakąkolwiek decyzję. Och,
zresztą skoro wizje wróciły, tym bardziej wolała znaleźć miejsce, gdzie mogłaby
przeżywać je w samotności.
Powiodła
wzrokiem po salonie, chcąc upewnić się, że nikt nie miał czegoś do dodania
w temacie. Kiedy nabrała pewności, że przynajmniej tego wieczoru nie ustalą
niczego więcej, wyczekująco spojrzała na Dimitra.
– Jeśli coś
będzie się działo, wiecie, gdzie mnie szukać. Ali, słońce… – Z uśmiechem
spojrzała na bratanicę. – Wyciągnij od Ariela coś więcej na temat
tej jego dziwności.
– Wiesz, że
stoję obok i możesz po prostu mnie zapytać? – wtrącił sam
zainteresowany, posyłając jej zmęczony uśmiech.
Isabeau
wywróciła oczami.
– Tak czy siak,
do pełni i tak niczego nie zdziałamy. Jeśli coś się zmieni,
dam wam znać. Jutro wpadnę do Jocelyne… Może będę coś dla niej miała. –
Wzruszyła ramionami. – Dajcie mi wcześniej znać, jeśli zamierzacie wracać do domu.
Skoro mała czuje się na tyle dobrze, by docenić towarzystwo
faceta… – Zamilkła, podchwyciwszy spojrzenie brata. – Och, nie patrz tak na mnie
Gabrielu. Już wychodzimy!
Miała
poczucie, że tak naprawdę nie ustalili niczego, ale na dobry
początek musiało wystarczyć. Prawda była taka, że w tamtej chwili zależało
jej zwłaszcza na uniknięciu bardziej szczegółowych pytań o wizję,
zwłaszcza że ani trochę nie rozumiała, przed czym ta próbowała ją
ostrzegać. O tym, kogo dotyczyła, nie wspominając.
Słodka
bogini, odwykła od tego. W zasadzie Isabeau wciąż nie miała
pewności, jak traktować swoje widzenia. W tamtej chwili pożałowała, że
podczas uroczystości, które odprawiła u boku Selene, nie chwyciła
bogini za ramiona, by porządnie nią potrząsnąć i zażądać instrukcji.
Jakaś musiała być, choć najwyraźniej zaginęła dawno temu.
Dobry
nastrój znikł, kiedy wraz z Dimitrem znalazła się na zewnątrz.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, mimowolnie rozluźniając się za sprawą
dotyku Dimitra. Czuła, że spoglądał na nią w znajomy już, zatroskany
sposób, ale – całe szczęście – powstrzymał się od jakichkolwiek
uwag.
– Dobra… To gdzie
te twoje propozycje noclegu? – zapytała, ujmując go za rękę.
Miał jej odpowiedzieć,
ale wtedy oboje zorientowali się, że nie do końca udało im się
pozbyć niechcianego towarzystwa. Isabeau jakby od niechcenia podniosła
głowę, by spojrzeć na czarnego mercedesa. Spojrzała na Carlisle’a,
w ramach powitania obdarowując go jednym z piękniejszych uśmiechów.
– Zgaduję,
że właśnie skończyłeś zbawiać świat – oceniła, szybko orientując się, że raczej
nie towarzyszył małej grupce, o której wiedziała, że patrolowali
teren.
– Ciebie
też dobrze widzieć, Beau – odparł ze spokojem doktor, podchodząc bliżej. – Was
oboje – dodał i zabrzmiało to szczerze. – Dawno przyjechaliście?
Próbowałem wyrwać się wcześniej, ale…
–
Wystarczająco, by już wychodzić. Nic się nie zmieniło, tak swoją
drogą – wyjaśniła, bezceremonialnie wchodząc wampirowi w słowo. – Nie chciałam
niepokoić Joce o tej porze, ale z tego, co słyszałam, to trzyma się
nieźle. Ariel i Alessia zostają, więc pewnie chętnie ci powiedzą,
na czym stoimy.
Carlisle uniósł
brwi. Wyczuła, że go zmartwiła.
– Ali
jednak przyjechała?
– Kiedy
ostatnio próbowałeś przekonać księżniczkę, że to zły pomysł? Zresztą tutaj
i tak nie jest zagrożona bardziej niż w Mieście Nocy –
stwierdziła z przekonaniem. – Mam wrażenie, że nic złego nie stanie się
aż do pełni. Zresztą jestem w stanie uwierzyć, że Charon nie polował
na Alessię.
Zawahała się,
ledwo wypowiedziała te słowa. W gruncie rzeczy wszystko sprowadzało się
właśnie do określenia właściwego celu. Gdyby raz jeszcze na spokojnie
przeanalizowała to, czego się dowiedziała…
– Tylko na Claudię
– usłyszała i to wystarczyło by wytrącić ją z równowagi.
Natychmiast wyprostowała się niczym struna, patrząc na Cullena tak,
jakby widziała go po raz pierwszy. – Tak przynajmniej sądzę po ostatnim
razie.
– Na Claudię?
– powtórzył Dimitr, dosłownie wyjmując jej to pytanie z ust.
Wyczuła, że
zesztywniał. Sposób, w jaki ścisnął ją za rękę, mówił sam za siebie.
– Sądziłem,
że wiecie. – Carlisle rzucił im bliżej nieokreślone spojrzenie. – Przynajmniej
to Ali powiedziała Rufusowi, kiedy wypytywał ją po tym… Cóż, co się
stało. Powiedziała, że chciał wiedzieć, gdzie jest Claudia, ale nie potrafiła
mu odpowiedzieć. Później pojawił się we Florencji, więc nawet nie miałem
kiedy go o to zapytać, ale…
– Niech szlag
trafi Rufusa i jego działanie na własną rękę – wymamrotała, potrząsając
z niedowierzaniem głową. Że też umknęło jej coś takiego!
Świetnie. W tamtej
chwili nie była pewna, który z tych planujących za plecami
wszystkich kretynów bardziej doprowadzał ją do szału – jej własny
brat czy może szwagier. Tyle wystarczyło, by zaczęła błogosławić
fakt, że jednak odrzuciła propozycję Gabriela. Chyba nie do końca
byłby zadowolony, gdyby na dobry początek przybiła Rufusa do ściany i zażądała
wyjaśnień, chociaż…
– Beau, na litość
bogini – usłyszała głos Dimitra. Wzdrygnęła się, pospiesznie próbując doprowadzić się
do porządku. – Wszystko dobrze?
– Potrzebuję
dobrego wina i świętego spokoju – wymamrotała, choć szczerze wątpiła, by to było
satysfakcjonującą odpowiedzią na pytanie wampira.
Czuła, że
obaj dziwnie na nią patrzą – i Dimitr, i Carlisle. Zignorowała
to, jak gdyby nigdy nic chwytając męża za rękę i ciągnąć za sobą.
W zasadzie długi spacer do miasta też brzmiał jak sensowny plan.
Usłyszała,
że Dimitr westchnął. Wystarczyła chwila, by zrównał z nią krok.
– Zobaczymy się jutro – rzucił jeszcze na odchodne, do wyraźnie zdezorientowanego Carlisle’a. – Jak już doprowadzę ją do porządku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz