16 stycznia 2022

Sto czterdzieści sześć

Claire

Rufus nie odezwał się nawet słowem. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy zniknął, by spełnić jej prośbę. Dłonie nerwowo zacisnęła w pieści, w gruncie rzeczy wcale nie potrzebując papieru, by utrwalić wiersz. Miała wrażenie, że gdyby odczekała kilka dodatkowych sekund, mogłaby postąpić dokładnie tak jak przy Jocelyne i prosto w oczy zdradzić ojcu słowa, które cisnęły jej się do usta.

Nie chciała tego robić. Nie teraz, gdy wciąż siedziała jak na szpilkach, wypłakując sobie oczy i próbując wymóc na wampirze pokrycie nie do końca sprecyzowanej obietnicy. Wciąż nie miała pewności, ile tak naprawdę mogła mu powiedzieć. Zadziałanie tak impulsywnie jak wtedy, gdy zabrała Laylę do Claudii, przynajmniej na razie nie wchodziło w grę.

Przestała o tym myśleć, kiedy wampir dosłownie zmaterializował się u jej boku. Bez słowa przesunął w jej stronę kartkę i ołówek. Natychmiast go ujęła, przycisnęła rysik do papieru i pozwoliła, by narastające napięcie w końcu znalazło ujście.

Gdy tylko nakreśliła ostatnie słowo, bez patrzenia na wiersz przesunęła kartkę w stronę Rufusa.

– To ma być jakaś sugestia? – mruknął, wznosząc oczy ku górze.

Dopiero wtedy zdecydowała się sprawdzić treść. Zapisane jej własnym charakterem pisma linijki zabrzmiały w równym stopniu obco, co i znajomo.

Tam klucz do szczęścia

Gdzie zrozumienie prawdy

Przeszłość uzdrowi

Wzruszyła ramionami. Jakoś wątpiła, że to powinno trafić właśnie do niego. Przekaz też był jasny, przynajmniej dla Claire, choć szczerze wątpiła, by ojciec podzielał jej entuzjazm.

Wysłuchanie Claudii to jedno. Przyjęcie do wiadomości jej faktycznych intencji… Och, to mogło okazać się bardziej problematyczne.

– Nie wiem – rzuciła wymijająco. – Po prostu je piszę. Sam chciałeś, żebym ci o wszystkich mówiła, więc… – dodała jakby od niechcenia.

– Ale?

Spojrzała na niego pytająco.

– Ale? – powtórzyła niepewnie. Otarła oczy, w końcu próbując doprowadzić się do porządku.

– Jest coś jeszcze. – Rufus nawet nie pytał. – Nie zaprzeczaj. Tego akurat jestem pewien, moja mała.

– Jedynie to, że coś mi mówi, żebym dała go tobie – przyznała zgodnie z prawdą. Cóż… Sam twierdził, że półprawda niekoniecznie wiązała się z kłamstwem. – Nie powiem, jak go zinterpretować.

Wciąż patrzył na nią z rezerwą, zwłaszcza gdy starannie złożyła kartkę i z nieco wymuszonym uśmiechem wyciągnęła ją w jego stronę. Zawahała się, kiedy zajrzał jej w oczy i znów poradziła ją ich barwa. W spojrzeniu ciemnych oczu było coś hipnotyzującego, choć nie przypominała sobie, by Rufus kiedykolwiek użył na nią wpływu bez powodu. Na pewno nie w tak błahej sytuacji, ale…

A potem oboje wyczuli cudzą obecność i to wystarczyło, by wampir jednak się wycofał.

– Chodź ze mną – zadecydował, raptownie poważniejąc. Zauważyła, że przynajmniej zabrał wiersz, bez zbędnych wyjaśnień wsuwając złożoną kartkę do kieszeni.

Serce wciąż waliło jej jak młotem, ale nie zaprotestowała, kiedy chwycił ją za nadgarstek. Wyraźnie wyczuła aż nazbyt charakterystyczny zapach i aurę, która byłaby w stanie rozpoznać wszędzie. Gdy w ułamek sekundy później rozbrzmiał dźwięk dzwonka, Claire nabrała pewności, kogo zastaną przed drzwiami.

Co on wyrabia, na litość bogini?

W tamtej chwili błogosławiła fakt, że tata nie kazał jej zostać w kuchni albo zamknąć się w pokoju. To, że w opustoszałym domu wolał się nie rozdzielać, skoro w grę wchodziła obecność jakiegokolwiek demona, wydało jej się w pełni zrozumiałe. Co prawda dobrze wiedziała, jak zwracać się do skrzydlatej istoty, która tak po prostu zdecydowała się wpaść z wizytą, ale zdecydowała się tego nie komentować. Wątpliwości sprawiły, że milczenie nagle zaczęło się jawić jako najbardziej atrakcyjne rozwiązanie.

Prawie. Z powątpiewaniem spojrzała na Rufusa, kiedy spiął się, dla pewności przesuwając tak, by w razie potrzeby ją osłonić.

– To Razjel – wyjaśniła pospiesznie. – Ten, który nam pomógł.

Wampir wywrócił oczami. Podejrzewała, że dla jego przyjemności w progu mogła stanąć sama królowa Elżbieta, a i tak nie zareagowałby na gościa w jakiś szczególnie przychylny sposób. Przynajmniej zdecydował się otworzyć, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że demon nie po to kłopotał się ratowaniem kogokolwiek, by teraz wpaść z zamiarem zorganizowania rzezi.

Claire już od progu podchwyciła spojrzenie łagodnych, przypominających czyste niebo oczu.

– Dzięki bogini – rzucił zamiast powitania Razjel. Wyprostował się i niepewnie uśmiechnął, obojętny na nieprzychylne spojrzenie, którym na wstępie obdarował go Rufus. – Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko w porządku. Już widziałem Ryana, więc…

Może mówił coś jeszcze. Nie miała pewności, gotowa przysiąc, że ani na moment nie odrywał od niej wzroku. To, o kogo ten demon tak naprawdę się martwił, od pierwszej chwili było aż nazbyt oczywiste.

– Dziękuję – wykrztusiła, bezceremonialnie wchodząc mu w słowo.

Znalazła dość przestrzeni, by prześlizgnąć się obok Rufusa. Nawet jeśli próbował ją powstrzymać, nie zrobił tego. Miała wrażenie, że otwierając drzwi, nie do końca spodziewał się zobaczyć najzwyklejszego w świecie faceta. Claire zdążyła zauważyć, że Rafael i Mira aż za bardzo lubi obnosić się ze swoimi skrzydłami. Razjel z sobie tylko znanych powodów po prostu je ukrył, na pierwszy rzut oka wyglądając jak każdy normalny człowiek. Gdyby nie charakterystyczna aura, nawet nieśmiertelny mógłby się nabrać.

Przystanęła w progu, przez moment niepewna, jak się zachować. Nerwowym gestem odgarnęła wilgotne włosy, niepewna, co zrobić z rękoma. Miała do powiedzenia wiele rzeczy, ale nie była w stanie ich z siebie wyrzucić – nie, skoro obok wciąż stał Rufus.

– Tak, tak… – Wampir odzyskał głos, natychmiast materializując się obok niej. – Claire jest cała, tak jak widzisz. Już ładnie podziękowała. Coś jeszcze?

Razjel zamrugał. Spojrzał na Rufusa niemalże z uprzejmym zainteresowaniem, w końcu odrywając wzrok od dziewczyny. Nic nie wskazywało na to, by poczuł się jakkolwiek urażony brakiem wylewnego przyjęcia i tym, że nadal zmuszony był tkwić na zewnątrz.

– Nie sądzę – odparł ze spokojem, wciąż niepewnie się uśmiechając. – Nie wiem, co z Jocelyne, ale sytuacja jest raczej opanowana. Jeśli mogę zrobić coś jeszcze, śmiało.

– Możesz odpowiedzieć mi na pytanie, jeśli to nie problem.

Nie… Ani trochę nie brzmisz tak, jakbyś nie dawał mu wyboru, tato, westchnęła w duchu Claire. Z drugiej strony ostrożność i tak wydawała się lepsza, niż gdyby Rufus już na wstępie zdecydował się potraktować demona jak wroga.

Serafin nawet się nie zawahał.

– Oczywiście – rzucił, zachęcająco kiwając głową.

Zauważyła, że Rufus zawahał się, początkowo zbity z tropu. Była pewna, że nie tego się spodziewał. W pamięci mając bezpośredniość i dumę Rafaela, ani trochę się ojcu nie dziwiła.

– Pierwsza rzecz. – Wampir przesunął się, by jakby od niechcenia oprzeć się o framugę. Ramiona założył na piersi, po czym z powątpiewaniem spojrzał na swojego rozmówcę. – Co tam robiłeś? Nie uwierzę, że przypadkowy demon – podjął z naciskiem – zawędrował do przypadkowej uliczki, by uratować kilka nieznajomych dzieciaków przed Charonem.

Aż się zapowietrzyła. Mogła się tego po nim spodziewać, oczywiście, ale i tak momentalnie zapragnęła znaleźć jakiś sensowny powód, by zakończyć spotkanie, zanim zrobi się niezręcznie. Nie żeby w ogóle wiedziała, co w zachowaniu ojca bardziej wytrąciło ją z równowagi: jego bezpośredniość, przesłuchanie czy może fakt, że jak zawsze uważał ją za dziecko.

Tyle że Razjel nawet się nie skrzywił. Uśmiech nie zniknął, wciąż spokojny i przesadnie wręcz uprzejmy.

– Rozpoznałem rodzinę Eleny. Poza tym pamiętam Claire z uroczystości w klubie – oznajmił bez wahania. – Małą nekromantkę tym bardziej, bo ratuję ją po raz drugi. Czy to nie wystarczający powód?

– Ach… – Rufus nie wyglądał na przekonanego. Z uwagą zmierzył demona wzrokiem. – Możliwe, że byłeś w klubie… Ale nie pamiętam, byś wcześniej kręcił się po Seattle.

– Tato… – jęknęła, ale po prostu ją zignorował.

– Przyjechałem niedawno, jakieś dwa miesiące temu. Chciałem poznać wybrankę brata – wyjaśnił cierpliwie Razjel. – Wszyscy jesteśmy ciekawi Światłości. Ja i Rafael mamy do tego wspólną przeszłość.

Rufus wywrócił oczami. Nawet jeśli miał wątpliwości co do wyjątkowości Eleny, tym razem zachował złośliwości dla siebie.

– W porządku. Jeszcze jedna rzeczy… – Zawahał się, ale tylko na moment. – Charon. Wiesz coś na jego temat? – drążył, spoglądając na swojego rozmówcę wyczekująco.

– Chyba to, co wszyscy. Nie mam pojęcia, dokąd uciekł – wyjaśnił pospiesznie Razjel. Jego spokój na moment znikł, ustępując miejsca irytacji. – Nie mogłem zostawić waszej małej w takim stanie, ale… Och, wierzcie mi, że gdyby nie to, nie uszedłby stamtąd z życiem – mruknął i coś w jego słowach przyprawiło Claire o dreszcze.

Nie podobało jej się to. Stała tuż obok, nerwowo zaciskając usta. Z jednej strony dokładnie tego mogła spodziewać się po ojcu, z drugiej… Och, wcale nie była taka pewna, czy podobało jej się to, co robił. Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, co strzeliło do głowy Razjelowi, kiedy zdecydowała się przyjść!

Mimo wszystko nie wtrącała się, pospiesznie analizując poszczególne słowa. Nie miała pewności na ile kłamał, próbując zapewnić bezpieczeństwo Claudii – dokładnie tak, jak zakładała obietnica, którą jej złożył – a na ile w grę wchodziło coś więcej. Chociaż spojrzenie Razjela skupiało się na Rufusie, Claire raz po raz przyłapywała demona na tym, że przenosił je na nią. Bardzo dyskretnie, pozornie obojętnie, ale…

A może po prostu chciała, żeby to robił. Tak po prostu, ale…

O bogini, o czym ja myślę?, warknęła na siebie w duchu. Jakby to w ogóle miało w tej sytuacji jakiekolwiek znaczenie!

Wciąż go nie rozumiała. Tego, w jaki sposób się zachowywał, tym bardziej. Mieszał jej w głowie, na dodatek w sposób, którego nie potrafiła pojąć. Co prawda istniało bardzo proste rozwiązanie, które zresztą zasugerował sam Razjel, ale wciąż nie potrafiła go przyjąć. To, że mógłby otwarcie interesować się akurat nią, wciąż brzmiało nieprawdopodobnie.

Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści. Dla pewności schowała je za plecami, nie chcąc zwracać niepotrzebnej uwagi. Nie sądziła, by po wybuchu płaczu i nadmiarze wrażeń, które od chwili powrotu do domu zdążyła zafundować ojcu, Rufus zwrócił uwagę na jej przyspieszony puls. Przynajmniej taką miała nadzieję, nie chcąc zostać kolejną ofiarą, którą zdecydowałby się bardziej szczegółowo przepytać.

Szlag, musiała porozmawiać z Razjelem. Nie odzywała się od niego od dnia, w którym zabrał ją ze szkoły, a teraz…

– Claire?

W roztargnieniu spojrzała na Rufusa. Potrząsnęła głową. Energicznie potarła skronie, próbując się uspokoić.

– Jestem zmęczona – wyjaśniła wymijająco. W pośpiechu przeniosła wzrok na Razjela, na krótką chwilę pozwalając sobie na komfort, jakim było spojrzenie demonowi w oczy. – Raz jeszcze dziękuję. Idę do siebie, o ile nie macie nic przeciwko.

Wraz z tymi słowami, nie czekając na czyjąkolwiek odpowiedź, pospiesznie wycofała się w głąb domu. Nie odwróciła się, ale i tak była gotowa przysiąc, że spojrzenie błękitnych oczu towarzyszyło jej aż do momentu, w którym zniknęła na schodach.

Layla

Spojrzała na telefon. Isabeau nie odpowiadała, choć Layla już pięć razy próbowała się do niej dodzwonić. Co prawda podejrzewała, że siostra już wiedziała o wszystkim, ale wampirzyca wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Mieli problem, a jakby tego było mało, wciąż miała coś do zrobienia.

Kiedy wraz z Gabrielem i Ryanem dotarła do domu Cullenów, już od progu uderzyło ją panujące wewnątrz napięcie. Jej brat przy pierwszej okazji zniknął na piętrze, chcąc jak najszybciej znaleźć Renesmee. Z tego, co zdążyła wywnioskować Layla, oboje siedzieli przy Joce, czekając aż dziewczyna się wybudzi. W powietrzu wciąż unosił się zapach krwi, ale nie wydawał się aż tak intensywny, by uznała go za zbyt niepokojący.

Nigdzie nie widziała Carlisle’a i podejrzewała, że również siedział przy Jocelyne. Nie była pewna czy to dobrze, ale nie miała też powodów zakładać najgorszego. Gdyby dziewczynie dolegało coś poważnego, doktor pewnie już dawno byłby w drodze do szpitala albo…

Nic poważnego? Po ugryzieniu wilkołaka?!

Ale mimo wszystko wciąż nie miała poczucia, że Gabriel panikuje. Wątpiła, by zdołał się powstrzymać i kontrolować więź, gdyby aktualnie odchodził od zmysłów. Layla nie miała pojęcia, co stało się w tamtej uliczce, ale najwyraźniej sprawy miały się lepiej niż początkowo podejrzewała. Cóż, przynajmniej jeśli chodziło o ranę. Mogła tylko zgadywać, ile w tym było zasługi Carlisle’a, a ile… Claudii.

Słowa Claire również nie dawały jej spokoju. Wciąż nie miała pewności, jak to zrobi, ale musiała dostać się do mieszkania wampirzycy – choćby tylko po to,  by upewnić się, czy kobieta była bezpieczna. W tamtej chwili Layla ani trochę nie dbała o to, czy ufanie Claudii w ogóle wchodziło w grę. Nie, jeśli faktycznie zaryzykowała wszystko, byleby powstrzymać Charona.

O bogini…

Z westchnieniem schowała telefon. Zamierzała spróbować później, o ile Beau w ogóle zamierzała kiedyś odebrać. Bardziej prawdopodobne wydawało się, że nagle zmaterializuje się w samym środku Seattle, by rozeznać się w sytuacji. Gdyby wciąż mieli do dyspozycji Lilianne, najpewniej doszłoby do tego już dawno temu.

Layla nie miała pojęcia, czy w tej sytuacji mogła wierzyć w powielane przez ludzi stwierdzenie, że brak wiadomości, to dobra wiadomość.

– Wszystko dobrze?

Poderwała głowę, słysząc niepewny głos. Obejrzała się, by móc spojrzeć na Esme, kiedy ta wyszła przed dom. Widząc nieco wymuszony uśmiech na twarzy Lay, podeszła bliżej, decydując się dołączyć do dziewczyny na tarasie.

– Próbuję dobić się do Beau – wyjaśniła, obracając w dłoniach telefon. – Zaraz chyba spróbuję z Dimitrem albo Alessią. Ali to nawet lepszy pomysł – stwierdziła po chwili zastanowienia. – Obawiam się, że będziemy potrzebowali Ariela.

Oczy wampirzycy rozszerzyły się nieznacznie. Złote tęczówki pociemniały, kiedy zmartwienie ustąpiło miejsca zrozumieniu i strachu.

– To znów się dzieje… – wyrwało się Esme.

Layla westchnęła. Nie musiała pytać, by pojąc, do czego zmierzała wampirzyca. Pamiętała aż za dobrze.

– Teraz przynajmniej wiemy co robić, nie? – zauważyła, siląc się na entuzjazm. Czuła, że szło jej to co najmniej marnie, więc ostatecznie się poddała. Z westchnieniem spuściła wzrok z powrotem na komórkę. – Coś wymyślimy. Na pewno.

Chciała w to wierzyć. W pamięci miała napięcie, które towarzyszyło im, kiedy starali się uratować Alessię. W zasadzie to Ariel próbował, podczas gdy im pozostało zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo. Layla pamiętała to tym wyraźniej, zwłaszcza że przez cały ten czas sama dosłownie snuła się z kąta w kąt, świadoma wyłącznie narastającej samotności i poczucia winy.

Powstrzymała się przed muśnięciem palcami brzucha. To było dawno, jakby w innym życiu. Dosłownie i w przenośni, skoro w międzyczasie zdążyła dorobić się dorosłej córki, pary kłów i obrączki… Niekoniecznie w tej kolejności.

Teraz miała Rufusa. Nie wiedziała, na ile ułatwiało to sprawę, zwłaszcza że wampir przy Ali rozłożył ręce, ale i tak zamierzała spróbować go zapytać. Bogini raczyła wiedzieć, czego dowiedział się od powrotu Isobel. Z drugiej strony…

Wiemy, co robić. Pytanie jak tego dokonać, pomyślała, czując jak coś nieprzyjemnie przewraca jej się w żołądku.

Dzięki Alessi wiedzieli już, że mieli czas do najbliższej pełni. Layla dla pewności uniosła głowę, zwracając ją ku niebu. Chmury ograniczały widoczność, ale zdążyła dostrzec zarys księżyca.

Niepokój pogłębił się. Widziała więcej niż połowę, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Co prawda właśnie mogło go ubywać – przestała kontrolować cykl, odkąd po przenosinach z Miasta Nocy nie miała już możliwości śledzić uroczystości z okazji Nowiu – ale mimo wszystko…

– Pięć dni – usłyszała za plecami i z wrażenia omal się nie zakrztusiła.

Nie tego się spodziewała. Ani trochę, przez co słowa Alice sprawiły, że Layla poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Drobna wampirzyca pojawiła się nie wiadomo kiedy, wyjątkowo nie sprawiając wrażenia tak radosnej i energicznej jak zazwyczaj. Wyglądała przede wszystkim na zmęczoną, choć w przypadku istoty takiej jak ona nic podobnego nie powinno wchodzić w grę.

– Widziałaś coś? – zapytała natychmiast córki Esme.

Alice potrząsnęła głową.

– Jedynie to, że za chwilę pełnia. Domyślam się, co to oznacza dla Joce, ale… – Urwała, niespokojnie spoglądając to na matkę, to znów na Laylę. – Z tym się żyje, prawda? Jak z wampiryzmem.

– Widziałaś wilkołaki – zauważyła cicho, wsuwając telefon do kieszeni. W tamtej chwili nie ufała swoim dłoniom na tyle, by przypadkiem go nie upuścić. – Zresztą to nie takie proste. Alessia też przez to przechodziła.

Brwi Alice powędrowały ku górze. Layla mogła przewiedzieć, że akurat tego tematu Ali raczej nie omawiała przy herbacie, zapoznając się z członkami rodziny. Nie żeby ją to dziwiło.

– Alessia nie zmienia się w wilka – przyznała Alice. Brzmiała, jakby naprawdę chciała w to wierzyć.

– Ariel znalazł sposób, żeby to zatrzymać. Musimy wyrobić się przed pełnią – wyjaśniła pospiesznie Esme, podchodząc do wampirzycy. – Teraz najważniejsze jest, żeby nic jej nie dolegało. Wiemy, co robić, więc…

– Wiemy – przypomniała, mimo wątpliwości wchodząc kobiecie w słowo – ale to wciąż nie jest takie proste. Żeby powstrzymać przemianę, Jocelyne musiałaby zabić Charona.

– Że co!?

Oczy Alice rozszerzyły się jeszcze bardziej. Przez twarz Esme przemknął cień, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, co tak naprawdę oznaczało odtworzenie metody Ariela.

Westchnęła. To brzmiało nawet gorzej niż wtedy, gdy usłyszeli o tym po raz pierwszy.

– Ewentualnie to któryś z potomków mógłby zabić ojca i przejąć jego rolę jako opiekuna ugryzionej osoby. Ariel i Riddley odkryli to przypadkiem – przyznała, siląc się na łagodny ton. – Ale nie mamy czasu sprawdzać, czy Charon jakimś cudem nie zostawił gdzieś na świecie potomka. Nie mamy nawet pojęcia, gdzie się podział.

Ani jak go zabić, dopowiedziała w myślach. Ktoś, kto nie rozumiał, że powinien umrzeć po przyjęcia całego magazynku srebrnych kul, raczej nie miał współpracować, gdyby wysłali do niego Jocelyne. Samo wspomnienie tego, w jakim stanie była Isabeau po spotkaniu z wilkołakiem, w zupełności wystarczyło, by utwierdzić Laylę w przekonaniu, że sytuacja prezentowała się co najmniej beznadziejnie.

I Claudia. Skoro istniał ktoś, komu pozostała wieczna ucieczka…

– Da sobie radę. Musi – doszło ją jakby z oddali. W roztargnieniu spojrzała na obie wampirzyce, sama niepewna, która wciąż próbowała być optymistką.

Layla z trudem wysiliła się na blady uśmiech.

– Na pewno. Licavoli są silni – oznajmiła, naprawdę chcąc w to wierzyć. – Ja… Przepraszam was na moment. Muszę coś załatwić. Przeprosicie ode mnie Gabriela i Nessie?

Nie miała pojęcia, czy jej odpowiedziały. Zanim którakolwiek zdążyła się odezwać, Layla już popędziła do samochodu, korzystając z tego, że wciąż miała przy sobie kluczyki do lexusa. Nessie i jej brat i tak nie mieli być w stanie odstąpić córki choćby na krok. Przy odrobinie szczęścia Lay może nawet nie musiałaby się przed nimi tłumaczyć.

Bez znaczenia. Nie mieli czasu – Alice uświadomiła jej to z całą mocą, wspominając od nadchodzącej pełni. Krótka wymiana zdań brzmiała wystarczająco źle, by wampirzyca nabrała pewności, że tak naprawdę mogli tylko modlić się o cud. Zabicie Charona w pięć dni brzmiało nawet gorzej, niż kiedyś myśl o odebraniu Isobel władzy.

Wtedy poszło nieźle… I to w zaledwie kilka godzin.

Tyle że szczerze wątpiła, by mogli liczyć na ponowny łut szczęścia w tej sprawie. Layla potrzebowała jakiegoś cudownego rozwiązania, choć wciąż nie miała pewności, skąd mogłaby je wziąć. I chociaż szczerze wątpiła, by to Claudia mogła poradzić coś na swojego oprawcę, wampirzyca czuła się wystarczająco zdesperowana, by przynajmniej spróbować ją zapytać. Dalsze tkwienie przed domem i tak nie miało sensu.

Westchnęła. Nerwowo zacisnęła dłonie na kierownicy, nagle uświadamiając sobie, że zaczęła drżeć.

Prawda była taka, że nie chodziło tylko o Joce. Obiecała coś Claire, szybko orientując się, dlaczego dziewczyna w ogóle wspomniała jej o ciotce.

Po wszystkim była winna Claudii chociaż tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa