Rufus nie odezwał się
nawet słowem. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy zniknął, by spełnić jej prośbę.
Dłonie nerwowo zacisnęła w pieści, w gruncie rzeczy wcale nie potrzebując
papieru, by utrwalić wiersz. Miała wrażenie, że gdyby odczekała kilka
dodatkowych sekund, mogłaby postąpić dokładnie tak jak przy Jocelyne i prosto
w oczy zdradzić ojcu słowa, które cisnęły jej się do usta.
Nie chciała
tego robić. Nie teraz, gdy wciąż siedziała jak na szpilkach, wypłakując
sobie oczy i próbując wymóc na wampirze pokrycie nie do końca
sprecyzowanej obietnicy. Wciąż nie miała pewności, ile tak naprawdę
mogła mu powiedzieć. Zadziałanie tak impulsywnie jak wtedy, gdy zabrała
Laylę do Claudii, przynajmniej na razie nie wchodziło w grę.
Przestała o tym
myśleć, kiedy wampir dosłownie zmaterializował się u jej boku. Bez słowa
przesunął w jej stronę kartkę i ołówek. Natychmiast go ujęła,
przycisnęła rysik do papieru i pozwoliła, by narastające napięcie
w końcu znalazło ujście.
Gdy tylko nakreśliła
ostatnie słowo, bez patrzenia na wiersz przesunęła kartkę w stronę
Rufusa.
– To ma
być jakaś sugestia? – mruknął, wznosząc oczy ku górze.
Dopiero
wtedy zdecydowała się sprawdzić treść. Zapisane jej własnym
charakterem pisma linijki zabrzmiały w równym stopniu obco, co i znajomo.
Tam klucz do szczęścia
Gdzie zrozumienie
prawdy
Przeszłość uzdrowi
Wzruszyła
ramionami. Jakoś wątpiła, że to powinno trafić właśnie do niego.
Przekaz też był jasny, przynajmniej dla Claire, choć szczerze wątpiła, by ojciec
podzielał jej entuzjazm.
Wysłuchanie
Claudii to jedno. Przyjęcie do wiadomości jej faktycznych
intencji… Och, to mogło okazać się bardziej problematyczne.
– Nie wiem
– rzuciła wymijająco. – Po prostu je piszę. Sam chciałeś, żebym ci o wszystkich
mówiła, więc… – dodała jakby od niechcenia.
– Ale?
Spojrzała
na niego pytająco.
– Ale? –
powtórzyła niepewnie. Otarła oczy, w końcu próbując doprowadzić się
do porządku.
– Jest coś
jeszcze. – Rufus nawet nie pytał. – Nie zaprzeczaj. Tego akurat
jestem pewien, moja mała.
– Jedynie
to, że coś mi mówi, żebym dała go tobie – przyznała zgodnie z prawdą. Cóż…
Sam twierdził, że półprawda niekoniecznie wiązała się z kłamstwem. –
Nie powiem, jak go zinterpretować.
Wciąż
patrzył na nią z rezerwą, zwłaszcza gdy starannie złożyła kartkę i z nieco
wymuszonym uśmiechem wyciągnęła ją w jego stronę. Zawahała się, kiedy
zajrzał jej w oczy i znów poradziła ją ich barwa. W spojrzeniu
ciemnych oczu było coś hipnotyzującego, choć nie przypominała sobie, by Rufus
kiedykolwiek użył na nią wpływu bez powodu. Na pewno nie w
tak błahej sytuacji, ale…
A potem
oboje wyczuli cudzą obecność i to wystarczyło, by wampir jednak się
wycofał.
– Chodź ze
mną – zadecydował, raptownie poważniejąc. Zauważyła, że przynajmniej zabrał
wiersz, bez zbędnych wyjaśnień wsuwając złożoną kartkę do kieszeni.
Serce wciąż
waliło jej jak młotem, ale nie zaprotestowała, kiedy chwycił ją za nadgarstek.
Wyraźnie wyczuła aż nazbyt charakterystyczny zapach i aurę, która byłaby w stanie
rozpoznać wszędzie. Gdy w ułamek sekundy później rozbrzmiał dźwięk
dzwonka, Claire nabrała pewności, kogo zastaną przed drzwiami.
Co on
wyrabia, na litość bogini?
W tamtej
chwili błogosławiła fakt, że tata nie kazał jej zostać w kuchni
albo zamknąć się w pokoju. To, że w opustoszałym domu wolał się
nie rozdzielać, skoro w grę wchodziła obecność jakiegokolwiek demona,
wydało jej się w pełni zrozumiałe. Co prawda dobrze wiedziała, jak
zwracać się do skrzydlatej istoty, która tak po prostu zdecydowała się
wpaść z wizytą, ale zdecydowała się tego nie komentować.
Wątpliwości sprawiły, że milczenie nagle zaczęło się jawić jako
najbardziej atrakcyjne rozwiązanie.
Prawie. Z powątpiewaniem
spojrzała na Rufusa, kiedy spiął się, dla pewności przesuwając tak, by w razie
potrzeby ją osłonić.
– To Razjel
– wyjaśniła pospiesznie. – Ten, który nam pomógł.
Wampir
wywrócił oczami. Podejrzewała, że dla jego przyjemności w progu mogła
stanąć sama królowa Elżbieta, a i tak nie zareagowałby na gościa
w jakiś szczególnie przychylny sposób. Przynajmniej zdecydował się otworzyć,
najwyraźniej dochodząc do wniosku, że demon nie po to kłopotał się
ratowaniem kogokolwiek, by teraz wpaść z zamiarem zorganizowania
rzezi.
Claire już
od progu podchwyciła spojrzenie łagodnych, przypominających czyste niebo oczu.
– Dzięki
bogini – rzucił zamiast powitania Razjel. Wyprostował się i niepewnie
uśmiechnął, obojętny na nieprzychylne spojrzenie, którym na wstępie
obdarował go Rufus. – Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko w porządku.
Już widziałem Ryana, więc…
Może mówił
coś jeszcze. Nie miała pewności, gotowa przysiąc, że ani na moment
nie odrywał od niej wzroku. To, o kogo ten demon tak naprawdę się
martwił, od pierwszej chwili było aż nazbyt oczywiste.
– Dziękuję –
wykrztusiła, bezceremonialnie wchodząc mu w słowo.
Znalazła dość
przestrzeni, by prześlizgnąć się obok Rufusa. Nawet jeśli próbował ją
powstrzymać, nie zrobił tego. Miała wrażenie, że otwierając drzwi, nie do końca
spodziewał się zobaczyć najzwyklejszego w świecie faceta. Claire
zdążyła zauważyć, że Rafael i Mira aż za bardzo lubi obnosić się
ze swoimi skrzydłami. Razjel z sobie tylko znanych powodów po prostu
je ukrył, na pierwszy rzut oka wyglądając jak każdy normalny człowiek.
Gdyby nie charakterystyczna aura, nawet nieśmiertelny mógłby się nabrać.
Przystanęła
w progu, przez moment niepewna, jak się zachować. Nerwowym gestem
odgarnęła wilgotne włosy, niepewna, co zrobić z rękoma. Miała do powiedzenia
wiele rzeczy, ale nie była w stanie ich z siebie wyrzucić –
nie, skoro obok wciąż stał Rufus.
– Tak, tak…
– Wampir odzyskał głos, natychmiast materializując się obok niej. – Claire
jest cała, tak jak widzisz. Już ładnie podziękowała. Coś jeszcze?
Razjel
zamrugał. Spojrzał na Rufusa niemalże z uprzejmym zainteresowaniem, w końcu
odrywając wzrok od dziewczyny. Nic nie wskazywało na to, by poczuł się
jakkolwiek urażony brakiem wylewnego przyjęcia i tym, że nadal zmuszony
był tkwić na zewnątrz.
– Nie sądzę
– odparł ze spokojem, wciąż niepewnie się uśmiechając. – Nie wiem, co
z Jocelyne, ale sytuacja jest raczej opanowana. Jeśli mogę zrobić coś
jeszcze, śmiało.
– Możesz
odpowiedzieć mi na pytanie, jeśli to nie problem.
Nie… Ani trochę
nie brzmisz tak, jakbyś nie dawał mu wyboru, tato, westchnęła w duchu
Claire. Z drugiej strony ostrożność i tak wydawała się lepsza,
niż gdyby Rufus już na wstępie zdecydował się potraktować demona jak
wroga.
Serafin
nawet się nie zawahał.
–
Oczywiście – rzucił, zachęcająco kiwając głową.
Zauważyła,
że Rufus zawahał się, początkowo zbity z tropu. Była pewna, że nie tego się
spodziewał. W pamięci mając bezpośredniość i dumę Rafaela, ani trochę się
ojcu nie dziwiła.
– Pierwsza
rzecz. – Wampir przesunął się, by jakby od niechcenia oprzeć się
o framugę. Ramiona założył na piersi, po czym z powątpiewaniem
spojrzał na swojego rozmówcę. – Co tam robiłeś? Nie uwierzę, że przypadkowy demon – podjął z naciskiem
– zawędrował do przypadkowej uliczki,
by uratować kilka nieznajomych dzieciaków przed Charonem.
Aż się
zapowietrzyła. Mogła się tego po nim spodziewać, oczywiście, ale i
tak momentalnie zapragnęła znaleźć jakiś sensowny powód, by zakończyć
spotkanie, zanim zrobi się niezręcznie. Nie żeby w ogóle
wiedziała, co w zachowaniu ojca bardziej wytrąciło ją z równowagi:
jego bezpośredniość, przesłuchanie czy może fakt, że jak zawsze
uważał ją za dziecko.
Tyle że
Razjel nawet się nie skrzywił. Uśmiech nie zniknął, wciąż
spokojny i przesadnie wręcz uprzejmy.
– Rozpoznałem
rodzinę Eleny. Poza tym pamiętam Claire z uroczystości w klubie –
oznajmił bez wahania. – Małą nekromantkę tym bardziej, bo ratuję ją po raz
drugi. Czy to nie wystarczający powód?
– Ach… – Rufus
nie wyglądał na przekonanego. Z uwagą zmierzył demona wzrokiem. –
Możliwe, że byłeś w klubie… Ale nie pamiętam, byś wcześniej kręcił się
po Seattle.
– Tato… –
jęknęła, ale po prostu ją zignorował.
– Przyjechałem
niedawno, jakieś dwa miesiące temu. Chciałem poznać wybrankę brata – wyjaśnił
cierpliwie Razjel. – Wszyscy jesteśmy ciekawi Światłości. Ja i Rafael
mamy do tego wspólną przeszłość.
Rufus
wywrócił oczami. Nawet jeśli miał wątpliwości co do wyjątkowości Eleny,
tym razem zachował złośliwości dla siebie.
– W porządku.
Jeszcze jedna rzeczy… – Zawahał się, ale tylko na moment. – Charon.
Wiesz coś na jego temat? – drążył, spoglądając na swojego rozmówcę
wyczekująco.
– Chyba to,
co wszyscy. Nie mam pojęcia, dokąd uciekł – wyjaśnił pospiesznie Razjel.
Jego spokój na moment znikł, ustępując miejsca irytacji. – Nie mogłem
zostawić waszej małej w takim stanie, ale… Och, wierzcie mi, że gdyby nie to,
nie uszedłby stamtąd z życiem – mruknął i coś w jego słowach
przyprawiło Claire o dreszcze.
Nie
podobało jej się to. Stała tuż obok, nerwowo zaciskając usta. Z jednej
strony dokładnie tego mogła spodziewać się po ojcu, z drugiej…
Och, wcale nie była taka pewna, czy podobało jej się to, co robił.
Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, co strzeliło do głowy Razjelowi,
kiedy zdecydowała się przyjść!
Mimo
wszystko nie wtrącała się, pospiesznie analizując poszczególne słowa. Nie miała
pewności na ile kłamał, próbując zapewnić bezpieczeństwo Claudii –
dokładnie tak, jak zakładała obietnica, którą jej złożył – a na ile
w grę wchodziło coś więcej. Chociaż spojrzenie Razjela skupiało się
na Rufusie, Claire raz po raz przyłapywała demona na tym, że
przenosił je na nią. Bardzo dyskretnie, pozornie obojętnie, ale…
A może po prostu
chciała, żeby to robił. Tak po prostu, ale…
O
bogini, o czym ja myślę?, warknęła na siebie w duchu.
Jakby to w ogóle miało w tej sytuacji jakiekolwiek znaczenie!
Wciąż go nie rozumiała.
Tego, w jaki sposób się zachowywał, tym bardziej. Mieszał jej w głowie,
na dodatek w sposób, którego nie potrafiła pojąć. Co prawda
istniało bardzo proste rozwiązanie, które zresztą zasugerował sam Razjel, ale wciąż
nie potrafiła go przyjąć. To, że mógłby otwarcie interesować się akurat
nią, wciąż brzmiało nieprawdopodobnie.
Nerwowo zacisnęła
dłonie w pięści. Dla pewności schowała je za plecami, nie chcąc
zwracać niepotrzebnej uwagi. Nie sądziła, by po wybuchu płaczu i nadmiarze
wrażeń, które od chwili powrotu do domu zdążyła zafundować ojcu, Rufus
zwrócił uwagę na jej przyspieszony puls. Przynajmniej taką miała nadzieję,
nie chcąc zostać kolejną ofiarą, którą zdecydowałby się bardziej
szczegółowo przepytać.
Szlag,
musiała porozmawiać z Razjelem. Nie odzywała się od niego
od dnia, w którym zabrał ją ze szkoły, a teraz…
– Claire?
W
roztargnieniu spojrzała na Rufusa. Potrząsnęła głową. Energicznie potarła
skronie, próbując się uspokoić.
– Jestem
zmęczona – wyjaśniła wymijająco. W pośpiechu przeniosła wzrok na Razjela,
na krótką chwilę pozwalając sobie na komfort, jakim było spojrzenie
demonowi w oczy. – Raz jeszcze dziękuję. Idę do siebie, o ile
nie macie nic przeciwko.
Wraz z tymi słowami, nie czekając na czyjąkolwiek
odpowiedź, pospiesznie wycofała się w głąb domu. Nie odwróciła się,
ale i tak była gotowa przysiąc, że spojrzenie błękitnych oczu
towarzyszyło jej aż do momentu, w którym zniknęła na schodach.
Spojrzała na telefon. Isabeau
nie odpowiadała, choć Layla już pięć razy próbowała się do niej
dodzwonić. Co prawda podejrzewała, że siostra już wiedziała o wszystkim,
ale wampirzyca wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Mieli
problem, a jakby tego było mało, wciąż miała coś do zrobienia.
Kiedy wraz
z Gabrielem i Ryanem dotarła do domu Cullenów, już od progu
uderzyło ją panujące wewnątrz napięcie. Jej brat przy pierwszej okazji
zniknął na piętrze, chcąc jak najszybciej znaleźć Renesmee. Z tego,
co zdążyła wywnioskować Layla, oboje siedzieli przy Joce, czekając aż dziewczyna się
wybudzi. W powietrzu wciąż unosił się zapach krwi, ale nie wydawał się
aż tak intensywny, by uznała go za zbyt niepokojący.
Nigdzie nie widziała
Carlisle’a i podejrzewała, że również siedział przy Jocelyne. Nie była
pewna czy to dobrze, ale nie miała też powodów zakładać najgorszego.
Gdyby dziewczynie dolegało coś poważnego, doktor pewnie już dawno byłby w drodze
do szpitala albo…
Nic
poważnego? Po ugryzieniu wilkołaka?!
Ale mimo
wszystko wciąż nie miała poczucia, że Gabriel panikuje. Wątpiła, by zdołał się
powstrzymać i kontrolować więź, gdyby aktualnie odchodził od zmysłów.
Layla nie miała pojęcia, co stało się w tamtej uliczce, ale najwyraźniej
sprawy miały się lepiej niż początkowo podejrzewała. Cóż, przynajmniej
jeśli chodziło o ranę. Mogła tylko zgadywać, ile w tym było
zasługi Carlisle’a, a ile… Claudii.
Słowa
Claire również nie dawały jej spokoju. Wciąż nie miała pewności,
jak to zrobi, ale musiała dostać się do mieszkania
wampirzycy – choćby tylko po to, by upewnić się, czy kobieta była
bezpieczna. W tamtej chwili Layla ani trochę nie dbała o to,
czy ufanie Claudii w ogóle wchodziło w grę. Nie, jeśli faktycznie
zaryzykowała wszystko, byleby powstrzymać Charona.
O
bogini…
Z
westchnieniem schowała telefon. Zamierzała spróbować później, o ile Beau w ogóle
zamierzała kiedyś odebrać. Bardziej prawdopodobne wydawało się, że nagle
zmaterializuje się w samym środku Seattle, by rozeznać się
w sytuacji. Gdyby wciąż mieli do dyspozycji Lilianne, najpewniej
doszłoby do tego już dawno temu.
Layla nie miała
pojęcia, czy w tej sytuacji mogła wierzyć w powielane przez
ludzi stwierdzenie, że brak wiadomości, to dobra wiadomość.
– Wszystko
dobrze?
Poderwała głowę,
słysząc niepewny głos. Obejrzała się, by móc spojrzeć na Esme, kiedy
ta wyszła przed dom. Widząc nieco wymuszony uśmiech na twarzy Lay,
podeszła bliżej, decydując się dołączyć do dziewczyny na tarasie.
– Próbuję
dobić się do Beau – wyjaśniła, obracając w dłoniach telefon. –
Zaraz chyba spróbuję z Dimitrem albo Alessią. Ali to nawet
lepszy pomysł – stwierdziła po chwili zastanowienia. – Obawiam się, że
będziemy potrzebowali Ariela.
Oczy
wampirzycy rozszerzyły się nieznacznie. Złote tęczówki pociemniały, kiedy
zmartwienie ustąpiło miejsca zrozumieniu i strachu.
– To znów się
dzieje… – wyrwało się Esme.
Layla
westchnęła. Nie musiała pytać, by pojąc, do czego zmierzała wampirzyca.
Pamiętała aż za dobrze.
– Teraz
przynajmniej wiemy co robić, nie? – zauważyła, siląc się na entuzjazm.
Czuła, że szło jej to co najmniej marnie, więc ostatecznie się poddała.
Z westchnieniem spuściła wzrok z powrotem na komórkę. – Coś
wymyślimy. Na pewno.
Chciała w
to wierzyć. W pamięci miała napięcie, które towarzyszyło im, kiedy
starali się uratować Alessię. W zasadzie to Ariel próbował,
podczas gdy im pozostało zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo. Layla pamiętała
to tym wyraźniej, zwłaszcza że przez cały ten czas sama dosłownie
snuła się z kąta w kąt, świadoma wyłącznie narastającej
samotności i poczucia winy.
Powstrzymała się
przed muśnięciem palcami brzucha. To było dawno, jakby w innym życiu.
Dosłownie i w przenośni, skoro w międzyczasie zdążyła dorobić się
dorosłej córki, pary kłów i obrączki… Niekoniecznie w tej kolejności.
Teraz miała
Rufusa. Nie wiedziała, na ile ułatwiało to sprawę, zwłaszcza że
wampir przy Ali rozłożył ręce, ale i tak zamierzała spróbować go
zapytać. Bogini raczyła wiedzieć, czego dowiedział się od powrotu
Isobel. Z drugiej strony…
Wiemy,
co robić. Pytanie jak tego dokonać, pomyślała, czując jak coś nieprzyjemnie
przewraca jej się w żołądku.
Dzięki
Alessi wiedzieli już, że mieli czas do najbliższej pełni. Layla dla
pewności uniosła głowę, zwracając ją ku niebu. Chmury ograniczały widoczność,
ale zdążyła dostrzec zarys księżyca.
Niepokój pogłębił
się. Widziała więcej niż połowę, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Co prawda właśnie mogło go ubywać – przestała kontrolować cykl, odkąd po przenosinach
z Miasta Nocy nie miała już możliwości śledzić uroczystości z okazji
Nowiu – ale mimo wszystko…
– Pięć dni –
usłyszała za plecami i z wrażenia omal się nie zakrztusiła.
Nie tego się
spodziewała. Ani trochę, przez co słowa Alice sprawiły, że Layla poczuła się
trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Drobna wampirzyca pojawiła się nie wiadomo kiedy, wyjątkowo nie sprawiając
wrażenia tak radosnej i energicznej jak zazwyczaj. Wyglądała przede
wszystkim na zmęczoną, choć w przypadku istoty takiej jak ona nic
podobnego nie powinno wchodzić w grę.
– Widziałaś
coś? – zapytała natychmiast córki Esme.
Alice potrząsnęła
głową.
– Jedynie
to, że za chwilę pełnia. Domyślam się, co to oznacza dla Joce, ale… –
Urwała, niespokojnie spoglądając to na matkę, to znów na Laylę.
– Z tym się żyje, prawda? Jak z wampiryzmem.
– Widziałaś
wilkołaki – zauważyła cicho, wsuwając telefon do kieszeni. W tamtej
chwili nie ufała swoim dłoniom na tyle, by przypadkiem go nie upuścić.
– Zresztą to nie takie proste. Alessia też przez to przechodziła.
Brwi Alice
powędrowały ku górze. Layla mogła przewiedzieć, że akurat tego tematu Ali
raczej nie omawiała przy herbacie, zapoznając się z członkami
rodziny. Nie żeby ją to dziwiło.
– Alessia
nie zmienia się w wilka – przyznała Alice. Brzmiała, jakby
naprawdę chciała w to wierzyć.
– Ariel
znalazł sposób, żeby to zatrzymać. Musimy wyrobić się przed pełnią –
wyjaśniła pospiesznie Esme, podchodząc do wampirzycy. – Teraz
najważniejsze jest, żeby nic jej nie dolegało. Wiemy, co robić, więc…
– Wiemy –
przypomniała, mimo wątpliwości wchodząc kobiecie w słowo – ale to wciąż
nie jest takie proste. Żeby powstrzymać przemianę, Jocelyne musiałaby zabić
Charona.
– Że co!?
Oczy Alice
rozszerzyły się jeszcze bardziej. Przez twarz Esme przemknął cień, jakby
dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, co tak naprawdę
oznaczało odtworzenie metody Ariela.
Westchnęła.
To brzmiało nawet gorzej niż wtedy, gdy usłyszeli o tym po raz
pierwszy.
–
Ewentualnie to któryś z potomków mógłby zabić ojca i przejąć
jego rolę jako opiekuna ugryzionej osoby. Ariel i Riddley odkryli to przypadkiem
– przyznała, siląc się na łagodny ton. – Ale nie mamy czasu
sprawdzać, czy Charon jakimś cudem nie zostawił gdzieś na świecie
potomka. Nie mamy nawet pojęcia, gdzie się podział.
Ani jak
go zabić, dopowiedziała w myślach. Ktoś, kto nie rozumiał, że
powinien umrzeć po przyjęcia całego magazynku srebrnych kul, raczej nie miał
współpracować, gdyby wysłali do niego Jocelyne. Samo wspomnienie tego, w jakim
stanie była Isabeau po spotkaniu z wilkołakiem, w zupełności wystarczyło,
by utwierdzić Laylę w przekonaniu, że sytuacja prezentowała się co
najmniej beznadziejnie.
I Claudia.
Skoro istniał ktoś, komu pozostała wieczna ucieczka…
– Da sobie
radę. Musi – doszło ją jakby z oddali. W roztargnieniu spojrzała na obie
wampirzyce, sama niepewna, która wciąż próbowała być optymistką.
Layla z trudem
wysiliła się na blady uśmiech.
– Na pewno.
Licavoli są silni – oznajmiła, naprawdę chcąc w to wierzyć. – Ja…
Przepraszam was na moment. Muszę coś załatwić. Przeprosicie ode mnie
Gabriela i Nessie?
Nie miała
pojęcia, czy jej odpowiedziały. Zanim którakolwiek zdążyła się odezwać,
Layla już popędziła do samochodu, korzystając z tego, że wciąż miała
przy sobie kluczyki do lexusa. Nessie i jej brat i tak nie mieli
być w stanie odstąpić córki choćby na krok. Przy odrobinie szczęścia
Lay może nawet nie musiałaby się przed nimi tłumaczyć.
Bez
znaczenia. Nie mieli czasu – Alice uświadomiła jej to z całą mocą,
wspominając od nadchodzącej pełni. Krótka wymiana zdań brzmiała wystarczająco
źle, by wampirzyca nabrała pewności, że tak naprawdę mogli tylko modlić się
o cud. Zabicie Charona w pięć dni brzmiało nawet gorzej, niż kiedyś
myśl o odebraniu Isobel władzy.
Wtedy poszło
nieźle… I to w zaledwie kilka godzin.
Tyle że
szczerze wątpiła, by mogli liczyć na ponowny łut szczęścia w tej
sprawie. Layla potrzebowała jakiegoś cudownego rozwiązania, choć wciąż nie miała
pewności, skąd mogłaby je wziąć. I chociaż szczerze wątpiła, by to Claudia
mogła poradzić coś na swojego oprawcę, wampirzyca czuła się wystarczająco
zdesperowana, by przynajmniej spróbować ją zapytać. Dalsze tkwienie przed
domem i tak nie miało sensu.
Westchnęła.
Nerwowo zacisnęła dłonie na kierownicy, nagle uświadamiając sobie, że zaczęła
drżeć.
Prawda była
taka, że nie chodziło tylko o Joce. Obiecała coś Claire, szybko orientując
się, dlaczego dziewczyna w ogóle wspomniała jej o ciotce.
Po wszystkim była winna Claudii chociaż tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz