15 stycznia 2022

Sto czterdzieści pięć

Claire

– Wszystko gra, braciszku? – zapytała cicho Layla.

Gabriel wywrócił oczami. W sposobie, w jaki postukał palcami w kierownicę, Claire doszukała się wyłącznie nerwowości.

– A mogę skłamać?

– Nie.

Kąciki jego ust drgnęły, ale ostatecznie się nie uśmiechnął. Znów wbił wzrok w drogę przed sobą, chociaż jego oczy raz po raz uciekały do wstecznego lusterka, dzięki czemu mógł obserwować bliźniaczkę.

– Więc nie – przyznał takim tonem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie. – Ale Nessie wydaje się względnie spokojna, więc… – Zawahał się. Przez jego twarz przemknął cień. – Odwiozę was i tam pojadę – zadecydował, pospiesznie biorąc się w garść.

– Jadę z tobą – zaoferowała natychmiast Layla.

To zabrzmiało niewinnie, ale Claire i tak nie powstrzymała się przed spojrzeniem na mamę. Wciąż nie miała pewności, co zrobić z Claudią. Chciała do niej zadzwonić, ale w samochodzie to brzmiało jak najgorszy pomysł na świecie. Wypisywanie SMS-ów tym bardziej, zwłaszcza że szczerze wątpiła w odpowiedź. Wampirzyca ani trochę nie wyglądała na wystarczająco cierpliwą, by akurat teraz udzielać składnych odpowiedzi.

Chciała wierzyć, że Layla miała plan. Musiała, ale…

– Ja też – wtrącił Ryan. – Znaczy…

– Jasne – uciął pospiesznie Gabriel.

Trudno było stwierdzić, jaki tak naprawdę miał nastrój. Chyba taki, jaki można mieć po ataku wilkołaka na twoje dziecko, pomyślała z powątpiewaniem, choć skąd mogła wiedzieć? Nie myślała o macierzyństwie. Wystarczyło, że wszystko to, co się działo, jawiło jej się jako jedna wielka abstrakcja.

Sama też martwiła się o Jocelyne. Z drugiej strony, wcale nie czuła się na tyle pewnie, by jechać do domu Cullenów, znosić zamieszanie, a już zwłaszcza czytającego w myślach Edwarda. Zdążyła uspokoić się na tyle, by przestać drżeć i zanosić się płaczem, ale nic ponadto. Co więcej, wciąż musiała doprowadzić się do porządku. Nie sądziła, by z krwią na rękach i ubraniu nadawała się do przekroczenia progu domu, w którym mieszkały wampiry.

Z wahaniem spojrzała na Rufusa, ale ten po prostu milczał, myślami wydając się być gdzieś daleko. A może po prostu był w wystarczająco łaskawym nastroju, by przez wzgląd na okoliczności nie próbować prowokować Gabriela. Mogła tylko zgadywać, zwłaszcza że po ojcu mogła spodziewać się wszystkiego. Na dłuższą metę cisza wcale nie była taka zła, choć zaczynała ją niepokoić. Nie tak jak wybuch gniewu, którego doczekała się ostatnim razem, ale jednak.

Po raz kolejny wpadła na Charona i znów cudem wyszła z tego cało. Nie sądziła, żeby Rufus tak to zostawił, nawet jeśli na pierwszy rzut oka zachowywał się wyjątkowo spokojnie.

– Coś nie tak, moja mała? – rzucił jakby od niechcenia, podchwyciwszy jej spojrzenie.

Potrząsnęła głową. Pozwoliła, by włosy opadły jej na twarz. Powiedzieć, że czuła się po prostu dziwnie, byłoby niedopowiedzeniem stulecia.

– Nic takiego – odparła wymijająco.

Poczuła ulgę, kiedy znaleźli się pod domem Licavolich. Przy pierwszej okazji wysiadła, bynajmniej niezaskoczona tym, że Gabriel zawrócił samochód. Uświadomiła sobie, że została sama z ojcem, ale tego mogła się spodziewać. Mając do wyboru kolejne zatłoczone miejsce albo opustoszały dom, Rufus mógł wybrać tylko jedno.

Nie zatrzymał jej, kiedy bez słowa ruszyła do pokoju. W sypialni wciąż unosił się owocowy zapach świec, ale ten nie wydał się Claire ani trochę kojący. Chwyciła pierwsze lepsze ubrania i zamknęła się w łazience, by jak najszybciej zrzucić z siebie przesiąknięte krwią Jocelyne ciuchy. Miała ochotę przynajmniej godzinę spędzić w wannie, ale przygotowanie kąpieli wydała jej się zdecydowanie zbyt długie. Ostatecznie skończyła pod prysznicem, obojętna na to, że ciało zaprotestowało przed zbyt gorącą wodą.

W porządku. Już dobrze. Jest… dobrze.

Zamknęła oczy. Odetchnęła, z westchnieniem opierając się o kafelki. Woda wciąż płynęła, ale to było dobre. Gdyby nie to, że wcześniej pozwoliła sobie na szlocha w ramionach Gabriela, emocje jak nic znalazłyby ujście pod prysznicem. Obmyła twarz, po czym z powątpiewaniem spojrzała na swoje dłonie. Zadrżały nieznacznie, ale zapanowała nad nimi dużo łatwiej niż wcześniej.

Przez moment obserwowała zbierającą się u jej stóp czerwień. Kolor powoli stracił na intensywności, by chwilę później ostatecznie zniknąć. Krew w końcu zniknęła i choć Claire wciąż czuła jej zapach, w jakiś pokrętny sposób poczuła się lepiej.

Zawahała się. Gabriel jej podziękował, na dodatek z taką żarliwością, że nie potrafiła nie wziąć jego słów na poważnie. Co prawda myśląc o tym wstecz, wszystko to, co zrobiła, by obronić kuzynkę, jawiło jej się jako jakiś pokręcony sen. Co dobrego było w tym, że pozwoliła dziewczynę ugryźć? Gdyby zareagowała wcześniej… Gdyby…

Potrząsnęła głową. Kogo próbowała oszukać? Miała wrażenie, że jeśli spróbowałaby wytrącić Charona z równowagi wcześniej, skończyłoby się dużo gorzej.

Rozprostowała palce. Uniosła dłonie, w pamięci wciąż mając to, co stało się, gdy pozwoliła sobie na to ostatnim razem. Ryan też to widział i to mimo całego zamieszania. Mimo wszystko Claire wciąż nie dowierzała, mimowolnie zastanawiając się, czy to możliwe, żeby regał wywrócił się sam z siebie. Przecież i tak ledwo się trzymał, ale…

Och, Floro…, jęknęła w duchu. O kobiecie też nie chciała myśleć. Cała pewność siebie, którą odczuwała zaledwie kilka godzin wcześniej, zniknęła. Naprawdę wierzyła, że zabranie Jocelyne do staruszki, to dobry pomysł. Kto inny mógłby sensownie poprowadzić jej kuzynkę? Po ostatniej rozmowie z kobietą, Claire nie potrafiła znaleźć lepszej kandydatki.

A teraz Flory nie było, choć to wciąż wydawało się nieprawdopodobne. Na pewno nie tłumaczyło tego, dlaczego jedyna obecna w sklepie krew należała do Charona. Jakim cudem niewidoma starsza pani byłaby w stanie nie tylko zranić wilkołaka, ale też ujść z tego życiem. Czy uciekła? Jeśli tak, gdzie była? Dlaczego w ogóle do tego doszło i na ile atak na sklep Flory miał związek z niebezpieczeństwem, które od jakiegoś czasu ciągnęło się za Claudią?

I za mną, dopowiedziała w myślach. O tym wiedziała już od jakiegoś czasu, a jednak dopiero stojąc pod prysznicem i zmywając z siebie krew, w pełni uświadomiła sobie, co to oznaczało.

Obawiała się, że impas, w którym wraz z ciotką trwały długie tygodnie, powoli dobiegał końca.

Pod wpływem impulsu uniosła rękę. Spojrzała na wciąż płynącą wodę, po czym powoli zacisnęła dłoń w pięść.

Woda natychmiast przestała płynąć.

„Wyręczanie się magią to twój cel życiowy?” – przypomniała sobie własne słowa. W tamtej chwili prawie udało jej się uśmiechnąć. Chyba zaczynała rozumieć, co miała na myśli Claudia, twierdząc, że zdolności nie miały żadnej wartości, jeśli nie potrafiło się z nich czerpać.

Uświadomiła sobie, że zrobiłaby naprawdę wiele, by pójść wprost do mieszkania wampirzycy i pokazać jej, że potrafiła chociaż tyle. Już nie próbowała uciekać.

Doprowadziła się do porządku i ze wciąż wilgotnymi słowami w końcu wyszła z łazienki. Mogła tylko zgadywać, ile czasu faktycznie spędziła pod prysznicem, sama ze swoimi myślami. W domu panowała nienaturalna wręcz cisza, aż zwątpiła w to, czy Rufus jednak nie zmienił zdania. W ostatnim czasie wciąż się mijali, choć nie w aż tak ostentacyjny sposób jak po kłótni we Florencji. Nie żeby w ogóle wciąż miała głowę do tego, by mieć do niego pretensje o lakoniczną rozmowę, którą przeprowadzili w dniu otwarcia klubu Alice.

Potrzebowała chwili, by jednak wyczuć wampira w kuchni. Zawahała się, przez moment mając ochotę zignorować jego obecność i zamknąć się w sypialni, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowała. Nie chciała być sama. Wątpliwości i pełne napięcia wpatrywanie się w telefon, zupełnie jakby w ten sposób mogła wymóc na urządzeniu pojawienie się jakichkolwiek wieści, zdecydowanie nie brzmiały dobrze.

– Lepiej się czujesz? – usłyszała, ledwo przekroczyła próg.

– Tak mi się wydaje – przyznała, choć to było dość naciąganą teorią.

Nie wiedziała, czy w tej sytuacji dało się czuć jakkolwiek dobrze. Z drugiej strony, na pewno miała się lepiej niż wtedy, gdy wciąż towarzyszył jej zapach krwi Jocelyne.

Od progu uderzył ją inny, bardziej zachęcający. Widząc kubek z dość jednoznaczną zawartością uświadomiła sobie, że Rufus najwyraźniej na nią czekał, zwłaszcza że już na wstępie przesunął naczynie w jej stronę.

– Chociaż tyle.

Nie dodał niczego więcej. Nie miała pewności, czy to dobrze, ale zdecydowała się tego nie komentować. Jak gdyby nigdy nic podeszła bliżej, po chwili decydując się opaść na krzesło. Wciąż czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, ale kiedy spojrzała na krew, uświadomiła sobie, że chyba jednak ma nią ochotę. Była ciepła, na swój sposób kojąca. Rozjaśniła jej w głowie, przynajmniej na tyle, ile było to możliwe.

Na sobie wciąż czuła przenikliwe spojrzenie ojca. Mogła się założyć, że milczenie nie było mu na rękę, tak jak i to, że nie po raz pierwszy przyszło mu siedzieć z nią, kiedy nie do końca panowała nad emocjami. Rufus nie należał do najwprawniejszych pocieszycieli na świecie.

– Powiesz mi? – zapytał w końcu, kiedy cisza zaczęła być zbyt uciążliwa.

Nerwowo zacisnęła palce wokół kubka. Pospiesznie uniosła go do ust, żeby zyskać kilka dodatkowych sekund.

– Co takiego?

Zauważyła, że wywrócił oczami.

– Charon. Wierzę, że nie chcesz – dodał pospiesznie – ale to ważne. Mam na myśli…

– Podąża za mną, bo wyczuwa moje powiązanie z Claudią – odparła ze spokojem. Nie sądziła, że będzie do tego zdolna, a jednak głos nawet jej nie zadrżał, kiedy zdecydowała się wejść Rufusowi w słowo. – Wiesz dlaczego.

– Och, na litość bogini… – Przez jego twarz przemknął cień. – Okej, jesteście spokrewnione. Wydawało mi się, że temat mamy omówiony.

– Kiedy ostatnim razem chciałam go omówić, zbyłeś mnie, tato – przypomniała z niewinnym uśmiechem. Nie żeby w ogóle czuła się rozbawiona. Wręcz przeciwnie.

Przez twarz wampira przemknął cień. Nachylił się w jej stronę, układając obie dłonie na stole.

– Po prostu nie ma o czym rozmawiać. Ta kobieta… – Potrząsnął głową. – Bardziej interesuje mnie to, że poluje na ciebie wilkołak.

Nie zaskoczył ją tym, że doszedł do takich wniosków. Miała wrażenie, że były oczywiste, zwłaszcza że Charon zaatakował po raz drugi. To, że był w Seattle, również mówiło samo za siebie.

– Ja go nie zapraszałam – mruknęła, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Mógłbyś zapytać Claudię, ale oboje wiemy, że prędzej rzucisz się jej do gardła.

Pożałowała tych słów, ledwo tylko wypowiedziała je na głos. Wątpiła, by Rufus chciał dyskutować akurat o tym. Tym bardziej nie wyobrażała sobie, by spotkanie tej dwójki udało się zaaranżować równie prosto, co i w przypadku mamy. Och, w zasadzie sama nie była pewna, o kogo bałaby się bardziej, chociaż… miała wrażenie, że Claudia pozbyłaby się wampira, zanim zdecydowałby od której strony zaatakować.

Pokręciła głową. Już to widziała! Ojciec na pewno by się ucieszył, gdyby zaprowadziła go na skraj miasta i postawiła przed progiem mieszkania, które zamieszkiwała jego siostra. Już widziała to rodzinne pojednanie w wykonaniu kogoś, kto w kwadrans potrafiłby jej wytłumaczyć fizykę kwantową, ale całkowicie wymiękał, kiedy w grę wchodziły jakiekolwiek uczucia.

– Rozmawialiśmy o tym – zauważył Rufus, rzucając jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – Jak ty to widzisz, co? Claudia podobno też jest w Seattle. Nawet jeśli, nie wychyla się. Pomijając abstrakcję całej sytuacji – mruknął, krzyżując ramiona na piersi – wątpię, by zgodziła się na uprzejmą konwersację przy herbacie.

– A zaproponowałbyś jej coś takiego? – rzuciła z powątpiewaniem.

Spojrzał na nią dziwnie, wręcz pobłażliwie. Może i ryzykowała, zadając kolejne pytania w takim tonie, ale po spotkaniu z Charonem było jej wszystko jedno.

– Szczerze wątpię. A ty? – Nawet nie czekał na odpowiedź. – Tak ci tylko przypomnę, co zrobiła. Na litość bogini, Claire…

– Wolałabym rozmawiać z Claudią niż czekać, aż dorwie mnie Charon.

Rufus spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Uświadomiła sobie, że trafiła w sedno – przynajmniej do pewnego stopnia. Zmieszanie, które dostrzegła w jego spojrzeniu – tylko przez chwilę, ale jednak – mówiło samo za siebie.

Czekała, choć cisza ani trochę nie była jej na rękę. W duchu odliczała kolejne sekundy, nerwowo bawiąc się w połowie opróżnionym kubkiem.

– Mogę zapytać o jedną rzecz? – zaryzykowała, obserwując jak resztki płynu zmieniają kształt zależnie od nachylenia naczynia. Wampir nie odpowiedział, ale skinął głową. – Naprawdę ani trochę nie zainteresowało cię to, co z mamą znaleźliście w Lille?

– Nie. – Rufus wzruszył ramionami. – Nie było kiedy, więc…

– A teraz?

– Jakie to w ogóle ma znaczenie? – zniecierpliwił się. – Claire, znasz mnie. Pogoń za zmarłymi i tak nie ma sensu.

– Claudia nie wyglądała na martwą, kiedy ostatnim razem ją widziałam – wypaliła, z opóźnieniem uświadamiając sobie, jak dwuznacznie musiało to zabrzmieć.

Wzdrygnęła się, kiedy wampir zmaterializował się tuż przed nią. Odchyliła się z obawą, sama niepewna, czego powinna się spodziewać. Możliwe, że igrała z ogniem. Patrząc w ciemne oczy ojca zwątpiła w to, czy powinna to robić. Nie wybaczyłaby mu, gdyby do tego wszystkiego użył na niej przymusu.

– Jesteś przerażona – ocenił, bynajmniej nie brzmiąc na zaskoczonego z tego powodu. – Byłaś wtedy, gdy cię znalazłem, kiedy… – Urwał, choć tak naprawdę nie musiał. Wiedziała, do którego wieczoru próbował nawiązać. – Nie mówmy teraz o mnie i moim podejściu do rodziny, bo to bez znaczenia. Mógłbym nawet zignorować to, co stało się w Mieście Nocy, choć to nie tak, że życzę Isabeau źle. Nie aż tak – dodał, ostrożnie dobierając słowa. – Ale Layla też na tym ucierpiała. Nie było cię tam wtedy. A teraz to. Naprawdę dziwi cię to, że nie tryskam entuzjazmem na wzmiankę o Claudii?

Ze świstem wypuściła powietrze. Chciała uciec wzrokiem gdzieś w bok, ale powstrzymała się, wciąż z uporem spoglądając Rufusowi w oczy. Jeśli nagle zdobyła się na to, żeby porozmawiać z nią inaczej niż półsłówkami, zamierzała to wykorzystać. Jak długo byli w domu sami, mogła choć spróbować przymusić go do mówienia.

Dla siebie. Dla Claudii…

Dla wszystkich.

– Nie – przyznała cicho. Oczywiście, że ją to nie dziwiło. Przecież dobrze wiedziała, a jednak… – Czasami po prostu… nie wszystko jest takie, jakim wygląda – wyrzuciła z siebie na wydechu.

Chciała ufać Claudii. Och, robiła to. Nie mogła zaprzeczyć, że ciotka ją skrzywdziła, ale już od dawna nie potrafiła mieć jej tego za złe. Wampirzyca nie ukrywała przed nią złych rzeczy. Nie usprawiedliwiała się, nie szukała wybaczenia. Po prostu była i troszczyła się, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. Claire wciąż miała przed oczami wyraz jej twarzy – to czyste przerażenie i drżące dłonie, kiedy tak po prostu stanęła przed Charonem, choć przez całe wieki trwała w ciągłym biegu.

Może gdyby Rufus tam był, zrozumiałby. Jeśli tylko spędziłby z nią tyle czasu, co wcześniej ona…

– Och, na pewno. – Wampir parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. – W końcu wszystko da się jakoś wytłumaczyć.

– Jak mieszanie ludzkiej i wampirzej krwi, by sprawdzić efekty – wyrwało jej się.

Zmierzył ją wzrokiem, podejrzliwie mrużąc oczy.

– Kiedy zrobiłaś się taka wygadana? – zapytał z powątpiewaniem.

Wzruszyła ramionami. Zmęczenie dawało jej się we znaki, wyczerpując resztki cierpliwości. Po tym, co się stało, było jej już wszystko jedno.

– Nie chcę, żebyś ciągle przede mną uciekał… Przede mną i mamą, chociaż jej mówisz więcej niż mnie. – Spojrzała mu w oczy. Słowa przyszły same, równie naturalnie, co i proroctwa, które pod wpływem impulsu przelewała na papier. Claire nie miała pojęcia, czy to również mogła przypisać tej cholernej intuicji, czy może ostatecznie upadła na głowę, ale nie dbała o to. – Już przez to przechodziliśmy. Ja przechodziłam – dodała z naciskiem. – Stałam przed kimś, kto chciał mnie skrzywdzić, chociaż nie miałam pojęcia dlaczego. I nie miała pojęcia, co robić… Dalej nie wiem i…

Zamrugała, z zaskoczeniem pojmując, że znów czuje wilgoć na policzkach. Gniewnym ruchem otarła twarz, ale łzy wcale nie zamierzały przestać płynąć. Sama nie była już pewna, czy czuła gniew, strach czy może irytację. Najpewniej wszystko na raz. To, że znów krążyli wokół tematu Claudii, nie pomagało.

Chciała nim potrząsnąć. Powiedzieć mu wszystko równie otwarcie, co i mamie, a potem poprosić o tę odrobinę zaufania. Gdyby tylko miała pewność, że nie zrobi niczego głupiego! On i Claudia mogliby na siebie pokrzyczeć, pokłócić się, zrobić cokolwiek… Wszystko, co nie obejmowało bezmyślnej walki bez choćby próby porozumienia. Przecież nie kazała mu od razu budować rodziny na nowo, ale…

– Claire.

Wzdrygnęła się, czując ciepłe dłonie na policzkach. W roztargnieniu spojrzała ojcu w oczy, bez trudu doszukując się paniki w jego spojrzeniu. Coś w jego reakcji sprawiło, że przez moment miała ochotę się roześmiać. Oczywiście, czego spodziewała się, nie po raz pierwszy stawiając go w takiej sytuacji. Teraz nie miał ani Gabriela, ani Layli, na których mógłby zrzucić konieczność pocieszania jej. Byli sami, a Rufus zachowywał się w równie nieporadny sposób, co i wtedy, gdy płaczem ściągała go do pokoju po kolejnym złym śnie.

Ale był. Potrafiła docenić chociaż to.

Spróbowała się powstrzymać, ale nie była w stanie. Ostatecznie poddała, bez słowa wtulając wampira. Czuła, że gra nieczysto, ale nie potrafiła mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Sam nie zostawiał jej innego wyboru. Skoro tylko w ten sposób potrafiła zmusić go do tego, by w ogóle brał pod uwagę to, co mówiła, trudno.

– Boję się. Boję, okej? – wyrzuciła z siebie na wydechu. Przełknęła z trudem, próbując opanować szloch. – Przyszedł za mną aż z Florencji. Zaatakował nie tylko mnie i… Joce umierała mi na rękach, na litość bogini!

Bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści – na tyle mocno, że aż poczuła ból. Oddychała szybko i płytko, czując się trochę tak, jakby musiała walczyć o powietrze. Miała wrażenie, że brakowało w nim tlenu.

Rufus wzmógł uścisk wokół niej. Mogła tylko zgadywać, czy chciał w ten sposób uspokoić ją, czy może siebie. Nie widziała jego twarzy, ale to nie miało znaczenia. Wyczuła za to, że zesztywniał, po prostu ją obejmując. To, że czuł się z tym co najmniej niekomfortowo, było dla Claire aż nazbyt oczywiste.

Nie była pewna, jak długo to trwało. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, nim wampir w końcu ją odsunął. Dopiero kiedy przykucnął przed nią, ujmując za obie dłonie, uświadomiła sobie, że wciąż zaczęła dygotać. Bardziej niż do tej pory.

Skrzywiła się. Potrzebowała chwili, by zrozumieć, że to coś więcej, aniżeli nadmiar emocji. Znała coraz intensywniejsze, kryjące się gdzieś pod skórą mrowienie, choć to wciąż nie znalazło ujścia.

– Spójrz tu na mnie – polecił Rufus. Usłuchała, chcąc nie chcąc przenosząc na niego załzawione oczy. – Dobrze sobie poradziłaś. Z Jocelyne – dodał i na moment aż zapomniała o płaczu, słysząc te słowa. – W tej chwili to się liczy.

– Ale…

– Nie przerywaj – zniecierpliwił się. – Nie jestem… najlepszą osobą do takich rozmów. Nie musisz mi tego przypominać. W zasadzie… – Potrząsnął głową. – Ale możesz być pewna, że tego tak nie zostawię. Niechętnie przyznaję, że mam powody, by znaleźć Claudię żywą, więc…

Drgnęła, momentalnie prostując się niczym struna. Rzuciła mu niespokojne spojrzenie, wciąż niepewna, ale…

– Więc wysłuchałbyś jej? – zapytała, nie dbając o to, że zabrzmiała na tym na zdecydowanie za bardzo podekscytowaną.

– Raczej przepytał. Gdybym teoretycznie wiedział, gdzie jej szukać. 

Puściła te słowa mimo uszu. To wciąż o niczym nie świadczyło, ale musiało wystarczyć.

– Obiecaj – rzuciła naglącym tonem. – Obiecaj, że w razie co spróbujecie porozmawiać. Tylko tyle. 

Rufus spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Otworzył usta, jak nic chcąc zaprotestować, ale coś w wyrazie jej twarzy go powstrzymało.

Z westchnieniem spuścił wzrok na ich splecione dłonie.

– Zachowujesz się jak matka – mruknął, wznosząc oczy ku górze. – Jak sobie chcesz. Obiecuję.

Nie miała pewności, czy może mu wierzyć, ale to już nie miało znaczenia. Wszystko to zeszło na dalszy plan, kiedy znów poczuła mrowienie w dłoni.

– To dobrze… Tato?

– Hm?

Tym razem nie powstrzymała zdławionego jęku.

– Potrzebuję czegoś do pisania. Teraz. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa