18 stycznia 2022

Sto czterdzieści osiem

Layla

Zanim wróciła do mieszkania, Claudia zdążyła wszystko przygotować. Layla zastała ją w salonie, pochyloną nad księgą, na którą zwróciła uwagę już wcześniej. Dla pewności zajrzała do środka, ale nie była w stanie odczytać żadnego z pokrywających pożółkłe strony słów. Podejrzewała, że to język pierwotnych albo coś równie uroczego, dokładnie jak większość pozycji, które widywała w zbiorach Rufusa albo w bibliotece pod świątynią.

Claudia poderwała głowę, ledwo tylko wyczuła, że nie jest sama. Wyglądała na zmartwioną, ale prawie natychmiast wzięła się w garść. Błyskawicznie poderwała się do pionu, wcześniej ostrożnie odkładając księgę na stolik. – dokładnie pomiędzy dwie niewielkie, wypełnione do połowy miseczki. Zawartość jednej z nich wyglądała jak rozcieńczona krew i Layla podejrzewała, że posoka należała do Jocelyne.

– Masz? – zapytała natychmiast wampirzyca.

Skinęła głową. Bez zbędnych wyjaśnień podsunęła Claudii sztylet, który przy wysiadaniu z auta zdecydowała się ująć przez materiał kurtki. Kobieta nawet się nie skrzywiła, w przeciwieństwie do nowych wampirów nie musząc obawiać poparzeń.

– Wystarczy? – upewniła się.

– Chyba tak. Musi. – Claudia w zamyśleniu przyjrzała się ostrzu. Niemalże z czułością przesunęła kciukiem po zdobionej rękojeści. – W porządku. Będziesz musiała mi pomóc – zapowiedziała, wsuwając ostrze do wypełnionej czystą wodą miseczki.

Nie podoba mi się to, pomyślała z powątpiewaniem Layla. Niepewna, co ze sobą zrobić, stanęła tuż obok i skrzyżowała ramiona na piersi. W ciszy obserwowała, jak wampirzyca starannie obmywa ostrze, próbując zebrać tyle krwi, ile było to możliwe. Woda zabawiła się na różowo, co najwyraźniej usatysfakcjonowało Claudię, bo ostatecznie skinęła głową i odłożyła sztylet na bok.

Przesunęła dłonią nad świecami. Lay aż wzdrygnęła się, kiedy te tak po prostu zapłonęły. Wciąż nie przywykła do myśli, że ktoś poza nią mógłby ot tak przywołać do siebie ogień.

– Moja matka właśnie przewraca się w grobie. Powinnam oczyścić pokój, ale teraz nie mam na to czasu – mruknęła Claudia, wywracając oczami. – Jeśli coś pójdzie nie tak, nie pozwól mi przerwać, póki nie skończę.

– Skąd mam wiedzieć, kiedy ty…? – zaczęła, ale coś w przenikliwym spojrzeniu kobiety momentalnie ją uciszyło.

– Uwierz mi, że będziesz wiedziała.

To nie brzmiało dobrze. W zasadzie to, że właśnie siedziały w opustoszałym mieszkaniu, szykując się do jakiegoś bliżej nieokreślonego rytuału, wcale nie wyglądało jak scenariusz na dobrze spędzony wieczór. Layla nie miała pewności, czy powinna brać w tym udział, ale z drugiej strony… Jaki tak naprawdę miała wybór.

Poruszyła się niespokojnie, próbując znaleźć sensowne miejsce, z którego mogłaby obserwować rozwój wydarzeń. Gdyby przynajmniej wiedziała, w jaki sposób się przydać…

– Okej. Kiedy wilkołak kogoś ukąsi… Wtedy powstaje więź. Zupełnie inna niż ta, którą pewnie znasz jako telepatka – odezwała się cicho Claudia, ostrożnie dobierając słowa. Mówiła szybko, bardzo rzeczowo. Przez cały ten czas wpatrywała się w jedną z płonących świec, zupełnie jakby coś w widoku ognia dodawało jej otuchy. – Ta więź będzie kluczowa, kiedy nadejdzie pełnia. Jeśli zostawimy to tak, jak jest, wszystko będzie zależało od Charona, a on… Och, uwierz mi, że nie chcesz wiedzieć. Podejrzewam, że mała nie miałaby żadnych szans nawet jako człowiek. Nie uwierzę, że będzie chciał przeprowadzić ją o przemianę.

Layla mimowolnie się wzdrygnęła. Jakoś nie wątpiła w prawdziwość tych słów.

– Wiem, jak to działa – zapewniła, chcąc zyskać na czasie. – Joce musiałaby go zabić, ale…

– Powodzenia – sarknęła Claudia, uśmiechając się w pozbawiony wesołości sposób. – Gdyby istniał jakiś sposób, nie uciekałabym przez tyle czasu. Nie… na to zdecydowanie nie mamy co liczyć.

– Więc to – wymownie zerknęła na miseczki z rozcieńczoną krwią – jest jakąś inną metodą?

Nic nie mogła poradzić na to, że mimo wszystko zabrzmiała sceptycznie. Miała wrażenie, że zaczyna zachowywać się jak desperatka. Inaczej nie była w stanie usprawiedliwić tego, na co właśnie się godziła.

– Zaraz zobaczymy.

Nie, to zdecydowanie nie brzmiało dobrze. Layla powstrzymała jęk, próbując samą siebie przekonać, że powinna po prostu robić to, co konieczne. Zupełnie jakby potraktowanie wszystkiego jak kolejny (nie do końca bezpieczny) eksperyment, w jakiś cudowny sposób niwelowało wszystkie problemy.

Nawet jeśli Claudia wyczuła jej wahanie, nie dała niczego po sobie poznać. Odwróciła się, by sięgnąć po coś, co leżało na kanapie, a co okazało się fioletowa, wykonaną z gładkiego materiału apaszką.

– Kupiłam ją z myślą o Claire, ale trudno – przyznała wampirzyca z niepewnym uśmiechem. – Zadanie dla ciebie. Zawiąż ją… W zasadzie jakkolwiek. Ważne, żeby na środku powstał mocny supeł, a końce pozostały luźne – wyjaśniła, wyciągając apaszkę w stronę Layli.

– Nie rozumiem…?

Ale mimo wszystko ujęła materiał. Przesunęła go między palcami, utwierdzając się w przekonaniu, że był przyjemnie miękki. I jak nic spodobałby się Claire przez wzgląd na kolor. Co prawda dziewczyna zwykle nie nosiła takich rzeczy, ale Laylę i tak rozczuliło coś w myśli, że Claudia myślała o takich drobiazgach. Tak po prostu, jakby obdarowywanie bratanicy, podczas gdy cała jej rodzina pałała względem wampirzycy nienawiścią, było najnormalniejszą rzeczą na świecie.

– Po prostu ją zawiąż. – Kobieta wywróciła oczami. – Najlepiej kilka razy. Sama zdecyduj, ile wystarczy.

Layla rzuciła jej jeszcze jedno wątpiące spojrzenie, ale nie próbowała się spierać. Wciąż niepewna, co właśnie próbowały zrobić i dlaczego poplątanie apaszki mogłoby być w tym kluczowe, kilkukrotnie przełożyła materiał, próbując stworzyć jak najmocniejszy węzeł i przypadkiem nie uszkodzić przy tym delikatnej tkaniny.

Bez słowa podała węzeł Claudii. Wampirzyca natychmiast ułożyła go między wypełnionymi krwią miseczkami, po czym wsunęła każdy koniec w osobne naczynie. Materiał natychmiast zabarwił się w miejscach, w których w których wsiąknęła w niego nietypowa mieszanka wody i posoki.

– Dobrze – odetchnęła Claudia, cofając się o krok. Przyjrzała się swojemu dziełu, dla lepszego efektu przekrzywiając głowę. – Uznajmy, że to nasza więź. Teraz pora ją zerwać.

Tyle zachodu tylko po to, żeby stworzyć symulację…?!

Lay zacisnęła usta. Jeśli do tej pory czuła się zdezorientowana, zdawkowe wyjaśnienia szwagierki ani trochę jej nie uspokoiły. Wręcz przeciwnie – z każdą kolejną sekundą czuła się tak, jakby brała udział w czymś surrealistycznym. Co prawda nie aż tak jak rytuał, który doprowadził do powrotu Isobel, ale…

Przestała o tym myśleć. Stała w bezruchu, bezskutecznie próbując przekonać samą siebie, że wszystko w porządku. I tak nie miała innego wyboru, prawda? Przychodząc tutaj, niejako myślała o tym, żeby uciec się nawet do magii, jeśli to byłoby konieczne. Niejako właśnie dostawała to, czego od samego początku oczekiwała.

Mimo wszystko czuła się dziwnie, obserwując pochyloną nad stołem wampirzycę. Świece płonęły jasnym blaskiem, rzucając długie cienie na porcelanową twarz. W takich warunkach Layla doszukała się w niej niemalże czegoś eterycznego. Znów uderzyła ją ta dziwna aura, którą dostrzegła, kiedy nieśmiertelna zaczęła miotać się na prawo i lewo, sprawiając wrażenie osoby, która wiedziała, co i dlaczego robi. W tamtej chwili sprawiała wrażenie równie zdecydowanej, choć jej ręce w pierwszym odruchu zadrżały, kiedy wyciągnęła je przed siebie, wierzchami ku górze. Dłonie zawisły tuż nad zacieśnioną na apaszce pętlą.

Przez chwilę nic się nie działo. Dopiero potem Claudia zaczęła szeptać – łagodnie i bardzo melodyjnie. Wyrzucała z siebie kolejne słowa, ani na moment nie odrywając wzroku od ułożonej na stole apaszki. Layla nie była w stanie zrozumieć poszczególnych słów, choć niektóre wydały jej się znajome, kiedy bardziej się skupiła. Nigdy nie nauczyła się łaciny, ale mając siostrę za kapłankę, trudno było nie zapamiętać kilku zwrotów.

Luna. Nox. Purificatio.

Przeszedł ja nagły dreszcz. Księżyc, noc, oczyszczenie…, powtórzyła w myślach, żałując, że nie była w stanie wychwycić całego kontekstu. W tamtej chwili żałowała, że nie miała przy sobie Rufusa albo Claire, których mogłaby poprosić o tłumaczenie. O tym, by zapytać bezpośrednio Claudii, nawet nie próbowała myśleć.

Wyczuła, że coś się zmieniło. Na początku wszystko sprowadzało się do impulsu, który wyczuła w powietrzu – niczym iskra, choć zupełnie inna od tej, która zwiastowała obecność telepatii. Z zaciekawieniem spojrzała na świece, zwłaszcza że płomienie stały się jaśniejsze i poruszyły się niespokojnie, niczym wystawione na działanie wiatru. Sęk w tym, że Layla nie czuła, by cokolwiek mogło naruszyć dotychczas spokojne powietrze.

Szept Claudii wydawał się odbijać echem w jej umyśle, coraz bardziej żarliwy, niemal błagalny. To przypominało modlitwę; emocjonalna inkantację, która…

O bogini…

Rozszerzonymi oczyma spojrzała na apaszkę. Właściwie sama nie miała pewności, jak poważnie powinna traktować „symulację”, którą stworzyła Claudia, ale to już nie miało znaczenia. Straciło go całkowicie w chwili, w której węzeł poderwał się ku górze, by nagle zawisnąć między drżącymi dłońmi wampirzycy. Spojrzała na niego spod na wpół opuszczonych powiek, nie przestając szeptać. Włosy zafalowały jej wokół twarzy, poruszane nieistniejącym wiatrem.

Tak mogłaby działać telepatia. Layla niemalże spodziewała się wyczuć charakterystyczną obecność, przywodzącą na myśl świeżość ozonu zaraz po burzy. Unoszące się samoistnie przedmioty już dawno przestały robić na niej wrażenie, choć nie na co dzień widziała coś takiego. Świece, dziwna energia i powtarzane rytmiczne słowa – niczym stare, dawno zapomniane zaklęcie, którego i tak nie potrafiła zrozumieć…

Dłonie Claudii ponownie zadrżały. Ona sama również, zupełnie jakby utrzymanie uniesionych rąk kosztowało ją mnóstwo energii. Cień przemknął przed jej twarz – tylko przez ułamek sekundy, ale Layla i tak ledwo powstrzymała instynktowne pragnienie, by chwycić wampirzycę w pasie. Co prawda wciąż nie docierało do niej, że akurat ona mogłaby odczuwać zmęczenie, ale i tak się martwiła. Wystarczyło, by przypomniała sobie, w jakim stanie kobieta wróciła z wizyty w hotelu.

Nie ruszyła się z miejsca. Czuła, że nie powinna, choć bierne obserwowanie kosztowało Laylę coraz więcej energii. Podczas uroczystości przynajmniej miała jakaś rolę, ale w tej sytuacji ogarnęło ją poczucie beznadziei. Mogła co najwyżej patrzeć, choć zdecydowanie nie była takim stanem rzeczy zachwycona.

– Laylo? – szepnęła między kolejnymi melodyjnymi słowami Claudia.

Spojrzała na nią zaskoczona. Nie od razu pojęła, że wampirzyca naprawdę zwróciła się do niej.

– Jestem tu.

– To dobrze. – Przez twarz kobiety przemknął cień. – Przetniesz więź, kiedy cię poproszę.

Layla otworzyła i zaraz zamknęła usta. Spuściła wzrok z apaszki zaledwie na ułamek sekundy, by spojrzeć na oczyszczony z krwi sztylet, leżący tuż obok wypełnionych krwią miseczek. Chciała przypomnieć, że ostrze przecież było srebrne, ale powstrzymała się, nie mając okazji choćby zabrać myśli.

Węzeł zmienił się – na początku nieznacznie, po prostu drżąc równie delikatnie, co i ułożone tuż nad nim dłonie Claudii. Łagodny szept wciąż wypełniał pokój, ale zszedł gdzieś na dalszy plan.

W chwili, w której węzeł samoistnie zaczął się luzować, aż w końcu pokrwawiona z obu stron apaszka wyprostowała się niczym struna, wciąż zawieszona w powietrzu, Layla już nie słyszała żadnych słów.

Teraz.

Krótka myśl, o której nawet nie potrafiła stwierdzić, czy oby na pewno należała do niej. To było niczym impuls, któremu bez zastanowienia zdecydowała się poddać. Poczuła przenikliwy chłód, ledwo tylko zbliżyła się do stolika. Jej własne włosy również zafalowały, ale to nie powstrzymało ją przed sięgnięciem po sztylet.

Palący ból. Skóra zaprotestowała przed kontaktem ze srebrem, ale Layla nie poluzowała uścisku. Mimo coraz silniejszego pulsowania, mocniej zacisnęła palce, zamachnęła się i…

Wystarczył jeden ruch – tylko tyle, by sztylet przedarł się przez delikatny materiał. Obie części zwiotczały i z głuchym pacnięciem wylądowały na stole.

Gdzieś jakby w oddali Layla usłyszała brzdękniecie, ale nie od razu utożsamiła to z dźwiękiem upadającego na podłogę ostrza. Nie zarejestrowała nawet moment, w którym sztylet wyślizgnął jej się spomiędzy palców, kiedy oblała dłoń jednak zdecydowała się poddać.

Słodka bogini.

Tkwiła w bezruchu, wciąż dziwnie oszołomiona. Spokój, który nagle zapanował dookoła, kiedy całe napięcie i to dziwne, drgające powietrze ostatecznie zniknęły, wydawał się wręcz nienaturalny. Świece zgasły, ale i to wydało się Layli mało znaczącym szczegółem.

Claudia po prostu tam stała, wpatrzona w swoje wciąż drżące dłonie. Kiedy w końcu przeniosła wzrok na stojącą przed nią wampirzycę, kolejny raz wręcz porażając błękitem oczu, jej tęczówki wydawał się podejrzanie błyszczące, jakby jakimś cudem mogła się popłakać.

– Udało mi się… – szepnęła, unosząc dłoń do ust.

Wydawała się oszołomiona, jakby sama nie dowierzała temu, co stało się chwilę wcześniej. W tamtej chwili przypominała zszokowaną dziewczynkę, której po raz pierwszy wyszło coś, czego bardzo chciała się nauczyć. Layla poruszyła się na te słowa, przez chwilę bliska tego, by przemknąć obok stołu i po prostu wampirzycę uściskać. Nie miało dla niej znaczenia, czy branie słów Claudii na poważnie w ogóle wchodziło w grę.

Nie zrobiła tego.

W zamian doświadczyła kolejnej co najmniej nienaturalnej rzeczy, kiedy Claudia – wampirzyca, na litość bogini! – nagle zachwiała się, by w następnej sekundzie bez życia osunąć na ziemię.

– O bogini! – wyrwało jej się.

Natychmiast zmaterializowała się obok. Spanikowana, pochyliła się nad nieruchomym ciałem, gotowa przysiąc, że jednak coś pomyliła. Może w grę wchodziło po prostu zmęczenie. Tylko to, bo nie przypominała sobie, by wampiry takie jak Claudia mogły śnić, a co dopiero stracić świadomość. A jednak kiedy nachyliła się nad kobietą, przekonała się, że ta miała zamknięte oczy. Wydawała się drobna i zdecydowanie zbyt wiotka, by Layla uwierzyła w to, że wampirzyca mogłaby być przytomna.

Ostrożnie ułożyła sobie głowę Claudii na kolanach. Bezwiednie przeczesała jej włosy palcami, po czym ułożyła dłoń na lodowatym policzku. Nie słyszała oddechu, ale to wydało jej się naturalne. Chyba. O bogini, gdyby cokolwiek z tego, co się działo, było normalne!

– Claudio? – zmartwiła się.

Miała wrażenie, że szepce w pustkę. I bała się. Tak bardzo się bała, bo…

Drżącą ręką wyjęła telefon. Zawahała się, wpatrzona w wyświetlacz tak długo, aż ten całkiem się wygasił. Co miała zrobić? Dzwonić do Carlisle’a? Rufusa? Już widziała, jak w przypadku wampira pomaga jej lekarz! W przypadku męża spodziewała się raczej…

Cóż, na pewno nie faktycznej pomocy. Nie tak po prostu.

Usłyszała kroki. Poderwała głowę, po czym spojrzała wprost w ciemne, zatroskane oczy Olivera. Natychmiast podszedł bliżej, materializując się tuż obok. W jakiś pokrętny sposób Layla poczuła się dzięki temu pewniej, choć szczerze wątpiła, by chłopak podsunął jej jakiś cudowny sposób na ocucenie wampirzycy. Wystarczyło, że po jednorazowym zmierzeniu go wzrokiem, nabrała pewności, że rozumiał równie niewiele, co i ona.

– Nie wierzę, że to mówię, ale zemdlała – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Ja… Co robimy, Ollie?

Odpowiedziała jej wymowna cisza.

Claudia

Ostrożnie kroczyła pośród wirujących płatków śniegu. Wiatr szarpał jej ubranie, bawił włosami i drażnił wystawione na działanie mrozu policzki, ale Claudii to nie przeszkadzało. Lubiła zimę. Obserwowanie sypiących się z nieba kryształków sprawiało dziewczynie niezwykłą przyjemność.

Mimo wszystko mocniej opatuliła się płaszczem. Musiała na siebie uważać, zwłaszcza teraz. Uśmiechając się niepewnie, odgarnęła z czoła przydługą grzywkę. Wytrzepała z czarnych loków drobinki śniegu, po czym starannie schowała włosy pod kapturem. Zwiesiła ramiona, niemalże z czułością układając obie dłonie na brzuchu. Pod warstwami materiału ledwo dawało się zauważyć dopiero nabierającą kształtu krągłość, ale Claudia była jej aż nadto świadoma.

Wciąż to do niej nie docierało. Czuła się, jakby śniła.

– Tu jesteś – usłyszała tuż za plecami.

Nawet się nie wzdrygnęła. Nie zmieniła pozycji aż do momentu, w którym poczuła otaczające ją ramiona. Cudze dłonie przysłoniły jej własne. Miała wrażenie, że nawet przez kaptur poczuła na karku przyjemnie ciepły oddech.

Rozluźniła się. Poczuła się bezpieczna, z całą mocą czując, że w końcu wszystko było na swoim miejscu. Dotyk kochających dłoni wystarczył, by zeszło z niej całe napięcie. Choć dookoła sypał śnieg, Claudia miała wrażenie, że w jej wnętrzu królowało wieczne lato.

– Wyszłam na spacer – wyjaśniła pogodnym tonem.

– Powinnaś?

Wywróciła oczami. Pozwoliła, by mężczyzna odwrócił ją w swoją stronę, przy pierwszej okazji splatając ze sobą palce ich dłoni. Zadarła głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Czarne tęczówki obdarowały ją spojrzeniem równie ciepłym, co i błąkający się na ustach uśmiech.

– Absolutnie. Jestem brzemienna, nie chora, Dorianie – przypomniała usłużnie.

Skinął głową, choć – mogła się założyć – wciąż miał wątpliwości. Panikował, odkąd nabrali przekonania, że w istocie nosiła pod sercem dziecko. Ona zresztą też, choć zarazem wiadomość okazała się niczym wybawienie. Claudia miała wrażenie, że takiego impulsu potrzebowali, by wszystko w końcu zaczęło się układać. Jeśli nie rozwijająca się w jej wnętrzu istota, co innego mogło bardziej ich ze sobą związać?

Tylko tego potrzebowała, by swobodnie myśleć o przyszłości. Pragnęła już nie opuszczać obejmujących ją ramion. Chciała, by w końcu zaryzykowali, a potem uciekli gdzieś daleko. I chociaż zdawała sobie sprawę, że bez formalnego męża, w ciąży i mając zaledwie piętnaście lat, mogła liczyć się z nieprzychylnymi spojrzeniami i plotkami, naprawdę nie potrafiła się tym przejąć.

Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której poczuła, jak znajome ramiona znów owijają się wokół talii. Pisnęła i roześmiała się, kiedy Dorian z lekkością poderwał ją ku górze. Otoczyła go nogami w pasie, pozwalając, by posadził ją sobie na biodrze. Ramiona zarzuciła mu na szyję, chcąc znaleźć się jak najbliżej.

Tym razem to ona nad nim górowała. Końcówki jej włosów zatańczyły na twarzy mężczyzny, raz po raz ją muskając. Claudia spoglądała na niego z góry, nie przestając się uśmiechać. Czuła się lekka – niczym wirujący śnieg, który zawsze wyzwalał w niej czystą euforię.

Nachyliła się powoli. Rozchyliła wargi, całą uwagę poświęcając jego ustom. Pocałunek był delikatny i słodki, pełen czułości, której tak bardzo potrzebowała.

– Naprawdę powinnaś bardziej na siebie uważać – wyszeptał Dorian, nim ponownie zamknęła mu usta pocałunkiem.

– Przy tobie nic mi nie grozi – odparła z przekonaniem. – Chcę tylko…

Zawahała się. Spuściła wzrok, wciąż wpatrzona w jego twarz. Palcami delikatnie przeczesała włosy mężczyzny, wytrzepując z nich śnieg. Bijące od nagrzanego ciała ciepło podziałało na nią kojąco.

– Tak?

Natychmiast opuścił ją w taki sposób, by ich oczy znalazły się na jednej linii. Teraz tym łatwiej mogłaby go pocałować, ale…

– Obiecasz mi coś? – poprosiła cicho.

Przez moment nie rozpoznawała własnego głosu. Wydawał się dziwnie zdławiony i zbyt cichy – tak, że przez moment miała wrażenie, że Dorian nie miał szans zrozumieć zadanego pytania.

A jednak. Co więcej, nawet nie zawahał się przed odpowiedzią.

– Co tylko zechcesz.

Potrząsnęła głową.

– To lekkomyślne – zauważyła przytomnie. – Nie wiesz, o co chcę zapytać.

– Bez znaczenia. – Znów się uśmiechnął. – O co chcesz prosić?

– Tylko o to, żebyś nigdy mnie nie puszczał – wyrzuciła z siebie na wydechu.

Natychmiast przygarnął ją do piersi. Trzymał ją pewnie, delikatnie kołysząc, czemu momentalnie się poddała. Pod stopami w końcu poczuła grunt, więc po prostu pozwoliła, by poprowadził ją do tańca bez muzyki. Tak po prostu, w rytm wirujących płatków śniegu.

– Nie zamierzam – usłyszała tuż przy uchu. Zadrżała, zaskoczona zdecydowaniem, pobrzmiewającym w jego głosie. – Jesteś moja. I niezależnie od wszystkiego, zawsze będziesz. Nieważne, co się stanie, zawsze cię znajdę. – Odchylił ją w swoich ramionach. Tym razem jego czarne oczy wydały się Claudii bardzo, ale to bardzo poważne. – Uznaj to za obietnicę. O wiele bardziej wiążącą niż ta, którą ludzie składają sobie przed ołtarzem – zapowiedział, na moment wprawiając dziewczynę w osłupienie.

– Bluźnisz – zarzuciła mu.

– Nie dbam o to. Znalazłbym cię nawet po śmierci, kwiatuszku – oznajmił bez wahania.

Wraz z tymi słowami Dorian nachylił się i ucałował ją w czoło. Wciąż trwała w jego ramionach, ale już nie czuła, żeby ją obejmowały. Wręcz przeciwnie – z równym powodzeniem mogłaby trwać w objęciach zjawy.

Wspomnienie zamazało się. Claudia poczuła cisnące się do oczu łzy.

Kłamca…

1 komentarz:

  1. Nie macie pojęcia, ile czasu czekałam, by napisać drugi fragment… :')

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa