Zanim wróciła do mieszkania,
Claudia zdążyła wszystko przygotować. Layla zastała ją w salonie, pochyloną
nad księgą, na którą zwróciła uwagę już wcześniej. Dla pewności zajrzała
do środka, ale nie była w stanie odczytać żadnego z pokrywających
pożółkłe strony słów. Podejrzewała, że to język pierwotnych albo coś
równie uroczego, dokładnie jak większość pozycji, które widywała w zbiorach
Rufusa albo w bibliotece pod świątynią.
Claudia
poderwała głowę, ledwo tylko wyczuła, że nie jest sama. Wyglądała na zmartwioną,
ale prawie natychmiast wzięła się w garść. Błyskawicznie poderwała się
do pionu, wcześniej ostrożnie odkładając księgę na stolik. –
dokładnie pomiędzy dwie niewielkie, wypełnione do połowy miseczki.
Zawartość jednej z nich wyglądała jak rozcieńczona krew i Layla podejrzewała,
że posoka należała do Jocelyne.
– Masz? –
zapytała natychmiast wampirzyca.
Skinęła
głową. Bez zbędnych wyjaśnień podsunęła Claudii sztylet, który przy
wysiadaniu z auta zdecydowała się ująć przez materiał kurtki. Kobieta
nawet się nie skrzywiła, w przeciwieństwie do nowych wampirów
nie musząc obawiać poparzeń.
– Wystarczy?
– upewniła się.
– Chyba
tak. Musi. – Claudia w zamyśleniu przyjrzała się ostrzu. Niemalże z czułością
przesunęła kciukiem po zdobionej rękojeści. – W porządku. Będziesz
musiała mi pomóc – zapowiedziała, wsuwając ostrze do wypełnionej czystą
wodą miseczki.
Nie
podoba mi się to, pomyślała z powątpiewaniem Layla. Niepewna, co
ze sobą zrobić, stanęła tuż obok i skrzyżowała ramiona na piersi. W ciszy
obserwowała, jak wampirzyca starannie obmywa ostrze, próbując zebrać tyle krwi,
ile było to możliwe. Woda zabawiła się na różowo, co
najwyraźniej usatysfakcjonowało Claudię, bo ostatecznie skinęła głową i odłożyła
sztylet na bok.
Przesunęła
dłonią nad świecami. Lay aż wzdrygnęła się, kiedy te tak po prostu
zapłonęły. Wciąż nie przywykła do myśli, że ktoś poza nią mógłby ot
tak przywołać do siebie ogień.
– Moja
matka właśnie przewraca się w grobie. Powinnam oczyścić pokój, ale teraz
nie mam na to czasu – mruknęła Claudia, wywracając oczami. – Jeśli
coś pójdzie nie tak, nie pozwól mi przerwać, póki nie skończę.
– Skąd mam
wiedzieć, kiedy ty…? – zaczęła, ale coś w przenikliwym spojrzeniu
kobiety momentalnie ją uciszyło.
– Uwierz mi,
że będziesz wiedziała.
To nie brzmiało
dobrze. W zasadzie to, że właśnie siedziały w opustoszałym
mieszkaniu, szykując się do jakiegoś bliżej nieokreślonego rytuału,
wcale nie wyglądało jak scenariusz na dobrze spędzony wieczór. Layla
nie miała pewności, czy powinna brać w tym udział, ale z drugiej
strony… Jaki tak naprawdę miała wybór.
Poruszyła się
niespokojnie, próbując znaleźć sensowne miejsce, z którego mogłaby
obserwować rozwój wydarzeń. Gdyby przynajmniej wiedziała, w jaki sposób się
przydać…
– Okej. Kiedy
wilkołak kogoś ukąsi… Wtedy powstaje więź. Zupełnie inna niż ta, którą pewnie
znasz jako telepatka – odezwała się cicho Claudia, ostrożnie dobierając słowa.
Mówiła szybko, bardzo rzeczowo. Przez cały ten czas wpatrywała się w jedną
z płonących świec, zupełnie jakby coś w widoku ognia dodawało jej otuchy.
– Ta więź będzie kluczowa, kiedy nadejdzie pełnia. Jeśli zostawimy to tak,
jak jest, wszystko będzie zależało od Charona, a on… Och, uwierz mi,
że nie chcesz wiedzieć. Podejrzewam, że mała nie miałaby żadnych
szans nawet jako człowiek. Nie uwierzę, że będzie chciał przeprowadzić ją
o przemianę.
Layla
mimowolnie się wzdrygnęła. Jakoś nie wątpiła w prawdziwość tych
słów.
– Wiem, jak
to działa – zapewniła, chcąc zyskać na czasie. – Joce musiałaby go
zabić, ale…
– Powodzenia
– sarknęła Claudia, uśmiechając się w pozbawiony wesołości sposób. – Gdyby
istniał jakiś sposób, nie uciekałabym przez tyle czasu. Nie… na to zdecydowanie
nie mamy co liczyć.
– Więc to –
wymownie zerknęła na miseczki z rozcieńczoną krwią – jest jakąś inną
metodą?
Nic nie mogła
poradzić na to, że mimo wszystko zabrzmiała sceptycznie. Miała wrażenie,
że zaczyna zachowywać się jak desperatka. Inaczej nie była w stanie
usprawiedliwić tego, na co właśnie się godziła.
– Zaraz zobaczymy.
Nie, to zdecydowanie
nie brzmiało dobrze. Layla powstrzymała jęk, próbując samą siebie
przekonać, że powinna po prostu robić to, co konieczne. Zupełnie jakby potraktowanie
wszystkiego jak kolejny (nie do końca bezpieczny) eksperyment, w jakiś
cudowny sposób niwelowało wszystkie problemy.
Nawet jeśli
Claudia wyczuła jej wahanie, nie dała niczego po sobie poznać. Odwróciła
się, by sięgnąć po coś, co leżało na kanapie, a co okazało się
fioletowa, wykonaną z gładkiego materiału apaszką.
– Kupiłam
ją z myślą o Claire, ale trudno – przyznała wampirzyca z niepewnym
uśmiechem. – Zadanie dla ciebie. Zawiąż ją… W zasadzie jakkolwiek. Ważne,
żeby na środku powstał mocny supeł, a końce pozostały luźne –
wyjaśniła, wyciągając apaszkę w stronę Layli.
– Nie rozumiem…?
Ale mimo
wszystko ujęła materiał. Przesunęła go między palcami, utwierdzając się w przekonaniu,
że był przyjemnie miękki. I jak nic spodobałby się Claire przez
wzgląd na kolor. Co prawda dziewczyna zwykle nie nosiła takich
rzeczy, ale Laylę i tak rozczuliło coś w myśli, że Claudia myślała
o takich drobiazgach. Tak po prostu, jakby obdarowywanie
bratanicy, podczas gdy cała jej rodzina pałała względem wampirzycy
nienawiścią, było najnormalniejszą rzeczą na świecie.
– Po prostu
ją zawiąż. – Kobieta wywróciła oczami. – Najlepiej kilka razy. Sama zdecyduj, ile
wystarczy.
Layla rzuciła
jej jeszcze jedno wątpiące spojrzenie, ale nie próbowała się spierać.
Wciąż niepewna, co właśnie próbowały zrobić i dlaczego poplątanie apaszki
mogłoby być w tym kluczowe, kilkukrotnie przełożyła materiał, próbując
stworzyć jak najmocniejszy węzeł i przypadkiem nie uszkodzić przy tym
delikatnej tkaniny.
Bez słowa
podała węzeł Claudii. Wampirzyca natychmiast ułożyła go między wypełnionymi
krwią miseczkami, po czym wsunęła każdy koniec w osobne naczynie. Materiał
natychmiast zabarwił się w miejscach, w których w których
wsiąknęła w niego nietypowa mieszanka wody i posoki.
– Dobrze –
odetchnęła Claudia, cofając się o krok. Przyjrzała się swojemu
dziełu, dla lepszego efektu przekrzywiając głowę. – Uznajmy, że to nasza więź.
Teraz pora ją zerwać.
Tyle
zachodu tylko po to, żeby stworzyć symulację…?!
Lay zacisnęła
usta. Jeśli do tej pory czuła się zdezorientowana, zdawkowe
wyjaśnienia szwagierki ani trochę jej nie uspokoiły. Wręcz przeciwnie
– z każdą kolejną sekundą czuła się tak, jakby brała udział w czymś
surrealistycznym. Co prawda nie aż tak jak rytuał, który doprowadził
do powrotu Isobel, ale…
Przestała o tym
myśleć. Stała w bezruchu, bezskutecznie próbując przekonać samą siebie, że
wszystko w porządku. I tak nie miała innego wyboru, prawda?
Przychodząc tutaj, niejako myślała o tym, żeby uciec się nawet do magii,
jeśli to byłoby konieczne. Niejako właśnie dostawała to, czego od samego
początku oczekiwała.
Mimo
wszystko czuła się dziwnie, obserwując pochyloną nad stołem
wampirzycę. Świece płonęły jasnym blaskiem, rzucając długie cienie na porcelanową
twarz. W takich warunkach Layla doszukała się w niej niemalże
czegoś eterycznego. Znów uderzyła ją ta dziwna aura, którą dostrzegła, kiedy
nieśmiertelna zaczęła miotać się na prawo i lewo, sprawiając wrażenie
osoby, która wiedziała, co i dlaczego robi. W tamtej chwili sprawiała
wrażenie równie zdecydowanej, choć jej ręce w pierwszym odruchu
zadrżały, kiedy wyciągnęła je przed siebie, wierzchami ku górze. Dłonie zawisły
tuż nad zacieśnioną na apaszce pętlą.
Przez
chwilę nic się nie działo. Dopiero potem Claudia zaczęła szeptać –
łagodnie i bardzo melodyjnie. Wyrzucała z siebie kolejne słowa, ani na moment
nie odrywając wzroku od ułożonej na stole apaszki. Layla nie była
w stanie zrozumieć poszczególnych słów, choć niektóre wydały jej się znajome,
kiedy bardziej się skupiła. Nigdy nie nauczyła się łaciny, ale mając
siostrę za kapłankę, trudno było nie zapamiętać kilku zwrotów.
Luna.
Nox. Purificatio.
Przeszedł
ja nagły dreszcz. Księżyc, noc, oczyszczenie…, powtórzyła w myślach,
żałując, że nie była w stanie wychwycić całego kontekstu. W tamtej
chwili żałowała, że nie miała przy sobie Rufusa albo Claire, których
mogłaby poprosić o tłumaczenie. O tym, by zapytać bezpośrednio
Claudii, nawet nie próbowała myśleć.
Wyczuła, że
coś się zmieniło. Na początku wszystko sprowadzało się do impulsu,
który wyczuła w powietrzu – niczym iskra, choć zupełnie inna od tej,
która zwiastowała obecność telepatii. Z zaciekawieniem spojrzała na świece,
zwłaszcza że płomienie stały się jaśniejsze i poruszyły się niespokojnie,
niczym wystawione na działanie wiatru. Sęk w tym, że Layla nie czuła,
by cokolwiek mogło naruszyć dotychczas spokojne powietrze.
Szept Claudii
wydawał się odbijać echem w jej umyśle, coraz bardziej żarliwy,
niemal błagalny. To przypominało modlitwę; emocjonalna inkantację, która…
O
bogini…
Rozszerzonymi
oczyma spojrzała na apaszkę. Właściwie sama nie miała pewności, jak
poważnie powinna traktować „symulację”, którą stworzyła Claudia, ale to już
nie miało znaczenia. Straciło go całkowicie w chwili, w której węzeł
poderwał się ku górze, by nagle zawisnąć między drżącymi dłońmi
wampirzycy. Spojrzała na niego spod na wpół opuszczonych powiek, nie przestając
szeptać. Włosy zafalowały jej wokół twarzy, poruszane nieistniejącym
wiatrem.
Tak mogłaby
działać telepatia. Layla niemalże spodziewała się wyczuć charakterystyczną
obecność, przywodzącą na myśl świeżość ozonu zaraz po burzy. Unoszące się
samoistnie przedmioty już dawno przestały robić na niej wrażenie, choć nie na co
dzień widziała coś takiego. Świece, dziwna energia i powtarzane rytmiczne
słowa – niczym stare, dawno zapomniane zaklęcie, którego i tak nie potrafiła
zrozumieć…
Dłonie Claudii
ponownie zadrżały. Ona sama również, zupełnie jakby utrzymanie uniesionych rąk kosztowało
ją mnóstwo energii. Cień przemknął przed jej twarz – tylko przez
ułamek sekundy, ale Layla i tak ledwo powstrzymała instynktowne
pragnienie, by chwycić wampirzycę w pasie. Co prawda wciąż nie docierało
do niej, że akurat ona mogłaby odczuwać zmęczenie, ale i tak się
martwiła. Wystarczyło, by przypomniała sobie, w jakim stanie kobieta
wróciła z wizyty w hotelu.
Nie ruszyła się
z miejsca. Czuła, że nie powinna, choć bierne obserwowanie kosztowało
Laylę coraz więcej energii. Podczas uroczystości przynajmniej miała jakaś rolę,
ale w tej sytuacji ogarnęło ją poczucie beznadziei. Mogła co najwyżej
patrzeć, choć zdecydowanie nie była takim stanem rzeczy zachwycona.
– Laylo? –
szepnęła między kolejnymi melodyjnymi słowami Claudia.
Spojrzała
na nią zaskoczona. Nie od razu pojęła, że wampirzyca naprawdę
zwróciła się do niej.
– Jestem
tu.
– To dobrze.
– Przez twarz kobiety przemknął cień. – Przetniesz więź, kiedy cię poproszę.
Layla
otworzyła i zaraz zamknęła usta. Spuściła wzrok z apaszki zaledwie na ułamek
sekundy, by spojrzeć na oczyszczony z krwi sztylet, leżący tuż
obok wypełnionych krwią miseczek. Chciała przypomnieć, że ostrze przecież było
srebrne, ale powstrzymała się, nie mając okazji choćby zabrać myśli.
Węzeł
zmienił się – na początku nieznacznie, po prostu drżąc równie
delikatnie, co i ułożone tuż nad nim dłonie Claudii. Łagodny szept wciąż
wypełniał pokój, ale zszedł gdzieś na dalszy plan.
W chwili, w której
węzeł samoistnie zaczął się luzować, aż w końcu pokrwawiona z obu
stron apaszka wyprostowała się niczym struna, wciąż zawieszona w powietrzu,
Layla już nie słyszała żadnych słów.
Teraz.
Krótka
myśl, o której nawet nie potrafiła stwierdzić, czy oby na pewno
należała do niej. To było niczym impuls, któremu bez zastanowienia
zdecydowała się poddać. Poczuła przenikliwy chłód, ledwo tylko zbliżyła się
do stolika. Jej własne włosy również zafalowały, ale to nie powstrzymało
ją przed sięgnięciem po sztylet.
Palący ból.
Skóra zaprotestowała przed kontaktem ze srebrem, ale Layla nie poluzowała
uścisku. Mimo coraz silniejszego pulsowania, mocniej zacisnęła palce,
zamachnęła się i…
Wystarczył
jeden ruch – tylko tyle, by sztylet przedarł się przez delikatny
materiał. Obie części zwiotczały i z głuchym pacnięciem wylądowały na stole.
Gdzieś
jakby w oddali Layla usłyszała brzdękniecie, ale nie od razu
utożsamiła to z dźwiękiem upadającego na podłogę ostrza. Nie zarejestrowała
nawet moment, w którym sztylet wyślizgnął jej się spomiędzy palców,
kiedy oblała dłoń jednak zdecydowała się poddać.
Słodka
bogini.
Tkwiła w bezruchu,
wciąż dziwnie oszołomiona. Spokój, który nagle zapanował dookoła, kiedy całe
napięcie i to dziwne, drgające powietrze ostatecznie zniknęły, wydawał się
wręcz nienaturalny. Świece zgasły, ale i to wydało się Layli
mało znaczącym szczegółem.
Claudia po prostu
tam stała, wpatrzona w swoje wciąż drżące dłonie. Kiedy w końcu
przeniosła wzrok na stojącą przed nią wampirzycę, kolejny raz wręcz porażając
błękitem oczu, jej tęczówki wydawał się podejrzanie błyszczące, jakby
jakimś cudem mogła się popłakać.
– Udało mi się…
– szepnęła, unosząc dłoń do ust.
Wydawała się
oszołomiona, jakby sama nie dowierzała temu, co stało się chwilę
wcześniej. W tamtej chwili przypominała zszokowaną dziewczynkę, której po raz
pierwszy wyszło coś, czego bardzo chciała się nauczyć. Layla poruszyła się
na te słowa, przez chwilę bliska tego, by przemknąć obok stołu i po prostu
wampirzycę uściskać. Nie miało dla niej znaczenia, czy branie słów Claudii
na poważnie w ogóle wchodziło w grę.
Nie zrobiła
tego.
W zamian
doświadczyła kolejnej co najmniej nienaturalnej rzeczy, kiedy Claudia –
wampirzyca, na litość bogini! – nagle zachwiała się, by w następnej
sekundzie bez życia osunąć na ziemię.
– O bogini!
– wyrwało jej się.
Natychmiast
zmaterializowała się obok. Spanikowana, pochyliła się nad nieruchomym
ciałem, gotowa przysiąc, że jednak coś pomyliła. Może w grę wchodziło po prostu
zmęczenie. Tylko to, bo nie przypominała sobie, by wampiry takie
jak Claudia mogły śnić, a co dopiero stracić świadomość. A jednak
kiedy nachyliła się nad kobietą, przekonała się, że ta miała
zamknięte oczy. Wydawała się drobna i zdecydowanie zbyt wiotka, by Layla
uwierzyła w to, że wampirzyca mogłaby być przytomna.
Ostrożnie
ułożyła sobie głowę Claudii na kolanach. Bezwiednie przeczesała jej włosy
palcami, po czym ułożyła dłoń na lodowatym policzku. Nie słyszała
oddechu, ale to wydało jej się naturalne. Chyba. O bogini, gdyby
cokolwiek z tego, co się działo, było normalne!
– Claudio? –
zmartwiła się.
Miała
wrażenie, że szepce w pustkę. I bała się. Tak bardzo się bała,
bo…
Drżącą ręką
wyjęła telefon. Zawahała się, wpatrzona w wyświetlacz tak długo, aż
ten całkiem się wygasił. Co miała zrobić? Dzwonić do Carlisle’a?
Rufusa? Już widziała, jak w przypadku wampira pomaga jej lekarz! W przypadku
męża spodziewała się raczej…
Cóż, na pewno
nie faktycznej pomocy. Nie tak po prostu.
Usłyszała
kroki. Poderwała głowę, po czym spojrzała wprost w ciemne, zatroskane
oczy Olivera. Natychmiast podszedł bliżej, materializując się tuż obok. W jakiś
pokrętny sposób Layla poczuła się dzięki temu pewniej, choć szczerze
wątpiła, by chłopak podsunął jej jakiś cudowny sposób na ocucenie
wampirzycy. Wystarczyło, że po jednorazowym zmierzeniu go wzrokiem,
nabrała pewności, że rozumiał równie niewiele, co i ona.
– Nie wierzę,
że to mówię, ale zemdlała – wyrzuciła z siebie na wydechu. –
Ja… Co robimy, Ollie?
Odpowiedziała jej wymowna cisza.
Ostrożnie kroczyła pośród
wirujących płatków śniegu. Wiatr szarpał jej ubranie, bawił włosami i drażnił
wystawione na działanie mrozu policzki, ale Claudii to nie przeszkadzało.
Lubiła zimę. Obserwowanie sypiących się z nieba kryształków sprawiało
dziewczynie niezwykłą przyjemność.
Mimo
wszystko mocniej opatuliła się płaszczem. Musiała na siebie uważać,
zwłaszcza teraz. Uśmiechając się niepewnie, odgarnęła z czoła
przydługą grzywkę. Wytrzepała z czarnych loków drobinki śniegu, po czym
starannie schowała włosy pod kapturem. Zwiesiła ramiona, niemalże z czułością
układając obie dłonie na brzuchu. Pod warstwami materiału ledwo
dawało się zauważyć dopiero nabierającą kształtu krągłość, ale Claudia
była jej aż nadto świadoma.
Wciąż to do niej
nie docierało. Czuła się, jakby śniła.
– Tu jesteś
– usłyszała tuż za plecami.
Nawet się
nie wzdrygnęła. Nie zmieniła pozycji aż do momentu, w którym
poczuła otaczające ją ramiona. Cudze dłonie przysłoniły jej własne. Miała
wrażenie, że nawet przez kaptur poczuła na karku przyjemnie ciepły oddech.
Rozluźniła
się. Poczuła się bezpieczna, z całą mocą czując, że w końcu
wszystko było na swoim miejscu. Dotyk kochających dłoni wystarczył, by zeszło
z niej całe napięcie. Choć dookoła sypał śnieg, Claudia miała wrażenie, że
w jej wnętrzu królowało wieczne lato.
– Wyszłam
na spacer – wyjaśniła pogodnym tonem.
– Powinnaś?
Wywróciła
oczami. Pozwoliła, by mężczyzna odwrócił ją w swoją stronę, przy
pierwszej okazji splatając ze sobą palce ich dłoni. Zadarła głowę, by móc
spojrzeć mu w oczy. Czarne tęczówki obdarowały ją spojrzeniem równie ciepłym,
co i błąkający się na ustach uśmiech.
–
Absolutnie. Jestem brzemienna, nie chora, Dorianie – przypomniała usłużnie.
Skinął
głową, choć – mogła się założyć – wciąż miał wątpliwości. Panikował, odkąd
nabrali przekonania, że w istocie nosiła pod sercem dziecko. Ona
zresztą też, choć zarazem wiadomość okazała się niczym wybawienie. Claudia
miała wrażenie, że takiego impulsu potrzebowali, by wszystko w końcu
zaczęło się układać. Jeśli nie rozwijająca się w jej wnętrzu
istota, co innego mogło bardziej ich ze sobą związać?
Tylko tego
potrzebowała, by swobodnie myśleć o przyszłości. Pragnęła już nie opuszczać
obejmujących ją ramion. Chciała, by w końcu zaryzykowali, a potem
uciekli gdzieś daleko. I chociaż zdawała sobie sprawę, że bez formalnego
męża, w ciąży i mając zaledwie piętnaście lat, mogła liczyć się
z nieprzychylnymi spojrzeniami i plotkami, naprawdę nie potrafiła się
tym przejąć.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której poczuła, jak znajome
ramiona znów owijają się wokół talii. Pisnęła i roześmiała się, kiedy
Dorian z lekkością poderwał ją ku górze. Otoczyła go nogami w pasie,
pozwalając, by posadził ją sobie na biodrze. Ramiona zarzuciła mu na szyję,
chcąc znaleźć się jak najbliżej.
Tym razem
to ona nad nim górowała. Końcówki jej włosów zatańczyły na twarzy
mężczyzny, raz po raz ją muskając. Claudia spoglądała na niego z góry,
nie przestając się uśmiechać. Czuła się lekka – niczym wirujący
śnieg, który zawsze wyzwalał w niej czystą euforię.
Nachyliła się
powoli. Rozchyliła wargi, całą uwagę poświęcając jego ustom. Pocałunek był
delikatny i słodki, pełen czułości, której tak bardzo potrzebowała.
– Naprawdę
powinnaś bardziej na siebie uważać – wyszeptał Dorian, nim ponownie
zamknęła mu usta pocałunkiem.
– Przy
tobie nic mi nie grozi – odparła z przekonaniem. – Chcę tylko…
Zawahała się.
Spuściła wzrok, wciąż wpatrzona w jego twarz. Palcami delikatnie
przeczesała włosy mężczyzny, wytrzepując z nich śnieg. Bijące od nagrzanego
ciała ciepło podziałało na nią kojąco.
– Tak?
Natychmiast
opuścił ją w taki sposób, by ich oczy znalazły się na jednej
linii. Teraz tym łatwiej mogłaby go pocałować, ale…
– Obiecasz mi
coś? – poprosiła cicho.
Przez
moment nie rozpoznawała własnego głosu. Wydawał się dziwnie zdławiony
i zbyt cichy – tak, że przez moment miała wrażenie, że Dorian nie miał
szans zrozumieć zadanego pytania.
A jednak.
Co więcej, nawet nie zawahał się przed odpowiedzią.
– Co tylko zechcesz.
Potrząsnęła
głową.
– To lekkomyślne
– zauważyła przytomnie. – Nie wiesz, o co chcę zapytać.
– Bez znaczenia.
– Znów się uśmiechnął. – O co chcesz prosić?
– Tylko o to,
żebyś nigdy mnie nie puszczał – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Natychmiast
przygarnął ją do piersi. Trzymał ją pewnie, delikatnie kołysząc, czemu
momentalnie się poddała. Pod stopami w końcu poczuła grunt, więc po prostu
pozwoliła, by poprowadził ją do tańca bez muzyki. Tak po prostu,
w rytm wirujących płatków śniegu.
– Nie zamierzam
– usłyszała tuż przy uchu. Zadrżała, zaskoczona zdecydowaniem, pobrzmiewającym
w jego głosie. – Jesteś moja. I niezależnie od wszystkiego,
zawsze będziesz. Nieważne, co się stanie, zawsze cię znajdę. – Odchylił ją
w swoich ramionach. Tym razem jego czarne oczy wydały się Claudii
bardzo, ale to bardzo poważne. – Uznaj to za obietnicę. O wiele
bardziej wiążącą niż ta, którą ludzie składają sobie przed ołtarzem –
zapowiedział, na moment wprawiając dziewczynę w osłupienie.
– Bluźnisz –
zarzuciła mu.
– Nie dbam
o to. Znalazłbym cię nawet po śmierci, kwiatuszku – oznajmił bez wahania.
Wraz z tymi
słowami Dorian nachylił się i ucałował ją w czoło. Wciąż trwała
w jego ramionach, ale już nie czuła, żeby ją obejmowały. Wręcz
przeciwnie – z równym powodzeniem mogłaby trwać w objęciach zjawy.
Wspomnienie
zamazało się. Claudia poczuła cisnące się do oczu łzy.
Kłamca…
Nie macie pojęcia, ile czasu czekałam, by napisać drugi fragment… :')
OdpowiedzUsuń