Jocelyne
– Joce? Hej, jesteśmy na
miejscu.
Gwałtownie
poderwała się do pionu. Zamrugała nieco nieprzytomnie, dopiero po chwili
przenosząc wzrok na Cammy’ego. Spoglądał w przednią szybę, wprost na znajomy
dom; jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale dziewczyna i tak była w stanie
wręcz założyć się o to, że był zmartwiony. Najdelikatniej rzecz ujmując.
– Zasnęłam?
– mruknęła, pocierając czoło. – Przepraszam. Ja…
– Na
chwilę. Wszystko gra? – upewnił się kuzyn. Pośpiesznie skinęła głową. – Tyle
dobrego. Wiem, że miewasz… Hm.
Nie
dokończył, ale to nie było potrzebne. Wysiliła się na blady uśmiech, próbując
go uspokoić i jakkolwiek pocieszyć, ale czuła, że szło jej to marnie. W pamięci
wciąż miała zarówno rozmowę, którą odbyli, jak i wszystko to, co usłyszała
od wampira. Po czymś takim trudno było udawać, że wszystko było w porządku.
No i jej
sen. Była gotowa przysiąc, że znów śniła, choć gdy spróbowała odtworzyć w myślach
to, czego doświadczyła, ułożenie poszczególnych obrazów w sensowną całość,
okazało się problematyczne. Pamiętała drzewa, bieg i zniecierpliwienie,
które towarzyszyły… czemuś. Albo jej samej? Krążyła, wciąż mając nadzieję na
odnalezienie czegoś, czego nawet nie potrafiła nazwać.
O bogini,
jak miała to rozumieć…?
– Chyba
jeszcze zajrzę do Shanny – stwierdził w zamyśleniu Cameron. – Nie mam
ochoty wracać do domu, zresztą wątpię, by dalsze dręczenie Eleazara miało sens.
Chociaż dobrze byłoby wiedzieć na czym stoimy.
– Przekażę
wszystko reszcie – zaoferowała, krzyżując ramiona na piersiach.
Cammy
uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób.
– Zdefiniuj
wszystko – poprosił, a Joce ledwo powstrzymała prychnięcie. To było raczej
coś, co spodziewałaby się usłyszeć od Damiena.
– Wszystko –
powtórzyła z naciskiem – poza tym, o czym rozmawialiśmy. Przecież
obiecałam.
– Tak się
tylko droczę – zapewnił pośpiesznie wampir. – Jakbyś nie znała mojego poczucia humoru…
Cóż, dzięki, Joce. Za pomoc Beatrycze też.
Jedynie
skinęła głową, próbując wygramolić się z samochodu. Chłodne powietrze ją
otrzeźwiło, pozwalając odgonić resztki snu. W zasadzie nie chciała o nim
pamiętać, tym bardziej że wydawał się prowadzić donikąd. Wystarczyło, że i tak
czuła się dziwnie oszołomiona i jakby oderwana od rzeczywistości, ale z uporem
zwalała to na spotkanie z Belindą. Duchy miały w sobie coś, co ją
wykańczało, choć niezmiennie robiła wszystko, by się na to uodpornić. Tata i Alessia
twierdzili, że jej problem w niczym nie przypominał tego, który miewali,
zmuszeni do czerpania energii z zewnątrz, ale Jocelyne coraz częściej
miała wrażenie, że mimo wszystko byli do siebie podobni.
Obejrzała się
na samochód, gdy doszedł ją dźwięk odpalanego ponownie silnika. Odprowadziła
Cammy’ego wzrokiem, przez chwilę jeszcze tkwiąc w miejscu i bezmyślnie
wpatrując się w miejsce, w którym ten zniknął jej z oczu. Czuła
napierający ze wszystkich stron chłód, ale zignorowanie zimna przyszło jej
zaskakująco łatwo.
– Dlaczego
za każdym razem znajduję cię, kiedy tkwisz na podjeździe?
Kolejny raz
tego dnia omal nie wyszła z siebie ze zdenerwowania. Błyskawicznie
zwróciła się ku Ryanowi, który nie wiadomo kiedy pojawił się tuż za nią. W zasadzie
jego widok nawet jej nie zaskoczył. Chyba zaczynała przywykać do tego, że
nieśmiertelny lubił pojawiać się w najmniej oczekiwanych momentach, zachodząc
ją zwykle wtedy, gdy była sama. Kto wie, może po raz kolejny tkwił w oknie
pokoju, czekając aż znów podwinie jej się noga na śliskiej powierzchni.
– Dlaczego
za każdym razem musisz mnie straszyć? – odgryzła się, ale osiągnęła jedynie
tyle, że Ryan prychnął, wyraźnie rozbawiony.
– Teraz
przyznajesz, że się mnie boisz?
Wywróciła
oczami. Starając się poruszać z największą ostrożnością, by dodatkowo nie
pogrążyć się upadkiem, z wolna zwróciła się w jego stronę.
–
Zachodzisz mnie i straszysz. To nie ma żadnego związku z tym, co czuję,
kiedy rozmawiamy – zauważyła przytomnie. – No i śledzisz. Czekałeś aż
wrócę do domu czy jak?
– A co
jeśli tak właśnie było?
Uniosła
brwi, co najmniej zaskoczona jego słowami. Niby jak miała je rozumieć? Mogła
tylko zgadywać, jaki miała przy tym wyraz twarzy, zwłaszcza że oczy Ryana
zabłysły w dziwny, nieco figlarny sposób.
– Że co
proszę? – zapytała, z opóźnieniem wykrztuszając z siebie kolejne słowa.
– To
naprawdę takie dziwne? Lubię z tobą rozmawiać – wyjaśnił ze spokojem Ryan.
Wzruszył ramionami, zachowując się tak, jakby właśnie omawiali najnormalniejszą
rzecz na świecie. – Nie mam co robić, a że nie chcę być uciążliwy… Wiesz,
chyba faktycznie nie mam co robić. Więc siedzę w pokoju i obserwuję –
dodał z rozbrajającą wręcz szczerością. – Swoją droga, to ciekawe.
Wyostrzone zmysły i… chyba emocje…
– Emocje?
Ryan
zawahał się na moment. Jego uśmiech przygasł – tylko na chwilę, ale to
wystarczyło, by zorientowała się, że poruszyła temat, który niekoniecznie było
mu na rękę.
– Nie wiem
jak to nazwać. To, że więcej słyszę czy czuję to jedno, ale mam na myśli… Ale
słyszałem, że demony to robią. Mam w sobie coś z nich, prawda? –
powiedział w końcu, starannie dobierając słowa. – Zwykle próbuję to
ignorować, ale trochę ciężko, kiedy przez większość czasu się nudzisz. Chociaż
to i tak lepsze niż robienie rzeczy, których później nie pamiętam… – Lekko
przekrzywił głowę. Przez cały ten czas z uwagą lustrował Joce wzrokiem. –
Tak czy siak, czuję różne rzeczy. Więc próbuję je interpretować. Ty chociażby
jesteś zdenerwowana i nie mówię tu tylko o tym, że się wystraszyłaś.
– Możemy
zmienić temat? – jęknęła. Nie była w stanie zdobyć się na jakąś
sensowniejszą reakcję.
– Skoro tak
wolisz…
Wcale nie
poczuła się lepiej po jego słowach. Chwilami ją niepokoił, zwłaszcza gdy
zaczynał się otwierać i mówić o rzeczach, które nawet dla niej
brzmiały nie do końca normalnie. Zwłaszcza wzmianki o demonicznej naturze,
którą podobno miał, nie dawały jej spokoju. Łatwiej było utożsamiać Ryana z dziwnym,
nieco irytującym, ale za to zwykle pogodnym dziwakiem, który z jakiegoś
powodu wciąż przebywał z nią pod tym samym dachem i zazwyczaj
faktycznie trzymał się na dystans. To, że pierwszy raz spotkała go, kiedy
siedział skuty w piwnicy, zdecydowanie wolała przemilczeć.
– Chodźmy
do środka – wymamrotała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Tutaj jest zimno.
– Przez
ostatni kwadrans jakoś ci to nie przeszkadzało – zauważył i tych kilka
słów wystarczyło, by z wrażenia niemalże potknęła się o własne nogi.
– Kwadrans?
– powtórzyła, gotowa przysiąc, że się przesłyszała.
Może i nie
od razu zdecydowała się wrócić do domu, przez jakiś czas stojąc i spoglądając
w ślad za Cammym, ale nie sądziła, że zajęło jej to aż tyle czasu. Coś w tej
świadomości wystarczyło, by zrobiło jej się jeszcze bardziej zimno. Myśli znów
uciekły do tego dziwnego snu – nagle tak bardzo odległego i… niepokojącego.
– Chyba? –
Ryan potrząsnął głową. – Nie patrzyłem na zegarek, ale obserwowałem cię od
jakiegoś czasu. Zdążyłem nawet zejść z góry, żeby znowu nie straszyć cię
skakaniem z okna – wyjaśnił usłużnie. – Mogłaś stać tam już wcześniej… Hej,
wszystko gra?
– Nieważne –
rzuciła wymijająco.
Przyśpieszyła,
chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Próbowała nie myśleć o tym,
co powiedział Ryan, zresztą jak i o wielu innych kwestiach, ale
szybko przekonała się, że to nie było możliwe. Zbyt wiele się wydarzyło, a Joce
wciąż miała wrażenie, że umykało jej coś istotnego.
– Jak
uważasz – zgodził się bez większego przekonania Ryan. – To też jest ciekawe…
Obserwowanie, mam na myśli – wyjaśnił pośpiesznie. Miała wrażenie, że plótł trzy
po trzy, byleby tylko nie stali w ciszy. Cały czas szedł o krok za nią,
niczym jakiś nadopiekuńczy cień. – Chociażby wcześniej widziałem twoją kuzynkę i ona
też wyglądała tak, jakby była zdenerwowana. W zasadzie powiedziałbym, że wkradała
się do domu… Zabawne.
Claire i wkradanie się do domu?,
pomyślała zaskoczona. Nie żeby w tym szaleństwie cokolwiek mogło ją
zaskoczyć, ale to zdecydowanie nie było typowe.
– Naprawdę
ci się nudzi – wykrztusiła, a Ryan prychnął, przez moment sprawiając wrażenie
przede wszystkim urażonego.
– Oczywiście,
że tak – obruszył się. – Mówiłem już, że rozumiem, że macie swoje problemy. Nie
wtrącam się… No, nie jak Cassie. – Westchnął przeciągle. – Wciąż nie wiem, co z nią,
ale chcę wam ufać. Serio, Joce, róbcie co uważacie, ale… A zresztą.
Zatrzymała
się, spoglądając na niego z zaskoczeniem, kiedy tak po prostu ją wyminął. Poczuła się dziwnie, nie tylko bez
trudu orientując się ze zmiany w jego nastroju, ale przede wszystkim tym,
że mógłby być zły. Mimowolnie napięła mięśnie, chcąc nie chcąc spoglądając na
Ryana jak na potencjalne zagrożenie. Kiedy zachowywał się w ten sposób,
czuła się naprawdę nieswojo.
Nawet to
nie powstrzymało ją przed reakcją. Zanim zastanowiła się, co robi,
instynktownie wyciągnęła rękę, by chwycić nieśmiertelnego za rękę.
Chłopak zesztywniał
i natychmiast przystanął, wciąż zwrócony do niej plecami. Nie wyrwał się,
choć czuła, że gdyby tylko zechciał, zrobiłby to bez większego wysiłku.
– Przepraszam
cię – usłyszała po dłuższej chwili. Jego głos zabrzmiał inaczej, bardziej
łagodnie i tak, jakby z Ryana nagle uszła cała energia. – Ja po
prostu… zamartwiam się – powiedział w końcu. – I chwilami gubię.
Zaczynam rozumieć, dlaczego Cassie straciła cierpliwość. Chociaż wierz mi, że
nie chciałbym pójść w jej ślady.
– Ryan…
– To nie są
pretensje do ciebie. W zasadzie nie są do nikogo, bo tak naprawdę wcale
nie musi mnie tu być. – Zaśmiał się nieco nerwowo. – No i prawie zabiłem
ci kuzynkę. Tak, wiem. Daleko mi już do człowieka.
– Wciąż nim
jesteś – oznajmiła bez zastanowienia, ale jej słowa jedynie sprawiły, że
chłopak znów się roześmiał.
– Zwłaszcza
gdy mówię ci o odbieraniu emocji. Albo kiedy wyczuwam krew – mruknął, a Joce
zesztywniała. Nie zaprotestowała, kiedy Ryan oswobodził ramię z jej
uścisku. – Nie żeby cokolwiek mnie kusiło czy coś… Na razie. – Skrzyżował
ramiona na piersi, po czym z wolna zwrócił się w jej stronę. –
Trzymam się jakoś, ale czasami… Są rzeczy, które bardzo chciałbym zrobić, ale
nie mogę i to mnie wykańcza.
To
zabrzmiało tak, jakby od dłuższego czasu dusił w sobie te słowa, tylko czekając
na okazję, by wyrzucić jej z siebie. Nie odpowiedziała, spoglądając na
niego bezradnie i czekając na rozwój wypadków. Była aż nazbyt świadoma przenikliwego
spojrzenia wpatrzonego w nią chłopaka i każdego kolejnego, dziwnie
drżącego oddechu – nie tylko swojego. Czekała, choć milczenie okazało się
najgorszym, czego mogłaby w tej sytuacji doświadczyć.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, nim Ryan znów zdecydował się odezwać.
– To
głupie, że nie potrafię się… tak po prostu odciąć? O mój Boże… – jęknął,
nagle jeszcze bardziej niespokojny. – Nie powinienem tego na ciebie zrzucać,
ale… tak naprawdę jesteś jedyną osobą, z którą regularnie rozmawiam. Jeśli
mam przestać, daj mi znać.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem. Sama nie była pewna, co zaskoczyło ją bardziej
– taka bezpośredniość czy fakt, że po raz kolejny się wycofał, w gruncie
rzeczy niczego nie wyjaśniając. Na pewno nie to, co wydawały się sugerować jego
słowa. W gruncie rzeczy to, że przez tyle czasu cierpliwie znosił oczekiwanie,
dając im wolną rękę, znaczyło więcej niż cokolwiek innego.
– Jasne, że
nie mam nic przeciwko, że ze mną rozmawiasz. Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie
zrobić…
Urwała,
widząc niego gorzki uśmiech, który wykrzywił jego wargi. Jego spojrzenie po raz
kolejny wydało się Joce zdecydowanie zbyt przenikliwe.
– Boję się,
że to może zabrzmieć tak, jakbym chciał cię wykorzystać.
Prychnęła,
co najmniej zaskoczona jego słowami.
– Teraz to
mnie zaniepokoiłeś – przyznała, a Ryan zaśmiał się w nerwowy, nieco
pozbawiony wesołości sposób.
– Możliwe,
że słusznie. Obawiam się, że zaraz zacznę brzmieć jak Cassie, a to chyba
ostatnie, czego wam trzeba.
– Ryan…
– Nie
przejmuj się. Mówiłem już, że wam ufam, ale… – Uśmiechnął się smutno. – Ostatnio
myślę o domu. Cały czas, zwłaszcza gdy zdarza mi się was obserwować.
Tych kilka
słów wystarczyło, by zamknąć jej usta. Przez moment poczuła się co najmniej
tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie – i to porządnie. W zasadzie
nagle doszła do wniosku, że była co najmniej niedomyślna, skoro sama na to nie
wpadła. Oczywiście, że myślał o domu! Mogła tylko zgadywać, co czuł ktoś,
kogo z dnia na dzień wyrwano z normalnego życia, wciągając w coś
takiego. Słyszała, że wampiry z łatwością przystosowywały się do zmian,
które w nich zachodziły, bez większych problemów wypierając z pamięci
wspomnienia życia przed przemianą, ale przecież Ryan był kimś innym. W zasadzie
sama dostrzegała w nim przede wszystkim człowieka.
Nie chciała
się obwiniać, ale to okazało się nieuniknione. Uprzytomniła sobie, że ani raz
nie zapytała go o rodzinę albo… cokolwiek innego. Nie żeby rozmawiali
wyjątkowo często, ale to i tak wydało jej się niczego nie usprawiedliwiać.
Mieszkał tutaj. A ona mimo wszystko spędzała z nim czas, choć zwykle
inicjatywa wychodziła z jego strony. Tyle razy zwracał uwagi na to, co
robiła, podczas gdy ona sama…
O bogini.
– Mogłeś przyjść
wcześniej – wyrzuciła z siebie na wydechu. – To nie tak, że o tobie
zapomnieliśmy. Tak, dużo się dzieje, ale jeśli czegoś potrzebujesz…
– Już to
słyszałem. Mówiłem, że to żaden zarzut – przerwał jej pośpiesznie. – Zresztą to
nie jest coś, o co powinienem prosić. Wiem, że to niemożliwe.
– Ale…
– Wystarczy,
że Cassandra chciała wrócić do domu. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło –
zniecierpliwił się. – Wiem, że nie jestem jakimś cholernym wyjątkiem. Czuję się
świetnie, ale… – Jęknął, po czym energicznie potrząsnął głową. W tamtej
chwili wydał jej się jeszcze bardziej niespokojny niż wcześnie. – Nie wyobrażam
sobie obudzenia się nagle i odkrycia, że wymordowałem tych, którzy są dla
mnie ważni. Po prostu szlag mnie trafia, kiedy pomyślę, że nawet nie mogę się
pożegnać.
– W tym
nie ma niczego głupiego! – zaoponowała.
Chciała
dodać coś jeszcze, ale w głowie miała pustkę. Tkwiła w bezruchu,
oddychając szybko i płytko, i przez cały czas z uwagą wpatrując
się w stojącego przed nią chłopaka. Wciąż czuła się przy nim dziwnie,
jednak w tamtej chwili wywołany demoniczną cząstką jego natury niepokój po
prostu zniknął. Czuła wyłącznie frustrację, na dodatek spowodowaną tylko i wyłącznie
własną bezradnością. Chciała pomóc, a jednak…
Sęk w tym,
że nie wyobrażała sobie, że miałaby tak po prostu się wycofać. Lubiła Ryana,
nawet jeśli wciąż nie była pewna, co o nim myśleć. Mógł ją straszyć,
zadawać dziwne pytania i snuć teorie, które przyprawiały ją o chęć
wybuchu histerycznym śmiechem, ale to nie miało znaczenia. W jej oczach
był zagubionym, nieco humorzastym człowiekiem, nie zaś potworem, który w każdej
chwili mógłby dokonać czegoś nieprzewidywalnego. Wiedziała, że pozory o niczym
nie świadczyły, a instynkt prędzej czy później robił swoje, ale i tak
nie potrafiła przyjąć tego do świadomości. Skoro on mógł wątpić w to, czy
nadawała się na nieśmiertelną, sama tym bardziej mogła nie dostrzegać w nim
potencjalnego mordercy.
– Może i nie
ma – zgodził się Ryan. Wciąż się uśmiechał – w łagodny, nieco tylko
pobłażliwy sposób. Joce była aż nazbyt świadoma, że gest nie objął jego oczu;
te wydawały się zbyt ciemne, poważne i przede wszystkim smutne. – Ale
jakie to ma znaczenie, skoro i tak więcej ich nie zobaczę? Tak, zrozumiałem
dobrze to, co powiedział twój wujek – mruknął, nie kryjąc rozdrażnienia. – Zbyt
niestabilni, cudem żyjemy i tak dalej… Za duże ryzyko.
– Gdybyś
pojechał sam, wtedy na pewno. Gdybyśmy pomyśleli, w jaki sposób to
zorganizować… – wyrzuciła z siebie na wydechu, kolejny raz reagując pod wpływem
impulsu. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że z każdym kolejnym słowem coraz
bardziej się pogrążała, dając mu na dzieję na coś, co zdecydowanie nie
wchodziło w grę. – Mogłabym z tobą pojechać.
Ryan
spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Milczał, raz po raz
mierząc ją wzrokiem i wydając się skupiony na próbach zebrania myśli.
Powiedzieć, że go zaskoczyła, nawet w połowie nie oddawało tego, co
wyrażała jego twarz.
– Ty? –
zapytał w końcu. Joce drgnęła, nagle zaniepokojona. Dlaczego to zabrzmiało
tak, jakby w nią wątpił…? – Wiesz, to miłe, ale…
– Ale co?
Nie poradziłabym sobie? – obruszyła się. – Jestem telepatką. Przestań spoglądać
na mnie tak, jakbym była dzieckiem.
– Nie robię
tego – zapewnił pośpiesznie. – Po prostu to coś… Sam nie wiem. – Zacisnął usta.
– Nie powinienem prosić.
– Sama ci
to zaproponowałam. – Zrobiła krok naprzód, w pośpiechu zmniejszać dzielący
ich dystans. – Masz prawo się niecierpliwić, a tym bardziej chcieć
zobaczyć z rodziną. Pomówię o tym z Laylą i coś wymyślimy.
W ostatniej
chwili powstrzymała się od dodania, że już popełnili jeden błąd, nie reagując w porę
na podobne reakcje ze strony Cassandry. Ryan – przynajmniej z jej
perspektywy – był nie tylko ludzki, ale przede wszystkim świadomy. Zagubiony
czy nie, nie wyglądał jej na kogoś zdolnego do niesienia śmierci.
– Dziękuję –
usłyszała, chociaż wypowiedział to słowo tak cicho, że ledwo mogła je
zrozumieć. – Naprawdę.
– Jeszcze
niczego nie zrobiłam – wymamrotała zawstydzona.
Przenikliwość
jego spojrzenia nie dawała jej spokoju. Tym bardziej nie zarejestrowała
momentu, w którym dystans między nią a Ryanem zmniejszył się do tego
stopnia, że niemalże się o siebie ocierali. Czuła ciepło bijące od jego ciała,
jakże niepasujące do niepokoju, który zazwyczaj w niej wzbudzał. To było
przyjemne, inne, a przy tym o wiele prawdziwsze od tego, czego
doświadczała przy Dallasie. Jego naprawdę mogła dotknąć, gdyby tylko zechciała,
chociaż…
Niby dlaczego miałabym to robić?
– Co robić?
– rzucił zaczepnym tonem.
Poczuła, że
się rumieni. Niemalże zachłysnęła się powietrzem, gdy zorientowała się, że zdolności
wymknęły jej się spod kontroli. A może jemu? Mógł robić coś, czego nie chciał
albo…
Och, jakby
przyczyna miała jakiekolwiek znaczenie!
Oboje
milczeli, ale Ryan nie wydawał się z tego powodu rozeźlony. Dotarło do
niej, że tak naprawdę nie oczekiwał odpowiedzi, w zamian po prostu stojąc i patrząc.
Zesztywniała, przez moment mając ochotę się wycofać, choć sama nie była pewna
dlaczego. Nie robił niczego złego, a jednak czuła się coraz bardziej
nieswojo. Ta bliskość, jego ciepło i sposób, w jaki na nią patrzył,
okazały się co najmniej krępujące.
– Cokolwiek
zdołasz osiągnąć – zaczął po chwili namysłu chłopak – to wiedz, że jestem ci
wdzięczny za to, że próbujesz. O nic więcej nie śmiałbym prosić.
– Ehm…
Uśmiech Ryana
stał się bardziej szczery. W końcu się rozluźnił, pierwszy raz od momentu,
w którym pojawił się przy niej.
– Jak
bardzo brzmi to tak, jakbym jednak chciał cię wykorzystać? – zapytał po chwili
namysłu. – Chociaż to przecież nie tak. Tak po prawdzie… Wiesz, naprawdę bym się
ucieszył, gdybyś faktycznie mogła mi towarzyszyć – przyznał, wyciągając ku niej
rękę. Nie zaprotestowała, po chwili wahania ujmując go za dłoń. W roztargnieniu
spojrzał na ich splecione palce, jakby dopiero w tamtym momencie dotarło
do niego, co robił. – Lubię cię, Joce.
– Lubisz? –
wykrztusiła z trudem.
Zdecydowanie
nie miała przywyknąć do takich sytuacji. Jego wyznanie ją zaskoczyło, a jakby
tego było mało…
– Zbyt
bezpośrednio? Cholera. – Zaśmiał się nerwowo. – Pogrążę się bardziej i przypomnę,
że niedługo walentynki. I tak zorganizują mi małe piekło, kiedy
przyprowadzę dziewczynę do domu, więc…
– Więc
pójdę porozmawiać z Laylą – wymamrotała, w pośpiechu wyślizgując się z zasięgu
jego rąk.
Popędziła
na górę, tylko cudem nie potykając się o własne nogi. Wciąż czułą przede
wszystkim palenie policzków i przenikliwe spojrzenie, którym odprowadził
ją Ryan. Była gotowa przysiąc, że znów się roześmiał, ale nie próbowała sprawdzać, jak
bardzo go rozbawiła.
Dobra bogini, czy on właśnie próbował mnie
gdzieś zaprosić?
Chociaż
chciała, nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz