20 maja 2019

Dwieście dziewięćdziesiąt

Jocelyne
– Joce? Hej, jesteśmy na miejscu.
Gwałtownie poderwała się do pionu. Zamrugała nieco nieprzytomnie, dopiero po chwili przenosząc wzrok na Cammy’ego. Spoglądał w przednią szybę, wprost na znajomy dom; jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale dziewczyna i tak była w stanie wręcz założyć się o to, że był zmartwiony. Najdelikatniej rzecz ujmując.
– Zasnęłam? – mruknęła, pocierając czoło. – Przepraszam. Ja…
– Na chwilę. Wszystko gra? – upewnił się kuzyn. Pośpiesznie skinęła głową. – Tyle dobrego. Wiem, że miewasz… Hm.
Nie dokończył, ale to nie było potrzebne. Wysiliła się na blady uśmiech, próbując go uspokoić i jakkolwiek pocieszyć, ale czuła, że szło jej to marnie. W pamięci wciąż miała zarówno rozmowę, którą odbyli, jak i wszystko to, co usłyszała od wampira. Po czymś takim trudno było udawać, że wszystko było w porządku.
No i jej sen. Była gotowa przysiąc, że znów śniła, choć gdy spróbowała odtworzyć w myślach to, czego doświadczyła, ułożenie poszczególnych obrazów w sensowną całość, okazało się problematyczne. Pamiętała drzewa, bieg i zniecierpliwienie, które towarzyszyły… czemuś. Albo jej samej? Krążyła, wciąż mając nadzieję na odnalezienie czegoś, czego nawet nie potrafiła nazwać.
O bogini, jak miała to rozumieć…?
– Chyba jeszcze zajrzę do Shanny – stwierdził w zamyśleniu Cameron. – Nie mam ochoty wracać do domu, zresztą wątpię, by dalsze dręczenie Eleazara miało sens. Chociaż dobrze byłoby wiedzieć na czym stoimy.
– Przekażę wszystko reszcie – zaoferowała, krzyżując ramiona na piersiach.
Cammy uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób.
– Zdefiniuj wszystko – poprosił, a Joce ledwo powstrzymała prychnięcie. To było raczej coś, co spodziewałaby się usłyszeć od Damiena.
– Wszystko – powtórzyła z naciskiem – poza tym, o czym rozmawialiśmy. Przecież obiecałam.
– Tak się tylko droczę – zapewnił pośpiesznie wampir. – Jakbyś nie znała mojego poczucia humoru… Cóż, dzięki, Joce. Za pomoc Beatrycze też.
Jedynie skinęła głową, próbując wygramolić się z samochodu. Chłodne powietrze ją otrzeźwiło, pozwalając odgonić resztki snu. W zasadzie nie chciała o nim pamiętać, tym bardziej że wydawał się prowadzić donikąd. Wystarczyło, że i tak czuła się dziwnie oszołomiona i jakby oderwana od rzeczywistości, ale z uporem zwalała to na spotkanie z Belindą. Duchy miały w sobie coś, co ją wykańczało, choć niezmiennie robiła wszystko, by się na to uodpornić. Tata i Alessia twierdzili, że jej problem w niczym nie przypominał tego, który miewali, zmuszeni do czerpania energii z zewnątrz, ale Jocelyne coraz częściej miała wrażenie, że mimo wszystko byli do siebie podobni.
Obejrzała się na samochód, gdy doszedł ją dźwięk odpalanego ponownie silnika. Odprowadziła Cammy’ego wzrokiem, przez chwilę jeszcze tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wpatrując się w miejsce, w którym ten zniknął jej z oczu. Czuła napierający ze wszystkich stron chłód, ale zignorowanie zimna przyszło jej zaskakująco łatwo.
– Dlaczego za każdym razem znajduję cię, kiedy tkwisz na podjeździe?
Kolejny raz tego dnia omal nie wyszła z siebie ze zdenerwowania. Błyskawicznie zwróciła się ku Ryanowi, który nie wiadomo kiedy pojawił się tuż za nią. W zasadzie jego widok nawet jej nie zaskoczył. Chyba zaczynała przywykać do tego, że nieśmiertelny lubił pojawiać się w najmniej oczekiwanych momentach, zachodząc ją zwykle wtedy, gdy była sama. Kto wie, może po raz kolejny tkwił w oknie pokoju, czekając aż znów podwinie jej się noga na śliskiej powierzchni.
– Dlaczego za każdym razem musisz mnie straszyć? – odgryzła się, ale osiągnęła jedynie tyle, że Ryan prychnął, wyraźnie rozbawiony.
– Teraz przyznajesz, że się mnie boisz?
Wywróciła oczami. Starając się poruszać z największą ostrożnością, by dodatkowo nie pogrążyć się upadkiem, z wolna zwróciła się w jego stronę.
– Zachodzisz mnie i straszysz. To nie ma żadnego związku z tym, co czuję, kiedy rozmawiamy – zauważyła przytomnie. – No i śledzisz. Czekałeś aż wrócę do domu czy jak?
– A co jeśli tak właśnie było?
Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona jego słowami. Niby jak miała je rozumieć? Mogła tylko zgadywać, jaki miała przy tym wyraz twarzy, zwłaszcza że oczy Ryana zabłysły w dziwny, nieco figlarny sposób.
– Że co proszę? – zapytała, z opóźnieniem wykrztuszając z siebie kolejne słowa.
– To naprawdę takie dziwne? Lubię z tobą rozmawiać – wyjaśnił ze spokojem Ryan. Wzruszył ramionami, zachowując się tak, jakby właśnie omawiali najnormalniejszą rzecz na świecie. – Nie mam co robić, a że nie chcę być uciążliwy… Wiesz, chyba faktycznie nie mam co robić. Więc siedzę w pokoju i obserwuję – dodał z rozbrajającą wręcz szczerością. – Swoją droga, to ciekawe. Wyostrzone zmysły i… chyba emocje…
– Emocje?
Ryan zawahał się na moment. Jego uśmiech przygasł – tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by zorientowała się, że poruszyła temat, który niekoniecznie było mu na rękę.
– Nie wiem jak to nazwać. To, że więcej słyszę czy czuję to jedno, ale mam na myśli… Ale słyszałem, że demony to robią. Mam w sobie coś z nich, prawda? – powiedział w końcu, starannie dobierając słowa. – Zwykle próbuję to ignorować, ale trochę ciężko, kiedy przez większość czasu się nudzisz. Chociaż to i tak lepsze niż robienie rzeczy, których później nie pamiętam… – Lekko przekrzywił głowę. Przez cały ten czas z uwagą lustrował Joce wzrokiem. – Tak czy siak, czuję różne rzeczy. Więc próbuję je interpretować. Ty chociażby jesteś zdenerwowana i nie mówię tu tylko o tym, że się wystraszyłaś.
– Możemy zmienić temat? – jęknęła. Nie była w stanie zdobyć się na jakąś sensowniejszą reakcję.
– Skoro tak wolisz…
Wcale nie poczuła się lepiej po jego słowach. Chwilami ją niepokoił, zwłaszcza gdy zaczynał się otwierać i mówić o rzeczach, które nawet dla niej brzmiały nie do końca normalnie. Zwłaszcza wzmianki o demonicznej naturze, którą podobno miał, nie dawały jej spokoju. Łatwiej było utożsamiać Ryana z dziwnym, nieco irytującym, ale za to zwykle pogodnym dziwakiem, który z jakiegoś powodu wciąż przebywał z nią pod tym samym dachem i zazwyczaj faktycznie trzymał się na dystans. To, że pierwszy raz spotkała go, kiedy siedział skuty w piwnicy, zdecydowanie wolała przemilczeć.
– Chodźmy do środka – wymamrotała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Tutaj jest zimno.
– Przez ostatni kwadrans jakoś ci to nie przeszkadzało – zauważył i tych kilka słów wystarczyło, by z wrażenia niemalże potknęła się o własne nogi.
– Kwadrans? – powtórzyła, gotowa przysiąc, że się przesłyszała.
Może i nie od razu zdecydowała się wrócić do domu, przez jakiś czas stojąc i spoglądając w ślad za Cammym, ale nie sądziła, że zajęło jej to aż tyle czasu. Coś w tej świadomości wystarczyło, by zrobiło jej się jeszcze bardziej zimno. Myśli znów uciekły do tego dziwnego snu – nagle tak bardzo odległego i… niepokojącego.
– Chyba? – Ryan potrząsnął głową. – Nie patrzyłem na zegarek, ale obserwowałem cię od jakiegoś czasu. Zdążyłem nawet zejść z góry, żeby znowu nie straszyć cię skakaniem z okna – wyjaśnił usłużnie. – Mogłaś stać tam już wcześniej… Hej, wszystko gra?
– Nieważne – rzuciła wymijająco.
Przyśpieszyła, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Próbowała nie myśleć o tym, co powiedział Ryan, zresztą jak i o wielu innych kwestiach, ale szybko przekonała się, że to nie było możliwe. Zbyt wiele się wydarzyło, a Joce wciąż miała wrażenie, że umykało jej coś istotnego.
– Jak uważasz – zgodził się bez większego przekonania Ryan. – To też jest ciekawe… Obserwowanie, mam na myśli – wyjaśnił pośpiesznie. Miała wrażenie, że plótł trzy po trzy, byleby tylko nie stali w ciszy. Cały czas szedł o krok za nią, niczym jakiś nadopiekuńczy cień. – Chociażby wcześniej widziałem twoją kuzynkę i ona też wyglądała tak, jakby była zdenerwowana. W zasadzie powiedziałbym, że wkradała się do domu… Zabawne.
Claire i wkradanie się do domu?, pomyślała zaskoczona. Nie żeby w tym szaleństwie cokolwiek mogło ją zaskoczyć, ale to zdecydowanie nie było typowe.
– Naprawdę ci się nudzi – wykrztusiła, a Ryan prychnął, przez moment sprawiając wrażenie przede wszystkim urażonego.
– Oczywiście, że tak – obruszył się. – Mówiłem już, że rozumiem, że macie swoje problemy. Nie wtrącam się… No, nie jak Cassie. – Westchnął przeciągle. – Wciąż nie wiem, co z nią, ale chcę wam ufać. Serio, Joce, róbcie co uważacie, ale… A zresztą.
Zatrzymała się, spoglądając na niego z zaskoczeniem, kiedy tak po prostu ją  wyminął. Poczuła się dziwnie, nie tylko bez trudu orientując się ze zmiany w jego nastroju, ale przede wszystkim tym, że mógłby być zły. Mimowolnie napięła mięśnie, chcąc nie chcąc spoglądając na Ryana jak na potencjalne zagrożenie. Kiedy zachowywał się w ten sposób, czuła się naprawdę nieswojo.
Nawet to nie powstrzymało ją przed reakcją. Zanim zastanowiła się, co robi, instynktownie wyciągnęła rękę, by chwycić nieśmiertelnego za rękę.
Chłopak zesztywniał i natychmiast przystanął, wciąż zwrócony do niej plecami. Nie wyrwał się, choć czuła, że gdyby tylko zechciał, zrobiłby to bez większego wysiłku.
– Przepraszam cię – usłyszała po dłuższej chwili. Jego głos zabrzmiał inaczej, bardziej łagodnie i tak, jakby z Ryana nagle uszła cała energia. – Ja po prostu… zamartwiam się – powiedział w końcu. – I chwilami gubię. Zaczynam rozumieć, dlaczego Cassie straciła cierpliwość. Chociaż wierz mi, że nie chciałbym pójść w jej ślady.
– Ryan…
– To nie są pretensje do ciebie. W zasadzie nie są do nikogo, bo tak naprawdę wcale nie musi mnie tu być. – Zaśmiał się nieco nerwowo. – No i prawie zabiłem ci kuzynkę. Tak, wiem. Daleko mi już do człowieka.
– Wciąż nim jesteś – oznajmiła bez zastanowienia, ale jej słowa jedynie sprawiły, że chłopak znów się roześmiał.
– Zwłaszcza gdy mówię ci o odbieraniu emocji. Albo kiedy wyczuwam krew – mruknął, a Joce zesztywniała. Nie zaprotestowała, kiedy Ryan oswobodził ramię z jej uścisku. – Nie żeby cokolwiek mnie kusiło czy coś… Na razie. – Skrzyżował ramiona na piersi, po czym z wolna zwrócił się w jej stronę. – Trzymam się jakoś, ale czasami… Są rzeczy, które bardzo chciałbym zrobić, ale nie mogę i to mnie wykańcza.
To zabrzmiało tak, jakby od dłuższego czasu dusił w sobie te słowa, tylko czekając na okazję, by wyrzucić jej z siebie. Nie odpowiedziała, spoglądając na niego bezradnie i czekając na rozwój wypadków. Była aż nazbyt świadoma przenikliwego spojrzenia wpatrzonego w nią chłopaka i każdego kolejnego, dziwnie drżącego oddechu – nie tylko swojego. Czekała, choć milczenie okazało się najgorszym, czego mogłaby w tej sytuacji doświadczyć.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, nim Ryan znów zdecydował się odezwać.
– To głupie, że nie potrafię się… tak po prostu odciąć? O mój Boże… – jęknął, nagle jeszcze bardziej niespokojny. – Nie powinienem tego na ciebie zrzucać, ale… tak naprawdę jesteś jedyną osobą, z którą regularnie rozmawiam. Jeśli mam przestać, daj mi znać.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Sama nie była pewna, co zaskoczyło ją bardziej – taka bezpośredniość czy fakt, że po raz kolejny się wycofał, w gruncie rzeczy niczego nie wyjaśniając. Na pewno nie to, co wydawały się sugerować jego słowa. W gruncie rzeczy to, że przez tyle czasu cierpliwie znosił oczekiwanie, dając im wolną rękę, znaczyło więcej niż cokolwiek innego.
– Jasne, że nie mam nic przeciwko, że ze mną rozmawiasz. Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić…
Urwała, widząc niego gorzki uśmiech, który wykrzywił jego wargi. Jego spojrzenie po raz kolejny wydało się Joce zdecydowanie zbyt przenikliwe.
– Boję się, że to może zabrzmieć tak, jakbym chciał cię wykorzystać.
Prychnęła, co najmniej zaskoczona jego słowami.
– Teraz to mnie zaniepokoiłeś – przyznała, a Ryan zaśmiał się w nerwowy, nieco pozbawiony wesołości sposób.
– Możliwe, że słusznie. Obawiam się, że zaraz zacznę brzmieć jak Cassie, a to chyba ostatnie, czego wam trzeba.
– Ryan…
– Nie przejmuj się. Mówiłem już, że wam ufam, ale… – Uśmiechnął się smutno. – Ostatnio myślę o domu. Cały czas, zwłaszcza gdy zdarza mi się was obserwować.
Tych kilka słów wystarczyło, by zamknąć jej usta. Przez moment poczuła się co najmniej tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie – i to porządnie. W zasadzie nagle doszła do wniosku, że była co najmniej niedomyślna, skoro sama na to nie wpadła. Oczywiście, że myślał o domu! Mogła tylko zgadywać, co czuł ktoś, kogo z dnia na dzień wyrwano z normalnego życia, wciągając w coś takiego. Słyszała, że wampiry z łatwością przystosowywały się do zmian, które w nich zachodziły, bez większych problemów wypierając z pamięci wspomnienia życia przed przemianą, ale przecież Ryan był kimś innym. W zasadzie sama dostrzegała w nim przede wszystkim człowieka.
Nie chciała się obwiniać, ale to okazało się nieuniknione. Uprzytomniła sobie, że ani raz nie zapytała go o rodzinę albo… cokolwiek innego. Nie żeby rozmawiali wyjątkowo często, ale to i tak wydało jej się niczego nie usprawiedliwiać. Mieszkał tutaj. A ona mimo wszystko spędzała z nim czas, choć zwykle inicjatywa wychodziła z jego strony. Tyle razy zwracał uwagi na to, co robiła, podczas gdy ona sama…
O bogini.
– Mogłeś przyjść wcześniej – wyrzuciła z siebie na wydechu. – To nie tak, że o tobie zapomnieliśmy. Tak, dużo się dzieje, ale jeśli czegoś potrzebujesz…
– Już to słyszałem. Mówiłem, że to żaden zarzut – przerwał jej pośpiesznie. – Zresztą to nie jest coś, o co powinienem prosić. Wiem, że to niemożliwe.
– Ale…
– Wystarczy, że Cassandra chciała wrócić do domu. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło – zniecierpliwił się. – Wiem, że nie jestem jakimś cholernym wyjątkiem. Czuję się świetnie, ale… – Jęknął, po czym energicznie potrząsnął głową. W tamtej chwili wydał jej się jeszcze bardziej niespokojny niż wcześnie. – Nie wyobrażam sobie obudzenia się nagle i odkrycia, że wymordowałem tych, którzy są dla mnie ważni. Po prostu szlag mnie trafia, kiedy pomyślę, że nawet nie mogę się pożegnać.
– W tym nie ma niczego głupiego! – zaoponowała.
Chciała dodać coś jeszcze, ale w głowie miała pustkę. Tkwiła w bezruchu, oddychając szybko i płytko, i przez cały czas z uwagą wpatrując się w stojącego przed nią chłopaka. Wciąż czuła się przy nim dziwnie, jednak w tamtej chwili wywołany demoniczną cząstką jego natury niepokój po prostu zniknął. Czuła wyłącznie frustrację, na dodatek spowodowaną tylko i wyłącznie własną bezradnością. Chciała pomóc, a jednak…
Sęk w tym, że nie wyobrażała sobie, że miałaby tak po prostu się wycofać. Lubiła Ryana, nawet jeśli wciąż nie była pewna, co o nim myśleć. Mógł ją straszyć, zadawać dziwne pytania i snuć teorie, które przyprawiały ją o chęć wybuchu histerycznym śmiechem, ale to nie miało znaczenia. W jej oczach był zagubionym, nieco humorzastym człowiekiem, nie zaś potworem, który w każdej chwili mógłby dokonać czegoś nieprzewidywalnego. Wiedziała, że pozory o niczym nie świadczyły, a instynkt prędzej czy później robił swoje, ale i tak nie potrafiła przyjąć tego do świadomości. Skoro on mógł wątpić w to, czy nadawała się na nieśmiertelną, sama tym bardziej mogła nie dostrzegać w nim potencjalnego mordercy.
– Może i nie ma – zgodził się Ryan. Wciąż się uśmiechał – w łagodny, nieco tylko pobłażliwy sposób. Joce była aż nazbyt świadoma, że gest nie objął jego oczu; te wydawały się zbyt ciemne, poważne i przede wszystkim smutne. – Ale jakie to ma znaczenie, skoro i tak więcej ich nie zobaczę? Tak, zrozumiałem dobrze to, co powiedział twój wujek – mruknął, nie kryjąc rozdrażnienia. – Zbyt niestabilni, cudem żyjemy i tak dalej… Za duże ryzyko.
– Gdybyś pojechał sam, wtedy na pewno. Gdybyśmy pomyśleli, w jaki sposób to zorganizować… – wyrzuciła z siebie na wydechu, kolejny raz reagując pod wpływem impulsu. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że z każdym kolejnym słowem coraz bardziej się pogrążała, dając mu na dzieję na coś, co zdecydowanie nie wchodziło w grę. – Mogłabym z tobą pojechać.
Ryan spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Milczał, raz po raz mierząc ją wzrokiem i wydając się skupiony na próbach zebrania myśli. Powiedzieć, że go zaskoczyła, nawet w połowie nie oddawało tego, co wyrażała jego twarz.
– Ty? – zapytał w końcu. Joce drgnęła, nagle zaniepokojona. Dlaczego to zabrzmiało tak, jakby w nią wątpił…? – Wiesz, to miłe, ale…
– Ale co? Nie poradziłabym sobie? – obruszyła się. – Jestem telepatką. Przestań spoglądać na mnie tak, jakbym była dzieckiem.
– Nie robię tego – zapewnił pośpiesznie. – Po prostu to coś… Sam nie wiem. – Zacisnął usta. – Nie powinienem prosić.
– Sama ci to zaproponowałam. – Zrobiła krok naprzód, w pośpiechu zmniejszać dzielący ich dystans. – Masz prawo się niecierpliwić, a tym bardziej chcieć zobaczyć z rodziną. Pomówię o tym z Laylą i coś wymyślimy.
W ostatniej chwili powstrzymała się od dodania, że już popełnili jeden błąd, nie reagując w porę na podobne reakcje ze strony Cassandry. Ryan – przynajmniej z jej perspektywy – był nie tylko ludzki, ale przede wszystkim świadomy. Zagubiony czy nie, nie wyglądał jej na kogoś zdolnego do niesienia śmierci.
– Dziękuję – usłyszała, chociaż wypowiedział to słowo tak cicho, że ledwo mogła je zrozumieć. – Naprawdę.
– Jeszcze niczego nie zrobiłam – wymamrotała zawstydzona.
Przenikliwość jego spojrzenia nie dawała jej spokoju. Tym bardziej nie zarejestrowała momentu, w którym dystans między nią a Ryanem zmniejszył się do tego stopnia, że niemalże się o siebie ocierali. Czuła ciepło bijące od jego ciała, jakże niepasujące do niepokoju, który zazwyczaj w niej wzbudzał. To było przyjemne, inne, a przy tym o wiele prawdziwsze od tego, czego doświadczała przy Dallasie. Jego naprawdę mogła dotknąć, gdyby tylko zechciała, chociaż…
Niby dlaczego miałabym to robić?
– Co robić? – rzucił zaczepnym tonem.
Poczuła, że się rumieni. Niemalże zachłysnęła się powietrzem, gdy zorientowała się, że zdolności wymknęły jej się spod kontroli. A może jemu? Mógł robić coś, czego nie chciał albo…
Och, jakby przyczyna miała jakiekolwiek znaczenie!
Oboje milczeli, ale Ryan nie wydawał się z tego powodu rozeźlony. Dotarło do niej, że tak naprawdę nie oczekiwał odpowiedzi, w zamian po prostu stojąc i patrząc. Zesztywniała, przez moment mając ochotę się wycofać, choć sama nie była pewna dlaczego. Nie robił niczego złego, a jednak czuła się coraz bardziej nieswojo. Ta bliskość, jego ciepło i sposób, w jaki na nią patrzył, okazały się co najmniej krępujące.
– Cokolwiek zdołasz osiągnąć – zaczął po chwili namysłu chłopak – to wiedz, że jestem ci wdzięczny za to, że próbujesz. O nic więcej nie śmiałbym prosić.
– Ehm…
Uśmiech Ryana stał się bardziej szczery. W końcu się rozluźnił, pierwszy raz od momentu, w którym pojawił się przy niej.
– Jak bardzo brzmi to tak, jakbym jednak chciał cię wykorzystać? – zapytał po chwili namysłu. – Chociaż to przecież nie tak. Tak po prawdzie… Wiesz, naprawdę bym się ucieszył, gdybyś faktycznie mogła mi towarzyszyć – przyznał, wyciągając ku niej rękę. Nie zaprotestowała, po chwili wahania ujmując go za dłoń. W roztargnieniu spojrzał na ich splecione palce, jakby dopiero w tamtym momencie dotarło do niego, co robił. – Lubię cię, Joce.
– Lubisz? – wykrztusiła z trudem.
Zdecydowanie nie miała przywyknąć do takich sytuacji. Jego wyznanie ją zaskoczyło, a jakby tego było mało…
– Zbyt bezpośrednio? Cholera. – Zaśmiał się nerwowo. – Pogrążę się bardziej i przypomnę, że niedługo walentynki. I tak zorganizują mi małe piekło, kiedy przyprowadzę dziewczynę do domu, więc…
– Więc pójdę porozmawiać z Laylą – wymamrotała, w pośpiechu wyślizgując się z zasięgu jego rąk.
Popędziła na górę, tylko cudem nie potykając się o własne nogi. Wciąż czułą przede wszystkim palenie policzków i przenikliwe spojrzenie, którym odprowadził ją Ryan. Była gotowa przysiąc, że znów się roześmiał, ale nie próbowała sprawdzać, jak bardzo go rozbawiła.
Dobra bogini, czy on właśnie próbował mnie gdzieś zaprosić?
Chociaż chciała, nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa