19 maja 2019

Dwieście osiemdziesiąt dziewięć

Beatrycze
Choć nie sądziła, że to możliwe, atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej. Zauważyła, że Eleazar nie tylko się spiął, ale przybrał taką pozycję, jakby sam nie był pewien, co zrobić – natychmiast rzucić do ucieczki, czy może przyszykować do odparcia ewentualnego ataku. Gdyby to było możliwe, w tamtej chwili jak nic jego skóra pojaśniałaby jeszcze bardziej, co jedynie utwierdziło Beatrycze w przekonaniu, że Rafael mógł trafić w sedno.
Sam demon nie sprawiał wrażenia jakkolwiek zaniepokojonego. Wręcz przeciwnie – stał spokojnie, uważnie obserwując podenerwowanego wampira. Milczał, czekając na reakcję i przynajmniej tymczasowo nie próbując wcielać swoich gróźb w życie.
– Rafa… – rzuciła cicho Elena, ale i jej słowa nie zabrzmiały na tyle pewnie, by jakkolwiek na demona wpłynąć.
Rafael nawet się nie skrzywił. W niemalże pobłażliwy sposób spojrzał na żonę, sprawiając przy tym wrażenie świadomego czegoś, czego inni mogli co najwyżej się domyślać. Po tym jak dał do zrozumienia, że doskonale wiedział, co działo się w głowie Eleazara, taka możliwość wydawała się aż nadto prawdopodobna.
– Wiem, co robię – oznajmił zdecydowanym tonem demon. – I sądzę, że to dość istotne… Chociaż jego stosunek do was wciąż jest pozytywny – dodał po chwili zastanowienia. – I całe szczęście, bo nie powstrzymywałbym się, gdyby było inaczej.
To była groźba. Beatrycze mimowolnie się wzdrygnęła, choć słowa nieśmiertelnego nie były skierowane do niej. Rafael może i darzył ją sympatią (a przynajmniej w to chciała wierzyć po ostatniej rozmowie), a już na pewno kochał Elenę, ale wciąż pozostawał niebezpieczny i nieprzewidywalny. Och, no i okazyjnie ją przerażał.
Jak w tamtej chwili. Po prostu stał, mówił i nie próbował rzucać się do ataku, ale to wystarczyło, by wzbudzić niepokój. Wyraz jego twarzy i postawa mówiły same za siebie.
– Oczywiście, że nie mam złych intencji – obruszył się Eleazar. Miała wrażenie, że wykrztuszenie z siebie chociażby słowa, przyszło mu z wielkim trudem. – To moja rodzina. Ja…
– Elena okazyjnie zarzuca mi, że nie rozumiem tego pojęcia. – Demon uśmiechnął się chłodno. – Więc teraz niech ktoś mnie poprawi, jeśli się mylę, ale… rodzina czy przyjaźń idą w parze z kłamstwem?
– Nie skłamałem.
Serafin jedynie wywrócił oczami. W tamtej chwili sprawiał wrażenie bardziej znudzonego niż jakkolwiek zagniewanego.
– W porządku, jeszcze nie. Więc nazwijmy to niedopowiedzeniem – zgodził się niechętnie. – Uważasz tę kwestię za mało istotną? Czy może po prostu nie chcesz się mieszać, bo może obawiasz się kłopotów? To zrozumiałe, tak sądzę, aczkolwiek znacznie zmniejsza twoją użyteczność… I to, że podobno dobrze im wszystkim życzysz.
Cokolwiek miał na myśli, jego słowa jeszcze bardziej wytrąciły Eleazara z równowagi. Drgnął, nagle jeszcze bardziej podenerwowany. Otworzył i zaraz zamknął usta, przez dłuższą chwilę nie będąc w stanie zdobyć się na żadną sensowną reakcję.
– To… nie jest takie proste – powiedział w końcu.
Odpowiedziała mu cisza. Coś w tym przenikliwym, przeciągającym się milczeniu, mimo wszystko wydało się Beatrycze zaskakujące. Powiodła wzrokiem po twarzach obecnych, do samego końca spodziewając się, że któreś z Cullenów zacznie protestować albo za moment na demona naskoczy, ale nic podobnego nie miało miejsca.
– Co się dzieje? – doszedł ją spięty głos Rosalie. Wampirzyca sprawiała wrażenie przede wszystkim rozdrażnionej. – Eleazarze…
– Sprawa jest bardzo prosta. I dla was najpewniej istotna, choć to nasz najmniejszy problem – odezwał się ponownie Rafael. Nie zamierzał czekać aż wampir sam spróbuje się obronić. – Pomijając to, że przyjechał sam, bo reszta jego klanu się tego obawiała… Ach, sam przekażesz wiadomość od Aro czy mam cię wyręczyć? – dodał niemalże uprzejmym tonem.
– Aro? – wyrwało się Alice.
Eleazar drgnął.
– Przestań – jęknął, ale ze strony serafina doczekał się wyłącznie pozbawionego wesołości śmiechu.
– Rozumiem. – Demon potrząsnął głową. – Uspokoję was tym, że to nie tak, że z kimkolwiek spiskował. Raczej nie spotkał się z nimi z własnej woli, aczkolwiek…
– Widziałeś się z Aro? – zapytała wprost Rosalie.
O dziwo, Rafa nawet słowem nie skomentował tego, że ktokolwiek wszedł mu w słowo. Zamilkł, krzyżując ramiona na piersi i z zaciekawieniem obserwując rozwój wypadków. Wydawał się obojętny, w pełni rozluźniony, a może wręcz usatysfakcjonowany zamieszaniem, które udało mu się wywołać.
Demony żywią się negatywnymi emocjami… Chyba, uświadomiła sobie Beatrycze. Nawet jeśli nie robił tego z premedytacją, atmosfera w jakimś stopniu musiała sprawiać mu przyjemność.
– To nie tak – zaoponował Eleazar. Tym razem nie pozwolił sobie na wahanie, w zamian w pośpiechu wyrzucając kolejne słowa. – Powiedziałem już wam, że po balu pojawiły się plotki. Tanya… Cóż, obawia się i trudno ją o to obwiniać. Zwłaszcza że teraz to wygląda na coś więcej, niż bezpodstawne oskarżenia i konflikt, który można zażegnać. – Wampir zamilkł, po czym ze świstem wypuścił powietrze. – Nie angażowałem w to Carmen, bo nie chcę jej narażać. Garrett nie był pewien, czy będzie tu mile widziany, więc i Kate… Dużo rozmawialiśmy – zapewnił pośpiesznie. – To nie tak, że Tanya już podjęła decyzję. Tak czy inaczej…
– Do rzeczy – ponagliła Rosalie.
To zadziało lepiej, niż gdyby po raz kolejny wtrącił się Rafael. Elazar westchnął, w roztargnieniu raz po raz przeczesując włosy palcami.
– Demetri, Felix i Alec nadal kręcą się po Seattle. Widziałem się z nimi w drodze tutaj.
– To akurat nic nowego – zauważyła uspokajającym głosem Esme. Odezwała się po raz pierwszy od dłuższej chwili, próbując jakkolwiek zapanować nad napiętą sytuacją. – Byli u nas już wcześniej… Chociaż sądziłam, że wrócili do siebie.
– Najwyraźniej nie. Zresztą… to nie takie proste – powtórzył raz jeszcze Eleazar. – Volturi już nie mają takich wpływów. Musieliście o tym słyszeć, skoro byliście na tym balu. – Wampir z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Aro… dość mocno stracił na znaczeniu w ostatnim czasie. Wiem, że Kajusz robi co może i… – Urwał, by łatwiej zebrać myśli. – Demetri poprosił, by przekazać wam pozdrowienia od Aro. I w jego imieniu poprosić o spotkanie. To wszystko.
Po jego słowach na powrót zapanowała wymowna cisza. Beatrycze zacisnęła usta, wciąż podenerwowana. Instynktownie spojrzała na Rafaela, wręcz spodziewając się tego, że demon znów zasugeruje, że za słowami Eleazara kryło się coś więcej, ale tym razem nic podobnego nie miało miejsca.
– Tak. Upadły król – zadrwił, starannie dobierając słowa – pragnie zobaczyć się ze swoimi wrogami, ale nie widziałeś powodu, by poinformować o tym już na samym wstępie. Co też mówiliśmy o rodzinie…?
– Nie miałem okazji – obruszył się Eleazar.
Rafael skwitował jego słowa nerwowym śmiechem.
– Na pewno. Wahałeś się bez powodu, prawda? – mruknął, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Cóż, to skoro już wszyscy wszystko wiedzą, sami zdecydujcie, co z tym zrobić. Spotkanie to nie problem, przynajmniej moim zdaniem, ale w obecnej sytuacji mogłoby być… dość problematyczne.
Nie dodał niczego więcej. W zamian jak gdyby nigdy nic ujął Elenę pod rękę i – wcześniej rzuciwszy jej wymowne, uspokajające spojrzenie – pociągnął ku wyjściu. Ruszyła za nim z lekkimi oporami, sprawiając wrażenie kogoś, kto sam nie był pewien, jak się zachować – zdzielić demona po głowie, wesprzeć go czy po prostu milczeć.
No to się porobiło…, rozbrzmiał w jej głowie mentalny głos Camerona. Tym razem była pewna, że wampir nie zwrócił się do niej w pełni świadomie, najwyraźniej zbyt spięty, by panować nad mocą.
W kuchni zapanował nienaturalny wręcz spokój, cisza jednak nie miała żadnego wpływu na atmosferę. Wręcz przeciwnie – jakimś cudem napięcie stało się jeszcze bardziej wyczuwalne.
– Ja… przepraszam za niego – wykrztusiła w końcu Esme. – To nie powinno tak wyglądać. Eleazarze…
– Co właściwie tutaj robi? – Wampir w oszołomieniu spojrzał na panią domu. – Co to było? To znaczy…
– Rafael – wyjaśnił mu usłużnie Emmett. – Tak jakby… naczelny demon? Do tej pory, bo ostatnio coś się u nich w hierarchii pozmieniało.
– Hierarchii… Jest ich więcej?
– Całkiem sporo. – Emmett wzruszył ramionami. – Chociaż tak naprawdę trzeba by spytać Elenę. Chyba najlepiej się orientuje, odkąd sama…
– Krew! Chce ktoś krwi? – wypalił Cammy. Beatrycze aż się wzdrygnęła, przez moment sama niepewna, co sądzić o reakcji. Kiedy na dodatek wyprostował się niczym struna, nagle w pośpiechu obchodząc stół, poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. – No i Joce chciała wracać do domu. Poradzicie tu sobie?
Nikt nie zaprotestował. Cameron i tak nie czekał na reakcję, zbytnio skupiony na próbach rozproszenia uwagi. Szło mu to marnie, ale i tak nawet najbardziej bezsensowne słowa wydawały się lepsze, niż pokuszenie się o kolejną rewelację – zwłaszcza taką, która obejmowała śmierć, zmartwychwstanie i nie do końca normalny stan Eleny. Obawiała się, że wieści o tym, że dziewczyna do tego wszystkiego wyszła za demona i sama mogła pochwalić się parą skrzydeł, mogłaby się okazać dla Eleazara zbyt przytłaczająca.
O ile wszystko inne takie nie było. Wampir tkwił w miejscu, spoglądając na obecnych w roztargniony, pozbawiony emocji sposób. Z równym powodzeniem mógłby znaleźć się w zupełnie innym miejscu, a pewnie by tego nie zauważyć.
Jak na moje, to on potrzebuje czegoś innego, a nie krwi… A swoją drogą, wampira można upić?
– Dobry Boże… – powtórzył po raz wtóry Eleazar. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim znów się odezwał. – Ja nie… Wiecie, że nigdy bym…?
– To teraz nie ma znaczenia… Prawda? – zauważyła przytomnie Alice. – I tak spodziewaliśmy się tego od jakiegoś czasu. Próbowałam kontrolować sytuację… Na tyle, ile się dało. – Dziewczyna westchnęła cicho. – To nie tak, że mamy ci coś za złe.
– Naturalnie, że nie – podchwyciła natychmiast Esme. – Poradzimy sobie. Nie wierzę, że to mówię, ale Volturi to w istocie najmniejszy problem – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Skoro Demetri zwrócił się z tym do ciebie… Cóż, planujesz dać mu odpowiedź?
– Nie wiem. A jest jakaś? – mruknął w roztargnieniu Eleazar. – Powiedziałem, że zobaczę, co da się zrobić. I ewentualnie zadzwonię. – Zacisnął usta. – Nie chciałem się w to mieszać. A tym bardziej was.
Brzmiał na zdesperowanego, wciąż robiąc wszystko, by jakkolwiek się wytłumaczyć. Beatrycze nie znała go na tyle dobrze, by stwierdzić, czy jego słowa były szczere, ale chciała wierzyć, że jego intencje faktycznie były dobre. W gruncie rzeczy wcale nie powinien znaleźć się w środku całego zamieszania. Była wręcz gotowa przysiąc, że konieczność służenia komukolwiek za posłańca, była dla niego bardziej problematyczna niż cokolwiek innego. Rafael jedynie pogorszył sytuację, ale o tym starała się nie myśleć. Nie, skoro nawet nie potrafiła demona za tę reakcję potępić.
Cokolwiek się działo, było ważne. W zasadzie ewentualne zagrożenie ze strony Volturi wydało jej się bardziej realne niż podchody Ciemności. Największy problem leżał właśnie w tym, że bardzo łatwo mogli ich zignorować; taka ignorancja wydawała się ostatecznym gwoździem do trumny.
– Obawiam się, że już jesteśmy w to zamieszani – zauważyła mimochodem Rosalie.
Przez twarz Eleazara przemknął cień.
– Naprawdę was przepraszam. Nie wiem, czy w tej sytuacji… – Urwał, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Nie mówmy o tym, proszę. Lepiej powiedzcie mi, co planujecie.
To zależy, o czym mówimy, pomyślała w oszołomieniu Beatrycze. Milczała, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa.
– Cóż… Aktualnie wszyscy próbują nas pozabijać, więc to chyba nic nowego – stwierdził Emmett.
Nawet on nie brzmiał na jakkolwiek rozbawionego czy rozentuzjazmowanego myślą o ewentualnym konflikcie. Coś w jego reakcji zmartwiło Beatrycze bardziej, niż gdyby wampir znów okazał się cudownie beztroski. Sprawy miały się źle i to od dłuższego czasu – zbyt długo, by którekolwiek z nich mogło udawać, że wszystko było w porządku.
– Co to znaczy? – zaniepokoił się Eleazar. Jego spojrzenie ostatecznie zatrzymało się na Esme. – Mówiłaś, że Carlisle’a nie ma. Nie widzę też Jaspera, Belli i…
– Bella i Edward są z Nessie. Już od jakiegoś czasu – wyjaśniła lakonicznie wampirzyca. Wysiliła się na blady uśmiech, ale przyszło jej to z wyraźnym trudem. – Ona i Gabriel zamieszkali razem, sam rozumiesz. Jasper niedługo się pojawi, prawda?
– Rozglądał się po okolicy – potwierdziła pośpiesznie Alice. – No i poprosiłam go o przysługę. Potrzebowałam kilku rzeczy, a nie chciał puścić mnie samej.
– Nie wiem, co się dzieje, ale to naprawdę źle zabrzmiało – przyznał Denalczyk. Nie wyglądał na przekonanego… I to najdelikatniej rzecz ujmując. – Macie pod dachem demona i twierdzicie, że ktoś chce was zabić. Nie chodzi o Volturi? Może mógłbym…
– Teraz to my wolelibyśmy cię w nic nie wciągnąć – ucięła Esme. – Już i tak za dużo na ciebie spadło. No i Rafael… – Westchnęła, wymownie spoglądając w ślad za córką i zięciem. – I tak jestem ci wdzięczna za to, że przyjechałeś. Nie wątpię, że ani ty, ani tym bardziej Tania, nigdy nie stanęlibyście przeciwko nam. To wszystko w pełni zrozumiałe.
– Ale…
– Przekażę Carlisle’owi to, co powiedziałeś. Musimy pomyśleć, co robić dalej, ale… – Zawahała się na moment. Raz jeszcze powiodła wzrokiem po twarzach bliskich, również Beatrycze. – Mógłbyś dać mi kontakt do Demetriego? Sami to załatwimy, skoro sytuacja tego wymaga. Nie ma potrzeby, byś nam pośredniczył.
– To nie jest żaden problem – zaoponował natychmiast Eleazar. Mimo wszystko po wyrazie jego twarzy dało się wyczuć, że gdyby tylko mógł, przy pierwszej okazji by się wycofał. – Zresztą to brzmi, jakbyście potrzebowali pomocy. Nie wiem, co się dzieje, ale jeśli mogę coś zrobić…
Urwał, podchwyciwszy łagodne spojrzenie i uśmiech Esme. Wciąż wyglądał na podenerwowanego, kiedy chcąc nie chcąc przestał mówić i dał za wygraną.
– Dziękuję – oznajmiła z przekonaniem wampirzyca. – To wiele dla nas znaczy, ale… wiem, że Carlisle nie narażałby swoich przyjaciół. Ja zresztą też nie.
Nawet jeśli mężczyzna miał jeszcze jakiś uwagi, zachował je dla siebie. Beatrycze mimowolnie się rozluźniła, choć nie sądziła, że to w ogóle będzie możliwe. Wbiła wzrok we własne dłonie, raz po raz to zaciskając dłonie w pięści, to znów rozprostowując palce. Milczała, gorączkowo próbując zebrać myśli, choć to okazało się niemalże niemożliwe.
Sama również nie chciała wciągać w to kolejnych osób – i to zwłaszcza takich, których nie znała. To, że Denalczycy byli dla jej bliskich ważni, dodatkowo utwierdzało ją w przekonaniu, że powinni trzymać ich na dystans. Konflikt z Volturi brzmiał źle, ale jeszcze gorsze wydawało się igranie z Ciemnością.
– Dam ci ten numer – doszedł ją zrezygnowany głos Eleazara. – Dobrze było was zobaczyć. Ja… – Do jego głosu wkradło się wahanie. Potrzebował dłuższej chwili, żeby dokończyć. – Koniecznie dajcie znać, kiedy sytuacja się uspokoi… Bo tak będzie, prawda?
Beatrycze była pewna, że wyczuł brak przekonania, z jakim odpowiedziała mu Esme.
Cokolwiek tak naprawdę sobie myślał, zachował wszelakie uwagi dla siebie.
– Tak będzie.
Jocelyne
Milczenie miało w sobie coś frustrującego. Z uwagą obserwowała przemykający za oknem krajobraz, choć w rzeczywistości nie zwracała uwagi na szczegóły. W którymś momencie znów zaczęła boleć ją głowa, jednak z uporem ignorowała pulsowanie w skroniach, zaskakująco wprawnie udając, że nie miało znaczenia.
O wiele gorzej ta taktyka sprawdzała się, gdy chodziło o udawanie, że nie zaniepokoiła ją rozmowa, której była świadkiem. Coś było nie tak, a słowa Rafaela i reakcje wszystkich wokół mówiły same za siebie.
– Cammy…
Kątem oka spojrzała na kuzyna. Wyglądał na podenerwowanego, poza tym z uporem wpatrywał się w drogę. Nie uśmiechał się i to nawet w ten nerwowy sposób, w jaki robił to, gdy w pośpiechu wyprowadzał ją z kuchni.
– Prawie jesteśmy. Cholerne korki – wyrwało mu się. Nerwowo postukał palcami w kierownicę, jednocześnie wypatrując zmieniającego się światła. – Jak sądzisz, ciocia mnie zabije? Nie wiem czy w tym stanie może, ale gdyby poprosiła Laylę… – wymamrotał, po czym parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. Mówił szybko i bez zastanowienia, tylko i wyłącznie po to, by odwrócić uwagę. – Nie tak to sobie wyobrażałem, kiedy prosiłem o pomoc. Znaczy…
– Nie mam pięciu lat – zniecierpliwiła się.
– Tylko siedem.
Wywróciła oczami. W ostatniej chwili powstrzymała się przed przypomnieniem mu, że to było zaledwie kwestią czasu. Och, no i przez to, co regularnie widywała, zdecydowanie nie czuła się jak dziecko.
– Wiem, że to źle wygląda, jasne? Byłam w domu, kiedy Jane… – Potrząsnęła głową. – Wiem – zaczęła raz jeszcze – że Volturi brzmią źle. No i że coś jest nie tak, Rafa ma konflikt z ojcem, a my nie wiemy, co z tego wyjdzie. I że coś przejęło ciało mamy. Nie musisz udawać, że nic się nie dzieje.
O dziwo, wampir jedynie się roześmiał – w nieco nerwowy, wręcz histeryczny sposób.
– Dlaczego takie rozmowy spadają zazwyczaj na mnie? Jakbym znów słyszał Beatrycze – stwierdził, wzdychając przeciągle. – Ale prawda jest taka, że nie wiem, co ci powiedzieć. Mamy przejebane – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością. Aż się wzdrygnęła, co najmniej zaskoczona. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek zdarzało mu się przy niej przeklinać. – I nawet nie mamy pojęcia z której strony bardziej. Chciałbym powiedzieć, że Volturi to nasz najmniejszy problem, ale po akcji z Jane spodziewam się już wszystkiego. Nawet trzymanie się razem nam nie wychodzi, więc o czym my tu w ogóle mówimy.
– Nie masz kontaktu z Aldero.
Dopiero gdy powiedziała te słowa na głos, uprzytomniła sobie, że tym razem nie zdołała w porę ugryźć się w język. Co więcej, już nawet nie miała jak się wycofać, a tym bardziej udawać, że nic wartego uwagi nie miało miejsca.
Palce Camerona mocniej zacisnęły się na kierownicy. Ruszył w nieco zbyt gwałtowny sposób, po chwili skręcając i w końcu uwalniając się z konieczności dalszego stania w korku.
– Nie – przyznał niechętnie. – I jak rozdzielanie się naprawdę nie jest niczym dziwnym w naszym przypadku, tak ta cisza mnie martwi. Al nie jest głupi, ale nigdy wcześniej nie próbował odcinać się ode mnie.
– Wrócił do Miasta Nocy. Tak powiedział, prawda? – zauważyła przytomnie. – Pewnie zgarnął Lilly i…
– Ani jego, ani jej nie ma w Mieście Nocy.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Niepokój uderzył w nią z całą mocą, sprawiając, że wyprostowała się niczym struna, nagle jeszcze bardziej podenerwowana.
– Co?! Ale mówiłeś…
Cammy z niedowierzaniem potrząsnął głową. Coś w wyrazie jego twarzy momentalnie złagodniało.
– A co miałem powiedzieć Esme? Nie chcę siać paniki, chociaż może powinienem. – Nerwowym gestem przeczesał włosy palcami. – Znam mojego brata. Zwykle wiedziałem, czego się spodziewać, chociaż ostatnio… Och, nieważne.
Coś w jego tonie sprawiło, że nie próbowała drążyć tematu. Jedynie spojrzała na niego z powątpiewaniem, niezdolna wykrztusić z siebie słowa. W zasadzie może lepiej było, żeby milczała. Cammy już i tak wyglądał na wytrąconego z równowagi, a to nie wróżyło dobrze.
Och, no i przez moment niemalże dostrzegła w nim Isabeau. Przecież dobrze wiedziała, kto ich wychował. Kto jak kto, ale Beau od zawsze była niezależna. Najwyraźniej synowie przejęli to po niej.
– Joce? – doszedł ją spięty głos kuzyna. Spojrzała na niego w roztargnieniu. – Byłbym wdzięczny, gdybyś… zostawiła to, co ci powiedziałem, dla siebie. Przynajmniej na razie – dodał pośpiesznie, nie dając jej okazji na to, by spróbowała zaprotestować. – Jeszcze raz spróbuję skontaktować się z Aldero. Jeśli mi się nie uda, wtedy poważnie zacznę się martwić, ale do tego czasu… Sama rozumiesz, nie?
– Okej – wykrztusiła z opóźnieniem, choć to zdecydowanie nie brzmiało jak dobry pomysł.
O bogini…
Zamknęła oczy, lekko odchylając głowę. Cammy więcej nie odezwał się nawet słowem, skupiony na drodze i własnych myślach. Było jej to na rękę, zwłaszcza że nagle poczuła się jeszcze bardziej zmęczona.
A potem to poczuła.
Jakaś jej cząstka niespokojnie krążyła, niecierpliwie czekając na coś, co dopiero miało nadejść. Wypatrywała tego, chociaż…
Czego szukasz…?
Nie zarejestrowała momentu, w którym zmęczenie wzięło górę i ostatecznie zapadła w niespokojny sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa