Beatrycze
Choć nie sądziła, że to
możliwe, atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej. Zauważyła, że Eleazar nie tylko
się spiął, ale przybrał taką pozycję, jakby sam nie był pewien, co zrobić –
natychmiast rzucić do ucieczki, czy może przyszykować do odparcia ewentualnego
ataku. Gdyby to było możliwe, w tamtej chwili jak nic jego skóra
pojaśniałaby jeszcze bardziej, co jedynie utwierdziło Beatrycze w przekonaniu,
że Rafael mógł trafić w sedno.
Sam demon
nie sprawiał wrażenia jakkolwiek zaniepokojonego. Wręcz przeciwnie – stał
spokojnie, uważnie obserwując podenerwowanego wampira. Milczał, czekając na
reakcję i przynajmniej tymczasowo nie próbując wcielać swoich gróźb w życie.
– Rafa… –
rzuciła cicho Elena, ale i jej słowa nie zabrzmiały na tyle pewnie, by
jakkolwiek na demona wpłynąć.
Rafael
nawet się nie skrzywił. W niemalże pobłażliwy sposób spojrzał na żonę, sprawiając
przy tym wrażenie świadomego czegoś, czego inni mogli co najwyżej się domyślać.
Po tym jak dał do zrozumienia, że doskonale wiedział, co działo się w głowie
Eleazara, taka możliwość wydawała się aż nadto prawdopodobna.
– Wiem, co
robię – oznajmił zdecydowanym tonem demon. – I sądzę, że to dość istotne…
Chociaż jego stosunek do was wciąż jest pozytywny – dodał po chwili
zastanowienia. – I całe szczęście, bo nie powstrzymywałbym się, gdyby było
inaczej.
To była
groźba. Beatrycze mimowolnie się wzdrygnęła, choć słowa nieśmiertelnego nie
były skierowane do niej. Rafael może i darzył ją sympatią (a przynajmniej w to
chciała wierzyć po ostatniej rozmowie), a już na pewno kochał Elenę, ale
wciąż pozostawał niebezpieczny i nieprzewidywalny. Och, no i okazyjnie
ją przerażał.
Jak w tamtej
chwili. Po prostu stał, mówił i nie próbował rzucać się do ataku, ale to
wystarczyło, by wzbudzić niepokój. Wyraz jego twarzy i postawa mówiły same
za siebie.
–
Oczywiście, że nie mam złych intencji – obruszył się Eleazar. Miała wrażenie,
że wykrztuszenie z siebie chociażby słowa, przyszło mu z wielkim
trudem. – To moja rodzina. Ja…
– Elena
okazyjnie zarzuca mi, że nie rozumiem tego pojęcia. – Demon uśmiechnął się
chłodno. – Więc teraz niech ktoś mnie poprawi, jeśli się mylę, ale… rodzina czy
przyjaźń idą w parze z kłamstwem?
– Nie
skłamałem.
Serafin
jedynie wywrócił oczami. W tamtej chwili sprawiał wrażenie bardziej
znudzonego niż jakkolwiek zagniewanego.
– W porządku,
jeszcze nie. Więc nazwijmy to niedopowiedzeniem – zgodził się niechętnie. –
Uważasz tę kwestię za mało istotną? Czy może po prostu nie chcesz się mieszać,
bo może obawiasz się kłopotów? To zrozumiałe, tak sądzę, aczkolwiek znacznie
zmniejsza twoją użyteczność… I to, że podobno dobrze im wszystkim życzysz.
Cokolwiek
miał na myśli, jego słowa jeszcze bardziej wytrąciły Eleazara z równowagi.
Drgnął, nagle jeszcze bardziej podenerwowany. Otworzył i zaraz zamknął
usta, przez dłuższą chwilę nie będąc w stanie zdobyć się na żadną sensowną
reakcję.
– To… nie
jest takie proste – powiedział w końcu.
Odpowiedziała
mu cisza. Coś w tym przenikliwym, przeciągającym się milczeniu, mimo
wszystko wydało się Beatrycze zaskakujące. Powiodła wzrokiem po twarzach
obecnych, do samego końca spodziewając się, że któreś z Cullenów zacznie
protestować albo za moment na demona naskoczy, ale nic podobnego nie miało
miejsca.
– Co się
dzieje? – doszedł ją spięty głos Rosalie. Wampirzyca sprawiała wrażenie przede
wszystkim rozdrażnionej. – Eleazarze…
– Sprawa
jest bardzo prosta. I dla was najpewniej istotna, choć to nasz najmniejszy
problem – odezwał się ponownie Rafael. Nie zamierzał czekać aż wampir sam
spróbuje się obronić. – Pomijając to, że przyjechał sam, bo reszta jego klanu
się tego obawiała… Ach, sam przekażesz wiadomość od Aro czy mam cię wyręczyć? –
dodał niemalże uprzejmym tonem.
– Aro? –
wyrwało się Alice.
Eleazar
drgnął.
– Przestań
– jęknął, ale ze strony serafina doczekał się wyłącznie pozbawionego wesołości
śmiechu.
– Rozumiem.
– Demon potrząsnął głową. – Uspokoję was tym, że to nie tak, że z kimkolwiek
spiskował. Raczej nie spotkał się z nimi z własnej woli, aczkolwiek…
– Widziałeś
się z Aro? – zapytała wprost Rosalie.
O dziwo,
Rafa nawet słowem nie skomentował tego, że ktokolwiek wszedł mu w słowo.
Zamilkł, krzyżując ramiona na piersi i z zaciekawieniem obserwując
rozwój wypadków. Wydawał się obojętny, w pełni rozluźniony, a może
wręcz usatysfakcjonowany zamieszaniem, które udało mu się wywołać.
Demony żywią się negatywnymi emocjami… Chyba,
uświadomiła sobie Beatrycze. Nawet jeśli nie robił tego z premedytacją,
atmosfera w jakimś stopniu musiała sprawiać mu przyjemność.
– To nie
tak – zaoponował Eleazar. Tym razem nie pozwolił sobie na wahanie, w zamian
w pośpiechu wyrzucając kolejne słowa. – Powiedziałem już wam, że po balu
pojawiły się plotki. Tanya… Cóż, obawia się i trudno ją o to
obwiniać. Zwłaszcza że teraz to wygląda na coś więcej, niż bezpodstawne
oskarżenia i konflikt, który można zażegnać. – Wampir zamilkł, po czym ze
świstem wypuścił powietrze. – Nie angażowałem w to Carmen, bo nie chcę jej
narażać. Garrett nie był pewien, czy będzie tu mile widziany, więc i Kate…
Dużo rozmawialiśmy – zapewnił pośpiesznie. – To nie tak, że Tanya już podjęła
decyzję. Tak czy inaczej…
– Do rzeczy
– ponagliła Rosalie.
To zadziało
lepiej, niż gdyby po raz kolejny wtrącił się Rafael. Elazar westchnął, w roztargnieniu
raz po raz przeczesując włosy palcami.
– Demetri,
Felix i Alec nadal kręcą się po Seattle. Widziałem się z nimi w drodze
tutaj.
– To akurat
nic nowego – zauważyła uspokajającym głosem Esme. Odezwała się po raz pierwszy
od dłuższej chwili, próbując jakkolwiek zapanować nad napiętą sytuacją. – Byli u nas
już wcześniej… Chociaż sądziłam, że wrócili do siebie.
–
Najwyraźniej nie. Zresztą… to nie takie proste – powtórzył raz jeszcze Eleazar.
– Volturi już nie mają takich wpływów. Musieliście o tym słyszeć, skoro
byliście na tym balu. – Wampir z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Aro…
dość mocno stracił na znaczeniu w ostatnim czasie. Wiem, że Kajusz robi co
może i… – Urwał, by łatwiej zebrać myśli. – Demetri poprosił, by przekazać wam
pozdrowienia od Aro. I w jego imieniu poprosić o spotkanie. To
wszystko.
Po jego
słowach na powrót zapanowała wymowna cisza. Beatrycze zacisnęła usta, wciąż podenerwowana.
Instynktownie spojrzała na Rafaela, wręcz spodziewając się tego, że demon znów
zasugeruje, że za słowami Eleazara kryło się coś więcej, ale tym razem nic
podobnego nie miało miejsca.
– Tak.
Upadły król – zadrwił, starannie dobierając słowa – pragnie zobaczyć się ze swoimi
wrogami, ale nie widziałeś powodu, by poinformować o tym już na samym
wstępie. Co też mówiliśmy o rodzinie…?
– Nie
miałem okazji – obruszył się Eleazar.
Rafael
skwitował jego słowa nerwowym śmiechem.
– Na pewno.
Wahałeś się bez powodu, prawda? – mruknął, ale nawet nie czekał na odpowiedź. –
Cóż, to skoro już wszyscy wszystko wiedzą, sami zdecydujcie, co z tym
zrobić. Spotkanie to nie problem, przynajmniej moim zdaniem, ale w obecnej
sytuacji mogłoby być… dość problematyczne.
Nie dodał
niczego więcej. W zamian jak gdyby nigdy nic ujął Elenę pod rękę i –
wcześniej rzuciwszy jej wymowne, uspokajające spojrzenie – pociągnął ku
wyjściu. Ruszyła za nim z lekkimi oporami, sprawiając wrażenie kogoś, kto
sam nie był pewien, jak się zachować – zdzielić demona po głowie, wesprzeć go
czy po prostu milczeć.
No to się porobiło…, rozbrzmiał w jej
głowie mentalny głos Camerona. Tym razem była pewna, że wampir nie zwrócił się
do niej w pełni świadomie, najwyraźniej zbyt spięty, by panować nad mocą.
W kuchni
zapanował nienaturalny wręcz spokój, cisza jednak nie miała żadnego wpływu na
atmosferę. Wręcz przeciwnie – jakimś cudem napięcie stało się jeszcze bardziej
wyczuwalne.
– Ja…
przepraszam za niego – wykrztusiła w końcu Esme. – To nie powinno tak
wyglądać. Eleazarze…
– Co
właściwie tutaj robi? – Wampir w oszołomieniu spojrzał na panią domu. – Co
to było? To znaczy…
– Rafael –
wyjaśnił mu usłużnie Emmett. – Tak jakby… naczelny demon? Do tej pory, bo
ostatnio coś się u nich w hierarchii pozmieniało.
–
Hierarchii… Jest ich więcej?
– Całkiem
sporo. – Emmett wzruszył ramionami. – Chociaż tak naprawdę trzeba by spytać
Elenę. Chyba najlepiej się orientuje, odkąd sama…
– Krew!
Chce ktoś krwi? – wypalił Cammy. Beatrycze aż się wzdrygnęła, przez moment sama
niepewna, co sądzić o reakcji. Kiedy na dodatek wyprostował się niczym
struna, nagle w pośpiechu obchodząc stół, poczuła się jeszcze bardziej
nieswojo. – No i Joce chciała wracać do domu. Poradzicie tu sobie?
Nikt nie
zaprotestował. Cameron i tak nie czekał na reakcję, zbytnio skupiony na
próbach rozproszenia uwagi. Szło mu to marnie, ale i tak nawet najbardziej
bezsensowne słowa wydawały się lepsze, niż pokuszenie się o kolejną
rewelację – zwłaszcza taką, która obejmowała śmierć, zmartwychwstanie i nie
do końca normalny stan Eleny. Obawiała się, że wieści o tym, że dziewczyna
do tego wszystkiego wyszła za demona i sama mogła pochwalić się parą
skrzydeł, mogłaby się okazać dla Eleazara zbyt przytłaczająca.
O ile wszystko
inne takie nie było. Wampir tkwił w miejscu, spoglądając na obecnych w roztargniony,
pozbawiony emocji sposób. Z równym powodzeniem mógłby znaleźć się w zupełnie
innym miejscu, a pewnie by tego nie zauważyć.
Jak na moje, to on potrzebuje czegoś innego,
a nie krwi… A swoją drogą, wampira można upić?
– Dobry
Boże… – powtórzył po raz wtóry Eleazar. Miała wrażenie, że minęła cała
wieczność, zanim znów się odezwał. – Ja nie… Wiecie, że nigdy bym…?
– To teraz
nie ma znaczenia… Prawda? – zauważyła przytomnie Alice. – I tak
spodziewaliśmy się tego od jakiegoś czasu. Próbowałam kontrolować sytuację… Na
tyle, ile się dało. – Dziewczyna westchnęła cicho. – To nie tak, że mamy ci coś
za złe.
–
Naturalnie, że nie – podchwyciła natychmiast Esme. – Poradzimy sobie. Nie
wierzę, że to mówię, ale Volturi to w istocie najmniejszy problem –
przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Skoro Demetri zwrócił się z tym
do ciebie… Cóż, planujesz dać mu odpowiedź?
– Nie wiem.
A jest jakaś? – mruknął w roztargnieniu Eleazar. – Powiedziałem, że
zobaczę, co da się zrobić. I ewentualnie zadzwonię. – Zacisnął usta. – Nie
chciałem się w to mieszać. A tym bardziej was.
Brzmiał na
zdesperowanego, wciąż robiąc wszystko, by jakkolwiek się wytłumaczyć. Beatrycze
nie znała go na tyle dobrze, by stwierdzić, czy jego słowa były szczere, ale
chciała wierzyć, że jego intencje faktycznie były dobre. W gruncie rzeczy
wcale nie powinien znaleźć się w środku całego zamieszania. Była wręcz
gotowa przysiąc, że konieczność służenia komukolwiek za posłańca, była dla
niego bardziej problematyczna niż cokolwiek innego. Rafael jedynie pogorszył
sytuację, ale o tym starała się nie myśleć. Nie, skoro nawet nie potrafiła
demona za tę reakcję potępić.
Cokolwiek
się działo, było ważne. W zasadzie ewentualne zagrożenie ze strony Volturi
wydało jej się bardziej realne niż podchody Ciemności. Największy problem leżał
właśnie w tym, że bardzo łatwo mogli ich zignorować; taka ignorancja wydawała
się ostatecznym gwoździem do trumny.
– Obawiam
się, że już jesteśmy w to zamieszani – zauważyła mimochodem Rosalie.
Przez twarz
Eleazara przemknął cień.
– Naprawdę
was przepraszam. Nie wiem, czy w tej sytuacji… – Urwał, po czym z niedowierzaniem
potrząsnął głową. – Nie mówmy o tym, proszę. Lepiej powiedzcie mi, co planujecie.
To zależy, o czym mówimy, pomyślała
w oszołomieniu Beatrycze. Milczała, niezdolna wykrztusić z siebie
chociażby słowa.
– Cóż…
Aktualnie wszyscy próbują nas pozabijać, więc to chyba nic nowego – stwierdził
Emmett.
Nawet on
nie brzmiał na jakkolwiek rozbawionego czy rozentuzjazmowanego myślą o ewentualnym
konflikcie. Coś w jego reakcji zmartwiło Beatrycze bardziej, niż gdyby
wampir znów okazał się cudownie beztroski. Sprawy miały się źle i to od
dłuższego czasu – zbyt długo, by którekolwiek z nich mogło udawać, że
wszystko było w porządku.
– Co to
znaczy? – zaniepokoił się Eleazar. Jego spojrzenie ostatecznie zatrzymało się
na Esme. – Mówiłaś, że Carlisle’a nie ma. Nie widzę też Jaspera, Belli i…
– Bella i Edward
są z Nessie. Już od jakiegoś czasu – wyjaśniła lakonicznie wampirzyca.
Wysiliła się na blady uśmiech, ale przyszło jej to z wyraźnym trudem. – Ona
i Gabriel zamieszkali razem, sam rozumiesz. Jasper niedługo się pojawi,
prawda?
– Rozglądał
się po okolicy – potwierdziła pośpiesznie Alice. – No i poprosiłam go o przysługę.
Potrzebowałam kilku rzeczy, a nie chciał puścić mnie samej.
– Nie wiem,
co się dzieje, ale to naprawdę źle zabrzmiało – przyznał Denalczyk. Nie wyglądał
na przekonanego… I to najdelikatniej rzecz ujmując. – Macie pod dachem
demona i twierdzicie, że ktoś chce was zabić. Nie chodzi o Volturi?
Może mógłbym…
– Teraz to
my wolelibyśmy cię w nic nie wciągnąć – ucięła Esme. – Już i tak za
dużo na ciebie spadło. No i Rafael… – Westchnęła, wymownie spoglądając w ślad
za córką i zięciem. – I tak jestem ci wdzięczna za to, że
przyjechałeś. Nie wątpię, że ani ty, ani tym bardziej Tania, nigdy nie
stanęlibyście przeciwko nam. To wszystko w pełni zrozumiałe.
– Ale…
– Przekażę
Carlisle’owi to, co powiedziałeś. Musimy pomyśleć, co robić dalej, ale… –
Zawahała się na moment. Raz jeszcze powiodła wzrokiem po twarzach bliskich,
również Beatrycze. – Mógłbyś dać mi kontakt do Demetriego? Sami to załatwimy,
skoro sytuacja tego wymaga. Nie ma potrzeby, byś nam pośredniczył.
– To nie
jest żaden problem – zaoponował natychmiast Eleazar. Mimo wszystko po wyrazie
jego twarzy dało się wyczuć, że gdyby tylko mógł, przy pierwszej okazji by się
wycofał. – Zresztą to brzmi, jakbyście potrzebowali pomocy. Nie wiem, co się
dzieje, ale jeśli mogę coś zrobić…
Urwał,
podchwyciwszy łagodne spojrzenie i uśmiech Esme. Wciąż wyglądał na
podenerwowanego, kiedy chcąc nie chcąc przestał mówić i dał za wygraną.
– Dziękuję –
oznajmiła z przekonaniem wampirzyca. – To wiele dla nas znaczy, ale… wiem,
że Carlisle nie narażałby swoich przyjaciół. Ja zresztą też nie.
Nawet jeśli
mężczyzna miał jeszcze jakiś uwagi, zachował je dla siebie. Beatrycze
mimowolnie się rozluźniła, choć nie sądziła, że to w ogóle będzie możliwe.
Wbiła wzrok we własne dłonie, raz po raz to zaciskając dłonie w pięści, to
znów rozprostowując palce. Milczała, gorączkowo próbując zebrać myśli, choć to
okazało się niemalże niemożliwe.
Sama
również nie chciała wciągać w to kolejnych osób – i to zwłaszcza
takich, których nie znała. To, że Denalczycy byli dla jej bliskich ważni,
dodatkowo utwierdzało ją w przekonaniu, że powinni trzymać ich na dystans.
Konflikt z Volturi brzmiał źle, ale jeszcze gorsze wydawało się igranie z Ciemnością.
– Dam ci ten
numer – doszedł ją zrezygnowany głos Eleazara. – Dobrze było was zobaczyć. Ja… –
Do jego głosu wkradło się wahanie. Potrzebował dłuższej chwili, żeby dokończyć.
– Koniecznie dajcie znać, kiedy sytuacja się uspokoi… Bo tak będzie, prawda?
Beatrycze
była pewna, że wyczuł brak przekonania, z jakim odpowiedziała mu Esme.
Cokolwiek
tak naprawdę sobie myślał, zachował wszelakie uwagi dla siebie.
– Tak będzie.
Jocelyne
Milczenie miało w sobie
coś frustrującego. Z uwagą obserwowała przemykający za oknem krajobraz,
choć w rzeczywistości nie zwracała uwagi na szczegóły. W którymś
momencie znów zaczęła boleć ją głowa, jednak z uporem ignorowała
pulsowanie w skroniach, zaskakująco wprawnie udając, że nie miało znaczenia.
O wiele
gorzej ta taktyka sprawdzała się, gdy chodziło o udawanie, że nie
zaniepokoiła ją rozmowa, której była świadkiem. Coś było nie tak, a słowa
Rafaela i reakcje wszystkich wokół mówiły same za siebie.
– Cammy…
Kątem oka
spojrzała na kuzyna. Wyglądał na podenerwowanego, poza tym z uporem
wpatrywał się w drogę. Nie uśmiechał się i to nawet w ten
nerwowy sposób, w jaki robił to, gdy w pośpiechu wyprowadzał ją z kuchni.
– Prawie
jesteśmy. Cholerne korki – wyrwało mu się. Nerwowo postukał palcami w kierownicę,
jednocześnie wypatrując zmieniającego się światła. – Jak sądzisz, ciocia mnie zabije?
Nie wiem czy w tym stanie może, ale gdyby poprosiła Laylę… – wymamrotał,
po czym parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. Mówił szybko i bez
zastanowienia, tylko i wyłącznie po to, by odwrócić uwagę. – Nie tak to
sobie wyobrażałem, kiedy prosiłem o pomoc. Znaczy…
– Nie mam
pięciu lat – zniecierpliwiła się.
– Tylko siedem.
Wywróciła
oczami. W ostatniej chwili powstrzymała się przed przypomnieniem mu, że to
było zaledwie kwestią czasu. Och, no i przez to, co regularnie widywała,
zdecydowanie nie czuła się jak dziecko.
– Wiem, że
to źle wygląda, jasne? Byłam w domu, kiedy Jane… – Potrząsnęła głową. –
Wiem – zaczęła raz jeszcze – że Volturi brzmią źle. No i że coś jest nie
tak, Rafa ma konflikt z ojcem, a my nie wiemy, co z tego
wyjdzie. I że coś przejęło ciało mamy. Nie musisz udawać, że nic się nie
dzieje.
O dziwo,
wampir jedynie się roześmiał – w nieco nerwowy, wręcz histeryczny sposób.
– Dlaczego
takie rozmowy spadają zazwyczaj na mnie? Jakbym znów słyszał Beatrycze –
stwierdził, wzdychając przeciągle. – Ale prawda jest taka, że nie wiem, co ci
powiedzieć. Mamy przejebane – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością.
Aż się wzdrygnęła, co najmniej zaskoczona. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek
zdarzało mu się przy niej przeklinać. – I nawet nie mamy pojęcia z której
strony bardziej. Chciałbym powiedzieć, że Volturi to nasz najmniejszy problem,
ale po akcji z Jane spodziewam się już wszystkiego. Nawet trzymanie się
razem nam nie wychodzi, więc o czym my tu w ogóle mówimy.
– Nie masz
kontaktu z Aldero.
Dopiero gdy
powiedziała te słowa na głos, uprzytomniła sobie, że tym razem nie zdołała w porę
ugryźć się w język. Co więcej, już nawet nie miała jak się wycofać, a tym
bardziej udawać, że nic wartego uwagi nie miało miejsca.
Palce
Camerona mocniej zacisnęły się na kierownicy. Ruszył w nieco zbyt
gwałtowny sposób, po chwili skręcając i w końcu uwalniając się z konieczności
dalszego stania w korku.
– Nie –
przyznał niechętnie. – I jak rozdzielanie się naprawdę nie jest niczym
dziwnym w naszym przypadku, tak ta cisza mnie martwi. Al nie jest głupi,
ale nigdy wcześniej nie próbował odcinać się ode mnie.
– Wrócił do
Miasta Nocy. Tak powiedział, prawda? – zauważyła przytomnie. – Pewnie zgarnął
Lilly i…
– Ani jego,
ani jej nie ma w Mieście Nocy.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Niepokój uderzył w nią z całą mocą, sprawiając, że wyprostowała
się niczym struna, nagle jeszcze bardziej podenerwowana.
– Co?! Ale
mówiłeś…
Cammy z niedowierzaniem
potrząsnął głową. Coś w wyrazie jego twarzy momentalnie złagodniało.
– A co
miałem powiedzieć Esme? Nie chcę siać paniki, chociaż może powinienem. – Nerwowym
gestem przeczesał włosy palcami. – Znam mojego brata. Zwykle wiedziałem, czego
się spodziewać, chociaż ostatnio… Och, nieważne.
Coś w jego
tonie sprawiło, że nie próbowała drążyć tematu. Jedynie spojrzała na niego z powątpiewaniem,
niezdolna wykrztusić z siebie słowa. W zasadzie może lepiej było,
żeby milczała. Cammy już i tak wyglądał na wytrąconego z równowagi, a to
nie wróżyło dobrze.
Och, no i przez
moment niemalże dostrzegła w nim Isabeau. Przecież dobrze wiedziała, kto
ich wychował. Kto jak kto, ale Beau od zawsze była niezależna. Najwyraźniej
synowie przejęli to po niej.
– Joce? –
doszedł ją spięty głos kuzyna. Spojrzała na niego w roztargnieniu. –
Byłbym wdzięczny, gdybyś… zostawiła to, co ci powiedziałem, dla siebie. Przynajmniej
na razie – dodał pośpiesznie, nie dając jej okazji na to, by spróbowała
zaprotestować. – Jeszcze raz spróbuję skontaktować się z Aldero. Jeśli mi
się nie uda, wtedy poważnie zacznę się martwić, ale do tego czasu… Sama
rozumiesz, nie?
– Okej –
wykrztusiła z opóźnieniem, choć to zdecydowanie nie brzmiało jak dobry
pomysł.
O bogini…
Zamknęła
oczy, lekko odchylając głowę. Cammy więcej nie odezwał się nawet słowem,
skupiony na drodze i własnych myślach. Było jej to na rękę, zwłaszcza że
nagle poczuła się jeszcze bardziej zmęczona.
A potem to
poczuła.
Jakaś jej
cząstka niespokojnie krążyła, niecierpliwie czekając na coś, co dopiero miało
nadejść. Wypatrywała tego, chociaż…
Czego szukasz…?
Nie
zarejestrowała momentu, w którym zmęczenie wzięło górę i ostatecznie
zapadła w niespokojny sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz