Bella
Zawahała się, kiedy po drugiej
stronie zapanowała wymowna cisza. Nerwowo przygryzła dolną wargę, błogosławiąc
fakt, że czasy, kiedy z łatwością mogła się zranić, miała już za sobą.
Jako człowiek nauczyła się panować nad niektórymi odruchami, nie chcąc przypadkiem
sprowokować kogoś bliskiego do ataku, ale teraz już nie musiała się
kontrolować. Nie była człowiekiem, choć czasami naprawdę tak się czuła – krucha
i absolutnie bezradna.
W tamtej
chwili zdecydowanie nie była pewna, co zrobić. Milczała, wsłuchując w oddech
Charliego i próbując zrozumieć, w jakim ten był nastroju. Na pewno
brzmiał na przygnębionego, ale…
– Wszystko
dobrze? – zapytała wprost. – Tato…
Charlie
spróbował się zaśmiać, ale wyszło mu to marnie. Jeśli chodziło o udawanie i ukrywanie
emocji, oboje byli równie beznadziejni.
– Tak, tak…
Pomyślałem, że zadzwonię, skoro znów się nie odzywasz – wyjaśnił, a Bella z trudem
powstrzymała jęk. Nie czuła, żeby ją oskarżał, ale dobrze wiedziała, że miałby
powody, by to robić. – Ostatnie spotkanie… nie wyszło nam najlepiej.
– Tylko nie
próbuj znów przepraszać za Leę – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Serio,
jest w porządku. Rozumiem, że jest rozżalona.
– No, tak…
– Po tonie Charliego wyczuła, że mu ulżyło. To zdecydowanie nie był temat,
który którekolwiek z nich chciało poruszać. – Mam nadzieję, że
przynajmniej u Claire wszystko dobrze. Czegokolwiek nie powiedziałaby
Leah… – Urwał, po czym westchnął przeciągle. – Lubię ją. To kochane dziecko.
– Claire…
wyjechała – wyjaśniła wymijająco.
To w zasadzie
nie było kłamstwo. Wiedziała, że Rufus zabrał córkę w jakieś
bezpieczniejsze miejsce, zwłaszcza gdy okazało się, że również w Mieście
Nocy sprawy się skomplikowały. Bella zdecydowanie nie przepadała za tym
wampirem, ale ten jeden raz musiała przyznać, że wyjazd był jednym z najlepszych
jego pomysłów. Claire potrzebowała chwili wytchnienia – odmiany, która
pozwoliłaby jej się zdystansować.
I to wcale nie tak, że Charlie sugerował ci
to samo, kiedy Edward…, pomyślała, ale nie była w stanie dokończyć.
Natychmiast odsunęła od siebie niechciane wspomnienia, przez chwilę wręcz mając
ochotę wywrócić oczami. To zdecydowanie nie było to samo, zwłaszcza że ojciec
oczekiwał od niej nie tyle wyjazdu, co całkowitego powrotu na Florydę!
– Mam
nadzieję, że nie przechodzi tego źle. Może lepiej, że nie było jej na pogrzebie
– przyznał, ostrożnie dobierając słowa. Starannie myślący nad swoimi
wypowiedziami Charlie zdecydowanie nie był normalnym zjawiskiem. –
Przełożyliśmy z Sue ślub. Chwilowo żadne z nas nie ma do tego głowy.
Westchnęła w duchu,
przez dłuższą chwilę sama niepewna, co powiedzieć. To nadal do niej nie
docierało – śmierć Setha, stypa zamiast wesela. Już wcześniej ojciec dał jej do
zrozumienia, że plany uległy zmianie. W zasadzie to było oczywiste od
chwili, w której dowiedziała się, co się wydarzyło. Mimo wszystko jakaś
jej cząstka zaprzeczała prawdzie i temu, że mogłaby stracić… Cóż, niejako
brata. Formalnie Seth nim nie był, ale to nie miało znaczenia. Znała tego
dzieciaka od lat, jakże pogodnego, zawsze pozytywnie nastawionego do wampirów,
czego nie dało się powiedzieć o jego siostrze. Podświadomie wciąż patrzyła
na niego jak na małolata, który zbyt szybko się ekscytował i miał
skłonność do wpadania w kłopoty. To, że teraz tak po prostu mogłoby go nie
być…
W milczeniu
spoglądała w przestrzeń. Wszystko było nie tak, skomplikowane w sposób,
którego Bella nie potrafiła i tak naprawdę wcale nie chciała zrozumieć.
Zdążyła przywyknąć, że ze wszystkich kłopotów wychodzili bez szwanku. Nawet gdy
wydawało się, że wszystko stracone, koniec końców i tak znajdowali
rozwiązanie, a jednak teraz…
– Bells?
Potrząsnęła
głową, na moment zapominając, że ojciec nie był w stanie tego zobaczyć.
– Jestem –
wychrypiała, samą siebie zaskakując brzmieniem głosu. Przełknęła z trudem,
zaskoczona tym, jak bardzo ściśnięte miała gardło. – Zamyśliłam się. Ja… Cóż,
to w pełni zrozumiałe – powiedziała w końcu, choć z każdym
kolejnym słowem jedynie wyraźniej czuła, że zaczynała bredzić od rzeczy. –
Podejrzewałam, kiedy widzieliśmy się ostatnim razem. I nie, dalej nie mam
pretensji, że Sue wolała cichą ceremonię. Obecność któregokolwiek z nas…
Leah już i tak źle się czuje.
Tak
naprawdę nie wyobrażała sobie, że miałaby pójść na pogrzeb. Już ostatnim razem
ustalili, że wszystko odbędzie się szybko i bez zbędnych udziwnień.
Wystarczyło, że zdecydowanie zbyt długo zwlekali z przekazaniem prawdy o tym,
co spotkało Setha. Podejrzewała, że tylko dzięki temu, że chłopak był
zmiennokształtnym, co zapewniało mu nieśmiertelność, długie oczekiwanie nie
wpłynęło na ciało. Wiedziała, że „oficjalna” przyczyna śmierci była inna –
sprowadzała się do wypadku, który zresztą miał mieć miejsce później niż
faktycznie. Tak, żeby wszystko zgadzało się w oczach ludzi i nie
wzbudzało podejrzeń.
Oficjalna wersja, pomyślała z goryczą.
Ucisk w gardle przybrał na sile, równie nieprzyjemny, co i pieczenie,
które poczuła pod powiekami. Wampiry nie mogły płakać – nie w pełnym
znaczeniu tego słowa – ale suchość oczu mówiła sama za siebie. Co więcej, Bella
sama nie był pewna czy to smutek, czy może raczej gniew.
Zdawała
sobie sprawę z tego, co oznacza bycie nieśmiertelną. Tak przynajmniej
sądziła, od samego początku pewna, że chce spędzić resztę wieczności u boku
Edwarda, z jego rodziną i córką, za którą oddałaby życie – również to
wampirze. Co więcej, dobrze wiedziała, że wampiryzm szedł w parze ze
śmiercią, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko zaakceptować ją jako
stały, powtarzający się element. „Wegetarianizm” i względny spokój, którym
cieszyli się przez minione lata, czynił wszystko dużo łatwiejszym, a jednak…
Wtedy też
uprzytomniła sobie, że tak naprawdę nie była gotowa. Nic nie miało przygotować
ją na konieczność żegnania bliskich osób, na dodatek w takich
okolicznościach. Naprawdę cieszyła się, że nie poszła na pogrzeb, choć może nie
powinna. Była winna Sethowi choć tyle, ale z drugiej strony… Nie dałaby
rady. Już teraz wszystko było zdecydowanie zbyt prawdziwe; realne w sposób,
którego sobie nie wyobrażała. Co więcej, chcąc nie chcąc musiała myśleć o sytuacji
jak o potencjalnym zagrożeniu, szukając wygodnego kłamstewka. Przecież
nikt nie mógł się dowiedzieć, że tak naprawdę zmiennokształtny poniósł śmierć z ręki
wampirzycy, która tak po prostu przetrąciła mu kark.
Więc mówili
o wypadku. Wypadki się zdarzały, zwłaszcza w dużych metropoliach.
Chwila nieuwagi i…
To nie powinno być tak.
–
Powinniśmy się spotkać. Tym razem w lepszych okolicznościach. – Głos
Charliego wyrwał ją z zamyślenia. – Może tym razem to ja do was przyjadę.
Wciąż mam kilka dni wolnego, więc…
– To… nie
jest najlepszy moment – przerwała, choć wypowiedzenie tych kilku słów przyszło
jej z trudem.
Po drugiej
stronie na dłuższą chwilę zapadła wymowna, pełna napięcia cisza. Bella dobrze
znała ten rodzaj milczenia, z łatwością będąc w stanie wyobrazić
sobie wyraz twarzy ojca – wszystko, począwszy od zaciśniętych ust, aż po
zmarszczki wokół oczu. To było aż nazbyt znajome spojrzenie, które wielokrotnie
widywała przez ostatnie lata. „To kolejna z tych rzeczy, których nie
powinienem wiedzieć, prawda?” – wydawał się komunikować całą sobą Charlie, choć
coraz rzadziej decydował się zadawać to pytanie. Z drugiej strony, w ostatnim
czasie działo się dość, by jego wątpliwości jej nie dziwiły.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu doczekała się
odpowiedzi.
– Jak się czuje
Nessie?
Zacisnęła
usta. Kolejne kłamstwo, na które musiała się zdecydować, by zachować kontrolę
nad sytuacją. Nie mogła przecież powiedzieć Charliemu, co tak naprawdę spotkało
jego wnuczkę, nawet jeśli wszystko wskazywało na to, że ten podejrzewał, iż
mogłoby chodzić o coś więcej. Tak naprawdę dostrzegał więcej niż mogłaby
sobie życzyć, zwłaszcza odkąd zdawał sobie sprawę z istnienia
zmiennokształtnych. Po prostu nie pytał.
– Jest
lepiej – zapewniła pośpiesznie. To też nie do końca była kłamstwem. – Ale
potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby dojść do siebie. Na pewno dam ci znać,
kiedy jej się polepszy.
– Na pewno…
Z jakiegoś
powodu zabrzmiało to tak, jakby szczerze w jej zapewnienia wątpił. Bella
skrzywiła się, w duchu błogosławiąc fakt, że nie mógł tego zauważyć.
Rozmowa telefoniczna była lepsza niż wymiana zdań w cztery oczy, ale i tak
czuła się źle, raz po raz musząc uciekać się do kłamstwa.
Choroba
wydawała się sensownym usprawiedliwieniem. Po godzinach spędzonych u boku
śpiącej córki, zanim jej ciało zniknęło, Bella sama była w stanie
uwierzyć, że chodziło właśnie o to – i to zwłaszcza po epizodzie w szpitalu.
Przynajmniej Joce była cała, ale Nessie…
– Muszę
kończyć – rzuciła przepraszającym tonem, nie będąc w stanie znieść
przeciągającego się milczenia. – Jestem z Alice w mieście. Czeka na
mnie, więc… Obiecuję, że wkrótce się odezwę – dodała, próbując zabrzmieć jak
najbardziej przekonująco. – Tym razem sama. Po prostu… dużo się dzieje.
– Masz
chore dziecko. To jestem w stanie aż za dobrze zrozumieć – zapewnił
Charlie. – Ale pamiętaj czasem o starym ojcu, co? Tęsknię za wami, Bells.
– Będę
pamiętać. Przepraszam – zreflektowała się pośpiesznie. – Kocham cię.
– Ja was
też – usłyszała w odpowiedzi. – Ach, Bello? – dodał nagle, zanim zdążyłaby
się rozłączyć.
Zawahała
się. Wciąż czuła się dziwnie, coraz mniej ufając zarówno swojemu głosowi, jak i kierunkowi,
który przybrała rozmowa.
– Tak? –
zapytała w końcu.
Usłyszała,
że Charlie westchnął. Próbował ukryć przed nią emocje, zwłaszcza zdenerwowanie,
ale przy wyostrzonych zmysłach i tak była w stanie usłyszeć reakcję
jego organizmu – i to nawet przez telefon.
– Powiesz
mi jedną rzecz? – poprosił i nie czekając na odpowiedź, pośpiesznie
ciągnął dalej: – Jak bardzo poważne jest to, co dolega Nessie? Mam na myśli…
Czy ona też będzie musiała… trochę się zmienić?
Bella
zamrugała, dopiero po chwili pojmując, o co tak naprawdę ją pytał. Chwilę
tkwiła w bezruchu, ściskając w dłoni telefon i próbując zebrać
myśli. Do tej pory nie zastanawiała się nad tym, z czym mógł wiązać się
stan Renesmee – zwłaszcza nad ceną, którą być może mieliby zapłacić. Nie była
pewna niczego pomijając to, że córka niejako była duchem, którego widziała
wyłącznie Jocelyne. Co prawda mała unikała mówienia o matce jak o zmarłej,
ale z perspektywy Belli to właśnie tak wyglądało. Z uporem nie
dopuszczała do siebie myśli, że taki stan miałby okazać się stały, ale przecież
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że taka możliwość wchodziła w grę.
Potrząsnęła
głowa, bezskutecznie próbując opędzić się od niechcianych myśli. Z trudem
powstrzymała sfrustrowany jęk. Była świadoma wyłącznie narastającego w jej
wnętrzu lęku, zwłaszcza że ten coraz bardziej dawał jej się we znaki.
Miała dość
powodów, żeby się bać – z każdą chwilą coraz bardziej. Czuła, że wszystko
wymyka jej się spod kontroli w sposób, którego w normalnym wypadku
zdecydowanie by nie przewidziała. Nie mogła tego zatrzymać, przez dłuższą
chwilę zdolna co najwyżej gorączkowo zastanawiać się nad odpowiednim ujęciem
tego, co powinna powiedzieć Charliemu.
– Nie –
powiedziała w końcu. – Nessie nie będzie musiała w żaden sposób się
zmieniać. Po prostu wyzdrowieje – dodała z przekonaniem, którego wcale nie
czuła.
Tyle że
naprawdę chciała w to wierzyć. Tak jak i pragnęła przekonać samą
siebie, że wszystko mogło się ułożyć – w końcu prędzej czy później
musiało. Przynajmniej nie musiała okłamywać Charliego, choć wcale nie czuła się
dzięki temu lepiej. Owszem, Nessie nie musiała się zmieniać, ale tylko dlatego,
że w obecnej sytuacji wampirzycy jad pozostawał całkowicie bezużyteczny.
Miała
wrażenie, że wciąż śni, kiedy w końcu zdecydowała się zakończyć rozmowę z ojcem.
Chwilę tkwiła w bezruchu, raz po raz rozpamiętując rozmowę z ojcem.
Gdyby nie to, że była wampirem, panujący na zewnątrz chłód dałby jej się we znaki,
już dawno zachęcając do tego, by dołączyć do Jaspera i Alice w samochodzie,
i w końcu pojechać do domu, jednak już od lat nie odczuwała zimna. W efekcie
drgnęła dopiero w chwili, w której jej ramienia dotknęła drobna dłoń
szwagierki.
– W porządku?
Bella
jedynie potrząsnęła głową. Wrzuciła telefon do torebki w na tyle niezdarny
sposób, że niewiele brakowało, by komórka wylądowała na ziemi.
– Charlie
się martwi. O nas wszystkich i o Nessie… Chciał przyjechać, ale go od
tego odwiodłam – wyjaśniła wymijającym tonem. – Zresztą nieważne. Chcę wrócić
do domu, dobrze?
Alice
spojrzała na nią troskliwie, ale przynajmniej nie zaprotestowała. W zamian
uśmiechnęła się w niepewny, pocieszający sposób, jednak i to nie
pozwoliło jej się uspokoić. Tak naprawdę marzyła już tylko o tym, żeby
wrócić do domu i wziąć Nessie w ramiona, jednak wszystko wskazywało
na to, że nie miała na co liczyć.
Niespokojnie
powiodła wzrokiem dookoła. Krótko spojrzała na zamknięty klub, po czym
przeciągle westchnęła, nade wszystko żałując, że godziny, które wraz z Alice
spędziły w tym miejscu, nie przynosiły jej takiego ukojenia, jak mogłaby
oczekiwać. Rozmowa z Charliem wytrąciła ją z równowagi, niejako
niwecząc wszystko, co zdążyła osiągnąć w towarzystwie szwagierki.
Jakby tego
było mało, nagle poczuła się nieswojo. To było tak, jakby cały jej smutek
skumulował się i przybrał na sile, stając czymś niemalże materialnym.
Bella nie miała pojęcia czy to w ogóle możliwe, ale właśnie w ten
sposób się czuła. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek doświadczyła czegoś
takiego, ale nawet nie potrafiła się tym przejąć. Wiedziała jedynie, że dalsze
tkwienie na ulicy było ostatnim, czego potrzebowała. Kiedy na domiar złego
poczuła się tak, jakby ktoś ją obserwował, wręcz żerując na jej przygnębieniu.
To było dziwne, wręcz nienaturalne, a wampirzyca momentalnie zrzuciła to
na przewrażliwienie. Przy wszystkim, co się działo, taka możliwość wydawała się
aż nadto prawdopodobna.
Zresztą
obwiniała się. Nie mówiła o tym, aż za dobrze wiedząc, jakiej reakcji doczekałaby
się ze strony bliskich, ale i tak nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że
zawiniła. Gdyby szybciej zorientowała się, że coś jest nie tak z Renesmee…
Gdyby zatrzymała tę istotę, zamiast zostawić ją samą z Gabrielem…
Jak mogła
nie rozpoznać własnej córki?!
Nie
potrafiła sobie odpowiedzieć. To zresztą w obecnej sytuacji i tak nie
miało znaczenia. Teraz pozostawało jej mieć nadzieję, że wszystko prędzej czy
później się ułoży, choć coraz częściej przyłapywała się na wątpliwościach.
Nigdy nie wątpiła aż do tej pory, a jednak…
Jeśli coś się stanie, to będzie moja wina,
pomyślała i coś jak na zawołanie ścisnęło ją w gardle.
Ta i jej
podobne myśli dręczyły ją aż do chwili powrotu do domu.
– Co z Nessie? – zapytała
już na wstępie.
Nie była w stanie
rozluźnić się nawet za sprawą znajomych, zdecydowanych ramion. Co prawda
pozwoliła, żeby Edward przyciągnął ją do siebie, zamykając w zdecydowanym
uścisku, ale myślami była daleko. Nie potrafiła czerpać z jego bliskości,
skoro w rzeczywistości odchodziła od zmysłów.
– Z tego
co wiem, ma się dobrze. Coraz lepiej wychodzi jej komunikowanie nawet bez
pomocy Joce – zapewnił z bladym uśmiechem, bardziej stanowczo
przygarniając ją do siebie. – Hej…
– Gabriel
też się nie odzywał?
Nie mogła
powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Chodziło o jej rodzinę, a Gabriel
do niej należał. Co więcej, aż za dobrze mogła wyobrazić sobie, przez co
przechodziła Renesmee – i to zwłaszcza teraz, kiedy sama pozostawała poza
jakimkolwiek zasięgiem. Bezczynność była najgorsza i Bella wiedziała o tym
doskonale.
– Nic się
nie zmieniło. Raz jeszcze przetrząsnęliśmy las, ale to nic nie dało – przyznał
niechętnie Edward. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, nagle zmartwiony. – Boję
się, że Nessie zrobi coś, czego nie powinna. To nie tak, że jej nie ufam, ale…
Pośpiesznie
skinęła głową, tym samym uwalniając męża od konieczności tłumaczenia się. Też
martwiła się o córkę, nawet jeśli doskonale rozumiała, czym ta musiała się
kierować. Była pewna, że gdyby to ona znalazła się w podobnej sytuacji,
zamartwiając się przy tym o Edwarda, odchodziłaby od zmysłów. Co więcej,
wtedy jak nic do głowy przyszłoby jej coś głupiego. Z drugiej strony, co
innego miałaby zrobić, skoro siedzenie z założonymi rękami nie wchodziło w grę?
Chwilę
walczyła sama ze sobą, próbując stwierdzić, co w obecnej sytuacji powinna zrobić.
Chciała porozmawiać z Renesmee, ale to było problematyczne. Zresztą nawet
gdyby miała dziewczynę przy sobie, nie byłaby w stanie znaleźć słów, które
w obecnej sytuacji zabrzmiałyby bardziej sensownie od pustych frazesów. Nessie
nie potrzebowała fałszywego pocieszania, ale planu, a to wcale nie było
takie proste.
– Nie wiem
czy to cię pocieszy, ale przynajmniej z Joce wszystko w porządku –
usłyszała. W roztargnieniu spojrzała na wciąż obejmującego ją wampira. – No,
prawie… Skaleczyła się, ale to chyba nic nowego. Ty też ciągle nam to robiłaś –
dodał zaczepnym tonem, próbując rozluźnić atmosferę.
– A ty
będziesz mi to wypominał – mruknęła, wydymając usta.
Jego dłonie
bezceremonialnie wylądowały na jej twarzy. Pozwoliła, by spojrzał jej w oczy,
nagle znajdując się tak blisko, że gdyby tylko chciała, mogłaby go pocałować.
Poczuła na twarzy słodki oddech i to wystarczyło, żeby na dłuższą chwilę
wytrącić ją z równowagi. Nie miało znaczenia, że już od kilku lat była
nieśmiertelna, a na dodatek po ślubie – mąż działał na nią w równie
intensywny sposób, co i w chwili pierwszego spotkania.
– Proszę o wybaczenie.
– Edward wysilił się na uśmiech. W tamtej chwili zaczęła błogosławić, że jej
serce było martwe i nie mogło zacząć wyrywać się z piersi. Zbyt wiele
razy zawstydziła się przed nim z tego powodu. – Może po prostu za tym
tęsknię.
– Za tym,
że wywracałam się na prostej drodze? – zapytała z powątpiewaniem.
– To było…
bardzo ludzkie – przyznał w zamyśleniu. – I zabawne.
Bella wywróciła
oczami.
– Więc brakuje
ci zabawy moim kosztem – stwierdziła, próbując zabrzmieć na rozeźloną, ale jak
zwykle nie miała na co liczyć. Kiedy chodziło o Edwarda, pozostawała
cudownie bezbronna.
To, że
nawet się nie skrzywił, jedynie utwierdziło ją w tym przekonaniu.
Pozwoliła, żeby nachylił się w jej stronę, w końcu decydując
pocałować, poniekąd w formie przeprosin. Natychmiast mu się odwzajemniła,
próbując ignorować narastającą gdzieś w jej wnętrzu myśl, że tak naprawdę
robił to przede wszystkim po to, żeby rozproszyć jej uwagę. To było niczym
próba ucieczki – pocieszenie, którego oboje potrzebowali, by choć na moment
zapomnieć o wszystkim, co działo się wokół nich. Zwłaszcza o problemach,
tym bardziej że w tamtej chwili naprawdę była bliska tego, żeby udawać, że
nic szczególnego nie miało miejsca. Gdyby do tego wszystkiego potrafiła w to
uwierzyć…
Sęk w tym,
że to wcale nie było takie proste. Pocałunki nie rozwiązywały niczego, nawet
jeśli choć po części pozwalały jej się rozluźnić. Nie zmieniało to jednak
faktu, że wciąż się przejmowała, a w głowie miała mętlik. Myślała o Renesmee,
Gabrielu i rozmowie z Charliem, podczas gdy poszczególne kwestie i emocje
mieszały się ze sobą, coraz bardziej dając jej się we znaki. Chciała nad tym zapanować,
ale mimo usilnych starań nie potrafiła, wciąż czując się tak, jakby w każdej
chwili nadmiar myśli i problemów miał ostatecznie ją przytłoczyć.
Najgorsze
jednak okazało się to, że strach, który towarzyszył jej od chwili opuszczenia
klubu, nie zniknął. To było tak, jakby podążał za nią przez cały ten czas –
niczym cień, który nie ustępował nawet na chwilę. Miała wrażenie, że coś
niedobrego wisiało nad nią i nad jej rodziną, w każdej chwili mogąc
uderzyć z pełnią mocy – prawie jak grom z jasnego nieba. I choć
nie miała pojęcia, co to oznaczało, ta perspektywa naprawdę ją przerażała.
Za dużo… W ostatnim czasie wydarzyło
się aż za dużo, pomyślała w rozgorączkowaniu. Mocniej wtuliła się w Edwarda,
bezskutecznie próbując odnaleźć w jego ramionach pewność siebie. Nic więcej się nie wydarzy, prawda?
Z jakiegoś
powodu wcale nie potrafiła we własne zapewnienia uwierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz