21 listopada 2018

Sto sześćdziesiąt dwa

Bella
Zawahała się, kiedy po drugiej stronie zapanowała wymowna cisza. Nerwowo przygryzła dolną wargę, błogosławiąc fakt, że czasy, kiedy z łatwością mogła się zranić, miała już za sobą. Jako człowiek nauczyła się panować nad niektórymi odruchami, nie chcąc przypadkiem sprowokować kogoś bliskiego do ataku, ale teraz już nie musiała się kontrolować. Nie była człowiekiem, choć czasami naprawdę tak się czuła – krucha i absolutnie bezradna.
W tamtej chwili zdecydowanie nie była pewna, co zrobić. Milczała, wsłuchując w oddech Charliego i próbując zrozumieć, w jakim ten był nastroju. Na pewno brzmiał na przygnębionego, ale…
– Wszystko dobrze? – zapytała wprost. – Tato…
Charlie spróbował się zaśmiać, ale wyszło mu to marnie. Jeśli chodziło o udawanie i ukrywanie emocji, oboje byli równie beznadziejni.
– Tak, tak… Pomyślałem, że zadzwonię, skoro znów się nie odzywasz – wyjaśnił, a Bella z trudem powstrzymała jęk. Nie czuła, żeby ją oskarżał, ale dobrze wiedziała, że miałby powody, by to robić. – Ostatnie spotkanie… nie wyszło nam najlepiej.
– Tylko nie próbuj znów przepraszać za Leę – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Serio, jest w porządku. Rozumiem, że jest rozżalona.
– No, tak… – Po tonie Charliego wyczuła, że mu ulżyło. To zdecydowanie nie był temat, który którekolwiek z nich chciało poruszać. – Mam nadzieję, że przynajmniej u Claire wszystko dobrze. Czegokolwiek nie powiedziałaby Leah… – Urwał, po czym westchnął przeciągle. – Lubię ją. To kochane dziecko.
– Claire… wyjechała – wyjaśniła wymijająco.
To w zasadzie nie było kłamstwo. Wiedziała, że Rufus zabrał córkę w jakieś bezpieczniejsze miejsce, zwłaszcza gdy okazało się, że również w Mieście Nocy sprawy się skomplikowały. Bella zdecydowanie nie przepadała za tym wampirem, ale ten jeden raz musiała przyznać, że wyjazd był jednym z najlepszych jego pomysłów. Claire potrzebowała chwili wytchnienia – odmiany, która pozwoliłaby jej się zdystansować.
I to wcale nie tak, że Charlie sugerował ci to samo, kiedy Edward…, pomyślała, ale nie była w stanie dokończyć. Natychmiast odsunęła od siebie niechciane wspomnienia, przez chwilę wręcz mając ochotę wywrócić oczami. To zdecydowanie nie było to samo, zwłaszcza że ojciec oczekiwał od niej nie tyle wyjazdu, co całkowitego powrotu na Florydę!
– Mam nadzieję, że nie przechodzi tego źle. Może lepiej, że nie było jej na pogrzebie – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. Starannie myślący nad swoimi wypowiedziami Charlie zdecydowanie nie był normalnym zjawiskiem. – Przełożyliśmy z Sue ślub. Chwilowo żadne z nas nie ma do tego głowy.
Westchnęła w duchu, przez dłuższą chwilę sama niepewna, co powiedzieć. To nadal do niej nie docierało – śmierć Setha, stypa zamiast wesela. Już wcześniej ojciec dał jej do zrozumienia, że plany uległy zmianie. W zasadzie to było oczywiste od chwili, w której dowiedziała się, co się wydarzyło. Mimo wszystko jakaś jej cząstka zaprzeczała prawdzie i temu, że mogłaby stracić… Cóż, niejako brata. Formalnie Seth nim nie był, ale to nie miało znaczenia. Znała tego dzieciaka od lat, jakże pogodnego, zawsze pozytywnie nastawionego do wampirów, czego nie dało się powiedzieć o jego siostrze. Podświadomie wciąż patrzyła na niego jak na małolata, który zbyt szybko się ekscytował i miał skłonność do wpadania w kłopoty. To, że teraz tak po prostu mogłoby go nie być…
W milczeniu spoglądała w przestrzeń. Wszystko było nie tak, skomplikowane w sposób, którego Bella nie potrafiła i tak naprawdę wcale nie chciała zrozumieć. Zdążyła przywyknąć, że ze wszystkich kłopotów wychodzili bez szwanku. Nawet gdy wydawało się, że wszystko stracone, koniec końców i tak znajdowali rozwiązanie, a jednak teraz…
– Bells?
Potrząsnęła głową, na moment zapominając, że ojciec nie był w stanie tego zobaczyć.
– Jestem – wychrypiała, samą siebie zaskakując brzmieniem głosu. Przełknęła z trudem, zaskoczona tym, jak bardzo ściśnięte miała gardło. – Zamyśliłam się. Ja… Cóż, to w pełni zrozumiałe – powiedziała w końcu, choć z każdym kolejnym słowem jedynie wyraźniej czuła, że zaczynała bredzić od rzeczy. – Podejrzewałam, kiedy widzieliśmy się ostatnim razem. I nie, dalej nie mam pretensji, że Sue wolała cichą ceremonię. Obecność któregokolwiek z nas… Leah już i tak źle się czuje.
Tak naprawdę nie wyobrażała sobie, że miałaby pójść na pogrzeb. Już ostatnim razem ustalili, że wszystko odbędzie się szybko i bez zbędnych udziwnień. Wystarczyło, że zdecydowanie zbyt długo zwlekali z przekazaniem prawdy o tym, co spotkało Setha. Podejrzewała, że tylko dzięki temu, że chłopak był zmiennokształtnym, co zapewniało mu nieśmiertelność, długie oczekiwanie nie wpłynęło na ciało. Wiedziała, że „oficjalna” przyczyna śmierci była inna – sprowadzała się do wypadku, który zresztą miał mieć miejsce później niż faktycznie. Tak, żeby wszystko zgadzało się w oczach ludzi i nie wzbudzało podejrzeń.
Oficjalna wersja, pomyślała z goryczą. Ucisk w gardle przybrał na sile, równie nieprzyjemny, co i pieczenie, które poczuła pod powiekami. Wampiry nie mogły płakać – nie w pełnym znaczeniu tego słowa – ale suchość oczu mówiła sama za siebie. Co więcej, Bella sama nie był pewna czy to smutek, czy może raczej gniew.
Zdawała sobie sprawę z tego, co oznacza bycie nieśmiertelną. Tak przynajmniej sądziła, od samego początku pewna, że chce spędzić resztę wieczności u boku Edwarda, z jego rodziną i córką, za którą oddałaby życie – również to wampirze. Co więcej, dobrze wiedziała, że wampiryzm szedł w parze ze śmiercią, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko zaakceptować ją jako stały, powtarzający się element. „Wegetarianizm” i względny spokój, którym cieszyli się przez minione lata, czynił wszystko dużo łatwiejszym, a jednak…
Wtedy też uprzytomniła sobie, że tak naprawdę nie była gotowa. Nic nie miało przygotować ją na konieczność żegnania bliskich osób, na dodatek w takich okolicznościach. Naprawdę cieszyła się, że nie poszła na pogrzeb, choć może nie powinna. Była winna Sethowi choć tyle, ale z drugiej strony… Nie dałaby rady. Już teraz wszystko było zdecydowanie zbyt prawdziwe; realne w sposób, którego sobie nie wyobrażała. Co więcej, chcąc nie chcąc musiała myśleć o sytuacji jak o potencjalnym zagrożeniu, szukając wygodnego kłamstewka. Przecież nikt nie mógł się dowiedzieć, że tak naprawdę zmiennokształtny poniósł śmierć z ręki wampirzycy, która tak po prostu przetrąciła mu kark.
Więc mówili o wypadku. Wypadki się zdarzały, zwłaszcza w dużych metropoliach. Chwila nieuwagi i…
To nie powinno być tak.
– Powinniśmy się spotkać. Tym razem w lepszych okolicznościach. – Głos Charliego wyrwał ją z zamyślenia. – Może tym razem to ja do was przyjadę. Wciąż mam kilka dni wolnego, więc…
– To… nie jest najlepszy moment – przerwała, choć wypowiedzenie tych kilku słów przyszło jej z trudem.
Po drugiej stronie na dłuższą chwilę zapadła wymowna, pełna napięcia cisza. Bella dobrze znała ten rodzaj milczenia, z łatwością będąc w stanie wyobrazić sobie wyraz twarzy ojca – wszystko, począwszy od zaciśniętych ust, aż po zmarszczki wokół oczu. To było aż nazbyt znajome spojrzenie, które wielokrotnie widywała przez ostatnie lata. „To kolejna z tych rzeczy, których nie powinienem wiedzieć, prawda?” – wydawał się komunikować całą sobą Charlie, choć coraz rzadziej decydował się zadawać to pytanie. Z drugiej strony, w ostatnim czasie działo się dość, by jego wątpliwości jej nie dziwiły.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu doczekała się odpowiedzi.
– Jak się czuje Nessie?
Zacisnęła usta. Kolejne kłamstwo, na które musiała się zdecydować, by zachować kontrolę nad sytuacją. Nie mogła przecież powiedzieć Charliemu, co tak naprawdę spotkało jego wnuczkę, nawet jeśli wszystko wskazywało na to, że ten podejrzewał, iż mogłoby chodzić o coś więcej. Tak naprawdę dostrzegał więcej niż mogłaby sobie życzyć, zwłaszcza odkąd zdawał sobie sprawę z istnienia zmiennokształtnych. Po prostu nie pytał.
– Jest lepiej – zapewniła pośpiesznie. To też nie do końca była kłamstwem. – Ale potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby dojść do siebie. Na pewno dam ci znać, kiedy jej się polepszy.
– Na pewno…
Z jakiegoś powodu zabrzmiało to tak, jakby szczerze w jej zapewnienia wątpił. Bella skrzywiła się, w duchu błogosławiąc fakt, że nie mógł tego zauważyć. Rozmowa telefoniczna była lepsza niż wymiana zdań w cztery oczy, ale i tak czuła się źle, raz po raz musząc uciekać się do kłamstwa.
Choroba wydawała się sensownym usprawiedliwieniem. Po godzinach spędzonych u boku śpiącej córki, zanim jej ciało zniknęło, Bella sama była w stanie uwierzyć, że chodziło właśnie o to – i to zwłaszcza po epizodzie w szpitalu. Przynajmniej Joce była cała, ale Nessie…
– Muszę kończyć – rzuciła przepraszającym tonem, nie będąc w stanie znieść przeciągającego się milczenia. – Jestem z Alice w mieście. Czeka na mnie, więc… Obiecuję, że wkrótce się odezwę – dodała, próbując zabrzmieć jak najbardziej przekonująco. – Tym razem sama. Po prostu… dużo się dzieje.
– Masz chore dziecko. To jestem w stanie aż za dobrze zrozumieć – zapewnił Charlie. – Ale pamiętaj czasem o starym ojcu, co? Tęsknię za wami, Bells.
– Będę pamiętać. Przepraszam – zreflektowała się pośpiesznie. – Kocham cię.
– Ja was też – usłyszała w odpowiedzi. – Ach, Bello? – dodał nagle, zanim zdążyłaby się rozłączyć.
Zawahała się. Wciąż czuła się dziwnie, coraz mniej ufając zarówno swojemu głosowi, jak i kierunkowi, który przybrała rozmowa.
– Tak? – zapytała w końcu.
Usłyszała, że Charlie westchnął. Próbował ukryć przed nią emocje, zwłaszcza zdenerwowanie, ale przy wyostrzonych zmysłach i tak była w stanie usłyszeć reakcję jego organizmu – i to nawet przez telefon.
– Powiesz mi jedną rzecz? – poprosił i nie czekając na odpowiedź, pośpiesznie ciągnął dalej: – Jak bardzo poważne jest to, co dolega Nessie? Mam na myśli… Czy ona też będzie musiała… trochę się zmienić?
Bella zamrugała, dopiero po chwili pojmując, o co tak naprawdę ją pytał. Chwilę tkwiła w bezruchu, ściskając w dłoni telefon i próbując zebrać myśli. Do tej pory nie zastanawiała się nad tym, z czym mógł wiązać się stan Renesmee – zwłaszcza nad ceną, którą być może mieliby zapłacić. Nie była pewna niczego pomijając to, że córka niejako była duchem, którego widziała wyłącznie Jocelyne. Co prawda mała unikała mówienia o matce jak o zmarłej, ale z perspektywy Belli to właśnie tak wyglądało. Z uporem nie dopuszczała do siebie myśli, że taki stan miałby okazać się stały, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że taka możliwość wchodziła w grę.
Potrząsnęła głowa, bezskutecznie próbując opędzić się od niechcianych myśli. Z trudem powstrzymała sfrustrowany jęk. Była świadoma wyłącznie narastającego w jej wnętrzu lęku, zwłaszcza że ten coraz bardziej dawał jej się we znaki.
Miała dość powodów, żeby się bać – z każdą chwilą coraz bardziej. Czuła, że wszystko wymyka jej się spod kontroli w sposób, którego w normalnym wypadku zdecydowanie by nie przewidziała. Nie mogła tego zatrzymać, przez dłuższą chwilę zdolna co najwyżej gorączkowo zastanawiać się nad odpowiednim ujęciem tego, co powinna powiedzieć Charliemu.
– Nie – powiedziała w końcu. – Nessie nie będzie musiała w żaden sposób się zmieniać. Po prostu wyzdrowieje – dodała z przekonaniem, którego wcale nie czuła.
Tyle że naprawdę chciała w to wierzyć. Tak jak i pragnęła przekonać samą siebie, że wszystko mogło się ułożyć – w końcu prędzej czy później musiało. Przynajmniej nie musiała okłamywać Charliego, choć wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Owszem, Nessie nie musiała się zmieniać, ale tylko dlatego, że w obecnej sytuacji wampirzycy jad pozostawał całkowicie bezużyteczny.
Miała wrażenie, że wciąż śni, kiedy w końcu zdecydowała się zakończyć rozmowę z ojcem. Chwilę tkwiła w bezruchu, raz po raz rozpamiętując rozmowę z ojcem. Gdyby nie to, że była wampirem, panujący na zewnątrz chłód dałby jej się we znaki, już dawno zachęcając do tego, by dołączyć do Jaspera i Alice w samochodzie, i w końcu pojechać do domu, jednak już od lat nie odczuwała zimna. W efekcie drgnęła dopiero w chwili, w której jej ramienia dotknęła drobna dłoń szwagierki.
– W porządku?
Bella jedynie potrząsnęła głową. Wrzuciła telefon do torebki w na tyle niezdarny sposób, że niewiele brakowało, by komórka wylądowała na ziemi.
– Charlie się martwi. O nas wszystkich i o Nessie… Chciał przyjechać, ale go od tego odwiodłam – wyjaśniła wymijającym tonem. – Zresztą nieważne. Chcę wrócić do domu, dobrze?
Alice spojrzała na nią troskliwie, ale przynajmniej nie zaprotestowała. W zamian uśmiechnęła się w niepewny, pocieszający sposób, jednak i to nie pozwoliło jej się uspokoić. Tak naprawdę marzyła już tylko o tym, żeby wrócić do domu i wziąć Nessie w ramiona, jednak wszystko wskazywało na to, że nie miała na co liczyć.
Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła. Krótko spojrzała na zamknięty klub, po czym przeciągle westchnęła, nade wszystko żałując, że godziny, które wraz z Alice spędziły w tym miejscu, nie przynosiły jej takiego ukojenia, jak mogłaby oczekiwać. Rozmowa z Charliem wytrąciła ją z równowagi, niejako niwecząc wszystko, co zdążyła osiągnąć w towarzystwie szwagierki.
Jakby tego było mało, nagle poczuła się nieswojo. To było tak, jakby cały jej smutek skumulował się i przybrał na sile, stając czymś niemalże materialnym. Bella nie miała pojęcia czy to w ogóle możliwe, ale właśnie w ten sposób się czuła. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek doświadczyła czegoś takiego, ale nawet nie potrafiła się tym przejąć. Wiedziała jedynie, że dalsze tkwienie na ulicy było ostatnim, czego potrzebowała. Kiedy na domiar złego poczuła się tak, jakby ktoś ją obserwował, wręcz żerując na jej przygnębieniu. To było dziwne, wręcz nienaturalne, a wampirzyca momentalnie zrzuciła to na przewrażliwienie. Przy wszystkim, co się działo, taka możliwość wydawała się aż nadto prawdopodobna.
Zresztą obwiniała się. Nie mówiła o tym, aż za dobrze wiedząc, jakiej reakcji doczekałaby się ze strony bliskich, ale i tak nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że zawiniła. Gdyby szybciej zorientowała się, że coś jest nie tak z Renesmee… Gdyby zatrzymała tę istotę, zamiast zostawić ją samą z Gabrielem…
Jak mogła nie rozpoznać własnej córki?!
Nie potrafiła sobie odpowiedzieć. To zresztą w obecnej sytuacji i tak nie miało znaczenia. Teraz pozostawało jej mieć nadzieję, że wszystko prędzej czy później się ułoży, choć coraz częściej przyłapywała się na wątpliwościach. Nigdy nie wątpiła aż do tej pory, a jednak…
Jeśli coś się stanie, to będzie moja wina, pomyślała i coś jak na zawołanie ścisnęło ją w gardle.
Ta i jej podobne myśli dręczyły ją aż do chwili powrotu do domu.

– Co z Nessie? – zapytała już na wstępie.
Nie była w stanie rozluźnić się nawet za sprawą znajomych, zdecydowanych ramion. Co prawda pozwoliła, żeby Edward przyciągnął ją do siebie, zamykając w zdecydowanym uścisku, ale myślami była daleko. Nie potrafiła czerpać z jego bliskości, skoro w rzeczywistości odchodziła od zmysłów.
– Z tego co wiem, ma się dobrze. Coraz lepiej wychodzi jej komunikowanie nawet bez pomocy Joce – zapewnił z bladym uśmiechem, bardziej stanowczo przygarniając ją do siebie. – Hej…
– Gabriel też się nie odzywał?
Nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Chodziło o jej rodzinę, a Gabriel do niej należał. Co więcej, aż za dobrze mogła wyobrazić sobie, przez co przechodziła Renesmee – i to zwłaszcza teraz, kiedy sama pozostawała poza jakimkolwiek zasięgiem. Bezczynność była najgorsza i Bella wiedziała o tym doskonale.
– Nic się nie zmieniło. Raz jeszcze przetrząsnęliśmy las, ale to nic nie dało – przyznał niechętnie Edward. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, nagle zmartwiony. – Boję się, że Nessie zrobi coś, czego nie powinna. To nie tak, że jej nie ufam, ale…
Pośpiesznie skinęła głową, tym samym uwalniając męża od konieczności tłumaczenia się. Też martwiła się o córkę, nawet jeśli doskonale rozumiała, czym ta musiała się kierować. Była pewna, że gdyby to ona znalazła się w podobnej sytuacji, zamartwiając się przy tym o Edwarda, odchodziłaby od zmysłów. Co więcej, wtedy jak nic do głowy przyszłoby jej coś głupiego. Z drugiej strony, co innego miałaby zrobić, skoro siedzenie z założonymi rękami nie wchodziło w grę?
Chwilę walczyła sama ze sobą, próbując stwierdzić, co w obecnej sytuacji powinna zrobić. Chciała porozmawiać z Renesmee, ale to było problematyczne. Zresztą nawet gdyby miała dziewczynę przy sobie, nie byłaby w stanie znaleźć słów, które w obecnej sytuacji zabrzmiałyby bardziej sensownie od pustych frazesów. Nessie nie potrzebowała fałszywego pocieszania, ale planu, a to wcale nie było takie proste.
– Nie wiem czy to cię pocieszy, ale przynajmniej z Joce wszystko w porządku – usłyszała. W roztargnieniu spojrzała na wciąż obejmującego ją wampira. – No, prawie… Skaleczyła się, ale to chyba nic nowego. Ty też ciągle nam to robiłaś – dodał zaczepnym tonem, próbując rozluźnić atmosferę.
– A ty będziesz mi to wypominał – mruknęła, wydymając usta.
Jego dłonie bezceremonialnie wylądowały na jej twarzy. Pozwoliła, by spojrzał jej w oczy, nagle znajdując się tak blisko, że gdyby tylko chciała, mogłaby go pocałować. Poczuła na twarzy słodki oddech i to wystarczyło, żeby na dłuższą chwilę wytrącić ją z równowagi. Nie miało znaczenia, że już od kilku lat była nieśmiertelna, a na dodatek po ślubie – mąż działał na nią w równie intensywny sposób, co i w chwili pierwszego spotkania.
– Proszę o wybaczenie. – Edward wysilił się na uśmiech. W tamtej chwili zaczęła błogosławić, że jej serce było martwe i nie mogło zacząć wyrywać się z piersi. Zbyt wiele razy zawstydziła się przed nim z tego powodu. – Może po prostu za tym tęsknię.
– Za tym, że wywracałam się na prostej drodze? – zapytała z powątpiewaniem.
– To było… bardzo ludzkie – przyznał w zamyśleniu. – I zabawne.
Bella wywróciła oczami.
– Więc brakuje ci zabawy moim kosztem – stwierdziła, próbując zabrzmieć na rozeźloną, ale jak zwykle nie miała na co liczyć. Kiedy chodziło o Edwarda, pozostawała cudownie bezbronna.
To, że nawet się nie skrzywił, jedynie utwierdziło ją w tym przekonaniu. Pozwoliła, żeby nachylił się w jej stronę, w końcu decydując pocałować, poniekąd w formie przeprosin. Natychmiast mu się odwzajemniła, próbując ignorować narastającą gdzieś w jej wnętrzu myśl, że tak naprawdę robił to przede wszystkim po to, żeby rozproszyć jej uwagę. To było niczym próba ucieczki – pocieszenie, którego oboje potrzebowali, by choć na moment zapomnieć o wszystkim, co działo się wokół nich. Zwłaszcza o problemach, tym bardziej że w tamtej chwili naprawdę była bliska tego, żeby udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca. Gdyby do tego wszystkiego potrafiła w to uwierzyć…
Sęk w tym, że to wcale nie było takie proste. Pocałunki nie rozwiązywały niczego, nawet jeśli choć po części pozwalały jej się rozluźnić. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż się przejmowała, a w głowie miała mętlik. Myślała o Renesmee, Gabrielu i rozmowie z Charliem, podczas gdy poszczególne kwestie i emocje mieszały się ze sobą, coraz bardziej dając jej się we znaki. Chciała nad tym zapanować, ale mimo usilnych starań nie potrafiła, wciąż czując się tak, jakby w każdej chwili nadmiar myśli i problemów miał ostatecznie ją przytłoczyć.
Najgorsze jednak okazało się to, że strach, który towarzyszył jej od chwili opuszczenia klubu, nie zniknął. To było tak, jakby podążał za nią przez cały ten czas – niczym cień, który nie ustępował nawet na chwilę. Miała wrażenie, że coś niedobrego wisiało nad nią i nad jej rodziną, w każdej chwili mogąc uderzyć z pełnią mocy – prawie jak grom z jasnego nieba. I choć nie miała pojęcia, co to oznaczało, ta perspektywa naprawdę ją przerażała.
Za dużo… W ostatnim czasie wydarzyło się aż za dużo, pomyślała w rozgorączkowaniu. Mocniej wtuliła się w Edwarda, bezskutecznie próbując odnaleźć w jego ramionach pewność siebie. Nic więcej się nie wydarzy, prawda?
Z jakiegoś powodu wcale nie potrafiła we własne zapewnienia uwierzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa