23 listopada 2018

Sto sześćdziesiąt trzy

Alessia
– Braciszku, na litość bogini, daj spokój. Żyję i mam się dobrze, jasne?
Westchnęła, przez moment sama niepewna czy się śmiać, czy może płakać. Z powątpiewaniem spojrzała na telefon, przez krótką chwilę mając ochotę po prostu się rozłączyć. Co prawda podejrzewała, że wtedy Damien tym bardziej nie dałby jej spokoju, ale…
– Przepraszam bardzo, że się martwię – mruknął w odpowiedzi. Próbował zabrzmieć na urażonego, ale wyszło mu to dość marnie. Jeśli Ali miała być ze sobą szczera, w tamtej chwili wydawał się przede wszystkim bardzo zmęczony. – Za dużo się dzieje. Nie nadążam za sytuacją tutaj, więc wolałbym mieć pewność, że przynajmniej moja siostra ma się dobrze.
– Więc mam – zapewniła pośpiesznie. Tym razem jej głos zabrzmiał o wiele łagodniej. – Nic nie zmieniło się od ostatniego razu. Nie musisz się martwić, bo…
– Łatwo ci mówić.
Westchnęła, aż nazbyt świadoma, że miał rację. W Mieście Nocy mogła się od tego wszystkiego odciąć – łowców czy problemów z rodzicami. W gruncie rzeczy z perspektywy Alessi to brzmiało trochę jak zmyślona opowiastka – sama perspektywa tego, że cokolwiek mogłoby się obudzić zamiast Renesmee i biegać gdzieś po lesie.
– Postaram się dzwonić częściej – zaproponowała, próbując wymyślić jakiś kompromis. – Po prostu nie było o czym rozmawiać. Nie mamy pojęcia, co z Charonem. Nie pokazywał się, więc być może… Cóż, może się wyniósł – zasugerowała, choć sama w najmniejszym stopniu w taką możliwość nie wierzyła. – Domyślam się, że ty też byś zadzwonił, gdyby wydarzyło się coś ważnego, więc…
Urwała, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jej słowa brzmiały jak żałosne próby tłumaczenia się. Poniekąd tak było, zwłaszcza że nagle poczuła się winna. Możliwe, że powinna więcej czasu poświęcać temu, co działo się w Seattle. Kilka razy próbowała wydzwaniać do Gabriela, za każdym razem z równie kiepskim skutkiem. Miała ochotę porządnie mu przyłożyć przy pierwszym możliwym spotkaniu, bo nawet nie chciała brać pod uwagę, że takie nie wchodziło w grę. Tata kolejny raz robił coś głupiego, ale przecież nie należał do osób, które przy pierwszej możliwej okazji pozwalały zrobić sobie krzywdę.
Z drugiej strony, nie na co dzień zachowywał się aż tak dziwnie. Nie żeby zdesperowany Gabriel był czymś nowym, ale Alessia usłyszała dość, żeby się przejmować. Jeśli na dodatek w grę wchodziły problemy z zapanowaniem nad telepatycznym głodem… Mogła co najwyżej domyślać się, co tak naprawdę to oznaczało, ale brzmiało wystarczająco źle, by wzbudzić w niej wątpliwości.
– Cokolwiek zrobił Charon, bądź ostrożna. – Głos Damiena skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała nieco nieprzytomnie, na powrót skupiając na rozmowie. – Jeśli się wycofał, to świetnie, ale to nie znaczy, że jest bezpiecznie.
– Domyślam się. Wyluzuj, Damien – rzuciła uspokajającym tonem. – Nie wychodzę sama, tak? Zresztą jest tutaj Ariel. To nie tak, że nagle straciliśmy czujność.
Nie doczekała się odpowiedzi, zresztą podejrzewała, że żadne wyjaśnienia w pełni nie uspokoiłyby jej brata. Kiedy w grę wchodziło bezpieczeństwo bliźniaka, sytuacja zawsze się komplikowała. Alessia aż za dobrze znała siłę tej więzi, na każdym kroku przekonując się, że na nią również ta miała wpływ. Przejmowała się Damienem, nawet jeśli nie okazywała tego w aż tak otwarty sposób jak on. Trudno, żeby było inaczej, skoro brat nagle stał się jeszcze bardziej narażony. Co prawda wiedziała, że utrata umiejętności uzdrawiania nie czyniła go bezbronnym, ale i tak czuła się źle z myślą, że ktokolwiek miałby go skrzywdzić.
– I tego się trzymajcie. – Damien zawahał się na dłuższą chwilę. – Powinienem iść. Obiecałem coś Liz… Po prostu chciałem mieć pewność, że u ciebie w porządku.
Coś w tych słowach ją rozczuliło. Gdyby nie to, że bliźniak znajdował się całe kilometry od niej, jak nic bez wahania zdecydowałaby się go uściskać. Związek z Elizabeth nieznacznie zmienił sposób, w jaki odbierała brata, ale to w żadnym stopniu nie zmieniało tego, że był dla niej ważny. W zasadzie miała wrażenie, że dopiero teraz tak naprawdę trwali w równowadze – ona u boku Ariela, on zaś z dziewczyną, dla której poświęcił to, co miał w sobie najbardziej niezwykłego.
Westchnęła w duchu. Chwilami nie miała pewności, czy akurat Liz była warta aż takiego poświęcenia – nie po tym, w jaki sposób zachowywała się w ostatnim czasie. Z drugiej strony, to była decyzja jej brata. Pozostawało jej co najwyżej w tym trwać i mieć nadzieję, że przynajmniej pod tym względem wszystko miało się jakoś ułożyć.
Mimowolnie pomyślała o Michaelu i zakapturzonej postaci, którą zauważyła na tyłach kawiarni. Z jakiegoś powodu to spotkanie nie dawało jej spokoju, zwłaszcza po tym, jak wampir spojrzał na nią tak, jakby planował ją zabić. Pan czasu z natury był dziwny i zdążyła się do tego przez ostatnie lata przyzwyczaić, ale coś w tamtym spotkaniu i tak ją prześladowało. Zwłaszcza ta postać nie dawała jej spokoju, ale…
Nie powiedziała o tym Damienowi. Nie wspomniała nikomu, choć nie była pewna czy to dobra decyzja.
– Aha, wujek powinien być w mieście – odezwał się ponownie brat. – Podobno ma coś do zrobienia. I w zasadzie tyle wiem.
– Rufus?
– Mhm. Nie mam pojęcia czy chodzi tylko o mamę, czy też o te dzieciaki. Wiesz, hybrydy… Próbujemy porządkować sprawy po kolei, ale to trochę trudne, kiedy każdy działa na własną rękę – przyznał niechętnie. – Potrzebujemy planu.
– I dlatego wujek wybrał się do Miasta Nocy?
To byłoby do Rufusa podobne. Mogła tylko zgadywać, co zamierzał, zwłaszcza że próbował działać w pojedynkę. Co więcej, w takim wypadku wiedziała już, gdzie zamierzała się wybrać przy pierwszej okazji, choć nie sądziła, żeby wampir był z takiego obrotu spraw zadowolony.
Zawsze mogę powołać się na Isabeau…
Prawie udało jej się uśmiechnąć. Jakby to było jakimkolwiek argumentem! Inna sprawa, że Beau wciąż była w dziwnym nastroju. Alessia przynajmniej na razie zamierzała trzymać się na dystans od świątyni, choć nie była pewna, czy to dobry pomysł. Martwiła się o ciotkę, ale skoro ta nie chciała towarzystwa, upierając się, że ma wszystko pod kontrolą, nie pozostawało jej nic innego, jak tylko spróbować usłuchać.
– Pilnujcie się tam wzajemnie. Podejrzewam, że Layla chciałaby, żebym cię o to poprosił.
– Nie ma sprawy – zapewniła pośpiesznie. – Chociaż w tym momencie sam wysyłasz mnie do laboratorium. Jeśli Rufus wyrzuci mnie za drzwi, to będzie twoja wina.
– Jakbyś i tak nie planowała tam pójść – żachnął się Damien. – Zresztą jakby wyrzucenie za drzwi w ogóle robiło na tobie wrażenie.
– Robisz ze mnie niewychowanego potwora…
– Jesteś niewychowanym potworem. Ale za to cię kocham, więc może mi wybaczysz – stwierdził i była pewna, że w tamtej chwili jak nic się uśmiechał.
– Wiesz co, Damien? – rzuciła przesadnie słodkim tonem. – Mam wrażenie, że uzdrawianie wcale nie było twoim darem. Raczej warunkiem tego, że w ogóle żyjesz, bo komplementy nie są twoją mocną strona.
– Liz twierdzi co innego.
Alessia prychnęła.
– Tak. Zwłaszcza kiedy wszedłeś jej do łazienki – mruknęła, starannie dobierając słowa. – To tak w temacie wyrzucania za drzwi.
– Schodzimy na bardzo niewygodne tematy…
Chwilę jeszcze się przekomarzali, ale to było jej na rękę. Tym dziwniej poczuła się, kiedy Damien w końcu zakończył połączenie, zostawiając ją w kompletnej ciszy. Przez kilka sekund tkwiła w bezruchu, bezmyślnie spoglądając to na pociemniały wyświetlacz, to znów przed siebie.
Większość czasu przesiadywała w malutkim, opustoszałym mieszkaniu na poddaszu, które już wiek wcześniej upodobał sobie Ariel. Zdążyła doprowadzić to miejsce do względnego porządku, o ile wytarcie kurzy i zorganizowanie czystej pościeli oraz kilku podstawowych rzeczy, można było uznać za jakiekolwiek sensowne udogodnienia. Podejrzewała, że Damien zabiłby ją, gdyby wiedział, że zamiast w towarzystwie Hayley, Quinna i Zoe, wolała ryzykować i jednak czasami zostawać sama, ale to było silniejsze od niej. Potrzebowali z Arielem spokoju, a mały pokoik wydawał się jedynym azylem, na który mogli liczyć.
Gdyby to jeszcze było takie proste! Wiedziała, że chłopak robił wszystko, byleby odzyskać kontrolę nad sytuacją. Nie chciała mieć mu za złe kolejnych patroli i angażowania się w to, co działo się z watahą, zwłaszcza że on i Riddley chcąc nie chcąc mieli sporo na głowie. Rozumiała to szczególnie po masakrze, którą zorganizował Charon. Sęk w tym, że przez to znowu była sama, mogąc co najwyżej załamywać ręce i ukrywać przed niebezpieczeństwem, którego nie rozumiała.
Wszystko było nie tak. Teraz przynajmniej miała lepszy pogląd na to, co się działo, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Nie była w stanie pomóc ani Beau, ani Arielowi, chyba że za przydatne zachowanie miałaby uznać posłuszne siedzenie w mieszkaniu. To był swego rodzaj kompromisu – nie ruszała się nigdzie sama, by nie kusić losu. Jeśli Charon naprawdę chciał czegoś od niej, lepiej było, żeby nie dała mu okazji do ataku.
Najgorsze w tym wszystkim jednak okazało się to, że pierwotny nie dawał znaku życia. Nie miała pojęcia, dlaczego miałby polować właśnie na nią, ale to nie było ważne. Zresztą po nienawiści, jaką żywił do niej Yves tylko dlatego, że w ogóle istniała, była skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego. Może chodziło o jakąś chorą grę, a może o uprzedzenia – obie możliwości wydawały się równie prawdopodobne. Na pewno wyglądało to tak, jakby Charon podążał za nią, nie tylko przez wzgląd na samą jego obecność w Mieście Nocy, ale też wcześniejszą wizytę w jej własnym pokoju.
Więc dlaczego nie powiedziałeś, czego chcesz?, pomyślała, nie pierwszy raz próbując doszukać się w tym jakiegoś sensownego wytłumaczenia. Nie była pewna, jak wiele razy analizowała wszystko, co wydarzyło się na ziemiach wilkołaków, ale wystarczająco dużo, by zaczęło ją to frustrować. Byłam tam. Jeśli chodzi ci o mnie…
Zacisnęła usta. Od samego początku miała wrażenie, że coś jej w tym wszystkim nie pasowało, jednak za żadne skarby nie potrafiła sprecyzować co i dlaczego. To nie pomagało, zresztą jak i konieczność ukrywania się.
Może gdyby zrozumiała, dlaczego w ogóle to wszystko się działo, mogłaby coś zrobić, ale w tej sytuacji…
Potrząsnęła głową. W jednej chwili poczuła, że jeśli choć chwilę dłużej zostanie w malutkim, opustoszałym pomieszczeniu, oszaleje.

Słońce chyliło się ku zachodowi, ale to jej nie przeszkadzało. Rozsądek co prawda podpowiadał jej, że wychodzenie akurat po zmroku, nie było najlepszym pomysłem, ale nie mogła się powstrzymać. Cierpliwość zdecydowanie nie była jej dobrą stroną, a w tamtej chwili w ogóle jej nie miała.
Szła szybkim krokiem, raz po raz niespokojnie rozglądając się dookoła. Zwłaszcza w Mieście Nocy mogła spodziewać się wszystkiego. W cieniach zawsze kryło się coś, czego wolałaby nie spotkać, choć przez lata życia w tym miejscu zdążyła się do tego przyzwyczaić. Tak naprawdę było naprawdę niewiele osób, które porwałyby się na to, żeby skrzywdzić akurat ją. Nazwisko robiło swoje, tak jak i powiązanie z Dworem czy tym, że mogłaby być kapłanką. W szczególności po śmierci Allegry jej pozycja umocniła się, ale Ali wcale nie czuła się z tym dobrze.
Kilka osób pozdrowiło ją, kiedy przechodziła obok. Odpowiadała z uśmiechem, próbując zachowywać się jak najbardziej naturalnie, choć daleko było jej do tego, żeby się uspokoić. Błogosławiła fakt, że przynajmniej nikt nie próbował podchodzić i składać jej kondolencji. Co prawda niektóre spojrzenia mówiły same za siebie, ale była w stanie to znieść. Nie żeby miała jakikolwiek wybór. W tamtej chwili też pojęła, że sytuacja Isabeau miała być jeszcze gorsza, tym bardziej po małym załamaniu, którego doznała podczas pogrzebu.
Nic dziwnego, że była taka zdenerwowana…
Chciała uwierzyć, że za zachowaniem Beau kryły się wyłącznie smutek i frustracja, ale nie potrafiła. To brzmiało jak kłamstwo, które na dodatek wszystko niepotrzebnie komplikowało. Miała powody, żeby przejmować się ciotką, nawet jeśli sama zainteresowana twierdziła zupełnie coś innego.
Tym razem to nie świątynia była jej celem. Od dawna nie była w tej części miasta, ale wciąż była w stanie poruszać się po dzielnicy równie swobodnie, co i po centrum. Pustka na ulicach jej nie dziwiła, zwłaszcza po zapadnięciu zmroku. Mimo wszystko dla pewności wciąż nasłuchiwała, chcąc upewnić się, że nie towarzyszył jej ktoś, kto nie powinien. Damien naprawdę powinien mnie zabić, westchnęła w duchu, aż nazbyt świadoma, że niepotrzebnie ryzykowała. Gdyby w takich warunkach natknęła się na Charona, nie miałaby żadnych szans.
Nie natrafiła na nikogo, kogo mogłaby uznać za potencjalne zagrożenie. Cisza miała w sobie coś napiętego, ale nie dziwniejszego niż zazwyczaj, co Alessia przyjęła z ulgą. Była pewna, że wyczułaby wilkołaka, niezależnie od tego, czy próbowałby wykorzystać okazję, by się na nią zaczaić. Myśl sondująca zrobiła swoje, nie wspominając o tym, że z daleka od dzielnicy zajmowanej przez straż, zapach dzieci księżyca byłby aż nadto charakterystyczny. Nie czuła niczego, przynajmniej tymczasowo nie mając poczucia, że w każdej chwili mogłaby zginąć.
Oczywiście do czasu, bo zdecydowanie nie ręczyła za Rufusa, kiedy już miał ją zauważyć.
Wywróciła oczami. To nie był pierwszy raz, kiedy jak gdyby nigdy nic schodziła do laboratorium. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę się spodziewała, ale przynajmniej przez chwilę mogłaby cieszyć się towarzystwem – i to pomimo tego, że radość jak nic miała być jednostronna.
Wciąż pamiętała, w jaki sposób dostać się do wąskiej uliczki, w której mieściło się zejście do podziemia. Nie była zaskoczona tym, że wejście stało otworem, pozwalając na to, by swobodnie przedostała się na schody. Rufus zwykle nie przejmował się nieproszonymi gośćmi, bo i mało kiedy ich miewał. W zasadzie miała wrażenie, że tylko ktoś naprawdę szalony próbowałby go nachodzić…
Albo ona.
Znów trwała w ciszy, co zaczynało być irytujące. Poczuła się nieswojo w ciemnościach, choć dzięki wyostrzonym zmysłom była w stanie wypatrzeć zarówno zarys schodów, jak i ogólny układ pomieszczeń. Wiele zmieniło się, odkąd pojawiła się Claire, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe w takim miejscu. Alessia wiedziała, że kuzynka miała swój pokój – i to absolutnie normalny, co było dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że poszczególne pomieszczenia sąsiadowały z laboratorium. Z drugiej strony, właśnie czegoś takiego mogła spodziewać się po Rufusie. Zdążyła już się przekonać, że ten wampir i normalność niekoniecznie szli ze sobą w parze.
Zawahała się, nie mogąc pozbyć wrażenia, że miejsce mimo wszystko było opustoszałe. To nie zgadzało się z tym, co powiedział jej Damien, choć nie sądziła, by brat ją okłamał. Bardziej prawdopodobne było to, że to ona zbytnio się pośpieszyła, ale z drugiej strony…
– Och, na litość bogini!
Niemalże wyszła z siebie ze zdenerwowania, choć nie miała pewności, co z równowagi wytrąciło ją bardziej – brzmienie znajomego głosu czy to, że dookoła nagle zrobiło się jasno. Zmrużyła oczy pomimo tego, że blask nie był aż tak intensywny, jak w przypadku, gdyby w grę wchodziły jarzeniówki. Światło było łagodne, nieco anemiczne i łaskawsze dla wyostrzonych zmysłów.
Rufus stał zaledwie kilka metrów od niej, spoglądając nań w sposób jednoznacznie sugerujący, że nie miał ochoty na jakąkolwiek wizytę. W jego przypadku nie było to niczym nowym, ale Alessia i tak zawahała się, nagle niepewna czy powinna zostać, czy może od razu się wycofać. Co prawda już dawno przestała się wampira bać, a już na pewno nie wyobrażała sobie, że mógłby zrobić jej krzywdę. To przede wszystkim instynkt robił swoje, jasno dając jej do zrozumienia, że dużo bezpieczniej byłoby trzymać się na dystans.
– Cześć, wujku! – rzuciła wręcz przesadnie pogodnym tonem. Zauważyła, że wywrócił oczami, zresztą jak zawsze, kiedy próbowała zwracać się do niego w ten sposób. Tym razem przynajmniej nie próbował się wypierać, zwłaszcza że odkąd związał się z Laylą, stracił jakiekolwiek argumenty. – Rozmawiałam z Damienem. Wspominał, że wracasz.
– I postanowiłaś, że wpadniesz? – zapytał z powątpiewaniem. Bynajmniej nie oczekiwał odpowiedzi, prawie natychmiast decydując się mówić dalej: – Chcesz czegoś konkretnego, czy może bawisz się w Renesmee i próbujesz mnie pilnować?
– To prawda, że Joce widzi mamę? – wypaliła, nie mogąc się powstrzymać.
Zdecydowała się zignorować pytanie, które jej zadał. Nie miała pewności, co powinna mu powiedzieć, zresztą nie sądziła, by przyznawanie się do tego, że jednak mogłaby chcieć go pilnować, było dobrym pomysłem – o ile w ogóle wchodziłoby w grę. Na razie liczyło się przede wszystkim to, że nie próbował jej wyganiać, co prawda nie tryskając entuzjazmem, ale też nie zachowując się dziwniej niż zazwyczaj.
– Po co pytasz, skoro najpewniej wiesz? Sama mówiłaś, że rozmawiałaś z Damienem – zauważył przytomnie Rufus. – Zresztą Nessie radzi sobie całkiem nieźle jako na kogoś, kogo nie jestem w stanie usłyszeć. I wciąż jest uciążliwa.
Alessia z trudem powstrzymała się od parsknięcia. A co to niby miało znaczyć?, pomyślała, ale nie próbowała pytać. Jak znała tego wampira, tak czy inaczej nie odpowiedziałby, nawet jeśli tego od niego oczekiwała.
– I tak się przejmuję. Nie mogę kontrolować tego, co dzieje się w Seattle. Z drugiej strony, tutaj wcale nie jest lepiej – stwierdziła, a Rufus spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– W jakim sensie? – zapytał wprost, raptownie poważniejąc. – Nie słyszałem niczego nowego na temat Charona. Znów się pojawił czy…? – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– Nie. – Zignorowała poirytowane spojrzenie, które rzucił jej, gdy weszła mu w słowo. – Ale wszyscy siedzą jak na szpilkach, a to mi się nie podoba. Ukrywanie się po kątach też nie.
– I właśnie z tego powodu urządziłaś sobie uroczy spacerek przez miasto, żeby na powitanie pozawracać mi głowę – stwierdził, unosząc brwi. – Mogłem się tego spodziewać. Ale przynajmniej będę mógł z czystym sumieniem powiedzieć Renesmee, że żyłaś, kiedy ostatnim razem cię widziałem.
Potrzebowała chwili, by pojąć jego słowa. Z trudem powstrzymała sfrustrowany jęk.
– Mama kazała mnie sprawdzić?
W zasadzie to wcale nie wydało jej się dziwne. Podejrzewała, że na miejscu Nessie zrobiłaby dokładnie to samo, zwłaszcza gdyby odchodziła od zmysłów, przejmując bezpieczeństwem najbliższych. Nie potrafiła mieć jej tego za złe, choć nie wyobrażała sobie Rufusa w roli potencjalnego opiekuna. On sam zresztą nie wyglądał na zachwyconego taką rolą, ale tego akurat mogła się spodziewać.
– Oczywiście. – Wampir wzruszył ramionami. – Powiedzmy, że ułatwiłaś mi zadanie. Teraz powinienem ci pewnie powiedzieć coś na temat pałętania się po mieście, skoro ktoś próbuje cię zamordować, ale to raczej bez sensu, zwłaszcza że przyszłaś tutaj.
Brzmiał obojętnie, ale Alessia i tak wiedziała swoje. To wcale nie tak, że się mną przejmujesz, co wujku?, pomyślała z rozbawieniem. Nie zapytała o to wprost, ale przecież odpowiedź była oczywista. Jakby tego było mało, nie miała wątpliwości, że to był jeden z powodów, dla którego wciąż jej nie wyrzucił. Co więcej, mogła się założyć, że nie zamierzał pozwolić na to, żeby gdziekolwiek poszła, nawet jeśli nie zasugerował tego wprost. Podejrzewała raczej, że zamierzał ją odprowadzić – w mniej lub bardziej subtelny sposób.
– Potrzebowałam towarzystwa – przyznała, a Rufus spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
– I od razu pomyślałaś o mnie – zadrwił, uśmiechając się w pozbawiony wesołości sposób. – Cudownie.
Miała ochotę odpowiedzieć coś złośliwego, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. W zamian spojrzała na Rufusa z wahaniem, kiedy coś przyszło jej do głowy.
– Jest jedna rzecz, która nie daje mi spokoju – oznajmiła, ostrożnie dobierając słowa. W jednej chwili poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. – Zwłaszcza że chodzi o Michaela…

3 komentarze:

  1. Hej! Moglabym opublikowac twoje opowiadanie na wattpadzie? Podalabym linka i wgl

    OdpowiedzUsuń
  2. To opowiadanie jest już publikowane na wattpadzie przez samą autorkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Otóż to. A publikowanie cudzych tekstów – czy za zgodą autora czy nie – mija się dla mnie z celem. Uprzedzając: nie zgadzam się, by ta historia pojawiła się w jakimkolwiek innym miejscu prócz te, gdzie sama je publikuję.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa