Gabriel
Tak naprawdę do samego końca
wątpił, czy Demetri będzie w stanie wskazać mu odpowiedni kierunek.
Zwłaszcza gdy tropiciel zawahał się, nie tylko zaskoczony pytaniem, ale tym, co
musiał podsuwać mu dar, Gabriel przygotował się na najgorsze. Tak naprawdę brał
pod uwagę, że teraz Renesmee mogła być jak ktoś, kto nie istnieje – po prostu
martwa, bo jej dusza nie należała do tego świata.
A potem
Voturi w końcu się odezwał, tym samym skutecznie wprawiając Gabriela w konsternację.
– Wiesz,
jest tu w pobliżu – oznajmił i to wystarczyło. – Co prawda dawno nie
spotkałem takiego dziwnego tropu, ale…
Nie
słuchał, by sprawdzić, co jeszcze tropiciel miał mu do powiedzenia. Po prostu
ruszył się z miejsca, pozostawiając osłupiałe towarzystwo z pytającymi
spojrzeniami i niepewnymi minami. Nawet gdybym miał czas, nie zamierzał
spowiadać im się z tego, co się działo. Prawda była taka, że sam tego nie
rozumiał, wciąż czując się tak, jakby trwał w wyjątkowo poplątanym śnie.
Może to
słowa i myśli, które wychwycił w umyśle Demetriego, ale złapanie
tropu dziewczyny okazało się zaskakująco wręcz proste. To było niczym nagłe olśnienie,
na które czekał przez cały ten czas. Zupełnie jakby do tej pory śnił, ślepy i głuchy,
przez co nie był w stanie dostrzec oczywistości. Podświadomie szukał
zerwanej więzi, ale ta przecież już nie wchodziła w grę. Do tego, co
przypominało Renesmee, musiał dostać się w inny, bardziej przyziemny
sposób, ale dopiero w tamtej chwili w pełni to zrozumiał.
Właściwie
nie był pewien, czego spodziewał się po kolejnym spotkaniu. Na pewno nie tego,
że dostrzeże ją na skraju ulicy, wyglądającej na chętną, żeby rzucić się pod
nadjeżdżającą ciężarówkę. Zareagował instynktownie, zaledwie chwilę później
trzymając oszołomioną dziewczynę w ramionach. Z miejsca zrobiło mu
się gorąco, kiedy znajome, ciepłe ciało, wylądowało w jego objęciach.
Uderzył go znajomy zapach – jej krew, energia, bliskość… Przez krótką chwilę wszystko
było na swoim miejscu, ale Gabriel i tak wiedział, że to okrutna iluzja.
Kogokolwiek trzymał, to nie była ona. Dobrze udawała, ale nie na tyle, by pozwolił
znów się zwieść.
Ta świadomość
bolała, jedynie podsuwając odczuwaną przez niego gorycz. Miał ochotę porządnie potrząsnąć
tą istotą, a potem zażądać, żeby oddała mu tę, na której najbardziej mu
zależało. Korciło go, by zrzucić na nią całą winę, choć przecież wiedział, że wszystko
zaczęło się od niego. Gdyby nie zbliżył się do tego cholernego kryształu…
Nie chciał o tym
myśleć.
To wciąż
było jak sen. Ona się tak zachowywała, przypominając mu raczej kogoś, kto właśnie
wyrwał się z letargu. Sposób w jaki patrzyła nie tylko na niego, ale i rozglądała
się dookoła, z uporem ignorując każde słowo, które padło z jego ust…
Jakaś cząstka Gabriela podpowiadała mu, że nie robiła tego specjalnie, ale i tak
poczuł gniew. To okazało się silniejsze od niego, przez co nawet nie
zarejestrował momentu, w którym przycisnął dziewczynę do ściany, odcinając
jej drogę ucieczki. Wzajemnie mierzyli się wzrokiem, oboje równie milczący. Kolejne
sekundy mijały, ciągnąc się w nieskończoność i nie przynosząc nawet jednej
odpowiedzi na pytania, które go dręczyły.
Właściwie sam
nie potrafił stwierdzić, czego oczekiwał. Cisza dzwoniła mu w uszach,
stopniowo doprowadzając do szału. Czekał, choć zdecydowanie nie miał do tego
cierpliwości, jedynie cudem powstrzymując się przed zażądaniem odpowiedzi. Był w stanie
wyczuć jej przerażenie, ale nie potrafił przejąć tym, że mogłaby obawiać się akurat
jego. Skoro nie miał przed sobą Renesmee, nie musiał. Tak przynajmniej sądził,
choć nie miał wątpliwości, że Nessie by tego nie pochwaliła – była zbyt dobra
na to. Możliwe, że miałaby w tym rację, ale w tamtej chwili Gabriel nie
był w stanie skupić się na rozsądnej ocenie sytuacji. Nie miało dla niego
znaczenia, czy przed sobą miał kogoś wyrachowanego i nastawionego do niego
wrogo, czy może przerażoną istotę, która mogłaby potrzebować pomocy.
Coś w spojrzeniu,
którym go obdarowała, mimo wszystko dało mu do myślenia. Wyglądała na
przestraszoną, jakby wręcz błagając o coś, czego nie potrafił nazwać. Wciąż
wyglądała jak siódme nieszczęście, blada i roztrzęsiona. Zdecydowanie nie
sprawiała wrażenia kogoś, kto chwilę wcześniej był bliski tego, żeby przy
pierwszej możliwej okazji rzucić się pod samochód.
Jakie to ma znaczenie?!, warknął na siebie
w duchu. Nie potrafił jej współczuć, choć może powinien. To było trudne,
ale musiał odciąć się od jakichkolwiek pozytywnych emocji, które w nim
wzbudzała. Zbyt wiele mogło pójść nie tak, gdyby zaufał jej tylko dlatego, że
widział w niej Renesmee. Już raz sobie na to pozwolił, a teraz…
– Ty… –
jęknęła nagle.
Coś ścisnęło
go w gardle, kiedy usłyszał jej głos. Wciąż na niego patrzyła, wyglądając na
bliską płaczu. Widok jej w takim stanie sprawiał mu niemalże fizyczny ból,
nad którym nie potrafił zapanować. To nie
Renesmee. Nie myśl o niej w ten sposób, nakazał sobie stanowczo,
próbując wziąć się w garść. Nadal drażniła go brakiem odpowiedzi,
zwłaszcza po tym jak prawie spróbowała zabić się na jego oczach, ale to mogło
poczekać. Teraz najważniejsze było zabranie jej do domu, gdzie miałby szansę
pomyśleć. Podejrzewał, że kilka osób miało go zabić, gdy tylko jak gdyby nigdy nic
wróci do siebie, ale trudno. Przynajmniej z nią, a przecież o to
w tym wszystkim chodziło.
Chciał
zobaczyć się z Renesmee. Nie miał pojęcia, co wtedy by zrobił – czy w ogóle
spojrzałby jej w oczy – ale przynajmniej miałby pewność, że była względnie
bezpieczna. Mając przed sobą jej duszę i wiedząc, że ciału nic nie
groziło, może w końcu zdołałby się rozluźnić. Co prawda nie sądził, by to w jakimkolwiek
stopniu ukoiło jego nerwy, ale ta kwestia wydawała się najmniej istotna.
Ważniejsze pozostawało to, żeby działać, nieważne jak trudne by to nie było.
Niejednokrotnie zastanawiał się, w jaki sposób odzyskać Nessie. Wiedział,
że przyprowadzenie ciała do domu niczego nie rozwiązywało, zwłaszcza że w pierwszej
kolejności należało pozbyć się niechcianego lokatora, ale to mogło zaczekać. Na
pewno nie byłoby dobrze, gdyby ta istota zginęła pod kołami tira, tym samym
uszkadzając powłokę, która nawet do niej nie należała. Nie mógł na to pozwolić,
zresztą to byłoby tak, jakby biernie patrzył jak Renesmee dzieje się krzywda.
Gdyby do tego doszło…
Jego myśli wirowały,
nie pozwalając mu się skupić. W jednej chwili wszystko potoczyło się
bardzo szybko, kiedy sprawy po raz kolejny wymknęły mu się spod kontroli. Zanim
zdążył się zastanowić, dotychczas drżąca i obserwująca go przez łzy dziewczyna,
bezceremonialnie przemknęła tuż obok niego. Aż zatoczył się, kiedy z zaskakującą
wręcz siłą odepchnęła go na bok. Zdążył jedynie zauważyć jej smukłą sylwetkę,
kiedy nadludzkim tempem popędziła w głąb uliczki, nawet nie oglądając się
za siebie.
– Hej!
Tyle że nic
nie wskazywało na to, by zamierzała go posłuchać. Uciekała, na dodatek przed
nim, dokładnie tak jak w lesie, gdy wyrwała mu się po tym, jak skosztował
jej krwi. Gabriel zaklął pod nosem, po czym natychmiast popędził za nią, nie
mogąc pozbyć się przy tym wrażenia, że ktoś właśnie próbował sobie z niego
okrutnie zażartować. Jak inaczej miałby opisać to, że właśnie teraz, gdy udało
mu się znaleźć tę dziewczynę, ta znów mu się wymykała? Chciał za wszelką cenę
ją zatrzymać, a jednak przy pierwszej okazji pozwolił na to, żeby zaczęła
uciekać.
Nie
wyglądała jak ktoś, kto wiedział, co robi. Co więcej ryzykowała, decydując się na
tempo, które z łatwością mogłoby ich pogrążyć, gdyby któryś człowiek
zwrócił uwagę na dwie poruszające się błyskawicznie sylwetki. Gabriel
przyśpieszył, nie chcąc stracić jej z oczu i robiąc wszystko, byleby
nie zgubić aż nazbyt charakterystycznego, znajomego tropu. Spróbował zgromadzić
moc, by wykorzystać telepatię i zablokować jej drogę, ale wystarczyła
krótka chwila, żeby zorientował się, że to zły pomysł. Głód na powrót doszedł
do głosu, tymczasowo słaby i znośny, ale mężczyzna aż za dobrze wiedział,
że to zmieniłoby się, gdyby tylko pozwolił sobie na zbyt wiele. W innym
wypadku mógłby zaryzykować, ale nie tym razem. Gdyby odkrył w ramionach
przypadkową, obcą osobę, mógłby to znieść, ale nie perspektywę spoglądania na
martwe, przelewające mu się w rękach ciało Renesmee. Ta wizja
prześladowała go już od jakiegoś czasu, dręcząc w równym stopniu, co i telepatyczny
głód.
W takim
wypadku musiał poradzić sobie inaczej, bardziej tradycyjnie. Znał miasto lepiej
niż ta istota, a przynajmniej w to próbował wierzyć. Renesmee była
szybka i najwyraźniej obca przejęła to po niej, bo poruszała się z wprawą
i lekkością, która na dłuższą chwilę wprawiła Gabriela w konsternację.
Zbyt wiele cech przypominało mu o żonie, by mógł pozostać wobec tego
obojętny. Obserwował przemieszczającą się dziewczynę, raz po raz rozpraszany
przez kołyszące się na prawo i lewo, wzburzone przez pęd miedziane loki. Znów
miał ochotę zacząć ją nawoływać, ale nie był w stanie się na to zdobyć, aż
nazbyt świadom, że i tak by go nie wysłuchała. Niezależnie od tego, co by
powiedział, nie miałby szansy jej zatrzymać, zresztą w ten sposób jedynie
bardziej zwracaliby na siebie uwagę.
Niespokojnie
powiódł wzrokiem dookoła. W tej części uliczek panował półmrok, zresztą
wyglądały na nieużywane, ale wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej. Boczne
odnogi tworzyły labirynt, który może i zapewniał niewidzialność, ale też
dawał aż nazbyt wielkie szanse na zgubienie ewentualnej pogoni. Nawet jeśli dziewczyna
biegła na oślep, wciąż miała zbyt wielką szansę na to, żeby mu umknąć. Ta perspektywa
go niepokoiła, z każdą kolejną sekundą wzbudzając w nim coraz to
silniejszy lęk. Mało kiedy się bał, ale w tamtej chwili strach był
naprawdę silny – myśl o tym, że mógłby zawieść akurat Renesmee, na dodatek
po raz kolejny…
Musiał
skorzystać z telepatii. Nieważne jakim kosztem.
Więc uderzył,
choć to wymagało od niego więcej wysiłku, niż mógłby się spodziewać.
Skumulowanie mocy przyszło mu z łatwością, zwłaszcza że ta tak czy siak
krążyła w jego organizmie. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko spróbować
ją uwolnić, w pośpiechu nadając fali uderzeniowej odpowiedni kształt i kierunek.
Wcześniej robił to wielokrotnie, jednak pierwszy raz od dawna wykorzystanie
zdolności okazało się aż tak wymagającym zadaniem. W chwili, w której
złocista energia przetoczyła się przez jego ciało, wszystko poszło nie tak – i to
zdecydowanie nie w sposób, którego się spodziewał.
Głód wciąż gdzieś
tam był, ale to nie pragnienie wysunęło się na pierwszy plan. Nie miał nawet
pojęcia, czy udało mu się sięgnąć uciekinierki, zwłaszcza że ta wciąż błyskawicznie
podążała przed nim, nawet nie oglądając się za siebie. Jej sylwetka
bezceremonialnie zamazała mu się przed oczami, coraz mniej wyraźna i bardziej
odległa. Na moment pociemniało mu przed oczami, choć nie od razu zrozumiał, co to
oznaczało. To było coś więcej, aniżeli zmęczenie; w jednej chwili uderzyło
w niego wyczerpanie tak silne, że nawet utrzymanie się na nogach okazało
się prawdziwym wyzwaniem.
A potem
nawet to go przerosło.
W jednej
chwili wszystko zniknęło. Już nie widział ani uciekającej dziewczyny, ani wąskiej
uliczki, którą oboje dopiero co biegli. To wszystko odeszło w zapomnienie,
rozmazując się i znikając prawie jak resztki snu w chwili
przebudzenia.
Sęk w tym,
że Gabriel wcale nie poczuł się tak, jakby się obudził. Wręcz przeciwnie – w ułamku
sekundy wszystko zniknęło, a potem była już tylko ciemność.
Bella
Radosne trajkotanie Alice nie
ustawało nawet na moment. Wampirzyca była dokładnie taka jak zawsze – radosna i energiczna,
a przy tym zdecydowanie zbyt rozmowa. I właśnie to zbyt nie dawało Belli spokoju, zwłaszcza
że była gotowa przysiąc, że szwagierka zachowywała się w jeszcze bardziej
rozentuzjazmowany sposób niż zazwyczaj. Co więcej, doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, co to oznacza, zwłaszcza że miała okazję poznać zachowanie
Chochlicy już lata temu.
Wysiliła
się na blady uśmiech, po czym skinęła głową. Alice i tak nie oczekiwała
niczego więcej, prócz sporadycznych potaknięć w odpowiednich momentach.
Przynajmniej tak było w chwilach, kiedy mówiła dla samego mówienia,
dokładnie jak w tamtej chwili. Jej ton i zachowanie zdradzały
wszystko – to, że w rzeczywistości była zmartwiona i najpewniej
przerażona. Po prostu udawała, zresztą tak jak i wszyscy wokół, próbując
przekonać samą siebie, że wszystko miało się ułożyć.
Bella też pragnęła
w to wierzyć. To był zresztą powód, dla którego uległa Edwardowi, jednak
decydując się pojechać do klubu, by raz jeszcze pomóc Alice w przygotowaniach
do otwarcia. Remont szedł bardzo opornie, co zdecydowanie nie było w stylu
Chochlicy. Gdyby sytuacja była normalna, już dawno dopięłaby wszystko na
ostatni guzik. Kto jak kto, ale ta kobieta miała zbyt wielkie doświadczenie w organizowaniu
wielkich przedsięwzięć, w tym zwłaszcza takich, które wiązały się z dobą
zabawą i zaproszeniem dziesiątek gości.
Problem
polegał na tym, że w ostatnim czasie wszystko było nie tak. Powrót Eleny.
Pojawienie się Beatrycze. Łowcy i śmierć Setha oraz Allegry…
A teraz możesz stracić córkę.
Bella zacisnęła
usta. Nie chciała o tym myśleć, ale nie była w stanie tak po prostu
odciąć się od prawdy. Ta jedna kwestia powracała niczym bumerang, niezależnie
od tego, jak bardzo starała się trzymać ją na dystans. Odpychała od siebie
niechciane myśli, ale to jedynie czyniło je trudniejszymi do zniesienia. W efekcie
kobieta sama nie była pewna, która perspektywa dręczyła ją bardziej –
załamywanie rąk w domu, czy może próba zajęcia umysłu czymś innym.
Bezskuteczna, tak swoją drogą, bo wampiry były wręcz stworzone do roztrząsania kilku
kwestii jednocześnie – i to na dodatek z zachowaniem miejsca na kolejne.
To był
jeden z tych nielicznych razów, kiedy szczerze zatęskniła za człowieczeństwem.
Wtedy przynajmniej mogłaby uciec w sen, choć nie sądziła, by to w czymkolwiek
pomogło. Znów biernie czekała, chociaż już dawno obiecała sobie, że nie pozwoli
sobie na stanie z boku, kiedy coś złego znów spotka jej rodzinę. Wierzyła,
że nieśmiertelność okaże się przełomem, a jednak po tych wszystkich latach
nadal czuła się jak nieporadne dziecko w świecie, którego nie pojmowała.
Kiedy sądziła, że zrozumiała, wszystko nagle się posypało, wraz z rewelacjami,
które przyniosła ze sobą Renesmee.
– Słuchasz
mnie? – usłyszała i to wystarczyło, żeby sprowadzić ją na ziemię.
W
roztargnieniu spojrzała na Alice. Wampirzyca starannie zamknęła za sobą drzwi
do klubu, poświęcając temu zdecydowanie zbyt wiele uwagi. W jej głosie
dało się wyczuć zniecierpliwienie, ale nie pretensje, jakby dobrze wiedziała,
że nie powinna spodziewać się po Belli zaangażowania. Obie szukały ucieczki i choćby
chwilowego spokoju, ale w obecnej sytuacji nie miały na co liczyć.
– Och, tak…
Oczywiście – rzuciła w roztargnieniu Bella. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok,
gorączkowo zastanawiając nad tym, na jakie pytanie miałaby odpowiedzieć. – Ehm,
mówiłaś o niebieskim? – wypaliła w końcu, a Alice westchnęła
przeciągle.
– Tak…
Gdzieś na pewno wspominałam o niebieskim – zgodziła się usłużnie, choć wyraz
jej twarzy jednoznacznie sugerował, że ta odpowiedź nie była nawet bliska tematu,
na który zeszła rozmowa. Albo raczej monolog, bo kilka przypadkowych sylab
zdecydowanie nie należało do pełnowartościowych odpowiedzi. – Bello… Hej, Bello,
wszystko będzie dobrze! – oznajmiła, w jednej chwili tracąc cierpliwość.
To
zabrzmiało tak, jakby dłuższą chwilę dusiła w sobie te słowa, w końcu
korzystając z okazji, żeby je wypowiedzieć. Zaraz po tym – tym razem
zachowując się w równie impulsywny sposób, co zazwyczaj – Alice
błyskawicznie pokonała dzielącą ich odległość, w następnej sekundzie po
prostu rzucając się Belli na szyję. Ten gest okazał się tak naturalny i pożądany,
że wampirzyca nawet nie próbowała protestować. Co prawda poczuła się niezręcznie,
zresztą jak zawsze, gdy w grę wchodziła taka wylewność (Dzięki, tato!, westchnęła w duchu.),
ale nie próbowała się odsuwać. Co więcej, przez krótką chwilę poczuła się
naprawdę dobrze.
– D-dzięki –
wykrztusiła tak cicho, że aż zwątpiła w to, czy Alice w ogóle była w stanie
ją usłyszeć, ale melodyjny śmiech uprzytomnił jej, że było inaczej.
– Do usług.
– Alice odsunęła się na tyle, by móc na nią spojrzeć. – Skupmy się na tym, co
najważniejsze. Ja też się martwię, ale… Cóż, z Nessie teraz przynajmniej
jest kontakt, prawda?
Chcąc nie chcąc
przyznała jej rację. Nie docierało do niej, że córka mogłaby być prawie jak
duch, którego widziała tylko Joce, ale to i tak wydawało się lepsze niż
nic. Bella próbowała akceptować całe to szaleństwo, w duchu raz po raz
powtarzając sobie, że to przecież świat, który wybrała. Co więcej, teraz
dotyczył najważniejszych dla niej osób – Renesmee i jej rodziny. Wciąż była
przerażona, zwłaszcza gdy do głosu dochodziła śmierć, ale nie zamierzała protestować.
Wiedziała, że niektórych sytuacja zaczynała przerastać i w pełni to
rozumiała, ale musieli to przetrwać. Już dawno postanowiła, że będzie wspierać
Nessie, zbyt wyraźnie widząc w niej siebie z okresu, kiedy z takim
uporem walczyła o swoje szczęście.
Może to po
prostu było u nich rodzinne. Podążały drogą, która nie była prosta, ale
znaczyła dla nich zbyt wiele, by zdołały się wycofać.
Co nie
zmieniało faktu, że Bella nigdy aż tak wyraźnie nie czuła obecności śmierci,
choć ta teoretycznie wiązała się z wampiryzmem. Nawet wtedy, gdy mieli
przed sobą widmo walki z Volturi. Elena, Allegra, Seth… To wszystko było o wiele
prawdziwsze od konfliktu, który ostatecznie nigdy nie zaognił się na tyle, by
doprowadzić do rozlewu krwi. Nawet walka z nowo narodzonymi wampirami
Victorii taka nie była. Dopiero w tamtej chwili do Belli w pełni
dotarło, jak łatwo mogła stracić tych, którzy byli dla niej ważni i to ją
przerażało.
Dzwoniący
telefon wystarczył, by sprowadzić ją na ziemię. W roztargnieniu spojrzała
na Alice, po chwili w pośpiechu sięgając do torebki, by wynaleźć telefon.
Może i wampiryzm dodał jej gracji i pewności siebie, ale bynajmniej w magiczny
sposób nie sprawił, by była w stanie ot tak wyszukać komórkę pośród innych
drobiazgów.
Kobieca torebka to po prostu przestrzeń,
której nie uporządkuje żadna nadzwyczajna siła…, pomyślała i przez
chwilę była bliska tego, żeby się uśmiechnąć.
– To pewnie
Edward – rzuciła, odsuwając się na tyle, by móc swobodnie porozmawiać.
– Dam wam
chwilę – zapewniła pośpiesznie Alice. Wysiliła się na uśmiech, co przyszło jej całkiem
naturalnie. W zasadzie gdyby nie to, że Bella zdążyła zbyt dobrze poznać
tę dziewczynę, naprawdę uwierzyłaby w jej beztroskę. – Poszukam Jaspera.
Będziemy czekać w aucie.
Jedynie skinęła
głową. Zerknęła na wyświetlacz, po czym wymownie uniosła brwi, dostrzegając numer
zupełnie inny niż ten, którego mogłaby się spodziewać. Coś jak na zawołanie
ścisnęło ją w gardle, ale nie dała sobie chwili na to, by załamywać ręce
albo szukać wymówki. W zasadzie była w takim stanie, że rozmowa z bliską
osobą jak najbardziej była czymś, czego potrzebowała – i to zwłaszcza
teraz, gdy nie jako jedyna przechodziła ciężki okres.
– Cześć, tato
– rzuciła na powitanie. W tamtej chwili żałowała, że nie była w stanie
zachowywać się w równie swobodny i pogodny sposób, co i Alcie,
nieważne jak bardzo by tego chciała. – Coś się stało?
– Dlaczego
za każdym razem, gdy rozmawiamy, coś miałoby się stać? – obruszył się, ale jego
ton i słowa sprawiły, że momentalnie poczuła się jeszcze bardziej
niespokojna. Z drugiej strony, może już była przewrażliwiona. Zwłaszcza po
ostatnich wydarzeniach nie mogła powstrzymać się przed wypatrywaniem
najgorszego. – Och, Bells…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz