20 listopada 2018

Sto sześćdziesiąt jeden

Gabriel
Tak naprawdę do samego końca wątpił, czy Demetri będzie w stanie wskazać mu odpowiedni kierunek. Zwłaszcza gdy tropiciel zawahał się, nie tylko zaskoczony pytaniem, ale tym, co musiał podsuwać mu dar, Gabriel przygotował się na najgorsze. Tak naprawdę brał pod uwagę, że teraz Renesmee mogła być jak ktoś, kto nie istnieje – po prostu martwa, bo jej dusza nie należała do tego świata.
A potem Voturi w końcu się odezwał, tym samym skutecznie wprawiając Gabriela w konsternację.
– Wiesz, jest tu w pobliżu – oznajmił i to wystarczyło. – Co prawda dawno nie spotkałem takiego dziwnego tropu, ale…
Nie słuchał, by sprawdzić, co jeszcze tropiciel miał mu do powiedzenia. Po prostu ruszył się z miejsca, pozostawiając osłupiałe towarzystwo z pytającymi spojrzeniami i niepewnymi minami. Nawet gdybym miał czas, nie zamierzał spowiadać im się z tego, co się działo. Prawda była taka, że sam tego nie rozumiał, wciąż czując się tak, jakby trwał w wyjątkowo poplątanym śnie.
Może to słowa i myśli, które wychwycił w umyśle Demetriego, ale złapanie tropu dziewczyny okazało się zaskakująco wręcz proste. To było niczym nagłe olśnienie, na które czekał przez cały ten czas. Zupełnie jakby do tej pory śnił, ślepy i głuchy, przez co nie był w stanie dostrzec oczywistości. Podświadomie szukał zerwanej więzi, ale ta przecież już nie wchodziła w grę. Do tego, co przypominało Renesmee, musiał dostać się w inny, bardziej przyziemny sposób, ale dopiero w tamtej chwili w pełni to zrozumiał.
Właściwie nie był pewien, czego spodziewał się po kolejnym spotkaniu. Na pewno nie tego, że dostrzeże ją na skraju ulicy, wyglądającej na chętną, żeby rzucić się pod nadjeżdżającą ciężarówkę. Zareagował instynktownie, zaledwie chwilę później trzymając oszołomioną dziewczynę w ramionach. Z miejsca zrobiło mu się gorąco, kiedy znajome, ciepłe ciało, wylądowało w jego objęciach. Uderzył go znajomy zapach – jej krew, energia, bliskość… Przez krótką chwilę wszystko było na swoim miejscu, ale Gabriel i tak wiedział, że to okrutna iluzja. Kogokolwiek trzymał, to nie była ona. Dobrze udawała, ale nie na tyle, by pozwolił znów się zwieść.
Ta świadomość bolała, jedynie podsuwając odczuwaną przez niego gorycz. Miał ochotę porządnie potrząsnąć tą istotą, a potem zażądać, żeby oddała mu tę, na której najbardziej mu zależało. Korciło go, by zrzucić na nią całą winę, choć przecież wiedział, że wszystko zaczęło się od niego. Gdyby nie zbliżył się do tego cholernego kryształu…
Nie chciał o tym myśleć.
To wciąż było jak sen. Ona się tak zachowywała, przypominając mu raczej kogoś, kto właśnie wyrwał się z letargu. Sposób w jaki patrzyła nie tylko na niego, ale i rozglądała się dookoła, z uporem ignorując każde słowo, które padło z jego ust… Jakaś cząstka Gabriela podpowiadała mu, że nie robiła tego specjalnie, ale i tak poczuł gniew. To okazało się silniejsze od niego, przez co nawet nie zarejestrował momentu, w którym przycisnął dziewczynę do ściany, odcinając jej drogę ucieczki. Wzajemnie mierzyli się wzrokiem, oboje równie milczący. Kolejne sekundy mijały, ciągnąc się w nieskończoność i nie przynosząc nawet jednej odpowiedzi na pytania, które go dręczyły.
Właściwie sam nie potrafił stwierdzić, czego oczekiwał. Cisza dzwoniła mu w uszach, stopniowo doprowadzając do szału. Czekał, choć zdecydowanie nie miał do tego cierpliwości, jedynie cudem powstrzymując się przed zażądaniem odpowiedzi. Był w stanie wyczuć jej przerażenie, ale nie potrafił przejąć tym, że mogłaby obawiać się akurat jego. Skoro nie miał przed sobą Renesmee, nie musiał. Tak przynajmniej sądził, choć nie miał wątpliwości, że Nessie by tego nie pochwaliła – była zbyt dobra na to. Możliwe, że miałaby w tym rację, ale w tamtej chwili Gabriel nie był w stanie skupić się na rozsądnej ocenie sytuacji. Nie miało dla niego znaczenia, czy przed sobą miał kogoś wyrachowanego i nastawionego do niego wrogo, czy może przerażoną istotę, która mogłaby potrzebować pomocy.
Coś w spojrzeniu, którym go obdarowała, mimo wszystko dało mu do myślenia. Wyglądała na przestraszoną, jakby wręcz błagając o coś, czego nie potrafił nazwać. Wciąż wyglądała jak siódme nieszczęście, blada i roztrzęsiona. Zdecydowanie nie sprawiała wrażenia kogoś, kto chwilę wcześniej był bliski tego, żeby przy pierwszej możliwej okazji rzucić się pod samochód.
Jakie to ma znaczenie?!, warknął na siebie w duchu. Nie potrafił jej współczuć, choć może powinien. To było trudne, ale musiał odciąć się od jakichkolwiek pozytywnych emocji, które w nim wzbudzała. Zbyt wiele mogło pójść nie tak, gdyby zaufał jej tylko dlatego, że widział w niej Renesmee. Już raz sobie na to pozwolił, a teraz…
– Ty… – jęknęła nagle.
Coś ścisnęło go w gardle, kiedy usłyszał jej głos. Wciąż na niego patrzyła, wyglądając na bliską płaczu. Widok jej w takim stanie sprawiał mu niemalże fizyczny ból, nad którym nie potrafił zapanować. To nie Renesmee. Nie myśl o niej w ten sposób, nakazał sobie stanowczo, próbując wziąć się w garść. Nadal drażniła go brakiem odpowiedzi, zwłaszcza po tym jak prawie spróbowała zabić się na jego oczach, ale to mogło poczekać. Teraz najważniejsze było zabranie jej do domu, gdzie miałby szansę pomyśleć. Podejrzewał, że kilka osób miało go zabić, gdy tylko jak gdyby nigdy nic wróci do siebie, ale trudno. Przynajmniej z nią, a przecież o to w tym wszystkim chodziło.
Chciał zobaczyć się z Renesmee. Nie miał pojęcia, co wtedy by zrobił – czy w ogóle spojrzałby jej w oczy – ale przynajmniej miałby pewność, że była względnie bezpieczna. Mając przed sobą jej duszę i wiedząc, że ciału nic nie groziło, może w końcu zdołałby się rozluźnić. Co prawda nie sądził, by to w jakimkolwiek stopniu ukoiło jego nerwy, ale ta kwestia wydawała się najmniej istotna. Ważniejsze pozostawało to, żeby działać, nieważne jak trudne by to nie było. Niejednokrotnie zastanawiał się, w jaki sposób odzyskać Nessie. Wiedział, że przyprowadzenie ciała do domu niczego nie rozwiązywało, zwłaszcza że w pierwszej kolejności należało pozbyć się niechcianego lokatora, ale to mogło zaczekać. Na pewno nie byłoby dobrze, gdyby ta istota zginęła pod kołami tira, tym samym uszkadzając powłokę, która nawet do niej nie należała. Nie mógł na to pozwolić, zresztą to byłoby tak, jakby biernie patrzył jak Renesmee dzieje się krzywda. Gdyby do tego doszło…
Jego myśli wirowały, nie pozwalając mu się skupić. W jednej chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko, kiedy sprawy po raz kolejny wymknęły mu się spod kontroli. Zanim zdążył się zastanowić, dotychczas drżąca i obserwująca go przez łzy dziewczyna, bezceremonialnie przemknęła tuż obok niego. Aż zatoczył się, kiedy z zaskakującą wręcz siłą odepchnęła go na bok. Zdążył jedynie zauważyć jej smukłą sylwetkę, kiedy nadludzkim tempem popędziła w głąb uliczki, nawet nie oglądając się za siebie.
– Hej!
Tyle że nic nie wskazywało na to, by zamierzała go posłuchać. Uciekała, na dodatek przed nim, dokładnie tak jak w lesie, gdy wyrwała mu się po tym, jak skosztował jej krwi. Gabriel zaklął pod nosem, po czym natychmiast popędził za nią, nie mogąc pozbyć się przy tym wrażenia, że ktoś właśnie próbował sobie z niego okrutnie zażartować. Jak inaczej miałby opisać to, że właśnie teraz, gdy udało mu się znaleźć tę dziewczynę, ta znów mu się wymykała? Chciał za wszelką cenę ją zatrzymać, a jednak przy pierwszej okazji pozwolił na to, żeby zaczęła uciekać.
Nie wyglądała jak ktoś, kto wiedział, co robi. Co więcej ryzykowała, decydując się na tempo, które z łatwością mogłoby ich pogrążyć, gdyby któryś człowiek zwrócił uwagę na dwie poruszające się błyskawicznie sylwetki. Gabriel przyśpieszył, nie chcąc stracić jej z oczu i robiąc wszystko, byleby nie zgubić aż nazbyt charakterystycznego, znajomego tropu. Spróbował zgromadzić moc, by wykorzystać telepatię i zablokować jej drogę, ale wystarczyła krótka chwila, żeby zorientował się, że to zły pomysł. Głód na powrót doszedł do głosu, tymczasowo słaby i znośny, ale mężczyzna aż za dobrze wiedział, że to zmieniłoby się, gdyby tylko pozwolił sobie na zbyt wiele. W innym wypadku mógłby zaryzykować, ale nie tym razem. Gdyby odkrył w ramionach przypadkową, obcą osobę, mógłby to znieść, ale nie perspektywę spoglądania na martwe, przelewające mu się w rękach ciało Renesmee. Ta wizja prześladowała go już od jakiegoś czasu, dręcząc w równym stopniu, co i telepatyczny głód.
W takim wypadku musiał poradzić sobie inaczej, bardziej tradycyjnie. Znał miasto lepiej niż ta istota, a przynajmniej w to próbował wierzyć. Renesmee była szybka i najwyraźniej obca przejęła to po niej, bo poruszała się z wprawą i lekkością, która na dłuższą chwilę wprawiła Gabriela w konsternację. Zbyt wiele cech przypominało mu o żonie, by mógł pozostać wobec tego obojętny. Obserwował przemieszczającą się dziewczynę, raz po raz rozpraszany przez kołyszące się na prawo i lewo, wzburzone przez pęd miedziane loki. Znów miał ochotę zacząć ją nawoływać, ale nie był w stanie się na to zdobyć, aż nazbyt świadom, że i tak by go nie wysłuchała. Niezależnie od tego, co by powiedział, nie miałby szansy jej zatrzymać, zresztą w ten sposób jedynie bardziej zwracaliby na siebie uwagę.
Niespokojnie powiódł wzrokiem dookoła. W tej części uliczek panował półmrok, zresztą wyglądały na nieużywane, ale wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej. Boczne odnogi tworzyły labirynt, który może i zapewniał niewidzialność, ale też dawał aż nazbyt wielkie szanse na zgubienie ewentualnej pogoni. Nawet jeśli dziewczyna biegła na oślep, wciąż miała zbyt wielką szansę na to, żeby mu umknąć. Ta perspektywa go niepokoiła, z każdą kolejną sekundą wzbudzając w nim coraz to silniejszy lęk. Mało kiedy się bał, ale w tamtej chwili strach był naprawdę silny – myśl o tym, że mógłby zawieść akurat Renesmee, na dodatek po raz kolejny…
Musiał skorzystać z telepatii. Nieważne jakim kosztem.
Więc uderzył, choć to wymagało od niego więcej wysiłku, niż mógłby się spodziewać. Skumulowanie mocy przyszło mu z łatwością, zwłaszcza że ta tak czy siak krążyła w jego organizmie. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko spróbować ją uwolnić, w pośpiechu nadając fali uderzeniowej odpowiedni kształt i kierunek. Wcześniej robił to wielokrotnie, jednak pierwszy raz od dawna wykorzystanie zdolności okazało się aż tak wymagającym zadaniem. W chwili, w której złocista energia przetoczyła się przez jego ciało, wszystko poszło nie tak – i to zdecydowanie nie w sposób, którego się spodziewał.
Głód wciąż gdzieś tam był, ale to nie pragnienie wysunęło się na pierwszy plan. Nie miał nawet pojęcia, czy udało mu się sięgnąć uciekinierki, zwłaszcza że ta wciąż błyskawicznie podążała przed nim, nawet nie oglądając się za siebie. Jej sylwetka bezceremonialnie zamazała mu się przed oczami, coraz mniej wyraźna i bardziej odległa. Na moment pociemniało mu przed oczami, choć nie od razu zrozumiał, co to oznaczało. To było coś więcej, aniżeli zmęczenie; w jednej chwili uderzyło w niego wyczerpanie tak silne, że nawet utrzymanie się na nogach okazało się prawdziwym wyzwaniem.
A potem nawet to go przerosło.
W jednej chwili wszystko zniknęło. Już nie widział ani uciekającej dziewczyny, ani wąskiej uliczki, którą oboje dopiero co biegli. To wszystko odeszło w zapomnienie, rozmazując się i znikając prawie jak resztki snu w chwili przebudzenia.
Sęk w tym, że Gabriel wcale nie poczuł się tak, jakby się obudził. Wręcz przeciwnie – w ułamku sekundy wszystko zniknęło, a potem była już tylko ciemność.
Bella
Radosne trajkotanie Alice nie ustawało nawet na moment. Wampirzyca była dokładnie taka jak zawsze – radosna i energiczna, a przy tym zdecydowanie zbyt rozmowa. I właśnie to zbyt nie dawało Belli spokoju, zwłaszcza że była gotowa przysiąc, że szwagierka zachowywała się w jeszcze bardziej rozentuzjazmowany sposób niż zazwyczaj. Co więcej, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co to oznacza, zwłaszcza że miała okazję poznać zachowanie Chochlicy już lata temu.
Wysiliła się na blady uśmiech, po czym skinęła głową. Alice i tak nie oczekiwała niczego więcej, prócz sporadycznych potaknięć w odpowiednich momentach. Przynajmniej tak było w chwilach, kiedy mówiła dla samego mówienia, dokładnie jak w tamtej chwili. Jej ton i zachowanie zdradzały wszystko – to, że w rzeczywistości była zmartwiona i najpewniej przerażona. Po prostu udawała, zresztą tak jak i wszyscy wokół, próbując przekonać samą siebie, że wszystko miało się ułożyć.
Bella też pragnęła w to wierzyć. To był zresztą powód, dla którego uległa Edwardowi, jednak decydując się pojechać do klubu, by raz jeszcze pomóc Alice w przygotowaniach do otwarcia. Remont szedł bardzo opornie, co zdecydowanie nie było w stylu Chochlicy. Gdyby sytuacja była normalna, już dawno dopięłaby wszystko na ostatni guzik. Kto jak kto, ale ta kobieta miała zbyt wielkie doświadczenie w organizowaniu wielkich przedsięwzięć, w tym zwłaszcza takich, które wiązały się z dobą zabawą i zaproszeniem dziesiątek gości.
Problem polegał na tym, że w ostatnim czasie wszystko było nie tak. Powrót Eleny. Pojawienie się Beatrycze. Łowcy i śmierć Setha oraz Allegry…
A teraz możesz stracić córkę.
Bella zacisnęła usta. Nie chciała o tym myśleć, ale nie była w stanie tak po prostu odciąć się od prawdy. Ta jedna kwestia powracała niczym bumerang, niezależnie od tego, jak bardzo starała się trzymać ją na dystans. Odpychała od siebie niechciane myśli, ale to jedynie czyniło je trudniejszymi do zniesienia. W efekcie kobieta sama nie była pewna, która perspektywa dręczyła ją bardziej – załamywanie rąk w domu, czy może próba zajęcia umysłu czymś innym. Bezskuteczna, tak swoją drogą, bo wampiry były wręcz stworzone do roztrząsania kilku kwestii jednocześnie – i to na dodatek z zachowaniem miejsca na kolejne.
To był jeden z tych nielicznych razów, kiedy szczerze zatęskniła za człowieczeństwem. Wtedy przynajmniej mogłaby uciec w sen, choć nie sądziła, by to w czymkolwiek pomogło. Znów biernie czekała, chociaż już dawno obiecała sobie, że nie pozwoli sobie na stanie z boku, kiedy coś złego znów spotka jej rodzinę. Wierzyła, że nieśmiertelność okaże się przełomem, a jednak po tych wszystkich latach nadal czuła się jak nieporadne dziecko w świecie, którego nie pojmowała. Kiedy sądziła, że zrozumiała, wszystko nagle się posypało, wraz z rewelacjami, które przyniosła ze sobą Renesmee.
– Słuchasz mnie? – usłyszała i to wystarczyło, żeby sprowadzić ją na ziemię.
W roztargnieniu spojrzała na Alice. Wampirzyca starannie zamknęła za sobą drzwi do klubu, poświęcając temu zdecydowanie zbyt wiele uwagi. W jej głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie, ale nie pretensje, jakby dobrze wiedziała, że nie powinna spodziewać się po Belli zaangażowania. Obie szukały ucieczki i choćby chwilowego spokoju, ale w obecnej sytuacji nie miały na co liczyć.
– Och, tak… Oczywiście – rzuciła w roztargnieniu Bella. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, gorączkowo zastanawiając nad tym, na jakie pytanie miałaby odpowiedzieć. – Ehm, mówiłaś o niebieskim? – wypaliła w końcu, a Alice westchnęła przeciągle.
– Tak… Gdzieś na pewno wspominałam o niebieskim – zgodziła się usłużnie, choć wyraz jej twarzy jednoznacznie sugerował, że ta odpowiedź nie była nawet bliska tematu, na który zeszła rozmowa. Albo raczej monolog, bo kilka przypadkowych sylab zdecydowanie nie należało do pełnowartościowych odpowiedzi. – Bello… Hej, Bello, wszystko będzie dobrze! – oznajmiła, w jednej chwili tracąc cierpliwość.
To zabrzmiało tak, jakby dłuższą chwilę dusiła w sobie te słowa, w końcu korzystając z okazji, żeby je wypowiedzieć. Zaraz po tym – tym razem zachowując się w równie impulsywny sposób, co zazwyczaj – Alice błyskawicznie pokonała dzielącą ich odległość, w następnej sekundzie po prostu rzucając się Belli na szyję. Ten gest okazał się tak naturalny i pożądany, że wampirzyca nawet nie próbowała protestować. Co prawda poczuła się niezręcznie, zresztą jak zawsze, gdy w grę wchodziła taka wylewność (Dzięki, tato!, westchnęła w duchu.), ale nie próbowała się odsuwać. Co więcej, przez krótką chwilę poczuła się naprawdę dobrze.
– D-dzięki – wykrztusiła tak cicho, że aż zwątpiła w to, czy Alice w ogóle była w stanie ją usłyszeć, ale melodyjny śmiech uprzytomnił jej, że było inaczej.
– Do usług. – Alice odsunęła się na tyle, by móc na nią spojrzeć. – Skupmy się na tym, co najważniejsze. Ja też się martwię, ale… Cóż, z Nessie teraz przynajmniej jest kontakt, prawda?
Chcąc nie chcąc przyznała jej rację. Nie docierało do niej, że córka mogłaby być prawie jak duch, którego widziała tylko Joce, ale to i tak wydawało się lepsze niż nic. Bella próbowała akceptować całe to szaleństwo, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że to przecież świat, który wybrała. Co więcej, teraz dotyczył najważniejszych dla niej osób – Renesmee i jej rodziny. Wciąż była przerażona, zwłaszcza gdy do głosu dochodziła śmierć, ale nie zamierzała protestować. Wiedziała, że niektórych sytuacja zaczynała przerastać i w pełni to rozumiała, ale musieli to przetrwać. Już dawno postanowiła, że będzie wspierać Nessie, zbyt wyraźnie widząc w niej siebie z okresu, kiedy z takim uporem walczyła o swoje szczęście.
Może to po prostu było u nich rodzinne. Podążały drogą, która nie była prosta, ale znaczyła dla nich zbyt wiele, by zdołały się wycofać.
Co nie zmieniało faktu, że Bella nigdy aż tak wyraźnie nie czuła obecności śmierci, choć ta teoretycznie wiązała się z wampiryzmem. Nawet wtedy, gdy mieli przed sobą widmo walki z Volturi. Elena, Allegra, Seth… To wszystko było o wiele prawdziwsze od konfliktu, który ostatecznie nigdy nie zaognił się na tyle, by doprowadzić do rozlewu krwi. Nawet walka z nowo narodzonymi wampirami Victorii taka nie była. Dopiero w tamtej chwili do Belli w pełni dotarło, jak łatwo mogła stracić tych, którzy byli dla niej ważni i to ją przerażało.
Dzwoniący telefon wystarczył, by sprowadzić ją na ziemię. W roztargnieniu spojrzała na Alice, po chwili w pośpiechu sięgając do torebki, by wynaleźć telefon. Może i wampiryzm dodał jej gracji i pewności siebie, ale bynajmniej w magiczny sposób nie sprawił, by była w stanie ot tak wyszukać komórkę pośród innych drobiazgów.
Kobieca torebka to po prostu przestrzeń, której nie uporządkuje żadna nadzwyczajna siła…, pomyślała i przez chwilę była bliska tego, żeby się uśmiechnąć.
– To pewnie Edward – rzuciła, odsuwając się na tyle, by móc swobodnie porozmawiać.
– Dam wam chwilę – zapewniła pośpiesznie Alice. Wysiliła się na uśmiech, co przyszło jej całkiem naturalnie. W zasadzie gdyby nie to, że Bella zdążyła zbyt dobrze poznać tę dziewczynę, naprawdę uwierzyłaby w jej beztroskę. – Poszukam Jaspera. Będziemy czekać w aucie.
Jedynie skinęła głową. Zerknęła na wyświetlacz, po czym wymownie uniosła brwi, dostrzegając numer zupełnie inny niż ten, którego mogłaby się spodziewać. Coś jak na zawołanie ścisnęło ją w gardle, ale nie dała sobie chwili na to, by załamywać ręce albo szukać wymówki. W zasadzie była w takim stanie, że rozmowa z bliską osobą jak najbardziej była czymś, czego potrzebowała – i to zwłaszcza teraz, gdy nie jako jedyna przechodziła ciężki okres.
– Cześć, tato – rzuciła na powitanie. W tamtej chwili żałowała, że nie była w stanie zachowywać się w równie swobodny i pogodny sposób, co i Alcie, nieważne jak bardzo by tego chciała. – Coś się stało?
– Dlaczego za każdym razem, gdy rozmawiamy, coś miałoby się stać? – obruszył się, ale jego ton i słowa sprawiły, że momentalnie poczuła się jeszcze bardziej niespokojna. Z drugiej strony, może już była przewrażliwiona. Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach nie mogła powstrzymać się przed wypatrywaniem najgorszego. – Och, Bells…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa