Beatrycze
Port lotniczy mieścił się w Pizie.
Tyle przynajmniej zrozumiała z komunikatu, który popłynął z głośników
samolotu, kiedy ten zaczął przymierzać się do lądowania. W milczeniu
przysługiwała się damskiemu głosowi, który obojętnym tonem powtórzył tę samą
wiadomość dwa razy – raz po angielsku, a później po włosku, a przynajmniej
wydawało jej się, że logicznym było, by melodyjny, obcy jej język, miał jakiś
związek z krajem, w którym się znalazła.
Czuła się
zmęczona i obolała od trwania w jednej pozycji. Część lotu przespała,
w pamięci wciąż mając resztki snu oraz wspomnienia Ophelii. Oba mieszały
się ze sobą, aż Beatrycze sama nie była pewna, co tak naprawdę widziała, a co
było wytworem jej wyobraźni. Mogła co najwyżej zgadywać, ale nie chciała tego
robić, woląc nie rozpamiętywać czegoś, czego nie rozumiała i co
niezmiennie wzbudzało w niej niepokój.
Przynajmniej
nie słyszała już podszeptów Ciemności, ale nie była pewna czy to dobrze, czy
może wręcz przeciwnie. Oczywiście wolała nie słyszeć żadnych bezcielesnych głosów,
aż nazbyt świadoma, że takie doświadczenia nie wróżyły niczego dobrego, ale to
również nie było takie proste. Miotała się, próbując stwierdzić, co tak
naprawdę było właściwe, a co wręcz przeciwnie. Co więcej, teraz nie
wiedziała niczego, łącznie z tym, czy jednak nie skończył jej się czas – i czy
jednak nie zawiodła. Miała wrażenie, że jest blisko celu, choć przecież równie
dobrze mogła boleśnie się rozczarować, a tego zdecydowanie nie chciała
sobie wyobrażać.
Leah i Cameron
już nie wydawali się tak spięci jak w Seattle. Ta pierwsza wyglądała wręcz
na zafascynowaną, raz po raz wodząc wzrokiem dookoła. Wyglądała na chętną, by
ruszyć z tłumem, jak najszybciej opuścić lotnisko i popędzić zwiedzać
miasto. Co więcej, bredziła coś o jakiejś krzywej wieży, cokolwiek miałoby
to oznaczać. Najwyraźniej jednak miało większy sens, bo dotychczas milczący
Cammy skinął głową, tym samym potwierdzając przypuszczenia wilczycy i sprawiając,
że ta uśmiechnęła się w całkiem uroczy sposób, przynajmniej raz nie
sprawiając wrażenia chętnej, by powiedzieć coś złośliwego.
– Tak, to
tutaj. Pewnie gdzieś w pobliżu, ale tak się składa, że nie znam miasta –
stwierdził wampir, wzruszając ramionami. Poprowadził ich w mniej
zatłoczoną część przestronnej, zaludnionej hali, po czym oparł się plecami o ścianę.
– I tak nie wiem, co ludzie w tym widzą. Dla mnie ktoś po prostu
zwalił sprawę przy budowie – dodał, a Leah prychnęła.
– Serio?
Jesteś okropny – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. –
Turyści przyjeżdżają z daleka, żeby pozwiedzać.
– Na
szczęście my nie jesteśmy turystami – przypomniał jej usłużnie. Leah skrzywiła
się, ale nie skomentowała tego nawet słowem. – Tak czy inaczej, stąd będziemy
mieli najbliżej do Chainni. Lepiej znam trasę z Volterry, ale to akurat
ostatnie miejsce, w którym chciałbym się znaleźć.
Żadna z nich
nie zaprotestowała, zwłaszcza że miał rację. Beatrycze dodatkowo była
zainteresowana przede wszystkim tym, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce.
Jeśli Cammy twierdził, że z tego miejsca było bliżej, tym bardziej nie
zamierzała narzekać.
Nieznacznie
zadrżała, sama niepewna czy za sprawą panującego na lotnisku chłodu, czy może z podekscytowania.
Serce tłukło jej się w piersi tak mocno, jakby chciało wyrwać się na
zewnątrz i samodzielnie podążyć do domu z jej snów. Chociaż wciąż
była zmęczona podróżą, znużenie zeszło gdzieś na dalszy plan – i to
bynajmniej nie dlatego, że znajdowała się we Włoszech. Może w innym
wypadku byłaby podekscytowana również tym, tak jak i Leah rozwodząc się
nad zabytkami i zmianą otoczenia, ale trudno było jej się na tym skupić,
skoro miała konkretny cel.
– Hej, nic
ci nie jest?
Głos Lei
wyrwał ją z zamyślenia. Początkowo sądziła, że dziewczyna zwracała się do
niej, ale szybko zorientowała się, że to nieprawda. Indianka wpatrywała się w Camerona
i dopiero wtedy Beatrycze zwróciła uwagę na to, że chłopak wyglądał
marnie. Zawsze był blady, ale w tamtej chwili ta cecha wyjątkowo dawała o sobie
znać. Co więcej, lekko odchylił głowę i zamknął oczy, sprawiając wrażenie
kogoś, kto mógłby zasnąć na stojąco.
– Świta –
wyjaśnił takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Wiesz, o tej
godzinie zwykle mam ochotę się schować w jakimś zacienionym miejscu i spać.
Leah
prychnęła, po czym założyła ramiona na piersiach. Nie odezwała się nawet
słowem, ale w gruncie rzeczy nie musiała – jej pobłażliwe spojrzenie
wydawało się mówić samo na siebie. Beatrycze również zrozumiała, chociaż Cammy
nie powiedział wprost, co oznaczał dla niego wschód słońca. W końcu
rozmawiała z Cullenami i Lawrence’em wystarczająco dużo, żeby
wiedzieć, że wampiry takie jak Cameron spalały się na słońcu. Innymi słowy:
przez najbliższych kilka godzin chłopak miał być absolutnie nieprzydatny i ograniczony
na wszystkie możliwe sposoby.
– Świetnie
się zapowiada – mruknęła Leah, niejako wyjmując Beatrycze te słowa z ust.
Nie żeby zdobyła się na ujęcie sprawy w tak bezpośredni sposób, ale jakaś
jej cząstka naprawdę miała na to ochotę. – Co robimy?
– Trochę
jeszcze wytrzymam – zapewnił pośpiesznie Cameron. – Przy odrobinie szczęścia,
chmury wystarczą, żebym gdziekolwiek się stąd ruszył. Powinno wystarczyć, żeby
znaleźć jakiś hotel.
– Hotel? –
powtórzyła z powątpiewaniem Beatrycze.
Cammy
rzucił jej przepraszające spojrzenie.
– Wiesz, co
jest zaletą Waszyngtonu? Wiecznie zachmurzone niebo – oznajmił, nie czekając na
odpowiedź. – Dlatego wampiry je lubią. Ja też żyję już na tyle długo, by nie
dostać samozapłonu, jeśli teraz wyjdę na słońce, ale i tak…
Może mówił
coś jeszcze, ale właściwie go nie słuchała. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok,
próbując ukryć rozczarowanie i to, że nagle znowu zaczęła się bać. Dobry
Boże, nie chciała czekać! Zwłaszcza teraz, kiedy wydawała się być bliżej niż
kiedykolwiek wcześniej, perspektywa spędzenia kolejnych kilku godzin w pokoju
i wypatrywania zachodu, brzmiała jak prawdziwe piekło. Co prawda powinno
być jej wszystko jedno, zwłaszcza biorąc pod uwagę spędzony w samolocie
czas, ale i tak sobie tego nie wyobrażała.
Z tym, że
nie miała wyboru.
Spojrzała
krótko na Camerona, woląc nie zastanawiać się nad tym, że z jej powodu
mogłaby stać się mu krzywda. Jasne, że tego nie chciała, aż za dobrze
rozumiejąc, że słońce było dla niego szkodliwe. Nie była przecież głupia, nawet
jeśli czasami faktycznie czuła się jak niedoświadczone dziecko. Nie zmieniało
to jednak faktu, że pojmowała zagrożenie i nie zamierzała pozwolić na to,
żeby ktokolwiek ryzykował z jej powodu. To była sprawa między nią a Ciemnością,
jakkolwiek irracjonalne by się to nie wydawało.
Może gdyby
przynajmniej rozumiała, dlaczego akurat ona znalazła się w samym środku
tego szaleństwa, byłoby łatwiej.
A jednak
pomimo tego, że była chłopakowi wdzięczna za to, że zamiast potraktować ją jak
wariatkę, przywiózł ją aż tutaj, czuła nieopisane wręcz rozczarowanie na samą
myśl o dalszej zwłoce. Była za to na siebie zła, ale co mogła zrobić?
Wdzięczność mieszała się z frustracją, ale próbowała o tym nie
myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że powinna się uspokoić.
W milczeniu
przysłuchiwała się rozmowie Camerona i Lei, nie zwracając większej uwagi
na poszczególne słowa. Wychwyciła jedynie to, że dziewczyna proponowała, że
sama poszuka jakiegoś hotelu, przy okazji mrucząc coś na temat nieznajomości
włoskiego. Ostatecznie oddaliła się szybkim krokiem, znikając w tłumie.
Beatrycze zawahała się, po czym z powątpiewaniem spojrzała na stojącego
tuż obok niej chłopaka. Wpatrywał się w miejsce, w którym zniknęła
Leah i wyglądał na zmartwionego.
– Oby się
nie zgubiła – mruknął.
Beatrycze
lekko przekrzywiła głowę. Nie pierwszy raz wrzuciło jej się w oczy to, że
relacja tej dwójki była dość specyficzna. Chwilami sama nie była pewna czy się
kłócili, czy może raczej po przyjacielsku przekomarzali.
– Lubisz
ją, prawda? – zapytała pod wpływem impulsu, a Cammy zaśmiał się nerwowo.
– Leah
pewnie by się na ciebie teraz rzuciła – stwierdził, ale – co wydało się
Beatrycze najistotniejsze – nie zaprotestował.
– To miła
dziewczyna – oznajmiła, myślami mimo wszystko będąc gdzieś daleko.
Tym razem
się roześmiał – w szczery, pełen ciepła sposób. Dzięki temu wyglądał
lepiej, na swój sposób chłopięco i uroczo, zwłaszcza z opadającą na
oczy jasną grzywką. W tamtej chwili kogoś jej przypominał, ale nie miała
pewności skąd brało się to skojarzenie. Oczywiście w naturalny sposób
pomyślała o L. i zaraz tego pożałowała, tym bardziej że coś nieprzyjemnie
ścisnęło ją w gardle.
Nawet nie
wiedział, że tutaj była. Co więcej, zdecydowanie nie pozwoliłby na to, żeby
goniła za snem, pomimo tego, że sam bez wahania by się na to zdecydował. Coś w tej
świadomości bolało i to mimo świadomości, że wampir najzwyczajniej w świecie
próbował ją chronić.
Mój mąż i syn…
– Hej,
wszystko będzie dobrze – zapewnił pośpiesznie Cammy, źle interpretując jej
minę. Spojrzała na niego w roztargnieniu. – Wiem jak to brzmi, ale naprawdę
nie sądzę, żeby… No wiesz, miewaliśmy gorsze problemy.
– Jasne –
rzuciła lakonicznie.
Wampir znów
się zawahał. W roztargnieniu przeczesał włosy palcami, po czym westchnął i posłał
jej przepraszający uśmiech.
– Kiepsko u mnie
z pocieszaniem, prawa? Wybacz. Kiedy nie jestem zmęczony, o wiele
łatwiej mi rozmawiać.
– I tak
ci dziękuję. Znowu – oznajmiła z przekonaniem.
A potem –
tak po prostu, pod wpływem całkowitego impulsu – przesunęła się bliżej, by móc
zarzucić mu ramiona na szyję. W pierwszym odruchu zesztywniał, wyraźnie
zaskoczony taką nagłą wylewnością, zaraz jednak odwzajemnił uścisk. To było
przyjemne i znacznie różniło się od sposobu, w jaki czuła się, kiedy
przytulała się chociażby do Lawrence’a. Ciało Cammyego było ciepłe i przyjemnie
miękkie, co pozwoliło jej się rozluźnić.
Westchnęła
cicho, wdychając słodki wampirzy zapach. Na krótką chwilę przymknęła oczy,
uspokojona. Potrzebowała tego – jakiejkolwiek formy pocieszenia i poczucia,
że nie była sama. Cameron mógł sobie mówić, co chciał, ale jak na kogoś, kto
nie czuł się dobrze w roli pocieszyciela, radził sobie zadziwiająco
dobrze.
– Jasne,
jasne… Po prostu osłoń mnie przed Lawrence’em, kiedy już nas dorwie, dobra? –
rzucił w roztargnieniu chłopak, odsuwając ją na długość wyciągniętych rąk.
– I przed dziadkiem. Nie wierzę, że to mówię, ale tym razem on też mnie
zabije. Oba to zrobią.
– Postaram
się zrobić wszystko, żebyś nie zginął.
Mimo
wszystko znów poczuła się nieswojo, kiedy tak po prostu nawiązał do Lawrence’a i Carlisle’a.
Czy wiedział kim tak naprawdę dla niej byli? Bez wątpienia, skoro nawet Joce
pozostawała na tyle świadoma, by opisywać to w pamiętniku. Najpewniej
wszyscy wokół wiedzieli, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła mieć do nich
pretensji. Poniekąd czuła, że L. miał rację w tym, co mówił: że sama
powinna sobie przypomnieć, zamiast słuchać, co na jej temat mogli powiedzieć
inni. Gonienie za wspomnieniem kogoś, kim być może już nie była, zdecydowanie
nie byłoby dobrym pomysłem.
Z drugiej
strony, nie miała pojęcia, co tak naprawdę powinna czuć albo myśleć. Była cieniem
samej siebie, kimkolwiek była dawna Beatrycze. Gubiła się w tym, szukając
czegoś, czego nawet nie rozumiała, a co utraciła w chwili… Cóż,
śmierci. Teraz zaś była tutaj, po cichu licząc na to, że w końcu znajdzie
jakże upragnione odpowiedzi. Mimo wszystko nie mogła pozbyć się wrażenia, że
oszukiwała samą siebie – i że czekało ją rozczarowanie. Jasne, że mogło
tak być, ale…
– Cammy? –
rzuciła, chcąc jak najszybciej przerwać ciąg myśli, które dręczyły ją przez
cały ten czas.
– Hm?
Westchnęła,
po czym spuściła wzrok. Jasne włosy opadły jej na twarz, częściowo ją
przysłaniając.
– Nawet
jeśli nie znałam cię wcześniej, cieszę się, że na ciebie trafiłam – oznajmiła,
starannie dobierając słowa. – Może nawet bardziej, niż gdyby okazało się, że
znaliśmy się wcześniej.
Nic na to
nie odpowiedział, ale kątem oka zauważyła, że wyraźnie się zmieszał i zarumienił.
Uśmiechnęła się pod nosem, rozbawiona jego reakcją. W tamtej chwili
jakiekolwiek słowa nie były jej potrzebne, zwłaszcza że przecież wiedziała
swoje – a konkretnie to, że Cammy spadł jej z nieba, będąc niczym
jakiś gwarant normalności i tego, że wciąż była w stanie zachować
zdrowe zmysły.
Gdyby do
tego wszystkiego sama obecność chłopaka rozwiązywała problemy z Ciemnością,
życie stałoby się o wiele prostsze.
Layla
Obudziła się z poczuciem,
że spała bardzo długo. Tym razem doświadczenie samo w sobie okazało się
przyjemne, tym bardziej że nic nie ograniczało jej zmysłów. Chociaż
podświadomie czuła, że na zewnątrz już jakiś czas temu zrobiło się jasno, nie
czuła potrzeby, by dalej spać, nawet jeśli leżenie samo w sobie okazało
się wyjątkowo przyjemnym doświadczeniem – i to w szczególności w sytuacji,
w której wciąż czuła otaczające ją ramiona.
Layla
zamrugała, po czym w końcu otworzyła oczy. Otaczał ją znajomy zapach Rufusa
– tym wyraźniejszy, że przez cały ten czas tuliła się do niego, w ustach
wciąż czując słodki smak jego krewi. Czuła się o wiele lepiej, już
przynajmniej nie mając poczucia, że za moment znów zapadnie się w ciemność.
Poczucie bezpieczeństwa wróciło, nawet jeśli wciąż w pełni nie dotarło do
niej to, że była w domu. Gdzieś na krawędzi świadomości czuła
przygnębienie Gabriela, chociaż brat próbował się od niej odciąć, przez co jego
emocje wydawały się przytłumione i odległe.
Westchnęła
cicho, nie kryjąc zmartwienia. Powinna się z nim zobaczyć, a później
poszukać Marco. Było bardzo wiele rzeczy, które chciała zrobić, a które
ostatnim razem Rufus wybił jej z głowy, skoro dosłownie przelewała mu się w rękach.
Sęk w tym,
że teraz już nie było niczego, co mogłoby ją dłużej powstrzymywać. Myślała o tym,
z uwagą przypatrując się twarzy wciąż śpiącego męża. Mało kiedy widywała
go tak spokojnego, wręcz bezbronnego, chociaż takie określenie Rufusa wydawało
się co najmniej śmieszne. Przecież dobrze wiedziała, że potrafił być
niebezpieczny. Co więcej, nie raz miała okazję zaobserwować, jak czuwał po
kilka dni z rzędu albo spał na tyle lekko, by być w stanie wychwycić
choćby najcichszy szmer. Cóż, to było do niego podobne, a jednak tym razem
nawet nie drgnął, kiedy poruszyła się w jego ramionach, by po chwili
wyślizgnąć się z otaczającego ją uścisku i usiąść.
W
zamyśleniu wyciągnęła dłoń przed siebie, muskając palcami twarz wampira. Kiedy
była obok, bez wątpienia się uspokajał. Nie pierwszy raz mogła tego
doświadczyć, czując się niemalże jak przez pierwsze dni po upadku Isobel, kiedy
to powoli przyzwyczajała się do odzyskanych wspomnień. Teraz wszystko wydawało
się równie inne i bardzo, ale to bardzo kruche – prawie jak sen, który w każdej
chwili mógł się rozpaść albo przemienić w koszmar. Ta myśl ją dręczyła,
tak jak i nieprzyjemne wrażenie, że za moment odkryje, że wciąż tkwiła w tamtym
miejscu.
Zacisnęła
usta, w ostatniej chwili powstrzymując się przed obudzeniem Rufusa. Już z przyzwyczajenia
zdusiła w sobie emocje, woląc nie sprawdzać czy faktycznie spał na tyle
głęboko, by zignorować łączącą ich więź. Wiedziała przecież, że był na to
wrażliwy – to, że mogliby być połączeni, nadal stanowiło dla niego swego
rodzaju zagadkę, nie wspominając o tym, że w wielu wypadkach dawało mu
się we znaki. Na tę chwilę nie chciała mu przeszkadzać, zwłaszcza że dopiero co
oddał jej dość krwi, by czuć się zmęczonym. Co więcej, przecież nie była
dzieckiem; nie działo się nic aż tak niepokojącego, by nie mogła sobie z tym
poradzić sama.
Wyślizgnęła
się z łóżka, mimo wątpliwości wychodząc na korytarz. Z niejaką ulgą
przyjęła to, że jej ciało jak zwykle zregenerowało się błyskawicznie. Krew
pomogła, zresztą i tak była w lepszym stanie niż po tym, jak podczas
walki z Isobel oberwała tamtym pnączem. Teraz przede wszystkim cierpiała
psychicznie, raz po raz uciekając myślami ku Allegrze, chociaż czuła, że to
nienajlepszy pomysł.
Nogi same
powiodły ją do pokoju Claire. Bez zastanowienia weszła do środka, biorąc pod
uwagę to, że córka mogła spać, wszelakie wątpliwości rozwiały się jednak w chwili,
w której dziewczyna już na wstępie wpadła jej w ramiona.
– Mamo!
Layla
rozluźniła się, bez słowa przygarniając ją do siebie. To był zalewie chwilowy
spokój, ale obecność Claire wystarczyła, by łatwiej mogła zapanować nad
emocjami. Co więcej, przynajmniej miała pewność, że dziewczynie nie stała się
krzywda. Wyglądała dobrze, zresztą – jeśli wierzyć temu, co powiedział jej
Rufus – dzięki Gabrielowi mogła odpocząć, co samo w sobie było dobre.
– Hej… –
Wplotła palce w ciemne włosy Claire, machinalnie je przeczesując. –
Wszystko w porządku?
– Mnie się
pytasz? – Dziewczyna odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć na Laylę. Mimo
wszystko wyglądała blado, nie wspominając o cieniach pod oczami. Claire
nie tak dawno temu płakała i to było widać. – Martwiłam się. Wstałam już
jakiś czas temu i…
Zamilkła,
ale to nie miało znaczenia. Layla westchnęła, przez dłuższą chwilę wahając się
nad tym, co powinna powiedzieć. Mogła próbować przeprosić, ale to wydawało się
bez sensu, zwłaszcza że dobrze wiedziała, jakby zareagowała Claire, gdyby w jakikolwiek
sposób przyznała, że ma do siebie żal o to, że nie zdołała jej ochronić.
Musnęła
palcami twarz córki, całą sobą chłonąc bliskość dziewczyny. Przez moment wszystko
było na swoim miejscu – tylko na chwilę, ale to musiało wystarczyć.
– Marco nie
wrócił? – zapytała w końcu, nie mogąc się powstrzymać.
Claire
zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Temat Allegry musiał
prędzej czy później powrócić, nawet jeśli zdecydowanie nie był prosty.
– Nie. Isabeau
też, ale o nią akurat się nie martwię. Lucas powiedział mi, że Dimitr jest
w Seattle – wyjaśniła, a Layla odetchnęła z ulgą. Przynajmniej
to jedno udało jej się zrobić dobrze. – Właściwie nic się nie zmieniło – dodała,
zaś jej ton jednoznacznie sugerował, że wciąż nie była pewna czy taki stan
rzeczy był dobry, czy może wręcz przeciwnie.
– W porządku.
Layla
czuła, że to co najmniej naciągana teoria. Tak naprawdę było dość powodów, żeby
wciąż się martwiła, ale co mogła zrobić? Wciąż czuła się zdezorientowana, na
swój sposób mając wrażenie, że wszelakie bodźce dochodziły do niej jakby z oddali,
dziwnie przytłumione. To nie był ten sam rodzaj blokady, którego doświadczała
za sprawą srebra, ale uczucie i tak samo w sobie wydało się
wampirzycy nieprzyjemne. Wciąż czuła się tak, jakby trwała we śnie, bezskutecznie
próbując doprowadzić się do porządku na tyle, by na coś się przydać.
– Jest
jeszcze coś… Chociaż nie wiem, czy powinnam zawracać ci tym głowę już teraz –
odezwała się z wahaniem Claire. W jej błękitnych oczach pobrzmiewała
troska, kiedy zdecydowała się spojrzeć Layli w twarz. – Rozmawiałaś z tatą?
– dodała i to wystarczyło, by wzbudzić w wampirzycy wątpliwości.
– O czym?
– zapytała natychmiast, nagle zaalarmowana. Jeśli nagle pojawiał się temat
Rufusa i tego, że ten być może powinien
jej coś powiedzieć…
– O bogini…
– Claire westchnęła, nagle zmieszana. W jej oczach pojawiło się
zrozumienie, wyglądała zresztą na kogoś, kto usłyszał odpowiedź, której od
początku się spodziewał, ale to w najmniejszym stopniu nie uspokoiło
Layli. – Pewnie nie powinnam, ale wiem, że powinnaś wiedzieć. No i będziesz
w tym lepsza od niego.
– W czym?
– zniecierpliwiła się. – Mówisz zagadkami, Claire.
Och, w takich
chwilach córka naprawdę przypominała jej Rufusa. Co prawda w większości
przypadków przejęła te lepsze cechy, ale mimo wszystko…
– Chodź,
przedstawię ci kogoś – zadecydowała w końcu Claire, chwytając ją za rękę. –
Cassandra studiuje na tej samej uczelni, co Nessie i… Obawiam się, że to trochę
skomplikowane – dodała.
Layla ledwo
stłumiła jęk.
Jeśli było
coś, co powinien powiedzieć jej Rufus, a do tej pory tego nie zrobił,
zapowiadało się naprawę interesująco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz