15 maja 2018

Trzysta trzydzieści osiem

Beatrycze
Port lotniczy mieścił się w Pizie. Tyle przynajmniej zrozumiała z komunikatu, który popłynął z głośników samolotu, kiedy ten zaczął przymierzać się do lądowania. W milczeniu przysługiwała się damskiemu głosowi, który obojętnym tonem powtórzył tę samą wiadomość dwa razy – raz po angielsku, a później po włosku, a przynajmniej wydawało jej się, że logicznym było, by melodyjny, obcy jej język, miał jakiś związek z krajem, w którym się znalazła.
Czuła się zmęczona i obolała od trwania w jednej pozycji. Część lotu przespała, w pamięci wciąż mając resztki snu oraz wspomnienia Ophelii. Oba mieszały się ze sobą, aż Beatrycze sama nie była pewna, co tak naprawdę widziała, a co było wytworem jej wyobraźni. Mogła co najwyżej zgadywać, ale nie chciała tego robić, woląc nie rozpamiętywać czegoś, czego nie rozumiała i co niezmiennie wzbudzało w niej niepokój.
Przynajmniej nie słyszała już podszeptów Ciemności, ale nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Oczywiście wolała nie słyszeć żadnych bezcielesnych głosów, aż nazbyt świadoma, że takie doświadczenia nie wróżyły niczego dobrego, ale to również nie było takie proste. Miotała się, próbując stwierdzić, co tak naprawdę było właściwe, a co wręcz przeciwnie. Co więcej, teraz nie wiedziała niczego, łącznie z tym, czy jednak nie skończył jej się czas – i czy jednak nie zawiodła. Miała wrażenie, że jest blisko celu, choć przecież równie dobrze mogła boleśnie się rozczarować, a tego zdecydowanie nie chciała sobie wyobrażać.
Leah i Cameron już nie wydawali się tak spięci jak w Seattle. Ta pierwsza wyglądała wręcz na zafascynowaną, raz po raz wodząc wzrokiem dookoła. Wyglądała na chętną, by ruszyć z tłumem, jak najszybciej opuścić lotnisko i popędzić zwiedzać miasto. Co więcej, bredziła coś o jakiejś krzywej wieży, cokolwiek miałoby to oznaczać. Najwyraźniej jednak miało większy sens, bo dotychczas milczący Cammy skinął głową, tym samym potwierdzając przypuszczenia wilczycy i sprawiając, że ta uśmiechnęła się w całkiem uroczy sposób, przynajmniej raz nie sprawiając wrażenia chętnej, by powiedzieć coś złośliwego.
– Tak, to tutaj. Pewnie gdzieś w pobliżu, ale tak się składa, że nie znam miasta – stwierdził wampir, wzruszając ramionami. Poprowadził ich w mniej zatłoczoną część przestronnej, zaludnionej hali, po czym oparł się plecami o ścianę. – I tak nie wiem, co ludzie w tym widzą. Dla mnie ktoś po prostu zwalił sprawę przy budowie – dodał, a Leah prychnęła.
– Serio? Jesteś okropny – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Turyści przyjeżdżają z daleka, żeby pozwiedzać.
– Na szczęście my nie jesteśmy turystami – przypomniał jej usłużnie. Leah skrzywiła się, ale nie skomentowała tego nawet słowem. – Tak czy inaczej, stąd będziemy mieli najbliżej do Chainni. Lepiej znam trasę z Volterry, ale to akurat ostatnie miejsce, w którym chciałbym się znaleźć.
Żadna z nich nie zaprotestowała, zwłaszcza że miał rację. Beatrycze dodatkowo była zainteresowana przede wszystkim tym, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Jeśli Cammy twierdził, że z tego miejsca było bliżej, tym bardziej nie zamierzała narzekać.
Nieznacznie zadrżała, sama niepewna czy za sprawą panującego na lotnisku chłodu, czy może z podekscytowania. Serce tłukło jej się w piersi tak mocno, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz i samodzielnie podążyć do domu z jej snów. Chociaż wciąż była zmęczona podróżą, znużenie zeszło gdzieś na dalszy plan – i to bynajmniej nie dlatego, że znajdowała się we Włoszech. Może w innym wypadku byłaby podekscytowana również tym, tak jak i Leah rozwodząc się nad zabytkami i zmianą otoczenia, ale trudno było jej się na tym skupić, skoro miała konkretny cel.
– Hej, nic ci nie jest?
Głos Lei wyrwał ją z zamyślenia. Początkowo sądziła, że dziewczyna zwracała się do niej, ale szybko zorientowała się, że to nieprawda. Indianka wpatrywała się w Camerona i dopiero wtedy Beatrycze zwróciła uwagę na to, że chłopak wyglądał marnie. Zawsze był blady, ale w tamtej chwili ta cecha wyjątkowo dawała o sobie znać. Co więcej, lekko odchylił głowę i zamknął oczy, sprawiając wrażenie kogoś, kto mógłby zasnąć na stojąco.
– Świta – wyjaśnił takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Wiesz, o tej godzinie zwykle mam ochotę się schować w jakimś zacienionym miejscu i spać.
Leah prychnęła, po czym założyła ramiona na piersiach. Nie odezwała się nawet słowem, ale w gruncie rzeczy nie musiała – jej pobłażliwe spojrzenie wydawało się mówić samo na siebie. Beatrycze również zrozumiała, chociaż Cammy nie powiedział wprost, co oznaczał dla niego wschód słońca. W końcu rozmawiała z Cullenami i Lawrence’em wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że wampiry takie jak Cameron spalały się na słońcu. Innymi słowy: przez najbliższych kilka godzin chłopak miał być absolutnie nieprzydatny i ograniczony na wszystkie możliwe sposoby.
– Świetnie się zapowiada – mruknęła Leah, niejako wyjmując Beatrycze te słowa z ust. Nie żeby zdobyła się na ujęcie sprawy w tak bezpośredni sposób, ale jakaś jej cząstka naprawdę miała na to ochotę. – Co robimy?
– Trochę jeszcze wytrzymam – zapewnił pośpiesznie Cameron. – Przy odrobinie szczęścia, chmury wystarczą, żebym gdziekolwiek się stąd ruszył. Powinno wystarczyć, żeby znaleźć jakiś hotel.
– Hotel? – powtórzyła z powątpiewaniem Beatrycze.
Cammy rzucił jej przepraszające spojrzenie.
– Wiesz, co jest zaletą Waszyngtonu? Wiecznie zachmurzone niebo – oznajmił, nie czekając na odpowiedź. – Dlatego wampiry je lubią. Ja też żyję już na tyle długo, by nie dostać samozapłonu, jeśli teraz wyjdę na słońce, ale i tak…
Może mówił coś jeszcze, ale właściwie go nie słuchała. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując ukryć rozczarowanie i to, że nagle znowu zaczęła się bać. Dobry Boże, nie chciała czekać! Zwłaszcza teraz, kiedy wydawała się być bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, perspektywa spędzenia kolejnych kilku godzin w pokoju i wypatrywania zachodu, brzmiała jak prawdziwe piekło. Co prawda powinno być jej wszystko jedno, zwłaszcza biorąc pod uwagę spędzony w samolocie czas, ale i tak sobie tego nie wyobrażała.
Z tym, że nie miała wyboru.
Spojrzała krótko na Camerona, woląc nie zastanawiać się nad tym, że z jej powodu mogłaby stać się mu krzywda. Jasne, że tego nie chciała, aż za dobrze rozumiejąc, że słońce było dla niego szkodliwe. Nie była przecież głupia, nawet jeśli czasami faktycznie czuła się jak niedoświadczone dziecko. Nie zmieniało to jednak faktu, że pojmowała zagrożenie i nie zamierzała pozwolić na to, żeby ktokolwiek ryzykował z jej powodu. To była sprawa między nią a Ciemnością, jakkolwiek irracjonalne by się to nie wydawało.
Może gdyby przynajmniej rozumiała, dlaczego akurat ona znalazła się w samym środku tego szaleństwa, byłoby łatwiej.
A jednak pomimo tego, że była chłopakowi wdzięczna za to, że zamiast potraktować ją jak wariatkę, przywiózł ją aż tutaj, czuła nieopisane wręcz rozczarowanie na samą myśl o dalszej zwłoce. Była za to na siebie zła, ale co mogła zrobić? Wdzięczność mieszała się z frustracją, ale próbowała o tym nie myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że powinna się uspokoić.
W milczeniu przysłuchiwała się rozmowie Camerona i Lei, nie zwracając większej uwagi na poszczególne słowa. Wychwyciła jedynie to, że dziewczyna proponowała, że sama poszuka jakiegoś hotelu, przy okazji mrucząc coś na temat nieznajomości włoskiego. Ostatecznie oddaliła się szybkim krokiem, znikając w tłumie. Beatrycze zawahała się, po czym z powątpiewaniem spojrzała na stojącego tuż obok niej chłopaka. Wpatrywał się w miejsce, w którym zniknęła Leah i wyglądał na zmartwionego.
– Oby się nie zgubiła – mruknął.
Beatrycze lekko przekrzywiła głowę. Nie pierwszy raz wrzuciło jej się w oczy to, że relacja tej dwójki była dość specyficzna. Chwilami sama nie była pewna czy się kłócili, czy może raczej po przyjacielsku przekomarzali.
– Lubisz ją, prawda? – zapytała pod wpływem impulsu, a Cammy zaśmiał się nerwowo.
– Leah pewnie by się na ciebie teraz rzuciła – stwierdził, ale – co wydało się Beatrycze najistotniejsze – nie zaprotestował.
– To miła dziewczyna – oznajmiła, myślami mimo wszystko będąc gdzieś daleko.
Tym razem się roześmiał – w szczery, pełen ciepła sposób. Dzięki temu wyglądał lepiej, na swój sposób chłopięco i uroczo, zwłaszcza z opadającą na oczy jasną grzywką. W tamtej chwili kogoś jej przypominał, ale nie miała pewności skąd brało się to skojarzenie. Oczywiście w naturalny sposób pomyślała o L. i zaraz tego pożałowała, tym bardziej że coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle.
Nawet nie wiedział, że tutaj była. Co więcej, zdecydowanie nie pozwoliłby na to, żeby goniła za snem, pomimo tego, że sam bez wahania by się na to zdecydował. Coś w tej świadomości bolało i to mimo świadomości, że wampir najzwyczajniej w świecie próbował ją chronić.
Mój mąż i syn…
– Hej, wszystko będzie dobrze – zapewnił pośpiesznie Cammy, źle interpretując jej minę. Spojrzała na niego w roztargnieniu. – Wiem jak to brzmi, ale naprawdę nie sądzę, żeby… No wiesz, miewaliśmy gorsze problemy.
– Jasne – rzuciła lakonicznie.
Wampir znów się zawahał. W roztargnieniu przeczesał włosy palcami, po czym westchnął i posłał jej przepraszający uśmiech.
– Kiepsko u mnie z pocieszaniem, prawa? Wybacz. Kiedy nie jestem zmęczony, o wiele łatwiej mi rozmawiać.
– I tak ci dziękuję. Znowu – oznajmiła z przekonaniem.
A potem – tak po prostu, pod wpływem całkowitego impulsu – przesunęła się bliżej, by móc zarzucić mu ramiona na szyję. W pierwszym odruchu zesztywniał, wyraźnie zaskoczony taką nagłą wylewnością, zaraz jednak odwzajemnił uścisk. To było przyjemne i znacznie różniło się od sposobu, w jaki czuła się, kiedy przytulała się chociażby do Lawrence’a. Ciało Cammyego było ciepłe i przyjemnie miękkie, co pozwoliło jej się rozluźnić.
Westchnęła cicho, wdychając słodki wampirzy zapach. Na krótką chwilę przymknęła oczy, uspokojona. Potrzebowała tego – jakiejkolwiek formy pocieszenia i poczucia, że nie była sama. Cameron mógł sobie mówić, co chciał, ale jak na kogoś, kto nie czuł się dobrze w roli pocieszyciela, radził sobie zadziwiająco dobrze.
– Jasne, jasne… Po prostu osłoń mnie przed Lawrence’em, kiedy już nas dorwie, dobra? – rzucił w roztargnieniu chłopak, odsuwając ją na długość wyciągniętych rąk. – I przed dziadkiem. Nie wierzę, że to mówię, ale tym razem on też mnie zabije. Oba to zrobią.
– Postaram się zrobić wszystko, żebyś nie zginął.
Mimo wszystko znów poczuła się nieswojo, kiedy tak po prostu nawiązał do Lawrence’a i Carlisle’a. Czy wiedział kim tak naprawdę dla niej byli? Bez wątpienia, skoro nawet Joce pozostawała na tyle świadoma, by opisywać to w pamiętniku. Najpewniej wszyscy wokół wiedzieli, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła mieć do nich pretensji. Poniekąd czuła, że L. miał rację w tym, co mówił: że sama powinna sobie przypomnieć, zamiast słuchać, co na jej temat mogli powiedzieć inni. Gonienie za wspomnieniem kogoś, kim być może już nie była, zdecydowanie nie byłoby dobrym pomysłem.
Z drugiej strony, nie miała pojęcia, co tak naprawdę powinna czuć albo myśleć. Była cieniem samej siebie, kimkolwiek była dawna Beatrycze. Gubiła się w tym, szukając czegoś, czego nawet nie rozumiała, a co utraciła w chwili… Cóż, śmierci. Teraz zaś była tutaj, po cichu licząc na to, że w końcu znajdzie jakże upragnione odpowiedzi. Mimo wszystko nie mogła pozbyć się wrażenia, że oszukiwała samą siebie – i że czekało ją rozczarowanie. Jasne, że mogło tak być, ale…
– Cammy? – rzuciła, chcąc jak najszybciej przerwać ciąg myśli, które dręczyły ją przez cały ten czas.
– Hm?
Westchnęła, po czym spuściła wzrok. Jasne włosy opadły jej na twarz, częściowo ją przysłaniając.
– Nawet jeśli nie znałam cię wcześniej, cieszę się, że na ciebie trafiłam – oznajmiła, starannie dobierając słowa. – Może nawet bardziej, niż gdyby okazało się, że znaliśmy się wcześniej.
Nic na to nie odpowiedział, ale kątem oka zauważyła, że wyraźnie się zmieszał i zarumienił. Uśmiechnęła się pod nosem, rozbawiona jego reakcją. W tamtej chwili jakiekolwiek słowa nie były jej potrzebne, zwłaszcza że przecież wiedziała swoje – a konkretnie to, że Cammy spadł jej z nieba, będąc niczym jakiś gwarant normalności i tego, że wciąż była w stanie zachować zdrowe zmysły.
Gdyby do tego wszystkiego sama obecność chłopaka rozwiązywała problemy z Ciemnością, życie stałoby się o wiele prostsze.
Layla
Obudziła się z poczuciem, że spała bardzo długo. Tym razem doświadczenie samo w sobie okazało się przyjemne, tym bardziej że nic nie ograniczało jej zmysłów. Chociaż podświadomie czuła, że na zewnątrz już jakiś czas temu zrobiło się jasno, nie czuła potrzeby, by dalej spać, nawet jeśli leżenie samo w sobie okazało się wyjątkowo przyjemnym doświadczeniem – i to w szczególności w sytuacji, w której wciąż czuła otaczające ją ramiona.
Layla zamrugała, po czym w końcu otworzyła oczy. Otaczał ją znajomy zapach Rufusa – tym wyraźniejszy, że przez cały ten czas tuliła się do niego, w ustach wciąż czując słodki smak jego krewi. Czuła się o wiele lepiej, już przynajmniej nie mając poczucia, że za moment znów zapadnie się w ciemność. Poczucie bezpieczeństwa wróciło, nawet jeśli wciąż w pełni nie dotarło do niej to, że była w domu. Gdzieś na krawędzi świadomości czuła przygnębienie Gabriela, chociaż brat próbował się od niej odciąć, przez co jego emocje wydawały się przytłumione i odległe.
Westchnęła cicho, nie kryjąc zmartwienia. Powinna się z nim zobaczyć, a później poszukać Marco. Było bardzo wiele rzeczy, które chciała zrobić, a które ostatnim razem Rufus wybił jej z głowy, skoro dosłownie przelewała mu się w rękach.
Sęk w tym, że teraz już nie było niczego, co mogłoby ją dłużej powstrzymywać. Myślała o tym, z uwagą przypatrując się twarzy wciąż śpiącego męża. Mało kiedy widywała go tak spokojnego, wręcz bezbronnego, chociaż takie określenie Rufusa wydawało się co najmniej śmieszne. Przecież dobrze wiedziała, że potrafił być niebezpieczny. Co więcej, nie raz miała okazję zaobserwować, jak czuwał po kilka dni z rzędu albo spał na tyle lekko, by być w stanie wychwycić choćby najcichszy szmer. Cóż, to było do niego podobne, a jednak tym razem nawet nie drgnął, kiedy poruszyła się w jego ramionach, by po chwili wyślizgnąć się z otaczającego ją uścisku i usiąść.
W zamyśleniu wyciągnęła dłoń przed siebie, muskając palcami twarz wampira. Kiedy była obok, bez wątpienia się uspokajał. Nie pierwszy raz mogła tego doświadczyć, czując się niemalże jak przez pierwsze dni po upadku Isobel, kiedy to powoli przyzwyczajała się do odzyskanych wspomnień. Teraz wszystko wydawało się równie inne i bardzo, ale to bardzo kruche – prawie jak sen, który w każdej chwili mógł się rozpaść albo przemienić w koszmar. Ta myśl ją dręczyła, tak jak i nieprzyjemne wrażenie, że za moment odkryje, że wciąż tkwiła w tamtym miejscu.
Zacisnęła usta, w ostatniej chwili powstrzymując się przed obudzeniem Rufusa. Już z przyzwyczajenia zdusiła w sobie emocje, woląc nie sprawdzać czy faktycznie spał na tyle głęboko, by zignorować łączącą ich więź. Wiedziała przecież, że był na to wrażliwy – to, że mogliby być połączeni, nadal stanowiło dla niego swego rodzaju zagadkę, nie wspominając o tym, że w wielu wypadkach dawało mu się we znaki. Na tę chwilę nie chciała mu przeszkadzać, zwłaszcza że dopiero co oddał jej dość krwi, by czuć się zmęczonym. Co więcej, przecież nie była dzieckiem; nie działo się nic aż tak niepokojącego, by nie mogła sobie z tym poradzić sama.
Wyślizgnęła się z łóżka, mimo wątpliwości wychodząc na korytarz. Z niejaką ulgą przyjęła to, że jej ciało jak zwykle zregenerowało się błyskawicznie. Krew pomogła, zresztą i tak była w lepszym stanie niż po tym, jak podczas walki z Isobel oberwała tamtym pnączem. Teraz przede wszystkim cierpiała psychicznie, raz po raz uciekając myślami ku Allegrze, chociaż czuła, że to nienajlepszy pomysł.
Nogi same powiodły ją do pokoju Claire. Bez zastanowienia weszła do środka, biorąc pod uwagę to, że córka mogła spać, wszelakie wątpliwości rozwiały się jednak w chwili, w której dziewczyna już na wstępie wpadła jej w ramiona.
– Mamo!
Layla rozluźniła się, bez słowa przygarniając ją do siebie. To był zalewie chwilowy spokój, ale obecność Claire wystarczyła, by łatwiej mogła zapanować nad emocjami. Co więcej, przynajmniej miała pewność, że dziewczynie nie stała się krzywda. Wyglądała dobrze, zresztą – jeśli wierzyć temu, co powiedział jej Rufus – dzięki Gabrielowi mogła odpocząć, co samo w sobie było dobre.
– Hej… – Wplotła palce w ciemne włosy Claire, machinalnie je przeczesując. – Wszystko w porządku?
– Mnie się pytasz? – Dziewczyna odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć na Laylę. Mimo wszystko wyglądała blado, nie wspominając o cieniach pod oczami. Claire nie tak dawno temu płakała i to było widać. – Martwiłam się. Wstałam już jakiś czas temu i…
Zamilkła, ale to nie miało znaczenia. Layla westchnęła, przez dłuższą chwilę wahając się nad tym, co powinna powiedzieć. Mogła próbować przeprosić, ale to wydawało się bez sensu, zwłaszcza że dobrze wiedziała, jakby zareagowała Claire, gdyby w jakikolwiek sposób przyznała, że ma do siebie żal o to, że nie zdołała jej ochronić.
Musnęła palcami twarz córki, całą sobą chłonąc bliskość dziewczyny. Przez moment wszystko było na swoim miejscu – tylko na chwilę, ale to musiało wystarczyć.
– Marco nie wrócił? – zapytała w końcu, nie mogąc się powstrzymać.
Claire zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Temat Allegry musiał prędzej czy później powrócić, nawet jeśli zdecydowanie nie był prosty.
– Nie. Isabeau też, ale o nią akurat się nie martwię. Lucas powiedział mi, że Dimitr jest w Seattle – wyjaśniła, a Layla odetchnęła z ulgą. Przynajmniej to jedno udało jej się zrobić dobrze. – Właściwie nic się nie zmieniło – dodała, zaś jej ton jednoznacznie sugerował, że wciąż nie była pewna czy taki stan rzeczy był dobry, czy może wręcz przeciwnie.
– W porządku.
Layla czuła, że to co najmniej naciągana teoria. Tak naprawdę było dość powodów, żeby wciąż się martwiła, ale co mogła zrobić? Wciąż czuła się zdezorientowana, na swój sposób mając wrażenie, że wszelakie bodźce dochodziły do niej jakby z oddali, dziwnie przytłumione. To nie był ten sam rodzaj blokady, którego doświadczała za sprawą srebra, ale uczucie i tak samo w sobie wydało się wampirzycy nieprzyjemne. Wciąż czuła się tak, jakby trwała we śnie, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku na tyle, by na coś się przydać.
– Jest jeszcze coś… Chociaż nie wiem, czy powinnam zawracać ci tym głowę już teraz – odezwała się z wahaniem Claire. W jej błękitnych oczach pobrzmiewała troska, kiedy zdecydowała się spojrzeć Layli w twarz. – Rozmawiałaś z tatą? – dodała i to wystarczyło, by wzbudzić w wampirzycy wątpliwości.
– O czym? – zapytała natychmiast, nagle zaalarmowana. Jeśli nagle pojawiał się temat Rufusa i tego, że ten być może powinien jej coś powiedzieć…
– O bogini… – Claire westchnęła, nagle zmieszana. W jej oczach pojawiło się zrozumienie, wyglądała zresztą na kogoś, kto usłyszał odpowiedź, której od początku się spodziewał, ale to w najmniejszym stopniu nie uspokoiło Layli. – Pewnie nie powinnam, ale wiem, że powinnaś wiedzieć. No i będziesz w tym lepsza od niego.
– W czym? – zniecierpliwiła się. – Mówisz zagadkami, Claire.
Och, w takich chwilach córka naprawdę przypominała jej Rufusa. Co prawda w większości przypadków przejęła te lepsze cechy, ale mimo wszystko…
– Chodź, przedstawię ci kogoś – zadecydowała w końcu Claire, chwytając ją za rękę. – Cassandra studiuje na tej samej uczelni, co Nessie i… Obawiam się, że to trochę skomplikowane – dodała.
Layla ledwo stłumiła jęk.
Jeśli było coś, co powinien powiedzieć jej Rufus, a do tej pory tego nie zrobił, zapowiadało się naprawę interesująco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa