Renesmee
Ariadna milczała jak zaklęta,
najwyraźniej zamierzając mnie ignorować. Do głowy przyszło mi nawet, że jakimś
cudem zapomniała, że podążałam za nią. Kto wie, może nie zwróciłaby uwagi,
gdybym nagle postanowiła się od niej odłączyć, ale nie zdecydowałam się tego
sprawdzić. W zamian po prostu podążałam za kobietą, uważnie rozglądając
się dookoła i nie będąc w stanie pozbyć się złych przeczuć.
Gdziekolwiek
byłyśmy, nie mogłam zaprzeczyć, że okolica zachwycała. Słońce grzało, ale nie
aż tak, bym poczuła się przytłoczona upałem. W zasadzie gdybym miała
zgadywać, powiedziałabym, że była idealna,
chociaż to stwierdzenie z jakiegoś powodu wydało mi się mocno naciągane.
Gdybym się uparła, o wszystkim dookoła mogłabym mówi, że jest doskonałe,
począwszy od zieleni trawy, aż po błękit nieba i urokliwość tego miejsca,
ale wciąż towarzyszyła mi myśl, że to tylko i wyłącznie pozory. Gdzieś tam
poza zasięgiem wzroku czaiło się coś niedobrego, czego nie chciałam spotkać,
choć obawiałam się, że to okaże się nieuniknione.
Wszelakie
myśli uleciały z mojej głowy, kiedy uprzytomniłam sobie cel wędrówki mojej
i Ariadny. Dom, który nagle wyłonił się spomiędzy drzew, sprawił, że
gwałtownie się zatrzymałam. Dobra bogini, dawno nie widziałam czegoś takiego.
Górujący na okolicą budynek zachwycał, robiąc wrażenie nie mniejsze niż
Niebiańska Rezydencja, a to bez wątpienia o czymś świadczyło. Biała,
nieskazitelna elewacja przyciągała wzrok, zwłaszcza w pełni słońca.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że tak naprawdę zaintrygowały mnie subtelne,
ale jednak wyraźne przy wyostrzonych zmysłach, złociste dodatki –
skomplikowane, trudne do zinterpretowania (przynajmniej dla mnie) wzory i symbole.
Mimo wszystko mogłam przysiąc, że gdzieś już je widziałam, i że Isabeau na
moim miejscu najpewniej doskonale wiedziałaby, co oznaczały.
Dom – czy
może raczej rezydencja, bo nagle odniosłam wrażenie, że właśnie tak powinnam go
nazywać – zdecydowanie nie należał do małych. Choć miał tylko dwa piętra, jego
wymiary jednoznacznie świadczyły, że z łatwością pomieściłby nawet setkę
gości, gdyby przyszła taka potrzeba. Być może wszystko sprowadzało się do
jasnych kolorów i tego, że w takich warunkach wszystko wydawało się
większe i bardziej przestronne, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać.
Dla odmiany za to poczułam się jeszcze bardziej nieswojo, mimowolnie myśląc o tym,
jak czułam się w Volterze albo gdy wraz z Rufusem szłam na wyprawiany
przez Isobel bal.
Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, w końcu zmuszając się od oderwania wzroku od budynku.
Mieniło mi się w oczach, przez co nie potrafiłam stwierdzić jak wiele
balkonów, tarasów i okien zdążyłam zauważyć. To wszystko po raz kolejny
wydało mi się wręcz zbyt doskonałe; cały ten przepych i jasność
przytłaczały, ale nie skomentowałam tego nawet słowem, czując, że nie powinnam.
W zamian popędziłam za Ariadną, w pośpiechu skracając dzielący nas
dystans. Najwyraźniej jednak o mnie nie zapomniała, bo przystanęła przy
wejściu, zaciskając usta i niecierpliwie spoglądając w moją stronę.
– Wciąż nie
mam pojęcia, co powinnam z tobą zrobić – oznajmiła wprost. Zawahałam się,
sama niepewna jak powinnam interpretować jej słowa. – Ale skoro tutaj jesteś,
On najwyraźniej będzie chciał cię zobaczyć. Nawet jeśli nie, przecież nie
pozwolę na to, byś błąkała się po ogrodach.
– Dziękuję
– wyrzuciłam w pośpiechu.
Co innego
mogłam jej powiedzieć? Wciąż czułam się oszołomiona, zresztą zachowanie Ariadny
zdecydowanie nie należało do tych, które byłam w stanie jednoznacznie
zrozumieć. Miałam wrażenie, że moja obecność zdecydowanie nie była jej na rękę.
Sęk w tym, że wciąż nie potrafiłam ocenić czy to brak sympatii, czy może
rodzaj… troski. To drugie wydawało się irracjonalne, ale z drugiej strony,
kobieta wydawała się zmartwiona, a jej słowa sugerowały, że mimo wszystko
nie czułaby się dobrze, gdyby nie zareagowała, podczas gdy ja błąkałabym się po
okolicy. Oczywiście to równie dobrze mogłoby oznaczać, że chciała mieć mnie na
oku, ale niezależnie od przyczyny, byłam jej wdzięczna.
Jakkolwiek
by jednak nie było, wciąż miałam dziesiątki pytań. Problem polegał na tym, że
kobieta wydawała się reagować na nie bardziej alergicznie od Rufusa, a to
samo w sobie wydało mi się nie lada wyczynem. Wampir przynajmniej w mniej
lub bardziej uprzejmy sposób odpowiadał, kiedy wystarczająco się go
przycisnęło, ale Ariadna? Czułam, że potrafiłaby mnie ignorować w nieskończoność,
zresztą nie chciałam wystawiać jej nerwów na próbę. Cokolwiek bym o niej
nie myślała, pozostawała moją jedyną sojuszniczką w tym miejscu. Tak
długo, jak nie miałam pojęcia na czym stoję, musiałam grać zgodnie ze z góry
narzuconymi mi zasadami.
Zacisnęłam
usta. Mimo wszystko musiałam zmuszać się do milczenia, w pamięci wciąż
mając słowa Ariadny. On najwyraźniej
będzie chciał cię zobaczyć. Na litość bogini, kto? Chciałam o to
zapytać i może jednak nie byłoby to takie dziwne, ale…
– Ciociu?
Cichy,
dziecięcy głosik skutecznie mnie rozproszył. Ariadna drgnęła, po czym powiodła
wzrokiem dookoła, natychmiast spoglądając na zmierzająco ku nam drobną postać.
Dziewczynka mogła mieć najwyżej dziesięć lat, jasne włosy i aparycję
aniołka. Na sobie miała letnią białą sukienkę, co ze względu na pogodę nie
wydało mi się dziwne. Za to obecność dziecka w tym miejscu już tak, choć
nie miałam pewności, dlaczego wydało mi się to aż tak zaskakujące.
Bardziej od
tego jednak moją uwagę przykuła jej mina – to, że mała nagle przystanęła,
spoglądając wprost na mnie i sprawiając przy tym wrażenie co najmniej
skonsternowanej. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale najwyraźniej niewiele pomogło,
bo dziecko nadal patrzyło na mnie jak na kosmitkę.
– Wracaj o środka, Anabelle – upomniała ją
Ariadna. Aż wzdrygnęłam się, zaskoczona surowością jej głosu. – Tutaj nie
dzieje się nic, czym powinnaś się niepokoić.
Dziewczynka
przez moment wyglądała chętną, by zaprotestować, poza tym wciąż patrzyła się na
mnie, ostatecznie jednak nie odezwała się nawet słowem. W zamian
posłusznie odwróciła i biegiem popędziła przed siebie, wkrótce zniknęła
nam z oczu.
Ariadna w zamyśleniu
skinęła głową, po czym w końcu wprowadziła mnie do budynku, w pośpiechu
ruszając w kierunku przeciwnym do tego, w którym pobiegła Anabelle.
Między nami
po raz kolejny zapanowała cisza, co samo w sobie zaczynało doprowadzać
mnie do szału. Ariadna narzuciła dość znaczące tempo, choć nie na tyle, bym
musiała biec, żeby dotrzymać jej kroku. Miałam wrażenie, że chciała jak
najszybciej doprowadzić mnie do miejsca, które sobie umyśliła, pilnując przy
tym, by zobaczyło mnie jak najmniej osób. Ta myśl była dziwna, ale po tym, w jaki
sposób zachowała się, kiedy zobaczyła mnie z Leaną, a później po
pojawieniu się Anabelle, wydała mi się dość sensowna.
Szybko
przekonałam, że moje podejrzenia mogą być o wiele bardziej prawdziwsze,
niż do tej pory sądziłam. Miałam wrażenie, że szłyśmy z Ariadną całe
wieki, klucząc korytarzami w taki sposób, by uniknąć spotkania z kimkolwiek.
To, że kobita nagle przystanęła, zmuszając mnie do tego samego na krótką chwilę
wytrąciło mnie z równowagi. Zaraz po tym usłyszałam śmiechy i czyjeś głosy
– fragment luźnej rozmowy dwóch kobiet, które chwilę później przeszły tuż obok hallu,
którym zmierzałyśmy, prawie natychmiast znikając nam z oczu. Mimochodem
zauważyła, że obie były blondynkami, powoli zaczynając dochodzić do wniosku, że
wszystkie mieszkanki tego miejsca wyglądały dokładnie tak samo – niebieskookie
blondynki w różnym wieku. Tylko ja się różniłam, co poniekąd tłumaczyło zaskoczenie
Anabelle. Skoro na co dzień miała do czynienia wyłącznie z jednym typem
urody, musiałam być dla niej jakimś egzotycznym odkryciem.
Możliwe, że
właśnie to kierowało Ariadną, skoro ta wyraźnie robiła wszystko, byleby mnie
ukryć. Nie żebym sądziła, że dbała wyłącznie o mój komfort. Czułam, że musiała
mieć w tym jakiś konkretny cel, ale…
– Chodź tutaj.
Odetchnęłam,
zwłaszcza że od przeciągającej się ciszy zaczynałam czuć się naprawdę źle. Spojrzałam
z powątpiewaniem najpierw na kobietę, a później na drzwi, przed
którymi się zatrzymała. Miałam dość błądzenia po korytarzach, zwłaszcza że taki
stan nieprzyjemnie kojarzył mi się z tym, czego doświadczyłam w siedzibie
łowców. Mimowolnie pomyślałam, że może jednak śniłam, a wszystko było
wytworem mojej wyobraźni, ale prawie natychmiast odrzuciłam od siebie tę myśl.
Może i czułam się zmęczona, ale to miejsce wydawało się zbyt rzeczywiste
jak na coś, co mogłabym wyśnić.
Z
opóźnieniem zareagowałam na słowa Ariadny, w końcu przekraczając próg
wskazanego mi pomieszczenia. Już na wstępie zauważyłam, że to była sypialnia –
niewielka i na pierwszy rzut oka sprawiająca wrażenie opustoszałej. Nie
czułam niczego prócz kurzu, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że w pokoju
od dawna nikogo nie było, o ile w ogóle był używany. Najwyraźniej
mogłam uznać to miejsce za sypialnię dla gości, ale wcale nie czułam się jak
ktoś mile widziany w tym miejscu. Wręcz przeciwnie – na każdym kroku
utwierdzałam się w przekonaniu, że byłam intruzem i tak naprawdę wcale
nie powinnam znaleźć się w tym świecie…
Z tym, że przecież
tutaj byłam. Problem polegał na tym, że nie miałam pojęcia dlaczego i w jaki
sposób powinnam się wydostać.
– Gdzie
jesteśmy? – zapytałam pod wpływem impulsu, nie mogąc dłużej wytrzymać.
Spojrzałam na Ariadnę, mając nadzieję, że tym razem mi odpowie. – Co to za
miejsce? Możemy w końcu porozmawiać, czy…? – zaczęłam, ale nie było mi
dane dokończyć.
Kobieta
rzuciła mi jednie przenikliwe, wymowne spojrzenie po czym w pośpiechu
wycofała się na korytarz. Natychmiast ruszyłam w jej stronę, gotowa zaprotestować,
ale bezceremonialnie zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
Gdzieś po
drugiej stronie usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza i to wystarczyło,
żebym pojęła, że najpewniej miałam problem.
– Hej! –
zaoponowałam, natychmiast chwytając za klamkę. Szarpnęłam nią, ale zyskałam
wyłącznie tyle, że utwierdziłam się w przekonaniu, iż Ariadna zamknęła
mnie w pokoju. – Otwórz drzwi! Słyszysz?! – wyrzuciłam z siebie na
wydechu, aż nazbyt świadoma, że kobieta wciąż stałą po drugiej stronie.
W normalnym
wypadku bez chwili wahania użyłabym telepatii, żeby się wydostać. W zasadzie
wystarczyłoby, żebym wykorzystała wystarczająco dużo siły, żeby wyważyć drzwi. Miałam
ochotę to zrobić, ale coś mnie powstrzymało – poczucie, że w ten sposób co
najwyżej zrobiłabym sobie krzywdę i nic ponadto. Wrażenie było takie,
jakbym nagle wpadła na solidną ścianę i nagle po prostu wiedziałam, że nie
mam co próbować się wydostać, bo i tak nie otworzę drzwi.
Wypuściłam
powietrze ze świstem, jedocześnie cofając się o krok. Nerwowo napięłam
mięśnie, po czym raz jeszcze uderzyłam w drzwi, tym razem z mniejszym
przekonaniem niż do tej pory. Aż gotowało się we mnie ze złości, zwłaszcza że
miałam wrażenie, że dałam podejść się jak ostatnia naiwna. Słodka bogini, przy
Michaelu i Rufusie już dawno przyswoiłam sobie, że zasada ograniczonego
zaufania sprawdzała się zawsze, a jednak…
– Poczekaj w pokoju
– usłyszałam spięty głos Ariadny. Natychmiast zamilkłam, przez krótką chwilę
skonsternowana tym, że kobieta jednak nie zostawiła mnie samej – przynajmniej
na razie. – Nie mam pojęcia, co z tobą zrobić – powtórzyła po raz kolejny,
wydając się zwracać bardziej do siebie niż do mnie.
– Ale…
– Przyjdę,
kiedy On zadecyduje, czego od ciebie chce – przerwała, a ja z niedowierzaniem
potrząsnęłam głową, na moment zapominając, że kobieta i tak nie mogła tego
zobaczyć.
– Kto?! – zniecierpliwiłam
się. Znów szarpnęłam za klamkę, po czym zaklęłam pod nosem, wyczuwając znajomy
już opór. – Wypuść mnie i porozmawiajmy! Ariadno…!
Odpowiedziała
mi cisza i zrozumiałam, że jednak zostałam sama. Przez dłuższą chwilę
tkwiłam w bezruchu, co najmniej oszołomiona sytuacją. Palce wciąż zaciskałam
na klamce, chociaż pewnie nawet gdybym spróbowałabym ją wyrwać, niewiele by to
dało.
Zmusiłam
się do wycofania, bezskutecznie próbując zrozumieć, co tak naprawdę
powstrzymywało mnie przed wyjściem z sypialni. To nie było srebro, a przynajmniej
zakładałam, że rozpoznałabym obecność kruszcu, zwłaszcza że dopiero co
spędziłam dobrych kilka godzin w miejscu, gdzie ograniczone zmysły były
czymś normalnym. Tym bardziej czułam różnicę, bo problem zdecydowanie nie
polegał na tym, że mogłabym czuć się jakkolwiek osłabiona. Wręcz przeciwnie – w przypływie
frustracji czułam się gotowa przestawić całą tę sypialnię, gdyby zaszła taka
potrzeba.
Nie żebym w ogóle
miała co przesuwać. Pomijając jednoosobowe łóżko, wyposażenie pokoiku
ograniczało się wyłącznie do szafy, niewielkiej komody i stolika nocnego.
Poza tym nie znalazłam niczego innego – nawet lustra czy toaletki. Wnętrze
mebli również okazało się puste i już nie miałam wątpliwości, że pokój dotychczas
musiał być opustoszały. Co prawda wyglądał na zaskakująco czysty, nawet jeśli w powietrzu
wyraźnie czułam obecność kurzu. Innymi słowy, od dawna nikt tu nie zaglądał, a jednak…
pomieszczenie wydawało się być gotowe na czyjeś przybycie.
Zacisnęłam
usta, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. Nie miałam pojęcia, co sądzić o całej
tej sytuacji. Niespokojnie krążyłam, szybko przekonując się, że pokój jest o wiele
za mały, by ruch zaczął przynosić mi ukojenie. Wręcz przeciwnie – czułam się
jak w potrzasku, a to zdecydowanie nie było mi na rękę. Ostatecznie
przystanęła przy oknie, odsuwając zasłonę i wyglądając na zewnątrz. Zmrużyłam
oczy w jasnym blasku, w milczeniu spoglądając na rysujący się poniżej
ogród. Widziałam kwiaty w pełni rozkwitu i intensywnie zieloną trawę,
co jednoznacznie świadczyło o tym, że nie byłam u siebie. Nie takiego
krajobrazu spodziewałabym się, skoro w Seattle mieliśmy środek zimy.
Gdzie jestem?, pomyślałam i coś
ścisnęło mnie w gardle ze zdenerwowania. W pośpiechu wycofałam się,
starannie zasuwając zasłonę i z dwojga złego woląc trwać w przyjemnym
półmroku. Przysiadłam na skraju łóżka, przez krótką chwilę bawiąc się trenem
sukienki i raz po raz wygładzając materiał. Chciałam zająć czymś ręce, to
jednak na dłuższą metę prowadziło donikąd, o czym przekonałam się w chwili,
w której mojej myśli znów zaczęły się ze sobą plątać.
Miałam
dziesiątki pytań, które pragnęłam zadać – z tym, że w pobliżu nie
było nikogo, kto mógłby mnie wysłuchać. Nawet gdyby wróciła Ariadna, wątpiłam,
by w końcu zdecydowała się cokolwiek mi wyjaśnić. Inna sprawa, że bardziej
od miejsca intrygowało mnie to, kim był tajemniczy On, o którym wspominała kobieta. Miałam złe przeczucia, poza
tym wciąż towarzyszyło mi poczucie, że umykało mi coś istotnego – a może to
po prostu ja z uporem odmawiałam nazywania rzeczy po imieniu.
Te wszystkie
kobiety, jakże do siebie podobne, a do tego wszystkiego to miejsce…
Nerwowo napięłam
ramiona, nagle zaniepokojona.
Jeśli moje
przypuszczenia były słuszne, lepiej dla mnie było, by Ariadna nie pojawiła się w najbliższym
czasie.
Claudia
Pukanie do drzwi było
uciążliwe i tak gwałtowne, jakby osoba po drugiej stronie zamierzała
włamać się do środka.
Claudia
zesztywniała, na moment zamierając i niespokojnie spoglądając w głąb
mieszkania. Z obawą spojrzała na wejście, gotowa przysiąc, że gdyby była
żywa, w tamtej chwili jej serce najpewniej by się zatrzymało – i to
tylko po to, by po chwili wyrwać się z piersi, uderzając tak mocno, że
najpewniej okazałoby się to bolesne.
Oliver
wyszedł jakiś czas temu, więc to zdecydowanie nie jego powinna spodziewać się w tamtej
chwili. Zresztą ten chłopak był cichy, jakkolwiek by to nie brzmiało w przypadku
kogoś, kto wcale nie mówił. Co więcej, on po prostu wszedłby do środka, a skoro
ktoś dosłownie dobijał się do mieszkania…
Jakimś
cudem zrobiło jej się gorąco. W przypadku wampira taki stan zdecydowanie
nie był normalny, ale nie zamierzała się nad tym rozwodzić. Nerwowo potarła
nadgarstki, przez dłuższą chwilę zdolna co najwyżej tkwić w bezruchu i bezmyślnie
wpatrywać się w drzwi.
Czy to możliwe, żeby…?
Niech to
wszyscy diabli, już dawno powinna odejść! Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim
razu spędziła tyle czasu w jednym miejscu. Zwykle trwała w ciągłym
ruchu, niezmiennie przenosząc się z miejsca na miejsce. Powinna już dawno opuścić
Seattle, nie mając tak naprawdę pojęcia, co takiego trzymało ją w tym miejscu.
Przez cały ten czas ryzykowała, a jednak teraz…
Weź się w garść!, warknęła na
siebie w duchu.
Gdyby za
drzwiami właśnie stał ten, którego tak bardzo się obawiała, zdecydowanie by nie
pukał.
Mimo
wszystko nie od razu zdecydowała się otworzyć drzwi. W zasadzie wszystko
sprowadzało się do impulsu – w jednej chwili tkwiła w miejscu, walcząc
z samą sobą, zaś w następnej naciskała klamkę, mając serdecznie dość ciągłego
dobijania.
– Claudia!
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, w co najmniej skonsternowany sposób spoglądając na stojącą
przed nią osobę. Melanie dosłownie wpadła do mieszkania, blada i roztrzęsiona,
co w przypadku wampira zdecydowanie nie było normalne. Wyglądała na bliską
tego, żeby jakimś cudem się popłakać, co również nie wydało się Claudii czymś
codziennym. Spędziła z Mel i Jasonem dość czasu, by przywyknąć do
tego, jak zwykle się zachowywali – i właśnie dlatego od razu uprzytomniła
sobie, że stan nieśmiertelnej zdecydowanie nie wróżył niczego dobrego.
Być może
powinna coś powiedzieć – cokolwiek, co zabrzmiałoby sensownie po wszystkim, co
się wydarzyło – ale w głowie miała pustkę. Powinna przeprosić? Czy to w ogóle
miało sens, biorąc pod uwagę, że ściągnęła na Melanie i Jasona piekło,
nieświadomie wciągając w swoje układy z Amelie? Z drugiej
strony, przecież każde z nich odpowiadało za siebie, a Claudia nigdy
nie powiedziała, że będzie za którekolwiek z tej dwójki odpowiedzialna.
Co więcej, w tamtej
chwili dręczyła ją inna, o wiele istotniejsza kwestia. Poczucie zagrożenia
nie zniknęło, wręcz wzmagając się, kiedy do Claudii dotarło coś aż nadto niepokojącego.
– Jak mnie
znalazłaś?
Być może
powinna czuć się źle z tym pytaniem, zwłaszcza że Melanie spojrzała na nią
z niedowierzaniem i swego rodzaju rozżaleniem, jednak nie potrafiła
się tym przejąć. Gdyby przejmowała się innymi do tego stopnia, by przekładać
ich dobro nad swoje, już dawno byłaby definitywnie martwa…
Albo gorzej.
Kto jak
kto, ale Claudia aż za dobrze wiedziała, że istniały sytuacje, w których
śmierć potrafiła być wybawieniem.
– Miałam
szczęście – doszedł ją spięty głos Melanie. Z trudem była w stanie skoncentrować
się na poszczególnych słowach wampirzycy. – Mój Boże, kiedy jednak cię
wyczuwałam…
–
Niemożliwe.
Początkowo
nawet nie zarejestrowała tego, że weszła Melanie w słowo. W głowie
miała tylko to jedno, jedyne słowo – zaprzeczenie, które wciąż cisnęło jej się
na usta. A jednak kiedy je wypowiedziała, poczuła, że tak naprawdę
oszukiwała samą siebie.
Już od
jakiegoś czasu wiedziała, że wszystko było nie tak. W zasadzie to prędzej
czy później musiało skończyć się w ten sposób, zwłaszcza biorąc pod uwagę,
co działo się od chwili, w której odszukała ją Amelie. Już wtedy wszystko
zaczęło się sypać, teraz zaś wszystko nieubłaganie zmierzało ku gorszemu. W którymś
momencie Claudia straciła kontrolę i nie odzyskała jej aż do tej pory, aż
prosząc się o to, żeby spotkało ją coś niedobrego.
– Claudio?
Claudio! – doszedł ją zniecierpliwiony, niemalże błagalny głos Melanie, jednak
nie zwróciła na niego najmniejszej nawet uwagi.
W tamtej
chwili myślami była gdzieś daleko, świadoma wyłącznie zagrożenia, które czuła.
Już dawno powinna opuścić Seattle – podjąć ucieczkę, dokładnie jak robiła te
przez te wszystkie lata. Znów musiała biec, zanim ktokolwiek…
Z tym, że
najpewniej było za późno. Skoro nawet Melanie odnalazła ją, na dodatek zupełnym
przypadkiem… Claudia nie wyobrażała sobie, że mogłoby do tego dojść, ale fakty
mówiły same za siebie. Już od jakiegoś czasu była bezbronna, teraz nawet
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
–
Czegokolwiek chcesz, nie mogę ci pomóc – oznajmiła tak cicho, że człowiek nie
byłby w stanie jej zrozumieć. Chyba znów weszła Melanie w słowo, ale
praktycznie tego nie zarejestrowała. – Wybacz mi. Jeśli chcesz, możesz poczekać
tutaj na Olivera – dodała, nie dbając o to, czy wampirzyca była w stanie
ją zrozumieć.
Z tymi
słowami wybiegła z mieszkania, najzwyczajniej w świecie zostawiając
Melanie samą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz