16 maja 2018

Trzysta trzydzieści dziewięć

Renesmee
Ariadna milczała jak zaklęta, najwyraźniej zamierzając mnie ignorować. Do głowy przyszło mi nawet, że jakimś cudem zapomniała, że podążałam za nią. Kto wie, może nie zwróciłaby uwagi, gdybym nagle postanowiła się od niej odłączyć, ale nie zdecydowałam się tego sprawdzić. W zamian po prostu podążałam za kobietą, uważnie rozglądając się dookoła i nie będąc w stanie pozbyć się złych przeczuć.
Gdziekolwiek byłyśmy, nie mogłam zaprzeczyć, że okolica zachwycała. Słońce grzało, ale nie aż tak, bym poczuła się przytłoczona upałem. W zasadzie gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że była idealna, chociaż to stwierdzenie z jakiegoś powodu wydało mi się mocno naciągane. Gdybym się uparła, o wszystkim dookoła mogłabym mówi, że jest doskonałe, począwszy od zieleni trawy, aż po błękit nieba i urokliwość tego miejsca, ale wciąż towarzyszyła mi myśl, że to tylko i wyłącznie pozory. Gdzieś tam poza zasięgiem wzroku czaiło się coś niedobrego, czego nie chciałam spotkać, choć obawiałam się, że to okaże się nieuniknione.
Wszelakie myśli uleciały z mojej głowy, kiedy uprzytomniłam sobie cel wędrówki mojej i Ariadny. Dom, który nagle wyłonił się spomiędzy drzew, sprawił, że gwałtownie się zatrzymałam. Dobra bogini, dawno nie widziałam czegoś takiego. Górujący na okolicą budynek zachwycał, robiąc wrażenie nie mniejsze niż Niebiańska Rezydencja, a to bez wątpienia o czymś świadczyło. Biała, nieskazitelna elewacja przyciągała wzrok, zwłaszcza w pełni słońca. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że tak naprawdę zaintrygowały mnie subtelne, ale jednak wyraźne przy wyostrzonych zmysłach, złociste dodatki – skomplikowane, trudne do zinterpretowania (przynajmniej dla mnie) wzory i symbole. Mimo wszystko mogłam przysiąc, że gdzieś już je widziałam, i że Isabeau na moim miejscu najpewniej doskonale wiedziałaby, co oznaczały.
Dom – czy może raczej rezydencja, bo nagle odniosłam wrażenie, że właśnie tak powinnam go nazywać – zdecydowanie nie należał do małych. Choć miał tylko dwa piętra, jego wymiary jednoznacznie świadczyły, że z łatwością pomieściłby nawet setkę gości, gdyby przyszła taka potrzeba. Być może wszystko sprowadzało się do jasnych kolorów i tego, że w takich warunkach wszystko wydawało się większe i bardziej przestronne, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać. Dla odmiany za to poczułam się jeszcze bardziej nieswojo, mimowolnie myśląc o tym, jak czułam się w Volterze albo gdy wraz z Rufusem szłam na wyprawiany przez Isobel bal.
Zamrugałam nieco nieprzytomnie, w końcu zmuszając się od oderwania wzroku od budynku. Mieniło mi się w oczach, przez co nie potrafiłam stwierdzić jak wiele balkonów, tarasów i okien zdążyłam zauważyć. To wszystko po raz kolejny wydało mi się wręcz zbyt doskonałe; cały ten przepych i jasność przytłaczały, ale nie skomentowałam tego nawet słowem, czując, że nie powinnam. W zamian popędziłam za Ariadną, w pośpiechu skracając dzielący nas dystans. Najwyraźniej jednak o mnie nie zapomniała, bo przystanęła przy wejściu, zaciskając usta i niecierpliwie spoglądając w moją stronę.
– Wciąż nie mam pojęcia, co powinnam z tobą zrobić – oznajmiła wprost. Zawahałam się, sama niepewna jak powinnam interpretować jej słowa. – Ale skoro tutaj jesteś, On najwyraźniej będzie chciał cię zobaczyć. Nawet jeśli nie, przecież nie pozwolę na to, byś błąkała się po ogrodach.
– Dziękuję – wyrzuciłam w pośpiechu.
Co innego mogłam jej powiedzieć? Wciąż czułam się oszołomiona, zresztą zachowanie Ariadny zdecydowanie nie należało do tych, które byłam w stanie jednoznacznie zrozumieć. Miałam wrażenie, że moja obecność zdecydowanie nie była jej na rękę. Sęk w tym, że wciąż nie potrafiłam ocenić czy to brak sympatii, czy może rodzaj… troski. To drugie wydawało się irracjonalne, ale z drugiej strony, kobieta wydawała się zmartwiona, a jej słowa sugerowały, że mimo wszystko nie czułaby się dobrze, gdyby nie zareagowała, podczas gdy ja błąkałabym się po okolicy. Oczywiście to równie dobrze mogłoby oznaczać, że chciała mieć mnie na oku, ale niezależnie od przyczyny, byłam jej wdzięczna.
Jakkolwiek by jednak nie było, wciąż miałam dziesiątki pytań. Problem polegał na tym, że kobieta wydawała się reagować na nie bardziej alergicznie od Rufusa, a to samo w sobie wydało mi się nie lada wyczynem. Wampir przynajmniej w mniej lub bardziej uprzejmy sposób odpowiadał, kiedy wystarczająco się go przycisnęło, ale Ariadna? Czułam, że potrafiłaby mnie ignorować w nieskończoność, zresztą nie chciałam wystawiać jej nerwów na próbę. Cokolwiek bym o niej nie myślała, pozostawała moją jedyną sojuszniczką w tym miejscu. Tak długo, jak nie miałam pojęcia na czym stoję, musiałam grać zgodnie ze z góry narzuconymi mi zasadami.
Zacisnęłam usta. Mimo wszystko musiałam zmuszać się do milczenia, w pamięci wciąż mając słowa Ariadny. On najwyraźniej będzie chciał cię zobaczyć. Na litość bogini, kto? Chciałam o to zapytać i może jednak nie byłoby to takie dziwne, ale…
– Ciociu?
Cichy, dziecięcy głosik skutecznie mnie rozproszył. Ariadna drgnęła, po czym powiodła wzrokiem dookoła, natychmiast spoglądając na zmierzająco ku nam drobną postać. Dziewczynka mogła mieć najwyżej dziesięć lat, jasne włosy i aparycję aniołka. Na sobie miała letnią białą sukienkę, co ze względu na pogodę nie wydało mi się dziwne. Za to obecność dziecka w tym miejscu już tak, choć nie miałam pewności, dlaczego wydało mi się to aż tak zaskakujące.
Bardziej od tego jednak moją uwagę przykuła jej mina – to, że mała nagle przystanęła, spoglądając wprost na mnie i sprawiając przy tym wrażenie co najmniej skonsternowanej. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale najwyraźniej niewiele pomogło, bo dziecko nadal patrzyło na mnie jak na kosmitkę.
– Wracaj  o środka, Anabelle – upomniała ją Ariadna. Aż wzdrygnęłam się, zaskoczona surowością jej głosu. – Tutaj nie dzieje się nic, czym powinnaś się niepokoić.
Dziewczynka przez moment wyglądała chętną, by zaprotestować, poza tym wciąż patrzyła się na mnie, ostatecznie jednak nie odezwała się nawet słowem. W zamian posłusznie odwróciła i biegiem popędziła przed siebie, wkrótce zniknęła nam z oczu.
Ariadna w zamyśleniu skinęła głową, po czym w końcu wprowadziła mnie do budynku, w pośpiechu ruszając w kierunku przeciwnym do tego, w którym pobiegła Anabelle.
Między nami po raz kolejny zapanowała cisza, co samo w sobie zaczynało doprowadzać mnie do szału. Ariadna narzuciła dość znaczące tempo, choć nie na tyle, bym musiała biec, żeby dotrzymać jej kroku. Miałam wrażenie, że chciała jak najszybciej doprowadzić mnie do miejsca, które sobie umyśliła, pilnując przy tym, by zobaczyło mnie jak najmniej osób. Ta myśl była dziwna, ale po tym, w jaki sposób zachowała się, kiedy zobaczyła mnie z Leaną, a później po pojawieniu się Anabelle, wydała mi się dość sensowna.
Szybko przekonałam, że moje podejrzenia mogą być o wiele bardziej prawdziwsze, niż do tej pory sądziłam. Miałam wrażenie, że szłyśmy z Ariadną całe wieki, klucząc korytarzami w taki sposób, by uniknąć spotkania z kimkolwiek. To, że kobita nagle przystanęła, zmuszając mnie do tego samego na krótką chwilę wytrąciło mnie z równowagi. Zaraz po tym usłyszałam śmiechy i czyjeś głosy – fragment luźnej rozmowy dwóch kobiet, które chwilę później przeszły tuż obok hallu, którym zmierzałyśmy, prawie natychmiast znikając nam z oczu. Mimochodem zauważyła, że obie były blondynkami, powoli zaczynając dochodzić do wniosku, że wszystkie mieszkanki tego miejsca wyglądały dokładnie tak samo – niebieskookie blondynki w różnym wieku. Tylko ja się różniłam, co poniekąd tłumaczyło zaskoczenie Anabelle. Skoro na co dzień miała do czynienia wyłącznie z jednym typem urody, musiałam być dla niej jakimś egzotycznym odkryciem.
Możliwe, że właśnie to kierowało Ariadną, skoro ta wyraźnie robiła wszystko, byleby mnie ukryć. Nie żebym sądziła, że dbała wyłącznie o mój komfort. Czułam, że musiała mieć w tym jakiś konkretny cel, ale…
– Chodź tutaj.
Odetchnęłam, zwłaszcza że od przeciągającej się ciszy zaczynałam czuć się naprawdę źle. Spojrzałam z powątpiewaniem najpierw na kobietę, a później na drzwi, przed którymi się zatrzymała. Miałam dość błądzenia po korytarzach, zwłaszcza że taki stan nieprzyjemnie kojarzył mi się z tym, czego doświadczyłam w siedzibie łowców. Mimowolnie pomyślałam, że może jednak śniłam, a wszystko było wytworem mojej wyobraźni, ale prawie natychmiast odrzuciłam od siebie tę myśl. Może i czułam się zmęczona, ale to miejsce wydawało się zbyt rzeczywiste jak na coś, co mogłabym wyśnić.
Z opóźnieniem zareagowałam na słowa Ariadny, w końcu przekraczając próg wskazanego mi pomieszczenia. Już na wstępie zauważyłam, że to była sypialnia – niewielka i na pierwszy rzut oka sprawiająca wrażenie opustoszałej. Nie czułam niczego prócz kurzu, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że w pokoju od dawna nikogo nie było, o ile w ogóle był używany. Najwyraźniej mogłam uznać to miejsce za sypialnię dla gości, ale wcale nie czułam się jak ktoś mile widziany w tym miejscu. Wręcz przeciwnie – na każdym kroku utwierdzałam się w przekonaniu, że byłam intruzem i tak naprawdę wcale nie powinnam znaleźć się w tym świecie…
Z tym, że przecież tutaj byłam. Problem polegał na tym, że nie miałam pojęcia dlaczego i w jaki sposób powinnam się wydostać.
– Gdzie jesteśmy? – zapytałam pod wpływem impulsu, nie mogąc dłużej wytrzymać. Spojrzałam na Ariadnę, mając nadzieję, że tym razem mi odpowie. – Co to za miejsce? Możemy w końcu porozmawiać, czy…? – zaczęłam, ale nie było mi dane dokończyć.
Kobieta rzuciła mi jednie przenikliwe, wymowne spojrzenie po czym w pośpiechu wycofała się na korytarz. Natychmiast ruszyłam w jej stronę, gotowa zaprotestować, ale bezceremonialnie zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
Gdzieś po drugiej stronie usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza i to wystarczyło, żebym pojęła, że najpewniej miałam problem.
– Hej! – zaoponowałam, natychmiast chwytając za klamkę. Szarpnęłam nią, ale zyskałam wyłącznie tyle, że utwierdziłam się w przekonaniu, iż Ariadna zamknęła mnie w pokoju. – Otwórz drzwi! Słyszysz?! – wyrzuciłam z siebie na wydechu, aż nazbyt świadoma, że kobieta wciąż stałą po drugiej stronie.
W normalnym wypadku bez chwili wahania użyłabym telepatii, żeby się wydostać. W zasadzie wystarczyłoby, żebym wykorzystała wystarczająco dużo siły, żeby wyważyć drzwi. Miałam ochotę to zrobić, ale coś mnie powstrzymało – poczucie, że w ten sposób co najwyżej zrobiłabym sobie krzywdę i nic ponadto. Wrażenie było takie, jakbym nagle wpadła na solidną ścianę i nagle po prostu wiedziałam, że nie mam co próbować się wydostać, bo i tak nie otworzę drzwi.
Wypuściłam powietrze ze świstem, jedocześnie cofając się o krok. Nerwowo napięłam mięśnie, po czym raz jeszcze uderzyłam w drzwi, tym razem z mniejszym przekonaniem niż do tej pory. Aż gotowało się we mnie ze złości, zwłaszcza że miałam wrażenie, że dałam podejść się jak ostatnia naiwna. Słodka bogini, przy Michaelu i Rufusie już dawno przyswoiłam sobie, że zasada ograniczonego zaufania sprawdzała się zawsze, a jednak…
– Poczekaj w pokoju – usłyszałam spięty głos Ariadny. Natychmiast zamilkłam, przez krótką chwilę skonsternowana tym, że kobieta jednak nie zostawiła mnie samej – przynajmniej na razie. – Nie mam pojęcia, co z tobą zrobić – powtórzyła po raz kolejny, wydając się zwracać bardziej do siebie niż do mnie.
– Ale…
– Przyjdę, kiedy On zadecyduje, czego od ciebie chce – przerwała, a ja z niedowierzaniem potrząsnęłam głową, na moment zapominając, że kobieta i tak nie mogła tego zobaczyć.
– Kto?! – zniecierpliwiłam się. Znów szarpnęłam za klamkę, po czym zaklęłam pod nosem, wyczuwając znajomy już opór. – Wypuść mnie i porozmawiajmy! Ariadno…!
Odpowiedziała mi cisza i zrozumiałam, że jednak zostałam sama. Przez dłuższą chwilę tkwiłam w bezruchu, co najmniej oszołomiona sytuacją. Palce wciąż zaciskałam na klamce, chociaż pewnie nawet gdybym spróbowałabym ją wyrwać, niewiele by to dało.
Zmusiłam się do wycofania, bezskutecznie próbując zrozumieć, co tak naprawdę powstrzymywało mnie przed wyjściem z sypialni. To nie było srebro, a przynajmniej zakładałam, że rozpoznałabym obecność kruszcu, zwłaszcza że dopiero co spędziłam dobrych kilka godzin w miejscu, gdzie ograniczone zmysły były czymś normalnym. Tym bardziej czułam różnicę, bo problem zdecydowanie nie polegał na tym, że mogłabym czuć się jakkolwiek osłabiona. Wręcz przeciwnie – w przypływie frustracji czułam się gotowa przestawić całą tę sypialnię, gdyby zaszła taka potrzeba.
Nie żebym w ogóle miała co przesuwać. Pomijając jednoosobowe łóżko, wyposażenie pokoiku ograniczało się wyłącznie do szafy, niewielkiej komody i stolika nocnego. Poza tym nie znalazłam niczego innego – nawet lustra czy toaletki. Wnętrze mebli również okazało się puste i już nie miałam wątpliwości, że pokój dotychczas musiał być opustoszały. Co prawda wyglądał na zaskakująco czysty, nawet jeśli w powietrzu wyraźnie czułam obecność kurzu. Innymi słowy, od dawna nikt tu nie zaglądał, a jednak… pomieszczenie wydawało się być gotowe na czyjeś przybycie.
Zacisnęłam usta, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. Nie miałam pojęcia, co sądzić o całej tej sytuacji. Niespokojnie krążyłam, szybko przekonując się, że pokój jest o wiele za mały, by ruch zaczął przynosić mi ukojenie. Wręcz przeciwnie – czułam się jak w potrzasku, a to zdecydowanie nie było mi na rękę. Ostatecznie przystanęła przy oknie, odsuwając zasłonę i wyglądając na zewnątrz. Zmrużyłam oczy w jasnym blasku, w milczeniu spoglądając na rysujący się poniżej ogród. Widziałam kwiaty w pełni rozkwitu i intensywnie zieloną trawę, co jednoznacznie świadczyło o tym, że nie byłam u siebie. Nie takiego krajobrazu spodziewałabym się, skoro w Seattle mieliśmy środek zimy.
Gdzie jestem?, pomyślałam i coś ścisnęło mnie w gardle ze zdenerwowania. W pośpiechu wycofałam się, starannie zasuwając zasłonę i z dwojga złego woląc trwać w przyjemnym półmroku. Przysiadłam na skraju łóżka, przez krótką chwilę bawiąc się trenem sukienki i raz po raz wygładzając materiał. Chciałam zająć czymś ręce, to jednak na dłuższą metę prowadziło donikąd, o czym przekonałam się w chwili, w której mojej myśli znów zaczęły się ze sobą plątać.
Miałam dziesiątki pytań, które pragnęłam zadać – z tym, że w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby mnie wysłuchać. Nawet gdyby wróciła Ariadna, wątpiłam, by w końcu zdecydowała się cokolwiek mi wyjaśnić. Inna sprawa, że bardziej od miejsca intrygowało mnie to, kim był tajemniczy On, o którym wspominała kobieta. Miałam złe przeczucia, poza tym wciąż towarzyszyło mi poczucie, że umykało mi coś istotnego – a może to po prostu ja z uporem odmawiałam nazywania rzeczy po imieniu.
Te wszystkie kobiety, jakże do siebie podobne, a do tego wszystkiego to miejsce…
Nerwowo napięłam ramiona, nagle zaniepokojona.
Jeśli moje przypuszczenia były słuszne, lepiej dla mnie było, by Ariadna nie pojawiła się w najbliższym czasie.
Claudia
Pukanie do drzwi było uciążliwe i tak gwałtowne, jakby osoba po drugiej stronie zamierzała włamać się do środka.
Claudia zesztywniała, na moment zamierając i niespokojnie spoglądając w głąb mieszkania. Z obawą spojrzała na wejście, gotowa przysiąc, że gdyby była żywa, w tamtej chwili jej serce najpewniej by się zatrzymało – i to tylko po to, by po chwili wyrwać się z piersi, uderzając tak mocno, że najpewniej okazałoby się to bolesne.
Oliver wyszedł jakiś czas temu, więc to zdecydowanie nie jego powinna spodziewać się w tamtej chwili. Zresztą ten chłopak był cichy, jakkolwiek by to nie brzmiało w przypadku kogoś, kto wcale nie mówił. Co więcej, on po prostu wszedłby do środka, a skoro ktoś dosłownie dobijał się do mieszkania…
Jakimś cudem zrobiło jej się gorąco. W przypadku wampira taki stan zdecydowanie nie był normalny, ale nie zamierzała się nad tym rozwodzić. Nerwowo potarła nadgarstki, przez dłuższą chwilę zdolna co najwyżej tkwić w bezruchu i bezmyślnie wpatrywać się w drzwi.
Czy to możliwe, żeby…?
Niech to wszyscy diabli, już dawno powinna odejść! Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razu spędziła tyle czasu w jednym miejscu. Zwykle trwała w ciągłym ruchu, niezmiennie przenosząc się z miejsca na miejsce. Powinna już dawno opuścić Seattle, nie mając tak naprawdę pojęcia, co takiego trzymało ją w tym miejscu. Przez cały ten czas ryzykowała, a jednak teraz…
Weź się w garść!, warknęła na siebie w duchu.
Gdyby za drzwiami właśnie stał ten, którego tak bardzo się obawiała, zdecydowanie by nie pukał.
Mimo wszystko nie od razu zdecydowała się otworzyć drzwi. W zasadzie wszystko sprowadzało się do impulsu – w jednej chwili tkwiła w miejscu, walcząc z samą sobą, zaś w następnej naciskała klamkę, mając serdecznie dość ciągłego dobijania.
– Claudia!
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, w co najmniej skonsternowany sposób spoglądając na stojącą przed nią osobę. Melanie dosłownie wpadła do mieszkania, blada i roztrzęsiona, co w przypadku wampira zdecydowanie nie było normalne. Wyglądała na bliską tego, żeby jakimś cudem się popłakać, co również nie wydało się Claudii czymś codziennym. Spędziła z Mel i Jasonem dość czasu, by przywyknąć do tego, jak zwykle się zachowywali – i właśnie dlatego od razu uprzytomniła sobie, że stan nieśmiertelnej zdecydowanie nie wróżył niczego dobrego.
Być może powinna coś powiedzieć – cokolwiek, co zabrzmiałoby sensownie po wszystkim, co się wydarzyło – ale w głowie miała pustkę. Powinna przeprosić? Czy to w ogóle miało sens, biorąc pod uwagę, że ściągnęła na Melanie i Jasona piekło, nieświadomie wciągając w swoje układy z Amelie? Z drugiej strony, przecież każde z nich odpowiadało za siebie, a Claudia nigdy nie powiedziała, że będzie za którekolwiek z tej dwójki odpowiedzialna.
Co więcej, w tamtej chwili dręczyła ją inna, o wiele istotniejsza kwestia. Poczucie zagrożenia nie zniknęło, wręcz wzmagając się, kiedy do Claudii dotarło coś aż nadto niepokojącego.
– Jak mnie znalazłaś?
Być może powinna czuć się źle z tym pytaniem, zwłaszcza że Melanie spojrzała na nią z niedowierzaniem i swego rodzaju rozżaleniem, jednak nie potrafiła się tym przejąć. Gdyby przejmowała się innymi do tego stopnia, by przekładać ich dobro nad swoje, już dawno byłaby definitywnie martwa…
Albo gorzej.
Kto jak kto, ale Claudia aż za dobrze wiedziała, że istniały sytuacje, w których śmierć potrafiła być wybawieniem.
– Miałam szczęście – doszedł ją spięty głos Melanie. Z trudem była w stanie skoncentrować się na poszczególnych słowach wampirzycy. – Mój Boże, kiedy jednak cię wyczuwałam…
– Niemożliwe.
Początkowo nawet nie zarejestrowała tego, że weszła Melanie w słowo. W głowie miała tylko to jedno, jedyne słowo – zaprzeczenie, które wciąż cisnęło jej się na usta. A jednak kiedy je wypowiedziała, poczuła, że tak naprawdę oszukiwała samą siebie.
Już od jakiegoś czasu wiedziała, że wszystko było nie tak. W zasadzie to prędzej czy później musiało skończyć się w ten sposób, zwłaszcza biorąc pod uwagę, co działo się od chwili, w której odszukała ją Amelie. Już wtedy wszystko zaczęło się sypać, teraz zaś wszystko nieubłaganie zmierzało ku gorszemu. W którymś momencie Claudia straciła kontrolę i nie odzyskała jej aż do tej pory, aż prosząc się o to, żeby spotkało ją coś niedobrego.
– Claudio? Claudio! – doszedł ją zniecierpliwiony, niemalże błagalny głos Melanie, jednak nie zwróciła na niego najmniejszej nawet uwagi.
W tamtej chwili myślami była gdzieś daleko, świadoma wyłącznie zagrożenia, które czuła. Już dawno powinna opuścić Seattle – podjąć ucieczkę, dokładnie jak robiła te przez te wszystkie lata. Znów musiała biec, zanim ktokolwiek…
Z tym, że najpewniej było za późno. Skoro nawet Melanie odnalazła ją, na dodatek zupełnym przypadkiem… Claudia nie wyobrażała sobie, że mogłoby do tego dojść, ale fakty mówiły same za siebie. Już od jakiegoś czasu była bezbronna, teraz nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Czegokolwiek chcesz, nie mogę ci pomóc – oznajmiła tak cicho, że człowiek nie byłby w stanie jej zrozumieć. Chyba znów weszła Melanie w słowo, ale praktycznie tego nie zarejestrowała. – Wybacz mi. Jeśli chcesz, możesz poczekać tutaj na Olivera – dodała, nie dbając o to, czy wampirzyca była w stanie ją zrozumieć.
Z tymi słowami wybiegła z mieszkania, najzwyczajniej w świecie zostawiając Melanie samą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa