9 maja 2018

Trzysta trzydzieści dwa

Gabriel
Joce wciąż spała, co było dobre. Wyglądała na o wiele spokojniejszą, nawet jeśli coś w bladości jej skóry niezmiennie nasuwało Gabrielowi na myśl to, że znów mogłaby potrzebować energii. Gdyby tylko mógł, od razu zaoferowałby córce swoją, ale czuł, że przynajmniej na razie nie było to najlepszym pomysłem. Prawda była taka, że sam musiał odpocząć, chociaż perspektywa snu jawiła mu się jako coś absolutnie niemożliwego.
Nie pierwszy raz podszedł bliżej łóżka tylko po to, żeby pogłaskać Jocelyne po policzku. Poruszyła się, ale nie otworzyła oczu, w zamian mocniej wtulając twarz w poduszkę. Jasne włosy opadły na blade policzki, częściowo je przysłaniając, ale Gabriel i tak zauważył, że wyglądała marnie. Co więcej coś w jej ruchach niezmiennie kojarzyło mu się z sytuacją, w której próbowałaby szukać kogoś, w kogo mogłaby się wtulić. To wystarczyło, by zapragnął wziąć ją w ramiona, ale w ostatniej chwili porzucił tę myśl, najzwyczajniej w świecie sobie nie ufając. Po pierwsze, nie wyobrażał sobie spokojnego leżenia obok, skoro wszystko w nim aż rwało się do tego, by krążyć tam i z powrotem.
A po drugie, chociaż już nie odczuwał głodu, w jakimś stopniu obawiał się, że mógłby nieświadomie Joce skrzywdzić.
Alessia też uważała, że wyglądał marnie. Co więcej, już chyba z przyzwyczajenia zaczęła mu to wytykać, zachowując się bardziej jak kolejna z jego sióstr niż córka. Zabawne, zwłaszcza że to on powinien pouczać ją, nie wspominając już o tym, że Ali miała rację. Nie potrafił zliczyć, jak wiele razy sam powtarzał jej, żeby nigdy nie zwlekała z zaspokojeniem tego szczególnego rodzaju głodu. Teraz zadziwiająco często rolę się odwracały, zwłaszcza że jego księżniczka potrafiła być niemniej uparta, co i jej matka.
Na samą myśl o Nessie znów poczuł się jeszcze bardziej zdenerwowany. Słodka bogini, dlaczego…?, przeszło mu przez myśl nie po raz pierwszy. Miał ochotę coś rozwalić, przez krótką chwilą wręcz walcząc ze sobą, by w przypływie frustracji nie walnąć pięścią w ścianę. Pewnie i tak nie poczułby się lepiej, a do tego wszystkiego wystraszyłby Jocelyne, co zdecydowanie nie byłoby dobre; wystarczyło, że młodsza z jego córek już i tak była przerażona, z kolei to, że w ogóle zasnęła, zawdzięczał wyłącznie Layli.
Z siostrą też musiał się prędzej czy później zobaczyć. Mimo wszystko czuł ulgę płynącą ze świadomości, że przynajmniej jego bliźniaczka była cała. Nie miał okazji nacieszyć się Laylą tak, jak mógłby tego oczekiwać, zbytnio przejęty potrzebą natychmiastowego powrotu do domu i sprawdzenia, co działo się z Renesmee. Teraz nadal nie potrafił się skoncentrować, ale przynajmniej uspokoić się na tyle, by zacząć przejmować się innymi. Gdyby nie to, że Rufus i Layla już jakiś czas temu zamknęli się w jednej z sypialni i bynajmniej nie śpieszyli, by gdziekolwiek wychodzić, już dawno poszedłby sprawdzić, czy oby na pewno wszystko było w porządku. Na tę chwilę jednak pozostało mu pilnować snów Joce i Claire, przy okazji powstrzymując się przed ciągłym zaglądaniem do Renesmee. Nie sądził, że w ogóle zdobędzie się na to, by w ogóle trzymać się z daleka od żony, ale ostatecznie pozwolił, by to Bella z nią została. Czuł, że cisza i przeciągające się napięcie, które odczuwał, spoglądając na pogrążoną we śnie Nessie, mogły doprowadzić go do ostateczności, a zdecydowanie nie mógł pozwolić sobie na utratę kontroli.
Machinalnie zacisnął dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowana. Przynajmniej nie umarła… I był za to wdzięczny Selene, opatrzności i każdej nadnaturalnej sile, która się temu przyczyniła. Jak długo było coś, co jeszcze mogli zrobić, musiał przynajmniej spróbować zachować zdrowy rozsądek i skupić się na tym, co najważniejsze. Co więcej, wierzył, że Isabeau na coś wpadnie, chociaż siostra zniknęła zaraz po ich rozmowie i tyle ją widział.
Subtelny ruch skutecznie wyrwał go z zamyślenia. Z opóźnieniem uświadomił sobie, że w sypialni wciąż przesiadywał czarny kociak, którego Jocelyne dostała od Allegry. Nie chciał myśleć o śmierci ciotki, zwłaszcza że to wszystko wciąż brzmiało jak abstrakcja. Na dodatek gdyby sobie na to pozwolił, najpewniej zacząłby się zastanawiać nad tym, co działo się z Marco, a na to nie zamierzał sobie pozwolić. Nessie by mu współczuła, odezwał się cichy głosik w jego głowie, sprawiając, że Gabriel skrzywił się, po czym energicznie potrząsnął głową. Czasami nie rozumiał własnej żony, a już zwłaszcza tego, że z takim uporem dawała szansę jego ojcu.
W takich chwilach naprawdę nie miał pewności, czy Renesmee była cudowna, naiwna, czy może po prostu wszystko na raz.
Czarny kot zamruczał cicho, obserwując go z zaciekawieniem. Gabriel spojrzał na niego z powątpiewaniem, zwłaszcza kiedy zwierzak jak gdyby nigdy nic pobiegł bliżej, nagle zaczynając się o niego ocierać. To było dziwne i zaskoczyło go do tego stopnia, że prawie udało mu się uśmiechnąć. Koty i zła energia, tak?, pomyślał mimochodem, przypominając sobie słowa Allegry. Och, więc do tego wszystkiego miał w sobie coś, co sprawiło, że nawet kociak doszedł do wniosku, że mentalne wsparcie było mu potrzebne bardziej niż Joce?
Wywrócił oczami, po czym ostrożnie nachylił się, by wziąć zwierzaka na ręce. Wydawał się mały i kruchy, prawie jak młodsza z jego córek, chociaż wciąż nie mógł pozbyć się wrażenia, że Jocelyne miała w sobie więcej siły, niż wszystkim wokół się wydawało. Biorąc pod uwagę dar, którym dysponowała, bez wątpienia tak było.
– Oj, księżniczko… – mruknął, przesuwając się na tyle blisko łóżka, by jednak przysiąść na krawędzi. Zapach krwi Joce mieszał się z jego własnym i jeszcze jednym, wciąż przenikającym pościel i należącym do Renesmee.
Ostrożnie ułożył pomrukującego w jego ramionach kota na pościeli, popychając go ku córce. Kociak najwyraźniej zrozumiał, bo natychmiast ułożył się obok dziewczyny, dla odmiany ocierając się o nią. Gabriel zauważył, że dzięki temu się rozluźniła – tylko nieznacznie, ale świadomość, że przynajmniej ona czuła się lepiej, choć odrobinę poprawiła mu nastrój. Ostatnim, czego chciał, było to, żeby akurat Jocelyne odchorowała wszystko to, co się wydarzyło. Już i tak się nią przejmował, zwłaszcza że od Carlisle’a wiedział, że mała nie była w dobrym stanie, kiedy Nessie ją znalazła. Teraz wyglądała lepiej i tego zamierzał się trzymać, chociaż wciąż liczył się z tym, że sprawy w każdej chwili mogły się skomplikować.
I faktycznie skomplikowały, ale nie w sposób, którego mógłby się spodziewać.
Krzyk Liz mógłby obudzić umarłego. Gabriel wyprostował się niczym struna, przez moment zastanawiając, czy powinien zareagować. Ta dziewczyna była ważna dla Damiena, poza tym znalazła się pod jego dachem, co definitywnie rozwiązywało problem tego, czy powinien ją chronić.
Zawahał się, czując, że powinien przynajmniej sprawdzić, co się stało, jednak powstrzymał go cichy jęk. Westchnął, po czym w pośpiechu zwrócił ku Joce, kiedy ta gwałtownie poderwała się na łóżku, wyraźnie zaniepokojona.
– Tato? – rzuciła z wahaniem.
Nieznacznie drgnęła, kiedy wystraszony kot zaczął niespokojnie kręcić się na łóżku. W pośpiechu wzięła zwierzę na ręce, ostrożnie przygarniając do piersi; w tamtej chwili trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy chciała go w ten sposób uspokoić, czy może sama potrzebowała czegoś, co pozwoliłoby jej się rozluźnić.
Wyraz twarzy Gabriela złagodniał, kiedy podchwycił spojrzenie jasnych, błyszczących niezdrowo oczu córki. Gdyby nie to, że nie tak dawno temu sam sprawdzał, czy nie była rozpalona, zdecydowanie zacząłby się martwić.
– Jestem – zapewnił pośpiesznie. Krótko obejrzał się w stronę drzwi, chwilę nasłuchując tego, co działo się na korytarzu. Słyszał przytłumione głosy, ale już przynajmniej nikt nie krzyczał, a tym bardziej nic nie wskazywało na to, żeby ktoś zamierzał kogoś zamordować. Dobre i tyle. – Pójdę zobaczyć, co tam się stało. Liz pewnie…
– Chcę iść z tobą.
Rzucił jej przelotne spojrzenie, w pierwszym odruchu mając ochotę odmówić. Gdyby tylko chciał, mógłby bez większego wysiłku sprawić, żeby na powrót zasnęła, zwłaszcza że powinna odpoczywać. Z drugiej strony, Joce wyglądała na równie zdeterminowaną, co i wystraszoną, tym samym jednoznacznie dając mu do zrozumienia, że nie zamierzała ot tak odpuścić. Co więcej, przy nim była bezpieczna, a skoro tak…
Zacisnął usta. Już raz zarzuciła mu, że traktował ją inaczej niż Alessię i Damiena.
– O ile tylko czujesz się wystarczająco dobrze – powiedział w końcu, podchodząc bliżej i zachęcająco wyciągając ku niej dłoń.
Wyczuł, że ją zaskoczył, chociaż w żaden sposób tego nie skomentowała. Wciąż wydawała mu się wyjątkowo krucha, kiedy ostrożnie stanęła na nogi, wciąż tuląc do siebie kota. W białej koszuli nocnej i z jasnymi, poplątanymi włosami wyglądała jak duch, co zwłaszcza w jej przypadku było dość ironicznym stwierdzeniem.
Gabriel westchnął, po czym bez słowa przygarnął ją o siebie. Uderzyła go słodycz jej krwi, ale nie na tyle, by poczuł pragnienie. W zamyśleniu przeczesał blond loki córki, zanim ostatecznie razem wyszli na korytarz. Mimo wszystko starał się, by Joce znalazła się za jego plecami, by łatwiej móc ją osłonić, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Co prawda nie sądził, żeby w pobliżu faktycznie znajdowało się jakieś niebezpieczeństwo, ale po wszystkim, co wydarzyło się w niecałą dobę, wolał dmuchać na zimne.
Nieznacznie rozluźnił się na widok Damiena i Liz. W niewielkim oddaleniu od nich zauważył zmartwionych, ale jednak nie aż tak bardzo zaniepokojonych Alessię i Carlisle’a, i wtedy nabrał pewności, że wszystko było w porządku. Przynajmniej w teorii, bo to dalej nie tłumaczyło wrzasków Elizabeth i tego, że dziewczyna wyglądała na co najmniej zmieszaną. Bez pośpiechu podszedł bliżej, wciąż obejmując Joce i próbując stwierdzić, czego powinien się spodziewać.
– Wszystko gra? – zapytał, kiedy znalazł się na tyle blisko, by syn i jego dziewczyna zwrócili na siebie uwagę.
– Ehm… – Elizabeth nagle zaczerwieniła się jeszcze bardziej, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Wilgotne włosy kleiły jej się do twarzy, a serce tłukło się w piersi tak szybko, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz.
– Mieliśmy małe… nieporozumienie – mruknął Damien i coś w jego tonie sprawiło, że Gabriel spojrzał na niego spod uniesionych brwi, gotowy przysiąc, że nie mówili mu wszystkiego. – A co z tobą? No i… Joce, kochanie – zwrócił się nagle do siostry, zachęcająco wyciągając ku niej ręce.
Odsunął się, pozwalając, by dziewczyna go wyminęła, natychmiast wpadając bratu w ramiona. Damien przygarnął Jocelyne do siebie, zamykając w stanowczym uścisku i przez moment wyglądając tak, jakby próbował odgrodzić się nią od Liz. Ostatecznie zacisnął obie dłonie na barkach siostry, ustawiając ją tak, jakby była tarczą, a przynajmniej takie skojarzenie nasunęło się Gabrielowi na myśl w pierwszym odruchu.
Kłopoty w związku?, pomyślał, dla bezpieczeństwa woląc skorzystać z telepatii. Miał wrażenie, że zapytanie o to na głos mogłoby skończyć się źle.
Damien drgnął, nagle prostując się niczym struna. Jego palce mocniej zacisnęły się na ramionach wtulonej w niego siostry.
Nie chcesz wiedzieć.
Och, więc najpewniej trafił w sedno! To byłoby nawet zabawne, gdyby akurat było mu do śmiechu, a Jocelyne nagle nie stała się żywą tarczą.
– Tak… Liz chciała mi coś powiedzieć – odezwał się już na głos Damien, wciąż unikając spoglądania dziewczynie w oczy. – Chyba że wolisz, żebyśmy porozmawiali w cztery oczy – dodał, ale Elizabeth w odpowiedzi jedynie pokręciła głową.
– Wydaje mi się, że to coś, czego nie powinnam dalej trzymać dla siebie – przyznała po chwili wahania. Założyła ręce na piersi, po czym nerwowo potarła ramiona. – Chodzi o wisiorek, który nosiłam od jakiegoś czasu. Zauważyłeś, prawda? – zapytała nagle, mimo obecności pozostałych wciąż zwracając się przede wszystkim do Damiena.
– W zasadzie…
Chłopak zamilkł, ale to nie miało znaczenia. Gabriel pamiętał o co chodziło, zwłaszcza że Damien długo zachowywał się, jakby zamierzał wyjść z siebie ze zdenerwowania, kiedy omal nie rzucił się Liz do gardła. Wtedy żadne z nich nie potrafiło wytłumaczyć, chociaż wszystko sprowadzało się właśnie do tajemniczego wisiorka – jakkolwiek powinni nazywać coś, na co nikt nie mógł spokojnie patrzeć.
Machinalnie spojrzał na dziewczynę, skupiając się przede wszystkim na jej odsłoniętej szyi, ale nie zobaczył niczego, co wydałoby mu się podejrzane. W tamtej chwili nie nosiła żadnej biżuterii, przynajmniej nie na widoku, ale nie był pewien, czy to chociażby w najmniejszym stopniu rozwiązywało problem.
– Mieliśmy cię o to pytać – wtrąciła Alessia, jako pierwsza przerywając przeciągającą się ciszę. – Kiedy Damien wtedy… Och, no i Elena też czuła, że coś jest nie tak.
– No tak, na balu… – Dłoń Liz jak na zawołanie powędrowała do gardła. Zaraz po tym dziewczyna opuściła dłoń, nerwowo zaciskając ją w pięść, kiedy jej palce napotkały pustkę. – Znalazłam to w mieszkaniu Niny, kiedy byliśmy tak z Damienem po… Cóż, tym, co zrobił Jason w moim domu – wyjaśniła, starannie dobierając słowa. – Wtedy nie wiedziałam czym jest. Po prostu nosiłam go, bo to wszystko, co miałam, poza tym czułam się z nim bezpieczniej. Był dziwny, tak, ale…
– Co masz na myśli? – przerwał jej Gabriel.
Liz zamilkła, przez krótką chwilę wpatrując się w jakiś nieokreślony punkt przestrzeni. Wciąż wyglądała na zmieszaną, a do tego wszystkiego jak ktoś, kogo męczy wręcz nieopisane poczucie winy. Mógł tyko zgadywać, co działo się w jej głowie, nie widząc powodu, dla którego miałby przetrząsać jej umysł. Tak naprawdę tylko Damien był osobą, która ewentualnie mogłaby sobie na to pozwolić, o ile chłopak w ogóle uznałby, że to konieczne.
Cóż, biorąc pod uwagę to, że chłopak wciąż krył się za Joce, najpewniej nie miał zamiaru ryzykować. Co więcej, jeśli faktycznie oddał tyle mocy, by przestać uzdrawiać, Gabriela ta ostrożność absolutnie nie dziwiła.
– Nie wiem, czy to ma sens – oznajmia w końcu Elizabeth. – No i to zabrzmi źle – ostrzegła i coś w tych słowach wydało się Gabrielowi na swój sposób zabawne.
Zupełnie jakby w obecnej sytuacji cokolwiek mogło zabrzmieć dobrze!
Poczuł na sobie wymowne, poniekąd zatroskane spojrzenie Alessi, co dało mu do zrozumienia, że musiała wychwycić tę myśl. To było do przewidzenia, zwłaszcza że mimo wszystko czuł się wystarczająco podenerwowany, by mieć problem z zapanowaniem nad mocą. Dla kogoś kto był wrażliwy na telepatię, to zdecydowanie mogło być uciążliwe.
– Cokolwiek to jest, musisz nam powiedzieć, zwłaszcza jeśli ma znaczenie – stwierdził Carlisle. Starannie dobierał słowa, próbując zabrzmieć jak najłagodniej. – Ten naszyjnik…
– Już go nie mam – oznajmiła spiętym tonem Liz, nagle przyciskając obie dłonie do piersi. – Zniknął po tym jak Damien… I chyba w tym problem – dodała, chociaż to brzmiało jak pozbawiony logiki bełkot. Dziewczyna musiała zdawać sobie z tego sprawę, bo westchnęła przeciągle, po chwili wahania decydując się mówić dalej: – Nie wiem, co oznaczały symbole na naszyjniku. Wiem jedynie, że od początku sprawiał, że czułam się bezpieczniejsza… Nawet jeśli był dziwny. Czasami miałam wrażenie, że się nagrzewał… Bynajmniej nie dlatego, że go nosiłam.
– Coś jak amulet ochronny? – podsunęła z wahaniem Alessia. Gabriel zaczął żałować, że nigdzie w pobliżu nie było Isabeau, bo to zdecydowanie brzmiało jak coś, co mogłoby zainteresować jego siostrę. Kto wie, może istniała szansa, że Beau w przeszłości natknęła się na coś podobnego, zwłaszcza przetrząsając bibliotekę pod świątynią. – Damien i Elena nawet nie mogli na niego patrzeć. Swoją drogą, kiepska ochrona, skoro tym bardziej mieli ochotę rzucić ci się do gardła.
– Ali – syknął Damien.
Liz jedynie potrząsnęła głową. Nawet jeśli słowa Alessi jakkolwiek ją zaniepokoiły, nie dała niczego po sobie poznać, myślami wydając się być gdzieś daleko.
– Zrozumiałam dopiero później, kiedy Damien… Cóż. – Wzruszyła ramionami, po czym z wahaniem spojrzała na chłopaka. – Dopiero Nina wyjaśniła mi, że mam do czynienia z czymś wyjątkowym. Amulet ochronny to chyba dobre określenie, nawet jeśli faktycznie bardziej drażnił niż odstraszał wampiry. Babcia mówiła… – Urwała, nagle znów zaczynając się plątać. – Łowcy jakoś przetrwali tyle czasu. Całe wieki, chociaż nie raz mordowano całe rodziny. Byli, chociaż człowiek nie ma szans z wampirem, prawda?
– Zasadniczo – przyznał Gabriel. Wolał nie zastanawiać się, jak sprawy miały się teraz, zwłaszcza że myślenie o ostatnich wydarzeniach wzbudzało w nim więcej skrajnych emocji niż mógłby sobie tego życzyć.
Liz z wolna skinęła głową.
– Ludzie wierzą w różne rzeczy. Kołek w serce, spalanie na słońcu i tak dalej… Ale to działa tylko na część, a już na pewno nie powstrzymałoby kogoś takiego jak mój brat. – Na krótką chwilę urwała, krzywiąc się na samą wzmiankę o Jasonie. – Mój Boże, ja nie wierzę w magię… Ale to chyba jest magia. To, że symbole mogłyby mieć moc.
– Liz… – rzucił z wahaniem Damien. – Chyba… nie do końca cię rozumiem, wiesz?
Dziewczyna zaśmiała się w nieco nerwowy, pozbawiony wesołości sposób. Wciąż krzyżowała ramiona, zupełnie jakby próbowała się w ten sposób osłonić.
– Wierz mi, że ja też nie. Ale jak inaczej wyjaśnisz, że ja… – zaczęła, po czym wydała  siebie przeciągłe westchnienie. – Podobno istniały sposoby na… wyrównanie szans. Nina powiedziała mi, że niektórzy potrafią korzystać z tych symboli. Że przy odrobinie szczęścia człowiek miałby szansę, by przeżyć spotkanie z wampirem, cokolwiek miałoby to znaczyć. – Nagle pobladła, palcami raz jeszcze dotykając szyi. – Nie drążyłam na tyle, żeby to rozumieć. A teraz tego naszyjnika nie ma, a ja mam te wzory na skórze. Co, na litość boską, stało się w tym hotelu?! – jęknęła, nagle tracąc nad sobą panowanie.
Być może mówiła coś jeszcze, ale Gabriel nie zwrócił na to uwagi. Nagle zamarł, w zamian myśląc o mężczyźnie z którym walczył i który zaatakował Renesmee. Pamiętał jak błyskawicznie poruszał się tamten człowiek, zachowując niemalże jak ktoś nieśmiertelny, choć wszystkie zmysły podpowiadały, że taki nie był. Co więcej, coś w jego wyglądzie sprawiało, że nie dało się na niego patrzeć – i że Gabriel wręcz miał ochotę go zlikwidować. Sęk w tym, że nie miał nawet okazji przyjrzeć się swojemu przeciwnikowi na tyle dokładnie, by zapamiętać jego twarz, a tym bardziej zidentyfikować go przy kolejnym spotkaniu.
Silny niepokój pojawił się nagle, na krótką chwilę wytrącając go z równowagi. Być może się mylił, ale to, co mówiła Liz, wydawało się składać w logiczną i niepokojącą zarazem całości. Jeśli istniało coś, co mogło posłużyć za broń i sprawić, że człowiek miałby szansę dorównać wampirowi szansę…
Krótko spojrzał na roztrzęsioną dziewczynę. Damien najwyraźniej doszedł do wniosku, że może bezpiecznie spróbować się do niej zbliżyć, bo wziął ją w ramiona, w końcu przestając osłaniać się Joce. Mała po prostu stałą z boku, wyraźnie skołowana i wciąż bardzo blada, chociaż przynajmniej już nie chwiała się na nogach ani nie płakała z bólu.
– Lepiej ci już, kochanie? – zapytał ją Carlisle, dla pewności podchodząc do wnuczki, by objąć ją ramieniem. Pozwoliła mu na to, zbyt zmęczona, by jakkolwiek protestować.
– Ja… Chyba tak – zapewniła pośpiesznie. – Już niczego nie czuję.
Doktor skinął głową. Nawet jeśli miał jakiekolwiek wątpliwości, ostatecznie zachował je dla siebie. To, co sądził o słowach Liz, również.
– Dobrze. Chociaż lepiej byłoby, gdybyś się jeszcze na trochę położyła – stwierdził, po czym z wahaniem spojrzał na Gabriela. – Powinienem sprawdzić, co dzieje się w domu. No i co z Beatrycze… – dodał po chwili zastanowienia. – Pewnie jest skołowana. Poradzicie sobie tutaj?
– Jasne – mruknął, chociaż to wcale nie było takie proste.
Jego myśli momentalnie powędrowały ku Renesmee i coś jak na zawołanie ścisnęło go w gardle. Nagle znów poczuł się zagubiony i bardzo, ale to bardzo przygnębiony.
Gdzie ty jesteś, aniele…?
Odpowiedź nie nadeszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa