Elizabeth
Damien wciąż spał, kiedy
bezgłośnie wymknęła się z pokoju. Wcześniej przez dobre pół godziny leżała
w pełni rozbudzona, zadziwiona tym, że w jakimkolwiek stopniu mogłaby
czuć się dobrze po wszystkim, co wydarzyło się dzień wcześniej. To, że jak
gdyby nigdy nic obudziła się w ramionach osoby, która zrobiłaby dla niej
wszystko, wydawało się czystą abstrakcją, zresztą jak i poczucie pełnego
rozluźnienia. Miała wrażenie, że to nie powinno wyglądać w ten sposób, ale
jednocześnie trudno było jej mieć pretensje do losu o to, że nie obudziła
się z krzykiem i poczuciem, że ktoś nagle zrobi jej krzywdę.
Z jakiegoś
powodu nie śniła, ale i to wydawało się dobre. Czuła się skołowana i wciąż
zmęczona, ale taki stan okazał się czymś, co z łatwością mogła znieść. To
było tak, jakby sama bliskość Damiena wystarczyła, żeby chronić ją przed tym,
co najgorsze. I chociaż nadal czuła się przygnębiona, poczucie
bezpieczeństwa i ta dziwna, dopiero co powstała więź z chłopakiem, do
której Liz wciąż próbowała się przyzwyczaić, pozwoliły jej zachować spokój,
będąc niczym jakaś trudna do opisania, ochronna otoczka. Nie pojmowała tego,
ale była za ten stan wdzięczna, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czym
zasłużyła sobie na takie zakończenie.
Kiedy
ocknęła się na tyle, by dalsze leżenie i zmuszanie się do obcowania z własnymi
myślami, okazały się trudne do zniesienia, zamarzyła o prysznicu. Krótko
spojrzała na Damiena, bez trudu orientując się, że spał niemalże jak zabity.
Zmartwiło ją to, zwłaszcza że kiedy ostatnim razem spali razem, Elizabeth miała
wrażenie, że ciągle nad nią czuwał, przesadnie skupiony, czujny i gotowy
rzucić się na każdego, kto spróbowałby ją skrzywdził. W tamtej chwili
wydał jej się nienaturalnie wręcz kruchy i ludzki, choć wiedziała, że to
przede wszystkim jej wrażenie – to, że wciąż dręczyła ją cena, którą zapłacić,
byleby ona mogła pozostać człowiekiem. Zmęczenie wydawało się w pełni
normalne, ale i tak przejmowała się tym, że z jej powodu akurat
Damienowi mogłaby stać się krzywda.
W
zamyśleniu wyciągnęła dłoń, jakby od niechcenia muskając palcami jego blady
policzek. Zaraz po tym wsunęła palce w miedziane włosy, ledwo
powstrzymując przed wywróceniem oczami, bo Damien nawet nie zareagował na jej
dotyk. To ostatecznie przekonało ją do tego, by wstać i po cichu wyjść w sypialni,
zwłaszcza że nie chciała go budzić. Skoro potrzebował snu, nie widziała
przeszkód, tym bardziej że wciąż nie była pewna, jak powinna się względem niego
zachowywać. Czy to w ogóle było uczciwe, że znów znalazła się tutaj,
zupełnie jakby w ostatnim czasie wcale nie uciekała przed Damienem, Eleną i ich
rodzinami, a jej własna nie przysporzyła im aż tylu problemów…?
Nie chciała
się nad tym zastanawiać, ale te myśli powracały raz po raz, zwłaszcza w pogrążonym
w ciszy domu. Chyba właśnie tego powinna spodziewać się o wschodzie
słońca: tego nienaturalnego spokoju i wciąż sennej atmosfery, dodatkowo
podsyconej przez przygnębienie po śmierci tamtej kobiety. Wiedziała też, że coś
złego spotkało mamę Damiena, ale nie chciała o nic pytać, mimo wszystko
czując, że powinna trzymać się na dystans. Wciąż miała wrażenie, że to ona
najbardziej tutaj zawiniła – i to nawet pomimo tego, że nie miała pojęcia o tym,
co przez cały ten czas robił jej własnym ojciec.
Gdyby
wiedziała…
Gdyby tylko
mogła zadziałać wcześniej i cokolwiek zmienić…
Pamiętała,
gdzie mieścił się pokój Alessi i to ostatecznie tam zdecydowała się udać.
Siostra Damiena nie spała, a po wyrazie jej twarzy Elizabeth poznała, że
dziewczyna musiała przepłakać kilka dobrych godzin, zanim uspokoiła się na
tyle, by móc doprowadzić się do względnego porządku. Mimo wszystko
zaczerwienione oczy mówiły wszystko, tak jak i to, że Ali dosłownie
chwiała się na nogach, najpewniej nie marząc o niczym innym, jak tylko
położyć się do łóżka.
– Obudziłam
cię? – zapytała z wahaniem Liz. Nagle zapragnęła się wycofać, zwłaszcza że
jeszcze w hotelu miała wrażenie, że Alessia była na nią zła. –
Przepraszam. Ja po prostu…
– To nic
takiego – przerwała pośpiesznie Ali. Zaraz po tym westchnęła, a coś w wyrazie
jej twarzy wyraźnie złagodniało. – Coś się stało? – dodała i już nie było
wątpliwości, że interesował ją przede wszystkim stan brata.
– Nie.
Damien wciąż śpi… Najwyraźniej tego potrzebuje, więc nie zamierzam go budzić. –
Jeszcze kiedy mówiła, założyła ramiona na piersi, nerwowo pocierając ramiona. Z jakiegoś
powodu poczuła się jeszcze bardziej zdenerwowana niż do tej pory. – A ja
nie mogę spać. Chciałabym… Cóż, doprowadzić się do porządku, o ile to nie
problem. Wszystkie rzeczy zabrałam do Shannon, więc…
Zamilkła,
widząc jak Alessia unosi brwi. Uświadomiła sobie, że to faktycznie mogło
zabrzmieć źle – tak, jakby całkiem zrezygnowała z Damiena, kiedy w pośpiechu
opuszczała ten dom po tym nieszczęsnym balu. W tamtej chwili dotarło do
niej, że w jakimś stopniu trwała wtedy w przekonaniu, że więcej tutaj
nie wróci. Wtedy nie myślała takimi kategoriami, po prostu robiąc to, co
dyktował jej instynkt, ale kiedy myślała o tym teraz…
– Poczekaj
tutaj.
Skinęła
głową, w milczeniu odprowadzając Alessię wzrokiem. Mimo wszystko czuła się
przy dziewczynie dziwnie, świadoma dystansu, który powstał między nimi w ostatnim
czasie. To wydawało się w pełni naturalne – to, że siostra mogłaby martwić
się o Damiena, traktując chłodno dziewczynę, która go skrzywdziła. Liz
mimochodem pomyślała, że sobie na to zasłużyła – i że Ali mimo wszystko
traktowała ją zbyt dobrze.
Rozeszły
się przy pokoju Damiena, co na swój sposób przyniosło Elizabeth ulgę.
Pamiętała, gdzie znajdowała się łazienka, kiedy zaś do tego wszystkiego
przekonała się, że w środku nie ma nikogo, starannie zamknęła za sobą
drzwi. Znów została sama, na dodatek w miejscu, w którym nikt nie
mógł jej zobaczyć, nawet jeśli pojęcie prywatności w domu pełnym
nieśmiertelnych, brzmiało jak czysta abstrakcja.
Położyła
rzeczy od Alessi na wierzchu pralki, po czym z cichym westchnieniem
rozejrzała się po pomieszczeniu. Łazienka nie była szczególnie duża, ale jasne
kolory sprawiły, że pomieszczenie wydawało się o wiele przestronniejsze,
niż w rzeczywistości. Liz kątem oka zauważyła ruch, dopiero po chwili
uprzytomniając sobie, że spogląda na swoje własne odbicie w wiszącej nad
umywalką szafce z lustrem. Skrzywiła się, nerwowym gestem przeczesując
zmierzwione włosy. Wyglądała źle, ale to było do przewidzenia, zwłaszcza że
dokładnie w ten sposób się czuła.
Krótko
spojrzała na wannę, ostatecznie dochodząc do wniosku, że nie ma siły, by tracić
czas na przygotowywanie kąpieli. Dziwnie rozbita i coraz bardziej
niepewna, zwłaszcza że samotność nagle zaczęła dawać jej się we znaki, podeszła
do kabiny prysznicowej, po czym odkręciła wodę. Wyciągnęła ręce, pozwalając, by
początkowo zimny strumień przyjemnie
chłodził jej skórę. Dopiero w chwili, w której wyczuła, że
temperatura powoli rośnie, wycofała się, zostawiając wodę odkręconą i pozwalając,
by ta z głośnym szumem opadała na dno brodzika. Było coś kojącego w tym
dźwięku, dodatkowo zwielokrotnionym przez akustykę wyłożonego kafelkami
pomieszczenia.
Przysiadła
na krawędzi wanny, w milczeniu obserwując wciąż płynącą wodę. Przez
dłuższą chwilę siedziała w bezruchu, choć przez moment będąc w stanie
nie myśleć o niczym prócz tego, że w końcu zrobiło jej się cieplej.
Pomieszczenie w krótkim czasie wypełniło się parą, ale Liz nie zwróciła na
to większej uwagi. Drgnęła dopiero w chwili, w której poczuła wilgoć
na policzkach i uprzytomniła sobie, że płacze. Sama nie była pewna, skąd
brały się łzy, ale uznała, że nie ma nic przeciwko, zwłaszcza że i tak
zbyt długo dusiła w sobie emocje. Natychmiast poderwała się na równe nogi,
w końcu decydując zrzucić z siebie ubranie i wejść pod strumień
gorącej wody, obojętna na to, że jej ciało w pierwszym odruchu
zaprotestowało przed tak gwałtowną zmianą temperatury.
Płacz w takich
warunkach okazał się o wiele prostszy. Łzy mieszały się z płynącą,
obmywającą jej ciało wodą, aż sama nie była pewna czy dalej szlocha, czy może
jednak nie. Pulsujące gorąco pozwoliło jej się rozluźnić i choć na moment
zapomnieć o wszystkim, co się działo. Stała, mając wrażenie, że woda
zmywała z niej wszelakie negatywne emocje, choć to zdecydowanie nie
działało w te sposób. Nie zmieniało to jednak faktu, że przez moment Liz
czuła się dobrze, w końcu będąc w stanie oczyścić umysł i zebrać
myśli.
Cokolwiek
działo się w ostatnim czasie, już i tak nie była tego zmienić. Mogła
za to spróbować zatroszczyć się o przyszłość i to nie tylko dlatego,
że czuła się zobowiązana, by komukolwiek się odwdzięczyć. Wręcz przeciwnie –
robiła to, bo chciała; dla siebie, dla Damiena i… własnego spokoju, zwłaszcza
że wciąż nie docierało do niej postępowanie ojca. Nigdy nie przypuszczałaby, że
mógłby posunąć się tak daleko, ale z drugie strony… zwłaszcza po śmierci
mamy…
Odgarnęła
na plecy wilgotne włosy. Chociaż gorąca woda wciąż płynęła, Liz z zaskoczeniem
przekonała się, że drży. Chłód wydawał się mieć źródło gdzieś w jej
wnętrzu, dziewczyna zaś raz po raz napinała wciąż obolałe mięśnie. W roztargnieniu
potarła kark, ostatecznie przenosząc dłoń na szyję – dokładnie w miejsce, w którym
ukąsił ją Jason. Pod palcami wyczuła wyłącznie gładką, absolutnie nienaruszoną
skórę i to wystarczyło, by znów poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle.
To było ostatnie dzieło Damiena; uzdrowił ją, nie tylko wpływając na regenerację
ciała, ale wręcz sięgając duszy, jakkolwiek irracjonalne by się to nie wydawało.
W tamtej chwili z łatwością mogłaby dojść do wniosku, że to wszystko
było wyłącznie złym snem – koszmarem, który mogłaby zapomnieć, gdyby tylko dała
sobie odpowiednio wiele czasu.
Przycisnęła
obie dłonie do piersi, dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Z wolna
spuściła wzrok, pozwalając, by mokre włosy opadły jej na policzki, klejąc się
do zarumienionej od ciepła skóry. Chwilę jeszcze stała pod gorącym strumieniem,
próbując zrozumieć dziwną myśl, która nagle pojawiła się w jej głowie – przeświadczenie,
że wciąż umykało jej coś istotnego. Początkowo nie uznała tego za istotne, ale
im dłużej się nad tym zastanawiała, tym pewniejsza słuszności narastających w niej
wątpliwości była.
Do momentu,
w którym w końcu zrozumiała.
Znów uniosła
dłoń do gardła, tym razem w nieco panicznym geście, kiedy w pośpiechu
zaczęła szukać znalezionego w mieszkaniu Niny wisiorka. Nie rozstawała się
z nim od momentu, w którym pierwszy raz założyła go na szyję, a tym
bardziej nie ściągała, kiedy rozbierała się, żeby wejść pod prysznic. Co więcej,
wciąż miała go na sobie, kiedy zaatakował ją Jason – pamiętała to doskonale,
zwłaszcza że przez rozchodzący się po ciele jad, miała wrażenie, że metalowy
symbol dosłownie wżera się w jej skórę, paląc ją w równym stopniu, co
i niewidzialny ogień. Przez moment do głowy nawet przyszła jej
irracjonalna myśl, że naszyjnik jakimś cudem się stopił albo wyparował, chociaż
to przecież nie było możliwe.
A potem
zauważyła coś jeszcze i wszelakie myśli uleciały z jej głowy.
W zamian
krzyknęła rozdzierająco, z wrażenia omal nie potykając się o własne
nogi, kiedy jak oparzona odskoczyła, wypadając z kabiny prysznicowej, by jak
najszybciej dostać się do lustra.
Ręce drżały
jej, kiedy energicznym ruchem starła z gładkiej powierzchni zebraną na
niej parę wodną. W łazience zdążyło zrobić się duszno, a w nerwach
tym bardziej nie była w stanie skupić się na tym, co działo się wokół niej.
Gorąco dawało jej się we znaki w równym stopniu, co i tłukące się w piersi
serce. Oddychała szybko i płytko, czując się trochę tak, jakby właśnie przebiegła
maraton, chociaż zdecydowanie nie miała na to sile. Mętlik w głowie był
czyś wręcz nie do opisania, nic jednak nie było w stanie dorównać
nierealności tego, co aż do tego stopnia wytrąciło Elizabeth z równowagi.
Wciąż roztrzęsiona,
w pośpiechu cofnęła się o krok, uważnie wpatrując w lustro. Smugi
i para utrudniały widoczność, ale to nie miało w tamtej chwili znaczenia,
zwłaszcza że i tak zobaczyła dość. Przysłoniła dłonią usta, palcami drugiej
ręki delikatnie muskając wciąż zaczerwienioną od ciepła skórę na piersiach.
Niemożliwe…, pomyślała, ale to niczego
nie zmieniło.
Wisiorek
zniknął i teraz nie miała co do tego możliwości. Nie zmieniało to jednak
faktu, że widziała go wystarczająco wiele razy, by z pamięci móc odtworzyć
skomplikowaną mieszaninę wzorów, które składały się na zdobienia na jego
powierzchnia.
Teraz
widziała dokładnie te same detale na swojej skórze, powiększone i stopniowo
rozchodzące się od mostka, aż po ramiona. Wzór był delikatny, nieznacznie tylko
ciemniejszy od skóry, przez co wyglądał trochę jak znamię. Sęk w tym, że
żadna przypadkowa skaza nie wyglądała w ten sposób – jak tatuaż albo coś
równie przemyślanego, układającego się w konkretne kształty. Liz czuła, że
trzęsie się coraz bardziej, w oszołomieniu wodząc wzrokiem po znajomych
zawijasach i próbując zrozumieć, skąd się wzięły. Dotykała ich, za każdym
razem czując rozchodzące się po całym ciele, zadziwiająco przyjemne ciepło.
Miała wrażenie, że naznaczona skóra delikatnie mrowi, chociaż uczucie to w żadnym
wypadku nie okazało się nieprzyjemne – wręcz przeciwnie.
Tkwiła w miejscu,
bezmyślnie wpatrując się w swoje odbicie. Patrzyła tak długo, aż obraz zaczął
zamazywać jej się przed oczami. W pośpiechu zamrugała, ale wzór nie
zniknął, wciąż odcinając się na jej skórze – delikatny, wręcz mistyczny, a przy
tym tak hipnotyzujący i…
– Liz!
Omal nie
wyszła z siebie, kiedy drzwi łazienki otworzyły się tak gwałtownie, że
chyba jedynie cudem nie wypadły z zawiasów. Ściągnięty jej krzykiem Damien
wpadł do środka, przez moment wyglądając na chętnego, by rzucić się komuś do
gardła, gdyby przyszła taka potrzeba. Przynajmniej do czasu, bo zaraz po tym
zamarł i już tylko wpatrywał się z nią w niemniejszym
oszołomieniu, co i to, które sama odczuwała.
Przez kilka
sekund panowała nieprzenikniona cisza.
A potem w końcu
dotarło do niej, że stoi przed nim przemoczona po prysznicu i… całkiem naga, i to
wystarczyło, by poczuła się niemalże tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił
ją czymś ciężkim po głowie. Wydała z siebie zduszony okrzyk, po czym
dosłownie rzuciła w stronę prysznica, chcąc jak najszybciej schować się za
na wpół przeźroczystymi drzwiczkami, by nie mógł tak bezkarnie się na nią
gapić. Czuła, że się czerwieni, a serce wali jej jak oszalałe, gotowe
wyrwać się z piersi ze zdenerwowania.
– Damien! –
wyrwało jej się. Żałowała, że nie ma niczego, czym mogłaby w niego rzucić.
– Wyjdź stąd w tej chwili!
– Ale… – wykrztusił
z trudem, wyraźnie zmieszany.
Omal nie
zakrztusiła się powietrzem ze zdenerwowania. A niech to diabli…!
– WON!
Tym razem
posłuchał, chociaż zdecydowanie nie śpieszyło mu się z wyjściem. Z bijącym
sercem oparła się o ścianę, wypuszczając powietrze ze świstem, ledwo tylko
drzwi się zamknęły. Z korytarza doszły ją przytłumione głosy, ale to
działo się jakby poza nią, odległe i nierzeczywiste. Drżącą dłonią
sięgnęła do kurków, by w końcu zakręciła wodę i z jękiem
przysłoniła twarz ramionami.
Słodki
Jezu, co to było?! Nie była pewna czy jest bardziej zażenowana, zła czy coś
jeszcze innego. W pamięci wciąż miała zszokowane spojrzenie Damiena, co
najpewniej było reakcją na ten dziwny wzór, ale…
Och, stała
przed nim naga! Tak po prostu, na dodatek w takich okolicznościach, kiedy
sama nie była pewna, jak prezentowały się ich relacje i czy w ogóle
miała prawo mu się podobać! Co więcej, to nie był właściwy moment na takie
rozważania, a jednak była w stanie skupiać się tylko na jednym, całkowicie
skołowana i niepewna, co powinna sądzić o wszystkim, co działo się
wokół niej.
Nie miała
pewności, jak długo tkwiła w bezruchu, bijąc się z myślami.
Potrzebowała całej wieczności, żeby się uspokoić, ale nawet wtedy nie ruszyła
się z miejsca. Drgnęła dopiero w chwili, kiedy z zamyślenia
wyrwało ją ciche, bardzo niepewne pukanie do drzwi.
– Ehm… Liz?
– rzucił z wahaniem Damien, a serce dziewczyny jak na zawołanie
zabiło mocniej. Znów zapiekły ją policzki, choć tym razem przynajmniej nie mógł
tego zobaczyć. – Czy wszystko… w porządku?
Przełknęła z trudem,
próbując oczyścić gardło. Potrzebowała dłuższej chwili, by zdołać odpowiedzieć.
– Zaraz
wyjdę.
Nawet jeśli
miał pretensje o to, że nie odpowiedziała na jego pytanie, nie skomentował
tego nawet słowem. Liz westchnęła, po czym chcąc nie chcąc zmusiła się do
ruchu, woląc nie sprawdzać, czy Damien byłby w stanie wejść do łazienki
jeszcze raz, gdyby zaczął podejrzewać, że spotkało ją coś niedobrego.
Poruszając się trochę jak w transie, w pośpiechu zaczęła się ubierać,
nie zawracając sobie głowy tym, by wcześniej się powycierać. Od panującego w pomieszczeniu
zaduchu powoli zaczynało jej się kręcić w głowie, chociaż równie dobrze
mogło mieć to związek z całą mieszanką skrajnych, sprzecznych emocji, które
w tamtej chwili nią targały.
Poczuła się
dziwnie, kiedy wzór na piersi zniknął pod ubraniem. Alessia była od niej
bardziej smukła i zarazem krąglejsza w miejscach, które były do tego
wskazane, ale pożyczone rzeczy mimo wszystko okazały się dobre. Liz nerwowo
wygładziła materiał, w gruncie rzeczy nie zastanawiając się nad tym, jak
wyglądała. Przystanęła przy drzwiach, nerwowo zaciskając palce na klamce i zwlekając
z wyjściem na korytarz, zwłaszcza że wciąż nie miała pewności, jak powinna
się teraz zachować. Już nawet nie chodziło o zażenowanie, ale przede
wszystkim o wzór, którego pojawienia się w żaden sposób nie potrafiła
wyjaśnić. Pomyślała, że powinna zobaczyć się z Niną, tym bardziej że już
rozmawiała z babcią o naszyjniku, ale z drugiej strony…
W pośpiechu
nacisnęła klamkę, nie dając sobie czasu na dalsze wahania. Damien odskoczył,
zanim zdążyłaby uderzyć go drzwiami, po czym zamarł w niewielkim
oddaleniu, spoglądając na Elizabeth w co najmniej skonsternowany sposób.
Zauważyła, że się zarumienił, co było widoczne tym wyraźniej, że wciąg wyglądał
dość blado. Zauważyła, że unikał spoglądania jej w oczy, zresztą ze wzajemnością,
bo sama również nie była w stanie tak po prostu na niego spojrzeć.
Cisza,
która nagle zapanowała w korytarzu, okazała się równie przenikliwa i pełna
zażenowania, co wręcz zaczynała doprowadzać ją do szału.
– Ja… Cóż,
przepraszam – usłyszała i to wystarczyło, by chcąc nie chcąc przeniosła wzrok
na Damiena. Z uporem wpatrywał się w ścianę, chociaż – do cholery –
teraz akurat była przecież ubrana. – Ale krzyczałeś i…
– No, tak.
Tylko na
tyle było ją stać. Jakkolwiek by nie było, obwinianie go o taką reakcję
zdecydowanie nie byłoby uczciwe. Biorąc pod uwagę to, że faktycznie krzyczała, a przez
ostatnie tygodnie drżała ze strachu, obawiając się Jasona, przewrażliwienie
również miało sens. Ba! Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach to po prostu nie
mogłoby skończyć się inaczej, zwłaszcza że Damien od samego początku robił
wszystko, byleby ją ochronić.
Nerwowo
przygryzła dolną wargę, w ostatniej chwili powstrzymując się przed
upuszczeniem sobie krwi. Zwłaszcza w domu pełnym wampirów nie byłoby to
dobrym pomysłem, w szczególności, kiedy pozostawało się jedynym
człowiekiem.
– Nie żeby
coś, ale… – Damien zamilkł, po czym wzruszył ramionami. – Wszystko w porządku?
No i to, co zobaczyłem… Znaczy się… – rzucił spiętym tonem, po czym raptownie
zamilkł, wyraźnie jeszcze bardziej zmieszany.
„A co
zobaczyłeś?” – miała ochotę zapytać, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
Nie, o zdecydowanie nie było coś, o czym powinni rozmawiać.
– Szczerze mówiąc…
ciągle się zastanawiam – powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa. –
I nie, nie mam pojęcia, co się stało, ale… jest coś, co chyba powinnam ci
powiedzieć.
Na powrót
zapanowała długa, wymowna cisza.
Z wielkim dziękuję dla Kali za sugestię co do wyglądu Damiena. O ile nie masz nic przeciwko, żebym skorzystała ^^ Na niego nigdy nie miałam konkretnego pomysłu, jeśli chodzi o wizerunek, więc... cóż :3
OdpowiedzUsuńNessa
Ojej nawet nie wiesz jak mi miło :D Oczywiście, że nie mam nic przeciwko. Jestem bardzo ciekawa o co chodzi z tymi symbolami u Liz i co tak naprawdę się stało kiedy Damien zapobiegł przemianie.
UsuńCzekam z niecierpliwością na nowy rozdział :)
Kala :*
W takim razie bardzo się cieszę, raz jeszcze dzięki wielkie :D A rozdział już się pisze i coś może rozjaśni, kto wie?
UsuńNessa