8 maja 2018

Trzysta trzydzieści jeden

Elizabeth
Damien wciąż spał, kiedy bezgłośnie wymknęła się z pokoju. Wcześniej przez dobre pół godziny leżała w pełni rozbudzona, zadziwiona tym, że w jakimkolwiek stopniu mogłaby czuć się dobrze po wszystkim, co wydarzyło się dzień wcześniej. To, że jak gdyby nigdy nic obudziła się w ramionach osoby, która zrobiłaby dla niej wszystko, wydawało się czystą abstrakcją, zresztą jak i poczucie pełnego rozluźnienia. Miała wrażenie, że to nie powinno wyglądać w ten sposób, ale jednocześnie trudno było jej mieć pretensje do losu o to, że nie obudziła się z krzykiem i poczuciem, że ktoś nagle zrobi jej krzywdę.
Z jakiegoś powodu nie śniła, ale i to wydawało się dobre. Czuła się skołowana i wciąż zmęczona, ale taki stan okazał się czymś, co z łatwością mogła znieść. To było tak, jakby sama bliskość Damiena wystarczyła, żeby chronić ją przed tym, co najgorsze. I chociaż nadal czuła się przygnębiona, poczucie bezpieczeństwa i ta dziwna, dopiero co powstała więź z chłopakiem, do której Liz wciąż próbowała się przyzwyczaić, pozwoliły jej zachować spokój, będąc niczym jakaś trudna do opisania, ochronna otoczka. Nie pojmowała tego, ale była za ten stan wdzięczna, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czym zasłużyła sobie na takie zakończenie.
Kiedy ocknęła się na tyle, by dalsze leżenie i zmuszanie się do obcowania z własnymi myślami, okazały się trudne do zniesienia, zamarzyła o prysznicu. Krótko spojrzała na Damiena, bez trudu orientując się, że spał niemalże jak zabity. Zmartwiło ją to, zwłaszcza że kiedy ostatnim razem spali razem, Elizabeth miała wrażenie, że ciągle nad nią czuwał, przesadnie skupiony, czujny i gotowy rzucić się na każdego, kto spróbowałby ją skrzywdził. W tamtej chwili wydał jej się nienaturalnie wręcz kruchy i ludzki, choć wiedziała, że to przede wszystkim jej wrażenie – to, że wciąż dręczyła ją cena, którą zapłacić, byleby ona mogła pozostać człowiekiem. Zmęczenie wydawało się w pełni normalne, ale i tak przejmowała się tym, że z jej powodu akurat Damienowi mogłaby stać się krzywda.
W zamyśleniu wyciągnęła dłoń, jakby od niechcenia muskając palcami jego blady policzek. Zaraz po tym wsunęła palce w miedziane włosy, ledwo powstrzymując przed wywróceniem oczami, bo Damien nawet nie zareagował na jej dotyk. To ostatecznie przekonało ją do tego, by wstać i po cichu wyjść w sypialni, zwłaszcza że nie chciała go budzić. Skoro potrzebował snu, nie widziała przeszkód, tym bardziej że wciąż nie była pewna, jak powinna się względem niego zachowywać. Czy to w ogóle było uczciwe, że znów znalazła się tutaj, zupełnie jakby w ostatnim czasie wcale nie uciekała przed Damienem, Eleną i ich rodzinami, a jej własna nie przysporzyła im aż tylu problemów…?
Nie chciała się nad tym zastanawiać, ale te myśli powracały raz po raz, zwłaszcza w pogrążonym w ciszy domu. Chyba właśnie tego powinna spodziewać się o wschodzie słońca: tego nienaturalnego spokoju i wciąż sennej atmosfery, dodatkowo podsyconej przez przygnębienie po śmierci tamtej kobiety. Wiedziała też, że coś złego spotkało mamę Damiena, ale nie chciała o nic pytać, mimo wszystko czując, że powinna trzymać się na dystans. Wciąż miała wrażenie, że to ona najbardziej tutaj zawiniła – i to nawet pomimo tego, że nie miała pojęcia o tym, co przez cały ten czas robił jej własnym ojciec.
Gdyby wiedziała…
Gdyby tylko mogła zadziałać wcześniej i cokolwiek zmienić…
Pamiętała, gdzie mieścił się pokój Alessi i to ostatecznie tam zdecydowała się udać. Siostra Damiena nie spała, a po wyrazie jej twarzy Elizabeth poznała, że dziewczyna musiała przepłakać kilka dobrych godzin, zanim uspokoiła się na tyle, by móc doprowadzić się do względnego porządku. Mimo wszystko zaczerwienione oczy mówiły wszystko, tak jak i to, że Ali dosłownie chwiała się na nogach, najpewniej nie marząc o niczym innym, jak tylko położyć się do łóżka.
– Obudziłam cię? – zapytała z wahaniem Liz. Nagle zapragnęła się wycofać, zwłaszcza że jeszcze w hotelu miała wrażenie, że Alessia była na nią zła. – Przepraszam. Ja po prostu…
– To nic takiego – przerwała pośpiesznie Ali. Zaraz po tym westchnęła, a coś w wyrazie jej twarzy wyraźnie złagodniało. – Coś się stało? – dodała i już nie było wątpliwości, że interesował ją przede wszystkim stan brata.
– Nie. Damien wciąż śpi… Najwyraźniej tego potrzebuje, więc nie zamierzam go budzić. – Jeszcze kiedy mówiła, założyła ramiona na piersi, nerwowo pocierając ramiona. Z jakiegoś powodu poczuła się jeszcze bardziej zdenerwowana niż do tej pory. – A ja nie mogę spać. Chciałabym… Cóż, doprowadzić się do porządku, o ile to nie problem. Wszystkie rzeczy zabrałam do Shannon, więc…
Zamilkła, widząc jak Alessia unosi brwi. Uświadomiła sobie, że to faktycznie mogło zabrzmieć źle – tak, jakby całkiem zrezygnowała z Damiena, kiedy w pośpiechu opuszczała ten dom po tym nieszczęsnym balu. W tamtej chwili dotarło do niej, że w jakimś stopniu trwała wtedy w przekonaniu, że więcej tutaj nie wróci. Wtedy nie myślała takimi kategoriami, po prostu robiąc to, co dyktował jej instynkt, ale kiedy myślała o tym teraz…
– Poczekaj tutaj.
Skinęła głową, w milczeniu odprowadzając Alessię wzrokiem. Mimo wszystko czuła się przy dziewczynie dziwnie, świadoma dystansu, który powstał między nimi w ostatnim czasie. To wydawało się w pełni naturalne – to, że siostra mogłaby martwić się o Damiena, traktując chłodno dziewczynę, która go skrzywdziła. Liz mimochodem pomyślała, że sobie na to zasłużyła – i że Ali mimo wszystko traktowała ją zbyt dobrze.
Rozeszły się przy pokoju Damiena, co na swój sposób przyniosło Elizabeth ulgę. Pamiętała, gdzie znajdowała się łazienka, kiedy zaś do tego wszystkiego przekonała się, że w środku nie ma nikogo, starannie zamknęła za sobą drzwi. Znów została sama, na dodatek w miejscu, w którym nikt nie mógł jej zobaczyć, nawet jeśli pojęcie prywatności w domu pełnym nieśmiertelnych, brzmiało jak czysta abstrakcja.
Położyła rzeczy od Alessi na wierzchu pralki, po czym z cichym westchnieniem rozejrzała się po pomieszczeniu. Łazienka nie była szczególnie duża, ale jasne kolory sprawiły, że pomieszczenie wydawało się o wiele przestronniejsze, niż w rzeczywistości. Liz kątem oka zauważyła ruch, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że spogląda na swoje własne odbicie w wiszącej nad umywalką szafce z lustrem. Skrzywiła się, nerwowym gestem przeczesując zmierzwione włosy. Wyglądała źle, ale to było do przewidzenia, zwłaszcza że dokładnie w ten sposób się czuła.
Krótko spojrzała na wannę, ostatecznie dochodząc do wniosku, że nie ma siły, by tracić czas na przygotowywanie kąpieli. Dziwnie rozbita i coraz bardziej niepewna, zwłaszcza że samotność nagle zaczęła dawać jej się we znaki, podeszła do kabiny prysznicowej, po czym odkręciła wodę. Wyciągnęła ręce, pozwalając, by początkowo zimny strumień  przyjemnie chłodził jej skórę. Dopiero w chwili, w której wyczuła, że temperatura powoli rośnie, wycofała się, zostawiając wodę odkręconą i pozwalając, by ta z głośnym szumem opadała na dno brodzika. Było coś kojącego w tym dźwięku, dodatkowo zwielokrotnionym przez akustykę wyłożonego kafelkami pomieszczenia.
Przysiadła na krawędzi wanny, w milczeniu obserwując wciąż płynącą wodę. Przez dłuższą chwilę siedziała w bezruchu, choć przez moment będąc w stanie nie myśleć o niczym prócz tego, że w końcu zrobiło jej się cieplej. Pomieszczenie w krótkim czasie wypełniło się parą, ale Liz nie zwróciła na to większej uwagi. Drgnęła dopiero w chwili, w której poczuła wilgoć na policzkach i uprzytomniła sobie, że płacze. Sama nie była pewna, skąd brały się łzy, ale uznała, że nie ma nic przeciwko, zwłaszcza że i tak zbyt długo dusiła w sobie emocje. Natychmiast poderwała się na równe nogi, w końcu decydując zrzucić z siebie ubranie i wejść pod strumień gorącej wody, obojętna na to, że jej ciało w pierwszym odruchu zaprotestowało przed tak gwałtowną zmianą temperatury.
Płacz w takich warunkach okazał się o wiele prostszy. Łzy mieszały się z płynącą, obmywającą jej ciało wodą, aż sama nie była pewna czy dalej szlocha, czy może jednak nie. Pulsujące gorąco pozwoliło jej się rozluźnić i choć na moment zapomnieć o wszystkim, co się działo. Stała, mając wrażenie, że woda zmywała z niej wszelakie negatywne emocje, choć to zdecydowanie nie działało w te sposób. Nie zmieniało to jednak faktu, że przez moment Liz czuła się dobrze, w końcu będąc w stanie oczyścić umysł i zebrać myśli.
Cokolwiek działo się w ostatnim czasie, już i tak nie była tego zmienić. Mogła za to spróbować zatroszczyć się o przyszłość i to nie tylko dlatego, że czuła się zobowiązana, by komukolwiek się odwdzięczyć. Wręcz przeciwnie – robiła to, bo chciała; dla siebie, dla Damiena i… własnego spokoju, zwłaszcza że wciąż nie docierało do niej postępowanie ojca. Nigdy nie przypuszczałaby, że mógłby posunąć się tak daleko, ale z drugie strony… zwłaszcza po śmierci mamy…
Odgarnęła na plecy wilgotne włosy. Chociaż gorąca woda wciąż płynęła, Liz z zaskoczeniem przekonała się, że drży. Chłód wydawał się mieć źródło gdzieś w jej wnętrzu, dziewczyna zaś raz po raz napinała wciąż obolałe mięśnie. W roztargnieniu potarła kark, ostatecznie przenosząc dłoń na szyję – dokładnie w miejsce, w którym ukąsił ją Jason. Pod palcami wyczuła wyłącznie gładką, absolutnie nienaruszoną skórę i to wystarczyło, by znów poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. To było ostatnie dzieło Damiena; uzdrowił ją, nie tylko wpływając na regenerację ciała, ale wręcz sięgając duszy, jakkolwiek irracjonalne by się to nie wydawało. W tamtej chwili z łatwością mogłaby dojść do wniosku, że to wszystko było wyłącznie złym snem – koszmarem, który mogłaby zapomnieć, gdyby tylko dała sobie odpowiednio wiele czasu.
Przycisnęła obie dłonie do piersi, dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Z wolna spuściła wzrok, pozwalając, by mokre włosy opadły jej na policzki, klejąc się do zarumienionej od ciepła skóry. Chwilę jeszcze stała pod gorącym strumieniem, próbując zrozumieć dziwną myśl, która nagle pojawiła się w jej głowie – przeświadczenie, że wciąż umykało jej coś istotnego. Początkowo nie uznała tego za istotne, ale im dłużej się nad tym zastanawiała, tym pewniejsza słuszności narastających w niej wątpliwości była.
Do momentu, w którym w końcu zrozumiała.
Znów uniosła dłoń do gardła, tym razem w nieco panicznym geście, kiedy w pośpiechu zaczęła szukać znalezionego w mieszkaniu Niny wisiorka. Nie rozstawała się z nim od momentu, w którym pierwszy raz założyła go na szyję, a tym bardziej nie ściągała, kiedy rozbierała się, żeby wejść pod prysznic. Co więcej, wciąż miała go na sobie, kiedy zaatakował ją Jason – pamiętała to doskonale, zwłaszcza że przez rozchodzący się po ciele jad, miała wrażenie, że metalowy symbol dosłownie wżera się w jej skórę, paląc ją w równym stopniu, co i niewidzialny ogień. Przez moment do głowy nawet przyszła jej irracjonalna myśl, że naszyjnik jakimś cudem się stopił albo wyparował, chociaż to przecież nie było możliwe.
A potem zauważyła coś jeszcze i wszelakie myśli uleciały z jej głowy.
W zamian krzyknęła rozdzierająco, z wrażenia omal nie potykając się o własne nogi, kiedy jak oparzona odskoczyła, wypadając z kabiny prysznicowej, by jak najszybciej dostać się do lustra.
Ręce drżały jej, kiedy energicznym ruchem starła z gładkiej powierzchni zebraną na niej parę wodną. W łazience zdążyło zrobić się duszno, a w nerwach tym bardziej nie była w stanie skupić się na tym, co działo się wokół niej. Gorąco dawało jej się we znaki w równym stopniu, co i tłukące się w piersi serce. Oddychała szybko i płytko, czując się trochę tak, jakby właśnie przebiegła maraton, chociaż zdecydowanie nie miała na to sile. Mętlik w głowie był czyś wręcz nie do opisania, nic jednak nie było w stanie dorównać nierealności tego, co aż do tego stopnia wytrąciło Elizabeth z równowagi.
Wciąż roztrzęsiona, w pośpiechu cofnęła się o krok, uważnie wpatrując w lustro. Smugi i para utrudniały widoczność, ale to nie miało w tamtej chwili znaczenia, zwłaszcza że i tak zobaczyła dość. Przysłoniła dłonią usta, palcami drugiej ręki delikatnie muskając wciąż zaczerwienioną od ciepła skórę na piersiach.
Niemożliwe…, pomyślała, ale to niczego nie zmieniło.
Wisiorek zniknął i teraz nie miała co do tego możliwości. Nie zmieniało to jednak faktu, że widziała go wystarczająco wiele razy, by z pamięci móc odtworzyć skomplikowaną mieszaninę wzorów, które składały się na zdobienia na jego powierzchnia.
Teraz widziała dokładnie te same detale na swojej skórze, powiększone i stopniowo rozchodzące się od mostka, aż po ramiona. Wzór był delikatny, nieznacznie tylko ciemniejszy od skóry, przez co wyglądał trochę jak znamię. Sęk w tym, że żadna przypadkowa skaza nie wyglądała w ten sposób – jak tatuaż albo coś równie przemyślanego, układającego się w konkretne kształty. Liz czuła, że trzęsie się coraz bardziej, w oszołomieniu wodząc wzrokiem po znajomych zawijasach i próbując zrozumieć, skąd się wzięły. Dotykała ich, za każdym razem czując rozchodzące się po całym ciele, zadziwiająco przyjemne ciepło. Miała wrażenie, że naznaczona skóra delikatnie mrowi, chociaż uczucie to w żadnym wypadku nie okazało się nieprzyjemne – wręcz przeciwnie.
Tkwiła w miejscu, bezmyślnie wpatrując się w swoje odbicie. Patrzyła tak długo, aż obraz zaczął zamazywać jej się przed oczami. W pośpiechu zamrugała, ale wzór nie zniknął, wciąż odcinając się na jej skórze – delikatny, wręcz mistyczny, a przy tym tak hipnotyzujący i…
– Liz!
Omal nie wyszła z siebie, kiedy drzwi łazienki otworzyły się tak gwałtownie, że chyba jedynie cudem nie wypadły z zawiasów. Ściągnięty jej krzykiem Damien wpadł do środka, przez moment wyglądając na chętnego, by rzucić się komuś do gardła, gdyby przyszła taka potrzeba. Przynajmniej do czasu, bo zaraz po tym zamarł i już tylko wpatrywał się z nią w niemniejszym oszołomieniu, co i to, które sama odczuwała.
Przez kilka sekund panowała nieprzenikniona cisza.
A potem w końcu dotarło do niej, że stoi przed nim przemoczona po prysznicu i… całkiem naga, i to wystarczyło, by poczuła się niemalże tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Wydała z siebie zduszony okrzyk, po czym dosłownie rzuciła w stronę prysznica, chcąc jak najszybciej schować się za na wpół przeźroczystymi drzwiczkami, by nie mógł tak bezkarnie się na nią gapić. Czuła, że się czerwieni, a serce wali jej jak oszalałe, gotowe wyrwać się z piersi ze zdenerwowania.
– Damien! – wyrwało jej się. Żałowała, że nie ma niczego, czym mogłaby w niego rzucić. – Wyjdź stąd w tej chwili!
– Ale… – wykrztusił z trudem, wyraźnie zmieszany.
Omal nie zakrztusiła się powietrzem ze zdenerwowania. A niech to diabli…!
– WON!
Tym razem posłuchał, chociaż zdecydowanie nie śpieszyło mu się z wyjściem. Z bijącym sercem oparła się o ścianę, wypuszczając powietrze ze świstem, ledwo tylko drzwi się zamknęły. Z korytarza doszły ją przytłumione głosy, ale to działo się jakby poza nią, odległe i nierzeczywiste. Drżącą dłonią sięgnęła do kurków, by w końcu zakręciła wodę i z jękiem przysłoniła twarz ramionami.
Słodki Jezu, co to było?! Nie była pewna czy jest bardziej zażenowana, zła czy coś jeszcze innego. W pamięci wciąż miała zszokowane spojrzenie Damiena, co najpewniej było reakcją na ten dziwny wzór, ale…
Och, stała przed nim naga! Tak po prostu, na dodatek w takich okolicznościach, kiedy sama nie była pewna, jak prezentowały się ich relacje i czy w ogóle miała prawo mu się podobać! Co więcej, to nie był właściwy moment na takie rozważania, a jednak była w stanie skupiać się tylko na jednym, całkowicie skołowana i niepewna, co powinna sądzić o wszystkim, co działo się wokół niej.
Nie miała pewności, jak długo tkwiła w bezruchu, bijąc się z myślami. Potrzebowała całej wieczności, żeby się uspokoić, ale nawet wtedy nie ruszyła się z miejsca. Drgnęła dopiero w chwili, kiedy z zamyślenia wyrwało ją ciche, bardzo niepewne pukanie do drzwi.
– Ehm… Liz? – rzucił z wahaniem Damien, a serce dziewczyny jak na zawołanie zabiło mocniej. Znów zapiekły ją policzki, choć tym razem przynajmniej nie mógł tego zobaczyć. – Czy wszystko…  w porządku?
Przełknęła z trudem, próbując oczyścić gardło. Potrzebowała dłuższej chwili, by zdołać odpowiedzieć.
– Zaraz wyjdę.
Nawet jeśli miał pretensje o to, że nie odpowiedziała na jego pytanie, nie skomentował tego nawet słowem. Liz westchnęła, po czym chcąc nie chcąc zmusiła się do ruchu, woląc nie sprawdzać, czy Damien byłby w stanie wejść do łazienki jeszcze raz, gdyby zaczął podejrzewać, że spotkało ją coś niedobrego. Poruszając się trochę jak w transie, w pośpiechu zaczęła się ubierać, nie zawracając sobie głowy tym, by wcześniej się powycierać. Od panującego w pomieszczeniu zaduchu powoli zaczynało jej się kręcić w głowie, chociaż równie dobrze mogło mieć to związek z całą mieszanką skrajnych, sprzecznych emocji, które w tamtej chwili nią targały.
Poczuła się dziwnie, kiedy wzór na piersi zniknął pod ubraniem. Alessia była od niej bardziej smukła i zarazem krąglejsza w miejscach, które były do tego wskazane, ale pożyczone rzeczy mimo wszystko okazały się dobre. Liz nerwowo wygładziła materiał, w gruncie rzeczy nie zastanawiając się nad tym, jak wyglądała. Przystanęła przy drzwiach, nerwowo zaciskając palce na klamce i zwlekając z wyjściem na korytarz, zwłaszcza że wciąż nie miała pewności, jak powinna się teraz zachować. Już nawet nie chodziło o zażenowanie, ale przede wszystkim o wzór, którego pojawienia się w żaden sposób nie potrafiła wyjaśnić. Pomyślała, że powinna zobaczyć się z Niną, tym bardziej że już rozmawiała z babcią o naszyjniku, ale z drugiej strony…
W pośpiechu nacisnęła klamkę, nie dając sobie czasu na dalsze wahania. Damien odskoczył, zanim zdążyłaby uderzyć go drzwiami, po czym zamarł w niewielkim oddaleniu, spoglądając na Elizabeth w co najmniej skonsternowany sposób. Zauważyła, że się zarumienił, co było widoczne tym wyraźniej, że wciąg wyglądał dość blado. Zauważyła, że unikał spoglądania jej w oczy, zresztą ze wzajemnością, bo sama również nie była w stanie tak po prostu na niego spojrzeć.
Cisza, która nagle zapanowała w korytarzu, okazała się równie przenikliwa i pełna zażenowania, co wręcz zaczynała doprowadzać ją do szału.
– Ja… Cóż, przepraszam – usłyszała i to wystarczyło, by chcąc nie chcąc przeniosła wzrok na Damiena. Z uporem wpatrywał się w ścianę, chociaż – do cholery – teraz akurat była przecież ubrana. – Ale krzyczałeś i…
– No, tak.
Tylko na tyle było ją stać. Jakkolwiek by nie było, obwinianie go o taką reakcję zdecydowanie nie byłoby uczciwe. Biorąc pod uwagę to, że faktycznie krzyczała, a przez ostatnie tygodnie drżała ze strachu, obawiając się Jasona, przewrażliwienie również miało sens. Ba! Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach to po prostu nie mogłoby skończyć się inaczej, zwłaszcza że Damien od samego początku robił wszystko, byleby ją ochronić.
Nerwowo przygryzła dolną wargę, w ostatniej chwili powstrzymując się przed upuszczeniem sobie krwi. Zwłaszcza w domu pełnym wampirów nie byłoby to dobrym pomysłem, w szczególności, kiedy pozostawało się jedynym człowiekiem.
– Nie żeby coś, ale… – Damien zamilkł, po czym wzruszył ramionami. – Wszystko w porządku? No i to, co zobaczyłem… Znaczy się… – rzucił spiętym tonem, po czym raptownie zamilkł, wyraźnie jeszcze bardziej zmieszany.
„A co zobaczyłeś?” – miała ochotę zapytać, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Nie, o zdecydowanie nie było coś, o czym powinni rozmawiać.
– Szczerze mówiąc… ciągle się zastanawiam – powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa. – I nie, nie mam pojęcia, co się stało, ale… jest coś, co chyba powinnam ci powiedzieć.
Na powrót zapanowała długa, wymowna cisza.

3 komentarze:

  1. Z wielkim dziękuję dla Kali za sugestię co do wyglądu Damiena. O ile nie masz nic przeciwko, żebym skorzystała ^^ Na niego nigdy nie miałam konkretnego pomysłu, jeśli chodzi o wizerunek, więc... cóż :3

    Nessa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej nawet nie wiesz jak mi miło :D Oczywiście, że nie mam nic przeciwko. Jestem bardzo ciekawa o co chodzi z tymi symbolami u Liz i co tak naprawdę się stało kiedy Damien zapobiegł przemianie.
      Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział :)
      Kala :*

      Usuń
    2. W takim razie bardzo się cieszę, raz jeszcze dzięki wielkie :D A rozdział już się pisze i coś może rozjaśni, kto wie?

      Nessa

      Usuń









After We Fall
stories by Nessa