11 maja 2018

Trzysta trzydzieści cztery

Carlisle
Przejmował się, chociaż to i tak w pełni nie oddawało tego, jak czuł się w zaistniałej sytuacji. To, że mógłby się martwić, a może nawet bać, wydawało się naturalne, z uporem jednak próbował zachować spokój. Wierzył, że nerwy prowadziły donikąd, zresztą wszyscy oczekiwali od niego tego, że będzie opanowany. W którymś momencie sam zaczął się tego po sobie spodziewać, chociaż coraz częściej przychodziło mu to z trudem. Zwłaszcza po tym, co spotkało Elenę, zachowywanie się tak, jakby sytuacja była pod kontrolą, nie wchodziło w grę, ale ten etap wszyscy mieli już za sobą.
Sęk w tym, że teraz wcale nie było lepiej.
Już dawno temu zaczął traktować Nessie bardzie jak córkę niż wnuczkę, chociaż to tak naprawdę niewiele zmieniało. Jakkolwiek by nie było, nie wyobrażał sobie, że mogłaby spotkać ją jakakolwiek krzywda. A jednak po raz kolejny działo się coś niedobrego, zaś wszyscy wokół mogli co najwyżej załamywać ręce. On sam czuł się całkowicie bezradny i to skutecznie wytrącało go z równowagi, zresztą tak jak i rozmowa z Alessią. Coś w słowach dziewczyny dało mu do myślenia, nie pozwalając ot tak zapomnieć o tym, co się działo.
Nigdy wcześniej w tak otwarty sposób nie dyskutowali o religii. Przez ostatnie lata to, że poglądy części jego bliskich były dość jasno określone, wydawało mu się naturalne. Czcili Selene – boginię księżyca, którą nieśmiertelni z jakiegoś powodu uważali za swoją patronkę. Nie miał pewności, czy to faktycznie miało sens, ale dotychczas nie widział powodu, by o tym dyskutować, zwłaszcza że nikt nie miał problemu z tym, by wampirze i ludzkie wierzenia istniały tuż obok siebie, nieraz się przenikając. Chociażby Isabeau nie widziała problemu z sięganiem do obrzędów, które były mu bliższe, tak jak wtedy, gdy zdecydowali się z Esme na ślub.
Jakkolwiek by nie było, nigdy dotąd nie widział powodu, by zastanawiać się nad sensownością własnych przekonań, choć być może powinien. Nie myślał o Selene i tego, że niektórzy zachowywali się tak, jakby naprawdę sądzili, że bogini ingerowała w to, co działo się wokół nich. Same rytuały wydawały się skonstruowane tak, by zachwycać – prawie jak wielkie, mistyczne widowisko, które miało wzbudzić w obecnych poczucie tego, że w istocie działo się coś wyjątkowego. To było inne od tego, do czego sam przywykł – od ciągłego powtarzania tego samego scenariusza, modlitw i świadomości, która towarzyszyła mu już od chwili przemiany: tego, że tak naprawdę tracił czas, bo jako istota nieśmiertelna, nie miał duszy.
Teraz już sam nie miał pojęcia, co powinien myśleć. Alessia powiedziała coś, co nie dawało mu spokoju, o całej sytuacji z Renesmee nie wspominając. Dotychczas zakładał, że wszystko w jakiś sposób wiązało się z darami telepatów – tą wyjątkową mocą, skądkolwiek się brała. Niemniej teraz za tym wszystkim wydawało się kryć coś więcej, chociaż w żaden sposób nie potrafił tego nazwać.
Dobry Boże, nie miał pojęcia, co sądzić. A do tego wszystkiego w każdej chwili mógł stracić wnuczkę, co samo w sobie okazało się przerażające.
Poczuł niejaką ulgę na myśl o powrocie do domu, chociaż nie był pewien, czy to dobry pomysł. Gabriel wyglądał marnie, poza tym wyglądał na wystarczająco zdesperowanego, by zrobić coś głupiego. Co prawda to mogło być wyłącznie nic nieznaczącym wrażeniem, ale Carlisle’a coś w jego zachowaniu martwiło. Już wcześniej, kiedy w grę wchodziło bezpieczeństwo Renesmee, jej mąż potrafił posunąć się naprawdę daleko. To samo zresztą tyczyło się sióstr Gabriela i jego dzieci, co zresztą wcale nie wydawało się dziwne, ale doktor i tak czuł się zaniepokojony. Inna sprawa, że ten z Licavolich mimo wszystko od samego początku wydawał się mieć w sobie coś, co wzbudzało wątpliwości – skłonność do zwracania się do niewłaściwej strony, o czym przekonali się kilka lat temu.
Carlisle nie miał pewności, co wydarzyło się w siedzibie łowców, ale rozmowa Gabriela i Isabeau jasno dała mu do zrozumienia, że ten pierwszy się o coś obwiniał. Cokolwiek to oznaczało, zdecydowanie nie było dobre, a już na pewno nie czyniło męża Nessie bardziej stabilnym.
Przynajmniej Joce wydawała się dojść do siebie, co znacznie go uspokoiło. Jeśli miał być ze sobą szczery, nie miał pewności, czy będzie w stanie jej jakkolwiek pomóc, kiedy decydował się zabrać małą do szpitala. Z drugiej strony, co innego mógł wtedy zrobić? Płakała z bólu, a to, że nie potrafiła mu powiedzieć, co tak naprawę się stało, jedynie wszystko komplikowało. Działał na ślepo, ale jak długo było to skuteczne, mógł założyć, że jednak wszystko było w porządku.
Pomijając to, że Damien przestał uzdrawiać.
A Allegra była martwa.
Słodki Jezu…
Na pierwszy rzut oka dom wyglądał na opustoszały i nienaturalnie spokojny. Carlisle nie śpieszył się z tym, żeby wysiąść z samochodu, przez kilka następnych sekund trwając w bezruchu i próbując dać sobie czas na zebranie myśli. Podejrzewał, że Esme i tak bez trudu zorientuje się, że był bardziej niespokojny, niż przyznawał, ale to było do przewidzenia. Kto jak kto, ale ona go znała, nie wspominając o tym, że była jedyną osobą, która w każdym wypadku potrafiła poprawić mu humor – chociaż trochę, nawet wtedy, gdy wydawało się to niemożliwe.
Nie wątpił, że tak miało być również tym razem, ale mimo wszystko nie śpieszył się z wysiadaniem. Prawda była taka, że w tamtej chwili najbardziej obawiał się spotkania z Beatrycze. Czuł, że powinien z nią porozmawiać i zapewnić, że nie miała powodów do niepokoju, ale to wcale nie było takie proste. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza że ta kobieta była w równym stopniu cudownie niewinna, co i zadziwiająco wręcz uparta. Potrafiła wprost zarzucić mu to, że ją okłamywał, co zresztą wcale nie było takie dalekie od prawdy. Carlisle w naturalny sposób chciał ją chronić – i to nie tylko dlatego, że pozostawała kruchym, podanym na zranienia człowiekiem. Nie chodziło nawet o to, że wglądała jak Elena, choć i to niezmiennie wprawiało go w konsternację.
Nie. Najważniejsze w tym wszystkim i tak pozostawało to, że Beatrycze była jego matką – i to pomimo tego, że z wyglądu mogliby uchodzić za rodzeństwo, a ona fizycznie wyglądała identycznie jak jego córka. Już samo to wystarczyło, by porządnie namieszać w głowie, tym samym wzbudzając w Carlisle’u silniejsze niż dotychczas wątpliwości. To, że Beatrycze niczego nie pamiętała, a on nigdy tak naprawdę nie miał okazji jej poznać…
Teraz z kolei bardzo łatwo mogli znowu ją stracić i ta myśl również nie dawała mu spokoju.
Wyjął telefon, z powątpiewaniem spoglądając na wyświetlacz. To nie tak, że spodziewał się jakichkolwiek wiadomości od Lawrence’a, zwłaszcza po niedawnej wymianie zdań, w której wampir jasno dał Carlisle’owi do zrozumienia, że marzy o świętym spokoju i skupieniu się na swoich sprawach, chociaż miło by było, gdyby jednak zmienił zdanie. Na litość boską, jeśli nie dla rodziny (swoją drogą, wciąż ciężko było uznawać go za kogoś, kto mógłby być jej częścią), to dla Beatrycze. Zostawił ją, a ona odchodziła od zmysłów – i to nie bez powodu. Może i nie pamiętała, ale od samego początku byli blisko, zupełnie jakby dostrzegała w L. coś, co mogła zrozumieć tylko ona. To, że mógłby ją tak po prostu zostawić, było po prostu niesprawiedliwe, nawet jeśli Carlisle mimo wszystko sądził, ż z daleka od Lawrence’a, kobieta była o wiele bezpieczniejsza.
Oczywiście nie odbierzesz, prawda?, pomyślał z powątpiewaniem, ale mimo wszystko zdecydował się sprawdzić. Tym razem nawet nie musiał czekać na moment, w którym poczta głosowa poinformuje go, że Lawrence tymczasowo nie może odebrać – połączenie od razu zostało odrzucone, co najmniej znaczyło, że wampir znów wyłączył telefon. Świetni. Zwłaszcza w jego przypadku brak wieści wcale nie był dobrym znakiem; wręcz przeciwnie – Carlisle wolał nie zastanawiać się, co jego ojciec mógł znów wymyślić, kiedy znajdował się poza czyjąkolwiek kontrolą.
Wciąż myśląc o Lawrence’ie, zmusił się do tego, by w końcu ruszyć się z miejsca. Nie mógł przez cały czas unikać Beatrycze, jakkolwiek wygodne by się to nie wydawało. Mimo wszystko przesiadywanie z własną matką, było… co najmniej niezręczne, zwłaszcza że nie mogli porozmawiać wprost. Powiedzenie jej prawdy nie wchodziło w grę, przynajmniej do czasu, aż sama odzyskałaby pamięć. Nawet jeśli nie, to Lawrence powinien powiedzieć jej prawdę. To wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do niego, zresztą pozostawał jedyną osobą, której tak naprawdę ufała Beatrycze.
To wszystko naprawdę zaczynało robić się skomplikowane – i to aż za bardzo.
– W końcu jesteś – ledwo tylko znalazł się w przedpokoju. Wysilił się na blady uśmiech, kiedy przekonał się, że Esme najwyraźniej na niego czekała. – Wszystko w porządku?
– Nic nie zmieniło się od chwili, w której wyszłyście – zapewnił pośpiesznie.
Poniekąd była to naciągana teoria, jeśli wziąć pod uwagę sytuację z Liz. Z drugiej strony, to w żaden sposób nie pogarszało sytuacji i przynajmniej tymczasowo żadne  z nich nie potrafiło problemu dziewczyny wytłumaczyć, więc mógł chyba uznać go za mało istotny. Przynajmniej do czasu, tym bardziej że chwilowo nie miał siły zastanawiać się nad kolejnymi nadnaturalnymi zjawiskami. Świat nieśmiertelnych zawsze go fascynował, ale bywały momenty, w których zaczynał tęsknić za spokojem, którym mogli cieszyć się jeszcze kilka lat temu.
Przestał o tym myśleć, kiedy Esme bez słowa go objęła. Przygarnął ją do siebie, machinalnie wplatając palce w jej włosy. Pachniała znajomy, a jej dotyk jak zwykle okazał się kojący, nawet jeśli w magiczny sposób nie rozwiązywał wszystkich problemów.
– Czy Elena…? – zaczął, ale ostatecznie nie miał okazji, żeby dokończyć pytanie.
– Widziałam, że była z Aldero – wyjaśniła pośpiesznie Esme. Skinął głową, uspokojony. Przynajmniej nie przesiadywała z Miriam. – Też się o nią martwię.
Westchnął, aż nazbyt dobrze wiedząc, że kolejny raz umykało im coś istotnego. Elena już od dłuższego czasu robiła co chciała, chociaż teraz przynajmniej mieli mgliste pojęcie tego, co się z nią działo. Do Carlisle’a wciąż nie docierało wiele kwestii, począwszy od tego, że córka zdążyła zginąć na jego oczach, wrócić do żywych, a po wszystkim i tak okazało się, że była związana z demonem. Ba! Wyszła za niego, chociaż Carlisle zawsze uważał, że piekielne moce i przysięganie sobie przed Bogiem, zdecydowanie nie szły ze sobą w parze.
Teraz z kolei Elena chodziła przygnębiona, co jak nic miało związek z Rafaelem. Mógł tylko zgadywać, w jaki sposób demon ją skrzywdził, zwłaszcza że wcześniej potrafili pokłócić się ot tak. Po tym, jak wprost odmówił pomocy Beatrycze, Carlisle był skłonny spodziewać się dosłownie wszystkiego, zwłaszcza że ta istota zdecydowanie nie miała pojęcia o tym, czym jest rodzina. Nie wiedział na co tak naprawdę w tym wszystkim liczyła Elena, ale chociaż stałą się nie wtrącać w związek, który z pewnością był dla niej ważny, to wcale nie było takie proste.
– W porządku – powiedział z opóźnieniem, czując na sobie zaniepokojone spojrzenie Esme. Odsunął ją, by łatwiej było mu zebrać myśli, chociaż zdecydowanie bardziej kuszące wydawało się trwanie w ramionach żony. Przy niej miałby szansę choć na moment zapomnieć o wszystkim, co było nie tak, ale przecież nie mógł sobie na to pozwolić, przynajmniej na razie. – Widziałaś Beatrycze? Powinienem z nią porozmawiać.
– Beatrycze?
Coś w sposobie, w jaki Esme zadała mu to pytanie, skutecznie go zaniepokoiło. Na moment zamarł, czekając na jakikolwiek ciąg dalszy – chociażby to, że wampirzyca po prostu była rozkojarzona i nie do końca zarejestrowała, o co ją pytał – jednak nic podobnego nie miało miejsca.
Kiedy w końcu zdecydował się spojrzeć Esme w twarz, przekonał się, że wyglądała na co najmniej zaskoczoną i zaniepokojoną zarazem.
– Co się stało? – zapytał natychmiast, ujmując dłonie kobiety. Potarł je lekko, wciąż uważnie przypatrując się twarzy żony.
– Myślałam, że Beatrycze została u Gabriela i Nessie. Do domu wracałam tylko z Eleną – wyjaśniła pośpiesznie, starannie dobierając słowa. – Sądziłam, że przyjedziecie razem.
Zawahała się, jakby zastanawiając nad tym, czy coś przypadkiem jej nie umknęło. Myślami przez moment wydawała się być gdzieś daleko, być może analizując wszystko to, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Carlisle miał wrażenie, że gdyby w przypadku wampira możliwe było to, żeby ten pobladł, cera Esme stałaby się jaśniejsza niż do tej pory.
Jego również, zwłaszcza kiedy dotarł do niego jeden aż nazbyt istotny fakt, który przy okazji wytrącił go z równowagi.
– Byłem przekonany, że ją zabrałyście. Ja nie… – Zamilkł, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Skoro nie ma jej w domu…
Nie dokończył, ale to nie miało znaczenia. Zanim zdążył zastanowić się nad tym, co robi, w pośpiechu wypadł w domu, chwilę później lądując w samym środku lasu.
Nie miał pojęcia, gdzie powinien jej szukać, ale miał złe przeczucia.
Renesmee
To przypominało sen, którego nie doznałam od bardzo dawna. Inaczej nie potrafiłam opisać tego, że kiedy otworzyłam oczy, jak gdyby nigdy nic stałam w pełnym słońcu, a tuż przed sobą miałam spokojne, idealnie niebieskie, gładkie jezioro. Chyba nawet strzegące wejścia do Miasta Nocy Zwierciadło nie było aż tak doskonałe jak przejrzysta woda, którą miałam przed sobą, a to bez wątpienia o czymś świadczyło.
Wzdrygnęłam się, po czym nerwowo rozejrzałam dookoła. Na sobie wciąż miałam białą sukienkę matki Gabriela, a ciepłe promienie słońca w przyjemny sposób grzały moje odsłonięte ramiona i plecy. Podejrzliwe zmrużyłam oczy, zwłaszcza że świetlne refleksy odbijały się od spokojnej tafli wody, dając mi się we znaki. Mimo wszystko iście sielankowa otoczka tego miejsca wzbudziła we mnie niepokój – i to nie tylko dlatego, że absolutnie nie znałam tego miejsca.
– Gabrielu? – rzuciłam z wahaniem.
Jeśli to był sen, a on manipulował otaczającą nas rzeczywistością, musiał być gdzieś w pobliżu. To nie byłby pierwszy raz, kiedy zabrałby mnie w miejsce, którego nie znałam i które nawet nie musiało istnieć w prawdziwym świecie. Rzeczywistość snów była skomplikowana, a przy odrobię wprawy, tworzone iluzje potrafiły być równie idealne, co i w przypadku, gdyby były prawdziwe. Zwłaszcza po mężu mogłam się tego spodziewać, wciąż próbując uwierzyć, że po prostu śniłam, a Gabrielowi z jakiegoś powodu zebrało się na to, żeby mnie podręczyć.
Nie miałam pewności, co stało się, zanim wylądowałam w tym miejscu. Nie potrafiłam skupić się na przeszłości, zupełnie jakby kilka ostatnich godzin mojego życia, stanowiły niewyraźne, ulotne wspomnienia – coś tak mało znaczącego, że równie dobrze mogłaby wyrzucić je z pamięci. Mimo wszystko nie podobał mi się ten stan, coś zresztą podpowiadało mi, że lepiej dla mnie byłoby, gdybym odsunęła się od jeziora. Nie żebym sądziła, że mogłabym się potknąć, wpaść do wody i utopić, zwłaszcza we śnie, ale lepiej było nie ryzykować. To, że już dawno nauczyłam się słuchać podszeptów intuicji, stanowiło sprawę drugorzędną.
Dookoła panowała niemalże idealna cisza. Doskonale słyszałam swój przyśpieszony oddech i trzepocące się w piersi serce, chociaż bez wątpienia nie byłam prawdziwa. To miejsce też nie, chociaż w tamtej chwili odbierałam je jako najbardziej rzeczywiste ze wszystkich, jakie miałam okazję widzieć. Czułam, że jest w nim coś wyjątkowego – rodzaj aury, której nie potrafiłam opisać, ale i tak nie dawała mi spokoju. Co więcej, nie miałam pojęcia, co powinnam o tym wszystkim myśleć. Jakaś cząstka mnie dopominała się, bym spróbowała poszukać wyjścia i absolutnie nie ryzykowała pozostawania w tym miejscu dłużej niż to konieczne, ale to wcale nie było takie proste. Gdybym przynajmniej wiedziała na czym stoję, byłoby łatwiej, jednak w obecnej sytuacji nie miałam na co liczyć.
Prawda była taka, że nie wyczuwałam niczego, co świadczyłoby o obecności Gabriela.
Coś ścisnęło mnie w gardle, ledwo tylko dopuściłam tę myśl do siebie. Na ułamek sekundy nerwowo zacisnęłam dłonie, prawie natychmiast rozluźniając uścisk, choć zdecydowanie nie czułam się spokojniejsza. Raz jeszcze powiodłam wzrokiem dookoła, nagle rozdrażniona intensywnością bodźców, które podsuwały mi zmysły. Intensywność kolorów powinna zachwycać, ale z jakiegoś powodu poczułam się przytłuczona tym, co działo się wokół mnie. Ten spokój, kolory i poczucie, że tak naprawdę wcale nie powinno mnie tutaj być… To wszystko wzbudzało mój niepokój, a ja mimo wszystko nie potrafiłam ot tak rozluźnić się i udawać, że wszystko w porządku.
Cokolwiek się działo, to nie Gabriel był za to odpowiedzialny. Pomyślałam nawet, że wszystko tak czy siak musiało dziać się w mojej głowie, i że to ode mnie zależało, jak zamierzałam kreować otaczający mnie świat, ale mimo wszystko wiedziałam, że to nieprawda. Nie miałam żadnego wpływu na to, co mnie otaczało; to, że wciąż było tutaj tak jasno, mówiło samo za siebie. Słodka bogini, gdybym faktycznie miała coś do powiedzenia, już dawno stworzyłabym jakąkolwiek chmurę – cokolwiek, co uczyniłoby ten świat mniej jaskrawym i… sztucznym, jak nagle sobie uświadomiłam.
To miejsce było piękne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Gdzieś w pobliżu musiały rosnąć kwiaty, bo słodki zapach dosłownie upajał, przyprawiając o zawroty głowy. Słońce przyjemnie grzało, przejrzysta woda zachęcała, by przyklęknąć przy brzegu i zanurzyć w niej dłonie, a cisza miała w sobie coś kojącego. Sęk w tym, że to wszystko wydawało mi się aż tak idealne, że aż nierzeczywiste – zupełnie jakbym nagle wylądowała w jakiejś parodii raju, która w gruncie rzeczy bardziej mnie przerażała, niż sprawiała, że czułam się jakkolwiek dobrze.
Z bijącym sercem ruszyłam przed siebie, chcąc oddalić się od jeziora. Mimo wszystko korciło mnie, żeby sprawdzić czy woda faktycznie jest aż tak czysta, jak mogłoby się wydawać, ale zdołałam się powstrzymać. Czułam, że to zły pomysł, zwłaszcza że tak naprawdę nie przynależałam do tego miejsca. Szłam przed siebie, z każdą kolejną sekundą coraz bardziej czując się jak intruz, chociaż to przecież nie miało żadnego sensu – to, że nagle doszłam do wniosku, że gaj, w którym nagle się znalazłam, doskonale wiedział, że nie byłam częścią tego świata. Może to faktycznie brzmiało jak czyste szaleństwo, ale idąc przed siebie i skupiając się na narastających we mnie przeczuciach, czułam się coraz bardziej nieswojo i niepewnie.
Nie powinno mnie tutaj być, pomyślałam mimochodem, po czym wywróciłam oczami, coraz bardziej sfrustrowana.
– Świetnie – mruknęłam pod nosem, na moment przystając, by rozejrzeć się dookoła. – Żebym teraz jeszcze wiedziała, w jaki sposób stąd wyjść…
Oczywiście odpowiedź nagle nie spadła mi z nieba, ale to było do przewidzenia. Znów ruszyłam przed siebie, z dwojga złego woląc pozostawać w ciągłym ruchu, chociaż wątpiłam, by w pobliżu znajdował się ktokolwiek, kto mógłby mnie zaatakować. Z drugiej strony, z jakiegoś powodu z niepokojem spoglądałam na nieliczne, ale za to tym bardziej przez to wyraźne cienie, zupełnie jakbym mogło się w nich ukryć coś niepokojącego. Nagle poczułam się tak, jakby ktoś mnie obserwował i choć wiedziałam, że to najpewniej moja wyobraźnia, zaczęłam jeszcze bardziej się martwić.
Demony potrafiły ukryć się w cieniu. Wiedziałam o tym z własnego doświadczenia, a to, że znajdowałam się w miejscu, które najpewniej nie było prawdziwe…
Wszelakie myśli uleciały z mojej głowy w chwili, w której uprzytomniłam sobie, że w istocie ktoś mnie obserwuje – z tym, że zdecydowanie nie był to demon. Przynajmniej nie sądziłam, by intruz nim był, zwłaszcza że brakowało jej skrzydeł.
Tuż przede mną stała kobieta.

1 komentarz:

  1. Tak tylko podpowiem, że wpadł pierwszy rozdział Niosącej Radość... O tutaj: KLIK.

    Nessa

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa