12 maja 2018

Trzysta trzydzieści pięć

Renesmee
Kobieta znajdowała się w niewielkim oddaleniu ode mnie. Na mój widok zamarła, przez moment wyglądając na skonsternowaną, wręcz… przerażoną. Zawahałam się, niepewna, w jaki sposób powinnam zareagować na przestrach w jej oczach. Patrzyła na mnie i wyglądała przy tym tak, jakby sama moja obecność była dla mnie nie do pojęcia.
Zawahałam się, próbując stwierdzić w jaki sposób powinnam zareagować na jej zachowanie. Otworzyłam nawet usta, chcąc się odezwać, nim jednak podjęłam decyzję o tym, czy to dobry pomysł, nieznajoma w pośpiechu odwróciła się i biegiem rzuciła się do ucieczki, po chwili znikając między drzewami.
– Hej! – zaoponowałam, pod wpływem impulsu ruszając za nią.
Nie miałam problemu z tym, by ją dogonić, zwłaszcza że poruszała się w pełni ludzkim tempem. Być może popełniłam błąd, decydując się wykorzystać pełnię zdolności, skoro najwyraźniej miałam do czynienia z człowiekiem, ale podświadomie wciąż czułam, że znajduję się w świecie, który nie miał nic wspólnego z normalnością. Tak czy inaczej, w tamtej chwili nie zastanawiałam się nad zachowywaniem pozorów. Skoro już i tak ją przestraszyłam, to najwyraźniej nie miało sensu.
Kobieta zatrzymała się gwałtownie, nagle zamierając, kiedy zmaterializowałam się tuż przed nią. Spojrzała na mnie rozszerzonymi do granic możliwości oczami i wtedy uprzytomniłam sobie, że kogoś mi przypominała. Było coś znajomego w jej rysach twarzy, błękicie oczu i jasnych, opadających na ramiona włosach. Co prawda to wszystko mogło być wyłącznie moim wrażeniem, ale mogłam wręcz przysiąc, że stał przede mną ktoś, kogo powinnam rozpoznać, nawet jeśli bez wątpienia widziałam nieznajomą po raz pierwszy.
Paradoks tej sytuacji na krótką chwilę wytrącił mnie z równowagi. Obie – kobieta i ja – nawzajem mierzyłyśmy się wzrokiem, uparcie milcząc. Przez twarz nieznajomej przemknął cień, przez moment wyglądała też na chętną, by znów zacząć uciekać, ale tym razem tego nie zrobiła. W zamian po prostu stała, uważnie mnie obserwując i już przynajmniej nie wyglądając na kogoś przekonanego, że mogłabym rzucić się jej do gardła.
Sądziłam, że tym razem uda mi się odezwać, ale nie miałam po temu okazji.
– Leano?! – doszedł mnie damski głos.
Kobieta drgnęła, po czym poderwała głowę, natychmiast zwracając się w stronę z której dochodził. Na jej twarzy na krótką chwilę odmalowała się ulga, wciąż jednak pozostawała spięta. Sama również zaczęłam się niepokoić, mimochodem oglądając się za siebie, kiedy usłyszałam zmierzające w naszą stronę kroki.
Dostrzegłam kolejną kobietę – również jasnowłosą, chociaż trochę starszą. W zasadzie równie dobrze mogła uchodzić za przyszłą wersję Leany, co jednoznacznie uświadomiło mi, że musiały być spokrewnione.
– Tu jestem, mamo – rzucił spiętym tonem, tym samym utwierdzając mnie we wcześniejszych przekonaniach.
Nowo przybyła krótko spojrzała na córkę, po czym przeniosła wzrok na mnie. Zaraz po tym uniosła brwi, spoglądając na mnie w co najmniej skonsternowany sposób. Zaskoczyłam ją i to również sprawiło, że poczułam się jeszcze bardziej nieswojo. Byłam gotowa przysiąc, że nieznajoma wiedziała kim jestem, podczas gdy ja nie rozumiałam niczego.
– Och… – wyrwało jej się. Lekko zmarszczyła brwi, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Wracaj do domu, Leano.
– Ale…
Kobieta potrząsnęła głową.
– Prosiłam o coś – przypomniała łagodnym, ale wystarczająco stanowczym tonem, by uciąć jakiekolwiek dyskusje.
Tym razem Leana nie zaprotestowała, w pośpiechu oddalając się w kierunku, z którego przybyła jej matka. Kobieta odprowadziła córkę wzrokiem, bynajmniej nie sprawiając wrażenia uspokojonej tym, że dziewczyna jej posłuchała. Wyglądała na spiętą, poza tym nie patrzyła na mnie, w zamian wbijając spojrzenie w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. Cokolwiek sobie myślała, najwyraźniej nie widziała powodu, by się tym ze mną podzielić, ale nie byłam pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Jedynym, czego byłam świadoma, pozostawało to, że najwyraźniej umykało mi coś istotnego, czego przynajmniej tymczasowo nie potrafiłam nazwać.
Cisza miała w sobie coś niezwykle frustrującego. Założyłam ramiona na piersi, nagle podenerwowana. Czekałam, coraz pewniejsza tego, że znajdowałam się w miejscu, w którym tak naprawdę nie powinno mnie być. Sęk w tym, że chociaż bardzo chętnie dostosowałabym się i po prostu wróciła do siebie, nie miałam pojęcia, w jaki sposób powinnam tego dokonać.
– Przepraszam…? – rzuciłam z wahaniem, chcąc przerwać przeciągające się milczenie.
Kobieta drgnęła, po czym w końcu przeniosła na mnie wzrok. Miała jasne oczy, tak jak i Leana, jednak jej spojrzenie było o wiele pewniejsze, niemalże władcze. Zdążyłam już zauważyć, że miała w sobie sporo charyzmy, zdecydowanie przyzwyczajona do podejmowania decyzji, chociaż nie robiła przy tym aż takiego wrażenia jak Isabeau. Moja szwagierka miała w sobie coś, co dodatkowo wzbudzało szacunek, ale w przypadku tej kobiety tego nie czułam, być może dlatego, że nadal pozostawała mi obca.
– Och, dziecko… – Nieznajoma spojrzała na mnie z powątpiewaniem. Powstrzymałam grymas, kiedy po raz kolejny ktoś zasugerował, że ma mnie za małolatę. – Co ja mam z tobą zrobić? – zapytała i odniosłam wrażenie, że zwracała się bardziej do siebie niż do mnie.
– Nie rozumiem – przyznałam zgodnie z prawdą.
Co innego miałam jej powiedzieć? Dezorientacja coraz bardziej dawała mi się we znaki, co powoli zaczynało mnie drażnić. Na usta cisnęły mi się dziesiątki pytań, ale z jakiegoś powodu wątpiłam, by ta kobieta nie tyle mogła, co przede wszystkim chciała na nie odpowiedzieć. Na razie brzmiała tak, jakby miała do mnie pretensje o to, że w ogóle znalazłam się w tym miejscu, choć przecież nie byłam w stanie tego kontrolować.
Odpowiedziała mi cisza i to okazało się gorsze nawet od sposobu, w jaki czasami Rufus ignorował zadawane mu pytania. Wątpliwości powoli narastały, a ja nie byłam w stanie ich rozwiać czy chociażby stwierdzić, w jaki sposób powinnam się zachować. W zasadzie zaczynałam dochodzić do wniosku, że bardziej sensownie zachowałabym się, gdybym zamiast tracić czas, ruszyła w swoją stronę i poszukała wyjścia.
Nie zrobiłam tego, mimo wszystko świadoma, że i tak nie miałam żadnego konkretnego planu. To miejsce wyglądało na opustoszałe, poza tym sprawiało, że wciąż czułam się nieswojo. Z obawą spoglądałam na rzucane przez drzewa cienie, mimo grzejącego słońca gotowa przysiąść, że kolorowy, kwitnący gaj wcale nie jest aż tak bezpieczny i przyjemny, jak mogłoby się wydawać.
– Gdzie jesteśmy? – zapytałam, po czym westchnęłam. Musiałam wziąć się w garść, ale to wcale nie było takie proste. – Przepraszam, że najwyraźniej zaniepokoiłam pani córkę. Ja tylko…
– Nie będziemy rozmawiać tutaj – przerwała mi natychmiast kobieta. Rzuciła mi przelotne spojrzenie, wyraźnie zmartwiona. – Nie wiem jakim cudem się tutaj znalazłaś, Renesmee, ale to teraz bez znaczenia. Na razie muszę pomyśleć, co z tobą zrobić.
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, co najmniej zaskoczona tym, że znała moje imię. Dla mnie była obca, nawet jeśli w istocie kogoś mi przypominała. Cały ten czas zastanawiałam się nad tym, co powinnam o tym sądzić i skąd brało się to dziwne podobieństwo, które odczuwałam. Dezorientacja nie pomagała, tak jak i przeczucie, że ktoś w istocie mógłby obserwować mnie i tę kobietę.
Właśnie dlatego w odpowiedzi na jej słowa po prostu skinęłam głową, przystając na wszystko, czego mogłaby oczekiwać. Z dwojga złego wolałam czekać na jej decyzję, chociaż nie miałam nawet pewności, czy mogłam nieznajomej zaufać. Z jakiegoś powodu wzbudzała moje wątpliwości, mając w sobie coś, co mnie odpychało. Już pewniej czułam się przy Leanie, nawet jeśli ta najwyraźniej się mnie obawiała.
Albo czegoś, odezwał się cichy głosik w mojej głowie i to wystarczyło, bym mimowolnie się wzdrygnęła.
– Chodźmy – usłyszałam.
Zamrugałam nieco nieprzytomnie, skutecznie wyrwana z zamyślenia. Spojrzałam na kobietę, ale ta już podążała śladem Leany, najzwyczajniej w świecie zostawiając mnie w tyle. Popędziłam za nią, świadoma wyłącznie pustki w głowie i narastających z każdą kolejną sekundą wątpliwości.
Chociaż wiedziałam, że kobiecie najwyraźniej na rękę było to, żeby myśleć, nie byłam w stanie ot tak podążać za nią w ciszy.
– Proszę zaczekać! – zaoponowałam, w pośpiechu się z nią zrównując. Zauważyłam, że wzdrygnęła się, widząc jak poruszam się tempem szybszym niż powinien zwykły człowiek. – Kim pani jest? I dlaczego…?
– Powiedziałam już, że to złe miejsce – obruszyła się, kolejny raz bez chwili wahania wchodząc mi w słowo. Zaraz po tym westchnęła, wyraźnie sfrustrowana. – Mam na imię Ariadna. Możesz się w ten sposób do mnie zwracać – dodała, tym samym kończąc temat.
Nie byłam zachwycona tym, jak mnie traktowała, ale zdecydowałam się tego nie komentować. To, że zdradziła mi swoje imię, mimo wszystko wydało mi się lepsze niż nic, nawet jeśli w żaden sposób nie tłumaczyło tego, co się działo. Problem polegał na tym, że Ariadna w dość jednoznaczny sposób dawała mi do zrozumienia, że to ona ustalała zasady – i że nie miałam innego wyboru, jak tylko się jej podporządkować.
W porządku. Przynajmniej na razie, zadecydowałam, chociaż wcale nie byłam taka pewna, czy to faktycznie dobry pomysł. Z drugiej strony, przecież dobrze wiedziałam, że nie miałam większego wyboru. Z dwojga złego wolałam próbować porozumieć się z kimś, od kogo miałam szansę dowiedzieć się czegoś więcej, nawet jeśli ta osoba zdecydowanie nie paliła się do rozmowy.
Westchnęłam w duchu, po czym w milczeniu podążyłam za swoją nieoczekiwaną przewodniczką.
Przez resztę drogi trwałyśmy w kompletnej ciszy.
Beatrycze
To było jednym wielkim szaleństwem. Takie przynajmniej miała wrażenie, próbując zrozumieć, co podkusiło ją do podjęcia decyzji. Co więcej, nie pojmowała jakim cudem to, co robiła, w ogóle miało rację bytu, a Leah i Cameron jej nie zatrzymywali. Najwyraźniej ktoś nad nią czuwał, ale Beatrycze szczerze wątpiła, że w grę wchodziła w jakakolwiek forma boskiej opieki.
Wciąż miała wrażenie, że śni. Jak inaczej mogła wytłumaczyć to, że nagle znalazła się w samolocie, przed sobą mając perspektywę podróży do Włoch? O Boże, to brzmiało jak jakiś marny żart. Co więcej, sama to zainicjowała, do tej pory nie wierząc, że tak po prostu udało jej się osiągnąć cel.
Kątem oka spojrzała na Leę i Cammyego. Siedzieli tuż obok siebie, oboje milczący i zwróceni w przeciwne strony. Chociaż na każdym kroku podkreślali, że nie mieli ze sobą nic wspólnego, Beatrycze od samego początku nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś ich ku sobie ciągnęło. Cameron na pewno lubił tę dziewczynę, nawet jeśli przez większość czasu wydawał się ją drażnić. Sama Leah naprzemiennie wzdychała i wywracała oczami, ale przecież wciąż tutaj była, na dodatek na własne życzenie.
Beatrycze zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Zamknęła oczy, próbując w ten sposób się uspokoić i łatwiej zebrać myśli. Wciąż nie dowierzała, nagle zagubiona i bardzo niepewna. Impuls, który doprowadził ją do tego miejsca, zniknął już jakiś czas temu, właściwie w chwili, w której Cameron dogonił ją, wyrzucając z siebie kolejne słowa i pytając, czy dobrze się czuła. Mogła tylko zgadywać jak w tamtej chwili wyglądała, blada i na swój sposób roztrzęsiona, skoro w pamięci wciąż miała ostrzeżenia Ciemności.
Długo musiała ze sobą walczyć, w rzeczywistości mając ochotę nakazać wampirowi, by dał jej spokój. Ostatecznie nie odezwała się nawet słowem, walcząc z pragnieniem rzucenia się do ucieczki. Przecież wiedziała, że w ten sposób i tak niczego by nie zdziałała, a Cammy bez trudu by ją dogonił, a potem za rękę zaprowadził prosto to domu. Mogła przewidzieć, że tak się to skończy, i że nie będzie w stanie niezauważona wyjść z budynku pełnego wampirów, ale i tak poczuła się sfrustrowana. Niewiele brakowało, by po prostu się rozpłakała, chociaż to zdecydowanie nie było normalne.
– Cammy… – zaczęła, spoglądając na chłopaka w niemalże błagalny sposób.
Był jedną z tych osób, którym ufała bezgraniczne. Wciąż byłą mu wdzięczna za to, że jako jedyny nie traktował ją jak dziecka, nawet jeśli w naturalny sposób się o nią martwił. Była człowiekiem, oczywiście, ale to jeszcze nie oznaczało, że nie mogła zrozumieć tego, co działo się wokół niej. Cameron jako jedyny zachowywał się, jakby wierzył, że wciąż miała coś do powiedzenia i zasługiwała na to, żeby powiedzieć jej prawdę.
– Co jest? – zapytał spiętym tonem. Wyciągnął rękę, przez moment wyglądając na chętnego, by chwycić ją za ramię, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. – Dokąd idziesz? Wszystko w porządku? – drążył, ale Beatrycze tylko patrzyła na niego tępo, bijąc się z myślami. – Hej, słuchasz mnie? Dobrze się czujesz? – powtórzył po raz wtóry, a ona w odpowiedzi jedynie potrząsnęła głową.
– Ja muszę…
Urwała, po czym wzdrygnęła się, bynajmniej nie dlatego, że stali na mrozie. Z powątpiewaniem spojrzała na znajdujący się tuż za plecami Cammy’ego dom Licavolich. Niemalże spodziewała się tego, że za moment pojawi się ktoś, kto każe jej wrócić do domu. Im dłużej zwlekała, tym bardziej prawdopodobnym scenariuszem wydawał się właśnie ten, w której ktoś krzyżował jej plany. To, że w głowie miała mętlik, prędzej czy później miało przyciągnąć Edwarda, a wtedy…
Z tym, że kolejne sekundy mijały i nikt nie przychodził, zaś jedyną skupioną na niej osobą pozostawał Cammy.
– Ej, miałeś rozmawiać ze mną. – Głos Lei wyrwał ją z zamyślenia. Dziewczyna znalazła się tuż obok nich, wyraźnie poirytowana. – Seth, pamiętasz? Co z moim bratem?
– Zaraz – rzucił spiętym tonem Cammy, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Rany, nie rozdwoję się przecież.
Beatrycze zawahała się. Przecież nie musiał się nią interesować, nie wspominając o tym, że gdyby skupił się na siostrze Setha, to wiele by ułatwiło. Tak przynajmniej sądziła, żałując, że nie mogła tak po prostu odwrócić się na pięcie i odejść, nie ryzykując przy tym zwrócenia na siebie uwagi niechcianego towarzystwa.
Czuła, że traci czas. Nie żeby miała jakikolwiek konkretny plan, ale podążając przed siebie, miałaby przynajmniej poczucie tego, że próbowała coś zrobić. Z jakiegoś powodu perspektywa tkwienia w miejscu przyprawiała ją o mdłości. Tkwiła na mrozie, nerwowo podrygując i ledwo powstrzymując się przed potrzebą nerwowego krążenia tam i z powrotem.
O Boże, pozostawanie w bezruchu było niemalże bolesne. Nie miała pojęcia czy to możliwe, ale z drugiej strony… Cóż, czy cokolwiek z tego, czego doświadczała w ostatnim czasie, miało sens?
Przez moment obserwowała rozmawiającą dwójkę, sama niepewna, dlaczego wciąż tkwiła w miejscu. Słuchanie jak Leah warczy na Camerona, domagając się uwagi, zdecydowanie nie rozwiązywało żadnego z jej problemów. Beatrycze podświadomie nasłuchiwała kolejnych wskazówek Ciemności, czekając na nagłe olśnienie, jednak głos w jej głowie milczał. Już nie czuła niczyjej obecności, co uprzytomniło kobiecie, że została sama. W tamtej chwili strach ścisnął ją za gardło, kiedy pomyślała, że Ciemność mogła spisać ją na straty, już nie zamierzając czekać na to, czy ktokolwiek miał w planach wypełnić jego żądania.
Beatrycze zadrżała, coraz bardziej niespokojna. Natychmiast pomyślała o Elenie, swoich snach i jednoznaczniej sugestii tego, że Ciemność zamierzała sięgnąć po to, co do niej należało. A teraz pragnęła ich obu, jej zaś nieubłaganie kończył się czas, który ta istota wyznaczyła na znalezienie rozwiązania. Przez całe tygodnie marnowała go, tkwiąc w miejscu i nie będąc w stanie wykorzystać podsuwanych jej wskazówek, nawet jeśli te rzekomo miały wystarczyć, by wszystko uporządkować.
Poczuła, że robi jej się gorąco. Oczekiwała odpowiedzi, nagle gotowa wręcz błagać głos o to, żeby wrócił i po raz ostatni powiedział, co powinna zrobić, ostatecznie jednak nie odezwała się nawet słowem.
Aż do momentu, w którym spojrzenie Beatrycze na powrót skupiło się na Cameronie, a ona wypowiedziała pierwsze słowa, które przyszły jej do głowy.
– Muszę się dostać do Chianni – wypaliła, wtedy jeszcze nie zdając sobie sprawy z tego, że te słowa ostatecznie doprowadzą ją właśnie do zmierzającego do Włoch samolotu, a przy okazji zagwarantują zupełnie niespodziewane towarzystwo.
Cammy, który właśnie przymierzał się do odpowiedzi na jakiś zarzut wyraźnie niecierpliwiącej się Lei, momentalnie zamilkł. To, że go zaskoczyła, było do przewidzenia, zwłaszcza że do samej Beatrycze z opóźnieniem dotarło to, jak bardzo absurdalnie brzmiały jej słowa. Z równym powodzeniem mogła oznajmić mu, że marzyła o wycieczce na Marsa – już, natychmiast, w tej chwili.
– Ehm… Co takiego?
Wątpliwości w głosie wampira sprawiły, że Beatrycze z miejsca zapragnęła się wycofać. Była gotowa przysiąc, że popełniła błąd, zresztą i tak zwątpiła w sens własnego postępowania w chwili, w której Cameron w ogóle ją zauważył. W tamtej chwili dodatkowo spoglądał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy, zresztą nie jako jedyny, bo Leah również zamilkła, wyraźnie zaintrygowana tym, co się działo.
Cisza, która nagle zapadła, dosłownie ogłuszała, stopniowo doprowadzając Beatrycze do szaleństwa.
Nerwowo przygryzła dolną wargę. Wpatrywała się w Camerona, przez moment mając ochotę wyminąć go, mruknąć coś na temat tego, że jej wcześniejsze słowa tak naprawdę nie miały znaczenia, a później sama zawrócić do domu. Czuła, że palą ją policzki, a łzy powoli cisną się do oczu. Była na dobrej drodze, by jednak zrobić z siebie idiotkę, zupełnie już nie panując na sytuacją i nie mając pewności co do tego, co działo się wokół niej.
Właściwie sama nie była pewna, co ostatecznie zadecydowało o tym, że nie ruszyła się z miejsca. Nagle po prostu doszła do wniosku, że jest jej wszystko jedno – i że musiała za wszelką cenę skorzystać z ostatniej deski ratunku, jaką miała. Chciała przynajmniej spróbować, za wszelką cenę chwytając się wszystkich pozostałych jej opcji. Jeśli to oznaczało błaganie Camerona o pomoc i opowiadanie niestworzonych historii, mogła się na to zdecydować.
– Proszę… – Nie rozpoznawała własnego głosu, bezskutecznie próbując zrozumieć, dlaczego brzmiał tak obojętnie i obco. Co więcej, zabrzmiała na o wiele bardziej opanowaną niż w rzeczywistości, chociaż w środku czuła się trochę tak, jakby rozpadała się na kawałeczki. – Muszę się dostać do Chianni – powtórzyła z uporem. – Do domu, który ci pokazywałam.
– O czym ona bredzi? – wtrąciła Leah, ale żadne z nich nie zwróciło na nią większej uwagi.
Beatrycze na krótką chwilę zamilkła, z uwagą obserwując twarz stojącego przed nią Cammy’ego. Zaraz po tym odezwała się ponownie, nie zamierzając czekać, aż chłopak zdecyduje się odezwać.
– Jeśli tego nie zrobię, on zabierze i mnie, i Elenę. Mogę to w końcu powstrzymać, ale proszę…
Tym razem musiała urwać, świadoma wyłącznie pustki w głowie i tego, że zaschło jej w gardle. To nic, że tak naprawdę nie miała żadnego planu i w tamtej chwili kłamała mu w żywe oczy. Czuła się zdesperowana – i to o wiele bardziej niż wtedy, gdy próbowała zmusić Lawrence’a do rozmowy, żądając od niego wyjaśnienia tego, kim tak naprawdę dla niego była.
– Słodka bogini, co…? – zaczął spiętym tonem Cameron. Zaraz po tym zamilkł i z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Mówisz o Ciemności? – zapytał wprost, wyraźnie zaszokowany. – Znowu coś ci się śniło, czy może Lawrence…?
– Gdybym wiedziała, w jaki sposób skontaktować się z L., zrobiłabym to! – przerwała mu, bezwiednie podnosząc głos. – Zostałam z tym sama. Tylko ja i te sny, podczas gdy Ciemność…
Musiała urwać, by złapać oddech. Czuła, że Cameron i Leah ją obserwują, oboje najpewniej przekonani, że postradała zmysły, ale to nie miało dla niej najmniejszego znaczenia.
– Dlaczego nic nie mówiłaś? Reszta… – zaczął w końcu wampir, zwracając się w stronę domu, ale Beatrycze nie zamierzała pozwolić mu dokończyć.
Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, w pośpiechu chwyciła Cammy’ego za rękę.
– Nie mam czasu, żeby rozmawiać z pozostałymi. Nie mam czasu na nic – uświadomiła sobie i w tamtej chwili dotarło do niej, że to prawda. – Wiem jedynie, że jeśli czegoś nie zrobię, coś złego spotka mnie i moją wnuczkę. A tego sobie nie wybaczę.
Pojęła sens swoich słów dopiero w chwili, w której Cameron spojrzał na nią z niedowierzaniem. Wyglądał na zszokowanego i to uprzytomniło Beatrycze, w jaki sposób nazwała Elenę.
Cisza, która nagle zapadła, miała w sobie coś porażającego.
Zaraz po tym wampir wyrzucił z siebie jedno, jedyne słowo, które w jakiś pokrętny sposób idealnie opisywało cały ten bałagan.
– Cholera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa