Renesmee
Kobieta znajdowała się w niewielkim
oddaleniu ode mnie. Na mój widok zamarła, przez moment wyglądając na
skonsternowaną, wręcz… przerażoną. Zawahałam się, niepewna, w jaki sposób
powinnam zareagować na przestrach w jej oczach. Patrzyła na mnie i wyglądała
przy tym tak, jakby sama moja obecność była dla mnie nie do pojęcia.
Zawahałam
się, próbując stwierdzić w jaki sposób powinnam zareagować na jej
zachowanie. Otworzyłam nawet usta, chcąc się odezwać, nim jednak podjęłam
decyzję o tym, czy to dobry pomysł, nieznajoma w pośpiechu odwróciła
się i biegiem rzuciła się do ucieczki, po chwili znikając między drzewami.
– Hej! –
zaoponowałam, pod wpływem impulsu ruszając za nią.
Nie miałam
problemu z tym, by ją dogonić, zwłaszcza że poruszała się w pełni
ludzkim tempem. Być może popełniłam błąd, decydując się wykorzystać pełnię
zdolności, skoro najwyraźniej miałam do czynienia z człowiekiem, ale
podświadomie wciąż czułam, że znajduję się w świecie, który nie miał nic
wspólnego z normalnością. Tak czy inaczej, w tamtej chwili nie
zastanawiałam się nad zachowywaniem pozorów. Skoro już i tak ją
przestraszyłam, to najwyraźniej nie miało sensu.
Kobieta
zatrzymała się gwałtownie, nagle zamierając, kiedy zmaterializowałam się tuż
przed nią. Spojrzała na mnie rozszerzonymi do granic możliwości oczami i wtedy
uprzytomniłam sobie, że kogoś mi przypominała. Było coś znajomego w jej
rysach twarzy, błękicie oczu i jasnych, opadających na ramiona włosach. Co
prawda to wszystko mogło być wyłącznie moim wrażeniem, ale mogłam wręcz przysiąc,
że stał przede mną ktoś, kogo powinnam rozpoznać, nawet jeśli bez wątpienia
widziałam nieznajomą po raz pierwszy.
Paradoks
tej sytuacji na krótką chwilę wytrącił mnie z równowagi. Obie – kobieta i ja
– nawzajem mierzyłyśmy się wzrokiem, uparcie milcząc. Przez twarz nieznajomej
przemknął cień, przez moment wyglądała też na chętną, by znów zacząć uciekać,
ale tym razem tego nie zrobiła. W zamian po prostu stała, uważnie mnie
obserwując i już przynajmniej nie wyglądając na kogoś przekonanego, że
mogłabym rzucić się jej do gardła.
Sądziłam,
że tym razem uda mi się odezwać, ale nie miałam po temu okazji.
– Leano?! –
doszedł mnie damski głos.
Kobieta
drgnęła, po czym poderwała głowę, natychmiast zwracając się w stronę z której
dochodził. Na jej twarzy na krótką chwilę odmalowała się ulga, wciąż jednak
pozostawała spięta. Sama również zaczęłam się niepokoić, mimochodem oglądając
się za siebie, kiedy usłyszałam zmierzające w naszą stronę kroki.
Dostrzegłam
kolejną kobietę – również jasnowłosą, chociaż trochę starszą. W zasadzie
równie dobrze mogła uchodzić za przyszłą wersję Leany, co jednoznacznie
uświadomiło mi, że musiały być spokrewnione.
– Tu
jestem, mamo – rzucił spiętym tonem, tym samym utwierdzając mnie we
wcześniejszych przekonaniach.
Nowo przybyła
krótko spojrzała na córkę, po czym przeniosła wzrok na mnie. Zaraz po tym
uniosła brwi, spoglądając na mnie w co najmniej skonsternowany sposób.
Zaskoczyłam ją i to również sprawiło, że poczułam się jeszcze bardziej
nieswojo. Byłam gotowa przysiąc, że nieznajoma wiedziała kim jestem, podczas
gdy ja nie rozumiałam niczego.
– Och… –
wyrwało jej się. Lekko zmarszczyła brwi, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
– Wracaj do domu, Leano.
– Ale…
Kobieta
potrząsnęła głową.
– Prosiłam o coś
– przypomniała łagodnym, ale wystarczająco stanowczym tonem, by uciąć
jakiekolwiek dyskusje.
Tym razem
Leana nie zaprotestowała, w pośpiechu oddalając się w kierunku, z którego
przybyła jej matka. Kobieta odprowadziła córkę wzrokiem, bynajmniej nie
sprawiając wrażenia uspokojonej tym, że dziewczyna jej posłuchała. Wyglądała na
spiętą, poza tym nie patrzyła na mnie, w zamian wbijając spojrzenie w bliżej
nieokreślony punkt przestrzeni. Cokolwiek sobie myślała, najwyraźniej nie
widziała powodu, by się tym ze mną podzielić, ale nie byłam pewna czy to
dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Jedynym, czego byłam świadoma, pozostawało
to, że najwyraźniej umykało mi coś istotnego, czego przynajmniej tymczasowo nie
potrafiłam nazwać.
Cisza miała
w sobie coś niezwykle frustrującego. Założyłam ramiona na piersi, nagle
podenerwowana. Czekałam, coraz pewniejsza tego, że znajdowałam się w miejscu,
w którym tak naprawdę nie powinno mnie być. Sęk w tym, że chociaż
bardzo chętnie dostosowałabym się i po prostu wróciła do siebie, nie
miałam pojęcia, w jaki sposób powinnam tego dokonać.
–
Przepraszam…? – rzuciłam z wahaniem, chcąc przerwać przeciągające się
milczenie.
Kobieta
drgnęła, po czym w końcu przeniosła na mnie wzrok. Miała jasne oczy, tak
jak i Leana, jednak jej spojrzenie było o wiele pewniejsze, niemalże
władcze. Zdążyłam już zauważyć, że miała w sobie sporo charyzmy,
zdecydowanie przyzwyczajona do podejmowania decyzji, chociaż nie robiła przy
tym aż takiego wrażenia jak Isabeau. Moja szwagierka miała w sobie coś, co
dodatkowo wzbudzało szacunek, ale w przypadku tej kobiety tego nie czułam,
być może dlatego, że nadal pozostawała mi obca.
– Och,
dziecko… – Nieznajoma spojrzała na mnie z powątpiewaniem. Powstrzymałam
grymas, kiedy po raz kolejny ktoś zasugerował, że ma mnie za małolatę. – Co ja
mam z tobą zrobić? – zapytała i odniosłam wrażenie, że zwracała się
bardziej do siebie niż do mnie.
– Nie
rozumiem – przyznałam zgodnie z prawdą.
Co innego
miałam jej powiedzieć? Dezorientacja coraz bardziej dawała mi się we znaki, co
powoli zaczynało mnie drażnić. Na usta cisnęły mi się dziesiątki pytań, ale z jakiegoś
powodu wątpiłam, by ta kobieta nie tyle mogła, co przede wszystkim chciała na
nie odpowiedzieć. Na razie brzmiała tak, jakby miała do mnie pretensje o to,
że w ogóle znalazłam się w tym miejscu, choć przecież nie byłam w stanie
tego kontrolować.
Odpowiedziała
mi cisza i to okazało się gorsze nawet od sposobu, w jaki czasami
Rufus ignorował zadawane mu pytania. Wątpliwości powoli narastały, a ja
nie byłam w stanie ich rozwiać czy chociażby stwierdzić, w jaki
sposób powinnam się zachować. W zasadzie zaczynałam dochodzić do wniosku,
że bardziej sensownie zachowałabym się, gdybym zamiast tracić czas, ruszyła w swoją
stronę i poszukała wyjścia.
Nie
zrobiłam tego, mimo wszystko świadoma, że i tak nie miałam żadnego
konkretnego planu. To miejsce wyglądało na opustoszałe, poza tym sprawiało, że
wciąż czułam się nieswojo. Z obawą spoglądałam na rzucane przez drzewa
cienie, mimo grzejącego słońca gotowa przysiąść, że kolorowy, kwitnący gaj
wcale nie jest aż tak bezpieczny i przyjemny, jak mogłoby się wydawać.
– Gdzie
jesteśmy? – zapytałam, po czym westchnęłam. Musiałam wziąć się w garść,
ale to wcale nie było takie proste. – Przepraszam, że najwyraźniej
zaniepokoiłam pani córkę. Ja tylko…
– Nie
będziemy rozmawiać tutaj – przerwała mi natychmiast kobieta. Rzuciła mi
przelotne spojrzenie, wyraźnie zmartwiona. – Nie wiem jakim cudem się tutaj
znalazłaś, Renesmee, ale to teraz bez znaczenia. Na razie muszę pomyśleć, co z tobą
zrobić.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, co najmniej zaskoczona tym, że znała moje imię. Dla mnie była
obca, nawet jeśli w istocie kogoś mi przypominała. Cały ten czas
zastanawiałam się nad tym, co powinnam o tym sądzić i skąd brało się
to dziwne podobieństwo, które odczuwałam. Dezorientacja nie pomagała, tak jak i przeczucie,
że ktoś w istocie mógłby obserwować mnie i tę kobietę.
Właśnie
dlatego w odpowiedzi na jej słowa po prostu skinęłam głową, przystając na
wszystko, czego mogłaby oczekiwać. Z dwojga złego wolałam czekać na jej
decyzję, chociaż nie miałam nawet pewności, czy mogłam nieznajomej zaufać. Z jakiegoś
powodu wzbudzała moje wątpliwości, mając w sobie coś, co mnie odpychało.
Już pewniej czułam się przy Leanie, nawet jeśli ta najwyraźniej się mnie
obawiała.
Albo czegoś, odezwał się cichy głosik w mojej
głowie i to wystarczyło, bym mimowolnie się wzdrygnęła.
– Chodźmy –
usłyszałam.
Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, skutecznie wyrwana z zamyślenia. Spojrzałam na
kobietę, ale ta już podążała śladem Leany, najzwyczajniej w świecie
zostawiając mnie w tyle. Popędziłam za nią, świadoma wyłącznie pustki w głowie
i narastających z każdą kolejną sekundą wątpliwości.
Chociaż
wiedziałam, że kobiecie najwyraźniej na rękę było to, żeby myśleć, nie byłam w stanie
ot tak podążać za nią w ciszy.
– Proszę
zaczekać! – zaoponowałam, w pośpiechu się z nią zrównując.
Zauważyłam, że wzdrygnęła się, widząc jak poruszam się tempem szybszym niż
powinien zwykły człowiek. – Kim pani jest? I dlaczego…?
–
Powiedziałam już, że to złe miejsce – obruszyła się, kolejny raz bez chwili
wahania wchodząc mi w słowo. Zaraz po tym westchnęła, wyraźnie
sfrustrowana. – Mam na imię Ariadna. Możesz się w ten sposób do mnie
zwracać – dodała, tym samym kończąc temat.
Nie byłam
zachwycona tym, jak mnie traktowała, ale zdecydowałam się tego nie komentować.
To, że zdradziła mi swoje imię, mimo wszystko wydało mi się lepsze niż nic,
nawet jeśli w żaden sposób nie tłumaczyło tego, co się działo. Problem
polegał na tym, że Ariadna w dość jednoznaczny sposób dawała mi do
zrozumienia, że to ona ustalała zasady – i że nie miałam innego wyboru,
jak tylko się jej podporządkować.
W porządku. Przynajmniej na razie,
zadecydowałam, chociaż wcale nie byłam taka pewna, czy to faktycznie dobry
pomysł. Z drugiej strony, przecież dobrze wiedziałam, że nie miałam
większego wyboru. Z dwojga złego wolałam próbować porozumieć się z kimś,
od kogo miałam szansę dowiedzieć się czegoś więcej, nawet jeśli ta osoba
zdecydowanie nie paliła się do rozmowy.
Westchnęłam
w duchu, po czym w milczeniu podążyłam za swoją nieoczekiwaną
przewodniczką.
Przez
resztę drogi trwałyśmy w kompletnej ciszy.
Beatrycze
To było jednym wielkim
szaleństwem. Takie przynajmniej miała wrażenie, próbując zrozumieć, co
podkusiło ją do podjęcia decyzji. Co więcej, nie pojmowała jakim cudem to, co
robiła, w ogóle miało rację bytu, a Leah i Cameron jej nie
zatrzymywali. Najwyraźniej ktoś nad nią czuwał, ale Beatrycze szczerze wątpiła,
że w grę wchodziła w jakakolwiek forma boskiej opieki.
Wciąż miała
wrażenie, że śni. Jak inaczej mogła wytłumaczyć to, że nagle znalazła się w samolocie,
przed sobą mając perspektywę podróży do Włoch? O Boże, to brzmiało jak
jakiś marny żart. Co więcej, sama to zainicjowała, do tej pory nie wierząc, że
tak po prostu udało jej się osiągnąć cel.
Kątem oka
spojrzała na Leę i Cammyego. Siedzieli tuż obok siebie, oboje milczący i zwróceni
w przeciwne strony. Chociaż na każdym kroku podkreślali, że nie mieli ze
sobą nic wspólnego, Beatrycze od samego początku nie mogła pozbyć się wrażenia,
że coś ich ku sobie ciągnęło. Cameron na pewno lubił tę dziewczynę, nawet jeśli
przez większość czasu wydawał się ją drażnić. Sama Leah naprzemiennie wzdychała
i wywracała oczami, ale przecież wciąż tutaj była, na dodatek na własne
życzenie.
Beatrycze
zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Zamknęła oczy,
próbując w ten sposób się uspokoić i łatwiej zebrać myśli. Wciąż nie
dowierzała, nagle zagubiona i bardzo niepewna. Impuls, który doprowadził
ją do tego miejsca, zniknął już jakiś czas temu, właściwie w chwili, w której
Cameron dogonił ją, wyrzucając z siebie kolejne słowa i pytając, czy
dobrze się czuła. Mogła tylko zgadywać jak w tamtej chwili wyglądała,
blada i na swój sposób roztrzęsiona, skoro w pamięci wciąż miała ostrzeżenia
Ciemności.
Długo
musiała ze sobą walczyć, w rzeczywistości mając ochotę nakazać wampirowi,
by dał jej spokój. Ostatecznie nie odezwała się nawet słowem, walcząc z pragnieniem
rzucenia się do ucieczki. Przecież wiedziała, że w ten sposób i tak
niczego by nie zdziałała, a Cammy bez trudu by ją dogonił, a potem za
rękę zaprowadził prosto to domu. Mogła przewidzieć, że tak się to skończy, i że
nie będzie w stanie niezauważona wyjść z budynku pełnego wampirów,
ale i tak poczuła się sfrustrowana. Niewiele brakowało, by po prostu się
rozpłakała, chociaż to zdecydowanie nie było normalne.
– Cammy… –
zaczęła, spoglądając na chłopaka w niemalże błagalny sposób.
Był jedną z tych
osób, którym ufała bezgraniczne. Wciąż byłą mu wdzięczna za to, że jako jedyny
nie traktował ją jak dziecka, nawet jeśli w naturalny sposób się o nią
martwił. Była człowiekiem, oczywiście, ale to jeszcze nie oznaczało, że nie
mogła zrozumieć tego, co działo się wokół niej. Cameron jako jedyny zachowywał
się, jakby wierzył, że wciąż miała coś do powiedzenia i zasługiwała na to,
żeby powiedzieć jej prawdę.
– Co jest?
– zapytał spiętym tonem. Wyciągnął rękę, przez moment wyglądając na chętnego,
by chwycić ją za ramię, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. – Dokąd
idziesz? Wszystko w porządku? – drążył, ale Beatrycze tylko patrzyła na
niego tępo, bijąc się z myślami. – Hej, słuchasz mnie? Dobrze się czujesz?
– powtórzył po raz wtóry, a ona w odpowiedzi jedynie potrząsnęła
głową.
– Ja muszę…
Urwała, po
czym wzdrygnęła się, bynajmniej nie dlatego, że stali na mrozie. Z powątpiewaniem
spojrzała na znajdujący się tuż za plecami Cammy’ego dom Licavolich. Niemalże
spodziewała się tego, że za moment pojawi się ktoś, kto każe jej wrócić do
domu. Im dłużej zwlekała, tym bardziej prawdopodobnym scenariuszem wydawał się
właśnie ten, w której ktoś krzyżował jej plany. To, że w głowie miała
mętlik, prędzej czy później miało przyciągnąć Edwarda, a wtedy…
Z tym, że
kolejne sekundy mijały i nikt nie przychodził, zaś jedyną skupioną na niej
osobą pozostawał Cammy.
– Ej,
miałeś rozmawiać ze mną. – Głos Lei wyrwał ją z zamyślenia. Dziewczyna
znalazła się tuż obok nich, wyraźnie poirytowana. – Seth, pamiętasz? Co z moim
bratem?
– Zaraz –
rzucił spiętym tonem Cammy, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Rany,
nie rozdwoję się przecież.
Beatrycze
zawahała się. Przecież nie musiał się nią interesować, nie wspominając o tym,
że gdyby skupił się na siostrze Setha, to wiele by ułatwiło. Tak przynajmniej
sądziła, żałując, że nie mogła tak po prostu odwrócić się na pięcie i odejść,
nie ryzykując przy tym zwrócenia na siebie uwagi niechcianego towarzystwa.
Czuła, że
traci czas. Nie żeby miała jakikolwiek konkretny plan, ale podążając przed
siebie, miałaby przynajmniej poczucie tego, że próbowała coś zrobić. Z jakiegoś
powodu perspektywa tkwienia w miejscu przyprawiała ją o mdłości.
Tkwiła na mrozie, nerwowo podrygując i ledwo powstrzymując się przed
potrzebą nerwowego krążenia tam i z powrotem.
O Boże,
pozostawanie w bezruchu było niemalże bolesne. Nie miała pojęcia czy to
możliwe, ale z drugiej strony… Cóż, czy cokolwiek z tego, czego doświadczała
w ostatnim czasie, miało sens?
Przez
moment obserwowała rozmawiającą dwójkę, sama niepewna, dlaczego wciąż tkwiła w miejscu.
Słuchanie jak Leah warczy na Camerona, domagając się uwagi, zdecydowanie nie
rozwiązywało żadnego z jej problemów. Beatrycze podświadomie nasłuchiwała
kolejnych wskazówek Ciemności, czekając na nagłe olśnienie, jednak głos w jej
głowie milczał. Już nie czuła niczyjej obecności, co uprzytomniło kobiecie, że
została sama. W tamtej chwili strach ścisnął ją za gardło, kiedy pomyślała,
że Ciemność mogła spisać ją na straty, już nie zamierzając czekać na to, czy
ktokolwiek miał w planach wypełnić jego żądania.
Beatrycze
zadrżała, coraz bardziej niespokojna. Natychmiast pomyślała o Elenie,
swoich snach i jednoznaczniej sugestii tego, że Ciemność zamierzała
sięgnąć po to, co do niej należało. A teraz pragnęła ich obu, jej zaś
nieubłaganie kończył się czas, który ta istota wyznaczyła na znalezienie
rozwiązania. Przez całe tygodnie marnowała go, tkwiąc w miejscu i nie
będąc w stanie wykorzystać podsuwanych jej wskazówek, nawet jeśli te
rzekomo miały wystarczyć, by wszystko uporządkować.
Poczuła, że
robi jej się gorąco. Oczekiwała odpowiedzi, nagle gotowa wręcz błagać głos o to,
żeby wrócił i po raz ostatni powiedział, co powinna zrobić, ostatecznie
jednak nie odezwała się nawet słowem.
Aż do
momentu, w którym spojrzenie Beatrycze na powrót skupiło się na Cameronie,
a ona wypowiedziała pierwsze słowa, które przyszły jej do głowy.
– Muszę się
dostać do Chianni – wypaliła, wtedy jeszcze nie zdając sobie sprawy z tego,
że te słowa ostatecznie doprowadzą ją właśnie do zmierzającego do Włoch
samolotu, a przy okazji zagwarantują zupełnie niespodziewane towarzystwo.
Cammy,
który właśnie przymierzał się do odpowiedzi na jakiś zarzut wyraźnie niecierpliwiącej
się Lei, momentalnie zamilkł. To, że go zaskoczyła, było do przewidzenia,
zwłaszcza że do samej Beatrycze z opóźnieniem dotarło to, jak bardzo
absurdalnie brzmiały jej słowa. Z równym powodzeniem mogła oznajmić mu, że
marzyła o wycieczce na Marsa – już, natychmiast, w tej chwili.
– Ehm… Co
takiego?
Wątpliwości
w głosie wampira sprawiły, że Beatrycze z miejsca zapragnęła się
wycofać. Była gotowa przysiąc, że popełniła błąd, zresztą i tak zwątpiła w sens
własnego postępowania w chwili, w której Cameron w ogóle ją
zauważył. W tamtej chwili dodatkowo spoglądał na nią tak, jakby widział ją
po raz pierwszy, zresztą nie jako jedyny, bo Leah również zamilkła, wyraźnie
zaintrygowana tym, co się działo.
Cisza,
która nagle zapadła, dosłownie ogłuszała, stopniowo doprowadzając Beatrycze do
szaleństwa.
Nerwowo
przygryzła dolną wargę. Wpatrywała się w Camerona, przez moment mając
ochotę wyminąć go, mruknąć coś na temat tego, że jej wcześniejsze słowa tak
naprawdę nie miały znaczenia, a później sama zawrócić do domu. Czuła, że
palą ją policzki, a łzy powoli cisną się do oczu. Była na dobrej drodze,
by jednak zrobić z siebie idiotkę, zupełnie już nie panując na sytuacją i nie
mając pewności co do tego, co działo się wokół niej.
Właściwie
sama nie była pewna, co ostatecznie zadecydowało o tym, że nie ruszyła się
z miejsca. Nagle po prostu doszła do wniosku, że jest jej wszystko jedno –
i że musiała za wszelką cenę skorzystać z ostatniej deski ratunku,
jaką miała. Chciała przynajmniej spróbować, za wszelką cenę chwytając się
wszystkich pozostałych jej opcji. Jeśli to oznaczało błaganie Camerona o pomoc
i opowiadanie niestworzonych historii, mogła się na to zdecydować.
– Proszę… –
Nie rozpoznawała własnego głosu, bezskutecznie próbując zrozumieć, dlaczego
brzmiał tak obojętnie i obco. Co więcej, zabrzmiała na o wiele
bardziej opanowaną niż w rzeczywistości, chociaż w środku czuła się
trochę tak, jakby rozpadała się na kawałeczki. – Muszę się dostać do Chianni –
powtórzyła z uporem. – Do domu, który ci pokazywałam.
– O czym
ona bredzi? – wtrąciła Leah, ale żadne z nich nie zwróciło na nią większej
uwagi.
Beatrycze
na krótką chwilę zamilkła, z uwagą obserwując twarz stojącego przed nią
Cammy’ego. Zaraz po tym odezwała się ponownie, nie zamierzając czekać, aż
chłopak zdecyduje się odezwać.
– Jeśli
tego nie zrobię, on zabierze i mnie, i Elenę. Mogę to w końcu
powstrzymać, ale proszę…
Tym razem
musiała urwać, świadoma wyłącznie pustki w głowie i tego, że zaschło
jej w gardle. To nic, że tak naprawdę nie miała żadnego planu i w tamtej
chwili kłamała mu w żywe oczy. Czuła się zdesperowana – i to o wiele
bardziej niż wtedy, gdy próbowała zmusić Lawrence’a do rozmowy, żądając od
niego wyjaśnienia tego, kim tak naprawdę dla niego była.
– Słodka
bogini, co…? – zaczął spiętym tonem Cameron. Zaraz po tym zamilkł i z niedowierzaniem
potrząsnął głową. – Mówisz o Ciemności? – zapytał wprost, wyraźnie
zaszokowany. – Znowu coś ci się śniło, czy może Lawrence…?
– Gdybym
wiedziała, w jaki sposób skontaktować się z L., zrobiłabym to! –
przerwała mu, bezwiednie podnosząc głos. – Zostałam z tym sama. Tylko ja i te
sny, podczas gdy Ciemność…
Musiała
urwać, by złapać oddech. Czuła, że Cameron i Leah ją obserwują, oboje
najpewniej przekonani, że postradała zmysły, ale to nie miało dla niej
najmniejszego znaczenia.
– Dlaczego
nic nie mówiłaś? Reszta… – zaczął w końcu wampir, zwracając się w stronę
domu, ale Beatrycze nie zamierzała pozwolić mu dokończyć.
Zanim
zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, w pośpiechu chwyciła Cammy’ego za
rękę.
– Nie mam
czasu, żeby rozmawiać z pozostałymi. Nie mam czasu na nic – uświadomiła
sobie i w tamtej chwili dotarło do niej, że to prawda. – Wiem
jedynie, że jeśli czegoś nie zrobię, coś złego spotka mnie i moją wnuczkę.
A tego sobie nie wybaczę.
Pojęła sens
swoich słów dopiero w chwili, w której Cameron spojrzał na nią z niedowierzaniem.
Wyglądał na zszokowanego i to uprzytomniło Beatrycze, w jaki sposób
nazwała Elenę.
Cisza,
która nagle zapadła, miała w sobie coś porażającego.
Zaraz po
tym wampir wyrzucił z siebie jedno, jedyne słowo, które w jakiś
pokrętny sposób idealnie opisywało cały ten bałagan.
– Cholera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz