12 października 2024

Sto osiemdziesiąt dwa

Jocelyne

Był późny wieczór, kiedy znaleźli się w Virginii. Od początku jasnym stało się, że będą musieli poruszać się nocą – Edward i Bella nie mogli pozwolić sobie na dłuższe przebywanie w promieniach słońca. Jako że ten ze stanów zaliczał się do miejsc, gdzie łatwiej było o upał niż pochmurne niebo, wybór pozostawał oczywisty.

Jocelyne wciąż nie dowierzała temu, co robiła. Poczuła się niemalże jak wtedy, gdy pod wpływem impulsu podążyła za Lawrence’em aż na lotnisko, by pozwolić wampirowi wywieźć się do Londynu. Wciąż nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy to była najlepszy z możliwych do podjęcia kroków, ale to nie miało znaczenia. Chciała tego czy nie, nie mogła ukryć, że kiedy zadecydowała o wyjeździe, poczuła przede wszystkim spokój. Jakby to, co właśnie próbowała zrobić, jednocześnie stanowiło najlepsze możliwe wyjście.

Czuła ulgę. Zupełnie jakby po długiej ucieczce w końcu zdecydowała się zatrzymać i odpocząć. To było przyjemne, choć zarazem przerażające doświadczenie.

Rozejrzała się po zatłoczonym mimo późnej pory lotnisku. Poczuła muśniecie chłodnych placów na dłoni i instynktownie ujęła rękę Belli. Wysiliła się na blady uśmiech, wciąż wdzięczna, że ona i Edward zdecydowali się jej towarzyszyć. Po dłuższych rozważaniach uznali, że tak będzie najlepiej, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co działo się w ostatnim czasie. Mama miała zbyt wiele rzeczy na głowie – może nawet więcej niż po ostatniej rozmowie, skoro w międzyczasie wrócili z tatą do domu, by lakonicznie poinformować, że sprawy się skomplikowały. Cokolwiek się stało, miało jakiś związek z Beau i Rufusem, ale ostatecznie Joce zdecydowała się nie zadawać pytań.

Ryan nie był zachwycony, kiedy poinformowali go, że zostaje, ale to też wydawało się właściwe. Co prawda Jocelyne zrobiłaby wiele, byleby mieć go u swojego boku, ale nawet musiała przyznać, że zabranie ze sobą niestabilnej hybrydy nie brzmiało na najlepszy pomysł. Miała tylko nadzieję, że nie zamierzał boczyć się na nią z tego powodu, zwłaszcza że na odchodne wkręciła go w opiekę nad Allegrą. Gdyby wzrok zabijał, pewnie byłaby martwa, no ale komu innemu miała powietrzyć opiekę nad niesfornym kociakiem?

– Wszystko w porządku? – doszedł ją szept Belli, więc po prostu skinęła głową.

– Jasne. Gdzie Edward? – zapytała. Dla pewności wolała mówić na dziadka po imieniu, nie chcąc ryzykować, że przypadkiem zwrócą na siebie czyjąś uwagę.

Wampirzyca skinęła głową w głąb lotniska.

– Poszedł załatwić samochód. Tak będzie najszybciej. Ten adres, który nam dałaś… Cóż, czekają nas dobre trzy godziny jazdy.

Skinęła głową. Nerwowo przygryzła dolną wargę, nie pierwszy raz wahając się nad tym, czy postępowała słusznie. Pewnie tak było – w końcu obiecała coś tej kobiecie. To, że zaraz po tym dusza odeszła, nie miało żadnego znaczenia. Złamanie obietnicy, na dodatek złożonej przemiłej starszej pani, nie wydawało się właściwe.

Z drugiej strony, wciąż nie była gotowa na czekającą ją rozmowę. Nie była dobra w rozwiazywaniu takich sytuacji. Przypomniała sobie swoje nieudolne próby wyjaśnienia Lawrence’owi tego, o co prosiła Beatrycze. Teraz to wspomnienie wydawało się odległe, niczym majak w gorączce, którym poniekąd było, ale wciąż… Zresztą odpowiadanie na pytania istoty nieśmiertelnej wciąż było prostsze, niż gdy chodziło niczego nieświadomych ludzi.

W co ja się wpakowałam…?

Ale teraz nie było już odwrotu. Zresztą wciąż miała dobre trzy godziny, by spróbować przygotować potencjalnie sensowny scenariusz.

– Czy…? – Zawahała się. Nerwowo spojrzała na wciąż stojącą u jej boku Bellę. – Czy to, o co poprosiłam, jest jakkolwiek głupie?

– Ani trochę. – Wampirzyca nawet się nie zawahała. W uspokajającym geście mocniej ścisnęła dłoń wnuczki. – Jesteśmy tu z tobą. Tam też będziemy, więc…

– Przepraszam, że wyskoczyłam z tym tak nagle.

To nie była codzienna prośba. Nie sądziła, by kiedykolwiek miała tak zabrzmieć. Podróż na drugi koniec kraju tylko dlatego, że dostało niecodzienne życzenie od ducha, nigdy nie miała stać się czymś normalnym.

A może tak. Może to właśnie to, do czego powinnam się przyzwyczaić.

– Nie masz za co przepraszać – wtrącił się nowy głos. Jocelyne zamrugała i poderwała głowę, by spojrzeć na spokojnie zmierzającego w ich stronę Edwarda. – Wszystko gotowe – oznajmił, unosząc dłoń, by pokazać jej i Belli kluczyki do świeżo wynajętego auta. – Wyjście na parking powinno być tam. Gotowe? Chyba że czegoś potrzebujesz? – dodał, zwracając się przede wszystkim do Joce.

Potrząsnęła głową. Było zbyt późno, by myślała o jedzeniu, zresztą wątpiła, żeby zdołała cokolwiek przełknąć. Już wystarczająco przerażająca wydawała się perspektywa kolejnych trzech godzin w samochodzie, gdzie nie miałaby innego wyboru, jak raz jeszcze rozważyć wszystkie możliwe scenariusze.

Czuła na sobie nieco nerwowe spojrzenia swoich opiekunów, kiedy ruszyli na poszukiwanie samochodu. To jej nie uspokoiło, choć wciąż czuła się lepiej w ich towarzystwie, niż gdyby miała ruszyć na spotkanie sama. Z drugiej strony, czy nie powinna się do tego przyzwyczajać? Nie była dzieckiem. Już nie, choć wierzyła, że przekonanie do tego bliskich nie miało być takie proste. W ich oczach na zawsze miała pozostać kruchą, wrażliwą Jocelyne, która z jakiegoś powodu utknęła na pograniczu dwóch światów.

Tyle że prędzej czy później musieli pozwolić, by zaczęła mierzyć się ze swoim przekleństwem w pojedynkę. Gdyby zdecydowała się rozmawiać z duszami, które potrzebowały pomocy, tak jak zrobiła to dla tej kobiety… Och, przecież nie mogła po resztę wieczności prosić bliskich, by wozili ją po świecie, by mogła odprowadzać umarłych.

Skąd w ogóle pomysł, że będę musiała to robić…?

Chłodne, wieczorne powietrze ją otrzeźwiło. Wzięła głęboki oddech i – starając się nie myśleć, przynajmniej na razie – podążyła za Edwardem do samochodu. Zerknęła na kilka zaparkowanych aut, na krótka chwilę przed tym jak wampir zdecydował się nacisnąć przycisk na kluczyku wiedząc, który z pojazdów odpowie charakterystycznym dźwiękiem odblokowywanych drzwi.

– Oczywiście – parsknęła Bella, rzucając mężowi rozbawione spojrzenie.

– No co? To absolutny przypadek – zapewnił z ujmującym uśmiechem. – Zapraszam panie – dodał, otwierając przednie drzwi… srebrnego Volvo.

Jocelyne bez słowa zajęła miejsce na tylnym siedzeniu. Oparła czoło o przyjemnie chłodną szybę, w ciszy obserwując to, co działo się na zewnątrz.

Trzy godziny. Miała całe trzy godziny, by wymyślić jakaś twórczą wymówkę…

– Pasy – przypomniał Edward, spoglądając na nią w lusterku. Dostrzegła błysk niepokoju w jego złocistych tęczówkach. – Jest późno. Jeśli chciałabyś się przespać…

– Nie sądzę, żebym mogła.

– Powinnaś – stwierdził, ale nie wyczuła w jego słowach przymusu. – Nie jestem pewien, czy w ogóle wyrobimy się przed świtem. Być może bezpieczniej będzie zatrzymać się gdzieś po drodze i poczekać do kolejnego wieczora. Nie sądzę, żeby zapukanie do cudzego domu bladym świtem jakkolwiek ułatwiło ci tę rozmowę – zauważył przytomnie.

– Ale…

– Sama też tam nie pójdziesz – dodał, trafiając w sedno pomimo tego, że nie był w stanie wychwycić jej myśli.

Z westchnieniem skinęła głową. W porządku, miał rację. Rozluźniła się, osuwając w siedzeniu i przez chwilę po prostu wsłuchując w mruczenie silnika, kiedy zdecydował się opalić samochód. Było wystarczająco późno (albo wcześnie?), by poruszanie się po mieście okazało się proste. Co prawda ruch wciąż pozostawał spory, ale nie na tyle, by musieli obawiać się kroków.

Trzy godziny… I co później?

Wciąż nie znała odpowiedzi na to pytanie. Nagle pożałowała, że już od dłuższego czasu nie widywała Rosy. Miała tak wiele wątpliwości i…

– Joce?

Nie była pewna, kto wypowiedział jej imię. To tak naprawdę nie miało znaczenia. Mrugając pośpiesznie, by pozbyć się cisnących do oczu łez, uniosła głowę, by spojrzeć na siedzącą z przodu parę wampirów. Edward wciąż wbijał wzrok w drogę, ale wiedziała, że to nie przeszkadzało mu w obserwowaniu jej w lusterku. Bella z kolei nie musiała się powstrzymywać i po prostu nachyliła się między fotelami, przybliżając ku wnuczce na tyle, na ile było to możliwe.

– Chyba się boję – przyznała zgodnie z prawdą. – Nie jestem… pewna, jak powinnam to rozegrać.

Taka była prawda. Wiedziała, że chce pojechać – że musi to zrobić – ale niczego więcej nie zdołała zaplanować. Oczekiwała cudownego objawienia, kiedy przyjdzie odpowiedni moment, ale to nie nadchodziło. Nic nie wskazywało na to, żeby ten stan rzeczy miał się zmienić.

– Och, Joce… – Edward zawahał się. – Przypomnij, proszę… O co poprosiła cię ta kobieta.

– Ja… Cóż, chciała, żebym porozmawiała z jej rodziną – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Powiedziała, że pod tym adresem mieszka jej córka, z którą pokłóciła się dawno temu. Zależało jej, żeby po prostu się dowiedzieli, że wciąż są dla niej ważni. Jej rodzina… Ona i jej wnuczka.

Wampir w zamyśleniu skinął głową. Złociste oczy Belli pociemniały ze smutku, kiedy to usłyszała.

– Też bym nie potrafiła pozostać obojętna na taką prośbę – szepnęła, a Edward odruchowo chwycił ją za rękę.

– Dlatego tam jedziemy – zapewnił łagodnie. – Zastanowimy się jeszcze, co z tym zrobić, ale… Szczerze mówiąc, to nie brzmi tak źle. Skoro nie utrzymywały kontaktu, niczego nie musisz im tłumaczyć.

Jocelyne spojrzała na niego z powątpieniem. Być może miał rację. Może faktycznie wystarczyło, żeby spotkała się z tymi ludźmi i przekazała im informacje na tyle delikatnie, na ile było to możliwe. Nie musiała przecież na wstępie poinformować ich, że w sumie nawet nie znała tej staruszki przed śmiercią, a jej duch skontaktował się z nią przypadkiem, tylko dlatego, że podążył do domu w ślad za swoim lekarzem.

Odetchnęła. Uścisk w żołądku nieznacznie zelżał.

– Możemy postawić na prawdę. W większości – podjął Edward, starannie dobierając słowa. – Carlisle jest lekarzem. To nie byłoby dziwne, gdyby jego wnuczka czasami pojawiła się w szpitalu jako wolontariuszka. – Jego słowa, a może raczej łatwość, z jaką przyszło mu wymyślenie sensownie brzmiącej wymówki, wprawiło dziewczynę w osłupienie. Kiedy nie zachowywał się w przewrażliwiony, zbyt gwałtowny sposób, przebywanie z nim było dużo łatwiejsze. – Możesz powiedzieć wszystko, co powiedziała ci ta kobieta. Starsi ludzie bywają bardzo rozmowni.

– I mówisz to z doświadczenia, dziadku? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.

Edward parsknął, zresztą nie jako jedyny. Siedząca u jego boku Bella musiała zakryć dłonią usta, by zdusić śmiech.

– Chyba czujesz się lepiej…

Jeśli miała być ze sobą szczera, tak właśnie było. Uspokojona, przymknęła oczy i – wciąż delikatnie się uśmiechając – skuliła się na siedzeniu.

– Dziękuję – szepnęła z wdzięcznością.

Wkrótce po tym cisza i miarowe kołysanie auta ukołysały ją do snu.

 

Edward i Bella jedynak zdecydowali zatrzymać się po drodze. Odkryła to, kiedy zamiast na fotelu samochodu, obudziła się w wygodnym łóżku, którego na pewno nie rozpoznawała. W pierwszym odruchu spanikowała i poderwała się do siadu, niespokojnie rozglądając się po obcym wnętrzu, póki nie uświadomiła sobie, że pokój wygląda jak jeden z tych, których mogłaby spodziewać się zastać w hotelu.

Wyślizgnęła się z łóżka, po czym dopadła do zasłoniętego okna. Zmrużyła oczy w jasnym blasku promieni, które wpadły do sypialni, gdy nieznacznie rozchyliła zasłony. Nie czuła tego w klimatyzowanym wnętrzu, ale wierzyła, że na zewnątrz temperatura pozostawia wiele do życzenia. To zdecydowanie nie były najlepsze warunki dla wampirów.

Znalazła swoją torbę pozostawioną na stoliku. To i karafkę z wodą, którą częściowo opróżniła, nagle uświadamiając sobie, że jest spragniona. Głód dał jej się we znaki, uświadamiając, że nie jadła niczego od chwili opuszczenia Seattle. Wcześniejszy uścisk w żołądku osłabł dzięki słowom Edwarda, choć Jocelyne nie sądziła, że cokolwiek będzie w stanie podziałać na nią kojąco.

Kiedy wyślizgnęła się z pokoju, odkryła, że Cullenowie najwyraźniej wynajęli niewielki apartament. Słyszała głosy z sąsiedniego pokoju, ale nie udała się w tamtym kierunku. W zamian skorzystała z przylegającej do jej sypialni łazienki, by doprowadzić się do porządku. Dopiero wtedy, rozluźniona gorącym prysznicem, zdecydowała się udać na mały spacer.

Bellę i Edwarda znalazła w niewielkiej kuchni, pogrążonych w cichej rozmowie, o ile można było to tak nazwać. Kobieta siedziała na kolanach męża, podczas gdy on bawił się jej włosami i jakby od niechcenia kreślił palcami jakieś wzory wzdłuż kręgosłupa. Jocelyne zawahała się, ale zanim zdążyła zdecydować, czy dać im jeszcze kwadrans, usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. To i ukłucie bólu, które poczuła, kiedy uderzyła o coś biodrem, uświadomiły jej, że właśnie strąciła coś, co znajdowało się na stojącej w przejściu komodzie.

Para wampirów poderwała się, przez moment sprawiając wrażenie dwójki przyłapanych na czymś absolutnie nieodpowiednim nastolatków.

– Ach… Nie śpisz już. – Bella nerwowym gestem przeczesała włosy palcami. – Wszystko gra? Znaczy…

Jocelyne zerknęła na kawałki tego, co wcześniej musiało być wazonem. Odłamki naczynia, porozrzucane kwiaty i resztki wody mówiły same za siebie.

– Przepraszam – westchnęła.

Edward skwitował jej słowa śmiechem.

– Jesteście takie podobne – westchnął, przemykając przez pokój. – Odsuń się, księżniczko – zasugerował, zachęcająco popychając ją w stronę kuchni.

– Kiedyś ciągle to robiłam, prawda? – mruknęła Bella.

W odpowiedzi doczekała się wyłącznie kolejnego olśniewającego uśmiechu od męża. Żadna z nich nawet nie proponowała pomocy przy sprzątaniu, dobrze wiedząc, że i tak by jej nie przyjął. Jocelyne dodatkowo czuła, że przy swoim szczęściu pewnie jak nic by się skaleczyła, a to było ostatnim, czego oboje potrzebowali. Krew i wampiry nigdy nie stanowiła dobrego połączenia.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała Joce, decydując się zająć miejsce przy stole. Skoro nie mogła się na nic przydać, mogła przynajmniej rozeznać się w sytuacji.

– W zasadzie to na miejscu – odpowiedziała ku jej zaskoczeniu Bella. – Ale robiło się jasno, kiedy dojechaliśmy, więc zdecydowaliśmy się poszukać noclegu. Ta kobieta mieszka kilometr stąd – wyjaśniła, wprawiając Jocelyne w jeszcze silniejszą konsternację.

Odetchnęła, próbując się uspokoić. Okej, więc była tutaj. Przy odrobinie szczęścia może nawet zobaczyłaby którąś z osób, których szukała, gdyby zdecydowała się resztę dnia spędzić na wyglądaniu przez okno. Kto wie, może Tabby chodziła tędy do szkoły albo…

– Pójdziemy tam wieczorem – obiecał Edward, wracając do kuchni. Wyrzucił resztki szkła do kosza na śmieci, po czym dołączył do dwóch kobiet przy stole. – Jak tylko zrobi się wystarczająco ciemno. Kilka godzin nas nie zbawi.

– To prawda – przyznała chcąc nie chcąc Jocelyne. – Przepraszam za to. Chyba dalej nie dowierzam Ja…

– Hej. – Chłodna dłoń Belli zacisnęła się wokół jej własnej, kiedy wampirzyca nachyliła się nad blatem. – Wszystko w porządku. Dasz sobie radę.

Naprawdę chciała w to wierzyć, nawet jeśli to wcale nie wydawało się takie proste. Jocelyne wciąż nie była pewna, czego spodziewać się po nadchodzącym spotkaniu. Nie miała nawet gwarancji, czy zostanie wpuszczona do środka. Cóż, może jednak powinna zabrać ze sobą Ryana albo któregoś z nowych wampirów, który w razie potrzeby mógłby wykorzystać wpływ, ale…

Och, to nie byłoby uczciwe. Zmuszenie kogokolwiek do rozmowy nigdy nie było dobrym rozwiązaniem.

– Masz ochotę coś zjeść? – zaoferował Edward, pośpiesznie zmieniając temat. Nawet nie czekał na odpowiedź, w zamian zaczynając krzątać się po kuchni. – Powinnaś, zwłaszcza że wciąż dochodzisz do siebie. Na razie i tak musimy darować sobie krew, choć tu w pobliżu jest las. Z drugiej strony nie wydaje mi się, żeby polowanie w środku dnia i na obcym terenie było najlepszym pomysłem.

– Dam sobie radę. Jajecznica w zupełności wystarczy – zapewniła, a wampir parsknął.

– Robi się.

Rozluźniła się, porażona normalnością poranka. Podczas gdy Edward zajmował się gotowaniem, zdecydowała się rozejrzeć po apartamencie. Co prawda nie wyglądał na aż tak drogi, jak te, na które zwykle decydowała się jej rodzina, ale Jocelyne nie wątpiła, że był najlepszym, co oferował hotel, w którym się zatrzymali. Nie była zaskoczona, tak jak i tym, że w okolicy nie wyczuła zbyt wielu ludzi. Perspektywa przeczekania w tym miejscu do zapadnięcia zmroku nie brzmiała aż tak źle.

Wciąż o tym myślała, kiedy podchwyciła spojrzenie Belli. Odwzajemniła je, nagle nabierając pewności, że wampirzyca chciała jej coś powiedzieć.

– Coś nie tak?

– Rozmawiałam z Renesmee – wyjaśniła, nerwowo stukając palcami w blat. – Zapewniłam ją, że u nas wszystko w porządku.

– A u nich? – zapytała wprost Jocelyne. Bella westchnęła. – Wiem, że coś się stało. Mama była zdenerwowana, ale…

– O ile mi wiadomo, znaleźli Claudię.

Dziewczyna zamrugała, co najmniej zaskoczona. Wiedziała, że ta kobieta gdzieś tam była, choć żadne z nich nie miało pojęcia, czy obecność zabójczyni Setha była jakkolwiek dobra. Z drugiej strony, mogła się tego spodziewać, po tym, co zaobserwowała przed wyjazdem. Nic dziwnego, że zamieszanie miało jakiś związek z Isabeau i Rufusem.

– To… niedobrze – przyznała, wyrzucając z siebie pierwsze słowa, które przyszły jej do głowy. – Nic im się nie stało? Znaczy…

– Nie wiem. Nessie nie powiedziała za dużo. Stwierdziła, że to nie jest rozmowa na telefon – przyznał Edward, stawiając przed nią parujący talerz z jedzeniem. – Wiem jedynie tyle, że Isabeau zareagowała na nią dość gwałtownie, a potem zniknęła. Wydaje mi się, że coś między nimi zaszło, ale to teraz nie ma znaczenia. No i najwyraźniej pokłóciła się z Laylą.

– Laylą? – To była ostatnia rzecz, którą Jocelyne spodziewała się usłyszeć. Gdyby w zamian padło imię wujka, to byłoby w pełni zrozumiałe, ale… – O co? To nie ma sensu.

– Mów mi więcej. – Edward skrzyżował ramiona, po czym oparł się plecami o kuchenny blat. – Nie wiem, czy w ogóle chcę rozumieć, co się między nimi dzieje. Na razie skupmy się na tym, co mamy do zrobienia tutaj – zasugerował, spuszczając z tonu.

Chcąc nie chcąc przyznała mu rację. Zadręczanie się tym, co znów działo się w Seattle, mogło zaczekać, przynajmniej na razie. Co prawda Jocelyne momentalnie zapragnęła wyciągnąć telefon i spróbować zadzwonić do mamy, ale powstrzymała się. Zasada „jeden dramat na raz” wydawała się najlepszym, na co mogła się zdecydować.

Mimo wszystko straciła apetyty i musiała przymusić się do zjedzenia śniadania. Przy pierwszej okazji wróciła do pokoju, zamierzając się tam zaszyć na kilka kolejnych godzin. Nikt nie zaprotestował, zresztą nie wątpiła, że Edward i Bella nie pogardzą chwilą dla siebie. Najwyraźniej tego potrzebowali, zwłaszcza że w domu pełnym wampirów prywatność pozostawała pojęciem względnym.

Nic dziwnego, że Elena i Rafa woleli zaszyć się w osobnym mieszkaniu… Zresztą jak i Beatrycze z L.

Opadła na łóżko, wbijając wzrok w sufit. Pomyślała o wymownych komentarzach Emmetta, które usłyszała, kiedy ostatnim razem spędzała czas z Ryanem. Kochała swoją rodzinę, oczywiście, ale chwila wytchnienia była tym, czego potrzebowali wszyscy. Tak dla zdrowia psychicznego, by mieć pewność, że nie dojdzie do rękoczynów.

Mimo wszystko cieszyła się, że nie była tu sama. Czasami obawiała się tego, co czaiło się gdzieś poza zasięgiem jej wzroku – gdzieś na pograniczu dwóch światów, pomiędzy którymi tkwiła. Chwilami naprawdę zastanawiała się, jakim cudem wciąż była w stanie spokojnie zamknąć oczy i odważyć się śnić.

Ale była tutaj. I wciąż miała swój dar, choć Selene obiecywała, że z łatwością mogłaby ją od niego uwolnić.

Nerwowo potarła szyję w miejscu, w którym ukąsił ją Charon. Rana zagoiła się, a samo zdarzenie przypominało równie odległy sen, co i jej ostatnie spotkanie z Within. Prędzej czy później wszystko się takie stawało.

– Będzie w porządku – mruknęła, wtulając twarz w poduszkę. – Przekażę to, co mam do powiedzenia i wrócimy do domu. Będzie w porządku.

Im więcej razy powtarzała te słowa, tym łatwiej przyszło jej to, by ostatecznie w nie uwierzyć.

1 komentarz:

  1. Emm... Tak, dzień dobry?

    Wspominałam może, że sześć dni temu LITT stuknęło 13 lat?

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa